Archiwum: RING KRAJOWY

JACKIEWICZ CHCE REWANŻU Z BRANCO. GWARANTUJE WYGRANĄ PRZEZ NOKAUT

jackiewicz

Rafał Jackiewicz nie odzyskał tytułu mistrza Europy, z którego zrezygnował pięć lat temu, by walczyć o mistrzostwo świata. Miał pecha. Z Gianlucą Bracno przegrał z powodu kontuzji.

Uderzeniami z prawej ręki Rafał Jackiewcz posyłał Gianlucę Branco na deski w trzeciej i czwartej rundzie walki, do której doszło we włoskiej Terracinie. O tym, z jakimi trudnościami wiąże się wyjazdowy pojedynek, mogliśmy sobie przypomnieć po pierwszym nokdaunie. Ofensywę Jackiewicza przerwał gong, kończący rundę… o piętnaście sekund za wcześnie. Można przypuszczać, że pięściarzowi gospodarzy ktoś starał się pomóc.

Prawdziwe nieszczęście 37-letniemu Jackiewiczowi, który po pięciu latach znów mógł sięgnąć po tytuł mistrza Europy, przytrafiło się jednak w szóstej rundzie.

– Branco ściągnął mnie w klinczu, dlatego ciężar ciała przeniosłem na lewą nogę. Miałem z nią duży problem podczas przygotowań. To stara kontuzja, ale nauczyłem się na tej nodze umiejętnie stawać, by nie było bólu. Niestety, w szóstej rundzie coś pstryknęło i było po wszystkim. Trener Robert Złotkowski podjął decyzję za mnie i przerwał walkę. Słusznie. Ja próbowałbym walczyć dalej, choć od tamtej pory musiałbym już tylko stać oparty o narożnik – relacjonuje Jackiewicz.

Wojownik swój dawny tytuł mistrza Europy próbował odzyskać już półtora roku temu, również we Włoszech. Wówczas szans nie dał mu Leonard Bundu. Sobotnia potyczka wyglądała zupełnie inaczej. Jackiewicz nie rzucał słów na wiatr, zapowiadając, że postawi na odważną walkę. Miał rację mówiąc, że 44-letni Branco jest do pokonania.

– Nie ukrywałem, że ze względu na kłopoty z kolanem oraz pachwiną do tej walki będę przygotowany tylko na siedemdziesiąt procent. Ale spokojnie mogłem pobić Branco. Jeszcze runda lub dwie i dałbym radę go palnąć. I niech nikt mi nie wmawia, że popełniłem wielki błąd, bo wcześniej zadebiutowałem w MMA. Rozmieniam się na drobne i walczę o mistrzostwo Europy? Śmieszne – komentuje pięściarz.

Zanim stoczy kolejną walkę w MMA na gali federacji KSW, chciałby dostać rewanż z Branco.

– Sądzę, że mógłby odbyć się w Polsce. Promotor Andrzej Wasilewski jest w stanie do niego doprowadzić. Gwarantuję, że Branco nie dotrwa do końca piątej rundy – zapowiada Jackiewicz.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

ROBERT ŚWIERZBIŃSKI PRZEGRAŁ W WALCE WIECZORU GALI W BIAŁYMSTOKU

wschodzacy

Po kilku słabszych walkach na początku, ta ostatnia zrekompensowała wcześniejszą nudę kibicom oglądającym galę w Białymstoku. W głównym punkcie programu w potyczce o wakujący tytuł mistrza świata federacji WBF wagi średniej spotkali się Robert Świerzbiński (14-4, 3 KO) oraz Patrick Mendy (16-8-1, 1 KO). To Polak wywierał presję, natomiast Anglik „z luzu” i defensywy skutecznie go kontrował. Te dwa różne style idealnie do siebie pasowały i obaj stworzyli ciekawe przedstawienie. Robert przeżywał ciężkie chwile w piątym starciu, jednak powrócił bardzo dobrym szóstym, trafiając kilka razy bezpośrednim prawym. Walka była wyrównana, lecz niestety bardziej doświadczony w takich bojach Mendy lepiej wytrzymał trudy tego boju kondycyjnie i w ostatnich minutach zyskał nieznaczną przewagę. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 118:112, 117:111 i 118:112 – wszyscy na korzyść gościa z Wielkiej Brytanii.

Bez większych problemów Michał Starbała (11-0, 3 KO) rozpoczął drugą dziesiątkę zawodowych zwycięstw, odprawiając przed momentem słabego Martinsa Kukulsa (9-43, 6 KO). Łotysz praktycznie od pierwszej sekundy skoncentrował się wyłącznie na głębokiej defensywie. Schował się szczelnie za podwójną gardą, więc Polakowi nie pozostało nic innego niż obijanie jego tułowia. W pierwszej rundzie nie przyniosło to jeszcze efektu, lecz w połowie drugiej po prawym haku w okolice żeber Kukulis przyklęknął. Po liczeniu do ośmiu Starbała tym razem prawym sierpem na głowę doprowadził oponenta do drugiego nokdaunu. Michał poszedł za ciosem, doskoczył do przeciwnika i po serii kilku uderzeń po raz trzeci wywrócił go na matę, a sędzia bez zbędnego liczenia zastopował dalszą potyczkę.

Włodzimierz Letr (4-3, 2 KO) pokonał po trudnym boju Igora Filipienkę (4-19-2, 1 KO). Pierwsze dwie rundy były prowadzone w słabym tempie, co było na rękę Polakowi. W trzeciej wyższy o głowę Ukrainiec zaczął w końcu śmielej atakować i od razu pojawiły się problemy. W czwartej dostał od arbitra ostrzeżenie za ściąganie w dół, na co Letr żalił się niemal cały czas. Ale momentami przyklękiwał tak naprawdę bez powodu i za karę ringowy policzył go do ośmiu w piątej odsłonie. To rozwścieczyło Włodzimierza i ten za moment idealnie wstrzelił się kontrą lewym sierpowym, posyłając rywala na deski. Ostatnie trzy minuty należały do Filipienki, lecz na odrobienie strat zabrakło już czasu. Co prawda Leszek Jankowiak trochę nieoczekiwanie wytypował jego zwycięstwo 57:58, lecz dwaj pozostali sędziowie opowiedzieli się za Letrem – 58:55 i 58:56.

Krzysztof Rogowski (9-10, 4 KO) pokazał się z dobrej strony, odprawiając szybko Andrieja Nurczyńskiego (8-8, 6 KO). Po pierwszej, spokojnej rundzie, na początku drugiej „Roguś” wystrzelił prawym sierpowym, za moment poprawił obszernym lewym i rywal znalazł się w poważnych tarapatach. Wydawało się, że dzięki klinczowaniu przetrwał najgorsze, jednak dwadzieścia sekund przed gongiem Krzysiek trafił znów bardzo mocnym prawym sierpowym i choć Białorusin z trudem ustał, to z jego narożnika poleciał ręcznik na znak poddania.

Tomasz Mazur (1-0-1, 1 KO) tylko zremisował z Dmitrijsem Ovsjannikovsem (1-1-1). Polak wyglądał na tle rywala dużo lepiej od strony technicznej, jednak oddał mu inicjatywę, boksował „na wstecznym” i poza dobrą pierwszą rundą, w trzech pozostałych zdecydowanie zawodził. Tak oto po ostatnim gongu spotkał go spory zawód – jeden sędzia punktował nawet jego porażkę 37:39, na szczęście dwa pozostali wskazali na remis – 39:39 i 38:38.

Wcześniej Sylwester Walczak (4-15-2) zremisował z Dzianisem Makarem (4-25-2, 3 KO). Pierwsze minuty należały do Polaka, jednak w ostatnich sekundach padł po lewym sierpowym rywala i kto wie, czy przetrwałby gdyby pojedynek trwał pół minuty dłużej. A tak po czterech rundach sędziowie punktowali 38:37, 37:38 i 38:38.

źródło: bokser.org

swierzbinski_mendy

RAFAŁ JACKIEWICZ: DZIADKI POTRAFIĄ BOKSOWAĆ. NA PEWNO TO ZOBACZYCIE

jackiewicz

Pięć lat minęło, od kiedy Rafał Jackiewicz po raz ostatni założył pas mistrza Europy w wadze półśredniej. Dzisiaj będzie mógł go odzyskać. We włoskiej Terracinie „Wojownik” skrzyżuje rękawice z 44-letnim Gianlucą Branco. W 2009 roku Jackiewicz postanowił zrezygnować z tytułu europejskiej federacji EBU, aby zmierzyć się w pojedynku eliminacyjnym do pasa IBF z Delvinem Rodriguezem. 37-letni dziś pięściarz zwyciężył po dramatycznym boju i otrzymał szansę walki o mistrzostwo świata, ale w Lublanie był tylko tłem dla Dejana Zavecka.

- Będzie nas pan zapewniał, że po pięciu latach odzyska tytuł mistrza Europy?
Rafał Jackiewicz: Wiadomo, jak jest we Włoszech. Jeśli nie palnę Branco, to przegram. A w praktyce od pierwszej rundy muszę go punktować i rozbijać. Podwójna garda nie wystarczy. Może niektórych to zdziwi, ale pamiętam, że trzeba zadawać ciosy. Tak, jak w moich najlepszych latach. Czy będę w stanie walczyć jak dawniej? Przekonamy się.

- Jak trudne czeka pana zadanie?
RJ: Branco jest do pokonania. To dobry, solidny zawodnik, ale nie żaden kozak. Nie za szybki, nie za silny, nie tak dobry technicznie. Nie jest już taki jak kiedyś, co zresztą można też powiedzieć o mnie. Ale widzę szansę i nie jadę do Włoch tylko po pieniądze. Myślę o wygranej. Muszę jednak przyznać, że jestem przygotowany tylko na siedemdziesiąt procent.

- Bo nogi nadal bolą po październikowej gali KSW, gdzie debiutował pan w mieszanych sztukach walki?
RJ: Przyjmowałem bolesne zastrzyki w kolano i dopiero pod koniec przygotowań noga przestała mnie boleć. A bolała cały czas, szczególnie kolano. Znowu nie jestem przygotowany tak, jak bym chciał, ale zrobiłem tyle, ile mogłem.

- Zapowiada pan, że trzeba postawić na ofensywę od pierwszego gongu. A mówiło się, że po walce z Delvinem Rodriguezem z 2009 roku Jackiewicz już tylko chowa się w swojej skorupie i nie lubi atakować, bo rywal trafił wtedy zbyt mocno.
RJ: Takie tam pieprzenie. Przecież potem pojechałem jeszcze do Włoch, dobrze walczyłem i wygrałem z Luciano Abisem. Wszyscy mnie znacie i wiecie, że mówię jak jest. Moje porażki nie miały nic wspólnego z ciosem Rodrigueza.

- Ale w walkach z Janem Zaveckiem o pas IBF i Kellem Brookiem praktycznie pan nie atakował.
RJ: Bo obaj byli ode mnie po prostu lepsi, nie byłem w stanie nic im zrobić. Dlatego byłem bezradny, bezsilny. Ktoś kiedyś powiedział o tym ciosie Rodrigueza i tak już zostało. Ale gdyby ta teoria miała coś wspólnego z prawdą, to miałaby przełożenie także na inne walki, ze słabszymi rywalami. A przecież je wygrywałem. Wiadomo, jestem coraz starszy i coraz więcej myślę. Walczę coraz bezpieczniej, ale w sumie ja zawsze tak walczyłem.

- Jeśli pokona pan Branco, to czego mamy się spodziewać później?
RJ: Byłyby jaja, gdybym odszedł z boksu jako mistrz Europy, nie? Miałem już zakończyć karierę boksera i nawet to zrobiłem, ale trzy dni później przyszła propozycja. Jestem stuknięty, ale nie głupi. Kasa się zgadzała, to ją przyjąłem. Kurde, wywalczyć taki pas w wieku 37 lat, na koniec kariery? Dla mnie to byłoby jak dla kogoś innego mistrzostwo świata. Nie wiem, co będzie dalej, nawet jeśli wygram. Niby najbliższą walkę mam stoczyć w maju, na gali KSW, ale ze mną nigdy nic nie wiadomo.

- Na walkę do Włoch leci pan już po raz piąty.
RJ: Dwa razy mnie oszukali. Z Laurim wygrałem, ale przegrałem. Grasselliniego sklepałem i też przegrałem. Abisa walnąłem, Bundu mnie zamordował. Bilans powoli będzie się wyrównywał.

- Tak będzie?
RJ: Branco to cwany i doświadczony zawodnik, ja też. Można powiedzieć, że jesteśmy na tym samym etapie. Stary lis Branco i stary osioł Jackiewicz. Dziadki potrafią boksować i na pewno to zobaczycie.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

TOMASZ ADAMEK: POWOLI TRZEBA USUNĄĆ SIĘ W CIEŃ

- Zaraz po przegranej walce z Arturem Szpilką wsiadł pan w samolot i wrócił do USA, do rodziny. Miał pan czas i ochotę analizować porażkę i jej przyczyny?
Tomasz Adamek: Nie. I nie wiem dlaczego tak wyszło. Trudno gdybać i rozmawiać. Czuję się dobrze, nawet bardzo dobrze, bo przecież nie stoczyłem ciężkiej walki. Dzień po pojedynku ze Szpilką nie było na mnie śladu walki. To nie była ringowa wojna. Ale pewnie i tak chce pan spytać co dalej z moim boksem…

- Za chwilę. Oglądał już pan to, co działo się w Krakowie?
TA: Nie, jeszcze nie.

- Dariusz Michalczewski powiedział, że przeszedł pan koło walki.
TA: A niech sobie gada. Zawsze przecież tak było, jest i będzie, że ludzie komentują. Walczyłem jak mogłem i zrobiłem co mogłem, ale zabrakło szybkości. A przecież powiedziałem wchodząc do ringu, że jeśli będę szybki i błysnę, mogę się jeszcze pokusić o wielkie walki. Tylko taki nie byłem, a to znaczy, że powoli trzeba usunąć się w cień.

- Dlaczego nie był pan szybki? Opowiadał pan, że po treningach w Gilowicach wszystkie atuty wróciły.
TA: Co mam powiedzieć? Lata lecą, stoczyłem sporo wojen w ringu, dawałem z siebie wszystko i to powoli wychodzi. Czasu nie oszukam…

- Jak pana znam to jednak korci, żeby jeszcze spróbować.
TA: Jeżeli coś może mnie skusić to dobra oferta finansowa. Walczyłem całe życie i jeśli dobre pieniądze pojawią się na stole, mogę wejść do ringu. Inaczej to nie ma sensu.

- Chciałby pan skończyć przygodę z boksem porażką?
TA: Pewnie że nie. Chyba nikt by nie chciał. To pierwsza odpowiedź jaka przychodzi mi do głowy, ale tak serio – jeszcze o tym nie myślałem, naprawdę. Jestem w domu, spędzam czas z rodziną, bo długo mnie nie było z bliskimi. Nie ma tylko kiedy jechać z nimi gdzieś odpocząć. Ja byłem przynajmniej u mamy, żona i dziewczyny siedziały w domu. A teraz nigdzie nie pojedziemy, bo córki mają szkołę. Cóż, poczekają do kolejnych wakacji.

- Wróćmy do sportu – rewanż ze Szpilką pana interesuje?
TA: A co by to dało?

- Pieniądze?
TA: Szczerze? Nie widzę w tym wielkiego zarobku. Zobaczymy jak to się dalej potoczy.

- Dzisiaj już pan wie, że wielkie walki nie dla pana.
TA: Wiem, wiem… Czas weryfikacji był ósmego listopada w Krakowie. Powiedziałem to kibicom, mówiłem panu i trenerowi. Wszyscy wiedzieli co musi się stać, abym walczył dalej. Tymczasem nie wykonałem w ringu założeń. I jeśli nie jestem w stanie tego robić to znak, że czas Adamka minął, a razem z nim szansa na wielkie walki.

- Jest pan dzisiaj emerytem, który może wrócić na chwilę na ring?
TA: Tak to wygląda.

- Ma pan pomysł na to, co dalej robić ze swoim życiem?
TA: Na razie nie. Jestem w Ameryce i coś będę robił. Dopiero wróciłem do domu, ale tak naprawdę nie muszę odpoczywać, bo nie mam po czym. Nie jestem zmęczony fizycznie ani psychicznie. Zresztą, dlaczego miałbym być, skoro to nie była żadna wielka walka…

- Nawet w przegranym starciu z Wiaczesławem Głazkowem potrafił pan jednak przyspieszyć w ostatnich rundach, zaatakować i zaryzykować, aby poszukać szansy. Ze Szpilką tego nie widziałem. Dlaczego?
TA: Nie był najwygodniejszy. A poza tym, to ja nie byłem sobą. To kolejny powód przemawiający za tym, że nadszedł czas, aby się żegnać z kibicami.

- Mówiło się też, że jeśli pan wygra, spotka się z Aleksandrem Powietkinem albo Marco Huckiem. Tam byłyby duże pieniądze do zarobienia. Poza tym, zwycięstwa dałyby panu dużo także pod względem sportowym.
TA: Obiło mi się coś o uszy, ale nie myślałem o tym. Zawsze skupiałem się na najbliższym zadaniu i teraz też tak było. Cóż, wygrałbym, moglibyśmy teraz dyskutować czy to realne, a pan zastanawiałby się jaka kasa wchodzi w grę. Tylko znowu wracamy do tego samego – przegrałem, więc to nie ma sensu.

- Gilowice panu nie posłużyły.
TA: Taki jest sport. Coś się zaczyna i kończy. Trenowałem fajnie i mocno. Patrząc z dystansu niczego bym raczej nie zmienił. Problem w tym, że pogubiłem atuty. Starzeję się i nic na to nie poradzę.

- Gdyby jednak pan skończył z boksem już teraz to i tak w glorii najbardziej utytułowanego polskiego pięściarza zawodowego w historii.
TA: Fajna świadomość. Dwa razy byłem mistrzem świata, zdobywałem też mniej znaczące pasy. Trochę dla tego naszego boksu zrobiłem. Z kariery w wadze ciężkiej też jestem zadowolony. Toczyłem wojny w USA. Pamiętam oczywiście, że przegrałem w tej kategorii tę najtrudniejszą przeprawę, z Witalijem Kliczko, ale taki jest sport. Uczy wygrywać i przegrywać. Przerobiłem wszystkie lekcje.

- Szpilka ma – pana zdaniem – potencjał, aby osiągnąć coś wielkiego w wadze ciężkiej?
TA: Wygrał, bo ja byłem słabszy. Prawdziwy Adamek stłukłby go na kwaśne jabłko. Lata jednak lecą i nie pokazałem tego, co kiedyś. Życzę Arturowi jak najlepiej. Chciałbym, aby on i inni Polacy osiągali sukcesy. Chłopak ma swój styl, ale nie chcę go w żaden sposób oceniać. Nie lubię tego robić.

- Ma trochę talentu do tego sportu?
TA: Trudno o tym mówić, bo niby jak? Okaże się. Będzie mu trudno, ale niech walczy.

Rozmawiał: Kamil Wolnicki, przegladsportowy.pl

SZPILKA PUNKTUJE W KRAKOWIE ADAMKA. ROZBICI PROKSA I CHUDECKI. NA TARCZY KOSTECKI I KACZOR

adamek_szpilka

W głównej walce wieczoru Polsat Boxing Night III w Krakowie młody wilk – Artur Szpilka (17-1, 12 KO), zaatakował starego wygę, byłego championa dwóch kategorii – Tomasza Adamka (49-4, 29 KO). Pierwsza runda typowo rozpoznawcza – „Góral” próbował zachodzić rywala i zagonić go do narożnika, ale „Szpila” stopował go prawym prostym. W drugiej uwidoczniła się nieznaczna przewaga zawodnika z Wieliczki, który trafił lewym krzyżowym, ale i potrafił prawym jabem trzymać przeciwnika z daleka. Tomek natomiast szukał miejsca po dole. Minutę przed końcem trzeciej odsłony Artur trafił bezpośrednim lewym, szybko poprawił akcja prawy-lewy i Tomek poleciał na liny. Odczuł to, ale w swoim zwyczaju szybko starał się odpowiedzieć. W czwartym starciu Adamek starał się wywierać mocny pressing, jednak w ciosach na górę odrobinę szybszy był młodszy rodak, dlatego podopieczny Rogera Bloodwortha konsekwentnie bił prawym na korpus. W piątym w końcu zaczęły dochodzić jego prawe również na głowę. Trafił kilka razy, lecz Artur przyjmował wszystko bez zmrużenia oka. Wyrównany przebieg miały kolejne trzy minuty, a obaj szachowali się trochę nawzajem swoimi przednimi rękoma. W siódmym starciu Artur znów wyłączył przeciwnika prawym prostym, przy okazji bijąc raz na jakiś czas mocnym lewym. Role odwróciły się w rundzie numer osiem. Już na początku szturm przeprowadził Tomek i w długiej serii kilka razy trafił. Szpilka chyba przeżywał kryzys, bo praktycznie do gongu boksował na wstecznym, choć trzeba mu przy tym oddać, że fajnie unikał bomby „Górala” rotacją i unikami. Złapał w przerwie drugi oddech i w dziewiątej rundzie znów toczył wyrównany bój z wielkim rywalem. O wszystkim miały więc zadecydować ostatnie trzy minuty. Najpierw dwa razy swoim lewym trafił Artur, w odpowiedzi lewym sierpem przymierzył Tomek, a gdy zabrzmiał gong, obaj podnieśli ręce w geście zwycięstwa. A sędziowie punktowali 94:96, 92:98 i 94:96 – wszyscy na korzyść Szpilki.

Zamiast zaciętej bitwy skończyło się na krótkiej egzekucji. W starciu dwóch niepokonanych pięściarzy Michał Syrowatka (11-0, 3 KO) znokautował błyskawicznie Michała Chudeckiego (10-1-1, 3 KO). Wydawałoby się w niegroźnej sytuacji w zwarciu Syrowatka zrobił mały krok w tył i huknął prawym sierpowym – wprost na szczękę rywala. Chudecki przewróciłby się, ale zawisł na linach. Zanim Grzegorz Molenda zdążył doskoczyć, podopieczny Andrzeja Gmitruka doskoczył i dobił zranioną ofiarę potwornym prawym hakiem. Bardzo ciężki nokaut i wyrównanie porachunków z czasów boksu olimpijskiego, gdy dwukrotnie przegrywał z „TNT”.

Zamiast świetnej i wyrównanej walki mieliśmy pokaz jednego aktora. Maciej Sulęcki (19-0, 4 KO) całkowicie zdominował Grzegorza Proksę (29-4, 21 KO) i wygrał przez nokaut! Pierwszą rundę świetnie rozpoczął popularny „Striczu”. Wciągnął byłego mistrza Europy dwukrotnie na kontrę bezpośrednim prawym, a raz na krótki lewy sierp. – Rozruszaj go – radził w przerwie Fiodor Łapin. Ale pomiędzy czwartą a szóstą minutą dalej przeważał podopieczny Andrzeja Gmitruka, ustawiając wszystko lewym prostym. Grzesiek trafił raz czysto, ale na tym etapie bezwzględnie przegrywał 18:20. Proksa dużo lepiej radził sobie na początku trzeciego starcia, kiedy trafił bezpośrednim lewym. Ale Sulęcki zrewanżował się mu potem bezpośrednim prawym, a wszystko zaakcentował świetną akcją prawy-lewy sierp. Maćkowi wychodziło wszystko, bo nawet w czwartej rundzie, w której prawdopodobnie nieznacznie lepszy był jego oponent, w ostatnich dziesięciu sekundach „Striczu” dwiema pięknymi akcjami znów przechylił chyba szalę na swoją korzyść. Tak samo widział to Przemek Saleta, który punktował w tym momencie 40:36 dla Maćka. Podrażniony Proksa ruszył niczym taran do ostrego ataku w szóstym starciu, lecz rozluźniony Sulęcki spokojnie kontrolował sytuację i punktował swoim lewym prostym. Na półmetku wątpliwości nie było, dlatego „Super G” atakował jeszcze zacieklej. Problem w tym, że do narożnika schodził po kolejnej przegranej rundzie, w dodatku z lekkim rozcięciem łuku brwiowego. – Nie ma stania. Od dołu do góry – zachęcał go i mobilizował Łapin. Ale to był dzień jednego człowieka. Koniec nastąpił w rundzie numer siedem. Sulęcki po prostu karcił każdy ruch Grześka bezpośrednim prawym krzyżowym. Wchodziło wszystko jak w masło. Proksa szedł coraz bardziej otwarty by odmienić losy jednym ciosem, ale nadział się na prawy sierp Sulęckiego. Klasyczny nokaut i niespodzianka – ale czy naprawdę aż taka?
undercardpbn3
Dawid Kostecki (39-2, 25 KO) wrócił dziś po długiej przerwie, ale spotkanie z Andrzejem Sołdrą (11-1-1, 5 KO) miało być dla niego tylko spacerkiem. Nie było! Zaczęło się sensacyjnie. Podopieczny Piotra Wilczewskiego trafił prawym krzyżowym i lewym sierpem. To jeszcze nic, bo po prawym sierpowym w okolice skroni „Cygan” zatańczył i ledwo co ustał na nogach. W narożniku Fiodor Łapin ostrzegał, ale początek drugiej rundy znów wyraźnie dla Sołdry. I nagle na sekundy przed przerwą Kostecki wystrzelił w akcji prawy na prawy i tym razem to Andrzej był liczony! Trzecia odsłona to prawdziwa wojna na wyniszczenie na środku ringu. Cios za cios, bomba za bombę, ale w ostatnich sekundach to prawy sierpowy Dawida zamroczył Andrzeja, czym zapewne zyskał przychylność sędziów. Czwarte starcie to całkowita dominacja Kosteckiego. No – prawie całkowita, bo po dwóch minutach i pięćdziesięciu sekundach lania porozbijany Sołdra nagle wystrzelił lewym sierpem na szczękę. Dawid ustał. Początek piątej rundy to znów przewaga Kosteckiego i gdy wydawało się, że egzekucja na Sołdrze to tylko kwestia czasu, ten fantastycznym zrywem zepchnął do głębokiej defensywy faworyzowanego przeciwnika. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Runda numer sześć to z kolei całkowita dominacja Sołdry. Wszyscy dookoła przecierali oczy ze zdziwienia! A Andrzej poczuł krew, polując na nokaut. Kolejne trzy minuty to rzeź. Obaj wyniszczeni, zmęczeni, rozkrwawieni, ale żaden nie ustępował. Ostatnią soczystą bombę wyprowadził Kostecki, jednak w przekroju tego odcinka znów lepszy był Sołdra. „Cygan” miał więc ostatnie starcie na odmienienie tej trudnej sytuacji. I nic się nie zmieniło – obustronne bombardowanie do ostatniej sekundy nagrodzone gromkimi brawami. Sędziowie punktowali 75:76, 75:77 i 75:77 – wszyscy na korzyść Sołdry!

W drugiej walce gali faworyzowany Łukasz Maciec (22-2-1, 5 KO) pokonał wyraźnie Michała Żeromińskiego (7-2, 1 KO). Pięściarz z Lublina rozpoczął potyczkę ciosami prostymi, wykorzystując lepsze warunki fizyczne, choć Michał wciągnął go w połowie pierwszej rundy na kontrę z prawej ręki po odchyleniu. Po wyrównanej pierwszej odsłonie, w drugiej przewagę zaczął zyskiwać Maciec, który zasypywał przeciwnika seriami złożonymi z kilku ciosów. Michał chciał uderzyć raz a dobrze, jednak „Gruby” konsekwentnie realizował swoje założenia taktyczne. Z daleka bił na górę, a gdy przechodził do półdystansu, szukał miejsca pod łokciami Żeromińskiego. W czwartym starciu Łukasz swoim nieustannym pressingiem po prostu złamał Michała. Z minuty na minutę dysproporcje między nimi były coraz bardziej widoczne. Oglądaliśmy ruch jednostronny, a jedyną niewiadomą wydawało się pytanie, czy Maciec zdoła dopisać do swojego rekordu szóstą „czasówkę”. W końcu na pół minuty przed końcem szóstej rundy po lewym haku w okolice wątroby Michał musiał przyklęknąć, choć Robert Gortat nie liczył, bo potraktował to jako zbyt niskie uderzenie. – On walczy już tylko o przetrwanie – krzyczała w narożniku swojemu koledze Karolina Michalczuk. I tak to trochę wyglądało. W połowie siódmej rundzie znów ta sama akcja. Tym razem Żeromiński nie był liczony, lecz widać było na jego twarzy grymas bólu. Krańcowo wyczerpany Michał pokazał charakter i dotrwał do ostatniego gongu. Sędziowie nie mieli problemów ze wskazaniem lepszego, punktując wygraną Maćca 79:73 i dwukrotnie 80:72.

W pierwszej walce Polsat Boxing Night Piotr Gudel (2-1, 0 KO) pokonał Rafała Kaczora (2-1, 0 KO), wyrównując porachunki z zeszłego roku. Żądny rewanżu Gudel już pod koniec pierwszej minuty trafił mocnym sierpem, doskoczył do zranionej ofiary zasypał ją serią bomb. Sędzia liczył wałbrzyszanina do ośmiu i choć ten zdołał wyjść z opresji, to krwawił z prawego łuku brwiowego. W drugiej odsłonie Kaczor wrócił do gry, a w końcówce nawet zyskał lekką przewagę. Podobnie było w trzecim starciu, choć obaj zawodnicy poszli już na otwartą bitkę i nokaut bądź przynajmniej nokdaun mógł nadejść w każdym momencie. Rafał zagapił się na początku czwartej rundy, gdy Piotrek w zwarciu zrobił krok w tył i huknął lewym sierpem na szczękę. Rywal znów w odpowiedzi zaakcentował końcówkę. Kolejne sześć minut to typowa wojna na przełamanie. Mocniej bił Piotrek, natomiast Rafał zachował jakby więcej sił o pozostawał aktywniejszy. Trzydzieści sekund przed końcem Kaczor trafił soczystym lewym sierpem na brodę, ale wygranej nie mógł być pewien. Sędziowie punktowali niejednogłośnie 57:56, 55:58 i 58:56 – na korzyść Gudela, któremu udał się rewanż.

źródło: bokser.org

ANDRZEJ GMITRUK WIERZY W ZWYCIĘSTWA SULĘCKIEGO I ADAMKA

gmitruk_andrzej

Andrzej Gmitruk, były trener Tomasza Adamka, szkoleniowiec Macieja Sulęckiego ocenia szanse Tomasza Adamka i Artura Szpilki w sobotniej walce podczas Polsat Boxing Night.

- Jaki przebieg będzie miała walka Tomasz Adamek – Artur Szpilka?
Andrzej Gmitruk: Mam przeczucie, że będzie to twardy i emocjonujący pojedynek. Moim faworytem jest jednak Tomek. Jego poziom sportowy nie wymaga rekomendacji. Nie przyleciał do Polski po to, by przegrać. Niezwykle istotna będzie jego rutyna. Stoczył mnóstwo walk ze świetnymi przeciwnikami i wielokrotnie miał do czynienia z trudnymi ringowymi sytuacjami, których nie poznał Artur. Niewiele zabrakło, a odwróciłby również wynik ostatniej, przegranej walki z Wiaczesławem Głazkowem. W końcówce był bliski wygranej przed czasem.

- Czy najistotniejsze dla wyniku pojedynku będą ostatnie rundy? A może zakończy się on dużo szybciej?
AG: Wszystko zależy od tego, jak Szpilka wytrzyma obciążenie emocjonalne. Jeśli zaś chodzi o Tomka, możemy być pewni, że zachowa zimną głowę. Sądzę, że w ósmej lub dziewiątej rundzie Adamek będzie już bliski odniesienia zwycięstwa. Arturowi nic nie ujmuję. Dawno nie widziałem w polskim boksie tak zdeterminowanego i odważnego boksera. Niezależnie od wyniku walki, należy w niego inwestować.

- Trenuje pan Macieja Sulęckiego, czy pana podopieczny sprawi sensację i pokona Grzegorza Proksę?
AG: Gdybym nie wierzył w jego zwycięstwo, to bym z nim nie pracował. Maciek jest odważny i konsekwentny. Jeśli nie da się zaskoczyć Grzegorzowi w pierwszej fazie walki, będzie dobrze. Poziom przeciwnika nie będzie dla niego szokiem. Ostatni rywale, z którymi walczył, z całą pewnością nie należeli do słabeuszy.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

GRZEGORZ PROKSA: MAMY SAMOZWAŃCZEGO MISTRZA I STAREGO LISA

proksa09

- Emocje opadły, czy nadal chce pan utrzeć nosa Maciejowi Sulęckiemu za nieprzychylne komentarze na temat pana ostatnich walk?
Grzegorz Proksa: Właśnie po to walczymy, bym utarł mu nosa. Jestem człowiekiem pamiętliwym, a apogeum mojej złości nastąpi w sobotę. Nie jestem jednak zdenerwowany. Po prostu chcę go pokonać i tyle.

- Które słowa przeciwnika najbardziej pana zdenerwowały? Prognoza, że po porażce może się pan stać tak zwanym bumem?
GP: Zaczął pan od prowokacji. Niepotrzebnie. Do walki podchodzę ze spokojem. W ringu wykonam swoją pracę. Nie ja będę się wstydził za swoje słowa, tylko przeciwnik. Jest młodym człowiekiem, musi nabrać pokory. I ja go tej pokory nauczę.

- Sulęcki celowo starał się wzbudzić zainteresowanie pojedynkiem, gdy jeszcze nie było wiadomo, że będziecie walczyć?
GP: Wydaje mi się, że nie do końca zdawał sobie sprawę, że ten pojedynek się odbędzie. Chciał sobie wyrobić nazwisko, posługując się moim. Dzięki telewizji Polsat daję mu szansę walki. Zobaczymy, na ile jego słowa przełożą się na czyny. Ja zamierzam mu pokazać, że nie jest tak dobrym pięściarzem, za jakiego się uważa. Nie wykorzysta tej szansy. Przegra.

- Chce pan wygrać w równie efektowny sposób jak trzy lata temu, gdy w Neubrandenburgu nie dał pan szans Sebastianowi Sylvestrowi, odbierając Niemcowi pas mistrza Europy wagi średniej?
GP: Interesuje mnie zwycięstwo i obnażenie słabości Maćka. A jeśli wyjdzie mi to równie dobrze, jak w starciu z Sylvestrem, to będę się cieszył. Tamten pojedynek przejdzie do historii polskiego boksu, jestem z niego dumny. Ciekawie będzie również w sobotę. Mamy samozwańczego mistrza i starego lisa.

- Trener Fiodor Łapin nie miał do pana pretensji, że włączył się pan w wojenkę na słowa z Sulęckim?
GP: Nie rozmawialiśmy o tym. Jeżeli miał zastrzeżenia, to jedynie do postawy Maćka. Trener zna moje podejście do tematu. Wie, że jestem doświadczonym pięściarzem i dorosłym człowiekiem. Nie musi mnie sprowadzać na ziemię, bo twardo po niej stąpam.

- Nadal twierdzi pan, że przeciwnik nie chciał dawać panu „gotowca” i celowo wycofał się z wrześniowej walki, którą miał stoczyć z leworęcznym, podobnie jak pan, pięściarzem? Tak naprawdę nie był kontuzjowany?
GP: Ze strony Sulęckiego walka z mańkutem w tym terminie byłaby głupotą. Nie uwierzyłem w jego kontuzję i zdania nie zmieniam.

- Szykuje się też ciekawa rywalizacja w narożnikach – Fiodor Łapin kontra Andrzej Gmitruk.
GP: Trenerzy nie boksują. Nie oni przyjmują ciosy, nie oni muszą na nie reagować. Szkoleniowiec pomaga zawodnikowi tylko do pewnego momentu. Wszystko zależy od nas.

- Gmitruk twierdzi, że wspólnie ze swoim zawodnikiem dobrze przeanalizował walki, w których rywale odkryli pana słabe punkty.
GP: Jasne, mogli oglądać moją niesłusznie przegraną walkę z Kerrym Hope’em lub potyczkę z Sergio Morą. Obie poprzedzały różne zawirowania. Jestem mężczyzną, nie będę się tłumaczył. Ale teraz jestem w świetnej formie i tyle. Sulęcki bardzo się zdziwi. A trener Gmitruk może się już zastanawiać, jak popracować nad psychiką Maćka po pierwszej rundzie walki.

- Będzie pan świętował podwójne zwycięstwo, razem ze swoim przyjacielem Arturem Szpilką?
GP: Artura stać na zwycięstwo nad Adamkiem. Jest w bardzo dobrej formie. Wszystko rozstrzygnie się w jego głowie. Jeśli dobrze zniesie walkę pod względem mentalnym, to będzie boksował na swoim normalnym poziomie. Znam Tomka, oglądam jego walki i wiem, że pierwsze rundy wygra Artur. Adamek jest jednak cwanym lisem. Pytanie, jak Artur zaprezentuje się w drugiej fazie walki.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl
[Fot. studio3df.pl]

DAWID KOSTECKI: TOMEK MA TWARDĄ SZCZĘKĘ, ALE ARTUR JEST SILNY I DYNAMICZNY

kostecki02

- Obserwował pan Artura Szpilkę podczas przygotowań do walki z Adamkiem. Czy potwierdza pan, że jest lepiej przygotowany niż do przegranej potyczki z Bryantem Jenningsem?
Dawid Kostecki: Przed tamtą walką poprawił kondycję, siłę fizyczną i technikę, ale nie wyeliminował podstawowego błędu – wciąż opuszczał prawą rękę, szczególnie wtedy, gdy opierał się o liny i wyprowadzał uderzenie z lewej. Te mankamenty widzieliśmy także wcześniej, w starciach z Mikiem Mollo. Przed pojedynkiem z Adamkiem dostrzegłem poprawę. Pracował z chłodną głową, a prawa ręka wracała na swoje miejsce. Jestem podbudowany przygotowaniami Artura. O tym, że będzie w najlepszej możliwej formie fizycznej i mentalnej wiedziałem już wcześniej.

- Jaki będzie scenariusz pojedynku Adamek – Szpilka?
DK: W tej walce wszystko jest możliwe. Wiem, że Artur tym razem jest przygotowany na dziesięć rund. Równie dobrze może się okazać, że walka zakończy się już na początku. Wiadomo, że Tomek ma twardą szczękę, ale już nieraz widzieliśmy, jak teoretycznie odporny na ciosy pięściarz nie wiedzieć czemu szybko przegrywa przez nokaut. A Szpilka jest silny i dynamiczny. Zapowiada się świetne widowisko.

- Na co pan będzie musiał uważać, gdy znajdzie się w ringu z Andrzejem Sołdrą?
DK: Przede wszystkim na samego siebie, bym nie zapędził się w atakach i na własne życzenie nie miał pod górkę. Andrzeja nie lekceważę, ale po prostu wejdę do ringu i zrobię swoje. Jeśli będę walczył na swoim normalnym poziomie, wygram.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl
[Fot. studio3df.pl]

PRZED WALKĄ ADAMEK-SZPILKA: KRWAWA JATKA CZY EGZEKUCJA?

adamek_szpilka

Przed sobotnim pojedynkiem Tomasza Adamka i Artura Szpilki o porównanie obu pięściarzy poprosiliśmy Przemysława Saletę, jednego z najlepszych telewizyjnych ekspertów od boksu w naszym kraju. Dla wielu będzie to zaskoczenie, ale średnie ocen wystawionych przez byłego mistrza Europy wagi ciężkiej są niemal identyczne – 7,0 dla „Górala” i 6,9 dla „Szpili”. Czy to oznacza, że obejrzymy świetne widowisko i wyrównany pojedynek? Wbrew licznym opiniom innych fachowców, na pozycji murowanego faworyta stawiających byłego mistrza świata wagi półciężkiej i cruiser?

– Zaznaczam, że oceniam Adamka nie najlepszego w karierze, ale dzisiejszego, z ostatnich kilku walk. Po starciu z Witalijem Kliczką. I nie sadzę, by mógł być lepszy. Ze względu na wiek i trenera – argumentuje Saleta. – Szpilkę też oceniam po ostatniej walce, ale wierzę, że ósmego listopada będzie dużo lepszy. Również ze względu na wiek oraz na to, że potyczka z Bryantem Jenningsem obnażyła jego słabości i pokazała, nad czym musi pracować. Dlatego też jest dla mnie faworytem – podsumowuje.

Kto ma pojęcie o boksie?
Adamek zarzuca Salecie, że nie jest obiektywny.

– Chyba chce coś zarobić. Gdyby wszedł znowu do ringu, pewnie tak by się stało i myślę, że o to w tym chodzi. Absolutnie nie ma możliwości, żebym z nim walczył – zaznaczył bokser z Gilowic w rozmowie z „PS”.

Bukmacherzy spodziewają się zwycięstwa Adamka – kursy wahają się od 1,4 do 1,6, przy typach 2,4 i 2,6 na wygraną Szpilki. Może jednak Saleta wcale nie przesadza? – Artura stać na zwycięstwo i nie mówię tak dlatego, że się przyjaźnimy. Pierwsze rundy wygra Artur. Pytanie, jak poradzi sobie w drugiej fazie walki – zastanawia się Grzegorz Proksa. Czy były mistrz Europy wagi średniej… nie wie, o czym mówi?

– Jeśli ktoś twierdzi, że w Krakowie spotka się dwóch bokserów na podobnym poziomie, to znaczy, że nie zna się na sporcie. Jeżeli Szpilka wytrzyma do szóstej rundy, to będzie dla niego wielkie osiągnięcie. W porywach dobrego humoru mogę mu dać dziesięć procent szans – to już opinia wieloletniego mistrza świata Dariusza Michalczewskiego.

Rozstrzygnięcie w końcówce?
Ci, którzy oglądali Adamka podczas treningów w Gilowicach, meldują, że fizycznie prezentuje się bez zarzutu i nieźle pod względem szybkościowym. Pewne wątpliwości budzi jednak dobór sparingpartnerów. Adamek ściągnął z USA przeciętniaka Jasona Bergmana, a także słabo radzącego sobie na krajowych ringach Włodzimierza Letra. Szpilka sparował z Nagym Aguilerą, Zackiem Page’em i Marcinem Rekowskim.

– Sparingi nie muszą mieć decydującego znaczenia. Szpilka najczęściej uderza lewą ręką. Prawa służy mu głównie do utrzymywania dystansu od rywala, ewentualnie do zadania ciosu sierpowego w kombinacji. Tomek ma tak dużą wiedzę bokserską, że będzie świetnie wiedział, co robić – ocenił Andrzej Gmitruk, były trener Adamka, w pokazywanym przez Polsat Sport programie „Puncher”.

Przebieg walki, a być może także jej rezultat, ma w dużej mierze zależeć od psychiki 25-letniego Szpilki.

– Adamek nie zejdzie poniżej pewnego poziomu. Najwięcej zależy od Szpilki. Przez kilka miesięcy w procesie treningowym nie zmienił tak dużo, by zrobić wielki postęp. Liczy się to, jak wytrzyma ciśnienie w porównaniu z walką z Jenningsem – tłumaczy Gmitruk. Tego samego zdania jest Proksa oraz Andrzej Wasilewski.

– Jeśli Artura zawiedzie głowa, Adamek może mieć łatwe zadanie. Będzie inaczej, jeśli Szpilka opanuje emocje i nie pójdzie na żywioł – zaznacza promotor „Szpili”.

– Tomek na pewno nie jest tak szybki, jak przed walką z Andrzejem Gołotą, ale pozostaje moim faworytem. Uważam jednak, że walka może być bardzo wyrównana, a o wyniku może rozstrzygnąć jej końcowa faza – przewidywał w „Puncherze” Janusz Pindera. Taka prognoza jest bodaj najlepszą zachętą, by w sobotni wieczór nasłuchiwać wieści z Kraków Areny.

PRZEMYSŁAW SALETA OCENIA ADAMKA I SZPILKĘ:

TOMASZ ADAMEK:
1. Warunki fizyczne – 6
2. Siła fizyczna – 6
3. Siła ciosu – 5
4. Szybkość zadawania ciosów – 7
5. Technika – 9
6. Praca nóg – 6
7. Kondycja – 6
8. Psychika – 10
9. Odporność na ciosy – 9
10. Obrona – 6
Średnia ocen: 7,0

ARTUR SZPILKA:
1. Warunki fizyczne – 8
2. Siła fizyczna – 7
3. Siła ciosu – 8
4. Szybkość zadawania ciosów – 8
5. Technika – 7
6. Praca nóg – 7
7. Kondycja – 5
8. Psychika –7
9. Odporność na ciosy – 7
10. Obrona – 5
Średnia ocen: 6,9

Komentarz Przemysława Salety: Zaznaczam, że oceniam Adamka nie najlepszego w karierze, ale dzisiejszego, z ostatnich kilku walk. Po starciu z Witalijem Kliczką. I nie sadzę, by mógł być lepszy. Ze względu na wiek i trenera. Szpilkę też oceniam po ostatniej walce, ale wierzę, że ósmego listopada będzie dużo lepszy. Również ze względu na wiek oraz na to, że potyczka z Bryantem Jenningsem obnażyła jego słabości i pokazała, nad czym musi pracować. Dlatego też jest dla mnie faworytem.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

ANDRZEJ FONFARA ZWYCIĘŻYŁ DOUDOU NGUMBU I JEST BLIŻEJ REWANŻU ZE STEVENSONEM

W głównej walce wieczoru w UIC Pavilion w Chicago transmitowanego przez stację Showtime Andrzej Fonfara (26-3, 15 KO) pokonał jednogłośną decyzją sędziów niewygodnego Doudou Ngumbu (33-6, 12 KO).

Już na samym początku nasz rodak trafił mocnym prawym krzyżowym, ale rywal w samej końcówce odpowiedział celnym prawym sierpowym. W drugiej rundzie zaskoczył „Polskiego Księcia” obszernym prawym overhandem. Podirytowany trochę Andrzej ruszył ostrzej do ataku, akcentując końcówkę kilkoma hakami pod prawy łokieć przeciwnika. W trzecim starciu Fonfara w końcu uruchomił swój lew prosty, co po dwóch słabszych odsłonach od razu przyniosło efekt. W czwartej zaczęło się już polowanie na bardzo mocny prawy krzyżowy. Andrzej nie trafił jeszcze czysto, natomiast można było odnieść wrażenie, że złapał odpowiedni rytm. I po kolejnej minucie wszystko się sprawdziło…

Polak przestrzelił prawym, jednak huknął natychmiast potężnym lewym sierpowym na głowę. Ngumbu zachwiał się, a od nokdaunu uratowały go tylko liny. Fonfara miał jeszcze pół rundy na dokończenie dzieła zniszczenia, ale nie spieszył się i konsekwentnie robił swoje. Francuz na „miękkich nogach” wrócił do narożnika. Po przerwie Andrzej kontrolował rywala i spychał na liny lewym „dyszlem”, a mimo wszystko w narożniku usłyszał, że za mało bije i powinien być zdecydowanie bardziej aktywny.

Podopieczny Sama Colonny posłuchał tych rad i w siódmej rundzie zaczął składać swoje akcje w serie 3-4 ciosów, kończąc je najczęściej lewym hakiem na korpus. Ale Ngumbu stał na nogach i pomimo lekkiego kryzysu odpowiadał. Mało tego, w ósmej odsłonie złapał drugi oddech, zachęcał Polaka do ataku, samemu zaś odpowiedział soczystym lewym sierpowym.

Trudna do punktowania była przedostatnia, dziewiąta runda. Pierwsza połowa należała do Andrzeja, lecz Francuz dobrze finiszował. Ostatnie trzy minuty mogły zadecydować o wszystkim. Fonfara swoim pressingiem i agresją zepchnął przeciwnika do defensywy. Trzydzieści sekund przed ostatnim gongiem dodatkowo trafił mocnym lewym sierpowym i Ngumbu znów znalazł się w tarapatach. Niestety zabrakło czasu, a sprytny Doudou klinczami dotrwał do końca. Sędziowie punktowali 98:92 i dwukrotnie 97:93 – oczywiście na korzyść „Polskiego Księcia”.

- Mój rywal był w formie i przybył tutaj po wygraną. Kilka razy dobrze trafił. Wiedziałem doskonale, że może mnie skontrować kiedy ja biłem prawą ręką, stąd też cały czas musiałem mieć się na baczności. Wygrana to wygrana. Pojedynek okazał się trudny, lecz dobrze było wrócić zwycięstwem po porażce w poprzednim występie – stwierdził Fonfara.

- Chciałem skończyć przeciwnika w piątej rundzie przed czasem, gdy był zamroczony, jednak wciąż musiałem uważać na ewentualne kontry z jego strony – kontynuował „Polski Książę”, rozwijając temat potencjalnego rewanżu z mistrzem świata federacji WBC wagi półciężkiej, Adonisem Stevensonem.

- Myślę o nim każdego dnia. Potrzebuję jeszcze jednej walki i będę gotowy na taki rewanż. Dziś moja obrona była lepsza, choć powinienem wyprowadzać więcej ciosów i bić więcej kombinacjami by stać się jeszcze bardziej kompletnym zawodnikiem – dodał Andrzej.

źródło: bokser.org

PAWEŁ GŁAŻEWSKI: LEPSZEJ OKAZJI DO ZDOBYCIA PASA MISTRZOWSKIEGO NIE BĘDZIE

glazewski

Fonfara – Stevenson, Masternak – Kalenga, Włodarczyk – Drozd, Kołodziej – Lebiediew. W ostatnich miesiącach nasi zawodnicy cztery razy walczyli o mistrzostwo świata i każda z tych prób kończyła się niepowodzeniem. Czy pod koniec nie najlepszego dla polskiego boksu roku humory poprawi nam Paweł Głażewski?

Walka 32-letniego białostoczanina o tytuł jest dużym zaskoczeniem. Szczególnie zdziwieni mogą być ci, którzy oglądali ubiegłoroczne, przegrane przed czasem starcie z Francuzem Hadillahem Mohoumadim lub kwietniową, bardzo zaciętą i minimalnie wygraną potyczkę z Maciejem Miszkiniem. Gdy w sierpniu „Głaz” obijał w Międzyzdrojach Amerykanina Rowlanda Bryanta, nikt nie spodziewał się, że następnym rywalem będzie mistrz świata WBA Juergen Braehmer. 6 grudnia w Oldenburgu 36-letniego Niemca czeka walka w dobrowolnej obronie tytułu. To oznacza, że pretendent niekoniecznie musi znajdować się na szczytach rankingów.

– Lepszej okazji na zdobycie pasa nie będzie. Widzę swoją szansę. Braehmer dobrze kontruje i mocno bije, ale mam już wstępny plan. Pierwszy raz będę walczył w mańkutem jako zawodowiec, ale w boksie amatorskim z pięściarzami leworęcznymi boksowało mi się bardzo dobrze – przekonuje Głażewski.

Faworytem będzie jednak Braehmer. Niemiec w walce o tytuł jednego Polaka już pobił. Pięć lat temu w Budapeszcie nie dał szans Aleksemu Kuziemskiemu. Wygrał przez TKO w 11. rundzie, a stawką walki był pas tymczasowego mistrza WBO.

– Najtrudniejsze dla Pawła będzie to, że zmierzy się z Braehmerem na jego terenie. Dlatego wątpię, by mógł wygrać tę walkę na punkty. Musi przewrócić rywala. Juergen ma celne oko. Wyprowadza ciosy na luzie, bije mocno i precyzyjnie. Paweł musi mieć się na baczności – przestrzega Kuziemski.

– Największym atutem Braehmera będzie siła. Niemiec ma również przewagę warunków fizycznych, umiejętności bokserskich i doświadczenia. Paweł nie musi jednak stać na straconej pozycji. Braehmer ostatnio nie wyglądał na bardzo zmotywowanego, a Głażewskiemu nie zabraknie determinacji. Poza tym jego styl predestynuje go do walki z leworęcznymi pięściarzami. Rozpoczyna akcje od ciosu z prawej ręki, a kończy lewym hakiem lub sierpowym. Z drugiej strony Braehmer bije mocno i celnie. Oczywiście to on będzie faworytem – ocenia niedawny rywal Głażewskiego, Maciej Miszkiń.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

TOMASZ ADAMEK: NIECH SIĘ ARTUR MODLI…

- Tomku, do walki pozostało już zaledwie kilkanaście dni… Za Tobą konferencja prasowa
w Krakowie. Jak się czujesz?
Tomasz Adamek: Jestem zdrowy i w dobrej formie. Solidnie pracuję nad kondycją, aby do ringu wejść przygotowany na 100 proc. Czuję się dobrze. Cieszę się, że przygotowuję się do tej walki w moich rodzinnych Gilowicach. Co dzień mogę też liczyć na obiadki mamy (śmiech). Przygotowania są na bardzo dobrym poziomie.

- Jeden z portali bokserskich udostępnił filmik, w którym mówisz w zasadzie tylko jedno zdanie: „Jestem szybki”…
TA: A co mam komentować? (śmiech). Przed walką zawsze można dużo mówić, ale to jest budowanie atmosfery. W ringu wszystko może się wydarzyć, ale na słowa jeszcze nikt walki nie wygrał. Powtarzam: ring wszystko zweryfikuje.

- Nie drażni Cię wyśmiewanie się z Twojej wiary, modlitwy?
TA: Zawsze po walce dziękuję Panu Bogu za to, że zwyciężyłem. I przed walką proszę Boga, aby mnie, ale i mojemu przeciwnikowi, nic się nie stało. Ten sport potrafi być bardzo niebezpieczny, czego przykłady mamy co jakiś czas. Jestem katolikiem – nigdy tego nie ukrywałem. A to, że się ktoś śmieje? To jest moje życie i żyję tak, jak chcę. Na konferencji powiedziałem: Niech się Artur modli, aby 8 listopada było dobrze.

- Po walce z Andrzejem Gołotą mówiłeś, że nie chcesz już żadnej walki z rodakiem… Skąd nagle zmiana zdania i zgoda na walkę z Arturem Szpilką?
TA: Tak mówiłem, ale boks to moja praca. Dostałem dobrą propozycję, przemyślałem ją i dziś tu rozmawiamy. Boks to niebezpieczny sport. Nie wchodzę tam dla rozrywki. To jest moja praca, a jak nadarza się dobra okazja – przyjmuję propozycję.

- W mediach od dłuższego czasu pojawiały się Wasze opinie – Artur mówił o tonie tak, jakby chciał sprowokować tę walkę…
TA: Już kiedyś powiedziałem, że nie może być tak, że każdy, kto chce walki, taką walkę dostanie. I na przeciwnika trzeba sobie zasłużyć. Te różne potyczki w mediach….  co mam komentować? Sami zobaczycie, co będzie 8 listopada. Obiecuję, że nie zawiodę kibiców. Wchodzę do ringu jako wielki wojownik i tak też z ringu zejdę.

Rozmawiała: Marta Jacukiewicz

ANDRZEJ GOŁOTA POŻEGNAŁ SIĘ Z KIBICAMI NA GALI W CZĘSTOCHOWIE

golota_andrzej

Tym występem Andrzej Gołota (41-9-1, 33 KO) pożegnał się z boksem i kibicami. Jego starcie w na gali boksu zawodowego w Częstochowie z Danellem Nicholsonem (42-5, 32 KO) miało charakter pokazowy, ale i tak wzbudziło spore emocje i wypełniło halę. Od początku Polak zaczął wywierać pressing, rywal natomiast starał się stopować go lewym prostym oraz szukał lewego haku pod prawy łokieć. Kilka razy przyspieszył, lecz garda Gołoty była szczelna. Potem można było odnieść trochę wrażenie, że obaj nie chcieli sobie zrobić krzywdy. Bili po rękawicach, barkach albo na tułów, ale nie na głowę i dopiero w końcówce trzeciej rundy troszkę zaiskrzyło. Ostatnie trzy minuty to owacja na stojąco dla człowieka, który zafundował nam przez dwie dekady tyle emocji. Pomimo upadków i wzlotów, jak najbardziej zasłużona…

Zupełnie inaczej zaprezentowali się dziś w Częstochowie „półśredni” Dawid Kwiatkowski (8-2-1, 3 KO) oraz „średni” Łukasz Wawrzyczek (20-3-2, 3 KO). Zdecydowanie poniżej oczekiwań zaboksował Kwiatkowski, który w czwartej rundzie przeżywał kryzys, a po szóstej tylko zremisował z Andriejem Staliarczukiem (11-23-3, 2 KO). I dodajmy, że więcej niż na remis nie zasłużył…

Z kolei Łukasz nie tylko wygrał w dobrym stylu, ale dokonał tego przed czasem, co zawsze było jego bolączką. Już w drugiej odsłonie wstrząsnął Andriejem Dolżożjenem (7-9-1, 5 KO) lewym sierpowym. Po czterech starciach miał wyraźną przewagę, lecz w dwóch pozostałych podkręcił jeszcze tempo, a swoje ciosy składał w całe serie. To przyniosło efekt i osiemdziesiąt sekund przed ostatnim gongiem złapał rywala przy linach, zasypał uderzeniami i zmusił arbitra Roberta Gortata do przerwania walki.

Wcześniej zaboksowali dwa niepokonani Polacy – „półciężki” Robert Parzęczewski (6-0, 3 KO) oraz Marcin Siwy (10-0, 4 KO). Robert nie miał problemów z pokonaniem Rusłana Rodowicza (13-12, 13 KO), którego zastopował już w trzeciej rundzie. Tym samym zdobył wakujący pas WBF International. Gorzej wypadł Siwy. Już pod koniec czerwca męczył się z niewygodnym journeymanem Artsiomem Czarniakiewiczem (1-7, 1 KO). Białorusin znów był szczelnie zasłonięty, dużo klinczował, a przez niego i Marcin wypadł blado. Tylko w drugim starciu trafił potężnym prawym podbródkowym, zachwiał przeciwnikiem, lecz zabrakło przysłowiowej kropki nad „i”.

źródło: bokser.org

golota_pozegnanie

„CZASÓWKA” KRZYSZTOFA GŁOWACKIEGO NA GALI W NOWYM DWORZE MAZOWIECKIM

billboard_wojak_boxing_NIGHT

Na gali boksu zawodowego w Nowym Dworze Mazowieckim Krzysztof Głowacki (23-0, 15 KO) pokonał przed czasem Thierry’ego Karla (31-6, 19 KO). Tym samym obronił interkontynentalny pas organizacji WBO kategorii junior ciężkiej i otworzył sobie furtkę do eliminatora tej federacji z Nuri Seferim. Zaraz po pierwszym gongu „Główka” ruszył do ataku, ale rywal podjął rękawice i starał się odpowiadać cios za cios. Polak górował nad nim fizycznie i wyraźnie bił mocniej, za to sam kilka razy się zagapił i zainkasował długi prawy, co w kontekście ewentualnej potyczki z Marco Huckiem trzeba będzie wyeliminować. W drugiej rundzie po przypadkowym zderzeniu głowami Karlowi pękł łuk brwiowy, jednak narożnik uporał się z tą kontuzją. Głowacki konsekwentnie szukał miejsca pod prawym łokciem i choć czasem bił nieco za nisko, to właśnie te akcje przyniosły mu sukces. W piątej rundzie Krzysztof został ukarany ostrzeżeniem za cios poniżej pasa, lecz w tej samej odsłonie nadszedł koniec. Najpierw Karl przyklęknął po lewym na wątrobę. Powstał na osiem, ale teraz broniąc tego miejsca odsłonił się na lewy sierp na górę, a właśnie taką bombą po raz drugi posłał go na matę Polak. Za moment po kumulacji uderzeń na górę i tułów Francuz przyklęknął po raz trzeci i dał się wyliczyć do dziesięciu.

Kamil Szeremeta (8-0, 1 KO) pokonał po ciężkiej przeprawie Howarda Cospolite’a (10-4-1, 4 KO). Od pierwszego gongu obaj zawodnicy stanęli na środku ringu i zaczęli walkę na przełamanie w półdystansie. Poza trzecią rundą, kiedy Francuz wyraźnie dominował swoimi mocnymi prawymi podbródkami, w pozostałych starciach potyczka była wyrównana, ale i z nieznaczną przewagą Polaka. Jego ciosy może miały mniejszą wymowę, za to dobrze w obronie zbierał uderzenia rywala na blok bądź przepuszczał je unikami. Kiedy chciał mocno oddać gubił się trochę, za to gdy różnicował siłę ciosów wyglądał już znacznie lepiej i zbierał małe punkciki. Wysokie tempo lepiej wytrzymał chyba Cospolite i to on zaakcentował dzisiejszy występ mocną ósmą odsłoną, nie zdołał jednak odrobić wcześniejszych strat. Sędziowie punktowali 78:74 i dwukrotnie 77:75 – wszyscy na korzyść podopiecznego Andrzeja Liczika.

Jeszcze wczoraj Maciej Miszkiń (15-3, 4 KO) musiał sporo zbijać by osiągnąć wymagany limit i to niestety wyraźnie odbiło się na jego formie. Inna sprawa, że Aleksander Suszczyc (18-3-1, 10 KO) zaprezentował się znakomicie. Pierwsze trzy minuty należały do naszego rodaka, który skutecznie skracał dystans i z bliska lokował na żebrach przeciwnika swoje haki, szukając również miejsca na prawy podbródkowy. Ale w połowie drugiej rundy Maciek pogubił się w obronie, co wykorzystał Białorusin i kilka razy skarcił go swoim bezpośrednim prawym. Podopieczny Fiodora Łapina ruszył w trzeciej odsłonie do ataku, chcąc przełamać oponenta. Ten jednak szczelnie się bronił, a w samej końcówce znalazł receptę na Polaka skutecznie bijąc kilka razy krótkim lewym sierpowym. Sytuacja zmieniała się niczym w kalejdoskopie. Bardzo źle wyglądała pierwsza połowa czwartej rundy. Rozluźniony Suszczyc bił z luzu, na zmianę mocno i lekko. Dodatkowo składał swoje uderzenia w serię kilku ciosów. I gdy wdawało się, że przełamuje Maćka, ten wystrzelił prawym na prawy i powalił rywala na deski. Ale to nie odmieniło losów potyczki. Gość zza naszej wschodniej granicy szybko doszedł do siebie i to znów on dominował w piątej rundzie. Miszkiń wkładał w swoje ciosy maksimum siły, a przeciwnik konsekwentnie robił swoje i zbierał punkty. Kolejne minuty wyglądały podobnie. Gdy tylko Maćkowi udało się przejść do półdystansu, radził sobie lepiej od Aleksandra. Ciężko było mu podejść blisko i najczęściej Suszczyc kontrolował go ciosami prostymi z daleka. Absolutnie zdominował końcówkę siódmej rundy i chyba zranił Polaka lewym hakiem w okolice wątroby. Mimo wszystkich tych przeciwności, zmęczony Maciek dzielnie ruszył do ofensywy w końcówce pojedynku. Trafił prawym podbródkowym i prawym sierpem, ale na odrobienie strat to nie starczyło. Po ostatnim gongu jeden sędzia typował remis 76:76, a dwa pozostali widzieli przewagę Suszczyca 75:77 i 74:77.

Boksująca w grupie Sferis Knockout Promotions Ewa Piątkowska (5-0, 4 KO) zanotowała kolejne zwycięstwo przed czasem. Tym razem „Tygrysica” rozprawiła się w trzeciej rundzie z pasywną Zsofią Bedo (12-31-1, 2 KO). Polka rozbijała Węgierkę od samego początku, a kiedy poczuła krew i uznała, że należy zakończyć walkę, potrzebowała tylko kilkunastu sekund na egzekucję. Bedo miała dość po serii bomb na tułów. Tym samym Piątkowska wprowadziła w życie swą dewizę o niechęci do przedłużania na siłę potyczek, które mogą zostać rozstrzygnięte bez pomocy sędziów.

źródło: bokser.org

MATEUSZ MASTERNAK ZNA RECEPTĘ NA POKONANIE BYŁEGO MISTRZA ŚWIATA

Kiedy okazało się, że 27 września rywalem Mateusza Masternaka będzie słaby Ben Nsafoah, promotorzy Polaka z niemieckiej grupy Sauerland Event nie uniknęli krytyki. Do ich kolejnego wyboru przyczepić się będzie już bardzo trudno. „Master” ma skrzyżować rękawice z Jeanem-Markiem Mormeckiem.

– Nie wiem, czy Francuz podpisał już kontrakt, ale nic nie powinno się zmienić i do walki zapewne dojdzie 6 grudnia w Oldenburgu. Będzie zakontraktowana na 10 rund – powiedział nam wrocławianin.

Mormeck zasługuje na to, by nazywać go to jednym z najlepszych pięściarzy w około 30-letniej historii wagi junior ciężkiej. Posiadał tytuł przez kilka lat (2002-2006, 2007), pokonał takich rywali, jak Virgil Hill, Wayne Braithwaite i O`Neil Bell, a jego panowanie ostatecznie zakończyła dopiero klęska w boju z Davidem Haye’em. Później ruszył na podbój wagi ciężkiej. W niej nie imponował, a walce o mistrzostwo Władymir Kliczko dosłownie wytarł nim ring. Dziś ma 42 lata i najlepsze chwile w sporcie za sobą, ale po po powrocie do niższej kategorii wciąż należy się z nim liczyć.

– W wadze ciężkiej Mormeck nie mógł wiele osiągnąć z uwagi na warunki fizyczne. Jako cruiser pozostaje klasowym pięściarzem. W końcu jeszcze nie tak dawno temu mówiło się o jego możliwej walce o pas WBC z Krzysztofem Włodarczykiem. Darzę go dużym szacunkiem. Do zwycięstwa będę potrzebował naprawdę udanych przygotowań – podkreśla 27-letni Masternak. Jeśli termin potyczki nie ulegnie zmianie, do swojego nowego trenera Ulliego Wegnera dołączy w Niemczech już za dwa tygodnie.

Po laniu od Kliczki, którego zdołał zaniepokoić zaledwie… trzema uderzeniami, francuski Snajper wrócił na ring dopiero w czerwcu. W Paryżu parł do przodu jak czołg. Potrzebował czterech rund, by rozbić Węgra Tamasa Lodiego.

– W wadze cruiser Mormeck bazuje na fizycznym boksie. Narzuca pressing, którym stara się łamać rywali i udaje mu się to. Będę musiał postawić na ruchliwość. Nie ma sensu walczyć z nim jego własną bronią – tłumaczy były mistrz Europy. Po czerwcowej porażce z Yourim Kalengą musi udowodnić, że jednak stać go na pokonywanie dużych wyzwań.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

MARIUSZ WACH WYGRYWA W POWROCIE. KAMIL ŁASZCZYK PUNKTUJE

wach_winner

Mariusz Wach (28-1, 15 KO) pokazał się z dobrej strony po dłuższym rozbracie z ringami zawodowymi i wypunktował w Dzierżoniowie niewygodnego Samira Kurtagića (12-7, 8 KO). Sędziowie punktowali 80-73, 80-72 oraz 79-73. Polak rozpoczął aktywnie, boksował lewą ręką i w drugiej fazie pierwszej rundy dwukrotnie trafił prawym prostym. W drugiej odsłonie Serb ruszył na Polaka, jednak ten spokojnie przeczekał ten zryw i konsekwentnie trzymał się taktyki. Ciosy Polaka były bardziej precyzyjne i miały większą wymowę. Po mocnym prawym w rundzie trzeciej Wach poczuł krew i ruszył do zmasowanego ataku. Kurtagić był wyraźnie „wstrząśnięty”, jednak przetrwał ciężkie chwile. W rundzie czwartej tempo nieco spadło i u Wacha pojawiły się pierwsze oznaki zmęczenia, jednak jego przewaga nie mogła być kwestionowana. Piątą rundę dobrze rozpoczął Serb, jednak Wach szybko powrócił do skutecznego lewego prostego i zaliczył kolejną rundę na swoje konto. W szóstej rundzie były pretendent do tytułu mistrzowskiego trafił i ostro natarł na rywala, jednak jego ciosy w większości nie dochodziły celu. Do samego końca Wach miał inicjatywę, jednak nie był już tak „świeży”, jak w początkowej fazie pojedynku.

Kamil Łaszczyk (18-0, 7 KO) zachował nieskalany rekord, jednak musiał się w ringu sporo napracować, by pokonać zdeterminowanego Sergio Romero (7-4-3, 0 KO). Po ośmiu rundach sędziowie punktowali 78-75 i dwukrotnie 77-75. „Szczurek” dobrze wszedł w walkę i od pierwszej rundy przejął inicjatywę. W pewnym momencie Wrocławianin zepchnął Hiszpana do defensywy i zasypał go gradem ciosów. W trzeciej odsłonie Łaszczyk był bliski posłania rywala na deski po ciosach na korpus, jednak Romero przetrwał kryzys. Z rundy na rundę tempo spadało, a pojedynek nieznacznie się wyrównał. Romero mimo braku wielkich nazwisk w rekordzie wykazał się wielką determinacją i solidnymi umiejętnościami. Pod koniec walki Hiszpan parę razy trafił Polaka, jednak ciosy nie robiły wrażenia na Łaszczyku, który do samego końca kontrolował pojedynek. 23-latek kolejny krok w zawodowej karierze postawi 12 grudnia na gali w Chicago.

Michał Gerlecki (8-0, 4 KO) po raz ósmy w zawodowej karierze zszedł z ringu zwycięski i w trzeciej rundzie był bliski skończenia Ivana Stupalo (8-7, 1 KO) przed czasem. Walka zakończyła się jednak pewnym punktowym zwycięstwem naszego reprezentanta. Polak od pierwszej rundy starał się przejąć inicjatywę, jednak jego rywal wyraźnie nie odpowiadał mu stylem. W trzeciej rundzie pięściarz z Gdańska wystrzelił mocnym prawym prosto na szczękę Chorwata i posłał go na deski. Niestety Polakowi zabrakło czasu na wykończenie oponenta. Do samego końca obraz walki się nie zmienił i Gerlecki odniósł pewne zwycięstwo. Po sześciu rundach sędziowie punktowali 58-56, 60-54 oraz 58-55.

Nikodem Jeżewski (8-0, 5 KO) wypunktował ambitnego Toniego Visića (14-15-1, 4 KO), jednak występ Polaka nie należał do najlepszych w jego wykonaniu. Sędziowie punktowali 59-55, 60-54 oraz 58-56. Od pierwszej rundy widać było u Jeżewskiego brak zdecydowania i małą aktywność. Visić cały czas wyczekiwał i polował na jeden cios. Polak ewidentnie nie mógł rozluźnić się w ringu, co utrudniało mu poczynania w ringu. W końcówce czwartej rundy pięściarz grupy Tymex Boxing Promotion trafił rywala mocnym prawym, a Chorwatowi wypadł ochraniacz. Rywal Jeżewskiego nie był jednak zamroczony i po wznowieniu walki zaczął odpowiadać. Do samego końca obraz pojedynku nie zmieniał się, jedynie w końcówce szóstej rundy pięściarze postanowili nieco zaryzykować i wdali się w wymianę. Zdecydowanie nie był to najlepszy występ Jeżewskiego, jednak liczymy, że w kolejnych pojedynkach zobaczymy „Nikosia” z poprzednich walk.

Damian Wrzesiński (6-0, 3 KO) udanie powrócił między liny po rocznej przerwie i wypunktował Antonio Horvatica (5-9, 3 KO). Wszyscy sędziowie punktowali 60-54 dla Polaka. Pochodzący z Poznania pięściarz był w ringu aktywniejszy i chwilami imponował kombinacjami, jednak nie wszystkie z jego ciosów dochodziły celu. Horvatic w ringu wykazał się sprytem, wytrzymałością i niezłymi umiejętnościami defensywnymi, jednak przewaga Polaka na przestrzeni całego dystansu nie podlegała dyskusji.

W pierwszych walkach niepokonana Ewa Brodnicka (5-0, 2 KO) oraz debiutujący Piotr Wojnowski (1-0, 1 KO) odnieśli szybkie zwycięstwa. Polka potrzebowała niespełna dwóch rund na pokonanie Jakateriny Lecko (2-2, 1 KO) z Łotwy, natomiast stawiający pierwszy krok na zawodowym ringu Wojnowski wygrał w trzeciej rundzie z Dmitrijsem Odinokijsem (1-4, 1 KO).

źródło: bokser.org

dzierz

ARTUR SZPILKA: UCZĘ SIĘ ADAMKA NA PAMIĘĆ

adamek_szpilka

Bilety na galę z tę walkę wieczoru sprzedają się ponoć jak ciepłe bułeczki. Ósmego listopada w Krakowie 18 tysięcy kibiców obejrzy starcie Tomasza Adamka z Arturem Szpilką. Ten drugi rozpoczął już sparingi i przekonuje, że jest w życiowej formie.

- Wszyscy, którzy oglądają pana na sali treningowej opowiadają, że trenuje pan jak nigdy wcześniej.
Artur Szpilka: Jest zajebiście, ale jak mogłoby być inaczej? Jestem w najlepszej formie w życiu. Prawdziwa petarda!

- Przy okazji wrócił stary Artur Szpilka, który dużo mówi.
AS: (śmiech) Ale czuję się naprawdę bardzo dobrze, jestem, a właściwie będę gotowy. Czekam na 8 listopada, czekam aż wreszcie wejdziemy do ringu. Czuję, że to wszystko coraz bliżej, chociaż też bez przesady. Jestem teraz na etapie sparingów. Mam dwóch dobrych sparingpartnerów, dojadą kolejni. Lista była zresztą bardzo długa, ale kilku odmówiło z różnych przyczyn, na przykład Wiaczesław Głazkow i Michael Sprott. Szkoda, bo zależało mi na nich, ale nic nie poradzę. Zresztą, i tak dam radę! Był taki okres podczas przygotowań, że biłem rekordy życiowe w różnych elementach. Dzisiaj ważę 106-107 kg, ale nie powiem, ile będzie w dniu walki. Przekonacie się!

- Jest pan tak podekscytowany, że brzmi jakby chciał walczyć jeszcze dzisiaj.
AS: Gdybyśmy mieli boksować dziś, w porządku, walczmy. Ale szczyt formy będzie ósmego listopada.

- Interesuje się pan tym, co u Adamka?
AS: Kręciliśmy materiały w telewizji Polsat, trochę pożartowaliśmy. Dawid Kostecki, który też będzie walczył w Krakowie, poszedł nawet nakręcić Tomka, ale wiadomo, że to dla żartu. Zresztą, Tomek to widział i też się wygłupiał. Poza tym, nic się nie działo. Powiedzieliśmy sobie cześć, a ja jeszcze dodałem ze śmiechem, że przytył. Odpowiedział, że ostro ćwiczy. I dobrze.Będzie gotowy i na to liczę. Chcę spotkać w ringu najlepszą wersję Tomasza Adamka.

- Ogląda pan jego walki?
AS: Szczerze? Codziennie. Włączam sobie kolejne pojedynki Adamka i analizuję. Uczę się go na pamięć.

- Nie przegrzeje się pan do walki?
AS: Nie, spokojnie… Wszystko ma swój sens. Patrzę uważnie na jego walki, bo myślę, że on niczego nowego już się nie nauczy. A ja – wręcz przeciwnie. Wszyscy pewnie myślą, że w ringu rzucę się przed siebie, że będę porywczy. Tymczasem chcę pokazać coś innego. Oczywiście nie zabraknie mi uporu, zawziętości i serca. Tylko znowu dużo mówię, a plan jest taki, aby pokazać to dopiero w ringu.

- Po przegranych w Moskwie pana kolegów z grupy, czyli Krzysztofa Włodarczyka i Pawła Kołodzieja, sporo osób zarzucało błędy trenerowi Fiodorowi Łapinowi. Od kibiców po promotora Tomasza Babilońskiego.
AS: Nie chcę tego oceniać. Każdy ma swoje zdanie i może mówić co chce. Ja tego nie słucham. Z Tomkiem Babilońskim nie jestem blisko i nie śledzę tego, co mówi. Czytam tylko to, co mnie interesuje. A co do walk – każdy jest kowalem swojego losu.

- W najbliższych tygodniach to na panu skupią się nadzieje i oczekiwania grupy Sferis KnockOut Promotions.
AS: Też tak myślę. Tylko ja zawsze uważałem się za indywidualistę i zawsze działałem na zasadzie: mogę, a nie muszę. Bardzo w siebie wierzę. I nie myślę o tym co się stało w ostatnich dniach, o tym, że koledzy przegrali. Myślę o sobie.

- Dotychczas z reguły miał pan plany na przyszłość nawet przed najbliższą walką. Teraz jest inaczej.
AS: Bo nie wiem co dalej. Liczy się walka i zwycięstwo z Adamkiem. Słyszałem, że kolejny możliwy termin mojej walki to styczeń, ale nie znam kompletnie żadnych szczegółów.

- Mimo wszystko ostatnio się pan wyciszył.
AS: A co ja mam gadać? Jestem tym samym Arturem co wcześniej, choć może faktycznie wypowiadam się w sposób bardziej stonowany. To także ze względu na szacunek dla Tomka. Poza tym, byłem już wysoko i zostałem sprowadzony na ziemię. Ósmego się okaże, gdzie jestem teraz. Nazwa tej gali, czyli Chwila Prawdy jest idealnie dopasowana do tego, co nas czeka. Bo to chwila prawdy dla mnie i Tomka. Mnie da odpowiedź czy mogę się mierzyć z najlepszymi. Adamkowi powie czy nie nadszedł już czas na koniec kariery.

Rozmawiał: Kamil Wolnicki, przegladsportowy.pl

MARIUSZ WACH: NIE OBIECUJĘ FAJERWERKÓW

wach01

Za tydzień Mariusz Wach stoczy pierwszą walkę po prawie dwuletniej przerwie. Polak waży o wiele mniej niż dotychczas. W Dzierżoniowie 35-letni pięściarz znajdzie się w ringu ze starszym o trzy lata Samirem Kurtagiciem. Starcie olbrzymów (Polak i Serb mierzą ok. 200 cm) zakontraktowano na 8 rund. Dla naszego pięściarza będzie to pierwszy pojedynek od listopada 2012 roku, gdy w Hamburgu próbował odebrać Władymirowi Kliczce tytuły mistrzowskie IBF, WBA i WBO w wadze ciężkiej.

Szkoda dwóch straconych lat kariery, ale też nie można napisać, że Wach zupełnie je zmarnował. Jeździł na sparingi do pięściarzy ze ścisłej światowej czołówki (David Haye, Alexander Povetkin, Dereck Chisora, Carlos Takam), kilka razy czynił przymiarki do powrotu na ring. Jednak gdy zaczynał obóz w Dzierżoniowie, ważył… 135 kilogramów.

– Już tak mam, że gdy nie trenuję na sto procent, to waga szybko idzie w górę. Piętnaście kilo zrzuciłem bez wielkiego wysiłku. Nie jest jeszcze idealnie, ale czuję się dużo lepiej niż dwa miesiące temu – uspokaja Wach.

– Nie będę wam opowiadał, że znów jestem w życiowej formie, bo po długiej przerwie nie może być tak wspaniale. Pracuję jednak solidnie i na osiem rund paliwa mi nie zabraknie – obiecuje pięściarz. Przed walką bak musi być pełen, bo Kurtagić, choć podbój wagi ciężkiej nigdy mu nie groził, na zawodowym ringu ani razu nie przegrał przed czasem.

– Ten facet się nie przewraca. O nokaut będzie trudno, ale nigdy nie mów nigdy. Celem jest zwycięstwo i tyle – zaznacza Piotr Wilczewski, trener Wacha. – Fajerwerków nie obiecuję. Najlepszego Mariusza zobaczymy za dwie, trzy lub cztery walki. Mogę jednak zapewnić, że przystąpi do pojedynku przygotowany na sto procent aktualnych możliwości – dodaje Wilk. Trener i pięściarz chwalą brytyjskiego olbrzyma (201 cm), niepokonanego na zawodowstwie Gary`ego Cornisha, który pomaga Wachowi jako sparingpartner.

Na jakie zagrożenie musi być gotowy Polak przed swoim powrotem na ring?

– Kurtagić jest ruchliwy, ma nieskoordynowane ruchy, bije z każdej pozycji, wyprowadza dużo ciosów. Będę musiał uważać przez całą walkę. Nokaut nie jest moim celem. Kurtagić do tej pory nie padł, a walczył z mocnymi rywalami (m.in. Takam, Denis Boytsov, Alexander Dimitrenko – przyp. red.). Po takiej przerwie przyda mi się doświadczenie z walki na dystansie ośmiu rund – ocenia Wach. Kolejnych planów nie ma. Wilczewski chciałby, aby następny pojedynek stoczył jeszcze w 2014 roku.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

KRZYSZTOF WŁODARCZYK: ODZYSKAM PAS. NIE SKREŚLAJCIE MNIE

diablo01

- Ochłonął pan po sobotniej porażce z Grigorijem Drozdem?
Krzysztof Włodarczyk: Nie do końca. Walka ciągle siedzi w środku, ciągle się zastanawiam nad tym wszystkim, co się stało. Chyba nie chcę o tym za bardzo rozmawiać.

- Trudno nie pytać. Był pan jedynym polskim mistrzem świata w boksie zawodowym.
KW: Wiem o tym wszystkim… Szczerze? Plan na walkę z Drozdem dotarł do mojej głowy chyba dopiero wtedy, gdy już byłem w hotelu. Po drugie, jakoś dziwnie się czułem podczas tego pojedynku. Tylko proszę nie pytać dlaczego, bo sam nie wiem. Kompletnie nie wiem. Minęło już kilka dni, a ja wciąż o tym myślę. Pierwszy raz tak było w rewanżu ze Stevem Cunninghamem wiele lat temu. Pierwszych sześciu rund walki w Spodku kompletnie nie pamiętam. Tu było inaczej, ale też dziwnie. Kur.. mać, no nie mogę o tym mówić. Pan pyta i wszyscy pytają dlaczego tak się wszystko potoczyło, a ja nie wiem. Wszystko, cały mój plan prysnął jak bańka mydlana, a później było już tylko gorzej i gorzej. Dałem dupy, nie wykonałem założeń.

- Pomijając pana słabą postawę, warto pamiętać, że Drozd też był przygotowany świetnie.
KW: Był, był. Jego plan był świetny, miał mnie dokładnie rozpracowanego. W jednej z rund przyklęknąłem i dałem się wyliczyć sędziemu. Liczyłem, że się na mnie rzuci, bo będzie chciał skończyć walkę przed czasem. Wtedy musiałby się odsłonić i miałbym szansę. Ale to cwaniak, rozgryzł to i… rozwalił mój kolejny plan. Drozd był tak przygotowany, że aż szok!

- Mam wrażenie, że zlekceważył go pan.
KW: Tak było, ale nie wiem w sumie dlaczego. Myślałem, że dam radę. Szanuję go, ale naprawdę myślałem, że jakoś łatwiej pójdzie.

- Krzysztof Włodarczyk, były mistrz świata federacji WBC w kategorii junior ciężkiej. Źle to brzmi.
KW: Źle, wiem przecież. Ale spokojnie, długo tak nie będę mówili. Jestem upartym skur… Moja żona tak często mi powtarza i coś w tym jest. Postawię na swoim, bo zawsze stawiam. Odzyskam pas, znowu będę mistrzem.

- Kiedy? I komu chce pan zabrać pas? Czy interesuje pana tylko rewanż z Drozdem?
KW: Chciałbym znowu się z nim spotkać i sprawdzić czy ta sobota była tylko przypadkiem, jak sam myślę, czy jednak Drozd jest taki dobry. Muszę się powoli odbudować. Nie skreślajcie mnie i nie stawiajcie na straconej pozycji. Byłem wiele lat mistrzem świata i jedna porażka nie może mi tego odebrać. A jeśli mam odpowiedzieć na pytanie z kim się spotkam i z komu będę chciał odebrać pas, to pytanie nie do mnie. Wiem jedno – będę gotowy.

- Kiedy wraca pan do treningów?
KW: Mówiłem o miesiącu odpoczynku i nie cofam tych słów. Poleniuchuję trochę i dojdę do siebie, a później ruszę przed siebie.

- Po powrocie mówił pan też o problemach prywatnych, które wpłynęły na słabą postawę.
KW: Bo jestem nie tylko sportowcem, ale mam też życie prywatne. Kiedy głowa nie jest spokojna, nie może być dobrze. A moja nie była. Niby wszystko wydawało się być w porządku, niby funkcjonowałem normalnie, ale nie było tak, jak powinno. Od następnego tygodnia biorę się też za porządkowanie własnego życia. Muszę coś zrobić z tym bałaganem. Coś dobrego, co pozwoli mi być spokojnym. Dzisiaj już wiem, zresztą dawno już wiedziałem, co muszę robić. Nie chcę tłumaczyć nic więcej, bo to skomplikowane, ale czas wziąć się za własny dom i budowanie jego przyszłości.

- W życiu sportowym też planuje pan zmiany?
KW: Trenera na pewno nie zmienię, bo Fiodor Łapin nie jest niczemu winny. To moje podejście musi być inne. Zresztą, podobnie jak kilka innych czynników.

- Niedawno marzył pan o walkach unifikacyjnych z Marco Huckiem czy Yoanem Pablo Hernandezem. Teraz jednak pana wartość spadnie.
KW: Mam nadzieję, że nie jakoś diametralnie. Zresztą, znam swoją wartość i za pięć złotych nie będę walczył.

- W ten sam wieczór przegrał też Paweł Kołodziej. Czarna sobota w Moskwie.
KW: Oj tak… Mieliśmy smutny wieczór, naprawdę bardzo smutny. Ale ciągle lubię Moskwę i chętnie tam wrócę, najlepiej na rewanż z Drozdem. Na razie jednak jestem ciągle zły na siebie.

Rozmawiał: Kamil Wolnicki, przegladsportowy.pl

CO DALEJ Z KRZYSZTOFEM WŁODARCZYKIEM? PERSPEKTYWY I WYZWANIA

diablo_konferencja

Walka z Grigorijem Drozdem przyniosła Krzysztofowi Włodarczykowi największą (choć nie rzucającą na kolana) wypłatę w życiu, ale jednocześnie pozbawiła pasa mistrzowskiego WBC oraz mocno utrudniła dalszy przebieg kariery zarówno w aspekcie sportowym, jak i finansowym. Jakie perspektywy rysują się przed Diablo? Warto prześledzić poniższe warianty.

Rewanż z Drozdem

Być może w kontrakcie na pojedynek był zapis o obowiązkowym rewanżu, ale to i tak opcja nie do wykorzystania. Ze względu na widoczną różnicę klasy pomiędzy bokserami, w walce rewanżowej trudno byłoby liczyć na inny rezultat, niż w ubiegłą sobotę, a pojedynku ze z góry wiadomym wynikiem nikt nie chciałby oglądać, ani w Polsce, ani w Rosji, ani gdzie indziej. Rewanż oznaczałby więc dla Diablo kolejne lanie, tyle że tym razem za darmo.

Atak na inne pasy w wadze cruiser

Opcja nierealna. Skoro Huck i Hernandez nie chcieli walki unifikacyjnej, to tym bardziej nie będą chętni na pojedynek z Włodarczykiem pasa nie posiadającym. Lebiediew również, bo Diablo stracił swą renomę, jaką miał w Rosji.

Walka z Adamkiem

Niestety, perspektywa „polskiej walki stulecia” bardzo się oddaliła. Góral niby jej nie chciał, lecz gdyby „kasa się zgadzała”, to on też pewnie by się zgodził. Jednak utrata tytułu mistrza świata przez Włodarczyka odziera taką konfrontację z nimbu pojedynku dwóch prezentujących wysoką klasę mistrzów. W nowych okolicznościach byłoby to już tylko starcie typu emerytalno-sentymentalnego, tak jak walka Gołota – Saleta. Nie to zainteresowanie, nie ta kasa do wzięcia. Krzysztof musi się pogodzić z tym, że ten show bezpowrotnie skradł mu Szpilka przy pomocy wspólnego promotora.

Przejście do wagi ciężkiej

O ile jako mistrz świata wagi cruiser Diablo mógł liczyć na zainteresowanie i dobre gaże w HW (choćby na wzór i na miarę Adamka), o tyle jako były mistrz wielkich walki i wielkich pieniędzy nie może oczekiwać, na co wskazuje choćby przykład Steve’a Cunninghama.

Walka z Masternakiem (w Polsce)

To trochę ryzykowne, ale na dziś jedyne sensowne wyjście dla Diablo. Obydwaj są po przejściach (nawet podobnych), obydwaj muszą odbudować pozycję w czołówce cruiser i obydwaj nie mają czasu do stracenia. Finansowo mogą zyskać obaj, bo nieraz między nimi iskrzyło i taka walka w Polsce spotkałaby się z dużym zainteresowaniem, a więc i przyzwoitymi wypłatami dla obydwu rywali. Niestety, sportowo zwycięzca byłby tylko jeden, a przegrany mógłby zacząć się szykować do powieszenia rękawic na kołku.

źródło: bokserzy.cba

GRIGORIY DROZD: TAK DOTKLIWEJ PORAŻKI WŁODARCZYK JESZCZE NIE PONIÓSŁ

Niemożliwe to nie fakt. Niemożliwe to potencjał możliwości. Niemożliwe jest chwilowe. Niemożliwe nie istnieje. Teraz wiem to na pewno! – napisał w internecie Grigorij Drozd dzień po najcenniejszym zwycięstwie w karierze. 35-letni Rosjanin długo czekał na ten moment. W Moskwie znalazł antidotum na najgroźniejszą broń Krzysztofa Włodarczyka. „Diablo” był bezradny.

- Według specjalistów, w sobotę był pan jeszcze lepszy niż rok temu, gdy pokonał pan Mateusza Masternaka. Jest pan tego samego zdania?
Grigorij Drozd: Jak najbardziej. Włodarczyk nie spodziewał się, że będzie miał takiego rywala. Trenowałem ze wszystkich sił, trochę zmieniłem styl walki. Rozwinąłem się i to widać.

- W walce z mistrzem WBC przeżył pan choć jeden kryzysowy moment?
GD: Nie, Włodarczyk ani razu nie wpędził mnie w kłopoty. Z drugiej strony napięcie trwało do ostatniej sekundy ostatniej rundy. Kryzysu nie przechodziłem. Kontrolowałem sytuację od początku do samego końca.

- Siły ciosu Włodarczyka, o której krążą legendy, też pan nie poczuł?
GD: Raz trafił mnie niezłym lewym prostym, raz lewym sierpowym, pamiętam też jeden prawy prosty. Łącznie były to zatem trzy, może cztery groźne uderzenia w trakcie całej walki.

- Nie popełnił pan błędów, które do dziś spędzają sen z powiek Rachimowi Czakijewowi. Gdy w ósmej rundzie „Diablo” uklęknął, zachował pan spokój. Pański rodak w analogicznej sytuacji rzucił się na Polaka, co przypłacił porażką.
GD: Włodarczyk to wielki spryciarz. Sądzę, że chciał mnie oszukać, to wielce prawdopodobne. Zamierzał mnie sprowokować. Sprawić, bym chciał go dobić, pójść na całość i wdać się w wymianę, w której mógłby mnie upolować nokautującym ciosem. Już przed walką wiedziałem, że otwarty, ofensywny boks jest wykluczony, podobnie jak walka w zwarciu. Trenerzy przestrzegali, bym pod żadnym pozorem nie rzucał się na Włodarczyka, nawet gdy dojdzie do nokdaunu. W takiej sytuacji miałem zachować spokój i kontynuować pracę w dystansie. Lewy prosty, lewy sierpowy i tak dalej.

- W trzeciej rundzie walki Włodarczyka z Czakijewem i ósmej odsłonie jego starcia z panem Polakowi chodziło więc o to samo?
GD: Tak sądzę. W tamtym pojedynku, przed nokdaunem, Czakijew rzeczywiście trafił go ciężkim ciosem. Nie wydaje mi się jednak, że uderzenie było aż tak destrukcyjne, by Krzysztof musiał uklęknąć. Włodarczykowi zależało na tym, by zachęcić Rachima do odważnej szarży. W obu walkach chciał przekazać przeciwnikowi: „Jestem słaby, straciłem siły, mam już dość. No, dalej. Dobij mnie”. Wiedziałem, że zastawia na mnie pułapkę.

- Przed walką mówił mi pan, że Włodarczyk zawsze walczy do końca. Tym razem obserwatorzy zauważyli, że poddał się wcześniej.
GD: Po szóstej rundzie dotarło do mnie, że przestaje myśleć, że stracił koncepcję i nie rozumie co się dzieje. Praktycznie nic mu nie wychodziło. W jego oczach widziałem rezygnację. Nie zmienia to jednak faktu, że niebezpieczny pozostał do samego końca, jak zawsze. Nie mogłem pozwolić sobie na moment rozkojarzenia. Włodarczyk mógł wystrzelić w każdej chwili. Zgodzę się jednak, że w końcówce osłabł. Zwolnił obroty, ciężko oddychał.

- Dojdzie do rewanżu? Podobno kontrakt przewiduje, że w przypadku pańskiego zwycięstwa powinno do niego dojść w ciągu dziewięciu miesięcy.
GD: Szczerze mówiąc, nie wiem, czy był taki punkt w umowie. Dzisiaj jest zbyt wcześnie, abym mógł powiedzieć cokolwiek na temat mojej najbliższej walki. Mój promotor Andriej Riabiński na pewno ma dobry pomysł na dalsze prowadzenie mojej kariery. Czy dojdzie teraz do dobrowolnej obrony, a może rewanżu z Włodarczykiem? Naprawdę nie wiem.

- Po tak przekonującym zwycięstwie druga walka ma w ogóle sens?
GD: Zgadza się, to było przekonujące, pewne zwycięstwo. Sądzę, że tak dotkliwej porażki Włodarczyk jeszcze nie poniósł. Z mojego punktu widzenia nie jest to najciekawsze rozwiązanie. Nie ma bowiem wątpliwości, że pokonałem Krzysztofa wyraźnie. Z drugiej strony, tytuł WBC był w jego posiadaniu bardzo długo. Być może z szacunku do jego osiągnięć ten rewanż mu się należy. Będziemy się nad tym zastanawiać.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

OPINIE I KOMENTARZE PO PRZEGRANYCH WALKACH WŁODARCZYKA I KOŁODZIEJA

wlodarczyk_drozd

Po gali w Moskwie opinie są jednoznaczne – Rosjanie odnieśli wielkie zwycięstwo. Promotor „Diablo” liczy na rewanż.

DENIS LEBEDEV (mistrz świata WBA): Szczerze mówiąc, tak wczesne zakończenie pojedynku było dla mnie zaskakujące. Mój trener Freddie Roach ułożył taktykę w ten sposób, by przez pierwsze dwie rundy koncentrować się na obijaniu tułowiu rywala, a dopiero od trzeciej bić na górę. Miałem spokojnie boksować, nie napalać się na ataki i badać co można, a czego nie. Trochę się pospieszyłem z tą akcją na głowę i nagle było po wszystkim. Jestem zainteresowany rewanżem z Marco Huckiem, mistrzem WBO. Wszyscy chyba wiedzą, dlaczego tak mi na tej walce zależy. Szanuję Hucka, on nigdy nie unika rywali. Liczę, że dostanę szansę, by się mu zrewanżować.

FREDDIE ROACH (trener Denisa Lebedeva): Denis wyglądał w ringu naprawdę dobrze, podobał mi się. Ciężko trenował i zrobił to, co do niego należało. Pracujemy razem, ale ta wygrana to przede wszystkim jego zasługa, to on odniósł efektowne zwycięstwo. Kołodziej runął jak zburzony wieżowiec.

SERGEY VASILIEV (trener Grigorija Drozda): W ósmej rundzie, po nokdaunie, krzyknąłem, że Włodarczyk blefuje. Grigorij mnie słucha, dlatego się nie spieszył. W pierwszej rundzie sprawdziliśmy na ile stać Włodarczyka, trzeba było go wybadać. Udało się. Jeśli dojdzie do rewanżu… Czy będzie on trudniejszy? Żadna walka nie jest łatwa. Jeśli doszłoby do ponownej konfrontacji, Włodarczyk zapewne przygotuje coś nowego. Dziś wykonaliśmy plan w stu procentach. Przed rewanżem też nie zabraknie nam dobrych pomysłów.

RAKHIM CHAKHIEV (mistrz olimpijski z Pekinu, rywal Włodarczyka z 2013 roku): Grigoriy nie powtórzył moich błędów, walczył doskonale. Gdybym dostał rewanż z Włodarczykiem, boksowałbym dokładnie w ten sam sposób. W naszej walce za często uderzałem, traciłem mnóstwo energii. Grigoriy bardzo mądrze podszedł do tej konfrontacji, miał dobrą taktykę, trzymał Włodarczyka na dystans. Zachowywał siły, dobrze pracował na nogach.

PIOTR WERNER (współpromotor Włodarczyka i Kołodzieja): W kontrakcie na walkę Włodarczyk – Drozd jest zawarta klauzula rewanżowa. Umowa przewiduje, że ekipa rosyjska ma sześć miesięcy na podjęcie decyzji, gdzie i kiedy, w ciągu kolejnych trzech miesięcy, dojdzie do drugiej walki. Teoretycznie powinno się więc to zamknąć w dziewięciu miesiącach. Ale to jest boks, mogą się zdarzyć kontuzje. Poza tym nie wiadomo, czy na drugą walkę zezwoli federacja. W grudniu polecimy z Andrzejem Wasilewskim na kongres WBC i będziemy naciskać, by rewanż zatwierdzono. Drozd zwyciężył, jest mistrzem świata, pełen szacunek dla niego, ale nie jest to zawodnik, którego dobrze boksujący Krzysiek, w normalnej dyspozycji, powinien się bać.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

MASTERNAK WYGRYWA PRZED CZASEM W KILONII. W NAROŻNIKU ULLI WEGNER

master01

Pod okiem nowego trenera zadebiutował Mateusz Masternak (33-2, 24 KO). Były mistrz Europy spotkał się na gali boksu zawodowego w Kilonii z Benem Nsafoahem (15-12-2, 8 KO) i pokonał go przed czasem.

Wrocławianin od początku narzucił ostry pressing lewym prostym, szukając miejsca mocniejszym prawym na korpus. Tak mijały kolejne minuty, ponieważ urodzony w Ghanie, a reprezentujący barwy Niemiec przeciwnik ograniczał się praktycznie tylko do defensywy za podwójną gardą. Mimo wszystko po zakończeniu trzeciej rundy w narożniku Ulli Wegner tonował nastroje i wcale nie pośpieszał „Mastera”. Po przerwie nasz rodak w końcu złapał przy linach przeciwnika dłuższą serią. Nie zrobił mu większej krzywdy, lecz kumulacja ciosów sprawiła, że Nsafoah pozostał na stołku przed piątą odsłoną.

źródło: bokser.org

KONIEC PEWNEJ ERY. „DIABLO” ZDETRONIZOWANY W MOSKWIE

diablo01

O sile Grigoriya Drozda (39-1, 27 KO) w zeszłym roku przekonał się Mateusz Masternak. Dziś w Moskwie Rosjanin zaatakował Krzysztofa Włodarczyka (49-3-1, 35 KO) i należący do niego tytuł mistrza świata federacji WBC kategorii junior ciężkiej. I niestety znów dał się we znaki naszemu rodakowi.

Pierwsza odsłona miała charakter rozpoznawczy. Obaj mocarze szukali dystansu, ograniczając się do zwodów bądź „odczepnych” lewych prostych. Więcej działo się już w drugim odcinku. Precyzyjniejszy był pretendent, który do lewego prostego dodał 2-3 razy prawy sierp w okolice ucha. Krzysiek przestrzelił kilka razy lewym sierpowym, ale widać było lukę w gardzie i uderzenia te chybiły tylko o centymetry. Polak więc zmienił nieco taktykę i po przerwie podkręcił nieco tempo. Na tym etapie Drozd jednak trzymał wysoko ręce, a w wymianach był o ułamek sekundy szybszy, wyprzedzając akcje „Diablo”. Czwarta runda również należała nieznacznie dla Grigorija, lecz Krzysiek pół minuty przed końcem nareszcie trafił swoim firmowym lewym sierpem, co dawało nadzieję na kolejne minuty. Na tym etapie wszyscy sędziowie punktowali na korzyść challengera 39:37.

W piątym starciu Drozd uruchomił nogi, zaczął tańczyć i wydłużać dystans, by nie pozostawać w zasięgu mistrza. Polował również na bezpośredni prawy w kombinacji z lewym hakiem pod prawy łokieć. W szóstej rundzie Drozd po każdej akcji szybko klinczował, jakby bojąc się riposty „Diablo”. Pozostawał jednak aktywniejszy, a niemal równo z gongiem trafił Krzyśka mocnym prawym krzyżowym na szczękę. W siódmej pretendent zmienił nieco taktykę, koncentrując się bardziej na ciosach po dole. W jednej z wymian pękł mu prawy łuk brwiowy po przypadkowym zderzeniu głowami. Rana nie była głęboka i krew zatamowano.

Mimo wszystko Rosjanin wyszedł do ósmej rundy jak po swoje, zyskując niestety coraz większą przewagę. W ostatnich sekundach długa seria kilku ciosów tak zamroczyła Włodarczyka, że ten aż przyklęknął i powstał dopiero gdy sędzia doliczył do dziewięciu. Na szczęście zaraz zabrzmiał zbawienny gong. Po przerwie Drozd, który wyczuł swoją szansę, ostro ruszył do szturmu. Nasz champion krwawił mocno z prawej powieki, przeżywał trudne chwile, ale w swoim stylu przetrzymał to i w dziesiątej odsłonie spróbował zrewanżować się swoimi bombami. Brakowało jednak precyzji i za każdym razem paru centymetrów.

Włodarczyk odpuścił trochę jedenaste starcie, zbierając siły na ostateczny szturm. Na świetnie dysponowanego Grigoriya nie było jednak tej nocy mocnych… Sędziowie nie mieli wątpliwości, punktując przewagę Drozda 118:109 i dwukrotnie 119:108.

źródło: bokser.org

PAWEŁ KOŁODZIEJ ZNOKAUTOWANY PRZEZ DENISA LEBEDEVA NA GALI W MOSKWIE

Niestety sprawdziły się przewidywania ekspertów i Denis Lebedev (26-2, 20 KO) szybko rozprawił się w Moskwie z naszym Pawłem Kołodziejem (33-1, 18 KO), skutecznie broniąc tym samym tytuł mistrza świata federacji WBA kategorii junior ciężkiej.

Zgodnie z założeniami taktycznymi pięściarz z Krynicy dobrze zaczął pojedynek, dystansując championa lewym prostym i dzięki szerokiemu ustawieniu nóg trzymając go z daleka od siebie. Reprezentant gospodarzy szukał korpusu dużo wyższego pretendenta, ale Paweł zakończył pierwszą rundę ładnym prawym na górę. Niestety, w drugiej było już po wszystkim.

Lebedev po lewym na dół zaskoczył Kołodzieja prawym sierpowym w okolice ucha. Ostrzej poszedł do ofensywy i choć kilka razy chybił, to w końcu przymierzył potężnym lewym sierpowym – wprost na szczękę Pawła, kończąc tę potyczkę. Co prawda Polak powstał, ale sędzia popatrzył mu głęboko w oczy i ogłosił wygraną Denisa przez TKO.

źródło: bokser.org

leb_kol

GRIGORIJ DROZD: WŁODARCZYK BĘDZIE ZAGROŻENIEM W KAŻDEJ SEKUNDZIE WALKI

- Urodził się pan 35 lat temu w Prokopjewsku, skąd znacznie bliżej do Nowosybirska, niż do Moskwy. Stwierdził pan kiedyś, że można było tam zostać górnikiem, narkomanem lub kryminalistą, a jedyną drogą ucieczki do lepszego świata był sport.
Grigorij Drozd: Pochodzę ze zwykłej, robotniczej rodziny. Wszyscy pracowali w kopalni, nawet mama i babcia, które zajmowały się tam spawaniem elektrogazowym. Obie dostały medale weterana pracy. Nikt by na to nie wpadł, że pojawi się wśród nas ktoś, kto będzie opowiadał o mistrzostwie świata, o wejściu na sam szczyt.

- Myślałem, że spawaczami zostają tylko mężczyźni.
GD: Z całą pewnością nie jest to zawód dla kobiet. Sam sprzęt do spawania waży jakieś dziewięćdziesiąt kilogramów. Nie wiem dlaczego mama się tym zajęła, pewnie z uwagi na babcię. Pracowała w kopalni przez trzydzieści pięć lat. Znała się na tej robocie.

- Dlaczego został pan sportowcem?
GD: Miałem dziewięć lub dziesięć lat, gdy w kopalni wybuchł metan. Zginęło kilku ludzi, a poważnych poparzeń doznał mój wujek. Pamiętam wizyty w szpitalu. Nie wiedzieliśmy, czy Andriej przeżyje. Zapewne właśnie wtedy dotarło do mnie, że powinienem znaleźć sobie inne zajęcie, bo górnictwo mnie nie kręci. Eksplozje były na porządku dziennym, dochodzi do nich również dzisiaj.

- Wujek przeżył?
GD: Tak, wygrzebał się z tego. Dziś prowadzi biznes, czuje się doskonale. Później urodziło mu się jeszcze dwoje dzieci. Okazało się, że ma końskie zdrowie. Dawniej jeździł na nartach, zresztą podobnie jak mama. Śniegu na Syberii nigdy nie brakowało, a z nartami lub łyżwami większość ludzi była za pan brat. Sam jako dzieciak grałem w hokeja.

- Mówi pan o mamie, babci, wujku. A ojciec?
GD: Rozstał się z mamą, gdy miałem dwa lata. Do jedenastego roku życia wychowywał mnie ojczym, później umarł. Zostałem jedynym mężczyzną w rodzinie. Dwa lata później urodził mi się brat, było nas więc troje. Poczułem na sobie odpowiedzialność. Chciałem zdobyć pieniądze i robić wszystko, by rodzina mogła normalnie żyć.

- Musiał pan zarabiać?
GD: Zrozumiałem, że mogę pomóc rodzinie dzięki sportowi. Czułem, że jestem zdrowy i silny. Zawsze miałem dobre wyniki w karate, kick-boxingu, zaś jako piętnastolatek zacząłem toczyć zawodowe walki w boksie tajskim i zarabiać pierwsze pieniądze. W ciągu paru lat w tej dyscyplinie zostałem mistrzem Rosji, Europy i świata. Nie zaniedbałem też nauki. Dziś mogę się pochwalić wyższym wykształceniem z dwoma skończonymi kierunkami.

- Rodzina zaakceptowała pana wybór?
GD: Babcia uparcie powtarzała: Grisza, nauczyłeś się bronić, na ulicy już nikt ci nie podskoczy, wystarczy. Teraz zapisz się na kurs, będziesz jeździł buldożerem. Zarobisz na chleb, nakarmisz rodzinę. Odpowiadałem, że jeśli nie wyjdzie mi w sporcie, to spróbuję. Ale dobrze wiedziałem, że nic z tego. W końcu przekonałem babcię. Kocha mnie i bardzo przeżywa moje walki, podobnie będzie 27 września. Mówi, że podjąłem dobrą decyzję.

- Mama dzięki panu mogła skończyć pracę wcześniej?
GD: Tak, skorzystała z tej możliwości. Kupiłem jej dom i z całych sił staram się jej pomagać tak, by czuła się komfortowo.

- Powiedział pan, że ubiegłoroczne zwycięstwo nad Mateuszem Masternakiem i zdobycie tytułu mistrza Europy dało panu drugie życie. Czuł się pan niedoceniany?
GD: Tak było. Miałem wrażenie, jakby 98-99 procent ludzi spisywało mnie na straty. Wielu ludzi twierdziło, że to będzie moja ostatnia walka, a Masternak mnie znokautuje. Liczyło na mnie tak naprawdę parę najbliższych osób. Zwyciężyłem i jeszcze mocniej uwierzyłem w swoje siły.

- Masternak stwierdził, że jeśli walka potrwa dwanaście rund, to wygra ją Grigorij Drozd. Jeśli zaś ktoś ma pokusić się o nokaut, będzie to Krzysztof Włodarczyk. To racjonalna prognoza?
GD: Dziękuję Mateuszowi, że daje mi duże szanse, ale zgodzić mogę się tylko z pierwszą częścią jego opinii. Wygram. A jak to zrobię? Nieważne. Liczy się to, że stoczę bój o tytuł z pełnoprawnym mistrzem. Scenariusze mogą być różne. Szykuję się na długi, dwunastorundowy pojedynek, toczony w wysokim tempie, z dużym ciśnieniem, z wielką liczbą bardzo silnych uderzeń z obu stron.

- Włodarczyka nazywa pan najgroźniejszym pięściarzem w wadze junior ciężkiej. W czym mistrz świata WBC przewyższa mistrzów pozostałych federacji – Marco Hucka (WBO), Yoana Pablo Hernandeza (IBF) i Denisa Lebiediewa (WBA)?
GD: Posiada wyjątkową zdolność koncentracji. Momentami wydaje się oderwany od walki, wręcz nieobecny, lecz przez cały czas pozostaje skupiony na zwycięstwie. Wygina się, jest niewygodny. Nie ma zbyt długich rąk, podchodzi do rywala ni to blisko, ni daleko. Ale bije bardzo mocno. Jest najbardziej doświadczony. Nie pozwala sobie na moment rozluźnienia. Stanowi zagrożenie w każdej sekundzie walki.

- Stwierdził pan jednak, że mądry bokser pokona Włodarczyka. Co w tym przypadku znaczy mądry?
GD: Mądry to taki, który szybko analizuje sytuację w ringu, potrafi się do niej dostosować i zmieniać swoje działania w zależności od przebiegu walki.

- Rok temu komentował pan dla rosyjskiej telewizji moskiewskie starcie Polaka z Rachimem Czakijewem. Jakich błędów nie wolno popełniać, dowiedział się pan zapewne już wtedy?
GD: Naturalnie. To było bardzo ciekawe doświadczenie. Poczułem energię tej walki. Nie mogłem przypuszczać, że niebawem to ja będę wymieniał razy z Włodarczykiem, ale podświadomie wyobrażałem sobie, jak zachowywałbym się w konkretnych sytuacjach na miejscu Czakijewa.

- Wniosek jest chyba prosty: bójka to zły pomysł.
GD: Bez dwóch zdań. Nie tylko z tej walki można się było dowiedzieć, że stanie naprzeciwko Włodarczyka i wymiana mocnych uderzeń nie jest dobrym rozwiązaniem.

- Rozmawiał pan na ten temat z Czakijewem?
GD: Wymieniliśmy spostrzeżenia.

- Dowiedział się pan czegoś, co pozostałoby niezauważone?
GD: Nie. Tak naprawdę wszystko jest dość proste. Wrażenia moje i Rachima były bardzo zbliżone. Bardzo silny lewy sierpowy i prawy prosty, ogromna presja – to wszystko widać i na to trzeba się przygotować. Rachim nie powiedział mi o żadnym złotym środku, być może jedynie pozwolił jeszcze lepiej zrozumieć, że czeka mnie prawdziwa wojna. Włodarczyk jest jednym z tych bokserów, którzy nigdy się nie poddają.

- Wygląda na to, że obaj przystąpicie do walki w najlepszym momencie kariery.
GD: Zgadza się. Dla mnie to najważniejsze wydarzenie w całej sportowej wędrówce, a wszystkie badania wskazują, że będę w najwyższej formie. Każdy trening traktuję jak ostatni w życiu.

- Jeśli nie pokona pan Włodarczyka, to mistrzem świata w boksie nie zostanie już nigdy?
GD: Nie stawiam sprawy w ten sposób, bo przygotowuję się z radością w sercu, ogromnym pragnieniem zwycięstwa, z apetytem na wspaniały pojedynek. Jestem pewien, że wygram. Nie mam też wątpliwości, że zwycięstwie jest też przekonany Włodarczyk. Pragnę, by po znakomitej walce podnieść pas mistrza świata.

- To będzie najlepsza walka 2014 roku w całej kategorii junior ciężkiej?
GD: Nawet bukmacherzy żadnego z nas nie czynią faworytem, co świadczy o tym, jak bardzo intrygująca jest ta walka. To starcie dwóch pięściarzy będących w szczytowej formie, mistrza świata z pretendentem, który na tę szansę w pełni zasłużył.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

ZWYCIĘSTWA POLAKÓW NA GALI W RADOMIU. OZDOBĄ BÓJ SYROWATKI Z JANIKIEM

sek02

W walce wieczoru gali „Boxing Night” w Radomiu Dariusz Sęk (21-1-1, 7 KO) wypunktował twardego Mohameda Belkacema (21-8-1, 9 KO). Po dziesięciu rundach sędziowie punktowali 99-92, 98-93, 98-92. Polak przez większość walki nie mógł złapać właściwego dystansu, na co skarżył się również w narożniku. „Fighter” w swoim stylu kontrolował rywala ciosami prostymi w środku ringu i skutecznie unikał jego obszernych ciosów z prawej ręki. Problemem była skuteczność, której nieco Polakowi brakowało. Zdecydowanie lepsza była druga faza pojedynku, w której Sęk podkręcił nieco tempo, jednak nie był w stanie naruszyć rywala. Przewaga naszego reprezentanta nie podlegała dyskusji, jednak występ Sęka nie należał do najlepszych i z pewnością stać go na więcej.

Zgodnie z przewidywaniami Michał Cieślak (7-0, 3 KO) wypunktował doświadczonego Ismaila Abdoula (54-31-2, 20 KO), jednak nie zdołał wyrządzić mu większej krzywdy. Sędziowie punktowali 60-55 i dwukrotnie 60-54. Walka praktycznie w każdej z rund miała ten sam przebieg – Cieślak ostro nacierał na doświadczonego Belga, a ten spokojnie wyłapywał zdecydowaną większość ciosów na swoje rękawice. Polaka można pochwalić za bardzo dobre przygotowanie kondycyjne – Cieślak narzucił bardzo wysokie tempo, jednak nawet w szóstej rundzie był w stanie mocno przycisnąć swojego rywala. Belg rzadko decydował się na akcje ofensywne, co z pewnością wpłynęło negatywnie na widowisko. Czystych ciosów było jak na lekarstwo, jednak dobrze wiemy, że jest to standardem w walkach z Abdoulem. Tym samym Cieślak odniósł dziś trzecie zwycięstwo w tym roku.

Michał Syrowatka (10-0, 2 KO) pewnie wypunktował Łukasza Janika (12-6-1, 6 KO), który do samego końca nie odpuścił podopiecznemu Andrzeja Gmitruka. Sędziowie punktowali 80-73, 79-73, 80-72. W pierwszej odsłonie Syrowatka praktycznie nie dał dojść do głosu swojemu rywalowi i spokojnie kontrolował przebieg walki ciosami z dystansu. Potencjalny przeciwnik Michała Chudeckiego imponował w ringu szybkością i dynamiką. W kolejnej rundzie Janik zainkasował dużą ilość ciosów na korpus, które z pewnością odbiją się w drugiej fazie pojedynku. Syrowatka przycisnął w końcówce wyraźnie już zmęczonego Janika. Janik nie zamierzał jednak oddać walki za darmo i od trzeciej rundy zaczął się odgryzać, jednak jego zrywy nie robiły wrażenia na dobrze dysponowanym Syrowatce. Pięściarz ze Śląska był w sporych tarapatach po piekielnie mocnym prawym podbródkowym w piątej rundzie, jednak w znany tylko sobie sposób przetrwał i przeszedł do kontrofensywy. Janik przełamał kryzys kondycyjny i wrócił do gry w pewnym momencie rundy szóstej spychając Syrowatkę do defensywy. Michał odzyskał szybko kontrolę nad przebiegiem walki i zaakcentował końcówkę. Ostatnia runda to absolutna dominacja Syrowatki, który nie zdołał wykończyć krańcowo wykończonego Janika.

Bartłomiej Grafka (10-11-1, 4 KO) w ostatnim czasie porzucił pracę i zajął się boksem zawodowym na poważnie. Efekty jego „przemiany” mogliśmy oglądać dziś na gali w Radomiu. Mimo wszystko pięściarz Silesia Boxing przegrał wysoko na punkty z Norbertem Dąbrowskim (15-2, 6 KO). Dąbrowski kapitalnie wszedł w walkę. Podopieczny Andrzeja Gmitruka zasypywał rywala ciosami prostymi i w pewnym momencie wstrzelił się lewym prostym pomiędzy rękawice i zamroczył Grafkę. Doświadczony pięściarz ze Śląska przetrzymał kryzys i próbował się odgryźć, jednak rundę zdecydowanie wygrał „Noras”. Grafka nie zamierzał odpuścić i udanie powrócił w drugiej odsłonie parokrotnie zaskakując faworyta. Dąbrowski kontrolował przebieg pojedynku do samego końca, jednak podopieczny Irosława Butowicza cały czas starał się przełamać faworyta i w rundzie piątej postawił mu poprzeczkę bardzo wysoko. Po sześciu rundach sędziowie punktowali jednomyślnie – 60-54.

Pavel Staravoitau (13-21-2, 11 KO) nie stanowił wielkiej przeszkody dla dobrze dysponowanego Roberta Talarka (8-7-2, 3 KO). Polak wygrał przez techniczny nokaut już w drugiej rundzie. Pięściarz grupy Silesia Boxing w pierwszej rundzie boksował bardzo aktywnie lewą ręką i systematycznie rozbijał rywala z Białorusi. W drugiej odsłonie Talarek kilkakrotnie mocno trafił i odebrał chęci do walki oponentowi. Sędzia Robert Gortat bez większego zastanowienia przerwał walkę i ogłosił wygraną Polaka przez techniczny nokaut.

Pojedynek doświadczonego Łukasza Rusiewicza (16-18, 7 KO) z Damianem Trzcińskim (2-2, 1 KO) rozpoczął galę w Radomiu. Popularny „Rusek” nie miał większych problemów z pokonaniem pięściarza z Bydgoszczy. Słynący z odporności na ciosy „Rusek” rozpoczął dosyć ospale i zainkasował trochę ciosów, jednak od razu rzucało się w oczy, że ma on o wiele lepszy pomysł na walkę niż jego rywal. Od drugiego starcia Rusiewicz przejął już wyraźnie kontrolę i kilkukrotnie trafił „Turbo” lewym sierpowym. W trzeciej rundzie Rusiewicz już na samym początku trafił lewym sierpowym w tempo i posłał Trzcińskiego na deski. Pięściarz z Bydgoszczy wstał dość szybko, ale był wyraźnie zamroczony. Do samego końca rundy „Rusek” kontrolował przebieg pojedynku. W finałowej odsłonie Trzciński był już bardzo zmęczony, jednak dzięki ambicji wytrwał do ostatniego gongu. Sędziowie punktowali dwukrotnie 39-36 oraz 40-35.

źródło: bokser.org

ROGER BLOODWORTH: SĄDZĘ, ŻE ADAMEK MA PRZED SOBĄ JESZCZE KILKA WALK

adamek_bloodw

W środę minęły trzy lata od pamiętnej potyczki Tomasza Adamka z Witalijem Kliczką o tytuł mistrza świata WBC w wadze ciężkiej. Zdaniem trenera Rogera Bloodwortha, wrocławska klęska „Górala” nie ma prawa powtórzyć się 8 listopada w Krakowie, gdy jego 38-letni podopieczny skrzyżuje rękawice z Arturem Szpilką.

- Tomasz Adamek jest o trzy lata starszy niż w starciu z Witalijem Kliczką, za nim kolejne męczące walki, lecz najbliższe wyzwanie jest chyba o wiele łatwiejsze?
Roger Bloodworth: Bez wątpienia. Witalij Kliczko był wspaniałym pięściarzem i niebawem znajdzie się w bokserskiej Galerii Sław. Największy błąd, który popełniliśmy z Tomkiem przed walką o mistrzostwo, polegał na zbyt późnym przylocie do Polski. Adamek nie zdążył się zaaklimatyzować, a w ringu był wolny. Wyciągnęliśmy wnioski i dziś tego błędu nie popełniamy.

- To gwarantuje pokonanie Artura Szpilki?
RB: Nie gwarantuje, ale bardzo pomoże w odniesieniu zwycięstwa. Oczywiście nie ma mowy o zaniedbaniu treningów. Tomasz musi pracować tak samo ciężko, jak zawsze. Sądzę, że dobrze wpłynie na niego już sama świadomość, że stoczy pojedynek na polskiej ziemi. Tęsknił za ojczyzną. Pobyt w Polsce doda mu adrenaliny.

adamek_bloodw1

- Adamek stwierdził, że powinna to być dla niego łatwa walka. Jest pan pewien, że nie lekceważy Szpilki, szczególnie po jego porażce z Bryantem Jenningsem?
RB: Jeśli nie szanujesz rywala, to bez względu na umiejętności staje się on bardzo groźny. Musisz szanować każdego. Jeśli jest inaczej, to po prostu jesteś nieprzygotowany do walki. Nikogo nie wolno spisywać na straty, a szczególnie w wadze ciężkiej, gdzie o wyniku walki może decydować jeden cios.

- Będzie łatwiej niż w marcu, gdy Adamek przegrał z Wiaczesławem Głazkowem?
RB: Tych dwóch walk nie ma sensu porównywać. Głazkow to dobry pięściarz. Trafił Adamka, bodaj w pierwszej lub drugiej rundzie, a jego cios spowodował opuchliznę wokół prawego oka Tomka. Zamknęło się i minęło dużo czasu, zanim Adamek zaczął z powrotem na nie widzieć. Ostatnie rundy wygrywał już łatwo, lecz zabrakło mu straconego czasu.

- Czego powinniście się obawiać ze strony Szpilki?
RB: Jest agresywny, skutecznie uderza prawą ręką. Zapewne będzie nacierał i zrobi wszystko, co w jego mocy, by wygrać.

- Wolałby pan, żeby walkę zakontraktowano na dwanaście, a nie dziesięć rund?
RB: Nie wiem dlaczego podjęto taką decyzję, ale nie widzę tu żadnego problemu. Ludzie mówią, że to lepiej dla Szpilki, ale równie dobrze może okazać się to korzystne dla Adamka. Po prostu zabierze się do roboty wcześniej niż w ostatniej walce.

- Jak wiele sił ma jeszcze Adamek, by kontynuować karierę?
RB: Będzie walczył dopóki sam nie dojdzie do wniosku, że już nie powinien narażać zdrowia. To indywidualna sprawa. Przypomnijmy sobie Georgea Foremana albo popatrzmy na Bernarda Hopkinsa – za parę miesięcy skończy 50 lat, a bije się tak, jakby miał 30! Jeśli zobaczę, że Tomasz znosi trudy boksowania gorzej niż dawniej, od razu mu o tym powiem. Na razie nic takiego nie zauważyłem. Nawet walcząc z Głazkowem potrafił się pozbierać i prawie odwrócił losy pojedynku. Sądzę, że ma przed sobą jeszcze parę walk. Adamek wciąż może pokonać każdego czołowego pięściarza wagi ciężkiej. Przecież przegrał zaledwie trzy razy tak w długiej karierze, podobnie jak Władymir Kliczko. W wadze ciężkiej to wyjątek.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

TOMASZ ADAMEK: PROWOKACJE NIJAK SIĘ MAJĄ DO WALKI. JESTEM CZŁOWIEKIEM, KTÓRY NIE GADA, A ROBI

adamek_waga

- Czy przed Panem walka ostatniej szansy? W razie przegranej będzie można mówić o końcu prawdziwej kariery?
Tomasz Adamek: Gdybym myślał w ten sposób, nie wchodziłbym do ringu. Po marcowej porażce z Wiaczesławem Głazkowem odpocząłem. Czuję się świeżo, jestem gotowy do walki. Przede mną osiem tygodni ciężkiej pracy. Od wtorku będę trenował dwa razy dziennie.

- Artur Szpilka stanowi wyzwanie podobnego kalibru jak Głazkow?
TA: To nie był mój dzień. Byłem wolny, dlatego przegrałem. Za mną niejedna ringowa wojna, dlatego odpoczynek dobrze mi zrobił. Jeśli chodzi o Szpilkę, to niczego się nie obawiam. Kibice chcą zobaczyć mnie w akcji, dlatego wejdę do ringu jako wielki wojownik i taki sam z niego zejdę. Taki jest Tomasz Adamek.

- Była rozbieżność zdań jeśli chodzi o liczbę rund?
TA: Tak, my chcieliśmy zakontraktować walkę na dwanaście rund, zaś strona Szpilki na dziesięć. Zgodziłem się, niech zostanie dziesięć. Dla mnie to bez znaczenia. Równie dobrze mógłbym walczyć przez pięć lub sześć. Na sto procent wygram.

- Jeśli tak się stanie, to postara się Pan jeszcze o walki o wysoką stawkę? A może bez względu na wynik będzie to jedna z ostatnich potyczek w karierze?
TA: Wszystko będzie zależało od tego, jak będę wyglądał w walce ze Szpilką. Jeśli okaże się, że jestem szybki i świeży, będzie to oznaczało, że mogę jeszcze trochę powalczyć. Mój styl bazuje na szybkości i sprycie, one są mi potrzebne w ringu. Kiedy tych elementów zabraknie, to przyjdzie czas na odejście. W walce padają ciosy, można stracić zdrowie lub nawet życie. Dziś czuję, że odpocząłem i jestem bardzo szybki. To znaczy, że dobrze się zregenerowałem. Jeżeli tak samo będzie 8 listopada, to pokuszę się o kolejną walkę i być może jeszcze stanę przed wielkim wyzwaniem.

- Podczas konferencji prasowej spodziewał się Pan prowokacji ze strony Szpilki?
TA: Każdy normalny człowiek wie, że prowokacje nijak się mają do walki. Ja nigdy nie gadałem wiele, a 49 razy kończyłem walki jako zwycięzca. Można gadać, a w ringu nic nie pokazać. Wtedy ośmieszasz się i robisz z siebie durnia. Ja jestem człowiekiem, który nie gada, a robi.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

chwila

ARTUR SZPILKA: ZAMIERZAM WALCZYĆ ZUPEŁNIE INACZEJ NIŻ DO TEJ PORY

SZPILKA04

- Spodziewano się, że podczas konferencji prasowej padną obraźliwe słowa, tymczasem podszedł pan do Tomasza Adamka z szacunkiem.
Artur Szpilka: Oczywiście, bo był mistrzem świata i zrobił wiele dla polskiego boksu, więc dlaczego miałbym huczeć w jego kierunku? Z Krzysztofem Zimnochem nie można go nawet porównywać. On zalazł mi za skórę i nie mogłem przejść obok tego obojętnie. Ale to zamknięty temat. Zrobiło się o tym cicho i nie chcę, by znowu się zaczęło.

- W styczniu przegrał pan z Bryantem Jenningsem, po raz pierwszy w zawodowej karierze. 8 listopada czeka pana jeszcze trudniejsza przeprawa?
AS: Trudno powiedzieć. Roy Jones junior stoczył wyrównaną walkę lub wręcz przegrywał z Pawłem Głażewskim, a wcześniej w Moskwie prawie znokautował Denisa Lebiediewa. Styl rywala decyduje o przebiegu walki. Adamek jest lepszy technicznie od Jenningsa, ale ten okazał się bardzo niewygodnym rywalem. Ma długie ręce, szczelną obronę, bardzo dobrą kondycję. Teoretycznie jest prostym pięściarzem, a jednak pokonuje kolejnych przeciwników.

- Czego brakuje Adamkowi w porównaniu z walką przeciwko Chrisowi Arreoli z 2010 roku, która uchodzi za jego najlepszą w kategorii ciężkiej?
AS: Na pewno nie jest to ten sam zawodnik, co dawniej. W wadze cruiser był fenomenalny. Dziś to już nie ta szybkość i nie ta determinacja. Pozostaje jednak groźny, w ringu dużo myśli i dużo widzi. Potrafi wykorzystać błędy rywala, a szczególnie takiego, który naciera z opuszczoną gardą.

- Pan będzie pamiętał, aby tak nie walczyć?
AS: Wciąż zdarza mi się opuszczać ręce, ale robię wszystko, by wyeliminować błędy. I naprawdę mój występ będzie dużym zaskoczeniem dla kibiców. Nie będę opowiadał, co zrobię, jednak zamierzam walczyć zupełnie inaczej niż do tej pory.

- Nie chciał pan walczyć na dystansie dwunastu rund?
AS: Chciałem dziesiątki, zresztą identyczne było zdanie mojego trenera. Nie lekceważę Tomka. Dwanaście rund to jego dystans, on ma na koncie wiele takich pojedynków, a ja ani jednego. Powiedziałem, że jeśli Adamek się uprze, to nie ma sprawy, ale nie byłaby to mądra decyzja.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

GŁAŻEWSKI, CHUDECKI, JACKIEWICZ, RUNOWSKI I LETR GÓRĄ W MIĘDZYZDROJACH. POŻEGNANIE „WOJOWNIKA”

glazewski

W głównej walce wieczoru gali w Międzyzdrojach naprzeciw siebie stanęli w limicie wagi półciężkiej Paweł Głażewski (23-2, 5 KO) i Rowland Bryant (18-4, 12 KO). Lepszy okazał się Polak. Gość zza oceanu lepiej rozpoczął pojedynek. W pierwszej rundzie trafił najpierw mocnym prawym sierpowym, a zakończył ją potężnym lewym hakiem w okolice wątroby. Lepiej było po przerwie. Pięściarz z Białegostoku trochę się rozluźnił i zamiast bić z całych sił zaczął boksować lewą ręką. W połowie trzeciej odsłony nadział się w wymianie na lewy sierpowy, na szczęście bez większych konsekwencji. Mało tego, Rowland uwierzył iż wszystko może zakończyć jednym ciosem i na to się właśnie nastawił, tymczasem „Głaz” robił swoje i zyskał przewagę w czwartym starciu. W piątym na ringu zapanował trochę chaos, jednak Paweł szybko to sobie poukładał i wrócił do boksowania przednią ręką w dystansie, wykorzystując przy tym dobrą pracę nóg. Najlepsza w jego wykonaniu była runda ósma, gdy wziął się na sposób i widząc lukę na korpusie bił konsekwentnie prawym po dole. A gdy Amerykanin przyjął kilka takich uderzeń i opuścił ręce, Paweł zaakcentował końcówkę prawym krzyżowym na głowę. Ostatnie trzy minuty to obszerne sierpy Rowlanda i bezpieczny boks Głażewskiego, który koncentrował się już na tym by dowieźć przewagę do końca. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 79:73, 77:76 i 79:73 – wszyscy na korzyść naszego rodaka.

Michał Chudecki (10-0-1, 3 KO) sam się prosił o tak trudnego rywala. Wielu stawiało Felixa Lorę (18-12-5, 9 KO) w roli faworyta, jednak popularny „TNT” pokazał dziś boks na zaskakująco wysokim poziomie i po bezwzględnie najlepszym występie w karierze pokonał groźnego Dominikańczyka. Już w pierwszej rundzie Polak rozciął przeciwnikowi łuk brwiowy. Świetnie tańczył na nogach, lepiej dystansował, a agresywnego oponenta co chwilę łapał na kontrę po uskoku czy uniku. Po gongu kończącym drugie starcie doszło do spięcia między pięściarzami, ale na szczęście szybka reakcja Mirosława Brózio zażegnała dalszy „rozlew krwi”. Chudecki był liczony w czwartej odsłonie, lecz powtórki dobitnie pokazały, że co prawda jakaś „obcierka” była, to Michał przewrócił się przez podstawioną nogę. To go tylko rozsierdziło i zmotywowało do jeszcze wyższego tempa. Ładnie karcił rywala prawym prostym bitym z luzu z biodra, a gdy Lora próbował przejść do ofensywy, po odskoku łapał go na prawy bądź lewy sierp. W szóstej rundzie po lewym krzyżowym gość z Dominikany aż przysiadł, lecz przewrócić się nie chciał. Wyglądał jednak już na bardzo zmęczonego i obficie krwawił. Początek ósmej odsłony Chudecki władował w niego serię trzech bomb na głowę, za moment poprawił podobną akcją, a Lora tylko zachęcał go do dalszych ataków. W dziewiątej Michał wyrwał się z klinczu, huknął krótkim prawym sierpem i rywal ratował się kolejnym klinczem. W dziesiątej w wymianie Chudecki trafił w akcji prawy na prawy sierp i tak odporny Lora w końcu był liczony. W ostatnich sekundach Polak przymierzył jeszcze lewym krzyżowym na szczękę i niewiele brakowało, by posłał Felixa raz jeszcze na matę. Ostatecznie po gongu kończącym tą świetną walkę sędziowie nie mieli wątpliwości, typując przewagę Michała 98:92, 99:89 i 98:89.

„To już jest koniec, nie ma już nic” – tak rozpoczął się numer wprowadzający Rafała Jackiewicza (46-11-2, 21 KO) do ringu na ostatnią walkę w karierze, przynajmniej tej bokserskiej. Naprzeciw niego stanął inny utytułowany weteran Krzysztof Szot (18-15-1, 5 KO), a to gwarantowało walkę na wysokim poziomie technicznym. I tak też było. Bokserskie szachy z nieznaczną przewagą byłego mistrza Europy i pretendenta do mistrzostwa świata. Zdarzały się jednak też fajerwerki, jak choćby końcówka drugiej rundy, kiedy Jackiewicz popisał się piękną kombinacją prawy sierp-prawy podbródek po zakroku. Szot pokazał natomiast to, z czego słynie od dawna, czyli nienaganną defensywę i niezbyt mocne, ale precyzyjne kontry. W końcówce piątego starcia Rafał przepuścił lewy prosty Krzyśka i po rotacji ładnym prawym krzyżowym zaskoczył „Rzeźnika”. Przypadkowe uderzenie łokcie w wymianie rozcięło Rafałowi powiekę, co tylko go podrażniło i w końcówce siódmej odsłony doszło nawet do krótkiego spięcia. W ostatnich trzech minutach obaj próbowali jeszcze zaakcentować swoją przewagę, pokazali kilka sztuczek, a po gongu kończącym pojedynek sędziowie opowiedzieli się za Jackiewiczem, punktując na jego korzyść 80:72, 79:73 i 78:74.

Przemysław Runowski (8-0, 2 KO) zdał najpoważniejszy dotąd test w karierze, pokonując przez techniczny nokaut twardego Andrieja Abramenkę (20-7-2, 4 KO). Białorusin zaskoczył młodego Polaka w pierwszej rundzie. Ostrym pressingiem zepchnął go do defensywy i zasypywał mocnymi bombami, na szczęście najczęściej zbieranymi na gardę. Wszedł jednak mocny lewy hak na głowę. Po przerwie role się odwróciły. „Kosiarz” trafił prawym podbródkowym, poprawił prawym sierpem i „obudził” kibiców zgromadzonych w Amfiteatrze w Międzyzdrojach. Trzecie starcie to typowa bitka na przełamanie, cios za cios, lecz w końcówce czwartego zarysowała się już nieznaczna przewaga Przemka. W kolejnych minutach Abramenka polował na jedno mocne uderzenie i wciąż był groźny, ale Runowski przełamał go psychicznie i fizycznie. Teraz to on spychał często rywala na liny, bijąc na zmianę na dół i górę. Rozbijał konsekwentnie Białorusina i dwadzieścia sekund przed końcem szóstego starcia Włodzimierz Kromka wkroczył do akcji, poddają Abramenkę. Ten protestował, ale tak naprawdę walczył już tylko o przetrwanie.

Po fatalnym początku zawodowej kariery utytułowany na ringach olimpijskich Włodzimierz Letr (3-3, 2 KO) wraca na właściwe tory, który zastopował Bena Wrotniaka (5-2, 1 KO). W pierwszej rundzie bardziej doświadczony Letr kontrolował potyczkę, przede wszystkim dzięki lepszej pracy nóg i lepszemu dystansowaniu. Po przerwie rolę się obróciły. Polak z australijskim paszportem zaczął układać akcje w serie kilku ciosów zamiast pojedynczych, obszernych sierpów i kilka razy trafił na głowę podopiecznego Dariusza Snarskiego. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Początek trzeciej odsłony to chaotyczne ataki Wrotniaka. Letr nie mógł sobie przez minutę z tym poradzić, lecz zaczął w końcu przepuszczać te akcje i wciągać rywala na kontrę z lewej ręki. Wchodziło niemal wszystko. Ben „zatańczył” na nogach, a lewe oko zaczęło puchnąć. Włodek robił konsekwentnie swoje i w czwartym starciu rozciął dodatkowo oponentowi prawy łuk brwiowy. Wrotniak jednak pokazywał szaloną ambicję i nieustannie parł do przodu. Niestety w przerwie między czwartą a piątą rundą jego lewe oko było już niemal kompletnie zamknięte. Letr rozluźnił się, punktował prawym prostym, a szalone ataki Bena zbierał na gardę. Na początku szóstego starcia Letr trafił krótkim lewym sierpem. Pod Wrotniakiem ugięły się nogi, ale ustał i znów niczym jednooki wojownik ruszył do przodu. Na szczęście zareagował jego narożnik, poddając tego ambitnego chłopaka na dwie minuty przed końcem walki.

Wcześniej w swoim zawodowym debiucie Tomasz Król tylko zremisował z Marcinem Ficnerem (2-4-2).

źródło: bokser.org

DAMIAN JONAK ZNALAZŁ ZA OCEANEM NOWEGO TRENERA

jonak_damian_02

Osiem lat po debiucie na zawodowym ringu Damian Jonak wciąż nie stoczył pojedynku, który zweryfikowałby jego sportowe możliwości. 31-letni pięściarz wagi junior średniej liczy na to, że ten stan rzeczy wreszcie ulegnie zmianie. Po 38 pojedynkach (37 zwycięstw, 1 remis) Jonak zamierza związać się umową z nowym promotorem i kontynuować karierę w USA, a do pojedynków o najwyższą stawkę ma go doprowadzić amerykański szkoleniowiec Javan „Sugar” Hill.

Amerykanin jest siostrzeńcem zmarłego dwa lata temu Emanuela Stewarda, u boku którego przez wiele lat uczył się trenerskiego rzemiosła w owianym legendą Kronk Gym w Detroit. Dziś Hill pracuje na własny rachunek. Jego najbardziej znanym podopiecznym jest Adonis Stevenson, który miesiąc temu po raz trzeci obronił tytuł mistrza świata WBC wagi półciężkiej w starciu z Andrzejem Fonfarą. Jonak odbył już pod jego okiem Hilla kilka treningów, gdy ten w Niemczech przygotowywał Kanadyjczyka do starcia z polskim pretendentem.

– Początkowo do tematu podchodziłem sceptycznie, bo nie do końca wierzyłem, że będę mógł pracować z trenerem takiego formatu. Mam już jednak zapewnienie, że Javan poświęci mi swój czas. Wiele wskazuje na to, że najczęściej będziemy trenować w Niemczech – w Düsseldorfie lub Hamburgu. Liczę na to, że pierwszy obóz rozpoczniemy w sierpniu, a jesienią stoczę pojedynek w USA – opowiada Jonak.

Pięściarz ze Śląska wciąż nie podpisał nowego kontraktu promotorskiego.

– Opcje są dwie. W najbliższym czasie sprawa powinna zostać zamknięta, bo jak najszybciej chciałbym poznać przybliżony termin walki – mówi Jonak. Ponoć najbardziej realne jest nawiązanie współpracy z bardzo wpływowym menedżerem Alem Haymonem, która w dłuższej perspektywie mogłaby umożliwić Polakowi walkę transmitowaną w USA przez stację Showtime. Drugi kierunek, w tym momencie mniej prawdopodobny, to grupa Top Rank. Stoi za nią telewizja HBO.

– Chcę się wreszcie sprawdzić i postawić wszystko na jedną kartę. Albo dokonam czegoś znaczącego, albo zakończę karierę. Jesienią nie stoczę jeszcze wielkiej walki. Na największe wyzwania będę gotowy w przyszłym roku. Javan najpierw chce spokojnie popracować ze mną podczas obozu, ustawić mnie pod kątem przyszłych walk. W moim stylu boksowania nie będzie rewolucji, ale Javan chce wprowadzić pewne korekty, mam na myśli szczególnie pracę nóg. Wierzę, że może wprowadzić mnie na wyższy poziom sportowy – ocenia pięściarz.

Jonak twierdzi, że nie ma już żadnych zobowiązań wobec dotychczasowych promotorów, Andrzeja Wasilewskiego i Piotra Wernera. Według pierwszego z nich, sprawa nie jest jeszcze zakończona.

– Damiana obowiązuje umowa z Piotrem Wernerem do 31 grudnia bieżącego roku i nie przypominam sobie, żeby jakikolwiek sąd stwierdził, że jest ona nieważna. Możemy się zastanawiać, czy po ewentualnej walce Damiana w USA nie wystąpić do określonej komisji stanowej w z wnioskiem o odjęcie z gaży zawodnika prowizji menedżerskiej. Czy Piotr skorzysta z takiej możliwości? Tego jeszcze nie wiemy – mówi Wasilewski.

– Jestem wolnym zawodnikiem i podpisuję się pod tym obiema rękami. Nie jest to tylko moje zdanie, ale kancelarii prawnych, które w pełni zweryfikowały przedstawione dokumenty – przekonuje Jonak. Wypada mieć nadzieję, że kwestie prawne nie spowodują kolejnej przerwy w karierze niemłodego już przecież pięściarza.

TOMASZ ADAMEK: SZPILKA? WSZYSTKO JEDNO…

We wtorek ruszyły negocjacje w sprawie walki Tomasza Adamka z Arturem Szpilką. Z szefostwem Polsatu rozmawiali jednak tylko przedstawiciele tego drugiego. Adamek warunki na jakich ma wystąpić jesienią w Polsce już zna i spokojnie czeka na rozwój wydarzeń w swoim domu pod Nowym Jorkiem. Zresztą, jego zdaniem walki ze Szpilką może nie być.

- Podobno pojawiły się już pierwsze konkrety na temat pana walki z Arturem Szpilką.
Tomasz Adamek: Wiem tylko o dacie, a rywal wciąż jest nieznany. Z tego co słyszałem, Szpilka raczej nie będzie ze mną walczył. Tak mi przynajmniej mówią ludzie.

- A pan chciałby z nim walczyć?
TA: Wolałbym spotkać się z kimś z zagranicy, ale to nie ja proponuję i wybieram rywali, bo nie ja organizuję galę, tylko Polsat.

- Czytam, że Polsat bardzo chce tej walki.
TA: Co ja mam powiedzieć? Wolę omijać walki z Polakami, szczególnie z tymi, których znam. Naprawdę trudno wejść do ringu z kolegą. W tym przypadku jest trochę inaczej, bo widziałem go tylko kilka razy.

- Co pan myśli o Szpilce jako pięściarzu?
TA: Zna pan moją opinię, nie lubię dużo mówić. Każdy walczy jak potrafi, a później i tak zweryfikuje wszystko ring. Ja mam jasny plan. Przygotowania, walka, zwycięstwo, powrót do domu w USA. Tak to widzę.

- Unika pan odpowiedzi, a czytałem, że już mówił pan, że jest lepszy i wygra ważąc nawet 95 kilogramów.
TA: Ja tak mówiłem? E tam! Walczę jak potrafię najlepiej. Nie wychwalam się, nigdy tego nie robiłem. Wiem jak działa ten biznes, wiem co to jest zawodowy sport i wiem, że może być różnie. Mam na koncie 49 zwycięstw, osiągnąłem wiele i wiem co mówię.

- Walka ze Szpilką byłaby pana zdaniem hitem i udałoby się osiągnąć rekordowe wyniki sprzedaży pakietów pay per view?
TA: Szczerze? Myślę, że moja walka z kimś z pierwszej piętnastki na świecie może być świetnym widowiskiem. Kibice chcą walk ludzi z czołówki.

- Szpilka to czołówka wagi ciężkiej?
TA: (chwila ciszy) Nie. Młody chłopak, który wiele musi się nauczyć.

- Ile pieniędzy musiałby pan dostać, żeby być zadowolonym z warunków i wyjść do ringu ze Szpilką? Mówi się o milionie złotych. Zresztą, Artur też liczyłby na taki zarobek.
TA: Nie interesuje mnie na co liczyłby mój ewentualny rywal, bo to nie moja sprawa. Zajmuję się swoimi sprawami.

- Czyli ile?
TA: Przecież pan wie, że nie będę o tym publicznie rozmawiał. Są już pewne ustalenia i jestem z nich zadowolony.

- To byłaby jedna z lepszych wypłat w karierze? Oczywiście nie porównuję jej do tej za starcie z Witalijem Kliczko, bo to inna bajka.
TA: Miałem kilka dobrych walk pod tym względem. Ta też byłaby na pewno niezła. Na razie jednak nie ma o czym mówić. Wiem tylko tyle, że mam walczyć w Polsce. I że pewnie zmieni się data i miejsce. Podobno już nie Łódź w październiku, a nowa hala w Krakowie 8 listopada. Tak czy inaczej mam już dość jasny plan. Jeśli faktycznie wyjdę do ringu, ktokolwiek będzie rywalem, przylecę odpowiednio wcześniej do Polski, żeby się przygotować i zaaklimatyzować. Potrzebuję na to około dziewięciu tygodni. A później już tylko robota. O rywalu na razie nie gadajmy. Ja idę do pracy, czyli do ringu. A czy w drugim narożniku będzie ten czy tamten przeciwnik, nie ma znaczenia. Przecież muszę być gotowy.

Rozmawiał: Kamil Wolnicki, przegladsportowy.pl

W RZESZOWIE ŁUKASZ JANIK LEPSZY OD RICO HOYE. POWRÓT KRZYSZTOFA GŁOWACKIEGO

janik01

W głównej walce wieczoru gali w Rzeszowie Łukasz Janik (27-2, 14 KO) pokonał jednogłośną decyzją sędziów Rico Hoye (24-4, 16 KO). Pięściarz z jeleniej Góry bez zbędnych podchodów od razu ruszył do ataku, starając się zepchnąć przeciwnika nieustannym pressingiem. To wychodziło, tylko że Hoye polował swoją prawą ręką na mocną bombę. I taki długi prawy wszedł niemal równo z gongiem kończącym drugie starcie. Na szczęście Janik przyjął to uderzenie bez większego uszczerbku.Polak wchodził w półdystans ładną akcją bezpośredni prawy-lewy sierp. To funkcjonowało dobrze w trzeciej rundzie, a końcówkę czwartej zaakcentował w wymianie prawym i lewym sierpem na szczękę. Po przerwie po lewym prostym trafił długim prawym prostym i zaczął zyskiwać coraz wyraźniejszą przewagę. W siódmej odsłonie Amerykanin, niegdyś czołowa postać wagi półciężkiej, podjął rękawice i otwarte wymiany. Trafił kilka razy, na szczęście nie przełamał podopiecznego Fiodora Łapina. W ósmym starciu Hoye skoncentrował się na ciosach na korpus, lecz i to nie zdało egzaminu. Fajna była też dziesiąta runda. Oglądało się to nieźle, natomiast w boksie Łukasza wciąż było chyba trochę za dużo chaosu.

- Wysiadły mi nogi – powiedział w swoim narożniku jeszcze przed ogłoszeniem werdyktu. A sędziowie punktowali 97:94, 98:93 i 98:92 – wszyscy na korzyść Janika.

Po siedmiu miesiącach przerwy spowodowanej kłopotami zdrowotnymi udanie na ringu w Rzeszowie powrócił sklasyfikowany na pierwszym miejscu w rankingu federacji WBO kategorii cruiser Krzysztof Głowacki (22-0, 14 KO). Rywalem „Główki” – już po raz drugi w karierze, był jeden z najbardziej znanych journeymanów światowego boksu, Ismail Abdoul (54-29-2, 20 KO). To z góry narzuciło pewien scenariusz, czyli atakujący Polak i świetnie broniący się, bardzo twardy Belg, próbujący sporadycznie odpowiadać. Krzysiek atakował, choć trochę zbyt w jednostajnym tempie, zaś Abdoul robił to z czego słynie – szczelna garda, niezła praca nóg, a nawet jak już coś przeszło, to wszystko amortyzowała betonowa szczęka. Głowacki najlepszą akcję przeprowadził w siódmym starciu, uderzając kombinacją prawy hak na korpus-krótki lewy sierp na górę. Ale Ismail przyjął to bez zmrużenia oka. Po ostatnim gongu nie mogło być wątpliwości. Sędziowie punktowali 80:72, 79:74 i 80:74 – wszyscy na korzyść naszego rodaka.

Marek Matyja (6-0, 2 KO) pokonał twardego Roberta Talarka (6-6-2, 3 KO) w potyczce kategorii półciężkiej. Marek od początku rzucił się do ataku, stosując swoje firmowe ciosy na korpus. Lżejszy Robert przyjął wymianę i choć bił znacznie mniej, to starał się zbierać ciosy na blok i odpowiadał pojedynczymi kontrami. Przewaga była oczywiście po stronie aktywniejszego pięściarza z Wrocławia, jednak motywowany w narożniku Talarek ładnie ripostował w półdystansie. Matyja zaakcentował piąte starcie niemal równo z końcem długim prawym prostym, lecz jego przeciwnik nie oddawał pola. Tak samo wyglądały też ostatnie trzy minuty, czyli nieznaczna przewaga Marka oraz niezwykle ambitna i wręcz trochę zaskakująca postawa Talarka. Sędziowie oczywiście wątpliwości mieć nie mogli i typowali przewagę Matyji 58:57 i dwukrotnie 59:56. Fajny pojedynek, choć od zeszłorocznego mistrza polski wagi półciężkiej w boksie olimpijskim oczekujemy troszkę więcej…

Po bolesnej porażce w pierwszy weekend lutego udanie na ring powrócił boksujący w kategorii super średniej Andrzej Sołdra (10-1-1, 5 KO), który pokonał doświadczonego Daniela Urbańskiego (21-17-3, 5 KO). Pojedynek był lepszy niż można było się spodziewać. Urbański tym razem naprawdę chciał wygrać, przyjechał w dobrej formie i ciosami na korpus starał się przełamać faworyzowanego rywala. Sołdra z kolei był odrobinę szybszy, dobrze operował ciosami prostymi, a od czwartej rundy wydłużył swoje akcje w kombinacje złożone z 3-4 ciosów. Danielowi pękła prawa powieka po prawidłowo zadanym ciosie, lecz tak doświadczony pięściarz jak on poradził sobie z tymi niedogodnościami i przeboksował do ostatniego gongu, cały czas szukając jakiegoś mocnego uderzenia. Sędziowie nie mieli wątpliwości i wytypowali wygraną Andrzeja w rozmiarach 60:55, 59:55 i 60:54, choć Urbański pokazał się dziś z lepszej strony niż bywało to ostatnio.

Przemysław Runowski (7-0, 1 KO) pokonał Sylwestra Walczaka (4-14-1). Po pierwszej spokojnej rundzie popularny „Kosiarz” od drugiej znalazł sposób na przeciwnika. Obniżał pozycję i polował swoim prawym sierpem, który dwukrotnie mocno trafił. W trzeciej odsłonie w akcji lewy na lewy o ułamek sekundy szybszy był Runowski, trafił na szczękę i Walczak aż „zatańczył”. Ale ustał i dotrwał do przerwy. W kolejnych minutach nic się nie zmieniło. Runowski w piątym starciu dwukrotnie wstrząsnął rywalem bezpośrednim prawym, jednak nie zdołał dokończyć dzieła zniszczenia. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść Przemka 60:54 i dwukrotnie 60:55.

Wcześniej Michał Ludwiczak (11-0, 4 KO) przez cztery rundy obijał Josefa Obeslo (4-17-2, 2 KO), wygrywając u sędziów 40:37 i dwukrotnie 40:36. Utalentowany Konrad Dąbrowski (5-1, 1 KO) w końcu zanotował czasówkę, posyłając Rafała Piotrowskiego (0-44-1!!!) dwukrotnie na deski. Kilka sekund przed końcem drugiej odsłony pojedynek został zastopowany. Pierwszy raz na długim dystansie wystąpił Robert Parzęczewski (5-0, 2 KO). Zdał ten egzamin dojrzałości dobrze i poza mocnym prawym sierpem kończącym rywalizację jaki zainkasował mu Ivan Stupalo (7-5, 1 KO) dominował nad przeciwnikiem, o czym świadczy najlepiej punktacja – 80:73 i 2x 80:72.

źródło: bokser.org

MARCO HUCK – OSTATNIA SZANSA PAWŁA KOŁODZIEJA?

kolodziej1

Serial pod tytułem Poważna walka Pawła Kołodzieja trwa, a efekty są kiepskie. Pięściarz z 33 wygranymi walkami na koncie (bez porażki), zajmujący miejsca w czołówce rankingów najpoważniejszych federacji świata, nie stoczył dotąd pojedynku z rywalem, o którym można byłoby powiedzieć ścisła światowa czołówka. Trudno więc określić skalę możliwości „Harnasia” z Krynicy-Zdroju, choć ten ma już 33 lata! Za to był o krok od kilku wielkich walk.

Już w tym roku podpisał kontrakt na starcie z Yoanem Pablo Hernandezem, mistrzem federacji IBF, wystąpił na konferencji prasowej w Berlinie, ale Kubańczyk z Niemiec się rozchorował i potyczkę najpierw przełożono, a później odwołano. Teraz Niemcy ogłaszają, że Hernandez wraca, ale zmierzy się z Firatem Arslanem. Z kolei Kołodziej był blisko starć z Ilungą Makabu, a ostatnio z Olą Afolabim, ale do obu nie doszło. Paweł chce Hernandeza, bo podpisał kontrakt. Sęk w tym, że nie był obowiązkowym pretendentem, więc Niemcy nic nie muszą. Kołodziej liczy jednak na honorowych Niemców.

To tylko jeden z problemów Pawła. Całkiem niedawno powiedział w polsatowskim magazynie Puncher, że jest niezadowolony z pracy swoich promotorów, konkretnie Andrzeja Wasilewskiego, jednego ze współwłaścicieli grupy Sferis KnockOut Promotions.

– Wbrew temu co mówi Paweł, jestem jednym ze skuteczniejszych promotorów na świecie. Moją rolą jest doprowadzenie zawodnika wysoko w rankingach i organizowanie walk. Ale na końcu jest pięściarz, a ja za Pawła do ringu nie wejdę. Spróbuję jednak złożyć mu kolejną ofertę ciekawej walki. Jeśli Paweł znowu jej nie przyjmie, rozważymy zakończenie współpracy. Inwestujemy w Kołodzieja od dziesięciu lat, płacimy pensję i finansowaliśmy walki, co łącznie oznacza koszty idące w setki tysięcy euro – mówi dzisiaj Wasilewski.

Poważna walka o jakiej mówi promotor to być może starcie z mistrzem federacji WBO Marco Huckiem. Kołodziej dla Niemców może okazać się ciekawym rozwiązaniem. Obecnie wydaje się, że jeśli w najbliższym czasie Harnaś nie wejdzie do ringu z poważnym rywalem, jego drogi ze Sferis KnockOut Promotions się rozejdą. Już teraz sytuacja jest napięta, przede wszystkim ze względu na odwołanie walki z Afolabim. Swoje powody takiej decyzji Kołodziej podaje w rozmowie obok. Wasilewski i jego wspólnik Piotr Werner widzą sprawę inaczej.

– Paweł mówi nieprawdę. Między nami nie było nieporozumień w sprawach finansowych, bo nie my jesteśmy promotorem i organizatorem walki – mówi Wasilewski. – O godzinie 21 we wtorek rozmawiał z moim wspólnikiem i potwierdzał, że raczej będzie walczył, a chwilę później przeczytałem, że jednak nie – dodaje Wasilewski i przypomina, że jeszcze w poprzednim tygodniu Kołodziej był na własne życzenie na krótkim obozie kondycyjnym w Zakopanem z myślą o walce z Afolabim.

Kamil Wolnicki, przegladsportowy.pl

GRZEGORZ PROKSA: ZAINTERESOWANIE MOJĄ OSOBĄ JEST DUŻE

proksa01

Grzegorz Proksa ma nadzieję, że wróci na ring jak najszybciej po wygaśnięciu umów z dotychczasowymi promotorami, które obowiązują do 31 sierpnia bieżącego roku.

Dwukrotny mistrz Europy (2011-2012, 2012) i były pretendent do tytułu mistrza świata WBA wagi średniej ostatni pojedynek stoczył równo rok temu, gdy w amerykańskiej Veronie przegrał na punkty z Sergio Morą. Pięściarz z Węgierskiej Górki niebawem zakończy współpracę z dotychczasowymi promotorami – brytyjską grupą Matchroom oraz amerykańską Banner Promotions, a także z agentem sportowym Krzysztofem Zbarskim, który reprezentował jego interesy od debiutu na zawodowym ringu w 2005 roku.

– Trochę pospieszono się z podawaniem informacji, że mam już nowego promotora, bo na dzień dzisiejszy nie podpisałem żadnego kontraktu. Szanuję dotychczasowych promotorów za długą współpracę i nie jest tak, że podejmuję konkretne decyzje za ich plecami. Jestem związany umowami do 31 sierpnia, dlatego istnieje teoretyczna możliwość, że jeszcze otrzymam ciekawą propozycję, choć z drugiej strony obecnie niewiele na to wskazuje. Być może przyjdzie nam jeszcze współpracować, lecz mam już własną wizję swojej sportowej przyszłości – tłumaczy 29-letni Proksa.

– Nie ukrywam, że zainteresowanie moją osobą jest duże. Odbieram sporo telefonów, zarówno z Polski, jak i zagranicy. Analizuję poszczególne opcje i staram się analizować, która może okazać się dla mnie najlepsza. Nazwisk promotorów ani nazw grup nie chcę w tej chwili wymieniać. W tej chwili mocno skupiam się na powrocie do solidnego treningu, bo chcę przygotować podstawę pod formę, która pozwoliłaby mi stoczyć poważny pojedynek – być może w październiku lub nawet wcześniej, we wrześniu. O wszystkich decyzjach poinformuję nie wcześniej niż 1 września, gdyż chcę pozostać fair wobec dotychczasowych promotorów – kontynuuje pięściarz.

W zwycięskiej konfrontacji z Sebastianem Sylvestrem o pas mistrza Europy, która przyniosła Proksie największy rozgłos, jak również w przegranej potyczce o pas mistrza świata WBA z Giennadijem Gołowkinem, w narożniku „Super G” stał trener Fiodor Łapin. Czy współpraca będzie kontynuowana?

– Jesteśmy w jak najlepszych relacjach i to się nie zmieni. Chciałbym dalej trenować pod okiem Fiodora Łapina, chyba że przyszłoby mi wyjechać poza Polskę i ze względu na zobowiązania w kraju trener nie mógłby ze mną przebywać. Jesteśmy w stałym kontakcie. Obecnie spokojnie trenuję w Węgierskiej Górce i czekam na rozwój wypadków. Cieszy mnie to, że nie przybrałem zbyt wiele na wadze, bo nie przekracza ona 80 kilogramów – kończy Proksa.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

MATEUSZ MASTERNAK: ZABRAKŁO ZDECYDOWANIA I PRAWDZIWEGO GŁODU ZWYCIĘSTWA

master01

Choć specjaliści upatrywali w nim faworyta, Mateusz Masternak nie poradził sobie z Yourim Kalengą i pas tymczasowego mistrza świata WBA założył rywal. Po punktowej porażce w Monte Carlo w głosie „Mastera” usłyszeliśmy dużą gorycz.

- Możemy porozmawiać o tym, co wydarzyło się w sobotę?
Mateusz Masternak: Możemy, choć jestem zdruzgotany i załamany swoją postawą. Wiadomo było, że przeciwnik ostro zaatakuje w pierwszych trzech rundach i tyle czasu mogłem mu dać, żeby się wystrzelał. Od czwartej należało już konsekwentnie przyspieszać, a wtedy Kalenga nie wytrzymałby do gongu kończącego pojedynek. Nie potrafię odpowiedzieć, dlaczego tego nie zrobiłem. Byłem lepszy pod względem sportowym, szybszy, dobrze przygotowany… Zawiodłem na całej linii.

- Dwóm sędziom, którzy za zwycięzcę uznali Kalengę nie ma pan już nic za złe?
MM: Tuż po walce podszedłem do tego emocjonalnie, ale teraz nie mam pretensji do nikogo. Poza samym sobą. Wynik 115:113 dla Kalengi, który wypunktował polski sędzia Paweł Kardyni, było właściwą oceną sytuacji.

- Ile jest prawdy w tym, że ubiegłoroczna porażka z Grigorijem Drozdem zabrała panu sporo mentalnej siły?
MM: Trudno mi o tym mówić, ale wychodząc na ring na pewno nie myślałem o przegranej z Drozdem, tylko o zwycięstwie nad Kalengą. Nie wystraszyłem się ani agresywnego stylu walki rywala, ani siły uderzenia – choć trzeba podkreślić, że bił naprawdę mocno. Nie dałem z siebie wystarczająco dużo, by zwyciężyć. Zawiodłem wszystkich, a przede wszystkim siebie.

- Czego najbardziej zabrakło?
Mm: Zdecydowania, prawdziwego głodu zwycięstwa. Andrzej Gołota powiedział kiedyś, że porażka najbardziej boli wtedy, gdy po zejściu z ringu nie jesteś zmęczony. I ja największy ból czuję właśnie dlatego. Nawet po walce z Drozdem nie byłem tak rozżalony. W Moskwie byłem źle przygotowany, pojedynek się nie układał, doszła do tego fatalna kontuzja… W Monako czułem się świetnie pod względem motorycznym, a nie wykorzystałem szansy. Liczę, że kiedyś jeszcze się pojawi.

- Mówił pan, że jeśli nie pokona Kalengi, to w świecie wielkiego boksu nie będzie czego szukać. Rozstanie z ringiem w wieku 27 lat trudno jednak sobie wyobrazić.
MM: Boks to całe moje życie, w tej chwili nie mam żadnej alternatywy i naturalne jest, że pozostanę sportowcem. Czekam na decyzję grupy Sauerland, którą zawiodłem już po raz drugi. Nadal wierzę, że jest we mnie potencjał i mogę go rozwijać. Na ringu zostało mi jeszcze dziesięć lat. Stać mnie na dobry boks, ale dziś trzeba sobie powiedzieć jasno i wprost – pogubiłem się.

- Co ma pan na myśli?
MM: Nie zdążyłem pozbierać się mentalnie. Byłem świadomy stawki pojedynku, a mimo to nie potrafiłem dać z siebie stu procent. Powinienem był podejść do niego tak, jakbym walczył o życie swoich dzieci. A zamiast tego… Nawet nie wiem, jak mógłbym tę postawę określić.

- To prawda, że przed walką przedłużył pan kontrakt z Niemcami do końca 2015 roku?
MM: Tak. Promotorzy wykonują dla mnie świetną pracę. Problem w tym, że na razie nie odwdzięczam się tym samym.

- Jeśli Niemcy nie będą mieli pomysłu na pana karierę, rozwiązanie umowy może wchodzić w grę?
MM: Nie rozmawialiśmy o tym. Spotykamy się w przyszłym tygodniu i wtedy usłyszę, jak promotorzy wyobrażają sobie moją sportową przyszłość. Wymarzony byłby rewanż z Kalengą. Podobno istnieje szansa, aby doszło do niego w październiku, znów w Monako. Z drugiej strony wiem, że nie powinienem sobie robić wielkiej nadziei, bo Kalenga zapewne liczy na ciekawszą ofertę.

- A Łukasz Janik, który zgłasza chęć rewanżu za porażkę sprzed pięciu lat? Byłby pan gotowy na październikowy pojedynek w Polsce?
MM: Byłbym, lecz najpierw muszę odbyć rozmowę z promotorami. Łukasz oglądał walkę z Kalengą i nic dziwnego, że ma nadzieję na lepszy wynik niż w naszej pierwszej walce. Swoją niejednogłośną porażkę z Olą Afolabim ocenia jako największy sukces, podczas gdy moją niejednogłośną przegraną z Kalengą jako największą porażkę. Nie mam nic przeciwko rewanżowi, ale gdyby telewizja Polsat i moi promotorzy doszli do porozumienia, wolałbym się bić z Krzysztofem Głowackim. To lepszy pięściarz niż Janik i zapewne stworzylibyśmy ciekawsze widowisko.

- Pana występ spotkał się z dużą krytyką, ale dostało się także Piotrowi Wilczewskiemu, który pół roku temu na stanowisku trenera zastąpił Andrzeja Gmitruka. Może pan powiedzieć, że na sto procent będziecie kontynuowali współpracę?
MM: Uzasadniona krytyka jest bardzo potrzebna i przyjmuję każde słowo, bo zwyczajnie na nie zasłużyłem. Nie uważam, że krytyka w tym przypadku jest przesadzona. Piotr do walki przygotował mnie naprawdę dobrze i nie mam do niego żadnych zastrzeżeń. Sporo mnie nauczył – tak dobrej obrony nie miałem w żadnej z ostatnich walk. Z drugiej strony samą obroną nie da się wygrać pojedynku. Obwiniam jednak tylko siebie. Co do dalszej współpracy – musimy usiąść do rozmowy z Piotrem jak dwaj poważni mężczyźni. Każdy z nas musi określić, czego oczekiwał, co zostało wykonane źle, a czego każdy z nas nie dopełnił. Na podjęcie decyzji jest jeszcze za wcześnie. Na pewno nie będę jej podejmował sam.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

NIEJEDNOGŁOŚNA PORAŻKA MASTERA W MONTE CARLO. KALENGA Z PASEM WBA INTERIM

master_kalenga

Mateusz Masternak (32-1, 23 KO) przegrał w Monte Carlo niejednogłośnie na punkty z bardzo niewygodnym Youri Kayembre Kalengą (19-1, 13 KO) z Francji. Zwycięzca zdobył tymczasowy pas WBA wagi cruiser. Walka rozpoczęła się od mocnych ataków Kalengi, który próbował zasypać naszego reprezentanta ciosami na głowę oraz korpus i zepchnąć go do defensywy. W drugiej odsłonie nadal agresorem był Kalenga. „Master” był bardzo uważny w defensywie, ale jednak za mało aktywny, na co zwrócił mu uwagę Piotrek Wilczewski w narożniku. Francuz w kolejnej rundzie znów ruszył do ataku, jednak Polak wyłapywał zdecydowaną większość na rękawice. Masternak nieco się rozluźnił i zaakcentował końcówkę. Po kolejnej przerwie „El Toro” rozpoczął kolejnym zrywem i już na początku trafił mocnym prawym między rękawice. Kalenga podkręcał tempo i zadawał dużo ciosów, jednak Polak spokojnie go wyczekiwał i sporadycznie kontrował.

Piąta odsłona wyglądała bliźniaczo – Kalenga cały nacierał na „Mastera” i spychał go do defensywy. Po tej rundzie szkoleniowiec Polaka po raz kolejny prosił, by podopieczny przestał się cofać i częściej używał akcji lewy-prawy. Szósta runda przyniosła mały przełom – Polak posłuchał rad z narożnika, zaczął boksować bardziej aktywnie i na szczególną uwagę zasługuje lewy pod prawy łokieć, który z pewnością odczuł rywal. W siódmej rundzie „Master” coraz częściej „kłuł” ciosami prostymi, a rywal nie był już tak zrywny jak w początkowej fazie walki. W ósmej rundzie Kalenga wrócił do gry i parokrotnie zaskoczył Polaka, choć nie były to czyste ciosy. Widać jednak, że ciosy na korpus robiły swoje i rywal wracał do narożnika zmęczony. W kolejnej odsłonie Masternak dalej wyczekiwał rywala, starał się przepuszczać jego chaotyczne ataki i oddawać precyzyjnymi ciosami. Kalenga mimo zmęczenia był niebezpieczny, zatem Polak nadal musiał być czujny.

W dziesiątej rundzie pięściarz z Francji był już mocno zmęczony, opuszczał rękawice na biodra i ciężko oddychał. „Master” trafiał lewym prostym, jednak i on odczuwał już dość mocno trudy walki. Zdecydowanie lepsze wrażenie robiły ataki Francuza i z pewnością sędziowie punktowali dla niego.W przedostatniej odsłonie tempo mocno spadło i pięściarze zadali niewiele ciosów. Kalenga w końcówce wykrzesał z siebie resztki sił, trafił i zaakcentował końcówkę chaotycznym zrywem. „El Toro” w finałowej rundzie ledwo stał na nogach, jednak mimo to nacierał na Polaka. Masternak trafił parokrotnie prawym prostym, jednak to z pewnością nie wystarczyło, by zaliczyć tą rundę na jego konto. Po dwunastu rundach sędziowie punktowali niejednogłośnie 115-113 dla Masternaka oraz 115-113 i 116-112 dla Kalengi.

źródło: bokser.org
master_kalenga_plakat

SZPILKA Z ADAMKIEM W PAŹDZIERNIKU? TO MOŻLIWE, ALE DO POROZUMIENIA DALEKO

SZPILKA04

Łódzka Atlas Arena, 18 październik, a w ringu Tomasz Adamek i Artur Szpilka w walce wieczoru. Dla wielu kibiców brzmi jak prawdziwy hit. Dla szefa sportu w stacji Polsat, Mariana Kmity – jak realny plan, co ogłosił w programie Puncher.

– To byłoby bardzo fajne starcie utytułowanego mistrza z młodym zawodnikiem, który wchodzi dopiero na rynek – powiedział Kmita dodając, że na razie nie osiągnięto jeszcze porozumienia w sprawie walki z promotorami pięściarzy. Tak naprawdę jednak do porozumienia jest bardzo, bardzo daleko.

Jak najbardziej za jest na razie tylko Artur, co oczywiście nie jest żadną niespodzianką. Szpilka po porażce z Bryantem Jenningsem nabrał masy i dzisiaj waży już 110 kilogramów. Twierdzi, że walka z Adamkiem to dla niego wielka szansa, a jej wynik to kwestia być albo nie być dla obojga.

– Myślę że na pewno mam szansę wygrać. Mam do Tomka wielki szacunek za to co osiągnął, ale teraz jest już bliżej końca kariery – przekonuje Szpilka.

Dalej wśród zainteresowanych zaczynają się schody. Adamek już zapowiedział, że rzeczywiście wraca na gali Polsatu w październiku, ale liczy raczej na rywala z zagranicy, na przykład na możliwy rewanż z Chrisem Arreolą. Walka z Polakiem?

– Nie mogę nic na ten temat powiedzieć, bo nie dostałem żadnej konkretnej propozycji. Rozmawiałem z panem Kmitą, gdy byłem w kraju, ale tylko o walce w Polsce. Chcę omijać walki z rodakami. Po Gołocie do dzisiaj niektórzy piszą, że pobiłem starszego pana. A gdy wygram z kolejnym Polakiem, znowu usłyszę, że nie chcę walczyć z Anglikami czy Amerykanami, a biję Polaków – mówi Adamek, ale zaraz dodaje zdanie, które może okazać się decydujące jeśłi pojawi się prawdziwa oferta: – Jeśli jednak pojawi się poważna propozycja, na pewno ją rozważę. Wolałbym jednak ringowej wojny z obcokrajowcem.

Entuzjastą pomysłu walki Adamek – Szpilka nie jest też jeden ze promotorów Artura, Andrzej Wasilewski.

– Szczerze? Nie bardzo chcę się wypowiadać na ten temat. Myślimy o gali w Krakowie w listopadzie, a tam jednym z głównych kandydatów do występu w walce wieczoru był Szpilka. Ewentualne starcie z Adamkiem to 18 październik i Łódź, więc terminy się niemal pokrywają. Poza tym, o ofercie walki ze Szpilką dowiedziałem się z mediów. Pomysł jest dobry, oczywiście, ale mam wątpliwości czy Artur po przegranej przed czasem powinna mieć miejsce. Sądzę, że wcześniej powinien stoczyć jakąś inną walkę – mówi Wasilewski.

Kamil Wolnicki, przegladsportowy.pl

PEWNE ZWYCIĘSTWA POLAKÓW NA GALI BOKSU ZAWODOWEGO W PIĄTNICY

wschodzacy

W głównej walce wieczoru gali „Wschodzący Białystok Boxing Night” w Piątnicy Robert Świerzbiński (14-3, 3 KO) pokonał Andrieja Dolhozhyieu (7-7-1, 5 KO), udanie wracając po porażce z rąk Chrisa Eubanka Jr. Świerzbiński zaczął jak na siebie wyjątkowo ostro. Zaraz po pierwszym gongu ruszył ostrym pressingiem, skracał dystans i przy linach bił w chaotycznego rywala wszystkim co dała Bozia. Na górę ciężko było trafić, więc wraz z upływającymi minutami Robert coraz częściej szukał tułowia Białorusina. W trzeciej rundzie podkręcił jeszcze bardziej tempo, zyskując już bardzo wyraźną przewagę. Po przestoju w czwartej odsłonie, w piątej podopieczny Darka Snarskiego znów wziął się ostro do pracy, skutecznie bijąc w tym fragmencie lewym sierpowym. Niestety chaotyczny przeciwnik często klinczował, na co Mirosław Brózio zareagował na poważnie dopiero w siódmej odsłonie, odbierając mu jak najbardziej słusznie punkt za unikanie walki. Do końca już nic się nie zmieniło. Sędziowie Robert Gortat, Włodzimierz Kromka i Paweł Kardyni nie mieli żadnych wątpliwości, typując zgodnie wygraną Świerzbińskiego 80:71.

Michał Starbała (10-0, 2 KO) zanotował jubileuszowe zwycięstwo kosztem Artema Szczegłowa (6-9, 5 KO). Od początku walka miała charakter jednostronny, czyli oglądaliśmy atakującego Starbałę i broniącego się za szczelną gardą Ukraińca. Nasz rodak próbował wszystkiego – ciosów prostych z dystansu, mocnych sierpów i haków z bliska, lecz wybitnie defensywny rywal był w dodatku chaotyczny, ale z drugiej strony nigdy wcześniej nie przegrał przed czasem i dziś również potwierdził, iż przyjąć potrafi sporo. Nie przewrócił go w jego debiucie Masternak, sztuki tej również nie mógł dokonać Starbała. Trochę podrażniony tym faktem Michał w końcówce czwartego starcia stanął na środku ringu, przestał gonić rywala, próbując go wciągnąć na kontrę, jednak to również nic nie zmieniło. W kolejnej odsłonie zmienił nawet na chwilę pozycję na mańkuta, ale nokaut wciąż nie nadchodził. W ostatnich trzech minutach Michał odpuścił już sobie wyścig z czasem, rozluźnił się i jakby na przekór z luzu zaczął kąsać Szczegłowa celnymi ciosami. To nie starczyło do czasówki i „Niebieski ptak” z Ukrainy dotrwał do końca.

Miano niepokonanego utrzymał nasz kolejny ciekawy pięściarz wagi ciężkiej – Marcin Siwy (9-0, 4 KO). Nasz reprezentant nie zdołał jednak zastopować jak zwykle twardego Artsioma Czarniakiewicza (1-5, 1 KO). Siwy nie nadążał początkowo swoimi sierpami nad przeciwnikiem, który unikał ich dobrą pracą nóg. Nasz „ciężki” wziął się więc na sposób i boksującego na odchyleniu Białorusina zaczął karcić mocnym prawym hakiem na korpus. Kilka sekund przed końcem drugiej rundy trafił w końcu potężnym prawym sierpem. Doświadczony Czarniakiewicz wyraźnie poczuł to uderzenie, sklinczował, a za moment z opresji wyratował go gong. W trzecim i czwartym starciu Siwy podkręcił tempo. Wykorzystując zdecydowaną przewagę siły fizycznej coraz częściej rozbijał mocnym prawym sierpem szczelną dotąd gardę oponenta, polując również w zwarciu na prawy podbródkowy bity ze skrętem ciała. Czarniakiewicz, który przecież pokonał w ubiegłym roku Letra, ratował się w końcówce notorycznymi klinczami, za co Mirosław Brózio odebrał mu punkt. Tak oto po czterech rundach jeden z sędziów typował wygraną Marcina 39:36, a dwaj pozostali 40:35.

Po dwóch porażkach w fatalnym stylu w pierwszych rundach w końcu na zwycięską ścieżkę powrócił utytułowany przecież z ringów olimpijskich Włodzimierz Letr (2-3, 1 KO). Repatriant z Kazachstanu obiecywał, że wyciągnął wnioski z ostatnich niepowodzeń, w końcu odchudził się do kategorii junior ciężkiej i od razu wyglądał lepiej. A dziś jego rywalem był Artsem Hurbo (4-19-1, 3 KO). Dawny czterokrotny mistrz Polski z ringów amatorskich wyszedł do ringu chyba jeszcze nie do końca rozgrzany, bo na początku dał się zaskoczyć długim prawym prostym. Boksując z pozycji mańkuta szybko opanował jednak sytuację swoją prawą ręką, szachując nią swojego przeciwnika. W końcówce pierwszej rundy złapał go przy linach ładną serią. Letr miał kontrolę nad pojedynkiem, w końcówce coraz częściej polując na mocną bombę lewym sierpem. Brakowało trochę ciosów na korpus, ale najważniejsze, że Włodek w końcu przełamał fatalną serię jak na zawodnika tego kalibru jakim on był jeszcze kilka lat temu. Po ostatnim gongu całą trójka sędziów typowała wygraną podopiecznego Darka Snarskiego w rozmiarach 40:36.

Zwycięstwa zanotowali także Krystian Huczko (2-0) oraz Tomasz Mazur (1-0, 1 KO), odprawiając odpowiednio Aleksandra Abramenkę (17-44-1, 6 KO) i Dzianisa Makara (4-24-1, 3 KO). Krystian w dwóch pierwszych rundach boksował z defensywy. Ale była to kreatywna i aktywna obrona. Cofając się bił ciekawą akcją prawy krzyżowy na górę, po jakim natychmiast poprawiał lewym hakiem w okolice wątroby. Doświadczony Białorusin w w trzeciej odsłonie zaskoczył go raz jedyny prawym sierpem, lecz riposta niemal równo z gongiem długim i bardzo mocnym prawym prostym była jeszcze efektowniejsza. W ostatnich trzech minutach Huczko podkreślił jeszcze swoją przewagę i na koniec każdy z sędziów punktował jego sukces w rozmiarach 40:36. Po tej potyczce na ringu pojawił się debiutant, ale utytułowany na krajowym podwórku. Boksujący w kategorii junior średniej Mazur już w pierwszej odsłonie wraz z oponentem na środku ringu nie żałowali sobie mocnych ciosów. Polak jednak bił mocniej i niespodziewanie Makar zgłosił kontuzję oka, nie wychodząc do drugiego starcia. Debiut więc udany, choć szkoda, że tak krótki.

źródło: bokser.org

TOMASZ ADAMEK: CHCĘ RYWALA, KTÓRY NIE UCIEKA, TYLKO WALCZY

Adamek937

Jeszcze niedawno Tomasz Adamek walczył na scenie politycznej. Bez powodzenia, bo nie dostał się do Europarlamentu. Teraz znowu myśli o boksie. Były mistrz świata dwóch kategorii wagowych i pretendent w trzeciej zapowiada na łamach „Przeglądu Sportowego”, że wróci na ring 18 października w Polsce.

- Podobno rozpoczęły się już poważne rozmowy na temat pana walki rewanżowej z Chrisem Arreolą. To prawda?
Tomasz Adamek: Wiem o walce w Polsce, ale nie mogę wiele powiedzieć. Chodzi o 18 października i galę Polsatu. Dostałem ofertę występu w pojedynku wieczoru, ale o Arreoli nie było mowy.

- Gala Polsatu odbędzie się w Łodzi?
TA: Tak słyszałem. Chodzi o stworzenie dobrego widowiska, o to, żeby ludzie chcieli je obejrzeć. Chciałbym mieć za rywala kogoś, kto nie ucieka, tylko walczy

- Ucieka pan od nazwisk, a Arreola wydaje się naprawdę dobrym pomysłem.
TA: Dla mnie to obojętne. Chcę tylko dać ludziom dobry show, coś, o czym będą pamiętali i wspominali przez długi czas.

- Inny kandydat, o którym słyszałem, to Ray Austin, dawny rywal Andrzeja Gołoty.
TA: Ale ja naprawdę nie mam nic do powiedzenia na temat ewentualnych przeciwników, bo nic o tym nie wiem. Mam tylko informację o zainteresowaniu Polsatu.

- Była też wiadomość, że mógłby pan walczyć z Davidem Haye`em.
TA: Też o tym czytałem. Na pewno to byłoby wielkie widowisko. W Anglii mieszka mnóstwo Polaków, więc pewnie przyszłoby mnóstwo ludzi, także moich kibiców, ale nie było takiej oferty, więc nie ma o czym teraz rozmawiać. W tej chwili data mojego powrotu to 18 października – na to się nastawiam. W połowie sierpnia przyleciałbym do Polski i tutaj się przygotowywał.

- Zdążył pan już ochłonąć po politycznej przygodzie?
TA: A po czym tu ochłonąć? Dużo podróżowałem, przede wszystkim po Śląsku i zobaczyłem, jak dużo jest biedy, jak wiele ludzie mają problemów. To było duże przeżycie i dzisiaj już wiem, jak jest w Polsce. To nie Warszawa czy Kraków z dużymi inwestycjami. Ludzie żyją skromnie, w biedzie.

- Polityka okazała się bardziej brutalną dziedziną niż sport?
TA: A dlaczego? Nie byłem z żadnego układu, byłem tylko człowiekiem sportu, który chce pomóc. Startowałem do Europarlamentu z listy Solidarnej Polski, choć nie jestem członkiem partii.

- Dzisiaj jeden z liderów Solidarnej Polski, Jacek Kurski, nie wypowiada się o panu zbyt pochlebnie, choć w trakcie kampanii było inaczej.
TA: Jacek Kurski szuka kozła ofiarnego, choć odpowiedzialność spoczywa na nic. Przez pięć lat narobił wokół siebie wrzasku w różnych tematach, a polityk musi być jak sportowiec – czysty. Wtedy ludzie mogą ci zaufać. Jemu się to nie udało, skoro dostałem więcej głosów niż on… A przecież nie miałem reklam w telewizji, żadnych billboardów, tylko rozmawiałem z ludźmi. Niczego nie żałuję, niczego, co powiedziałem. Mówiłem prawdę, każdy, kto mnie zna, wie, że nie kłamię. Nie wiem, czy wrócę do polityki, teraz chcę walczyć.

- Ile jeszcze?
TA: Jeżeli będę wygrywał, zostanę w boksie. W innym przypadku może się okazać, że już nie powinienem wchodzić do ringu. Na razie czuję się świetnie. Odpocząłem, zregenerowałem się, biegam, wszystko jest w porządku. Będę gotowy na występ 18 października w Polsce.

Rozmawiał: Kamil Wolnicki, przegladsportowy.pl

KRZYSZTOF WŁODARCZYK: O POJEDYNKU UNIFIKACYJNYM Z HUCKIEM I WADZE CIĘŻKIEJ

diablo01

– Chciałbym wystąpić w walce unifikacyjnej, na przykład z Marco Huckiem o dwa pasy – deklaruje Krzysztof Włodarczyk.

- Jak się panu podoba pomysł walki z BJ Floresem w sierpniu lub lipcu w USA?
Krzysztof Włodarczyk: Bardzo cieszę z tego powodu. Powiem więcej – cieszę się niezmiernie! Fajnie gdyby do niej doszło, jednak w Nowym Jorku ani Chicago, tylko gdzieś indziej. W tamtych miastach już byłem (śmiech). A tak poważnie – generalnie nie wybrzydzam. Liczę tylko, że przyjadę do USA dwa tygodnie przed walką, zdążę się zaaklimatyzować i będę miał czas na sparingi.

- Co pan wie o BJ Floresie?
KW: Widziałem jego walkę z Dannym Greenem. Fajny, całkiem sprytny pięściarz, który myśli w ringu. Na to trzeba uważać. Poza tym, trzeba ponawiać akcje i iść do przodu. To Ameryka, a więc nieco inna punktacja sędziowska. A ja nie chcę dawać nikomu powodów do żadnych wątpliwości na temat tego, kto jest lepszym pięściarzem.

- Nie walczył pan od grudnia i starcia z Giacobbe Fragomenim w Chicago. To kolejna długa przerwa. Nie za rzadko pan walczy?
KW: Trochę za rzadko. Nie chodzi o to, że jestem wybredny, jeśli chodzi o wybór rywali. Raczej o to, że chcę walczyć za konkretne pieniądze. Nie mówię o milionach złotych, raczej setkach tysięcy. To wszystko. Możliwe, że w przyszłym roku znowu pomyślę o przejściu do wagi ciężkiej, ale najpierw musiałbym wyleczyć kontuzje. W kategorii junior ciężkiej mogę tak walczyć, ale ciężka to inna historia. Mówiąc o kontuzjach mam na myśli choćby bark. Poza tym, zanim przejdę do wyższej kategorii, chciałbym też wystąpić w walce unifikacyjnej, na przykład z Marco Huckiem o dwa pasy mistrzowskie. Moglibyśmy zrobić fajne widowisko.

Rozmawiał: Kamil Wolnicki, przegladsportowy.pl

REKOWSKI ZASTOPOWAŁ SOSNOWSKIEGO W WALCE WIECZORU GALI W LUBLINIE

rekowski

W głównym daniu gali Wojak Boxing Night w Lublinie spotkali się dwaj polscy czołowi pięściarze wagi ciężkiej – Marcin Rekowski (15-1, 12 KO) oraz Albert Sosnowski (48-7-2, 29 KO). Wygrał ten pierwszy przed czasem, choć emocji było sporo. Już w pierwszej akcji popularny „Reksio” trafił długim prawym prostym, lecz za pół minuty były mistrz Europy odpowiedział niemal bliźniaczą akcją. W drugiej odsłonie, a szczególnie w jej końcówce, obaj strzelali już potężnymi bombami, a każda z nich mogła skończyć ten pojedynek. Trzecie starcie Sosnowski rozpoczął efektownym lewym sierpem. W odpowiedzi Marcin kilka razy poszukał korpusu przeciwnika i niemal równo z gongiem zrewanżował się mu równie soczystym lewym sierpem. Czwarte znów było bardzo wyrównane i żaden z nich nie potrafił osiągnąć wyraźniejszej przewagi. Dopiero w piątej rundzie mogliśmy wskazać bez wahania boksera, na koncie którego trzeba było zapisać 10. To był Rekowski. Najpierw w klinczu „pacnął” krótkim prawym, zrobił krok w tył i poprawił lewym sierpowym. Sosnowski zatoczył się i szybko sklinczował, ale już po chwili doszedł do siebie. Siła i odporność na ciosy zdawały się powoli robić różnicę. Na początku szóstej odsłony obaj trafili niemal jednocześnie – Albert prawą ręką, Marcin lewą, i znów zdawało się, że to Sosnowski bardziej odczuł to uderzenie, cofając się na liny. Ale w swoim stylu przełamywał kryzysy i dzielnie starał się ripostować. A na początku siódmej rundy ruszył ruszył do ostrego ataku…I to był dla niego gwóźdź do trumny. Trafił swoim prawym, lecz Rekowski natychmiast odpowiedział swoim, już znacznie mocniejszym prawym, posyłając „Dragona” na deski. Sosnowski wstał na osiem, jednak po kilku sekundach zainkasował jeszcze prawy podbródkowy, osunął się na liny po raz drugi, a Leszek Jankowiak bez zbędnego liczenia zastopował potyczkę, podnosząc rękę Marcina.

W pojedynku o pas Międzynarodowego Mistrza Polski kategorii półśredniej Łukasz Maciec (21-2-1, 5 KO) pokonał przed własną publicznością stosunkiem głosów dwa do remisu Lanardo Tynera (31-10-2, 20 KO). Amerykanin od pierwszego gongu narzucił ostry pressing. Podążając za naszym „Grubym” operował mocnym lewym „dyszlem”, polując w półdystansie na uderzenie z prawej ręki. Polak był bardzo ruchliwy, uciekając na nogach przed niewygodnym rywalem. Ten jednak z każdą minutą coraz skuteczniej skracał dystans i pole manewru. Maciec zaakcentował końcówkę drugiej rundy prawym podbródkowym i prawym sierpem, lecz trzecia odsłona to już była dominacja Amerykanina. „Trzymaj środek ringu, uciekaj na nogach z lin” – usłyszał Łukasz w swoim narożniku. Tyner coraz częściej szukał mocnych haków na żebra, odbierając nimi kondycję reprezentantowi gospodarzy. Sam natomiast świetnie bronił się szczelną, choć nietypową gardą. W piątym starciu Maciec dwukrotnie trafił mocnym wydawałoby się prawym krzyżowym, jednak rywal tylko się uśmiechnął i niczym czołg nadal parł do przodu. Pięściarz z Houston czuł się tak pewny swego, że w końcówce szóstej rundy opuścił ręce i pozwolił Łukaszowi z premedytacją kilka razy się trafić, po czym ruszył do szturmu by zrewanżować się jeszcze mocniejszymi bombami. Wydawało się, że Maciec jest złamany psychicznie, tymczasem powrócił udaną siódmą odsłoną, kiedy podjął wyrównaną wymianę cios za cios. Taka wojna trwała w kolejnych minutach. Maciec bił częściej, za to Tyner dużo mocniej. Rywal Polaka rzucił wszystko co miał w ostatnim starciu, podobnie zresztą jak Łukasz, a po ostatnim gongu obaj podnieśli ręce i dostali gromkie brawa od publiczności w Lublinie. Sędziowie punktowali niejednogłośnie – 95:95, 97:94 i 98:92. Stosunkiem głosów dwa do remisu zwyciężył Maciec, choć trzeba dodać, że na neutralnym ringu wynik byłby prawdopodobnie inny, przynajmniej remisowy. Mimo wszystko szacunek dla Łukasza, bo pokazał niesamowitą wolę zwycięstwa i żelazną kondycję.

Michał Cieślak (6-0, 3 KO) jawi się nam jako coraz większy talent i być może przyszły mistrz świata. Tym razem nasz prospekt kategorii cruiser rozbił w drugim starciu twardego przecież Andrzeja Witkowskiego (9-10-1, 4 KO). W zgodzie z tym co obaj zawodnicy prezentowali przez całą swoją karierę od początku zaczęło się bombardowanie. Witkowski robił co mógł, lecz szybko zarysowała się przewaga fizyczna młodszego Michała. W połowie drugiej rundy Cieślak trafił między gardą bezpośrednim prawym krzyżowym i natychmiast ruszył do szturmu. Zasypał szczelnie zasłoniętego rywala gradem ciosów i choć Andrzej wszystko ustał, to Grzegorz Molenda wkroczył do akcji i zastopował potyczkę.

Przemysław Runowski (6-0, 1 KO) pokonał jednogłośnie na punkty Krzysztofa Szota (18-14-1, 5 KO) . „Kosiarz” na samym początku skoncentrował się na mocnych hakach na korpus. Po nich polował na pojedyncze uderzenia na górę, jednak tak doświadczony zawodnik jak „Rzeźnik” nic sobie z tego nie robił i szczelną gardą chronił się przed kolejnymi ataki młodszego rywala. „Kurde, twardy jest” – powiedział do Fiodora Łapina przed piątą rundą Runowski, jeden z bardziej utalentowanych pięściarzy młodego pokolenia. I tak to wyglądało do końca. Przewaga Przemka nie podlegała dyskusji, lecz nie zdołał zrobić Szotowi żadnej krzywdy i po ostatnim gongu sędziowie punktowali jego przewagę w rozmiarach 60:55 i dwukrotnie 60:54.

Po długiej przerwie w końcu między linami pojawił się Michał Chudecki (9-0-1, 3 KO) i odprawił Maurycego Gojko (22-44-3, 8 KO). Debiutujący pod banderą Babilon Promotion, dużo młodszy i szybszy „TNT” w pierwszej rundzie ustawił swojego rywala prawym prostym. Od drugiej odsłony dołożył do tego lewą rękę i z każdą minutą jego przewaga rosła coraz bardziej. W trzecim starciu kilka razy złożył ciosy w kombinację lewy-prawy-lewy, na jaką Gojko nie potrafił znaleźć recepty. Mimo wszystko dzielnie stał na nogach i ani myślał by się poddawać. Chudecki robił wszystko by zakończyć to efektownie, zmieniając nawet pozycję z mańkuta na normalną. Wszystko na nic. Nieugięty Maurycy w ostatnich fragmentach ruszył nawet do szturmu, choć lubiącemu boksować z kontry Michałowi to było nawet na rękę. W efekcie po sześciu rundach sędziowie jednogłośnie typowali przewagę „TNT” w rozmiarach 60:54

Ewa Piątkowska (4-0, 3 KO) zanotowała czwarte zawodowe zwycięstwo. I nie tylko w końcu znalazła się zawodniczka, która wytrzymała rundę, ale od razu zdołała dotrwać do ostatniego gongu. Klaudia Szymczak (1-5, 1 KO) od początku została zdominowana, jednak nieustannie starała się oddawać i nawet kilka razy ta sztuka się jej udała. „Tygrysica” biła celnie prawym krzyżowym, a w zwarciu krótkimi sierpami oraz hakami na korpus. Ostatecznie po czterech rundach wszyscy sędziowie ocenili pojedynek na 40:36, oczywiście typując przewagę Ewy.

Boksujący w kategorii junior średniej Krzysztof Kopytek (8-0, 2 KO) pokonał Grzegorza Sikorskiego (2-7). Wyższy Kopytek od początku wykorzystując lepszy zasięg ramion stopował rywala długim lewym prostym, momentami skracając dystans i bijąc lewym hakiem pod prawy łokieć w okolice wątroby. W pierwszych sekundach trzeciej rundy pociągnął z całego ciała prawy prosty na głowę, poprawił kolejnym lewym po dole i Sikorski znalazł się w sporych tarapatach. Ambitnie jednak wszystko przyjął, próbując nawet zrywami odpowiadać swoimi chaotycznymi trochę atakami. I tak mijały kolejne minuty. Przewaga szybszego i dokładniejszego Kopytka nie podlegała dyskusji, lecz zmęczył się w końcówce nieustannym pressingiem Sikorskiego i nawet kilka razy dał się zaskoczyć obszernymi sierpami. Po gongu kończącym szóste starcie sędziowie punktowali 58:56 i dwukrotnie 60:54 – wszyscy na korzyść Krzyśka.

źródło: bokser.org

MICHAŁ CIEŚLAK: NIE JESTEM JESZCZE GOTOWY NA WALKĘ Z ŁUKASZEM JANIKIEM

cieslak_paco

- Jak się czujesz na trzy dni przed walką w Lublinie?
Michał Cieślak: Bardzo dobrze. Czuję, że jestem w wysokiej formie i dam dobrą walkę. W tym tygodniu mam już tylko treningi na podtrzymanie formy i kontrolowanie wagi. W Lublinie chcę się zaprezentować jeszcze lepiej, niż w walce z Arturem Binkowskim. Będę lżejszy, a  przez to szybszy i bardziej dynamiczny. Wczoraj ważyłem 92 kg i dzięki temu czuje się bardzo dobrze.

- Ostatnio widzieliśmy Cię w ringu miesiąc temu. Czy w tak krótkim czasie zdążyłeś się odpowiednio zregenerować i przygotować do kolejnego pojedynku?
MC: Po walce z Binkowskim miałem tydzień przerwy. Potem wróciliśmy do normalnych treningów. Podczas przygotowań trzykrotnie sparowałem w Warszawie z Albertem Sosnowskim i miałem dodatkowe sparingi w Radomiu. Po nich mam już tylko treningi na podtrzymanie.

- W pojedynku z Binkowskim walczyłeś w podwyższonym limicie, jak się z tym czułeś?
MC: Czułem się silny, mocny i szybki, ale teraz będę jeszcze szybszy i bardziej dynamiczny. Zdecydowanie wolę walczyć w mojej kategorii wagowej.

- Czyli na razie nie myślisz o wadze ciężkiej? Nie masz ochoty do niej przejść?
MC: Nie myślę o zmianie kategorii wagowej, jeszcze na to za wcześnie. Poczekamy i zobaczymy. Na razie trzeba coś w wadze junior ciężkiej wyboksować.

- Najbliższą okazję na wyboksowanie będziesz miał już w sobotę. Jak oceniasz swojego rywala?
MC: Andrzej Witkowski to twardy i doświadczony zawodnik. Trzeba będzie na niego uważać. Oglądałem jego walkę z Nikodemem Jeżewskim i wiem czego się mogę po nim spodziewać. Mam już opracowany plan na tę walkę. Ale oczywiście wychodzę do ringu, żeby wygrać.

- Czy fakt, że Andrzej Witkowski na co dzień pracuje w kopalni, a boks jest dla niego tylko dodatkowym zajęciem, w jakiś sposób może wpłynąć na waszą walkę?
MC: Wiadomo, że jak ktoś pracuje to ciężej jest mu się przygotować. Wiem o czym mówię, bo na amatorstwie musiałem pracować, żeby utrzymać rodzinę i dodatkowo musiałem znaleźć czas na treningi. Nie było lekko, ale trzeba było sobie radzić.

- Niedługo minie rok jak jesteś zawodowcem. Jak ocenisz ten czas?
MC: Jest zdecydowanie lepiej. Jestem bardzo zadowolony z tej zmiany i mam nadzieję, że w przyszłości będzie podobnie. Największą różnicą jest liczba walk. W zeszłym roku stoczyłem cztery pojedynki, teraz jest już maj, a przede mną druga walka i mam nadzieję, że będzie ich jeszcze więcej. Natomiast na amatorstwie w ciągu trzech miesięcy toczyłem nawet 16 pojedynków, to było zdecydowanie za dużo i mogłem zajechać mój organizm.

- Jaka jest Twoim zdaniem optymalna liczba walk w roku?
MC: Optymalnie to około czterech pojedynków. Do tylu walk można się dobrze przygotować i odpowiednie zregenerować po nich.

- Czyli możemy liczyć, że w tym roku zobaczymy Cię w ringu jeszcze przynajmniej trzy razy?
MC: Zobaczymy. Na razie będę walczył w Lublinie, a potem najprawdopodobniej na gali w Radomiu we wrześniu. Chyba, że coś się przytrafi jeszcze przed Radomiem.

- Planujesz kolejny występ w Radomiu. Czy walki przed własną publicznością są dla Ciebie wyjątkowe?
MC: Oczywiście. Bardzo fajnie wspominam moje występy przed radomską publicznością. Podczas gali w grudniu była bardzo dobra atmosfera. Przy takim dopingu boksowało mi się bardzo fajnie. Czułem wsparcie kibiców, a na trybunach zasiadła moja rodzina i wielu znajomych. Dlatego bardzo chętnie będę wracał na kolejne walki do Radomia.

- A macie już jakieś plany co do najbliższych rywali? Niedawno wymieniałeś nazwisko Izu Ugonoha.
MC: Nie będzie walki z Izu, bo on przeszedł do wagi ciężkiej. A ja już nie mam ochoty na takie wycieczki jak ostatnio i podnoszenie limitu wagowego. Chce się skupić na mojej kategorii i toczyć coraz więcej lepszych walk z dobrymi rywalami.

- Jak do tej pory często walczyłeś z Polakami. Chciałbyś utrzymać ten trend?
MC: Nie wiem, zobaczymy. Ostatnio była propozycja walki z Nikodemem Jeżewskim, ale raczej do niej nie dojdzie, bo jego obóz się nie zgodzi. Dlatego będzie trzeba szukać zagranicznych rywali.

- A co z walką z Łukaszem Janikiem, o której wspominał Twój promotor Tomasz Babiloński?
MC: Jest ona w planach, ale na razie nie jestem na nią gotowy. Muszę przeboksować kilka walk na dłuższym dystansie i złapać trochę doświadczenia. Ja jeszcze nie miałem nawet walki sześciorundowej. Ale w przyszłości powinno dojść do mojego pojedynku z Łukaszem Janikiem. Może za rok albo za dwa. Zobaczymy, czas pokaże.

- Twoja najbliższa walka została zakontraktowana na sześć rund, chciałbyś przeboksować ją na pełnym dystansie?
MC: Zobaczymy jak się ułoży, jeżeli będzie trzeba to powalczymy i sześć rund. Ale oczywiście jak nadarzy się okazja do znokautowania, to ją wykorzystam.

- To będzie już Twój szósty zawodowy pojedynek. Jak uważasz, która z Twoich walk była najciekawsza? Którą najlepiej wspominasz?
MC: Wszystkie były fajne i mam z nimi miłe wspomnienia. Na początku walczyłem z doświadczonym zawodnikiem – Łukaszem Zygmuntem – i posadziłem go na deskach po prawym haku. W drugim pojedynku zmierzyłem się z równie doświadczonym Łukaszem Rusiewiczem i też daliśmy dobrą walkę. Za trzecim razem dostałem Francuza, który miał być słabszym zawodnikiem, a okazał się twardym pięściarzem. Potem była gala w Radomiu i mój pierwszy nokaut. A ostatnio pojedynek z Binkowskim i kolejne zwycięstwo przed czasem. Także wszystkie walki wspominam dobrze, wydaje mi się, że za każdym razem były ciekawie i kibice byli zadowoleni.

- Ale gdybyś miał wskazać tę najlepszą?
MC: Zdecydowałbym się na mój ostatni pojedynek z Arturem Binkowskim.

- Przed walką Binkowski udzielił wielu wypowiedzi, w których Cię zaczepiał. Jak na to reagowałeś?
MC: Nie zwracałem na to uwagi. Nie słuchałem co on mówi i tak mam przed każdą walką. Wolę skupić się na tym, co będę robił w ringu, a nie tracić czas na słowne przepychanki. Tak samo było przed pojedynkiem z Binkowskim. Wiedziałem, że to co najważniejsze będzie działo się w ringu i czułem, że tę walkę wygram, bo byłem dobrze przygotowany.

- Wracając jeszcze na chwilę do gali w Lublinie. Jaki typujesz wynik w walce wieczoru pomiędzy Albertem Sosnowskim i Marcinem Rekowskim?
MC: Pomagałem Albertowi w przygotowaniach i wiem, że jest w dobrej formie. Jeżeli w ringu wykona to wszystko, co sobie założył, to powinien tę walkę wygrać.

- A gdyby w ringu pojawił się Andrzej Wawrzyk, to też byś typował zwycięstwo Sosnowskiego?
MC: W pojedynku z Wawrzykiem Albert też miałby szanse. Bo wiadomo, że wchodzisz do ringu po zwycięstwo, a pomiędzy linami stoi dwóch mężczyzn, z których każdym ma dwie ręce i wszystko może się wydarzyć. Wydaje mi się, że Wawrzyk byłby trudniejszym rywalem od Rekowskiego, ale przy dobrym przygotowaniu Albert miałby spore szanse na zwycięstwo. Teraz też nie będzie łatwo, ale moim zdaniem Dragon to wygra.

 

Rozmawiał: Krzysztof Domagała, sporteuro.pl

Fot. paco.pl

DAWSON, BUTE, PASCAL? ANDRZEJ FONFARA CHCE ZŁOWIĆ GRUBĄ RYBĘ

fonfara_andrzej12

Andrzeja Fonfarę interesują już tylko największe wyzwania. Najbliższym rywalem może zostać ktoś z trójki: Chad Dawson, Lucian Bute, Jean Pascal.

Nękając Adonisa Stevensona w drugiej fazie walki, urywając mu cztery-pięć rund i kładąc na deski w dziewiątej, Andrzej Fonfara zawiesił sobie poprzeczkę bardzo wysoko. I nie zamierza jej obniżać. Po arcytrudnym starciu z mistrzem świata WBC, uchodzącym za najlepszego pięściarza kategorii półciężkiej (przynajmniej do sobotniej potyczki w Montrealu), teoretycznie powinno być już z górki. Tym bardziej, że w rachubę raczej nie wchodzi konfrontacja z piekielnie silnym Siergiejem Kowaliowem (mistrz WBO), a Bernard Hopkins (mistrz IBF, superczempion WBA) w drugiej połowie roku ma skrzyżować rękawice ze Stevensonem.

Trzech kandydatów
26-letni Fonfara napsuł Kanadyjczykowi więcej krwi niż kilku poprzednich rywali razem wziętych, co rzecz jasna przełożyło się na jakość widowiska. Stephen Espinoza, szef sportu w transmitującej pojedynek telewizji Showtime, ostro rywalizującej z HBO o wpływy w amerykańskim boksie, po ostatnim gongu nie zwlekał z gratulacjami. Wątpliwe, aby stacja nie dążyła do dalszej promocji „Polskiego Księcia” z Chicago na swojej antenie.

– Nie mamy wobec Showtime zobowiązań i teoretycznie możemy rozważać inne rozwiązania. Na pewno Andrzeja chciałaby pokazać także telewizja HBO, ale sądzę, że najkorzystniejszą ofertę będzie miała Showtime. Na jej galach występują najlepsi w wadze półciężkiej (poza Kowaliowem, który walczy na HBO – przyp. red.), a mają się tam przenieść również Chad Dawson, Lucian Bute i Jean Pascal. Każdego z tych trzech pięściarzy bierzemy pod uwagę jako najbliższego rywala Andrzeja – mówi Marek Fonfara, brat i menedżer pięściarza.

W narożniku bez zmian
Przed starciem ze Stevensonem pojawiały się opinie, że Fonfara nie czyni należytych postępów pod okiem Sama Colonny. Zmiana szkoleniowca nie jest brana pod uwagę. – To decyzja Andrzeja, ale ja nie widzę nikogo innego na miejscu Sama. Brat jest z nim zżyty, a najważniejsze, że w Montrealu zaprezentował wszystko, co powinien był zaprezentować – zaznacza Marek Fonfara.

POTENCJALNI PRZECIWNICY FONFARY:

Chad Dawson
USA, 31 lat. Były mistrz WBC. Po ciężkim nokaucie z rąk Adonisa Stevensona (1. runda) nie wychodził na ring. Związał się z menedżerem Alem Haymonem, co oznacza, że będzie walczył na galach Showtime.

Lucian Bute
Rumunia, 34 lata. Ulubieniec kanadyjskiej widowni. Po błyskotliwej karierze w wadze superśredniej (mistrz IBF w latach 2007-2012) przeniósł się do półciężkiej. Numer jeden na liście życzeń Fonfary.

Jean Pascal
Kanada, 31 lat. Podobnie jak Stevenson, urodził się na Haiti. Były mistrz WBC. W styczniu wysoko wypunktował Bute, a we wrześniu ma się zmierzyć z Tavorisem Cloudem. Następny może być Fonfara.

Tavoris Cloud
USA, 32 lata. Były mistrz IBF. Rok temu stracił tytuł na rzecz Bernarda Hopkinsa, a następnie żadnych szans nie dał mu Stevenson. Aby uratować karierę, musi wznieść się na wyżyny i pokonać Pascala.

Bejbut Szumenow
Kazachstan, 30 lat. Miesiąc temu stracił pas WBA w unifikacyjnej konfrontacji z Hopkinsem. Pojedynek pokazywała stacja Showtime. Nie można wykluczyć, że były mistrz dostanie jeszcze jedną szansę.

Cedric Agnew
USA, 27 lat. W walce transmitowanej przez HBO nie sprostał mistrzowi WBO Siergiejowi Kowaliowowi. Może się jednak okazać, że po pierwszej porażce w karierze poszuka łatwiejszych rywali niż Fonfara.

Jürgen Brähmer
Niemcy, 35 lat. Regularny mistrz WBA. Walczy jedynie na własnym podwórku, gdzie promotorzy rzadko wystawiają go na ciężką próbę. Może w ramach odwrócenia tendencji złożyliby propozycję Fonfarze?

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

ANDRZEJ FONFARA: ROK, DWA I ZAŁOŻĘ PAS MISTRZA ŚWIATA

Fonfara146

W ostatnią sobotę Andrzej Fonfara przegrał z Adonisem Stevensonem walkę o pas mistrza świata wagi półciężkiej federacji WBC. W Montrealu Polak był na deskach, Kanadyjczyk też. Mimo przegranej „Polski Książę” z Chicago zrobił sobie znakomitą reklamę i w bokserskim światku mówi się o nim coraz więcej.Niewykluczone, że 26-latek szybko dostanie kolejną szansę walki o pas. Jednak na razie pięściarz zamierza odpocząć, a niebawem pojawi się w Polsce.

- Trudno było pana złapać pod telefonem po walce z Adonisem Stevensonem.
Andrzej Fonfara: Zmęczony byłem po tych dwunastu rundach. Trzeba było odpocząć. Spędziłem więc trochę czasu w gronie przyjaciół, a w poniedziałek wróciłem do Chicago. Teraz, gdy pan dzwoni, właśnie się obudziłem. Powoli będę zbierał siły i wezmę się za trening.

- Po walce nie chciał pan przyjąć gratulacji za dobrą postawę. Teraz ocenia się pan już mniej surowo?
AF: Ciągle nie widziałem walki, więc nie mogę na chłodno opowiedzieć o dobrych i złych momentach, choć były pewnie takie i takie. Wiadomo jednak, że przegrałem. Porażka boli, jaka by ona nie była. Stevenson był na deskach, ja też i ja przegrałem. Ale ja jeszcze wrócę.

- Dał pan kibicom to co lubią najbardziej, bo pojedynek cały czas trzymał w napięciu.
AF: Zapowiadaliśmy to przecież podczas konferencji prasowych (śmiech). A ja zawsze walczę emocjonalnie i daję z siebie wszystko. Chciałem dać dobry show i mam nadzieję, że ludziom się podobało, więc już teraz zapraszam na mój kolejny pojedynek.

- Za panem porażka, z której może jednak wypływać dużo pozytywnych wydarzeń, bo już teraz mówi się, że szybko wróci pan do poważnych walk. Większość ekspertów oceniła pana bardzo ciepło, przede wszystkim za wielkie serce.
AF: Pojawiło się kilka ofert zaraz po walce. Chodzi o pięściarzy z górnej półki, ale poczekajmy, nie chcę zdradzać szczegółów. Muszę ochłonąć, dać czas mojemu łukowi brwiowemu, żeby się zagoił, a później budujemy formę od nowa, przede wszystkim tę mentalną. A ja jestem gotowy na najlepszych. Teraz już mniej więcej wiem jaki to poziom. Mierzyłem się z Glenem Johnsonem, Gabrielem Campillo i kilkoma innymi mocnymi rywalami, ale poziom mistrzowski to co innego. Dzisiaj już to wiem, a doświadczenie, które zebrałem tylko mi pomoże.

- Wraca pan myślami do dziewiątej rundy? Miał pan wtedy Stevensona na deskach i ciągle wielu się zastanawia czy nie lepiej byłoby ruszyć wtedy do bardziej zdecydowanego ataku.
AF: Wracam, wracam, nie będę ukrywał. Nawet lecąc do domu myślałem, czy nie można było dać więcej. Nie chciałem jednak chaotycznie atakować, bo czułem, że nie był tak bardzo naruszony, że mógłby mnie skontrować. Liczyłem, że w następnych rundach dokończę walkę, ale Stevenson wrócił i pokazał, dlaczego jest mistrzem. Poza tym, teraz to tylko gdybanie, choć na pewno mam różne myśli. A może nokdaun w pierwszej rundzie mnie zblokował? Sam nie wiem…

- Często po porażce mówi się, że pięściarz potrzebuje walki na przetarcie.
AF: Zobaczymy, zależy od ofert. Nie uważam, żebym potrzebował przetarć. Nie schodzę z wysokiego poziomu. Jedyne czego potrzebuję to odpoczynek i świeżość, a później wchodzę znowu na najwyższy poziom.

- Wraca pan w tym roku?
AF: Na pewno, myślę, że przed świętami. Nie wiem jednak jaka to będzie walka. O pas? Nie wiem, naprawdę. Może jednak rankingowa, która przybliży mnie do kolejnego starcia o pas. Kiedy już dojdę do kolejnej takiej szansy, będę chciał wygrać.

- Pojawiło się nazwisko Jeana Pascala, choć ten ma walczyć we wrześniu z Tavorisem Cloudem.
AF: Słyszałem o Pascalu, ale też o Lucianie Bute. Zobaczymy. A może wrócę do Kanady walczyć? Naprawdę jest kilka nazwisk i możliwości. Tylko teraz za wcześnie, żeby o tym mówić.

- A kiedy odwiedzi pan Łazienkowską z pasem mistrza świata?
AF: Jak go zdobędę. A tak serio – szansa była duża i trochę jestem podłamany, że nie wyszło. Jednak co się nie odwlecze… Rok, dwa i pas będzie. Trochę mi się oddalił, ale może za jakiś czas będziemy rozmawiali po takim wygranym pojedynku.

Rozmawiał: Kamil Wolnicki, przegladsportowy.pl

ANDRZEJ FONFARA BEZ PASA ALE POKAZAŁ WIELKI BOKS

fonfara_andrzej12

Andrzej Fonfara (25-3, 15 KO) co prawda nie zdobył tytułu mistrza świata federacji WBC wagi półciężkiej, ale nieźle pogonił faworyzowanego Adonisa Stevensona (24-1, 20), rzucając go nawet na deski. Przegrał, za to zostawił po sobie znakomite wrażenie i na pewno wkrótce dostanie kolejną szansę!

Pierwszy jak to zwykle bywa do ringu wyszedł pretendent. Polak wyglądał na pewnego siebie i niezwykle zdeterminowanego, ale między linami za moment pojawił się równie naładowany champion.

Obaj w poprzednich dniach odgrażali się, że od początku będą polować na nokaut i rzeczywiście obyło się bez żadnych podchodów. Andrzej zaczął mocno – po dwóch prawych po dole dosięgnął mistrza długim prawym na górę. Niestety w połowie rundy Stevenson doskoczył z akcją prawy-lewy, po jakiej nasz rodak wylądował na deskach. Przez ponad minutę Fonfara bronił się przed huraganowymi atakami mistrza, ale przetrwał. I zaraz po gongu znów ruszył do przodu. Nokaut wisiał w powietrzu. Andrzej radził sobie naprawdę dobrze. Do prawej ręki dołożył jeszcze lewy sierp i druga odsłona była już wyrównana. Widać było różnicę szybkości na korzyść „Supermana”, za to Polak wywierał nieustanny pressing.

W trzecim starciu „Polski Książę” z Chicago punktował mistrza lewą ręką, na co ten odpowiedział dwoma, za to bardzo mocnymi lewymi sierpami. Czwarta odsłona także była zażarta i wyrównana. Obrońca tytułu coraz częściej szukał korpusu naszego rodaka, lecz też inkasował jego ciosy, szczególnie długi lewym prosty.

Niestety w 70. sekundzie piątej rundy Stevenson pociągnął mocnym lewym po dole, doprowadzając challengera do drugiego nokdaunu. Polak z grymasem bólu powstał na osiem, zacisnął zęby i pomimo wyraźnego kryzysu aż do gongu próbował się odgryzać. Nawet chował się momentami za podwójną gardą, starając się przyjąć cios na blok i odpowiedzieć swoim uderzeniem.

Przez pierwszą połowę szóstej rundy Andrzej znów radził sobie doskonale, jednak kolejny mocny lewy na korpus aż zgiął go w pół. Stevenson rzucił się na swoją ofiarę, ale Polak wszystko ustał i dzielnie kontynuował potyczkę. W siódmej odsłonie Andrzej jeszcze trochę ciosów zainkasował, lecz niczym czołg parł do przodu, nie zważając na wszystkie trudności.

Kibice zgromadzeni w Bell Centre w Montrealu przecierali oczy ze zdziwienia w ósmej rundzie, kiedy znany kibic warszawskiej Legii gonił po ringu mistrza i coraz bardziej dochodził do głosu. I stało się! Na początku dziewiątego starcia prawy krzyżowy Fonfary rzucił Kanadyjczyka na deski. Ten zdołał powstać na osiem. Klinczami i desperacką obroną dotrwał do przerwy, ale człowiek z misją – Andrzej Fonfara, zaraz po gongu na dziesiąte starcie znów ruszył do ofensywy. Tylko że Adonis jak na „Supermana” przystało przełamał kryzys, dominując nad Polakiem w końcówce tego fragmentu. – Nie poluj na jeden cios, tylko bij kombinacjami – krzyczał w narożniku Sam Colonna do chłopaka spod Warszawy. Ale Stevenson złapał drugi wiatr w żagle i to on dyktował warunki. Zdeterminowany Fonfara przed ostatnią, dwunastą rundą jeszcze zachęcał kibiców do głośniejszego dopingu i ruszył na wojnę. Wojnę na totalne wyniszczenie. Zwycięzcy nie było – wygranymi byli obaj, a przede wszystkim boks! Sędziowie punktowali jednogłośnie – dwukrotnie 115:110 oraz 116:109, wszyscy na korzyść obrońcy tytułu.

- Trafił mnie mocno, ale powstałem i wróciłem, udowadniając światu iż jestem prawdziwym mistrzem – powiedział tuż po zakończeniu bardzo trudnego pojedynku Adonis Stevenson. – W drugiej rundzie zraniłem rękę, więc musiałem używać więcej głowy do boksowania. To była dobra walka, zaś Fonfara to prawdziwy twardziel. To świetny zawodnik i jeszcze będzie mistrzem świata. Teraz bez problemu zaakceptuję wyzwanie Bernarda Hopkinsa odnośnie unifikacji tytułów. To mogłaby być moja kolejna walka, choć z Siegiejem Kowaliowem też spotkam się bez problemu – dodał „Superman”.

- Czułem te jego uderzenia, ale mam serce do walki, dlatego walczyłem dalej. Dziś lepszy był Stevenson, jednak pewnego dnia zostanę jeszcze mistrzem świata – powiedział tuż po zakończeniu pojedynku Andrzej Fonfara. – Była szansa na dokończenie dzieła zniszczenia, lecz nie chciałem się też zbytnio podpalać, bo przecież Stevenson mógł mnie skontrować jakimś ciosem. Doszedł do siebie i wrócił, bo jest prawdziwym championem. Nie przyjmuję gratulacji, ponieważ te mógłbym przyjmować tylko jeśli bym wygrał – dodał dzielny pretendent.

źródło: bokser.org

ANDRZEJ FONFARA NIE KLĘKA PRZED SUPERMANEM

Polski pretendent do tytułu mistrza świata WBC wagi półciężkiej przed starciem ze znakomitym Adonisem Stevensonem jest skazywany na pożarcie, lecz ani myśli składać broni.

Bardzo rzadko się zdarza, że polski pięściarz znajduje się w tak ekskluzywnym otoczeniu. Pojemna (16–23 tysiące miejsc) hala Bell Centre w Montrealu, efektowna oprawa, transmisja na antenie Showtime – obok HBO najważniejszej telewizji transmitującej boks w Ameryce, pas mistrza świata prestiżowej federacji, w prestiżowej kategorii wagowej. I wreszcie przeciwnik – pięściarz roku 2013 według „The Ring” (w głosowaniu kibiców zwyciężył Giennadij Gołowkin) i „Sports Illustrated”, autor najbardziej spektakularnego nokautu, reprezentowany przez najbardziej wpływowego człowieka w świecie boksu, menedżera Ala Haymona. Adonis Stevenson – Andrzej Fonfara. To będzie grane w nocy z soboty na niedzielę polskiego czasu.

Zabiorą pas do Chicago?
Starcie Polaka z urodzonym na Haiti Supermanem obejrzy każdy kibic na świecie, który interesuje się boksem nie tylko od wielkiego dzwonu. 26-letni Fonfara może wywrócić do góry nogami całą hierarchię wagi półciężkiej, zdominowanej przez Stevensona po rewelacyjnym ubiegłym roku. 36-letni Kanadyjczyk otwiera ranking „The Ring” w kategorii z limitem 175 funtów (ok. 79,4 kg) i coraz głośniej puka do „10″ zestawienia najlepszych pięściarzy bez podziału na kategorie. Jeżeli wygra dwie najbliższe walki – z Fonfarą i unifikacyjną, planowaną na drugą połowę roku konfrontację z Bernardem Hopkinsem (mistrz IBF i WBA), na tej liście z pewnością się znajdzie.

Polak z Chicago jest skazywany na pożarcie, co najlepiej obrazują spoty promujące transmisję. Na pierwszym planie zazwyczaj jest wizerunek Stevensona i trudno nie odnieść wrażenia, że trwa przygotowywanie gruntu pod pojedynek z Hopkinsem. Włodarze Showtime zapewne nie mieliby nic przeciwko, gdyby Adonis się po Fonfarze „przejechał” – podobnie jak po Chadzie Dawsonie, Tavorisie Cloudzie i Tonym Bellew. Wymienionych rywali Superman bił jeszcze ku uciesze widzów HBO.

Najważniejsze, że o grzebaniu własnych szans nie chce słyszeć Fonfara. Atmosfera w polskim obozie jest bardzo bojowa. – Andrzej jest w gazie. Naszym zdaniem jest najlepszym przeciwnikiem Stevensona od dłuższego czasu. Dawson, Cloud, Bellew – żaden z nich nie był tak młody, silny i głodny sukcesu. Andrzej jest doskonale przygotowany fizycznie i mentalnie. Uderza z siłą konia. Czuję, że „zdejmie” Adonisa, a w niedzielę wrócimy do Chicago z pasem mistrza świata WBC – przekonuje nas Marek Fonfara, brat i menedżer Andrzeja.

Rapują dla Fonfary
Pretendentowi otuchy dodaje w Montrealu również Artur Boruc. Bramkarz piłkarskiej reprezentacji Polski zamieszkał w tym samym hotelu i będzie towarzyszył Fonfarze do ostatnich chwil przed walką. – Artur zakończył sezon, więc znalazł dla nas parę dni, za co bardzo mu dziękuję. Jego przylot omówiliśmy już dawno temu – mówi nasz pięściarz. – To dobrzy kumple, potrafią rozmawiać nawet codziennie przez Skype. Poznaliśmy się z Arturem kilka lat temu przez wspólnego przyjaciela. Kiedyś spędziliśmy razem wakacje w Kalifornii – opowiada Marek Fonfara.

O koledze pamiętali też warszawscy raperzy Bilon, Żary i Kaczy, podobnie jak pięściarz i Boruc sympatyzujący ze stołeczną Legią. Utwór „Andrzej Fonfara” ma popłynąć z głośników, gdy Polak będzie w drodze z szatni na ring. Tam najważniejszym pomocnikiem zostanie trener Sam Colonna, który dziewięć lat temu stał w narożniku zdobywającego pas WBC wagi półciężkiej Tomasza Adamka. Czy po „Góralu”, Dariuszu Michalczewskim i Krzysztofie Włodarczyku doczekamy się czwartego mistrza świata w boksie zawodowym? Przed najważniejszą dla pięściarza próbą Fonfara stanie jako dwunasty Polak. Podobnie jak przed wieloma potyczkami poprzedników, logika podpowiada, że o sprawienie sensacji będzie niezwykle trudno.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

SAM COLONNA WIERZY, ŻE FONFARA ZNOKAUTUJE STEVENSONA

Sam Colonna wierzy, że równo po dziewięciu latach znów doprowadzi pięściarza z Polski do tytułu mistrza świata WBC. Walka Fonfara – Stevenson już w sobotę.

Piąty raz Sam Colonna poprowadzi polskiego zawodnika w pojedynku o mistrzostwo świata. Po dyskusyjnym remisie Andrzeja Gołoty z Chrisem Byrdem i punktowej porażce z Johnem Ruizem oraz szybkim nokaucie z rąk Lamona Brewstera, a także zwycięskim boju Tomasza Adamka z Paulem Briggsem, w sobotę przyjdzie czas na Andrzeja Fonfarę. W Montrealu szkoleniowiec i jego podopieczny spróbują wyrwać Adonisowi Stevensonowi pas federacji WBC w kategorii półciężkiej – ten sam, który 21 maja 2005 roku, a więc dokładnie dziewięć lat temu, założył Adamek po wspomnianej wojnie w Chicago.

Amerykański trener odpowiedział na pytania Przemysława Osiaka z „Przeglądu Sportowego” o…

Adonisa Stevensona
Andrzej zmierzy się z najlepszym pięściarzem wagi półciężkiej na świecie. Stevenson znakomicie się porusza, ma doświadczenie, dysponuje niszczącą siłą, jest wszechstronnie wyszkolony. Pod względem umiejętności i aktualnych możliwości przewyższa pozostałych mistrzów, Sergieja Kowaliowa (WBO) i Bernarda Hopkinsa (IBF, WBA). Od dawna żaden przeciwnik nie jest w stanie wytrwać z nim pełnego dystansu. Najbliżej był Donovan George. Dał się złamać dopiero w 12. rundzie. Byłem w jego narożniku.

Walkę Stevenson–George
Pojedynek odbył się dwa lata temu w hali Bell Centre, a więc dokładnie tam, gdzie Stevensona spróbujemy zatrzymać z Andrzejem. Donovan to pięściarz z Chicago. Wielokrotnie sparował z Fonfarą, na przykład przed starciem… ze Stevensonem. Andrzej udawał mańkuta, chociaż jest praworęczny. W ringu Donovan walczył jak lew. Stevenson złamał mu żebro, ale nie mógł go znokautować, choć poprzednich i późniejszych rywali kładł bez problemu. Czapki z głów. Donovan oczywiście podzielił się doświadczeniami z Andrzejem. Również ja jestem o wiele mądrzejszy. Choć byłem tylko asystentem głównego trenera – był nim ojciec Donovana – wyniosłem dużą wiedzę, którą dziś przekazuję Andrzejowi. Nie wiem o Stevensonie wszystkiego, ale widziałem z bliska każdą z dwunastu rund. To ważne i lepsze od oglądania walk przeciwnika na taśmie.

Strategię na walkę
Tłumaczyliśmy Andrzejowi, w jaki sposób zneutralizować największe atuty Stevensona. Teraz najwięcej zależy od niego. Musi zrobić swoje. Jeśli okaże się, że nas posłuchał, poradzi sobie. Adonis i jego trener Javan Hill na pewno wiedzą o potężnym uderzeniu Andrzeja z prawej ręki, ale niech nie zapominają, że mocno przyłożyć umie także z lewej. Z Georgeem Stevenson walczył w limicie wagi superśredniej (76,2 kg). Fonfara będzie cięższy (limit 79,4 kg), więc siłą rzeczy będzie uderzał z większą mocą. Wierzę w tę siłę. Od początku Andrzej musi być bardzo czujny – nie zostawać w miejscu, dużo i szybko chodzić, unikać ciosów, ruszać głową i kontrować. Nie możemy dopuścić, aby Stevenson przejął kontrolę nad walką, bo nie będzie to dla nas udany wieczór. To my musimy kontrolować sytuację!

Wynik
Walka zakończy się przed czasem. Albo my znokautujemy Adonisa, albo on nas. Moja osobista prognoza: zwycięstwo Fonfary przez KO w 9-10 rundzie. Aby tak się stało, Andrzej musi zaprezentować nie 80-90, ale 100 procent swojego potencjału. Inaczej Stevensona pokonać się nie da.

Andrzeja Gołotę
Zawsze musiał pojawić się powód, który sprawił, że wygranie ważnej walki okazywało się niemożliwe. Tytuł mistrza świata wagi ciężkiej był po prostu nie dla Andrzeja, choćby najbardziej na niego zasługiwał. Dziesięć lat temu zremisował z Byrdem, a wielu ludzi do dziś powtarza, że powinien był wygrać. Byliśmy przekonani o zwycięstwie i podczas ogłaszania werdyktu nie mogliśmy uwierzyć w to, co słyszymy. Ruiza, pół roku później, w mojej opinii Andrzej też wypunktował, lecz nie w opinii sędziów. Zdarzało się też, że przeszkadzała mu własna psychika.

Walkę z Brewsterem
Andrzej nie lubił tłumu. Kiedy wychodził na ring przed wielką publicznością, działo się z nim coś niedobrego. Myślę, że przełożyło się to na fakt, że walka w United Center trwała ledwie pięćdziesiąt sekund. Ale to nie wszystko. Podobnie jak osiem lat wcześniej, przed starciem o pas WBC z Lennoksem Lewisem – wtedy byłem jedynie trenerem pomocniczym, w ringu znaleźli się też Lou Duva, Ronnie Shields i Roger Bloodworth – Andrzej przekonywał nas, że mamy mnóstwo czasu. Wróciłem do szatni po walce Adamka z Briggsem. Andrzej brał masaż i powtarzał jeszcze nie czas na rozgrzewkę. Zaraz po jej rozpoczęciu wpadła jakaś kobieta z krzykiem, że za chwilę musimy wychodzić na ring. Wyszliśmy. Okazało się, że w tunelu prowadzącym na halę musieliśmy spędzić… siedemnaście minut. Nie dość, że Andrzej nie było rozgrzany, to jeszcze skutecznie wychłodziła go klimatyzacja. Gdy wreszcie znaleźliśmy się w ringu, niebawem trzeba było z niego schodzić…

Walkę Adamek–Briggs
Miesiąc przed walką Tomek złamał nos. Wystarczyło, że sparingpartner dotknął go lewym prostym, a po twarzy zaczynał spływać strumień krwi. Myśleliśmy o odwołaniu walki, ale Adamek powiedział stanowcze nie. Udowodnił, że jest prawdziwym wojownikiem. Walka okazała się rewelacyjna, była jedną z najlepszych w 2005 roku. Zużyliśmy cztery ręczniki, każdy w całości nasiąkł krwią. Jej zapach czułem przez trzy kolejne dni.

Andrzejów Gołotę i Fonfarę
Gołota miał ogromny potencjał i wielki talent, być może nawet jeden z największych spośród wszystkich największych pięściarzy wagi ciężkiej. Był jednym z najlepiej wytrenowanych i oszlifowanych pięściarzy ze światowej czołówki, jednak zawsze coś zatrzymywało go w drodze po zwycięstwo. Nawet gdy wygraną miał już praktycznie w kieszeni, jak choćby w obu starciach z Riddickiem Boweem, musiało się zdarzyć coś, co go tej wygranej pozbawiło. Do dziś nie rozumiem, dlaczego uderzał poniżej pasa. Mógł zrobić wszystko – klinczować, przytrzymać, uciekać, unikać ciosów – ale dlaczego faulował? Wracamy do punktu wyjścia – do niego nie pasowało słowo zwycięski i już. Fonfara? Umiejętności mu nie brakuje, ale w porównaniu z Gołotą ma przede wszystkim silniejszą psychikę. Nie wyobrażam sobie, aby spanikował w Montrealu. Wielka widownia jeszcze bardziej go pobudza i motywuje, dzięki niej może się zaprezentować lepiej. On kocha publiczność. Jeśli zaś pojedynek przybierze dramatyczny obraz, Fonfara nie zwariuje i nie popełni jakiegoś głupstwa. Nie jest szaleńcem, w którego czasem potrafił się zamienić Gołota.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

EFEKTOWNY BOKS SZYMAŃSKIEGO I POTWIERDZENIE KLASY ŁASZCZYKA W ŚLESINIE

szymanski

W głównej walce wieczoru gali boksu zawodowego w Ślesinie Patryk Szymański (11-0, 6 KO) znokautował Andrieja Abramenkę (20-6-2, 4 KO), zdobywając przy okazji międzynarodowy pas organizacji WBF oraz pas Mistrza Polski w wadze junior średniej. Początek był nerwowy, a Patryk wyglądał jakby chciał pójść na wymianę cios za cios, by udowodnić rywalowi, że jest od niego po prostu silniejszy. W drugiej rundzie wydłużył dystans i polował prawym krzyżowym. Już w trzecim starciu trafił takim ciosem, choć Abramenka jeszcze ustał. W czwartym znów prawy krzyżowy i tym razem nie obyło się bez liczenia. W piątej odsłonie młody Polak kontynuował szturm, jednak koniec nadszedł dopiero w szóstek, gdy po kilku ciosach na górę nagle wystrzelił prawym po dole, nokautując twardego Białorusina.

Kamil Łaszczyk (17-0, 7 KO) wypunktował dzielnego Tuomo Eronena (13-3, 5 KO) i zdobył wakujące pasy Mistrza Polski oraz WBF kategorii piórkowej. Od początku zarysowała się przewaga szybkości u Polaka, który dodatkowo dzięki niezłej pracy nóg pozostawał nieuchwytny dla walecznego Fina. Ten był trudny do trafienia na górę, dlatego Kamil często w początkowej fazie bił prawym po dole. W piątym starciu Łaszczyk podkręcił jeszcze tempo i coraz mocniej spychał Eronena do defensywy. Wciągnął go również na kontrę prawy na prawy, o co w narożniku długo prosił Piotr Wilczewski. W szóstej odsłonie Kamil konsekwentnie rozbijał przeciwnika przy linach. Składał serie w ciosy słabsze, które kończył zawsze mocnym uderzeniem. Fin po wyraźnym kryzysie w rundzie szóstej, w siódmej rzucił się do odrabiania strat. W końcówce jednak Kamil znów zaznaczył swoją przewagę i po odchyleniu huknął celnym prawym krzyżowym. W ósmej rundzie obaj chyba łapali drugi oddech, jednak w dziewiątej znów do głosu doszedł pięściarz stajni Global Boxing. Robił co mógł w ostatnich minutach by zakończyć pojedynek przed czasem, lecz Eronen nie tylko się nie przewracał, ale nawet co jakiś czas próbował dzielnie ripostować. Po ostatnim gongu wszyscy sędziowie typowali przewagę wrocławianina w stosunku 120:108.

Szóste zawodowe zwycięstwo zanotował Michał Gerlecki (6-0, 3 KO), który z porozbijaną twarzą odprawił Marko Benzona (8-7, 4 KO). Polak początkowo kontrolował swojego przeciwnika lewym prostym, lecz już w końcówce pierwszej rundy po przypadkowym zderzeniu głowami pękł mu prawy łuk brwiowy. Narożnik, w którym stał Marcin Rekowski oraz promotor Mariusz Grabowski na szczęście zatamował krew i Michał wrócił do gry. Benzon strzelał obszernymi, ale mocnymi sierpami. Był trochę chaotyczny, jednak przy linach groźny. Gerlecki miał wszystko pod kontrolą, ale w ostatnich sekundach trzeciego starcia po kolejnym zderzeniu głowami pękła ma druga powieka. Ostatnie trzy minuty to już nerwowa jatka na środku ringu. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść Gerleckiego 39:37 i dwukrotnie 39:38.

Nikodem Jeżewski (7-0-1, 5 KO) zastopował niewygodnego Marko Rupcicia (3-7-1, 1 KO). Polak od początku skoncentrował się przede wszystkim na pressingu. Z kolei jego przeciwnik boksował na wstecznym, ograniczając się do lewego prostego. W końcówce trzeciej rundy Jeżewski wystrzelił błyskawicznym prawym krzyżowym na szczękę, posyłając Chorwata na deski. Ten jednak szybko się poderwał, a za moment zabrzmiał gong na przerwę. Po niej Nikodem ruszył już jak po swoje. Zamiast na górę, uderzył prawym hakiem w okolice żeber i Rupcić przyklęknął, dając wyliczyć się do ośmiu. Kilkadziesiąt sekund później poprawił tą samą akcją i było już po wszystkim.

Tomasz Duszak (5-0-1, 2 KO) wypunktował sprowadzonego w ostatniej chwili Jakuba Wójcika (1-4-1, 1 KO). Silny fizycznie Wójcik był wolniejszy, za to w pierwszych minutach groźnie wciągał na pojedyncze sierpy. Duszak wykorzystując swoje warunki fizyczne szachował go lewym prostym, a gdy już miał rywal przy linach dodawał lewy hak w okolice wątroby bądź prawy podbródek. Niestety Tomek, który wygrał pewnie, zawiódł tym razem, boksując szczególnie w końcówce chaotycznie. Po ostatnim gongu sędziowie zgodnie typowali jego przewagę 40:36.

Trwa dobra passa doświadczonego na ringach zawodowych Sebastiana Skrzypczyńskiego (11-8, 5 KO). Pochodzący z Kalisza pięściarz zanotował czwartą wygraną z rzędu, wygrywając jednogłośnie na punkty z Białorusinem Dzianisem Makarem (4-22-1, 3 KO). Sędziowie punktowali zwycięstwo Skrzypczyńskiego 60-55, i dwa razy 59-55. Pochodzący z Poznania  Dawid Knade (2-1), walcząc na dystansie 4. rund, pokonał jednogłośnie na punkty Viktora Geliena (0-6). Niepokonany Michał Ludwiczak (10-0, 4 KO) dopisał dzisiaj do rekordu kolejne zwycięstwo, wygrywając jednogłośnie na punkty ze Słowakiem Władimirem Pakanikiem (0-3). Pochodzący z Rudy Śląskiej Robert Talarek (5-4-2, 2 KO) pokonał jednogłośnie na punkty Michała Szebestika (1-10-1).

źródło: bokser.org

[fot. Kasia Niedźwiecka ©]

TRENER STEVENSONA: PRAWA RĘKA BĘDZIE NIEBEZPIECZNĄ BRONIĄ FONFARY

- Nie zadowala nas wygrana na punkty. Interesuje nas jedynie nokaut. Taki cel zakładamy szykując się do boju z każdym kolejnym rywalem – mówi Javan „Sugar” Hill, trener Adonisa Stevensona. 24 maja pas mistrza świata WBC wagi półciężkiej Kanadyjczykowi spróbuje odebrać Andrzej Fonfara.

W przyszłą sobotę 36-letni Adonis Stevenson, największe objawienie 2013 roku w boksie zawodowym, wyjdzie na ring w Montrealu, aby po raz trzeci bronić odebranego Chadowi Dawsonowi tytułu mistrza świata WBC wagi półciężkiej. O pojedynku z Andrzejem Fonfarą i ewentualnej konfrontacji z czempionem IBF i WBA Bernardem Hopkinsem rozmawiamy ze szkoleniowcem Kanadyjczyka. Javan Sugar Hill to wychowanek i następca wybitnego Emanuela Stewarda, twórcy legendy bokserskiej sali Kronk Gym w Detroit, gdzie pod jego okiem trenowali m.in. Thomas Hearns, Julio Cesar Chavez, Evander Holyfield i Lennox Lewis.

- Kiedy po raz pierwszy zetknął się pan z Adonisem Stevensonem?
Javan „Sugar” Hill: Mój wujek i nauczyciel Emanuel Steward przyprowadził go do Kronk Gym na początku 2012 lub pod koniec 2011 roku. Powiedział mi wtedy: mam tu faceta, którego szukaliśmy. Przed śmiercią zdążył poprowadzić go w dwóch walkach. Ja w charakterze głównego trenera stanąłem w jego narożniku w październiku 2012 roku, w potyczce z Donovanem George’em. Emanuel umarł trzynaście dni później.

- Wzoruje się pan na nim?
JH: Naturalnie. Emanuel miał dwie córki, ale nigdy nie urodził mu się syn. Dlatego traktował mnie po ojcowsku. Z własnym ojcem nie miałem kontaktu, bo wyjechał z Detroit. Boks to całe moje życie. Już jako szkrab przesiadywałem w Kronk Gym, z bliska obserwując całą jego potęgę lat 80. i 90. Sam boksowałem jako amator. Chciałem się rozwijać, lecz na przeszkodzie stanęła kontuzja ręki. Lekarz uznał, że problem da się rozwiązać, ale operacja może go jeszcze pogłębić. Postanowiłem zostać trenerem, tak jak wujek. Pierwszych bokserów zacząłem szkolić w 1997 roku. W międzyczasie pracowałem jako policjant, ale to już historia. Po śmierci Emanuela jestem zobowiązany, aby codzienną pracą pielęgnować stworzoną przez niego legendę i markę Kronk Gym.

- W pierwszej walce pod pana okiem Stevenson wygrał eliminator federacji IBF, ale zamiast z jej mistrzem w kategorii super średniej Carlem Frochem, w czerwcu 2013 roku stanął do walki o pas WBC wagi półciężkiej z Chadem Dawsonem.
JH: Na pewno nie było tak, że Adonis obawiał się Frocha i przed nim uciekł. Promotor Yvon Michel zapytał mnie, czy wystawię Stevensona przeciwko Dawsonowi. Odpowiedziałem twierdząco. Pamiętałem Chada, bo jego też Emanuel szkolił kiedyś w Kronk Gym. Pewnego razu nawet rozmawialiśmy na jego temat. Steward stwierdził, że Stevenson znokautowałby Dawsona. Wiedziałem, że stoimy przed olbrzymią szansą. Emanuel się nie pomylił. Od tamtej pory mamy mistrza świata.

- Adonis został nim niedługo przed 36. urodzinami. Znane są jego problemy z przeszłości, tajemnicą nie jest 18-miesięczny pobyt za kratkami. Dlaczego mimo wszystko tak długo trwało, zanim świat poznał jego talent?
JH: Przede wszystkim Adonis zaczął uprawiać boks bardzo późno. Mając 21, 22, 23 lata uczył się jeszcze wyprowadzania ciosów, a na zawodowym ringu zadebiutował dopiero jako 29-latek. On wciąż się rozwija. Uczy się i dojrzewa jako pięściarz, mistrz świata, a także jako mężczyzna. W każdej kolejnej walce prezentuje coś nowego, lepszego. Może trudno to dostrzec, gdy szybko nokautuje przeciwnika, ale wierzcie mi – on nadal czyni postępy. Kolejne pojedynki powinny potwierdzić moje słowa.

- W ubiegłym roku pański podopieczny pokonał jeszcze Tavorisa Clouda i Tony’ego Bellew. Andrzej Fonfara poprzeczkę zawiesi wyżej?
JH: Jest przynajmniej na tym samym poziomie co wymienieni pięściarze. To byli twardzi zawodnicy, zaliczani do elity kategorii półciężkiej. Podobnie jest z Andrzejem. Pokonał byłych mistrzów świata – Glena Johnsona i Gabriela Campillo. Widać, że jego obecność w czołówce nie jest dziełem przypadku. Czytałem, że ma doświadczenie z boksu amatorskiego, a i jako zawodowiec stoczył już wiele walk. Rutynę pokazał choćby w starciu z Campillo. Ma bardzo dobry lewy prosty, umie boksować, jest solidny. Został obowiązkowym pretendentem do tytułu IBF. Mógł walczyć z Bernardem Hopkinsem, zmierzy się jednak z Adonisem. Nie mam wątpliwości, że trenuje bardzo ciężko. Wie, że może spełnić swoje marzenia, a każdy bokser śni o mistrzowskim pasie. Reprezentuje też Polskę, co z pewnością też jest dla niego bardzo ważne.

- Wspomniany pojedynek z Campillo długo nie układał się po myśli Fonfary. Przed nokautem Andrzej przegrywał na punkty z byłym mistrzem, podobnie jak Stevenson – mańkutem. Dlaczego polscy kibice powinni wierzyć, że z najlepszym zawodnikiem wagi półciężkiej na świecie według magazynu „The Ring” nawiąże równorzędną walkę?
JH: Andrzej jest twardym facetem, a na przestrzeni całej potyczki miewał przebłyski świadczące o dużym potencjale. W pierwszej rundzie walczył znakomicie, później Campillo wytrącił go z rytmu. Fonfara konsekwentnie trzymał się jednak taktyki, która ostatecznie zdała egzamin. Wiedziałem, że czeka na przeprowadzenie decydującej akcji z użyciem bardzo mocnej prawej ręki, którą odrzucał rywala jeszcze przed nokautem. Właśnie prawa ręka może się okazać bardzo niebezpieczną bronią Fonfary, na co uczulę Adonisa. Mówi się tak o wadze ciężkiej, ale przecież także w kategorii półciężkiej, jak i w każdej innej, walkę może zakończyć jeden cios.

- A czy Stevenson nie okaże się dla Fonfary po prostu zbyt szybki?
JH: O tym przekonamy się dopiero 24 maja wieczorem. Wiem, że Adonis jest świetnym, szybkim i silnym zawodnikiem, ale nie wiem jeszcze na ile jego atuty okażą się skuteczne w konfrontacji z waszym pięściarzem. Fonfary, jak i żadnego innego boksera nie można skreślać tylko dlatego, że rywal dominuje pod względem szybkościowym.

- O umiejętnościach pańskiego podopiecznego Andrzej wypowiada się z dużym uznaniem, ale jeszcze bardziej ceni Siergieja Kowaliowa, mistrza WBO. Z kolei „The Ring” w wadze półciężkiej Rosjanina umieszcza na trzeciej pozycji, za Stevensonem i 49-letnim Hopkinsem, który posiada tytuły IBF i WBA. A jak wygląda pana własny ranking?
JH: W nim rzecz jasna na czele jest Adonis. Drugie miejsce przyznałbym Hopkinsowi, ze względu na jego doświadczenie i fakt, że wśród najlepszych pozostaje od wielu, wielu lat. Niezwykłe, że w tym wieku nadal rywalizuje na najwyższym poziomie. Jednak i Kowaliowowi niczego nie odmawiam. W ubiegłym roku bardzo nam zaimponował i znokautował czterech rywali, podobnie jak Adonis. Nie zawahał się polecieć do Wielkiej Brytanii, gdzie zmiażdżył Nathana Cleverly’ego i odebrał mu pas. Szacunek.

- Nie uciekniemy przed pytaniem o walkę unifikacyjną. Jesteście pewni, że w razie zwycięstwa nad Fonfarą dojdzie do konfrontacji z Hopkinsem o trzy pasy – WBC, WBA i IBF?
JH: Byłoby wspaniale. Walka zapowiada się pasjonująco, pragnie ją zobaczyć mnóstwo ludzi. Wiem, że dla zatwardziałych kibiców numerem jeden jest pojedynek Stevenson – Kowaliow. Jednak ci ludzie, którym boks nie jest aż tak bliski – a oczywiście jest ich znacznie więcej – czekają na walkę z Hopkinsem. Bernard przez wiele lat pracował na swoje nazwisko i w Ameryce cieszy się o wiele większą popularnością niż Kowaliow. Ponadto Siergiej walczy na antenie HBO, a Stevenson przeniósł się do Showtime. Realnie oceniając, na starcie Adonisa z Kowaliowem nie ma wielkich szans.

- Na stronie internetowej The Ring umieszczono ankietę pt. Kto wygra walkę?. 44 procent głosujących odpowiedziało, że Hopkins na punkty, 33 procent – że Stevenson przez nokaut. To są rzeczywiście dwa najbardziej realne warianty? Hopkins nie przegrał przed czasem przez 25 lat zawodowej kariery.
JH: Szczerze? Stawiam, że Stevenson go znokautuje.

- A jak będzie z Fonfarą?
JH: Tak samo. Z Adonisem zawsze trenujemy tak, żeby potem nokautował. Nie zadowala nas wygrana na punkty. Interesuje nas jedynie nokaut. Taki cel zakładamy szykując się do boju z każdym kolejnym rywalem.

- Kowaliow też przegrałby przed czasem?
JH: Najtrudniej znokautować przeciwnika, który stawia na ruchliwość i ucieka przed uderzeniami. O Kowaliowie nie można tego powiedzieć, on nie boi się prawdziwej walki. Nokaut byłby jak najbardziej możliwy.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

ANDRZEJ WAWRZYK BYŁ KROK OD ŚMIERCI. REKOWSKI RYWALEM SOSNOWSKIEGO

wawrzyk_andrzej04

Ostatniego dnia maja w Lublinie Andrzej Wawrzyk miał walczyć z Albertem Sosnowskim. Wystarczyła jednak chwila i prawie pożegnał się ze światem.

W sobotę pięściarz miał wypadek na drodze krajowej numer 7, na odcinku Kielce – Jędrzejów.

– Zostałem wypchnięty przez autobus, który nagle zaczął zmieniać pas. Wszedłem na czołowe zderzenie z innym samochodem. Potem dopiero obudziłem się gdy rozcinali mój samochód, ponieważ miałem zaklinowane nogi. Na pewno mam złamaną nogę, prawdopodobnie także nos. Jak przypominam sobie siłę tego uderzenia, to cieszę się, że żyję – powiedział, a niedzielę dostaliśmy informację, że kierowca autobusu przyznał, że do wypadku doszło z jego winy.

Wawrzyk trafił do szpitala, później przetransportowano go do warszawskiej kliniki Carolina Medical Center. Od razu było wiadomo, że ma pokruszone zęby i złamany nos, ale najpoważniej wygląda sprawa nogi. Kość pęknięta w kilku miejscach, odpryski i pozrywane ścięgna. Dzisiaj wiadomo, że we wtorek Wawrzyk przejdzie operację, a później czeka go co najmniej dziesięć miesięcy przerwy. I nie ma żadnej gwarancji, że wróci do pełnej sprawności, pozwalającej wejść do ringu. O sporcie jednak nie myśli.

Gala, podczas której miał wystąpić jednak się odbędzie. Wawrzyka, byłego pretendenta do tytułu mistrza świata wagi ciężkiej, w starciu z Albertem Sosnowskim zastąpi Marcin Rekowski. Ten ostatni 26 kwietnia walczył w Legionowie z Oliverem McCallem, ale szybko udało się dojść do porozumienia (rozważano jeszcze ściągnięcie do Polski znanego polskim fanom ze starcia z Tomaszem Adamkiem Nagiego Aguilerę).

W Lublinie oprócz tej walki przewidziano także inne pojedynki, m.in. o mistrzostwo Polski kategorii junior średniej między Rafałem Jackiewiczem a Łukaszem Maćcem , a także występy Ewy Piątkowskiej, Michała Cieślaka i Michała Chudeckiego.

Kamil Wolnicki, przegladsportowy.pl

POKAZ BOKSU SULĘCKIEGO W BRODNICY. UDANY POWRÓT SĘKA

sulecki01

W walce wieczoru na gali w Brodnicy Maciej Sulęcki (18-0, 3 KO) stoczył pasjonujący dziesięciorundowy bój z Nicolasem Dionem (11-2, 1 KO). Zwycięski „Striczu” został międzynarodowym mistrzem Polski w wadze super średniej. Punktacja sędziów: 96-92, 98-90 i 100-90. Już w pierwszym starciu Sulęcki rzucił rywala na deski perfekcyjną kontrą z prawej ręki. Francuz był wyraźnie naruszony i wydawało się, że Maciej może go zdemolować w ciągu zaledwie kilkudziesięciu sekund, ale nie udało się wykończyć roboty, a Dion w końcu przezwyciężył kryzys i wrócił do gry. Niestety nokdaun nie wpłynął dobrze na boks Polaka – rozkojarzony Maciek nastawił się na mocne ciosy i przestał boksować za lewym prostym, a jego rywal przeszedł do ofensywy i narzucił swoje warunki. W ringu rozgorzała wojna pełna uderzeń w półdystansie. Szala co chwilę przechylała się na jedną lub drugą stronę, a Sulęckiemu nikt w narożniku nie był w stanie przemówić do rozsądku. Nie ma jednak tego złego, bo na determinacji zawodników z pewnością skorzystali kibice, którzy obejrzeli świetne widowisko. Kiedy w 10. rundzie wydawało się, że w ringu nie wydarzy się już nic dramatycznego, Sulęcki zranił Diona lewym sierpem, szybko poprawił prawym prostym, a następnie zarzucił przeciwnika całą serią ciosów, co skończyło się drugim liczeniem. Na wykończenie roboty niestety zabrakło czasu i Maciej znów był niepocieszony po ostatnim gongu, ale kiedy emocje nieco opadły, z rozbawieniem odparł, że z rzucającym mu wyzwanie Maciejem Miszkiniem (15-2, 4 KO) może walczyć w każdej chwili – nawet teraz.

Dariusz Sęk (20-1-1, 7 KO) wrócił na ring po 11-miesięcznej przerwie i na dystansie ośmiu rund wypunktował Sergieja Demczenkę (14-7, 10 KO). Polak miał przewagę w większości rund, ale doświadczony Ukrainiec postraszył go w samej końcówce, kiedy Darek nie miał już sił. Sędziowie punktowali 80-72, 80-72 i 80-73. Pod znakiem zapytania stoi teraz potyczka z Konni Konradem (20-1, 10 KO) o pas WBO Inter-Continental. Pojedynek może się odbyć 31 maja na gali Felixa Sturma, ale Sęk miał dziś cięższą niż przypuszczał przeprawę, więc być może będzie zmuszony zrezygnować z tej szansy.

W marcu Norbert Dąbrowski (14-2, 6 KO) stoczył świetny pojedynek z Markiem Matyją (5-0, 2 KO) i choć przegrał niejednogłośnie na punkty, jego występ spodobał się kibicom. Dziś w Brodnicy „Noras” zmierzył się z Andrejem Salakhutdzinau (15-4, 5 KO) i wygrał przez techniczną decyzję sędziów po czterech rundach. Karty zostały podliczone przedwcześnie z powodu groźnego rozcięcia, które pojawiło się na czole Białorusina w wyniku przypadkowego zderzenia głowami. Już w pierwszej odsłonie pod prawym okiem Polaka pojawił się ślad walki. Zawodnicy bili się w półdystansie, a większy Dąbrowski – choć momentami zagubiony w obronie – radził sobie dobrze i ciosami na korpus osłabiał nacierającego Salakhutdzinau. Tuż po feralnym zderzeniu głowami jasne stało się, że pojedynek nie potrwa sześciu rund. Sędzia Leszek Jankowiak pozwolił pięściarzom dokończyć starcie, a potem w porozumieniu z lekarzem przerwał walkę. Punktacja sędziów: 40-37, 39-37, 40-36 – jednogłośnie dla Dąbrowskiego.

Znów z doskonałej strony pokazał się Michał Syrowatka (9-0, 2 KO). Były mistrz Polski amatorów po raz czwarty w karierze zawodowej spotkał się z francuskim pięściarzem i tym razem wypadł lepiej niż kiedykolwiek – zwyciężył Ala Edine Moussę (6-4-1, 1 KO) przez nokaut w czwartej rundzie. Syrowatka od pierwszego gongu świetnie wyczuwał dystans i punktował przeciwnika. Francuz był liczony już w drugiej rundzie, ale zdołał jeszcze wrócić do gry. W końcówce czwartego starcia Polak skontrował lewy prosty Moussy swoim prawym sierpem i było po wszystkim.

źródło: Leszek Dudek, bokser.org

SAUERLAND POTWIERDZA WALKĘ MASTERNAKA Z KALENGĄ

kalenga2

– Data i miejsce, a przede wszystkim stawka walki Mateusza Masternaka nie ulegną zmianie. 21 czerwca w Monte Carlo zmierzy się z Yourim Kalengą o tymczasowe mistrzostwo świata WBA wagi cruiser – powiedział nam Kalle Sauerland, promotor Mateusza Masternaka z niemieckiej grupy Sauerland Event. Jeszcze we wtorek, po rezygnacji Ilungi Makabu, sam pięściarz nie dowierzał, że nie będzie musiał zmieniać planów. – Nie powinien więcej wątpić w możliwości swojego promotora – śmieje się Sauerland.

Jak doszło do tego, że na pojedynek Masternak – Kalenga zgodził się nie tylko Rodney Berman, organizator gali w Monako, ale i działacze WBA?

– Wiele pracy i brak snu. A mówiąc poważnie, w sprawie Mateusza interweniowaliśmy w WBA od dawna i to przyniosło skutek. Nasze plany skomplikowała ubiegłoroczna porażka z Grigorijem Drozdem, ale wielu ludzi doceniło, że Masternak zdecydował się na wyprawę do Rosji i przyznało, że nie sprzyjały mu okoliczności. To była dla niego ciężka noc, ale wiele się wtedy nauczył – przekonuje Sauerland.

Urodzonego w DR Konga (podobnie jak Makabu), lecz reprezentującego Francję 26-latka w rankingu próżno było szukać nawet w czwartek.

– Jeszcze nie tak dawno temu był piąty, ale po dziwnej walce stoczonej w Rydze (we wrześniu 2013 roku przegrał na punkty z Artursem Kulikauskisem, którego Polak pokonał przed czasem dwa lata wcześniej – przyp. red.) wyleciał z listy. My pamiętamy go z Berlina, gdzie w drugiej rundzie znokautował zawodnika, z którym chcieliśmy podpisać kontrakt (mowa o potyczce z Iago Kiladze – przyp. red.). Według mnie jest nawet groźniejszy niż Makabu. Wiedzieliśmy, że federacja pójdzie nam na rękę – tłumaczy promotor.

Po wycofaniu się Makabu, 27-letni Masternak zapowiedział, że w oczekiwaniu na pomyślne rozwiązanie sytuacji nie przerwie treningów do końca bieżącego tygodnia. Okazało się, że podjął słuszną decyzję, ale jeszcze raz będzie musiał poszukać wartościowych sparingpartnerów. Dotychczasowy przeciwnik był bowiem mańkutem, a Kalenga walczy z normalnej pozycji.

Pełnoprawnym czempionem WBA jest Denis Lebiediew. Zwycięzca starcia Masternak – Kalenga w praktyce zostanie „wicemistrzem”, lecz z prawami obowiązkowego pretendenta.

– Słyszałem, że Denis wyjdzie na ring 30 maja w Moskwie (w walce wieczoru Aleksander Powietkin ma się zmierzyć z Manuelem Charrem – przyp. red.). Jeśli Mateusz pokona Kalengę, do konfrontacji z Lebiediewem powinniśmy doprowadzić przed końcem roku. Gdzie skrzyżowaliby rękawice? Podział honorariów na korzyść mistrza sprawia, że najprawdopodobniej w Rosji, choć oczywiście nam zależałoby na Polsce lub Niemczech. Na razie Mateusz musi się jednak skupić na czerwcowym pojedynku, bo już on będzie dla niego poważnym wyzwaniem – podsumowuje Sauerland.

 

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

MARIUSZ WACH: KAŻDY MA SPOSÓB NA SWOJE ŻYCIE

wach01

Mariusz Wach jeden z najlepszych w Polsce bokserów wagi ciężkiej w szczerym wywiadzie opowiada o swoim powrocie na ring, konflikcie w teamie i przyszłości w polityce.

- Nie walczył Pan od ponad 18 miesięcy, kiedy w końcu doczekamy się powrotu na ring?
Mariusz Wach: Musisz mi to wypominać? (śmiech). W tym tygodniu będę wiedział konkrety, kiedy wrócę na ring. Czas leci…

- A czy będzie to pojedynek z Eddie`em Chambersem podczas gali w Londynie 26 lipca? Bo takie szczegóły zdradził niedawno Pana promotor Mariusz Kołodziej?
MW: Nie znam żadnych konkretów, nie mam kontraktu i niczego nie podpisywałem odnośnie tej walki. Wszystko jest możliwe, ale jak mówię – w tym tygodniu będę wiedział co dalej.

- Od wielu miesięcy jest Pan w treningu, czy jest to przygotowanie na najwyższych obrotach, które pozwoli Panu wyjść do ringu w najbliższym czasie?
MW: Cały czas ćwiczę. Teraz też jestem w Dzierżonowie. Praktycznie od walki z Kliczko jestem w treningu. Tutaj przygotowuje się pod okiem Piotra Wilczewskiego. Nie są to „ostre” zajęcia. Wszystko robię powolutku, stopniowo. Mój trening jest rozłożony w czasie. Nie mam problemu z mobilizacją. Wiem, że kiedy wyjdę do ringu – muszę wygrać tę walkę. Nie urodziłem się jako pięściarz. To czego się nie nauczę, albo nad czym nie popracuję – wyjdzie w ringu. Ring wszystko zweryfikuje.

- Podobno główną przyczyną Pańskiej nieobecności na ringu jest konflikt dwóch Pana menadżerów. Czy obaj panowie już się dogadali?
MW: Moi menadżerowie nie są w konflikcie (śmiech). Jeśli chodzi o jakiś konflikt to być może między promotorem a menadżerem. A czy się dogadali? Panie Redaktorze, najlepiej zapytać jednego albo drugiego.

- W ostatnich miesiącach nie oglądaliśmy Pana na ringu, ale pomagał Pan innym bokserom w przygotowaniach się do ważnych starć. Jak wspomina Pan sparingi z Powietkinem i Haye`em?
MW: Kiedy to było? (śmiech). Na pewno sparingi zarówno z Powietkinem, jak i Haye`em były dobrym czasem. Uczyłem się od nich. W końcu to czołowi bokserzy na świecie. Wiadomo, że w ringu wszystko może się wydarzyć – chociaż Kliczko jest faworytem. Te sparingi to były na plus dla nas wszystkich.

- Ostatnio sporo zamieszania w polskim boksie narobił Tomasz Adamek, który zapowiedział, że wystartuje w wyborach do europarlamentu. Jego wybór został skrytykowany przez Dariusza Michalczewskiego, który uważa, że bokserzy powinni zostać przy sporcie, a nie bawić się w politykę. A jakie jest Pańskie zdanie na ten temat i czy Panu też marzy się kariera polityczna po zakończeniu kariery?
MW: Każdy ma sposób na swoje życie. Jeśli Tomek uważa, że odnajdzie się w polityce – życzę mu powodzenia. Jeśli chodzi o krytykę – zawsze będzie. Nie ma co się tym przejmować i trzeba robić swoje jak najlepiej. Wiadomo, że całe życie człowiek nie będzie boksował. Kariera sportowca kiedyś się skończy, wtedy trzeba mieć nowy pomysł na swoje życie. Mi się nie marzy kariera polityczna, ponieważ nie znam się na tym.

- Dziękuję za rozmowę.
MW: Dzięki.

Rozmawiał: Krzysztof Domagała, sporteuro.pl

CZY FONFARA ZDEJMIE KLĄTWĘ GOŁOTY?

Fonfara146

Andrzej Fonfara trenuje w miejscu, które nie przyniosło szczęścia jego słynnemu imiennikowi – Gołocie.

– Nic się nie dzieje, nic do roboty. Tylko ptaszki, kojoty i jeszcze raz kojoty. Wszędzie ich pełno i nie wyglądają na zbyt przyjazne – tak piętnaście lat temu kalifornijskie Big Bear Lake amerykańskim dziennikarzom „zachwalał” Andrzej Gołota. W tym górskim miasteczku szykował się do boju ze wschodzącą gwiazdą wagi ciężkiej, Michaelem Grantem. Tamtejszą dolinę, jezioro i lasy podziwia dziś jego imiennik i młodszy kolega z Chicago. Od starcia o mistrzostwo świata federacji WBC Andrzeja Fonfarę dzieli już tylko dwa i pół tygodnia.

Relaks w jacuzzi
24 maja w Montrealu nasz 26-letni pięściarz chce wprawić w osłupienie tych, którym Adonis Stevenson, wg „The Ring” najlepszy pięściarz świata kategorii półciężkiej (2. miejsce zajmuje mistrz IBF i WBA Bernard Hopkins, 3. jest Siergiej Kowaliow, czempion WBO), tak bardzo zaimponował ubiegłorocznymi nokautami na Chadzie Dawsonie, Tavorisie Cloudzie i Tonym Bellew. Do Big Bear Lake polski pretendent udał się tydzień po Wielkanocy, a opuści je na tydzień przed pojedynkiem, gdy wsiądzie na pokład samolotu do Kanady.

Kojoty nie dają mu się we znaki.

– W mieście panuje cisza. Nastał martwy okres, bo skończył się sezon dla narciarzy, a turystów można spotkać głównie w weekend, gdy rowerzyści zjeżdżają z miejscowych górek – opowiada Fonfara. Polak pracuje w pocie czoła, aby telewizja Showtime, która już planuje unifikacyjną konfrontację Stevenson – Hopkins, musiała zmienić plany. W celu dokonania sensacji i pobicia 36-letniego Kanadyjczyka, pochodzący z Białobrzegów pięściarz ściągnął na sparingi niepokonanego na zawodowym ringu Australijczyka Blake’a Caparello. Wcześniej, jeszcze w Chicago, Fonfarze pomagał były mistrz świata Gabriel Campillo, który rok temu okazał się również jego najtrudniejszym przeciwnikiem na zawodowym ringu.

– Budzę się o siódmej, a po rozruchu zaczynam bieg. W pierwszym tygodniu pokonywałem długie dystanse. Były też marszobiegi, czyli podejście pod szczyt, a potem biegiem na dół. Po powrocie do domku śniadanie, odpoczynek i drzemka. Później obiad, a o trzeciej-czwartej zajęcia bokserskie lub sparingi. Wieczorem relaks. Jacuzzi lub film. Jest wesoło. Oglądamy też walki Stevensona i swoje sparingi, które wcześniej nagrywamy. Zasypiam o dziesiątej-jedenastej – relacjonuje Fonfara. Dwupiętrowy, znajdujący się tuż obok sali treningowej domek, wspólnie z nim zajmują trenerzy Sam Colonna i Bogdan Maciejczyk, specjalista od przygotowania kondycyjnego Rafał Radkowski oraz sparingpartnerzy – Caparello i kolejny mańkut (jak Stevenson), Amerykanin George Carter.

Był tam i Lennox…

Big Bear Lake od lat przyjmuje najlepszych pięściarzy świata. Na obozy wybierali się tam Oscar De La Hoya, Mike Tyson i Shane Mosley, a ostatnio choćby mistrz WBA wagi średniej, znakomity Giennadij Gołowkin (Fonfara ćwiczy tam gdzie Kazach – w Summit Gym, należącym do trenera Abela Sancheza).

Do Big Bear Lake niegdyś zawitał też Lennox Lewis i poczuł się na tyle dobrze, że… jego walki z Gołotą nie lubimy wspominać. Z kolei temu ostatniemu górski klimat nie posłużył – według relacji jego wieloletniego menedżera Ziggy’ego Rozalskiego, „Andrew” opuścił Kalifornię zaledwie cztery dni przed starciem z Grantem, przegranym przed czasem mimo desek Amerykanina w pierwszej rundzie. Czy po kilkunastu latach klątwa Gołoty pozostanie historią, a po obozie w Big Bear szczęście uśmiechnie się do Fonfary?

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

NIE BĘDZIE WALKI MASTERNAKA Z MAKABU O PAS WBA

master_trening

Nie dojdzie do pojedynku Mateusz MasternakIlunga Makabu, którego stawką miał być pas tymczasowego mistrza świata WBA wagi cruiser.

Choć walkę zdążono już oficjalnie zapowiedzieć i podpisać kontrakty, pięściarz z Demokratycznej Republiki Konga nie porozumiał się ze swoim promotorem Rodneyem Bermanem (zarazem organizatorem gali planowanej na 21 czerwca w Monte Carlo) i tym samym zrezygnował z pojedynku.

– Liczę, że otrzymam ofertę walki o znaczący tytuł w podobnym terminie. Żałuję, że uciekło mi duże wyzwanie, ale taki jest boks. Jeśli Makabu zmieni zdanie, będę gotowy. W mocnym treningu będę do końca tygodnia – komentuje 27-letni „Master”.

Od swoich promotorów z grupy Sauerland Event pięściarz usłyszał, że potyczka o tymczasowy tytuł WBA pozostanie realna. Jeden z wariantów zakłada, że zmianie nie musiałaby ulec nawet data i miejsce walki, a rywalem zostałby Youri Kalenga, lecz taki scenariusz wydaje się mało prawdopodobny. Organizator gali nie jest promotorem ani Polaka, ani Francuza i teoretycznie nie ma żadnego interesu, aby sponsorować pojedynek o pas. Ponadto nazwiska Kalengi próżno szukać w czołowej „15″ rankingu WBA.

Być może zaproszeniem Polaka do Moskwy zainteresowany byłby Denis Lebiediew, pełnoprawny mistrz World Boxing Association? Rosjanin ostatnio miał skrzyżować rękawice z Guillermo Jonesem, lecz Panamczyka przyłapano na dopingu i pojedynek w ostatniej chwili odwołano.

– Dla mnie to byłby najlepszy wariant, ale na razie mogę go traktować jedynie w kategoriach życzeń. Denisa nie uważam za lepszego pięściarza niż Makabu, a przecież stawka pojedynku byłaby większa, podobnie jak pieniądze. Nie miałem zamiaru narzekać, ale podliczając koszty przygotowań, po starciu w Monte Carlo zostałoby mi nie więcej niż dziesięć tysięcy dolarów – ocenia wrocławianin.

Z kolei polscy kibice najbardziej cieszyliby się z walki Masternaka z Pawłem Kołodziejem, który w rankingu WBA zajmuje 1. lokatę. Jeśli w kraju znaleźliby się chętni na organizację takiej konfrontacji, usankcjonowanie jej jako starcie o tymczasowy pas WBA nie musiałoby stanowić wielkiego problemu.

– Do tej pory nie było poważnych rozmów na ten temat. Jeśli jednak taka opcja przybrała realne kształty, a Paweł chciałby podjąć rękawicę, byłbym jak najbardziej za – deklaruje Masternak.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

„MASTER” DOSTANIE WALKĘ Z ILUNGĄ MAKABU? STAWKĄ TYMCZASOWY PAS WBA

master01

Mateusz Masternak kontra Ilunga Makabu. Stawką czerwcowego pojedynku ma być pas tymczasowego mistrza świata WBA wagi junior ciężkiej.

Wiadomość o starciu Polaka z niebezpiecznym mańkutem z Demokratycznej Republiki Konga krążyła w kuluarach od dłuższego czasu. W poniedziałek o walce po raz pierwszy napisały polskie media. Zarówno Masternak, jak i jego promotorzy z grupy Sauerland Event informacji jeszcze nie potwierdzają, ale finalizacja rozmów wydaje się być naprawdę blisko. Masternak i Makabu mają skrzyżować rękawice w czerwcu.

- Rzeczywiście, chodzi o drugą połowę czerwca – mówi nam promotor Kalle Sauerland. – Mateusz był już mistrzem Europy, a teraz chcemy podnieść poprzeczkę. Nazwiska rywala nie zdradzę. Powiem za to, że uważam go za lepszego pięściarza niż Grigorij Drozd (Masternak uległ mu jesienią w Moskwie i stracił tytuł EBU – przyp. red.) i dla Mateusza powinno to być jeszcze większe wyzwanie. Kiedy odsłonimy karty? Zaczekajcie jeszcze około dziesięciu dni – precyzuje Sauerland.

Mówiąc o podnoszeniu poprzeczki, promotor zapewne ma na myśli pas tymczasowego mistrza świata WBA wagi cruiser. W lutym 26-letni Makabu miał o niego walczyć z Pawłem Kołodziejem w Monako, a wiosną z… Masternakiem w Nowym Jorku, lecz w obu przypadkach skończyło się na planach. Wiele wskazuje na to, że afrykański mocarz (15 nokautów w 16 wygranych walkach, przegrał raz – podobnie jak „Master”) szansy doczeka się za nieco ponad dwa miesiące. W Europie.

Pełnoprawnym mistrzem świata WBA jest Denis Lebiediew, który 25 kwietnia w Moskwie stoczy drugą walkę z Guillermo Jonesem. Z pierwszej, dramatycznej konfrontacji obronną ręką wyszedł Panamczyk, lecz wpadł na stosowaniu dopingu i tytuł zwrócono Rosjaninowi. Triumfator rewanżu prędzej czy później powinien dać szansę zwycięzcy starcia Masternak – Makabu.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

MATEUSZ MASTERNAK WIE, ŻE MUSI RYZYKOWAĆ

master_trening

Mateusz Masternak wie, że nowy styl walki wiąże się z dużo większym ryzykiem przyjmowania niebezpiecznych uderzeń, ale… – Boksując tak jak dawniej, na najwyższym poziomie nic bym nie osiągnął – twierdzi były mistrz Europy wagi cruiser.

W sobotę w duńskim Esbjergu Mateusz Masternak wysoko wypunktował na dystansie ośmiu rund Stjepana Vugdeliję – rywala twardego, choć co najwyżej ze średniej półki. Następnego dnia podzielił się z nami swoimi refleksjami po tym starciu. Zgodnie z zapowiedziami, od pierwszego gongu Polak postawił na ofensywny boks w półdystansie.

- Jak podsumować tę walkę? Zdobyłem cenne doświadczenie, walcząc w nowym stylu i bliższym dystansie, stosując nowe techniki. Występ oceniam na plus, aczkolwiek przyznaję, że miałem momenty lepsze i gorsze. Jeśli chodzi o te drugie – po udanych akcjach, w których udało mi się zranić przeciwnika, zamiast z zimną głową kontynuować to, co robiłem wcześniej, nastawiałem się na jeden silny cios, a to nie przynosiło efektu – przyznaje Masternak.

Jeszcze rok temu wrocławianin walczył zupełnie inaczej, kontrolując ringowe wydarzenia z dystansu. Duża agresja i nieustanny pressing mają się stać nieodłącznym elementem jego pojedynków, tak jak w potyczce z Vugdeliją.

- Zazwyczaj boksowałem bazując na refleksie, na odchyleniach i nie miałem tak bliskiego kontaktu z rywalem. W nowym stylu ciosy przeciwnika dochodzą o wiele częściej, przynajmniej do gardy. Trzeba się do tego przyzwyczaić. Dawniej miałem dużo więcej czasu na dojście do przeciwnika, odejście, odpoczynek. Teraz jest nieustanny pressing. Do kolejnej walki chcę się przygotować jeszcze lepiej i podyktować w niej jeszcze wyższe tempo – deklaruje „Master”.

Do poważnego sprawdzianu podopieczny trenera Piotra Wilczewskiego ma przystąpić już na przełomie czerwca i lipca. Wówczas ma się bić o wartościowe trofeum z rywalem o umiejętnościach zbliżonych do Grigorija Drozda (o ile nie wyższych), na rzecz którego jesienią stracił pas mistrza Europy wagi cruiser. Czy będzie gotowy na konfrontację z mocno bijącym przeciwnikiem?

- Pod względem technicznym jest jeszcze trochę do poprawienia, ale jestem głodny sukcesu i chcę szybko wrócić do czołówki. Nowy styl jest dużo bardziej ryzykowny niż poprzedni, ale wiem, że boksując tak jak dawniej, na najwyższym poziomie nic bym nie osiągnął. Tamten sposób walki był bardzo łatwy do rozszyfrowania przez rywali. Stwierdziliśmy, że to nie jest mój boks. Nie jestem Sugarem Rayem Leonardem z bardzo szybkimi nogami, rękami, niesamowitym refleksem, który uniknie wszystkich ciosów, przetańczy dwanaście rund i będzie cały czas zwyciężał. Mam trochę inne predyspozycje. Jestem silny fizycznie, mam mocne uderzenie. Te elementy chcemy wykorzystać – tłumaczy pięściarz.

W sobotę niespełna 27-letni Masternak odniósł 32. wygraną w trwającej od 2006 roku karierze na zawodowym ringu i drugą z rzędu po ubiegłorocznej porażce przed czasem z Drozdem. W lutym znokautował w 4. rundzie Sandro Siproszwilego.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

OPALACH, DUSZAK I GERLECKI WYGRYWAJĄ PODCZAS GALI W GIŻYCKU

opalach

W walce wieczoru gali boksu zawodowego Tymex Boxing Night w Giżycku, Przemysław Opalach (15-2, 13 KO) pokonał doświadczonego Bakera Barakata (39-16-4, 27 KO), zdobywając wakujący pas WBC Baltic Silver kategorii super średniej.

Od początku Polak skoncentrował się na ciosach na korpus i już w drugiej rundzie mocnym lewym hakiem pod prawy łokieć wyraźnie naruszył rywala, choć obyło się wtedy bez liczenia. Barakat dobrze rozpoczął trzecią rundę, ale pół minuty przed końcem Polak znów trafił hakiem w okolice wątroby i tym razem Niemiec już przyklęknął, dając Grzegorzowi Molendzie policzyć do ośmiu w ramach odpoczynku. W czwartej odsłonie Przemek nadział się nawet na prawy sierp przeciwnika, jednak cały czas kontrolował wydarzenia w ringu.

W ostatnich sekundach piątego starcia złapał oponenta w narożniku i posłał na deski prawym podbródkowym. Sędzia policzył do ośmiu, a z dalszych opresji Bakera wyratował gong. Opalach podkręcił tempo w szóstej rundzie, lecz szczelnie zakryty rywal nie dał sobie zrobić więcej krzywdy. W kolejnych minutach obraz potyczki nie zmieniał się, aż nareszcie w końcówce dziewiątej odsłony Opalach zamiast bić lewym tym razem uderzył prawym hakiem w okolice żeber, doprowadzając przeciwnika do trzeciego nokdaunu. Polak nie zdołał jednak postawić przysłowiowej kropki nad „i”, więc o wszystkim usieli decydować sędziowie. Oni oczywiście nie mili wątpliwości i jednogłośnie opowiedzieli się za Polakiem – 100:89, 99:88 i 100:87.

Tomasz Duszak (4-0-1, 2 KO) spotkał na swojej drodze doświadczonego i znanego w Europie journeymana, Jonathana Pasi (22-29-2, 8 KO). Polak kontrolował pojedynek ciosami prostymi, wykorzystując lepsze warunki fizyczne. Niemiec polował na pojedyncze bomby, które jednak najczęściej pruły powietrze. Wygrana Duszaka nie podlegała dyskusji, choć jeśli chce osiągać poważniejsze sukcesy na pewno będzie musiał zaprezentować się lepiej niż dziś. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali przewagę Tomka w rozmiarach 60:55 i dwukrotnie 59:56.

Michał Gerlecki (4-0, 2 KO) przekonywał przed galą, że wspólne sparingi z Masternakiem wyszły mu na dobre. Wynik na to wskazuje, choć rywal nie postawił dziś naszemu „półciężkiemu” zbyt wysoko poprzeczki. Początek pojedynku nie wskazywał na rychłe jego zakończenie. Polak spokojnie boksował i dopiero w samej końcówce starcia trafił mocno. Remo Arns (5-11, 3 KO) ustał, ale już w przerwie przed drugą rundą pozostał na stołku. Grzegorz Molenda ogłosił wygraną Gerleckiego przez TKO, choć ten nawet nie zdążył się nawet porządnie spocić.

Daniel Bociański (1-0) wypunktował na dystansie czterech rund Mustafę Dogana (4-7, 3 KO) w potyczce kategorii super średniej. Polak wyszedł do ringu bardzo spięty, ale z każdą minutą rozkręcał się coraz bardziej i w samej końcówce trafił bardzo mocnym prawym. Po ostatnim gongu sędziowie ocenili pojedynek na korzyść Daniela w rozmiarach 40:37 i dwukrotnie 40:36. W starciu dwóch kolejnych debiutantów Wojciech Niedzielski (0-0-1) zremisował z Aleksandrem Binkowskim (0-0-1) po nudnych czterech starciach.

źródło: bokser.org

ADAM KOWNACKI NOKAUATUJE NA GALI W ATLANTIC CITY

Pomimo długiej przerwy Adam Kownacki (6-0, 6 KO) zrobił co do niego należy, czyli szybko rozprawił się z Excellem Holmesem (2-3-1, 1 KO). Polak walczący w wadze ciężkiej już w ostatnich sekundach pierwszej rundy mocno naruszył swojego przeciwnika, choć wszystko przerwał jeszcze wtedy gong na przerwę. Ale tuż po niej nasz „Baby Face” ostro ruszył do ataku, złapał Amerykanin przy linach serią kilku mocnych ciosów i sędzia Allen Huggins wkroczył do akcji w obawie przed nokautem.

Kownacki ważył wczoraj jeszcze 115,2 kilograma, ale i tak sporo zrzucił od momentu kiedy wrócił na salę. Teraz obiecuje, że ciężkim treningiem zejdzie jeszcze bardziej w dół, a boksem zajmie się już na poważnie. Trzymamy za słowo, bo talent na pewno w nim drzemie…

Pojedynek był częścią gali boksu zawodowego w Atlantic City, na której walka wieczoru była rywalizacja Siergieja Kowaliowa (24-0-1, 22 KO) z Cedriciem Agnew (26-1, 13 KO) w obronie pasa WBO wagi półciężkiej.

źródło: bokser.org

fot. Kasia Niedźwiecka, Global Boxing

ANDRZEJ FONFARA I ADONIS STEVENSON: OKO W OKO PO RAZ PIERWSZY

Niespełna dwa miesiące dzielą Andrzeja Fonfarę od wielkiej próby umiejętności i charakteru. 24 maja w Montrealu, na terenie przeciwnika, polski pięściarz wyjdzie na ring 22-tysięcznej hali Bell Centre, aby stawić czoła rewelacyjnemu Adonisowi Stevensonowi. 36-letni Kanadyjczyk pierwsze wielkie zwycięstwo – sensacyjny nokaut na Chadzie Dawsonie – odniósł dopiero w czerwcu ubiegłego roku. Od tamtej chwili (walka trwała zaledwie 75 sekund) urodzony na Haiti reprezentant Kanady cieszy się tytułem mistrza świata federacji WBC, a po dwóch kolejnych wiktoriach (deklasacja Tavorisa Clouda i Tonyego Bellew) wielu specjalistów, w tym prestiżowy magazyn The Ring, uważa go za najlepszego pięściarza całej kategorii półciężkiej. Wydaje się, że 26-letniego Fonfarę czeka sprawdzian najtrudniejszy z możliwych.

Zderzenie w Montrealu
W czwartek kanadyjski mistrz i polski pretendent po raz pierwszy spojrzeli sobie głęboko w oczy. Okazją do spotkania była reklamująca pojedynek konferencja prasowa. Gospodarzem w Casino de Montreal był Yvon Michel, promotor Stevensona i główny organizator majowej imprezy. Mimo że Fonfara ma już na koncie znaczące zwycięstwa (Glen Johnson, Gabriel Campillo), a niekiedy odnosił je oglądany przez kilka tysięcy widzów (Ray Smith, walka w Newark poprzedzała wyjście na ring Tomasza Adamka), atmosferę wielkiego boksu zawodowego być może po raz pierwszy poczuł dopiero wczoraj.

Nie ze względu na liczbę przedstawicieli mediów (według relacji obecnego na miejscu dziennikarza Przemysława Garczarczyka ci nie dopisali), ale już biorąc pod uwagę efektowną oprawę wydarzenia – jak najbardziej. Światła, animacje za plecami siedzących za konferencyjnym stołem Fonfary i Stevensona i ich wielkie podobizny – wszystko na wysokim poziomie. Poznaliśmy też hasło promujące pojedynek. Collision, czyli wypadek, zderzenie – znaczenie słowa jest takie samo w obu urzędowych językach Kanady, angielskim i francuskim.

Pas to przeznaczenie
Z dostosowaniem się do rangi wydarzenia problemu nie mieli też główni bohaterowie. Obaj ubrani w eleganckie marynarki, wypowiadali się o sobie z respektem. Żaden z nich nie zapomniał jednak zaznaczyć, że to on zejdzie z ringu z pasem mistrza świata WBC. – Trenuję tak, aby nokautować przeciwników. Czekam na was 24 maja. Dobrze wiem, że tytuł pozostanie w moim posiadaniu – zapewnił Stevenson. – Mistrzostwo świata to moje przeznaczenie i mocno wierzę, że cel osiągnę właśnie w starciu z Adonisem – zakomunikował Fonfara, któremu towarzyszyli promotor Leon Margules oraz Marek Fonfara, brat i menedżer.

O godną obstawę postarał się także Stevenson. Po jego lewej stronie miejsce zajął Sam Watson, prawa ręka Ala Haymona, sprawcy prawdziwej burzy, jaka rozpętała się w amerykańskich mediach sportowych kilkadziesiąt godzin przed konferencją. To właśnie wpływowy Haymon (nie rozmawia z mediami, wyręcza go Watson) w ostatniej chwili doprowadził do sprzedaży transmisji majowej gali telewizji Showtime, a nie HBO, która miała ją wcześniej obiecaną.

Koronacja w maju
Bez incydentów obyło się także podczas tradycyjnego pojedynku spojrzeń. Obrzucania się inwektywami i nieprzyjemności nie było, zresztą te zupełnie nie pasowałyby do atmosfery spotkania. Stevenson mógł się przekonać, że pretendent rzeczywiście jest od niego sporo wyższy (180 – 188 cm), ale to na jego barkach spoczywały obiekty pożądania Polaka – pas WBC oraz magazynu The Ring dla najlepszego pięściarza wagi półciężkiej na świecie. Taki sam dumnie nosi choćby Władymir Kliczko, czempion królewskiej kategorii.

Po odwróceniu się w kierunku fotoreporterów, na twarzach pięściarzy dominował uśmiech. Później Fonfara wyjawił, że pewne uszczypliwości jednak się pojawiły. – Zdążyliśmy sobie trochę porozmawiać. Adonis powiedział, że może i jestem Polskim Księciem, ale to on jest królem. Odpowiedziałem, że moja koronacja nastąpi 24 maja. Dodałem jeszcze, że możemy się spróbować już zaraz, że jestem gotowy. Adonis odpowiedział, że on gotowy jeszcze nie jest – relacjonował Garczarczykowi nasz pięściarz.

W treningu Fonfara pozostaje od stycznia, lecz specjalistyczne przygotowania do starcia ze Stevensonem rozpoczął 10 dni temu. W następnym tygodniu zaprosi do Chicago sparingpartnerów, a pod koniec kwietnia uda się do słynnego górskiego ośrodka w Big Bear w Kalifornii (trenował tam m.in. Saul Alvarez przed starciem z Floydem Mayweatherem juniorem). Do Montrealu poleci bezpośrednio stamtąd.

Stevenson następne tygodnie ma spędzić w austriackich Alpach, gdzie dołączy do trenującego tam Władymira Kliczki. Szkoleniowcy Kanadyjczyka i Ukraińca, Javan Sugar Hill i Johnathon Banks, znają się doskonale. Obu wychował Emanuel Steward, w ostatnich latach przed śmiercią (październik 2002) najważniejsza postać w narożniku Kliczki.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

Fot. rds.ca

GMITRUK I ŁAPIN OSTROŻNIE O SZANSACH FONFARY

- Stevenson szczególnie groźny jest w pierwszej fazie pojedynku. Andrzej musi pamiętać o defensywie – mówi Andrzej Gmitruk. – Fonfara będzie musiał zaprezentować coś więcej niż dotychczas – ocenia Fiodor Łapin.

ANDRZEJ GMITRUK
były trener Tomasza Adamka, mistrza świata WBC wagi półciężkiej (2005-2007) i cruiser (2008-2009)
Przetrwać pierwsze rundy
Według mnie najlepszym pięściarzem wagi półciężkiej na świecie jest obecnie Siergiej Kowaliow, ale to nie zmienia faktu, że walka z Adonisem Stevensonem zapowiada się dla Andrzeja Fonfary jako bardzo duże wyzwanie. Kanadyjczyk imponuje dynamiką, boksuje w agresywny, nieprzewidywalny sposób, dobrze orientuje się w zamiarach przeciwnika i potrafi go zaskoczyć, o czym przekonał się choćby Chad Dawson, znokautowany potężnym lewym sierpowym już w pierwszej rundzie. Szczególnie groźny Stevenson jest w pierwszej fazie pojedynku, więc aby ustrzec się przed niebezpieczeństwem, Andrzej musi należycie zaprezentować się w defensywie. Musi pamiętać o obronie po swoim ataku, bo Adonis już pokazał, że potrafi skontrować odkrytego rywala. Jeżeli Andrzej obierze odpowiednią taktykę i odpowiednio się zabezpieczy szczelnym blokiem, to druga połowa pojedynku może okazać się dla niego łatwiejsza. Tym bardziej, że Fonfara znany jest ze swojej nieustępliwości i nabierania wiatru w żagle wraz z kolejnymi rundami. W ostatnim czasie nie mieliśmy okazji przekonać się jak wygląda to u Stevensona, lecz większość mocno bijących zawodników, takich jak on, w późniejszej fazie pojedynku traci na dynamice i skuteczności.

FIODOR ŁAPIN
trener aktualnego mistrza świata WBC wagi cruiser Krzysztofa Włodarczyka
Potrzeba więcej luzu
Adonis Stevenson i Siergiej Kowaliow to obecnie dwaj najlepsi pięściarze kategorii półciężkiej na świecie, a jeśli miałbym wskazać trudniejszego rywala dla Andrzeja Fonfary, postawiłbym jednak na Kanadyjczyka. Mistrz WBC jest leworęczny, nie brak mu dynamiki, mocno uderza, a w ostatnich pojedynkach potwierdził wysoką klasę. Dla Andrzeja może okazać się bardzo niewygodny, między innymi dlatego, że walczącego z odwrotnej pozycji przeciwnika znacznie trudniej jest nękać lewym prostym. Aby liczyć na zwycięstwo, Fonfara będzie musiał zaprezentować coś więcej niż dotychczas. Mańkutem jest także pokonany przez Polaka w ubiegłym roku Gabriel Campillo, ale trudno o wyciąganie konkretnych wniosków, bo w starciu z Hiszpanem Andrzej nie był sobą. Był spięty, przechodził obok walki, brakowało defensywy. Dobrze, że w wreszcie trafił rywala i nie zawiódł go mocny cios z prawej ręki, na który zawsze może liczyć. Jeśli Andrzej będzie tak walczył ze Stevensonem, to o sukcesie nie będzie mowy. Elementy do poprawienia? Praca nóg, balans tułowia, wyprowadzanie kombinacji ciosów na luzie. Przed ostatnią walką zaobserwowałem, że nad tym ostatnim elementem Andrzej już popracował. Oby szedł dalej w tym kierunku.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

GRZEGORZ PROKSA ZABOKSUJE NA WYSPACH. RYWALEM ANGLIK MATTHEW HALL

proksa01

Grzegorz Proksa poznał datę powrotu na ring po ubiegłorocznej porażce na punkty z Sergio Morą. 19 kwietnia dwukrotny mistrz Europy w wadze średniej (do 72,6 kg) wystąpi w Manchesterze, a rękawice skrzyżuje z 29-letnim Matthew Hallem.

- Jestem zadowolony, bo to odpowiedni przeciwnik na powrót. Znowu lecę do jaskini lwa. Będę walczył w Manchesterze, a Hall właśnie stamtąd pochodzi. Lubię to! – cieszy się Proksa, rówieśnik swojego najbliższego rywala. Polak i Anglik dobrze pamiętają walijskiego wojownika Kerryego Hope`a. W marcu 2012 roku Walijczyk sensacyjnie odebrał Proksie tytuł mistrza Europy (wygrał na punkty po 12 rundach). Super G zrewanżował się po czterech miesiącach, zwyciężając przez techniczny nokaut w 8. rundzie. Identycznie wyglądał rezultat potyczki Hope`a z Hallem. Doszło do niej sześć lat temu.

- Jeszcze nie widziałem tej walki, ale Hall rzeczywiście nie jest przypadkowym zawodnikiem. Ma na koncie sukcesy (w 2009 roku był mistrzem Wspólnoty Brytyjskiej wagi junior średniej, rok później walczył o mistrzostwo Europy – przyp. red.), a ostatnio wytrzymał dwanaście rund z Billym Joe Saundersem, olimpijczykiem z Pekinu. Decyzje o przyszłości jeszcze nie zapadły, ale jedno wiem na pewno. Dzięki zwycięstwu powinienem wrócić do gry o poważną stawkę w wadze średniej – ocenia Proksa.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

WIACZESŁAW GŁAZKOW PODZIĘKOWAŁ „GÓRALOWI” ZA WALKĘ

Wiaczesław Głazkow po przekonującej wygranej z Tomaszem Adamkiem zapowiada gotowość do walki o tytuł mistrza świata.

– Czy to była moja najlepsza walka na zawodowym ringu? Z boku zazwyczaj widać lepiej. Jeśli więc ludzie tak oceniają, to pewnie mają rację – mówi nam Wiaczesław Głazkow po sobotnim zwycięstwie nad Tomaszem Adamkiem. W amerykańskim Bethlehem 29-letni Ukrainiec wygrał jednogłośnie na punkty, pozbawił naszego pięściarza nadziei na drugą walkę o tytuł mistrza świata wagi ciężkiej, natomiast sam wykonał w jej kierunku milowy krok. A po ubiegłorocznym remisie z Malikiem Scottem i niewiele lepszym występie przeciwko Garrettowi Wilsonowi (wygrana na punkty) wydawało się, że szala zwycięstwa przechyli się jednak na stronę Adamka.

– Podejście do tej walki, niezwykle istotnej z punktu widzenia dalszej kariery, sporo mnie kosztowało pod względem psychologicznym, ale w ringu uniknąłem trudnych momentów. W ósmej rundzie była nawet szansa, aby wygrać przed czasem. Huknąłem Adamka prawym i poczułem, że „popłynął”. Wykazał się jednak ringowym cwaniactwem wynikającym z bogatego doświadczenia. Klinczował, chował głowę i już nie dałem rady przyłożyć równie mocno. Poza tym okazał się niezwykle twardy. Dziękuję mu za tę walkę, bo stałem się po niej o wiele mądrzejszy i bardziej doświadczony. Wreszcie mam na koncie pierwszy dwunastorundowy pojedynek. Dwanaście rund i dziesięć? To jednak duża różnica – opowiada Głazkow.

– Ubiegłoroczne sparingi z Tomaszem a sobotnia walka? Nadal uważam, że nie można powiedzieć, iż dla jednego z nas miały pozytywny wpływ przed pojedynkiem, a dla drugiego negatywny. Obaj poznaliśmy swoje silne i słabsze strony, ale na podstawie sparingów ja naprawdę nie potrafiłem przewidzieć, jak potoczy się walka. Poza tym spędzaliśmy w ringu cztery, pięć, góra sześć rund. Inny dystans, inne rękawice, inne podejście do boksowania. Muszę zatem powtórzyć, że sparing i walka to dwie zupełnie różne historie – zaznacza „Car”.

Przed walką pięściarz z Ługańska o przyszłości wypowiadał się ostrożnie.

– Jedynym celem jest Adamek. Za wcześnie, aby mówić o pasie mistrza świata. Najpierw muszę się sprawdzić z kimś takim jak Tomasz – tłumaczył Ukrainiec. Po zwycięstwie zmienił nastawienie. – Jestem gotowy na walkę o mistrzostwo świata. Nie ma sensu dłużej czekać – odpowiedział nam pięściarz, lecz po chwili przyznał, że konkretny plan działania nie został jeszcze ustalony.

– Czy będę dążył do statusu obowiązkowego pretendenta IBF (po wygranej z Adamkiem awansował na 2. miejsce w rankingu – przyp. red.)? Poczekajmy na decyzję federacji, ale wygląda na to, że Kubrat Pulew, lider listy IBF, nie będzie już ryzykował utraty pozycji i zechce jak najszybciej stanąć do walki z mistrzem Władymirem Kliczką. Ranking WBC (o wakujący tytuł tej federacji 10 maja w USA będą rywalizować Bermane Stiverne i Chris Arreola – przyp. red.)? Niczego nie mogę wykluczyć, oddaję się do dyspozycji grupy Main Events. W rewanżu stawiam na Stiverne’a. Skoro już raz wygrał z Arreolą, pewnie zrobi to ponownie – ocenia Głazkow.

19. zawodowy pojedynek (w bilansie ma 17 zwycięstw – 11 przed czasem – oraz 1 remis) ma stoczyć latem, z rywalem o mniej znanym nazwisku niż Adamek. Po sobotnim zwycięstwie udał się na zasłużony urlop. Wspólnie z żoną, która przyleciała do USA dzień po starciu z Polakiem, rozpoczął go w Nowym Jorku. Później małżeństwo Głazkowów zamierza zwiedzić Florydę.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

JAK POLAK Z POLAKIEM. CZY DOJDZIE DO WALKI ADAMKA Z WŁODARCZYKIEM?

Przegrana Tomasza Adamka (49-3, 29 KO) z Wiaczesławem Głazkowem (17-0-1, 11 KO) oznacza chyba definitywny koniec marzeń „Górala” o kolejnej drugiej walce o mistrzowski pas w najcięższej kategorii. Jest to także porażka pewnej drogi prowadzenia kariery tego utalentowanego boksera, która zamiast do najwyższych laurów zaprowadziła go w ślepą uliczkę. Nasuwa się pytanie, co dalej z Tomaszem Adamkiem?

Sam bokser w wywiadzie po pojedynku z Głazkowem nie wykluczył zakończenia kariery, ale być może przemawiały przez niego rozczarowanie i rozgoryczenie. Adamek nie osiągnął sportowego celu, który sobie postawił, ale chyba także nie osiągnął sukcesu finansowego na miarę swoich aspiracji. Wprawdzie za dwie walki (z Witalijem Kliczką i z Chrisem Arreolą) zainkasował imponujące kwoty, ale trzeba wziąć pod uwagę także stronę kosztową. Wiadomo, że w USA, gdzie od kilku lat przebywa Adamek wraz z rodziną, życie jest znacznie droższe, niż w Polsce. Koszty trenera, sparringpartnerów, sal treningowych, odnowy biologicznej itd. itp., chociaż zapewne na bieżąco pokrywane są przez promotorów, to w ostatecznym rozliczeniu i tak prędzej lub później obciążą boksera. Nie od dziś wiadomo, że za darmo to jest tylko serek w pułapce na myszy. Stan posiadania Tomasza Adamka jest jego prywatną sprawą, ale ponieważ on sam jest osobą publiczną, to pozwolę sobie wyrazić przekonanie, że nie osiągnął on jeszcze poziomu pozwalającego na beztroskie korzystanie z życia bez konieczności martwienia się o przyszłość (zwłaszcza w USA, gdzie chyba zamierza pozostać już na stałe). Sądzę, że kasa mu się przyda i że tę kasę łatwiej przyjdzie mu zarobić w Polsce, niż gdziekolwiek indziej.

Krzysztof Włodarczyk (49-2-1, 35 KO) jest od blisko czterech lat mistrzem świata WBC w wadze cruiser, ale też na pewno nie może uchodzić za sportowca spełnionego. Jako mistrz świata stoczył mało walk, z których jedynie dwie (z Dannym Greenem i Rachimem Czachkijewem) można uznać za dochodowe. On także nie inkasuje w praktyce całości honorariów za walki, ale musi z tych pieniędzy rozliczyć się z promotorami. W chwili obecnej nic nie wiadomo o jakichś konkretach dotyczących kolejnego pojedynku w obronie posiadanego tytułu. Raczej wygląda na to, że czeka na atrakcyjną ofertę.

Pomysł walki Adamek vs Włodarczyk jest czymś oczywistym i naturalnym. W końcu to zupełnie zgodne z oczekiwaniami kibiców, żeby dwaj ewidentnie najlepsi od lat polscy bokserzy zawodowi skrzyżowali w ringu rękawice, tym bardziej, że gabarytowo są do siebie zbliżeni i nie trzeba doprowadzać do jakiejś sztucznej konfrontacji piórkowego z junior średnim (jak to się dzisiaj często dzieje na światowych ringach). Były do tego już zresztą przymiarki ze strony obozu „Diablo”, lecz spotkały się z odmową strony przeciwnej wyrażoną dość lekceważącym tonem. Takim, jakim bogaty wujek z Ameryki rozmawia z ubogim krewnym w Polsce. Skomentowałem to wówczas, że „jeszcze przyjdzie koza do woza” i do dzisiaj podtrzymuję swoje zdanie na ten temat.

Przedstawiciele Knockout Promotions też w przeszłości wyrażali niezbyt fortunne opinie. Np. tę, że Polska to zbyt mały i biedny kraj, żeby opłacało się w nim organizować galę boksu zawodowego na wysokim poziomie. Fakty zaświadczają, że tak nie jest. Nie tylko sukces walki Kliczko vs Adamek we Wrocławiu, ale także popularność konfrontacji Adamek vs Gołota i Gołota vs Saleta, a nawet zupełnego badziewia, jakim były imprezy z udziałem Marcina Najmana.

Walka Góral vs Diablo (najlepiej o pas WBC w cruiser) to przedsięwzięcie skazane z góry na sukces. To impreza, która musi się udać i pod każdym względem powinna być pożądana przez dla wszystkich zainteresowanych. Przez bokserów, promotorów, telewizje i przez milionową rzeszę polskich kibiców boksu (wliczam tych niedzielnych i świątecznych, ale w tym przypadku są ku temu podstawy). Wystarczy, żeby odpowiedni ludzie porozmawiali, jak Polak z Polakiem i spróbowali dojść do porozumienia. Biorąc pod uwagę naszą wredną narodową cechę, jaką jest bezinteresowna zawiść, nie będzie to łatwe. Jednak spróbować można, warto, a nawet trzeba, bo chodzi tu przecież o wydarzenie historyczne w polskim boksie.

Dariusz Chmielarski, bokserzy.cba

GMITRUK: TOMEK NIE POWINIEN SŁUCHAĆ DORADCÓW, TYLKO ZROBIĆ PO SWOJEMU

gmitruk_andrzej

- Dziwią mnie wypowiedzi trenera Rogera Bloodwortha – mówi w krótkiej rozmowie z Przemysławem Osiakiem z „Przeglądu Sportowego” Andrzej Gmitruk, były szkoleniowiec Tomasza Adamka.

- Jaka była główna przyczyna porażki Tomasza Adamka z Wiaczesławem Głazkowem?
AG: Złożyło się na nią wiele elementów. Uważam, że Tomek był w stanie pokonać Głazkowa, ale nawet laik zauważy, że został przestawiony na zupełnie inny sposób boksowania niż kiedyś. Nowy styl na pewno nie gwarantował powodzenia w starciu z Ukraińcem. Głazkow to utalentowany pięściarz, ale na pewno daleko mu do jego rodaka Władymira Kliczki. Dziwią mnie też wypowiedzi trenera Rogera Bloodwortha, który z uporem maniaka powtarza tezę, że Tomek każdego dnia staje się lepszym pięściarzem. Niestety, ale obraz pojedynku z Głazkowem pokazał coś zupełnie innego. Nie rozumiem też programu promocji Adamka, który wybrała grupa promotorska Main Events. Parę lat temu do hali Prudential Center w Newark przychodziło wiele tysięcy Polaków, a walka w Bethlehem? To wszystko można było dużo lepiej zorganizować.

- Obóz Adamka popełnił błąd, decydując się na starcie z Głazkowem i drogę w kierunku pozycji obowiązkowego pretendenta IBF?
AG: Wszyscy zauważaliśmy, że Tomek powinien był dążyć do walki o tytuł mistrza świata WBC, z którego zrezygnował Witalij Kliczko. Nie rozumiem dlaczego nie widziała tego promotorka Kathy Duva. Dlaczego doprowadzono do konfrontacji dwóch pięściarzy z tej samej grupy? Innych możliwości na pewno nie brakowało. Dlaczego nie doprowadzono do rewanżu z Chrisem Arreolą? W USA sprzedałby się świetnie, a Tomek znowu odniósłby zwycięstwo. Widać, że biorąc pod uwagę styl walki Arreola mu odpowiadał. A wygrana stałaby się przepustką do bardzo poważnej walki, właśnie o pas WBC.

- Czy pański były podopieczny powinien jeszcze walczyć?
AG: To bardzo osobista decyzja i należy ona wyłącznie do Tomka. Z pewnością minie trochę czasu zanim ją podejmie. Nie powinien słuchać doradców, a zrobić po swojemu. Ma 37 lat, zrobił wiele dla polskiego sportu, wywalczył tytuły mistrzowskie w dwóch kategoriach wagowych, co będzie trudno powtórzyć któremukolwiek polskiemu pięściarzowi. Nie chciałbym, aby tracił prestiż, na który zapracował sobie przez lata, ale każdą decyzję Tomka należy uszanować. Mam nadzieję, że ci, którzy jeszcze niedawno wróżyli mu wielkie osiągnięcia w wadze ciężkiej, nie odwrócą się od niego i po przegranej z Głazkowem nie zostanie sam, jak w szatni po walce z Kliczką.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

DARIUSZ MICHALCZEWSKI: TOMEK ADAMEK NIE POWINIEN JUŻ BOKSOWAĆ

Przebieg i końcowy wynik sobotniego pojedynku Tomasza Adamka z Wiaczesławem Głazkowem komentowało wielu fachowców. Do tego grona na łamach „Przeglądu Sportowego” dołączył Dariusz Michalczewski, były zawodowy mistrz świata wagi półciężkiej (1994-2003) i junior ciężkiej (1994). „Tygrys” sugeruje „Góralowi”, by ten zakończył pięściarską karierę…

Jest mi bardzo przykro, bo naprawdę zależy mi na zwycięstwach naszych pięściarzy i nie lubię oglądać ich porażek. Jeśli Tomek Adamek ma pomysł na życie, to powinien zakończyć karierę. Jeśli nie ma i wciąż musi zarabiać pieniądze, niech boksuje, lecz do pojedynków nie będzie już przystępował jako faworyt, a stanie się mięsem armatnim dla młodszych pięściarzy i ich promotorów. Powinien powiesić rękawice na kołku. Inaczej zacznie się rozmieniać na drobne. Ja zakończenie kariery zaplanowałem długo przed swoją ostatnią walką, jeszcze będąc mistrzem świata.

Tym pojedynkiem Tomek zrobił milowy krok do tyłu. A przecież Wiaczesław Głazkow jest dosyć surowym zawodnikiem, który Władymirowi Kliczce mógłby co najwyżej czyścić buty. W boksie Tomka nic obecnie nie funkcjonuje. Stoi szeroko na nogach, ma wyprostowany tułów, a od Głazkowa przyjmował takie sygnalizowane ciosy proste, wyprowadzane bez żadnego zwodu, że aż nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Tym bardziej, że Adamek zapewniał o swojej wysokiej formie.

Walka w Polsce, z Arturem Szpilką, Mariuszem Wachem? Decyzja należy tylko i wyłącznie do Tomka, ale musi pamiętać, że to już byłby właśnie początek rozmieniania się na drobne. Adamek może dalej bawić się w boks i dorabiać, ale prawdę mówiąc nie wiem, czemu boksowanie na takim poziomie ma w ogóle służyć. Jedyną motywacją mogą być pieniądze, lecz jeżeli Tomkowi ich nie brakuje, dalsze pojedynki nie miałyby żadnego sensu. Skoro okazał się wyraźnie słabszy od Głazkowa, to o najważniejszych laurach w wadze ciężkiej może zapomnieć. Przecież Ukraińcowi jeszcze sporo brakuje nie tylko do swojego rodaka Kliczki, ale nawet do innych pięściarzy ze światowej czołówki.

Tomek nie powinien już boksować – chyba, że za naprawdę dobre pieniądze ze Szpilką, Wachem, Albertem Sosnowskim albo Andrzejem Wawrzykiem. Czy nadal jest najlepszym polskim pięściarzem wagi ciężkiej? Teraz nie jestem pewien, czy wygrałby ze Szpilką. Może dzięki rutynie udałoby mu się przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę, ale tak naprawdę trudno przewidzieć, jak ten pojedynek by się zakończył.

Opracował: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

GŁAZKOW POKONAŁ ADAMKA PO CIĘŻKIEJ WALCE. KONIEC KARIERY „GÓRALA”?

Adamek937

W głównym pojedynku wieczoru na gali w Betlehem Wiaczesław Głazkow (17-0-1, 11 KO) odniósł największe zwycięstwo w karierze – Ukrainiec wygrał jednogłośnie na punkty z naszym dwukrotnym mistrzem świata Tomaszem Adamkiem (49-3, 29 KO). Potwierdziło się wiele teorii sprzed walki. Po pierwsze – „Czar” miał sposób na „Górala”. Po drugie – nastąpiło symboliczne przekazanie pałeczki w Main Event. Młodszy bokser zastąpił schodzącą gwiazdę.

Zaczęło się dobrze dla Polaka. Adamek był aktywniejszy i choć nie bił tak celnie jak rywal, to jednak wygrał pierwsze dwie lub trzy rundy. Sytuacja zmieniła się w czwartym starciu, kiedy Głazkow zaczął trafiać coraz częściej, a na twarzy Tomka pojawiły się pierwsze ślady – najpierw zamykające się prawe oko, a potem krew z nosa. Lewy prosty Ukraińca działał perfekcyjnie, a nasz rodak niestety nie był dość uważny w obronie.

Głazkow wyraźnie wygrał kilka rund z rzędu i zdawało się nawet, że może zaczyna przełamywać Adamka i spróbuje się pokusić o zwycięstwo przed czasem. Na szczęście okazało się, że Tomasz nie zapomniał do końca, jak należy boksować i przeciwstawił młodości i sile swoje wielkie doświadczenie oraz ogromne serce do walki.

W końcówce ósmego starcia „Czar” zranił Adamka prawym sierpowym. Polak przetrwał kryzys, ale nie wyglądało to dobrze. Ofensywa Głazkowa trwała w dziewiątej odsłonie, ale „Góral” nie jest rywalem z łapanki i od dziesiątej rundy zaczął nieoczekiwanie wracać do gry. Mistrzowskie starcia należało zapisać na konto naszego dwukrotnego mistrza świata, który przejął inicjatywę i zaczął nawet rozbijać zmęczonego przeciwnika, lecz nie wystarczyło to do odrobienia strat.

Sędziowie punktowali 117-110, 117-111 i 116-112 – trochę za wysoko. Jednogłośne zwycięstwo Głazkowa nie jest jednak żadnym skandalem, bo nawet przy sędziowaniu sprzyjającym Polakowi trudno byłoby dać mu więcej niż sześć starć. Tomek najlepsze ma już za sobą i wie, że walka mistrzowska właśnie mu się wymknęła, ale nie powiedział jasno, czy zamierza boksować dalej.

- Nie wiem, co będzie dalej z moją karierą. Wiem za to, że nie zaboksuję już o tytuł. To niemożliwe – powiedział Adamek w wywiadzie dla NBC. Na decyzję naszego dwukrotnego mistrza świata będziemy musieli więc poczekać, ale niewykluczone, że Tomek postanowi zawiesić rękawice na kołku.

Leszek Dudek, bokser.org

KALLE SAUERLAND: ADAMEK MOŻE ZAPOMNIEĆ O WALCE Z KLICZKĄ

Kalle Sauerland, promotor Kubrata Pulewa z niemieckiej grupy Sauerland Event, w rozmowie z „PS” przekonuje, że to jego pięściarz, a nie Tomasz Adamek zmierzy się z Władymirem Kliczką jako obowiązkowy pretendent federacji IBF.

- Pokonując Tony’ego Thompsona, Kubrat Pulew miał zostać obowiązkowym pretendentem federacji IBF…
Kalle Sauerland: Wygrał, został obowiązkowym pretendentem i jest nim do dziś.

- Dlaczego więc słyszymy o możliwych konfrontacjach zawodnika pańskiej grupy z Tomaszem Adamkiem lub Dereckiem Chisorą?
KS: Z Chisorą sprawa jest jasna. Federacja EBU zarządziła przetarg na walkę o mistrzostwo Europy wagi ciężkiej, ale nas interesuje jedynie mistrz świata Władymir Kliczko. Po jego spodziewanym zwycięstwie nad Aleksem Leapaim (do walki dojdzie 26 kwietnia w Oberhausen – przyp. red.), IBF niezwłocznie zarządzi negocjacje dotyczące starcia Ukraińca z Pulewem. Rok temu pozycja obowiązkowego pretendenta tej organizacji była nieobsadzona. Odbywał się turniej, w wyniku którego zobowiązano nas do rozmów w sprawie walki z Adamkiem. Byliśmy blisko porozumienia, planowaliśmy galę w Polsce, ale wasz pięściarz zerwał negocjacje argumentując, że pojedynek z Pulewem nie jest atrakcyjny finansowo. Dziwne, skoro IBF zarządziła równy podział honorariów lub – nie pamiętam dokładnie – być może nawet 60:40 na korzyść Adamka.

- Dziś Adamek nie zaprzecza, że możecie wrócić do rozmów, a z Pulewem mógłby skrzyżować rękawice jesienią w Polsce.
KS: To kompletnie niedorzeczne, ale Adamkowi zapewne zależy, aby o walce z Wiaczesławem Głazkowem było głośno i nic dziwnego, że tak mówi. Przykro mi, ale Tomasz miał okazję rok temu i powinien był ją wykorzystać. Mógł wygrać z Pulewem i tym samym wywalczyć prawo do starcia z Władymirem. Zamiast tego stracił ponad rok, a w sobotę walczy z rywalem pokroju Głazkowa. To pokazuje, jak głupią podjął decyzję. Cóż, byłem pod wrażeniem jego występów w wadze półciężkiej i cruiser, ale tego samego nie mogę powiedzieć o jego pojedynkach w kategorii ciężkiej. Według mnie jest na nią za mały.

- Adamek nie ma więc co liczyć na walkę z Pulewem?
KS: Absolutnie nie. Kubrat miałby rezygnować z wywalczonej już pozycji obowiązkowego pretendenta, aby stoczyć kolejny eliminator? To nie miałoby żadnego sesnsu.

- Po wygraniu z Leapai, a zapewne tak się stanie, pierwszym rywalem Kliczki zostanie Bułgar?
KS: Tak, bo zgodnie z regulaminem, nadejdzie pora na obowiązkową obronę tytułu IBF. Te zasady są przecież bardzo przejrzyste i sądzę, że sam Władymir powoli szykuje się już do pojedynku z Pulewem. Zgoda, przed nim jeszcze Leapai, ale porażkę Kliczki mało kto sobie wyobraża, choć rywal może okazać się groźny w dwóch pierwszych rundach.

- Co z eliminatorem WBO? Podobno Pulew i Chisora mogliby się bić nie tylko o pas mistrza Europy, ale i o pierwsze miejsce w rankingu tej federacji. Tyle że obowiązkowym pretendentem jest właśnie Leapai…
KS: Dokładnie, został z nim po wygranej z Denisem Bojcowem i właśnie z tej pozycji przystępuje do potyczki z Władymirem. To znaczy, że do kolejnej obowiązkowej obrony pasa WBO zostaną całe dwa lata. Tak długie oczekiwanie nas oczywiście nie urządza. Kubrat jest pretendentem IBF i chce stanąć do walki z Kliczką jak najszybciej.

- A gdyby Pulew wcześniej pokonał Adamka lub Chisorę, to zwycięstwo nie poprawiłoby waszej pozycji przed negocjacjami z obozem Kliczki?
KS: Chisora to dobry pięściarz i nie przeczę, że stworzyliby z Pulewem ciekawe widowisko, ale skoro Kubrat zaryzykował, stanął do trudnej walki z Thompsonem, który przedtem odniósł dwa efektowne zwycięstwa (dwukrotnie znokautował Davida Price’a – przyp. red.), to kolejnej próby nie potrzebuje. Przy okazji – Thompsonowi należą się słowa uznania, bo jako jedyny nie uciekł przed starciem z Kubratem. Ryzyka nie chcieli podjąć Adamek, a także Bryant Jennings i Tyson Fury. Wszyscy odmówili. To wiele mówi na temat sportowych możliwości Pulewa.

- We wtorkowym przetargu na walkę z Chisorą nie weźmiecie zatem udziału?
KS: Decyzję podejmiemy w niedzielę.

- Więc może jednak czekacie na rezultat walki Adamek – Głazkow?
KS: Wynik już teraz nie jest dla mnie tajemnicą. Dla Adamka walka nie powinna być trudniejsza niż ćwiczenia, które wykonuje na rozgrzewce.

- Podsumowując, do pojedynku Adamek – Pulew na sto procent nie dojdzie w 2014 roku?
KS: Nie dojdzie do niego wcześniej niż przed walką Kliczko – Pulew. A jeśli Kubrat pokona Władymira, wówczas możemy pomyśleć o Adamku jako kandydacie do walki w pierwszej obronie tytułów.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy

WŁADYMIR KLICZKO RYWALEM TOMASZA ADAMKA JUŻ W 2014 ROKU?

Najpierw Wiaczesław Głazkow, potem Władymir Kliczko? Jeśli wierzyć słowom Kathy Duvy, po raz drugi o mistrzostwo świata wagi ciężkiej Tomasz Adamek mógłby walczyć już w tym roku.

Sześć zwycięstw w wadze ciężkiej zapewniło Tomaszowi Adamkowi pojedynek o mistrzostwo świata federacji WBC, w którym okazał się zbyt słaby, aby zagrozić Witalijowi Kliczce. Teoretycznie istnieje możliwość, że szósta wygrana po klęsce we Wrocławiu pozwoli „Góralowi” po raz drugi walczyć o najważniejsze laury w królewskiej kategorii.

Jeżeli w sobotę Adamek pokona Wiaczesława Głazkowa, odniesie zwycięstwo numer 50. na zawodowym ringu (od 1999 roku rywalizował w wadze półciężkiej, a w latach 2007-2009 w junior ciężkiej, w obu sięgał po tytuły mistrza świata). Stawką potyczki w amerykańskim Bethlehem będzie 2. miejsce w rankingu federacji IBF. Może się jednak okazać, że zwycięzca polsko-ukraińskiej konfrontacji zgarnie o wiele bardziej wartościowy łup. Jeśli wierzyć promotorce obu zawodników Kathy Duvie z firmy Main Events, gra może się toczyć nawet o pozycję obowiązkowego pretendenta do starcia z Władymirem Kliczką, czempionem IBF, jak również WBA i WBO. Nie jest bowiem wykluczone, że lider rankingu tej pierwszej organizacji, Kubrat Pulew, zdecyduje się na starcie z Dereckiem Chisorą. Bułgar i Brytyjczyk też biliby się o status pretendenta, lecz z ramienia federacji WBO.

– Pulew nie może walczyć w eliminatorze WBO, a jednocześnie brać udział w eliminatorze IBF. Żadna organizacja rankingowa się na to nie zgodzi. Gdyby Pulew przystąpił do walki z Chisorą jako walki eliminacyjnej, złożymy wniosek, żeby starcie Adamka z Głazkowem zostało uznane za ostateczny eliminator do pojedynku z mistrzem świata IBF Władymirem Kliczką – powiedziała Duva polskiemu dziennikarzowi pracującemu w USA, Przemysławowi Garczarczykowi.

Przetarg na walkę Pulew – Chisora ma się odbyć w przyszły wtorek. Nie można jednak wykluczyć, że promotorzy Bułgara z niemieckiej grupy Sauerland Event ostatecznie zmienią kurs i w przypadku sobotniego zwycięstwa Adamka wybiorą negocjacje z obozem Polaka. Trzecią opcją dla Pulewa pozostaje starcie z Kliczką, do którego doszłoby w Niemczech.

„Na rozdrożu”
Konfrontacja Adamek – Głazkow nieprzypadkowo promowana jest hasłem: „Na rozdrożu”. Dla jednego z pięściarzy oznaczać będzie koniec pewnej drogi – w przypadku porażki 37-letni Adamek raczej nie podejmie trzeciej próby rankingowej wspinaczki, która miałaby się zakończyć bojem o tytuł mistrza wagi ciężkiej. Wiek, 29 lat, Głazkowa nie ogranicza w takim stopniu jak Polaka, lecz po co najwyżej poprawnych występach przeciwko Malikowi Scottowi (remis) i Garrettowi Wilsonowi (wygrana na punkty), wyraźnie ulegając „Góralowi” trudno mu będzie zrobić w USA wielką karierę.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

adamek_glazkov

MASTERNAK WALCZY W KWIETNIU. LATEM DUŻE WYZWANIE?

master01

12 kwietnia w duńskim Esbjergu swój 33. pojedynek na zawodowym ringu ma stoczyć Mateusz Masternak, były mistrz Europy wagi junior ciężkiej. 26-letni pięściarz z Wrocławia do walki przygotowuje się w Dzierżoniowie pod okiem Piotra Wilczewskiego, z którym w narożniku miesiąc temu znokautował w 4. rundzie Sandro Siproshviliego. Był to pierwszy występ „Mastera” po październikowej porażce z Grigoriyem Drozdem i stracie tytułu federacji EBU.

– Na 99 procent będę walczył 12 kwietnia w Danii. Życzyłbym sobie, żeby przeciwnik był lepszy niż Siproszwili – twardszy, szybszy, bardziej dynamiczny i bardziej skłonny do podejmowania ryzyka. Jeszcze nie wiem, czy szykuje się trudna przeprawa, aczkolwiek dostałem już informację, że tym razem pojedynek będzie zakontraktowany na dziesięć rund – mówi Masternak.

Niedawno informowano, że do najbliższej walki pięściarz wspólnie z Wilczewskim przygotuje się w USA. Istniała bowiem możliwość, że w kwietniu Masternak wyjdzie na ring właśnie w tym kraju. Z tych planów nic jednak nie wyszło.

– To miało być bardzo poważne wyzwanie. Nie chcę dzielić skóry na niedźwiedziu, ale być może za jakiś czas temat znów stanie się aktualny i do walki dojdzie latem w Europie. W takiej sytuacji treningi w USA oczywiście nie wchodzą w grę, ale jestem bardzo wdzięczny Mariuszowi Kołodziejowi (szef grupy promotorskiej Global Boxing – przyp. red.) za złożoną propozycję – mówi zawodnik niemieckiej stajni Sauerland Event.

Motywacji do ciężkich treningów Masternakowi nie powinno zabraknąć tym bardziej, że pod koniec lutego znów został ojcem. Półtora roku po przyjściu na świat Mikołaja, małżonka Daria urodziła pięściarzowi drugiego syna.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

HERNANDEZ CHORY. HUCK TAKŻE NIE CHCE WALCZYĆ Z KOŁODZIEJEM

kolodziej1

Gdyby nie zmieniły się pierwotne plany, walkę o tytuł mistrza świata Paweł Kołodziej stoczyłby już w najbliższą sobotę w Berlinie. Starcie z czempionem IBF wagi cruiser Yoanem Pablo Hernandezem najpierw przełożono na 29 marca, a ostatecznie odwołano. Według oświadczenia niemieckiej grupy Sauerland Event, Kubańczyk zmaga się z zapalaniem błony śluzowej żołądka i nie może trenować.

– Jestem ogromnie rozczarowany. Wracam do Krynicy, by wspólnie z rodziną odpocząć od boksu i wszystkich spraw związanych z pojedynkiem – mówi 33-letni Kołodziej. Ciężkich treningów nie musiałby przerywać, gdyby udało się doprowadzić do starcia z Marco Huckiem. To właśnie niemiecki mistrz federacji WBO zastąpi Hernandeza w Berlinie. Miał wyjść na ring dopiero 3 maja, lecz w trybie awaryjnym promotorzy ściągnęli go z wakacji w Dubaju.

– Zaproponowaliśmy, aby to Paweł został rywalem Hucka, ale oferta została definitywnie odrzucona. Nie znam powodów – komentuje Andrzej Wasilewski, promotor Kołodzieja. – Przypuszczam, że Huck chce walczyć ze słabszym przeciwnikiem. Ostro trenowałem i jestem w gazie, a Niemcy doskonale o tym wiedzą. Wydaje mi się, że nie chcą ryzykować – tłumaczy „Harnaś”.

Zapalenie żołądka to oficjalna przyczyna odwołania walki Hernandez – Kołodziej, ale czy prawdziwa? Wcześniej 29-letniemu Kubańczykowi długo dokuczała kontuzja prawej dłoni. Z tego powodu pauzował od września 2012 do listopada 2013 roku. – Dobrze znam realia boksu zawodowego i wiem, że tak naprawdę w grę może wchodzić wiele przyczyn. Co do dłoni Hernandeza, podczas styczniowej konferencji prasowej w Berlinie zwróciłem na nią uwagę. Widać, że była operowana. Nie chcę jednak niczego insynuować – zastrzega podopieczny trenera Fiodora Łapina.

Czy istnieje szansa, że Kołodziej jednak stanie do walki z Hernandezem, ale w późniejszym terminie? – Dzień, dwa i powinniśmy wiedzieć więcej. Na razie nie mamy informacji czy rezygnacja z walki jest ostateczna. Jeśli okazałoby się, że tak, spróbujemy doprowadzić do starcia z Olą Afolabim o pozycję obowiązkowego pretendenta IBF. Federacja musi wyrazić zgodę na taki pojedynek. Jesteśmy w kontakcie z IBF i czekamy na odpowiedź – wyjaśnia Wasilewski.

– Mam taki charakter, że jeśli na coś bardzo liczę, to później mocno tym żyję. Kiedyś, będąc w szkole oficerskiej, czekał mnie ważny egzamin, do którego nie doszło. Podejście do tego egzaminu śniło mi się przez kilka lat. Walkę z Hernandezem chcę stoczyć naprawdę, nie we śnie – zaznacza pięściarz.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

SULĘCKI I SYROWATKA ZWYCIĘŻAJĄ PODCZAS GALI W SUWAŁKACH

gala_suwalki

W głównej walce wieczoru Bodzio Boxing Night w Suwałkach spotkali się pięściarze wagi średniej – Maciej Sulęcki (17-0, 3 KO) oraz Howard Cospolite (9-3-1, 4 KO). Francuz okazał się wymagającym rywalem i do samego końca próbował przełamać Polaka. Od pierwszego gongu obaj pięściarze próbowali przejąć inicjatywę w ringu i narzucili wysokie tempo. Polak był odrobinę szybszy i precyzyjniejszy, co dało mu zwycięstwo w tej odsłonie. W rundzie drugiej „Striczu” miał problemy ze znalezieniem recepty na pressing Francuza. Cospolite na koniec zerwał się do ataku i zaskoczył tym faworyta. W kolejnym starciu Sulęcki wyraźnie się rozluźnił i znów przejął inicjatywę. Polak często trafiał na korpus, co z pewnością będzie miało wpływ na przebieg drugiej fazy pojedynku. Kolejne dwie rundy nie przyniosły wielkiego przełomu – Sulęcki był aktywniejszy i trafiał precyzyjniej, jednak chwilami się dekoncentrował i wdawał w niepotrzebne wymiany z silniejszym fizycznie Francuzem. W szóstej odsłonie presja Cospolite nieco spadła i przewaga Sulęckiego w ringu była nieco wyraźniejsza. Francuz w swoim stylu przyspieszył przed końcowym gongiem odrabiając nieco straty. Przełom przyniosło kolejne starcie – „Striczu” trafił już na początku rundy lewym sierpem i mocno przyspieszył zasypując rywala serią ciosów, jednak ten zdołał się odgryźć. Polak trafił jeszcze mocno w końcówce rundy i zaliczył ją na swoje konto. W ostatnich rundach Cospolite wyraźnie stracił impet i nastawił się na nokautujący cios. Sulęcki parokrotnie wstrząsnął oponentem, jednak nie był w stanie doprowadzić do liczenia. W samej końcówce Cospolite nieco przyspieszył, jednak było już zbyt późno, by zmienić obraz pojedynku. Po dziesięciu rundach sędziowie punktowali 97-93, 98-94, 97-93.

Michał Syrowatka (8-0, 1 KO) pewnie pokonał Alexa Bone’a (10-16-2, 4 KO), choć Ekwadorczyk postawił wysoko poprzeczkę. Pięściarz z Ełku jak zwykle zaprezentował nienaganną pracę nóg, dzięki której pozostawał najczęściej nieuchwytny dla rywala. Ten nieustannie parł do przodu, szukając mocnego prawego sierpa nad lewą ręką Polaka. Ten jednak najczęściej sprytnie unikał tych bomb, po odchyleniu czy zajstepie kontrując przeciwnika. Ekwadorczyk powrócił dobrą piątą rundą, lecz Michał po przerwie znów uruchomił nogi i lewy prosty, dzięki czemu odzyskał przewagę. Wyrównane siódme starcie Syrowatka finiszował piękną akcją, gdy najpierw uderzył prawym podbródkowym, poprawił prawym sierpem i po przejściu w prawo trafił lewym sierpowym. Tak oto kibice w Suwałkach i przed telewizorami zobaczyli osiem rund ciekawej, technicznej walki, którą nagrodzili gromkimi brawami. Sędziowie punktowali 79:73, 79:73 i 79:72 – wszyscy oczywiście na korzyść Michała.

Łukasz Maciec (20-2-1, 5 KO) zanotował jubileuszowe zwycięstwo, odprawiając przed czasem mistrza Europy sprzed dwunastu lat, Chawazi Chacygowa (10-4, 6 KO). Doświadczony, sporo umiejący Białorusin w pierwszych minutach sprawiał trochę kłopotów „Grubemu”. Polak jednak miał nieznaczną przewagę. W końcówce trzeciej rundy zawodnik Paco Lublin trafił mocnym prawym podbródkowym, poprawił prawym sierpem i w końcu zrobiło się trochę ciekawiej. Zabrzmiał gong i… Chacygow pozostał w narożniku, nie wychodząc do kolejnego starcia.

W oczekiwaniu na rewanż z Łukaszem Maćcem korespondencyjny pojedynek stoczył Sasun Karapetyan (6-1, 2 KO). W pierwszej rundzie konfrontacji z doświadczonym Konstantinsem Sakarą (13-31-3, 11 KO) zaczął trochę ospale, ale już od drugiej rundy systematycznie zwiększał tempo. Tak naprawdę jednak dopiero od czwartej pokazał dobry boks, wcześniej trochę zawodząc. Wydłużył swoje serie z jednego-dwóch ciosów na cztery-pięć, co od razu przyniosło wymierne korzyści, bowiem odgryzający się dotąd Sakara został zepchnięty do głębszej defensywy. W ostatniej, szóstej odsłonie, Karapetyan wstrząsnął Łotyszem obszernym prawym sierpowym, lecz nie zdołał skończyć go przed czasem. Sędziowie punktowali wygraną Sasuna 59:56, 59:55 oraz 60:54.

W pierwszej walce gali w Suwałkach spotkali się pięściarze kategorii super średniej – Norbert Dąbrowski (14-1, 6 KO) oraz Martins Kukulis (8-40, 5 KO). Podopieczny Andrzeja Gmitruka od początku ustawiał rywala prawym prostym, polując lewym hakiem pod prawy łokieć w okolice wątroby. Tak upływały kolejne minuty, ponieważ Łotysz ograniczał się do pojedynczych prawych sierpów po zebraniu wcześniej ciosu na blok. Raz nawet Dąbrowskiego zaskoczył, jednak większej krzywdy nie zrobił. Sam natomiast był liczony w końcówce trzeciego starcia po lewym krzyżowym Norberta. Po gongu kończącym czwartą odsłonę nie mogło być wątpliwości i sędziowie wskazali na Polaka – jednogłośnie w rozmiarach 40:35.

W innej potyczce kategorii super średniej zmierzyli się Michał Starbała (9-0, 2 KO) oraz dobrze znany polskiej publiczności Ismail Tebojew (7-6-1, 3 KO). Były reprezentant naszego kraju od początku narzucił pressing, ale nie wdawał się w niepotrzebne wymiany ze słynącym z mocnego ciosu rywalem, tylko punktował podwójnym, nawet potrójnym lewym prostym. W końcówce drugiej rundy złapał przeciwnika przy linach lewym sierpowym, a w czwartej dosięgnął jego głowy długim prawym prostym. Do końca pojedynek był ciekawy, pomimo iż przewaga Starbały nie podlegała dyskusji. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na jego korzyść dwukrotnie 60:54 i 59:56.

źródło: bokser.org

WIACZESŁAW GŁAZKOW: TERAZ INTERESUJE MNIE TYLKO ADAMEK

Wynik pojedynku Tomasz Adamek – Wiaczesław Głazkow powinniśmy znać od trzech miesięcy, lecz z powodu choroby Polak nie mógł ryzykować wyjścia na ring. Ukrainiec, brązowy medalista igrzysk w Pekinie, cieszy się, że przed skrzyżowaniem rękawic z „Góralem” wzbogacił warsztat w starciu z Garrettem Wilsonem. 29-latek z Ługańska opowiada nam także o dotychczasowych potyczkach z Polakami, sukcesach ukraińskiego pięściarstwa w ostatnich latach oraz byłych kolegach z kadry – Wasylu Łomaczence i Ołeksandrze Usyku, którzy po zdobyciu złotych medali olimpijskich niedawno rozpoczęli wspinaczkę na szczyt w boksie zawodowym.

- Jak przebiega pańskie drugie podejście do starcia z Tomaszem Adamkiem, zaplanowanego na 15 marca w amerykańskim Bethlehem?
Wiaczesław Głazkow: Czuję się znakomicie, wszystko idzie zgodnie z planem. Szczytowej formy nie wypracowałem, ale na tym etapie jeszcze nie powinienem jej osiągnąć. W styczniu wybrałem się do Rosji na obóz do Samary, dwa tygodnie temu wróciłem do Ługańska, a niebawem wspólnie z trenerem Eduardem Mienczakowem wylatuję do USA.

- Bardzo się pan rozczarował, gdy kilkadziesiąt godzin przed walką okazało się, że Adamek nie wejdzie do ringu z powodu choroby?
WG: Nic strasznego się nie stało, bo szybko znaleziono zastępcę. Spędziłem w ringu dziesięć rund z Garrettem Wilsonem, cykl przygotowawczy nie poszedł na marne, udoskonaliłem pięściarski warsztat, a poza tym zdobyłem cenne doświadczenie, które w starciu z takim rutyniarzem jak Adamek na pewno mi nie zaszkodzi. Im więcej tego doświadczenia na moim koncie, tym mniej wymagający może okazać się pojedynek z Polakiem. 15 marca ucieszymy kibiców dobrym widowiskiem. Sądzę, że tym razem do walki dojdzie (śmiech).

- Stawką walki będzie druga pozycja w rankingu IBF. Polak od dawna powtarza, że w przypadku wygranej będzie dążył do statusu obowiązkowego pretendenta, a następnie do pojedynku z Władymirem Kliczką. Pański plan wygląda tak samo?
WG: Teraz interesuje mnie jedynie Adamek. O późniejszych pojedynkach nie myślę, bo to mogłoby tylko zaszkodzić. Oczywiście, od starcia z Adamkiem w kontekście walki o mistrzostwo świata będzie zależało wiele. Jeśli wygram, otworzą się przede mną szerokie perspektywy, ale jest za wcześnie, aby już mówić o mojej walce z Kliczką.

- W boksie amatorskim na pewno mierzył się pan z Polakami?
WG: Tak, choć szczerze mówiąc nie były to najważniejsze pojedynki w mojej karierze. Trudnych walk z Polakami sobie nie przypominam, być może nawet wszystkie zakończyłem przed czasem. Nazwisk nie pamiętam, bo zdaje się, że w latach moich występów na ringach amatorskich Polacy nie mieli mocnych zawodników w wadze superciężkiej. Z waszym krajem łączą mnie jednak dobre wspomnienia. Często zdarzały się wyjazdy do Polski, w samej Warszawie byłem kilka razy. Zdobyłem tam nawet brązowy medal młodzieżowych mistrzostw Europy. Polska to nasz sąsiad, przyjacielski naród. Nawet nasze języki są podobne.

- Jako amator wywalczył pan olimpijski brąz w 2008 roku, rok wcześniej srebro mistrzostw świata, a pańskie sukcesy i tak stanowią niedużą część dorobku Ukrainy w imprezach międzynarodowych ostatnich lat. Skąd tak wysoki poziom boksu amatorskiego w pańskim kraju?
WG: Sądzę, że ma to duży związek z czynnikami historycznymi. Ukraina, dawniej wchodząca w skład ZSRR, zawsze mogła się pochwalić mistrzami wywodzącymi się z sowieckiej szkoły boksu. Radzieccy trenerzy niegdyś szkolili nawet Kubańczyków. Na Ukrainie nadal żywe są wielkie tradycje. Doświadczeni szkoleniowcy, niegdyś pracujący w ZSRR, przekazywali i nadal przekazują wiedzę młodszym trenerom. Mamy w kraju wielu specjalistów.

- Polska też ma wspaniałe tradycje, a na medal olimpijski naszego boksera czekamy od 1992 roku. Na ostatnie igrzyska, poza poza pięściarką Karoliną Michalczuk, kwalifikacji nie zdobył ani jeden. Ukraińscy zawodnicy mogą liczyć na pomoc państwa?
WG: Nie można tego powiedzieć. U nas też nie zawsze jest słodko. Jeśli chodzi o poważne wsparcie, są to raczej pojedyncze przypadki, kiedy danym pięściarzem zainteresuje się jakiś biznesmen lub polityk. Przykładowo, dopiero po igrzyskach w Londynie złoci medaliści otrzymali po samochodzie i mieszkaniu.

- A może trenerzy mogą liczyć na godziwe wynagrodzenie, odwrotnie niż w Polsce?
WG: Gdybym powiedział o godziwym wynagrodzeniu, musiałbym ugryźć się w język. Trenerzy zarabiają nie tyle słabo, co bardzo słabo. Niejednemu nie wystarczyłoby, żeby wyżywić siebie, a co dopiero rodzinę. To jest niewdzięczna praca. Wszystko opiera się na entuzjazmie, pasji i bokserskich tradycjach.

- 1 marca o pas mistrza świata WBO wagi piórkowej z Orlando Salido będzie walczył Wasyl Łomaczenko, mistrz olimpijski z Pekinu i Londynu. Ustanowi rekord i zdobędzie tytuł już w drugiej zawodowej walce?
WG: Wasja to mój kolega z reprezentacji, razem reprezentowaliśmy Ukrainę w Pekinie. Wiem jak trenuje, ma znakomitego szkoleniowca w osobie jego ojca, Anatolija Łomaczenki. Tworzą zgrany zespół i nie zdziwię się, jeśli Wasja wygra z Salido. Jestem wręcz przekonany, że to zrobi.

- Kolejny z pańskich kolegów, złoty medalista z Londynu Ołeksandr Usyk upatrzył sobie inny rekord. Chce pobić osiągnięcie Evandera Holyfielda i zostać mistrzem wagi cruiser wcześniej niż Amerykanin, przed 12. zawodową walką.
WG: Z racji wielkiego talentu oczywiście stać go na to, ale wiele będzie zależało od jego promotorów. Sasza na pewno dołoży wszelkich starań i jeśli stanie do walki o tytuł w rekordowym tempie, to prawdopodobnie osiągnie swój cel. Jest przecież mistrzem olimpijskim, to mówi samo za siebie.

- A co pan sądzi o pomyśle startu Kliczki na igrzyskach w 2016 roku? Spotyka się on z krytyką na zasadzie: „Władymir chce zabrać miejsce młodym” i tak dalej.
WG: Trudno mi się do tego odnieść, bo na razie są to tylko rozmowy, a konkretne decyzje nie zapadły. Kto wie, a może chodzi tylko o zabiegi PR, mające na celu wywołanie wokół Władymira kolejnego tematu w mediach? Poczekajmy na konkrety.

- Walka na dystansie trzech rund nie sprawiłaby Kliczce problemu?
WG: Mogłaby sprawić. Przestawić się z dwunastu na trzy rundy nie byłoby tak łatwo. W boksie zawodowym w ciągu trzech rund niekiedy jedynie się rozgrzewasz, a dopiero potem przystępujesz do działania.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

KAMIL SZEREMETA: STAWIAM WSZYSTKO NA BOKS

szeremeta01

- Jak zaczęła się Twoja przygoda z boksem?
Kamil Szeremeta: Trenuję od dwunastego roku życia, w zasadzie za namową chłopaka siostry. Mój pierwszy trener Mikołaj Nos powiedział, że będę Mistrzem Polski. Kiedy zacząłem treningi, przez pierwszy rok opuściłem tylko jeden. Pamiętam, że bardzo się z tym źle czułem, a nawet się popłakałem. Na początku swojej kariery doszedłem nawet do finału Mistrzostw Polski, który przegrałem niesłusznie.

- Twój największy sukces sportowy to…
KS: Osiem razy mistrzostwo Polski, w tym dwa jako senior. Kolejnym ważnym osiągnięciem było wygranie turnieju im. Feliksa Stamma. W finale pokonałem Serika Sapiyeva z Kazachstanu, aktualnego mistrza olimpijskiego uznanego również za najlepszego zawodnika Olimpiady.

- Kiedy odbędzie się Twoja najbliższa walka bokserska?
KS: Na 15 marca mam zaplanowaną walkę w Ustrzykach Dolnych z Ivo Gogosevicem (Chorwacja). Pojedynek zakontraktowany jest na sześć rund. Bardzo prestiżowa walka czeka mnie na gali w Legionowie, w której zmierzę się w ośmiorundowym pojedynku z Rafałem Jackiewiczem.

- Kto był lub jest Twoim najlepszym trenerem?
KS: Każdy z trenerów, który mnie prowadził miał pozytywny wpływ na mój rozwój. Prowadzili mnie wspomniany wcześniej Mikołaj Nos, Andrzej Krukowski, Stanisław Wąsowski, Piotr Wilczewski (były mistrz Europy w boksie zawodowym). Teraz moim szkoleniowcem jest Andrzej Liczik.

- Na kim się wzorujesz i dlaczego?
KS: Bez wątpienia moim idolem jest Rocky Marciano. Mimo swojej małej postury miał niesamowite serce do walki i co najważniejsze zszedł z ringu niepokonany.

- Jakie silne i słabe strony ma Kamil Szeremeta?
KS: Zadziorność, chęć spełnienia marzeń, do których będę dążył za wszelką cenę – to są moje silne strony. Impulsywność to moja słabość.

- Masz jakieś inne pasje?
KS: Nie mam żadnych. Stawiam wszystko na boks.

- Myślałeś kim zostaniesz po zakończeniu kariery?
KS: Chciałbym otworzyć, tak jak moi bracia zakład mechaniczny. Oni mają swój warsztat w Łapach, a ja z chęcią spróbowałbym swoich sił prowadząc działalność w Białymstoku, ale póki co jestem bokserem i na tym się skupiam.

Błażej Okuła, 24@bialystokonline.pl

TOMASZ ADAMEK: JEDYNYM MISTRZEM ŚWIATA JEST WŁADYMIR KLICZKO

adamek_waga

- Pod nieobecność Witalija jedynym mistrzem wagi ciężkiej jest dla mnie jego brat Władymir. Jeśli mam walczyć o mistrzostwo świata, to tylko z najlepszym przeciwnikiem – mówi Tomasz Adamek. Zdobyciem tytułu federacji WBC nie jest zainteresowany.

- Spodobała się panu propozycja walki ze strony Tysona Fury’ego?
Tomasz Adamek: Jeśli miałaby to być walka za duże pieniądze, to poza kwietniowym terminem nie widziałbym problemu. Oczywiście najważniejsza pozostaje federacja IBF i pozycja obowiązkowego pretendenta, ale w boksie nie ma rzeczy niemożliwych. Jeśli Fury tak krzyczy, to możemy robić tę walkę. Muszę wygrać z Wiaczesławem Głazkowem, a potem przyjdzie czas na zastanawianie się, czy lepiej zorganizować ją w Stanach, czy na Wyspach Brytyjskich. Do klubu, w którym trenuję, ze swoim synem przychodzi mój przyjaciel i były przeciwnik Bobby Gunn. Z Furym łączy go pochodzenie – obaj są Cyganami. Wśród swoich Tyson nie jest mile widziany. To zadziorny naród, a Fury dużo gada, lecz mało robi. I Bobby mówi mi, żebym jechał na Wembley i się z nim bił. Może to i dobry pomysł? Przecież w Anglii mieszkają miliony Polaków…

- Na ile realna jest walka z Kubratem Pulewem, liderem rankingu IBF?
TA: Zobaczymy. Jeżeli nie będzie innej atrakcyjnej oferty, która mogłaby wpłynąć na przykład ze strony Fury’ego, to być może będzie trzeba starać się o walkę z Pulewem? Odbyłaby się raczej w Polsce, jako że Kubrata w USA nikt nie zna. Myślami nie wybiegam jednak tak daleko, bo jeżeli w marcu nie pokonam Głazkowa, to nie będzie o czym mówić.

- A o tytuł WBC nie chce się pan postarać? Niedawno zrezygnował z niego Witalij Kliczko, pas przejmie zwycięzca walki Bermane Stiverne – Chris Arreola…
TA: Pod nieobecność Witalija jedynym mistrzem wagi ciężkiej jest dla mnie jego brat Władymir. Jeśli mam walczyć o mistrzostwo świata, to tylko z najlepszym przeciwnikiem. Chcę tego pojedynku i zrobię wszystko, by doszedł do skutku.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

WALKA KOŁODZIEJA Z HERNANDEZEM PRZEŁOŻONA. PO RAZ TRZECI…

Pojedynek mistrza świata federacji IBF w wadze junior ciężkiej Yoana Pablo Hernandeza z Pawłem Kołodziejem odbędzie się 29 marca, trzy tygodnie później niż planowano. Oficjalnie dlatego, że kubańskiego czempiona dopadł wirus. Gala niemieckiej grupy Sauerland Event zostanie zorganizowana w Berlinie, lecz nie w Max Schmeling Halle, a w sportowo-widowiskowej arenie Velodrom, szczególnie dobrze znanej miłośnikom kolarstwa torowego.

Wiadomość o przesunięciu terminu walki polskiego pretendenta nie zmartwiła.

– Na piątek zaplanowaliśmy sparing i nie muszę z niego rezygnować. Cykl przygotowawczy będzie nieco inny, ale drastycznych zmian nie trzeba wprowadzać. Problem mógłby się pojawić dopiero wtedy, jeśli data walki zmieniłaby się po raz drugi lub trzeci, z czym musiał się mierzyć choćby Krzysiek Włodarczyk. Obecnie pracuję głównie nad siłą i wytrzymałością, dlatego nic mi się nie stanie – uspokaja 33-letni Kołodziej.

Kontrakt na pojedynek o mistrzowski pas podopieczny trenera Fiodora Łapina podpisał 28 stycznia, lecz o propozycji z Niemiec wiedział znacznie wcześniej. Dlatego niedługo po Nowym Roku zorganizował sobie obóz w Zakopanem.

– Zrealizowałem cały plan, który niemal co do minuty rozpisał mi trener. Dużo biegałem, co drugi dzień stawałem na szczycie Kasprowego Wierchu. Wykonałem ciężką pracę i okazuje się, że było warto. Dzięki temu moja wydolność stoi na wysokim poziomie. Przybyło czerwonych krwinek, a na treningach czuję dużą moc – cieszy się pretendent do tytułu IBF. W poniedziałek razem z Łapinem miał rozpocząć decydującą fazę przygotowań w Wiśle. Informacje z Niemiec mogą jednak sprawić, że ten plan się zmieni. – W piątek porozmawiam z trenerem i ustalimy co dalej – informuje pięściarz.

Berlińskie starcie, jak każda walka o mistrzostwo świata, potrwa maksymalnie 12 rund. Właśnie tyle czasu, łącznie 36 minut, Kołodziej i Hernandez spędzili już wspólnie w ringu. Polak i Kubańczyk sparowali dwa razy, na przełomie 2007 i 2008 roku w Niemczech.

– Kiedy to było? Pamiętam, że Marco Huck przygotowywał się wtedy do starcia ze Steve’em Cunninghamem (do walki doszło w grudniu 2007 roku – przyp. red.), a trenował tam, gdzie Hernandez. Sparowałem z Aleksandrem Frenkelem, trochę go zlekceważyłem i mocno oberwałem w pierwszej rundzie. Nie padłem na deski, lecz takiej bomby nigdy przedtem nie przyjąłem. Byłem podłamany, nie spałem całą noc, a następnego dnia okazało się, że mam wejść do ringu z Hernandezem. Zmobilizowałem się, pojawiła się sportowa złość i sześciorundowy sparing poszedł mi całkiem nieźle – wspomina pięściarz z Krynicy-Zdroju.

Kiedy doszło do drugiego sparingu? – Miesiąc lub dwa później. Znowu sześć rund, a dla mnie kolejne owocne doświadczenie. Kto był lepszy? Naprawdę nie pamiętam, ale nie ma to większego znaczenia. Nie mogę powiedzieć, że go pobiłem, ale i na pewno nie dałem się pobić. Ważne jest to, że doskonale pamiętam Hernandeza z obu sparingów. Poczułem jego ciosy na gardzie, poznałem jego sposób poruszania się – wylicza Kołodziej.

Niedługo potem, w marcu 2008 roku, kubański emigrant poniósł pierwszą i do dziś jedyną porażkę na zawodowym ringu. W Kilonii nie sprostał Wayne’owi Braithwaite’owi, który zakończył walkę już w trzeciej rundzie. W pozostałych 28 pojedynkach Hernandez nie znalazł pogromcy.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

ANDRZEJ FONFARA: TO NIE JA BĘDĘ LEŻAŁ!

Fonfara146

Tylko kataklizm mógłby sprawić, że planowane na 24 maja w Montrealu starcie Adonis Stevenson – Andrzej Fonfara nie doszłoby do skutku. Polski pięściarz przeczuwa, że pojedynek o mistrzostwo świata WBC wagi półciężkiej nie potrwa pełnego dystansu…

- Podpisał już pan kontrakt na walkę z Adonisem Stevensonem, mistrzem świata WBC wagi półciężkiej?
Andrzej Fonfara: Nie, ale praktycznie wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Omawiamy jeszcze pewne kwestie finansowe. Umowę powinienem podpisać lada dzień.

- Negocjacje dotyczą też tego, z kim zwycięzca zmierzy się w następnym pojedynku? Na pewno będzie to Siergiej Kowaliow, mistrz WBO?
AF: Rozmawiamy o tym z telewizją HBO. Czy będzie to Kowaliow? Tak się mówi, ale jak będzie? Nie wiadomo. To jest boks zawodowy. Jeśli wygram, to nadal nie będzie przesądzone, że moim przeciwnikiem zostanie Kowaliow. Jeżeli podpiszę taką klauzulę, to na pewno będę musiał z nim walczyć, jednak na dzień dzisiejszy nie mogę tego potwierdzić.

- Wcześniej mówił pan, że w przypadku pokonania Stevensona realna stanie się konfrontacja z innym Kanadyjczykiem, Jeanem Pascalem.
AF: Tak, Pascal nadal jest brany pod uwagę. Zresztą sam Stevenson mówi, że jeśli pokona mnie, to następny będzie Pascal, który niedawno poradził sobie z Lucianem Bute. A może to ja będę walczył z Pascalem, a nie z Kowaliowem w pierwszej walce po możliwym zwycięstwie? Jednak nie wybiegam tak daleko w przyszłość. Na razie wszystkie myśli koncentruję na Stevensonie. To dla mnie olbrzymia szansa. Jestem ogromnie zmotywowany, będę mocno trenował. Debiut na HBO, starcie z klasowym pięściarzem. Czego chcieć więcej?

- Może jeszcze dobrego zarobku? 325 tysięcy dolarów – tyle wyniesie pańska gaża?
AF: Cyfry mogą się jeszcze trochę zmienić, ale mam nadzieję, że jedynie na wyższe. Stanęło na takiej kwocie, ale negocjujemy większe pieniądze. Ostatecznie wyjdzie więc coś koło tego lub więcej.

- Plan przygotowań jest już gotowy?
AF: Praktycznie tak. Obecnie skupiam się głównie na technice, chcę też wypracować motoryczną podstawę przed głównymi przygotowaniami, które potrwają dziesięć tygodni. Najpierw będę trenował w Chicago, a na trzy, cztery tygodnie przed walką pojadę do górskiego ośrodka w kalifornijskim Big Bear, gdzie stoczę ostatnie sparingi. Do Montrealu udam się prosto stamtąd.

- Adonis Stevenson to nie tylko mistrz federacji WBC, ale i najlepszy pięściarz wagi półciężkiej na świecie, jak twierdzą choćby dziennikarze magazynu „The Ring”?
AF: Na pewno zasługuje na pozycję lidera. W ostatnich walkach był w znakomitej formie, wygrywał przed czasem. Widać, że służy mu zmiana kategorii z superśredniej na półciężką. Z drugiej strony oglądałem nie tylko jego ostatnie pojedynki, ale także wcześniejsze i wiem, że jest do trafienia. Mam w głowie wstępny plan walki, znam jego mocniejsze i słabsze strony. Wiem, jakie akcje mogą okazać się skuteczne przeciwko niemu i powoli zaczynam nad nimi pracować. Oczywiście nie powiem, o jakie konkretnie akcje chodzi, ale przynajmniej mogę zdradzić, że lubię się bić z mańkutami. Nie zapominam też o pracy nad defensywą.

- W którym z trzech wygranych przed czasem pojedynków o tytuł WBC rywal zrobił na panu największe wrażenie?
AF: Chada Dawsona znokautował raczej szczęśliwym uderzeniem niż dzięki wypracowanej akcji. Trafił na moment dekoncentracji rywala. Ten opuścił prawą rękę, Stevenson przymierzył lewą i było po wszystkim. W starciach z Tavorisem Cloudem i Tonym Bellewem udowodnił jednak, że w pełni zasługuje na mistrzostwo i nie można mu nic zarzucić. Aby wygrać, będę musiał pokazać charakter. Potwierdzić, że potrafię walczyć do końca. Postaram się go przełamać. Na ring wyjdę po swoje, jak do walki z każdym poprzednim przeciwnikiem. Nie będzie myśli, że czeka mnie starcie z mistrzem, a więc teoretycznie kimś lepszym.

- Stevensona szanuje pan jako sportowca, a jako człowieka? Nie drażni pana to, że w latach 90. zajmował się stręczycielstwem i odsiedział w więzieniu półtora roku?
AF: To jego prywatne sprawy. Ja do naszej rywalizacji podchodzę wyłącznie sportowo. Muszę go pokonać, bez względu na to, jakim jest i jakim był człowiekiem. Poza tym nikt nie jest święty, a ja nie znam dokładnie jego życiorysu.

- Która walka o mistrzostwo świata wagi półciężkiej z ostatnich lat szczególnie zapadła panu w pamięć?
AF: Postawię na pierwsze starcie Tomka Adamka z Paulem Briggsem z 2005 roku. To była prawdziwa wojna. Dzięki niezłomnemu charakterowi Tomek zdobył tytuł WBC. Mam nadzieję, że powtórzę jego wyczyn i pokonując Stevensona zgarnę ten sam pas.

- Mamy się spodziewać równie wielkiej dramaturgii?
AF: Zobaczymy. Emocji na pewno nie zabraknie, ale mam przeczucie, że w odróżnieniu od tamtej potyczki, moja ze Stevensonem zakończy się przed czasem. Ale to nie ja będę leżał.

- Które atuty mają ułatwić panu pokonanie Stevensona?
AF: Wzrost, zasięg ramion, lewy prosty. Mocno biję z prawej ręki. Obaj przegraliśmy po jednej walce przed czasem (Fonfara w 2008 roku z Derrickiem Findleyem, Stevenson w 2010 roku z Darnellem Boone’em; obaj w 2. rundzie – przyp. red.) i nie wygląda na to, że Stevenson ma tak twardą brodę, że po precyzyjnym trafieniu nie da się go położyć na deski. A przecież ostatniego rywala (Samuela Millera – przyp. red.) znokautowałem lewą ręką. Okazuje się zatem, że w niej też drzemie spora moc.

- 22-tysięczna hala Bell Centre w Montrealu pewnie zapełni się do ostatniego miejsca. Na tym poziomie o pańskie skrępowanie z uwagi na wrogą publiczność chyba nie powinniśmy się obawiać?
AF: Dwadzieścia tysięcy, piętnaście, dziesięć… Dla mnie to żadna różnica. Wyjdę z szatni skupiony i będzie liczyło się tylko to, co wydarzy się w ringu. Zresztą boksowałem już przed dużą publicznością, na przykład w Chicago, gdzie pokonałem Gabriela Campillo lub na gali z udziałem Tomka Adamka w Newark. Co prawda wśród kibiców przeważali wówczas Polacy i nikt na mnie nie gwizdał ani nie buczał, ale zmiana otoczenia nie powinna mieć żadnego znaczenia.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

NA MARGINESIE NAJBLIŻSZEJ WALKI KOŁODZIEJA: Z CZYM DO HERNANDEZA?

kolodziej1

Trudno być optymistą przed zaplanowaną na 8 marca walką Pawła Kołodzieja z mistrzem świata IBF Yoanem Pablo Hernandezem w Max Schmeling Halle w Berlinie. Zestawienie doskonałej ostatniej walki Hernandeza z Aleksandrem Aleksiejewem zakończonej efektownym nokautem na Rosjaninie i 3 kiepściutkich występów Kołodzieja w 2013 jednoznacznie wskazuje faworyta. Szanse Kołodzieja wyglądają nie tylko gorzej niż szanse Szpilki przed pojedynkiem z Jenningsem, ale chyba nawet gorzej, niż Wawrzyka z Powietkinem. Z drugiej strony, perspektywy Łukasza Janika przed starciem z Olą Afolabim też wyglądały marnie, a Polak mimo porażki pokazał się z dobrej strony.

Porównując bokserskie walory Kołodzieja i Hernandeza na korzyść Polaka przemawia jedynie wzrost (ale zasięg już chyba nie). Na remis ewentualnie można by ocenić siłę fizyczną, odporność na cios, ruchliwość i psychikę (niemiecki Kubańczyk miał ją słabą, ale chyba poprawił). Hernandez ma istotną przewagę w zakresie siły uderzenia, szybkości, techniki (zwłaszcza w ataku) i kondycji. Co powinien więc zrobić nasz pięściarz, żeby uniknąć w Berlinie jednostronnego lania zakończonego egzekucją?

Przede wszystkim powinien dobrze się przygotować do walki życia. Kołodziej z 2013 walczący z Crenzem, Hallem i Ikejim był Kołodziejem najsłabszym od wielu lat. Wolny, niemrawy, nie wyczuwający dystansu miał problemy z rywalami, których powinien szybko znokautować, gdyby tylko dysponował formą z lat 2009-2010 (walki z Callowayem, Krence’em, McClainem). Myślę, że słaba forma Harnasia w ubiegłym roku nie oznaczała jego schyłku jako boksera, ale była efektem niedbalstwa i rozkojarzenia, do jakich doprowadziło go wiele lat bezskutecznego oczekiwania na szansę walki o dużą stawkę. Dobrze przygotowany Paweł Kołodziej nadal nie będzie równorzędnym przeciwnikiem dla Hernandeza, ale nie będzie też ringowym fajtłapą.

Punkt drugi to taktyka nastawiona na wykorzystanie słabych stron rywala. Analizując walki Hernandeza, można odkryć jego piętę Achillesową, którą jest moment przechodzenia do półdystansu w celu przeprowadzenia decydującego ataku na osłabionego i nadwyrężonego przeciwnika. Chcąc skończyć rywala przed czasem, Hernandez zapomina o obronie i staje się wtedy łatwy do trafienia. Wielokrotnie doprowadzało to do sytuacji, w której niespodziewanie szybko z myśliwego stawał się walczącą o przetrwanie zwierzyną. Tak było w jego jedynej przegranej walce z Braithwaite’em. Tak było też w pierwszej walce z Cunninghamem, a także w pojedynku z Rossem. Zakończyły się one wprawdzie zwycięstwami Hernandeza, ale przejściowo przeżywał on kryzys. Dla Kołodzieja ta nawracająca słabość mistrza IBF może być jedyną szansą. Powinien boksować z defensywy (inaczej chyba zresztą nie potrafi) i starać się wciągnąć rywala w pułapkę, udając zranionego. A potem dobrze przycelowana, mocna kontra i niech się dzieje wola nieba.

Dariusz Chmielarski, bokserzy.cba

WIELKI SUKCES KAMILA ŁASZCZYKA. SZYBKA „ROBOTA” PATRYKA SZYMAŃSKIEGO

laszczyk027

Najważniejsze zwycięstwo w karierze zanotował minionej nocy na ringu w UIC Pavilion w Chicago młodziutki Kamil Łaszczyk (16-0, 7 KO), który pokonał wyraźnie dawnego pretendenta do tytułu mistrzowskiego Daniela Diaza (20-6-1, 14 KO). Nasz rodak doskonale rozpoczął pojedynek, rzucają rywala prawym prostym na deski. Zresztą akcja bezpośrednim prawym była najczęściej używaną techniką Polaka, dziurawiącą gardę pięściarza z Nikaragui. Łaszczyk na moment znalazł się w tarapatach w czwartym starciu, lecz szybko z nich wyszedł i sam zaatakował. W ostatnich minutach wydłużył dystans, znów przycelował kilkoma ładnymi akcjami, czym przypieczętował swój sukces. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali zwycięstwo Kamila 78:73 oraz dwukrotnie 79:72.

W ślady swojego kolegi z Global Boxing kilkadziesiąt minut później w Chicago poszedł również Patryk Szymański (10-0, 5 KO), dopisując do swojego rekordu jubileuszowe, efektowne zwycięstwo. Balansujący na granicy kategorii junior średniej Polak nie miał najmniejszych problemów z odniesieniem wygranej i już w drugiej rundzie zastopował Daniela Hicksa (5-5, 3 KO).

bokser.org

„STARY” MASTERNAK I „NOWY” WAWRZYK

wawrzyk

Dwóch znanych polskich bokserów „po przejściach” z rosyjskimi rywalami wróciło na ring w sobotę 1 lutego 2014 roku. Andrzej Wawrzyk pierwszą walkę po przegranej z Aleksandrem Powietkinem stoczył w Opolu z Dannym Williamsem, natomiast Mateusz Masternak w duńskim Frederikshavn zmierzył się z Sandro Siproshvilim „na przetarcie” po porażce z rąk Grigorija Drozda. Obydwaj Polacy odnieśli tym razem efektowne zwycięstwa nad kiepskiej klasy rywalami, ale ważniejsze od wyników były styl i forma, jaką zaprezentowali.

Masternak przed walką obiecywał, że będzie boksował ofensywnie i starał się walczyć w półdystansie, co dotąd nie było jego mocną stroną. Słowa dotrzymał i dało się dostrzec postęp na tym polu, chociaż z drugiej strony sporo pracy jeszcze przed nim. Można też było się dopatrzyć w postawie naszego cruisera innych mankamentów w postaci niemrawego rozpoczęcia walki, nie najlepszej ruchliwości i luk w gardzie, ale wszystkie one bledną wobec ciężkiego i efektownego nokautu, jaki zafundował Mateusz w 4 rundzie dzielnie do tej chwili spisującemu się Gruzinowi. Takiej dynamiki nie widzieliśmy u niego od dawna. To był znowu stary, dobry Mateusz Masternak z czasów sprzed kryzysu formy, król nokautu i postrach ringów.

Na Andrzeju Wawrzyku jako perspektywicznym bokserze postawiłem krzyżyk na długo przed jego klęską z rąk Powietkina. Co z tego, że dysponował dobrymi warunkami fizycznymi, niezłą szybkością i przyzwoitą techniką, skoro wata w pięściach i chwiejna psychika dyskwalifikowały go jako boksera wagi ciężkiej. Zmianę u Wawrzyka zauważyłem, słuchając wywiadu, jakiego udzielił przed walką z Williamsem. To nie był wystraszony, niepewny siebie chłopaczyna, do jakiego przywykliśmy, to był stanowczy mężczyzna, który zapewniał o wielkim postępie w zakresie siły fizycznej, jakiego dokonał w ostatnim czasie. Nie wierzyłem, ale wczoraj w Opolu ujrzałem innego Wawrzyka. Nie anemicznego wymoczka, ale atletycznego, bojowego boksera z dynamitem w pięści, który zmiótł z ringu swego rywala w ciągu 2 minut. Zwycięstwo nad schyłkowym Dannym Williamsem nie jest miarodajne jako wyznacznik bokserskiej klasy, ale śmiem twierdzić, że na ringu w Opolu mieliśmy do czynienia z nową, znacznie lepszą wersją Andrzeja Wawrzyka, której warto się przyglądać.

Po ubiegłotygodniowych batach, jakie zebrali Szpilka i Majewski w USA, pierwszego dnia lutego 2014 powiało odrobiną optymizmu. Warto reaktywować hasło „Nie ma kozaka na Masternaka”, a może nawet warto stworzyć nowe „Nie ma byka na Wawrzyka”.

Dariusz Chmielarski, bokserzy.cba

SKANDAL PRZY ODCZYTYWANIU KART PUNKTOWYCH W WALCE WIECZORU. PORAŻKI POLAKÓW

rekowski

Do kuriozalnej sytuacji doszło podczas odczytywania werdyktu po walce Marcina Rekowskiego z Oliverem McCallem. Według słów Marka Mateli niejednogłośnie na punkty (75-77, 76-75, 76-75) zwyciężył Rekowski, jednak sędzia ringowy Mirosław Brózio zagapił się i podniósł w górę ręce McCalla. Później zrobiło się bardzo niezręcznie, bo całą aferę trzeba było odkręcić – ku zdziwieniu i bezradności obozu Amerykanina. Jeszcze dziwniej zrobiło się po paru minutach, kiedy Paweł Wójcik przeprowadzał wywiad z „Rexem”. Właśnie wtedy do dziennikarza Polsatu Sport dotarła informacja o tym, że karty punktowe zostały źle podliczone. Okazało się, że zwycięzcą walki został mimo wszystko „Atomowy Byk”. Skąd więc zamieszanie z kartami? Albo dodawanie dziewiątek i dziesiątek przerasta profesjonalistów, którzy zajmują się tym od lat, albo za kulisami działo się coś trudnego do wyjaśnienia i tutaj możemy się tylko domyślać. Miejmy nadzieję, że wygrana McCalla (57-13, 37 KO) to ostateczny wynik i nie będziemy mieli do czynienia z kolejnymi zmianami. W takiej sytuacji Rekowski (12-1, 10 KO) poniósł dziś pierwszą porażkę na zawodowych ringach, ale w żaden sposób nie przekreśla to jego szans na ciekawą karierę w Polsce, natomiast „Atomowego Byka” zapewne jeszcze zobaczymy w naszym kraju – prawdopodobnie w walce z Andrzejem Wawrzykiem. Jeśli zaś chodzi o sam przebieg pojedynku wieczoru gali w Opolu: McCall bardzo leniwie rozpoczął walkę i pierwsze dwie rundy oddał swojemu rywalowi. Obraz potyczki zmienił się w trzeciej odsłonie, kiedy amerykański weteran wrzucił wyższy bieg, wstrząsnął Rekowskim i po chwili zafundował mu nokdaun po prawym bitym z góry. Polak wstał i podjął dalszą walkę, ale wyraźnie odczuł te uderzenia i jego kryzys trwał aż do gongu. Ofensywa „Atomowego Byka” trwała w rundzie czwartej, ale po dojściu do siebie Rekowski zaczął odpowiadać. Jego celne ciosy nie robiły jednak żadnego wrażenia na McCallu, którego szczęka uważana jest za najmocniejszą w historii. Blisko 49-letni dawny mistrz toczył wyrównaną walkę z Rekowskim w kolejnych starciach, ale przed ósmą rundą wynik wciąż był sprawą otwartą. W ostatniej odsłonie inicjatywa należała do McCalla, a Rekowski przeboksował tę rundę na wstecznym i wyraźnie unikał wymian, starając się trzymać bezpieczny dystans. Po ostatnim gongu Oliver natychmiast zaczął manifestować swoją radość, natomiast Polak nie był przekonany co do tego, czy należała mu się wygrana. Obydwaj zawodnicy bardzo ładnie zachowali się, gdy ogłoszono ostateczny werdykt. Należy to pochwalić chociażby dlatego, że całe zamieszanie kosztowało obydwu sporo nerwów.

- Danny Williams był w tej walce agresywny jak 15-letni Reksio śpiący przy kominku – powiedział komentujący tę potyczkę dla Polsatu Sport Andrzej Kostyra. Trafił w samo sedno. Andrzej Wawrzyk (28-1, 14 KO) nie miał najmniejszych problemów z rozbiciem 40-letniego Danny’ego Williamsa (45-21, 34 KO), który powinien zawiesić rękawice na kołku, jeżeli chce cieszyć się jako takim zdrowiem na sportowej emeryturze. „Brixton Bomber” jest już tylko smutnym cieniem zawodnika, który wygrywał z Mikiem Tysonem i przez pewien czas zaliczał się do najlepszych ciężkich na Wyspach Brytyjskich. Zwycięstwo nad nim nie daje Wawrzykowi absolutnie nic, ale może to i dobrze, że po ciężkiej porażce z rąk Aleksandra Powietkina nasz 26-letni zawodnik odbudował się efektownym zwycięstwem w pierwszej rundzie. Cały „pojedynek” trwał niestety tylko kilkadziesiąt sekund, a Williams zdążył w tym czasie dwa razy wylądować na deskach.

Rzucenie Andrzeja Sołdry (9-1-1, 5 KO) na mocno bijącego Vincenta Feigenbutza (9-1, 8 KO) nie było dobrym pomysłem. Polak przegrał przed czasem już w pierwszej rundzie. Sołdra dobrze wszedł w walkę i z dystansu trafiał rywala ciosami prostymi. Ograniczony, aczkolwiek piekielnie silny Feigenbutz wyczekał moment i przeszedł do ataku. Widać było ogromną przewagę w sile fizycznej między zawodnikami. Niemiec szybko zamroczył Sołdrę i poczuł krew, a po chwili mieliśmy pierwsze liczenie. Polak wstał, jednak był mocno wstrząśnięty. Robert Gortat zezwolił na kontynuowanie walki, a Niemiec nie wypuścił już szansy z rąk i zmusił ringowego do przerwania zawodów. Tym samym Sołdra poniósł pierwszą porażkę na profesjonalnym ringu.

Marek Matyja (4-0, 3 KO) zaliczył dziś kolejne zwycięstwo przed czasem, jednak sposób przerwania jego walki z Harisem Colakovicem (5-1, 4 KO) budzi spore kontrowersje. Matyja od początku nie mógł złapać właściwego rytmu walki. Serb przyjechał do Opola bardzo zmotywowany, jednak jego chaotyczne ataki i dziury w obronie nie wróżyły mu sukcesu. W połowie starcia Polak trafił rywala i Colakowicz zatoczył się na liny. Druga runda była już znacznie lepsza w wykonaniu zawodnika KnockOut Promotions, jednak Serb nadal nie pozwalał mu na rozkręcenie się w ringu. W trzeciej odsłonie Serb wyraźnie stracił ochotę do walki, a także sporo przetrzymywał, za co został ukarany odjęciem punktu. Między rundami w narożniku przyjezdnego rywala zawrzało i sprawiał wrażenie bliskiego rezygnacji z kontynuowania zawodów. Wyszedł on jednak do kolejnej odsłony i zaczął bardzo agresywnie zasypując Polaka chaotycznymi ciosami. Wtedy do akcji wkroczył Mirosław Brózio, który jak słusznie zauważyli komentatorzy Polsatu, był dziś zbyt surowy dla pięściarzy. Postanowił on zdyskwalifikować Serba za bicie nasadą, jednak zdecydowanie była to decyzja przedwczesna.

Łukasz Janik (10-4-1, 5 KO) wysoko postawił poprzeczkę utalentowanemu Przemysławowi Runowskiemu (5-0, 1 KO). Pojedynek pomiędzy młodymi polskimi pięściarzami dał wiele emocji kibicom oglądającym galę z cyklu „Wojak Boxing Night”. Faworyzowany Runowski od pierwszego gongu przeszedł do ofensywy i zasypywał podopiecznego Irosława Butowicza seriami ciosów, szczególnie często trafiając na korpus. Janik, który znany jest ze swojej niezłomności, ambitnie próbował odpowiadać na ataki rywala, jednak wyraźnie spóźniał się z akcjami i był wolniejszy. W drugiej rundzie pojedynek wyraźnie się wyrównał. Janik przetrzymał szarże zawodnika KnockOut Promotions i pod koniec starcia dwukrotnie mocno trafił. Trzecia runda mogła podobać się kibicom. Janik przyjmował ciosy Runowskiego na blok i przechodził do kontrataku. W czwartej odsłonie „Kosiarz” zaczął przełamywać zawodnika Silesia Boxing. Skutek zaczęły przynosić bardzo dynamiczne ciosy na korpus. Podopieczny Fiodora Łapina podłączył rywala, który w pewnym momencie był blisko liczenia. Niesamowicie twardy Janik chciał wrócić do gry w piątej rundzie, jednak wyraźnie stracił impet. Tempo spadło, ale to Runowski miał inicjatywę. Na 20. sekund przed gongiem trafił mocnym lewym sierpowym i zaakcentował końcówkę. Do połowy szóstego starcia „Kosiarz” wyraźnie dominował, jednak sędzia Mirosław Brózio postanowił odjąć mu punkt za ataki głową. To wyraźnie pobudziło Janika, który znów przystąpił do ataku. „Kosiarz” podjął rękawice i wdał się w wymiany, w których był precyzyjniejszy. Sędziowie po sześciu rundach punktowali 58-56, 59-56, 60-55 dla zawodnika KnockOut Promotions.

Włodzimierz Letr (1-2, 1 KO) po raz kolejny poniósł porażkę przed czasem na zawodowym ringu. Agit Kabayel (9-0, 7 KO) okazał się dla niego zbyt wymagającym rywalem i nawet nie dał mu rozkręcić się między linami. Niemiec o tureckich korzeniach znokautował podopiecznego Dariusza Snarskiego już w 12. sekundzie! Już w drugiej sekundzie Letr został trafiony lewym hakiem na wątrobę i upadł na deski. Sędzia wyliczył go i ogłosił zwycięstwo rywala przez nokaut. Ta dotkliwa porażka powinna skłonić pochodzącego z Kazachstanu pięściarza do ciężkiej pracy na sali treningowej i zbicia zbędnych kilogramów.

Leszek Dudek, bokser.org

‚MASTER’ EFEKTOWNIE NOKAUTUJE W POWROCIE!

master_trening

Bardzo efektownym nokautem zakończyła się powrotna walka Mateusza Masternaka (31-1, 23 KO) po pierwszej w karierze porażce. Debiutujący pod skrzydłami Piotra Wilczewskiego „Master” nie ustrzegł się pewnych błędów w obronie, ale w ataku wypadł zdecydowanie lepiej niż w kilku poprzednich występach, co dobrze rokuje na przyszłość. Twardy Sandro Siproshvili (27-18, 13 KO) uczciwie zapracował na swoją wypłatę, ale niestety przypłacił to ciężką porażką.

W pierwszej rundzie „Master” dał się zaskoczyć ciosem podbródkowym, ale poza tym jednym incydentem miał wyraźną przewagę. Trafiał lewym prostym i wyraźnie nastawił się na lewy hak na tułów. W drugim starciu Siproszwili kilka razy postraszył swoim lewym sierpem i przynajmniej dwa razy trafił nieostrożnego Polaka. Mateusz odpowiedział kilkadziesiąt sekund później, a potem poczuł się pewniej i wrócił do swojego skutecznego lewego prostego.

W trzeciej rundzie znów obydwaj mieli lepsze i gorsze momenty. Masternak nie był zagrożony, ale doświadczony Siproszwili kilka razy skarcił Polaka za brak koncentracji. W czwartej odsłonie Gruzin postanowił nieco ostrzej zaatakować. Zepchnął nawet Mateusza do obrony, ale chyba trochę się przeliczył, bo po odpowiedzi „Mastera” zupełnie oddał inicjatywę i po chwili sam stał oparty o liny. Zapadła chwila konsternacji, którą przerwał nie do końca przygotowany atak Siproszwilego. Masternak idealnie to wyczuł i skontrował perfekcyjnym prawym krzyżowym. Rywal padł na matę ciężko znokautowany, a Mateusz odbudował się po porażce z rąk Drozda i dał nadzieję na to, że wkrótce możemy znów zobaczyć go w ciekawych walkach z mocnymi rywalami.

Leszek Dudek, bokser.org

NOWE OTWARCIE MATEUSZA MASTERNAKA

master01

Porażkę Mateusza Masternaka z Grigorijem Drozdem w październiku 2013 roku w Moskwie można uznać za największą klęskę polskiego boksu zawodowego w ubiegłym roku. Klęskę tym większą, że poniesioną przed czasem w pojedynku, w którym Masternak uchodził za faworyta. Niepowodzenie bardzo przeżyli wszyscy jego sympatycy, jak i on sam. Doszło przy tej okazji do rozstania Mateusza z trenerem Andrzejem Gmitrukiem, a jego trenowaniem zajął się Piotr Wilczewski.

Mateusz Masternak z pozycji sportowca, którego od pojedynku o mistrzostwo świata dzielą 1-2 walki spadł do takiej, w której praktycznie musi zaczynać wszystko od zera. W cztery miesiące od moskiewskiej katastrofy na ringu w duńskim Frederikshavn zmierzy się w walce „na przetarcie” z gruzińskim journeymanem Sandro Siproshvilim. Przeciwnik nie jest szczególnie groźny, ale doświadczony w starciach z wieloma bokserami dobrej klasy i może imponować odpornością na ciosy. Polskich kibiców boksu niezmiernie intryguje, nie tyle wynik walki (który można z góry przewidzieć), co forma i postawa jednego z naszych najbardziej utalentowanych pięściarzy.

Trzeba bowiem powiedzieć, że forma Mateusza wzbudzała zastrzeżenia i wątpliwości na długo przed porażką z Drozdem. Masternak w pewnym momencie (połowa 2012 roku) przestał robić postępy, zatrzymał się w rozwoju, a potem zaczął się w nim cofać. Do starych mankamentów (jednostajne tempo walki, brak umiejętności przyśpieszenia, uboga technicznie obrona) dołączyły nowe w postaci spadku szybkości i mobilności, a także zadziwiającego osłabienia siły uderzenia (być może spowodowanego niewłaściwym kulturystycznym treningiem lub spadkiem precyzji ciosów na skutek wady wzroku). Sam Mateusz podkreśla, że chciałby się sprawdzić z Siproszwilim w półdystansowej wymianie. To bardzo dobrze, bowiem do tej pory był nieelastycznym stylowo bokserem jednoznacznie dystansowym, a przed atakami rywali w półdystansie potrafił bronić się jedynie w sposób bardzo prosty, żeby nie powiedzieć prostacki, czyli klinczowaniem.

Trzymamy za Mateusza kciuki i oczekujemy w jego wykonaniu nowego pomyślnego otwarcia, które zapoczątkuje serię zwycięstw.

Dariusz Chmielarski, bokserzy.cba

MCCALL PRZED WALKĄ Z REKOWSKIM: NIE PRZYLECIAŁEM DO POLSKI PO WYPŁATĘ

- Kończąc ostatni wspólny sparing przed moim wylotem do Polski, obiecałem Elijahowi zwycięstwo. Zrobię to dla niego oraz mojej mamy, która niedawno od nas odeszła – mówił Oliver McCall podczas wtorkowej konferencji prasowej w Warszawie. W sobotę w Opolu jeden z zaledwie dwóch pogromców Lennoksa Lewisa na zawodowym ringu spróbuje dać nauczkę Marcinowi Rekowskiemu.

Osiem miesięcy temu w Legionowie trzykrotny mistrz Polki amatorów boleśnie sponiewierał jego syna. Telewidzowie mogli poczuć się jak gracze komputerowi, kiedy na ich ekranach pojawiły się krople krwi. Mękę Elijaha były mistrz świata wagi ciężkiej obserwował z narożnika. Kilkadziesiąt minut wcześniej sam szedł z ringu pokonany. Przegrał na punkty z Krzysztofem Zimnochem.

– Byłem niezwykle zadowolony z całego pobytu w Polsce, ale muszę zaznaczyć, że nie spodobały mi się dwie rzeczy. Po pierwsze, po przegranej walce zbyt długo czekaliśmy na pomoc lekarza. Po drugie, werdykt punktowy mojego pojedynku z Zimnochem był nieprawidłowy – twierdzi McCall, choć akurat po majowej potyczce nie powinien specjalnie żalić się na gospodarskie sędziowanie. Po ośmiu rundach przewaga Zimnocha nie była znaczna (77:76, 77:75, 79:75), a werdykt nie wywołał krytyki wyczulonych na takie sytuacje polskich kibiców.

Według promotora Tomasza Babilońskiego, „Atomowy Byk” od kilku miesięcy nękał go prośbami o możliwość rywalizacji z Rekowskim. – Widok bitego syna był jednym z najbardziej wstrząsających momentów w moim życiu. Bądźcie jednak pewni, że w ringu emocje nie odbiorą mi rozumu. Jestem zbyt doświadczony, żeby zrobić coś idiotycznego – podkreśla McCall (na zdjęciu z Fresem Oquendo). Do Rekowskiego nie czuje urazu. Podczas pojedynku spojrzeń nawet go… pobłogosławił.

Choć za niewiele ponad rok McCallowi stuknie mu pięćdziesiątka, a ma za sobą niemal 30 lat ryzykownej dla zdrowia rywalizacji na zawodowych ringach, zapewnia o bardzo dobrej dyspozycji fizycznej i psychicznej. Mało tego – do spółki z trenerem Donnellem Nicholsonem podkreśla, że jest przygotowany lepiej niż do starcia z Zimnochem. W ubiegłym roku treningi przeplatał wizytami u ciężko chorej matki, która zmarła późną jesienią. Oliver podobno skoncentrował się jedynie na boksie i waży o 6-7 kilogramów mniej niż w maju.

– On ma najtwardszą szczękę w historii wagi ciężkiej (nigdy nie został znokautowany – przyp. red.), bije mocno jak byk, a rusza się jak 27-latek – koloryzuje Nicholson, którego pokonanie 18 lat temu pozwoliło Andrzejowi Gołocie zmierzyć się z Riddickiem Bowe’em.

– Rekowskiemu najtrudniej będzie poradzić sobie z moją defensywą. Zobaczymy co zrobi, gdy nie będzie mógł mnie trafić, za to ja regularnie będę trafiał jego. Nie przyleciałem po wypłatę. Przykład? Za rewanż z Lewisem zarobiłem trzy miliony dolarów, a za następną walkę już tylko trzy tysiące. Po prostu kocham boks… ale na całe szczęście teraz dostanę trochę więcej niż trzy tysiące – żartuje McCall.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

CO DALEJ Z ARTUREM SZPILKĄ?

szpilka_us

Jestem zbulwersowany, kiedy czytam niektóre komentarze kibiców po przegranej Artura Szpilki z Bryantem Jenningsem. Spora część fanów boksu uważa ze Szpilka zawiódł, są też tacy, którzy twierdzą, że z góry wiedzieli, iż z Artura nigdy nic nie będzie. Jak na mój gust takie oceny to z jednej strony nieuzasadnione malkontenctwo, z drugiej zaś zwykłe wymądrzanie się po fakcie. Na szczęście, są też komentarze bardziej rzeczowe i wyważone.

Artur Szpilka stoczył z Jennningsem walkę życia i pokazał wielki postęp w kilku elementach swojego boksu. Dwa elementy zadecydowały, że skończyło się tak, jak się skończyło. Pajacowanie przy linach w końcówce ostatniej rundy, które doprowadziło do niepotrzebnej porażki przed czasem, można wybaczyć Szpilce z uwagi na młody wiek i brak doświadczenia. Trzeba go natomiast surowo skrytykować za ten mankament, który doprowadził do porażki jako takiej w ogóle, a mianowicie kiepską kondycję. Co prawda styl walki, jaki zaprezentował w Nowym Jorku Szpilka był bardzo energochłonny, ale akurat od młodego zawodnika można było stanowczo oczekiwać lepszej wydolności organizmu.

W sumie jednak nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem tylko myśleć o przyszłości. Skoro droga na skróty do ścisłej czołówki HW (powiedzmy pierwsza dziesiątka, pod koniec której chyba plasuje się aktualnie Jennings) nie powiodła się, to trzeba teraz drugie podejście zaplanować w sposób bardziej przemyślany i mniej przypadkowy. Trzeba pracować nad techniką i kondycją, a jednocześnie toczyć walki z rywalami reprezentującymi w miarę przyzwoity poziom. Na początek całkiem sensowne byłoby sprawdzenie się na polskim ringu. Nie tylko z Krzysztofem Zimnochem (choć to potencjalny finansowy hit), ale także z Marcinem Rekowskim, który może się okazać trudniejszym egzaminatorem.

To mógłby być plan na rok bieżący. Natomiast w kolejnych 2 latach przydałoby się stoczyć około 6 walk z pięściarzami, którzy aktualnie prezentują poziom sportowy zbliżony do Artura. Są tacy w USA (Oquendo, Molina, Harris, Hamer, Grano, Kauffman), Wielkiej Brytanii (Sprott, McDermott, Sexton, Towers), Niemczech (Teper, Hammer, Pianeta, Charr) i na wschodzie (Ustinow, Tereszkin, Fiedosow). Jeżeli ten poziom zostanie pomyślnie sforsowany, to wtedy można będzie myśleć o rywalach z najwyższej półki.

A co z propozycją walki z Amirem Mansourem? Teraz dla Szpilki to nie jest dobry moment na taki pojedynek. Może w ramach rewanżu za zastępstwo z Jenningsem wziąłby tę walkę Mariusz Wach?

Dariusz Chmielarski, bokserzy.cba.pl

BRYANT JENNINGS ZASTOPOWAŁ ARTURA SZPILKĘ W 10. STARCIU

SZPILKA04

Ten pojedynek miał dać odpowiedź, czy Artur Szpilka (16-1, 12 KO) przynależy do ścisłej czołówki wagi ciężkiej, a czy rzeczywiście Bryant Jennings (18-0, 10 KO) jest tym, który może przywrócić dawny blask amerykańskiej scenie. Pięściarz z Wieliczki miał zagwarantowane 100 tysięcy dolarów. Jego rywal z Filadelfii o 14 tysięcy więcej. Ale nie pieniądze tu były najważniejsze, tylko fakt, że pojedynek pokazała w bezpośredniej relacji potężna stacja HBO. W perspektywie były więc dużo większe gaże i jeszcze większe walki w przyszłości. Stawka więc ogromna, lecz obaj pięściarze wyszli do ringu zrelaksowani i pewni swego. Przywitał ich komplet kibiców, o dziwo w przewadze naszych rodaków. Szpilkę przedstawiono jako pierwszego, potem Bryanta i zaczęło się…

W pierwszej rundzie obaj trafili czysto raz – Polak lewą ręką, jego oponent prawą, ale to „Szpila” był nieco agresywniejszy w swoich atakach. Wbrew obawom Artur nie wdawał się w bitkę, tylko spokojnie boksował, koncentrując się w drugiej odsłonie na lewy hak pod prawy łokieć, szukając potem lewego sierpa na górę. Jennings w końcówce zaatakował trochę śmielej, jednak jeszcze brakowało mu precyzji. Po przerwie Jennings niby szedł do przodu, ale Artur uruchomił dobrze swoje nogi , czym skutecznie unikał wszelkich ciosów rywala. Ta ruchliwość utrudniała zadanie Amerykaninowi, który jakby stracił koncepcję i nie wiedział jak dobrać się do skóry Polaka.

Jennings powrócił udaną rundą piątą. Na jej początku trafiał ciosami prostymi, akcentując swoją przewagę mocnym lewym sierpowym na głowę. Po przerwie zmienił trochę taktykę i zamiast ciągle bić na górę, skoncentrował się na ciosach na korpus. W końcówce złapał Szpilkę lewym hakiem na splot słoneczny i Artur przyklęknął, dając się policzyć do ośmiu.

Czując swoją szansę Bryant tuż po gongu na siódme starcie zaatakował jeszcze mocniej, a Polak przyjął rękawice i w końcu rozgorzały otwarte wymiany. W drugiej połowie tej części Szpilka przeżywał wyraźny kryzys, jednak dzielnie odpowiadał. „Zachodzisz w prawo” – grzmiał w narożniku trener Fiodor Łapin przed ósmą rundą. Artur dzięki dobrej pracy nóg przetrwał trudne chwile, a w końcówce już wszystko się wyrównało. W dziewiątym starciu Jennings schowany szczelnie za gardą nie dawał się czysto trafiać, sam natomiast przycelował kilka razy bezpośrednim prawym. O wszystkim miały zadecydować ostatnie trzy minuty.

Szpilka zaatakował od początku, próbując odrobić straty. W pierwszej połowie przejął kontrolę, jednak na 70 sekund przed końcem nadział się na lewy sierp na szczękę i po raz drugi wylądował na deskach. Powstał na osiem, lecz pod lawiną ciosów rywala pół minuty później chwiejącego się na nogach Polaka przed ciężkim nokautem uratował sędzia, ogłaszając wygraną Amerykanina przez TKO.

STATYSTYKI CIOSÓW

Ciosy zadane/celne:
Jennings 422/173 (41%), Szpilka 369/89 (24%)
Ciosy proste:
Jennings 94/22 (23%), Szpilka 138/22 (16%)
Tzw. „mocne ciosy”:
Jennings 328/151 (46%), Szpilka 231/67 (29%)

OPINIE PO WALCE

Bryant Jennings: Chciałem dać kibicom widowisko i myślę, że osiągnąłem swój cel. Szpilka to twardy rywal i podziwiam go za to jak długo wytrzymał. Po pierwszym nokdaunie byłem pewny, że to zaraz się skończy. Polak pokazał ogromne serce do walki i prawie wytrwał cały dystans.

Artur Szpilka: Troszkę inne były założenia przed walką. Niepotrzebnie napaliłem się na ten lewy sierpowy. Nie trafiałem go, nie myślałem w ringu. Jennings trafiał mnie w dół i to mi odbierało energię. Wielu ludzi będzie się teraz cieszyło po mojej porażce. Pozostaje mi pracować jeszcze mocniej i dać się prowadzić moim promotorom. Rywal trafił mnie w pewnym momencie na wątrobę i mnie zatykało cały czas. Teraz jestem wkurzony, bo wydawało mi się, że już mogę boksować na tym poziomie. Jennings był silny, spychał mnie w ringu i zasłużenie wygrał. Szkoda mi tej porażki i szkoda mi kibiców. Nie trafiałem go czysto, na siłę chciałem przywalić mu lewym sierpem. Za wcześnie było na tę walkę. Pora dać się prowadzić moim promotorom. Może trochę dzięki tej porażce spokornieję. Dalej popełniam w ringu te same błędy, naprawdę głupio się czuję. Zawiodłem siebie, ale najbardziej zawiodłem mojego trenera. Spokornieję i będę pracował dalej.

źródło: bokser.org

OPINIE PRZED POJEDYNKIEM SZPILKI Z JENNINGSEM. ZAWODNICY, PROMOTORZY, TRENER…

szpila_jen01

Artur Szpilka: Im większe, ważniejsze miejsce, jak HBO czy MSG, to czuję się lepiej, chcę mi się jeszcze bardziej walczyć. Nie ma większego stresu, jest coraz większa ochota, żeby pokazać co potrafię. Mam psychologa, rozmawiamy o takich rzeczach. Jennings? Kto to jest Jennings? Ma długie ręce i co z tego? Co robi lepiej w ringu niż ja. Mówiłem raz a teraz powtarzam – ta walka to formalność.

Bryant Jennings: wyjdę do ringu z wielką pewnością siebie. Wiem, że nikt i nic mnie nie złamie. Nie boję się ani Szpilki, ani kogokolwiek innego. A w ringu zaprezentuję to, nad czym ciężko trenowałem. Za każdym razem powtarzam, że to nie powinna być dla mnie trudna walka. Nie sądzę, aby Szpilka pokazał w ringu coś, czemu do tej pory nie musiałem stawić czoła. Szpilka to kolejny rywal na mojej drodze. To tylko walka numer osiemnaście. W żadnym wypadku nie lekceważę go i nie traktuję z przymrużeniem oka, wręcz przeciwnie, mam dla niego szacunek.

Fiodor Łapin: Ze strony Jenningsa Spodziewamy się twardej walki, wielkiej pewności siebie, chęci pokazania się przed HBO i przed swoimi kibicami, którzy podobno bardzo wojowniczo nastawieni mają przyjechać z Filadelfii. On będzie bardzo zdeterminowany. Będzie chciał pokazać, że jest silniejszy przede wszystkim fizycznie, że jest bardziej inteligentnym zawodnikiem oraz że jest na dalszym niż Artur etapie bokserskiego rozwoju.

Gary Shaw: Przekonały mnie argumenty, że Szpilka jest w tej chwili najbardziej znanym polskim pięściarzem i wzbudza wiele emocji. Widziałem jego walkę z Mikiem Mollo i powiem, że on ma serce do walki. Nie boi się, podoba mi się ten chłopak.

Andrzej Wasilewski: Naprawdę trudno mi powiedzieć czego się spodziewam. Amerykanin jest w zasięgu Szpilki, ale pod jednym warunkiem – że Artur będzie cierpliwy i konsekwentny. Dotąd nie była to jego mocna strona, ale chcemy wierzyć, że dojrzał. Moim zdaniem w tej walce potrzebuje rozegrać spokojną partię szachów. Mam na myśli to, aby walczył mądrze taktycznie. Próbkę tego, że potrafi pokazał w starciu z Jameelem McClinem, ale oczywiście wszyscy wiedzą, że tutaj, w Nowym Jorku, poprzeczka wisi dużo wyżej. Większa jest stawka, a otoczka bardziej gorąca. No i nie sztuka być opanowanym w pierwszej rundzie, ale także w ósmej czy dziesiątej. Gdyby wygrał to… jeszcze nie myślimy o tym co dalej.

Leon Margules: Każda walka Artura jest ekscytująca, a teraz spodziewajcie się jego najlepszej wersji. To polski twardziel z bardzo dynamicznym stylem boksowania oraz wielką charyzmą. Zwycięstwo nad Jenningsem przybliży go do statusu gwiazdy, a on gwiazdą się po prostu urodził.

Dan Rafael (ESPN): To konkretny pojedynek w wadze ciężkiej, ten sport takich potrzebuje. Zwycięzca tej walki zrobi duży krok naprzód.

Mike Mollo: Szpilka jest dla Jenningsa za duży, za silny i za szybki. Jestem pewny, że Bryant nigdy nie był w ringu z facetem, który porusza się tak dobrze jak Szpilka. On nie jest typowym europejskim bokserem. Nie jest jak bracia Kliczko. Nie stoi sztywno na nogach, tylko ciągle się rusza, bije bardzo mocno, a do tego jest mańkutem.  Myślę, że ma wszystko, aby pokonać Jenningsa.

Oleksandr Usyk: Widziałem Jenningsa w walce z Andriejem Fiedosowem. Jest bardzo dobry – sprytny, cierpliwy. A Szpilka? Ofiara, kompletne zero. Przez całą walkę obrywa, a potem udaje mu się trafić i zwycięża. Sądzę, że w pojedynku z Jenningsem nie ma żadnych szans.

ARTUR SZPILKA: WALKA ZAPOWIADA SIĘ EMOCJONUJĄCO. CZEKAM NA NIĄ…

SZPILKA04

- Gdybym, nie daj Boże, przegrywał na punkty, to wstaję i idę przed siebie. Bić, bić, bić! Sami zobaczycie, co się wydarzy. Zostało kilkadziesiąt godzin. Uff, już nie mogę się doczekać. Nadchodzi mój czas. Czas Artura Szpilki – mówi w wywiadzie udzielonym Kamilowi Wolnickiemu z „Przeglądu Sportowego” bohater jutrzejszej gali boksu zawodowego w Chicago.

- Pierwszą walkę o wizę i wjazd do USA pan wygrał. Teraz zostało jeszcze „tylko” zwyciężyć w sobotę, w ringu hali Madison Square Garden Theatre, z Bryantem Jenningsem.
Artur Szpilka: Czuję się świetnie i nie mogę się doczekać. Chciałbym już, zaraz wejść do ringu. Po tym całym zamieszaniu i przylocie do USA był jeden dzień, że obudziłem się o trzeciej w nocy i nie mogłem zasnąć, ale to już za mną. Śpię normalnie, kładę się koło północy, budzę się o ósmej. Wszystko jest jak trzeba! Walczmy już! Żyję tym pojedynkiem.

- Wielu tak mówiło przed walkami, pokazywanymi w największych telewizjach świata i w największych halach. Zapowiadało świetną formę i odporność psychiczną, a później pękało w ringu.
AS: To proszę pytać tych wielu. Ja się niczego nie boję. Wyjdę i robię co w mojej mocy, żeby wygrać. No i wygram. Koniec tematu.

- Jennings też sprawia wrażenie bardzo spokojnego. Chociaż to inny rodzaj spokoju. Pan mówi o największej szansie życia, on tylko o kolejnej walce. Momentami mam wrażenie, że rywal stara się dawać do zrozumienia, że trochę pana lekceważy w wywiadach.
AS: A niech robi co chce! Wątpię jednak, żeby tak było. Myślę, że to tylko taka zagrywka. Walka zapowiada się emocjonująco. I czekam na nią. Ja i wielu kibiców.

- Kilka razy dawał się pan niepotrzebnie ponieść emocjom.
AS: Okaże się. Chcę pokazać chłodną głowę i najlepszego Artura Szpilkę, jakiego dotąd nie widzieliście. Potrafię boksować i pokażę to w tej walce.

- Robi na panu wrażenie otoczka tej gali? Telewizja HBO, hala MSG i tak dalej.
AS: E tam, wychodzę i walczę. Cieszę się z tego, że przyjdzie dużo Polaków i będę się czuł jak u siebie. A MSG, HBO i tak dalej… To nie robi wrażenia. Albo inaczej, nie powoduje negatywnych emocji, tylko jeszcze bardziej mnie motywuje. Będę mógł się pokazać szerszej publiczności. Walkę zobaczą ludzie w stu krajach na całym świecie! I jeszcze jedno – czytam wypowiedzi fachowców, którzy dają większe szanse Jenningsowi. A ja chcę im spłatać figla.

- Tomasz Adamek, który ma oglądać pana walkę w hali, mówił mi, że trzyma za pana kciuki, ale musi pan bardzo uważać. Zdaniem Adamka, Jennings jest szybki i lotny. Nie posiada wybitnej techniki, ale ma czym uderzyć.
AS: Myślę tak samo. Zrobię wszystko, żeby wygrać i znokautować Jenningsa. Tak, żeby nie zostawić sędziom pola manewru i żadnych złudzeń.

- Myślę, że na punkty pan nie wygra.
AS: Powiem tak: jeśli więc pojawi się jakakolwiek szansa na wcześniejszą wygraną, wykorzystam ją od razu.

- Zaraz po podpisaniu kontraktów mówił pan, że gdyby coś w ringu szło nie tak, to postawi pan wszystko na jedną kartę.
AS: Nic się nie zmienia. Gdybym, nie daj Boże, przegrywał na punkty, to wstaję i idę przed siebie. Bić, bić, bić! Sami zobaczycie, co się wydarzy. Zostało kilkadziesiąt godzin. Uff, już nie mogę się doczekać. Nadchodzi mój czas. Czas Artura Szpilki.

Rozmawiał: Kamil Wolnicki, przegladsportowy.pl

 

 

ARTUR SZPILKA vs. BRYANT JENNINGS: SZANSE I ZAGROŻENIA

szpila_jen01

Walka Artur SzpilkaBryant Jennings i związane z nią emocje zbliżają się wielkim krokami. Podobnie, jak zapewne wielu polskich kibiców, zastanawiam się nad tym, jaka taktyka w tym pojedynku byłaby optymalna dla naszego boksera w pojedynku z teoretycznie silniejszym rywalem. Ogólnie wiadomo, że powinna przewidywać maksymalne wykorzystanie własnych atutów przy jednoczesnej neutralizacji atutów przeciwnika. Ale jak to się ma do szczegółów? Spróbujmy sobie pospekulować.

Zacznijmy od tych elementów, w których przewagę ma Jennings. Na pierwszym miejscu należy tu wymienić olbrzymią przewagę zasięgu (213 cm do 193 cm), co w praktyce oznacza o 10 cm dłuższe ręce. Do tego dochodzi lepsze wyszkolenie techniczne. O ile technikę w zakresie ataku, chociaż całkiem różną u obu rywali, można uznać za obustronnie wartościową, to pod względem umiejętności obronnych zdecydowanie góruje bokser USA, u którego kontry, szczelna garda i elementy balansu składają się na skuteczną całość. Szpilka, niestety jest pięściarzem dużo łatwiejszym do trafienia, przede wszystkim ze względu na dziurawą gardę, którego to mankamentu nie udało się dotąd wyeliminować. Kolejny spory plus dla Jenningsa to dobra odporność na ciosy, czego po dwóch walkach z Mollo (i 3 zaliczonych nokdaunach) nie można już powiedzieć o Arturze. Co prawda, pokazał się jako Wańka Wstańka, który łatwo się przewraca i łatwo się podnosi, ale to dość wątpliwe pocieszenie. Niektórzy wskazują też na przewagę Jenningsa w zakresie sił fizycznej. Osobiście sądzę, że to raczej efekt fascynacji muskulaturą czarnoskórego pięściarza, który nie ma przełożenia na fakty.

Argumenty po stronie Szpilki są mniej dobitne i wyraziste. Można się doszukać pewnej przewagi naszego boksera pod względem szybkości i ruchliwości, ale jest to przewaga bardzo nieznaczna. Większe znaczenie może mieć odwrotna pozycja Szpilki poparta charakterystyczną dla wielu mańkutów oburęcznością. Przy podobnej dla obu bokserów (a dość przeciętnej dla wagi ciężkiej) sile ciosu z rąk dominujących, prawa Szpilki niesie znacznie większe zagrożenie, niż lewa Jenningsa. Można wreszcie stwierdzić, że w odróżnieniu od dość jednostajnie w jednym tempie boksującego Amerykanina, Artur potrafi gwałtownie przyśpieszyć i tym samym zaskoczyć rywala.

Jennings jest typowym bokserem dystansowym, którego sposób walki opiera się na bardzo dobrze opanowanych ciosach prostych. Zarówno lewy przygotowawczy jab, jak i prawy prosty lub krzyżowy z reguły trafiają, tam gdzie mają trafić. W półdystansie pięściarz USA boksuje zazwyczaj w pogoni za naruszonym przeciwnikiem lub zmuszony do tego przez okoliczności, ale jego sierpy i podbródkowe też są dobrej klasy. Ogólnie u Jenningsa trudno wskazać ewidentnie słabe punkty. O ile przesadą byłoby nazwanie go bokserem kompletnym, to na pewno jest bokserem kompletnie poprawnym ( a przy okazji ringowym nudziarzem).

W przeciwieństwie do swego rywala, Artur Szpilka nie jest jeszcze bokserem jednoznacznie stylowo ukształtowanym. Wrodzone predyspozycje do ofensywy i półdystansu ciągle walczą u niego z kształtowanym przez trenera Łapina stylem kontrboksera. O ile na początku walki Artur stara się zwykle realizować wizję trenera, to w sytuacjach zagrożenia instynktownie powraca do starych nawyków, co czasami wbrew pozorom przynosi pozytywny skutek. Ogólnie Szpilkę można scharakteryzować jako pięściarza bardzo widowiskowego i groźnego w ataku, ale jednocześnie niepewnego w obronie i wrażliwego na ciosy przeciwnika.

Walka na dystans z Jenningsem (a zwłaszcza w jednej linii) byłaby dużym błędem i skazaniem się z góry na porażkę. Przewaga zasięgu i techniki przy porównywalnej szybkości skutkowałaby dość jednostronnym obijaniem naszego boksera przez Amerykanina z dystansu i w najlepszym razie zakończyłaby się wysoką porażką Szpilki na punkty. Ofensywa w półdystansie w połączeniu z ciągłą presją (jak pokazała walka Jennings – Fiedosow) na pewno sprawiłaby rywalowi Szpilki dużo więcej kłopotów, ale jednocześnie cały czas nad polskim bokserem wisiałaby perspektywa zainkasowania celnej kontry, nokdaunu i przegranej przed czasem. Sadzę, że najlepszą taktyką na Jenningsa będzie natomiast wariant „wojny podjazdowej”, a który obejmowałby defensywę opartą na pracy nóg (ciągłe schodzenie z linii ciosu, obskakiwanie rywala, a nawet momenty unikania walki) i okresowe ofensywne przyśpieszenia bazujące na doskoku, serii 3-5 ciosów w półdystansie, a następnie odskoku). Szczególne znaczenie miałoby umiejętne odchodzenie w prawo, po którym wariantowo i naprzemiennie następowałoby odejście do tyłu lub próba ulokowania mocnego lewego sierpowego pod prawy łokieć rywala ewentualnie zamachowy lewy sierpowy na głowę a po nim wejście z serią do półdystansu.

Taki sposób boksowania bywa niekiedy obserwowany na światowych ringach. W wersji najbardziej defensywnej i nastawionej jedynie na przetrwanie pełnego dystansu walki zademonstrował go De Carolis przeciwko Abrahamowi w październiku 2013, w wersji nieco bardziej aktywnej, ale zakończonej fiaskiem – Bellew przeciwko Stevensonowi w listopadzie 2013, w wersji bardzo efektownej i skutecznej – Groves przeciwko DeGale’owi w maju 2011.

Dariusz Chmielarski, bokserzy.cba

FIODOR ŁAPIN: WALKA MOŻE SIĘ RÓŻNIE UŁOŻYĆ, ALE ARTUR NIE PĘKNIE

fiodor_lapin

- Czy przed sobotnią walką w Nowym Jorku pański podopieczny jest lepszym pięściarzem niż w sierpniu ubiegłego roku, kiedy przystępował do rewanżu z Mikiem Mollo?
Fiodor Łapin: Sądzę, że tak. Co poprawił? Na pewno nauczył się paru nowych rzeczy, lecz teraz nie chciałbym tego zdradzać. Różnica mogłaby być widoczna na tle Mollo, lecz na Artura czeka zupełnie inny przeciwnik, inny może być scenariusz walki. Ważne, że staje się coraz dojrzalszym człowiekiem. A on potrzebuje dojrzałości i chłodniejszej głowy, aby zastosować w swoim boksie nowe elementy, które staramy się wprowadzać.

- Stawki pojedynku z Jenningsem nie da się porównać z żadnym dotychczasowym wyzwaniem Artura. Zauważa pan pewne zmiany w jego zachowaniu?
FŁ: Tym razem Artur stał się jeszcze bardziej nakręcony, jeszcze bardziej się cieszy. To dla niego wyzwanie, a on uwielbia wyzwania. Ma większą ochotę do pracy, angażuje się bardziej także poza treningiem – mam na myśli dietę, wypoczynek i inne elementy.

- To dobrze, że jest tak naładowany? Nie należy się pozbyć nadmiaru emocji?
FŁ: Będziemy tego pilnować, ale czy uciekanie na siłę od emocji na pewno byłoby dobrym rozwiązaniem? Zobaczymy. Obserwuję Artura i będę to robił aż do samej walki.

- Szpilka chyba nie należy do zawodników, którym zaczną drżeć łydki tuż przed najważniejszą próbą?
FŁ: Walka z Jenningsem może się różnie ułożyć, ale ten chłopak na pewno nie pęknie. Do tej pory zauważyłem, że im większa presja i oczekiwania, tym Artur był lepszy. Zgoda, nigdy wcześniej nie spotkał się ani z tak wymagającym rywalem, ani z taką otoczką – mam na myśli m.in. transmisję w HBO – ale śmiem twierdzić, że to, co innych nierzadko dołuje i gasi, jego nakręca. W pozytywnym sensie. On do takiej walki dążył, marzył o niej, a w myślach na pewno już niejeden raz ją rozgrywał.

- Przed wami otwarty trening, konferencja prasowa, ważenie. Artur spotka się z rywalem…
FŁ: W takich wydarzeniach bierzemy udział od dłuższego czasu i nie sądzę, żeby cokolwiek Artura zdziwiło lub zdeprymowało. Pyta pan o otoczkę. O treść, którą pokazują media. Arturowi ktoś przystawia mikrofon do ust, ustawia kamerę przed oczami i wrażenia oglądających mogą być różne. A później? W mojej obecności Artur nie skacze, nie opowiada głupot, które czasami można usłyszeć od niego w wywiadach. Przychodzi czas na normalną, fachową robotę. Nie rozmawiamy o tym, że wszystkich pokona, że nikogo się nie boi i tak dalej. Skupiamy się na taktyce, sposobie spędzania czasu przed walką, pilnowaniu najdrobniejszych szczegółów. W tym nie ma żadnej sensacji.

- Bryant Jennings uchodzi za jedną z nadziei amerykańskiej wagi ciężkiej. Czy słusznie? Rzeczywiście reprezentuje podobny poziom, co jego rodak Deontay Wilder lub Kubańczyk Mike Perez, notabene przymierzany do boju ze zwycięzcą walki Jennings – Szpilka?
FŁ: Traktuję Jenningsa jako zawodnika przynajmniej z tej samej półki. Wilder wyglądał dobrze w ataku na tle słabszych pięściarzy, z którymi do tej pory walczył. Przypuszczam jednak, że obrona stoi u niego na niskim poziomie, co zresztą potwierdza dobór przeciwników. Z kolei Perez pokazał prawdziwe oblicze w sobotniej walce z Carlosem Takamem. Czy były tam jakieś cuda w jego wykonaniu? Nie. Żaden szał. Wśród zawodników walczących w USA Jennings na pewno zasługuje na miejsce w czołówce.

- Nie ukrywacie, że przygotowania do walki z Jenningsem były najcięższymi w karierze Artura. Okazały się również najlepszymi?
FŁ: Właśnie to chciałem powiedzieć. Przygotowania nigdy nie bywają łatwe, a dlaczego tym razem były najlepsze? Wykonaliśmy kawał dobrej roboty, obyło się bez kontuzji, Artur czuje się dobrze. Na sparingi z Kevinem Johnsonem i Fresem Oquendo też nie mamy prawa narzekać.

- A wydarzenia z ubiegłego tygodnia? Lądowanie w Chicago, powrót do Polski, zamieszanie z dokumentami, ambasada, dziennikarze, drugi lot do Stanów w piątek?
FŁ: Na sobotnim treningu Artur wyglądał obiecująco. W poniedziałek nieco inaczej – absolutnie nie mówię, że źle – ale trzeci dzień po zmianie strefy czasowej z reguły jest nieco słabszy. Jak każdy trener, wszystko chciałbym zrobić najlepiej jak to tylko możliwe, ale z doświadczenia wiem, że spoglądanie wstecz nie ma najmniejszego sensu. Na nic nie narzekamy, nie zawracamy sobie głowy ubiegłym tygodniem. Został tylko Jennings i sobotnia walka. Tych problemów nie było. Koniec.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

OSTATNIA SZANSA PRZEMKA MAJEWSKIEGO

W zawodowym boksie często mamy do czynienia z następującym pozornym paradoksem. Idący od zwycięstwa do zwycięstwa bokser ma wielkie problemy ze znalezieniem odpowiadającego mu klasą rywala (zwłaszcza, jeżeli nie ma za sobą silnego promotora). Wystarczy jednak, że poniesie jedną lub dwie porażki w ringu i nagle pojawia się przed nim mnóstwo atrakcyjnych ofert. Dlatego, że zaczęto go postrzegać nie jako groźnego konkurenta do kasy i zaszczytów, ale jako potencjalną ofiarę, którą można wykorzystać do realizacji swoich celów. Coś takiego przydarzyło się właśnie naszemu Przemkowi Majewskiemu.

Przyznam, że z wielką sympatią śledziłem poczynania Przemka na amerykańskim ringu, które z góry wydawały się skazane na porażkę. Już na starcie był mocno spóźniony, zaczynając profesjonalną karierę pięściarską w wieku prawie 27 lat. Mozolnie i z uporem budował swą pozycję, walcząc na głębokim undercardzie za mniejsze pieniądze, niż dostawały panienki występujące pomiędzy rundami. Pokonywał kolejnych coraz to lepszych rywali, ale kasa nadal była bardzo skromna (np. 2000 USD za walkę z Caminero na gali Adamka). Kiedy jednak w czerwcu 2011 Majewski w świetnym stylu zwyciężył całkiem solidnego Marcusa Upshawa i zdobył pas WBO NABO, wydawało się, że może mu się jednak udać osiągnąć sportowy i finansowy sukces.

Następnym przeciwnikiem miał być Dionisio Miranda, ale w ostatniej chwili zastąpił go teoretycznie słabszy Jose Miguel Torres, który efektownie znokautował Majewskiego w 6 rundzie. Przemek pozbierał się psychicznie po bolesnej porażce i jak Syzyf na nowo podjął swoje dzieło. Pokonał czterech kolejnych rywali i był bardzo blisko walki ze słynnym Marco Antonio Rubio, ale skończyło się niestety tylko na obietnicach. W zamian przyszedł pojedynek z Patrickiem Nielsenem i wyraźna przegrana Majewskiego na punkty, która ponownie mocno cofnęła go w rankingach.

W tej sytuacji polski bokser nieoczekiwanie otrzymał propozycję skrzyżowania rękawic z Curtisem Stevensem, niedawnym przeciwnikiem Gennadija Gołowkina w walce o pasy WBA i IBO. Obóz Amerykanina nie ukrywa, że spodziewane zwycięstwo ma posłużyć odbudowaniu się Stevensa po bolesnej porażce z rąk fenomenalnego reprezentanta Kazachstanu. Dla Majewskiego będzie to jednak walka życia i zapewne ostatnia szansa na poważne zaistnienie w czołówce wagi średniej. Zamierza dać z siebie wszystko i walczyć o zwycięstwo. Sam Przemek słusznie zauważył, że Stevens najgroźniejszy jest na początku walki, a potem jego ciosy nie mają już początkowej mocy. Może gdyby udało mu się przetrzymać nawałnicę uderzeń Stevensa w kilku początkowych rundach, to potem lepsze warunki fizyczne Polaka pomogłyby mu w wypunktowaniu rywala z dystansu. Chyba to jednak scenariusz zbyt piękny, by mógł być prawdziwy.

Pożyjemy, zobaczymy. Walka Przemka Majewskiego „o wszystko” odbędzie się 25 stycznia 2014 roku w Atlantic City.

Dariusz Chmielarski, bokserzy.cba.pl

GRZEGORZ PROKSA: CHCIAŁBYM WRÓCIĆ NA RING W KWIETNIU LUB MAJU

proksa01

W kwietniu lub w maju pierwszą walkę po ubiegłorocznej przegranej na punkty z Sergio Morą (25-3-2, 8 KO) chce stoczyć Grzegorz Proksa (29-3, 21 KO), dwukrotny mistrz Europy wagi średniej w boksie zawodowym. 29-latek przebywa obecnie w rodzinnej Węgierskiej Górce, gdzie regularnie ćwiczy podtrzymując formę. Za kilkanaście dni planuje przyjechać do Warszawy, aby rozpocząć treningi pod okiem Fiodora Łapina.

– Czekam na powrót trenera z USA. Czuję się dobrze, nic mi nie dolega. Na ring chciałbym wyjść w kwietniu lub w maju, ale nie interesuje mnie walka na przetarcie ze słabym rywalem. Możliwe, że w wyjazdowym pojedynku od razu przyjdzie mi się zmierzyć z jednym z lokalnych bohaterów. Po wygraniu takiej walki szybko wróciłbym do gry o wysokie cele w wadze średniej – mówi „Super G”.

Po raz ostatni Proksa wyszedł na ring w czerwcu ubiegłego roku w amerykańskim Jacksonville, gdzie uległ na punkty (94:96, 94:96, 92:98) Sergio Morze. Rok wcześniej w starciu o tytuł mistrza świata WBA nie sprostał rewelacyjnemu Giennadijowi Gołowkinowi.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

PRZEMEK MAJEWSKI O PRZYGOTOWANIACH DO WALKI Z CURTISEM STEVENSEM

- Jak oceniasz swoje szanse w walce z  Curtisem Stevensem, niektórzy nie dają ci ich za wiele.
Przemysław Majewski: Dla mnie najważniejsze jest, że na treningach daję z siebie wszystko i to, że zanim wejdę do ringu będę mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że jestem do niej bardzo dobrze przygotowany. Przygotowuje się do tej walki bardzo solidnie. Widziałem walki Stevensa i widać, że ma on bardzo silny cios, będę zatem starał się mu schodzić z linii ciosu, by za dużo nie oberwać.Jednocześnie nie pozostanę mu dłuży i będę też zadawał ciosy. Mam nad nim przewagę fizyczną, jestem wyższy i mam dłuższe ramiona. Grzechem byłoby tego nie wykorzystać.

- Na jakim etapie są twoje przygotowania do tego starcia?
PM: Obecnie koncentrujemy się główne na treningu bokserskim. Trenuję kombinacje ciosów na worku bokserskim i gruszce, walka z cieniem. Skacze na skakance. Oczywiście  również dużo biegam na dłuższe dystanse oraz szybkie sprinty. W treningu bokserskim stosuje ćwiczenia z Cross Fit, które poprawiają moją kondycję  i wytrzymałość.  Mam też  sparingi z 3 partnerami, którzy dają mi nieźle do wiwatu. Na tydzień przed walką zwolnię tempo przygotowań by nie być przetrenowany. Później tylko relaks i koncentracja na walce.

- Twoja najbliższa walka będzie w piątek, zaś w sobotę Artur Szpilka zmierzy się z Bryantem Jenningsem  w nowojorskim  Theater at Madison Square. Kibice będą mieli problem na którą gale przyjechać…
PM: To niech przyjadą zarówno na moją walkę jak i na Artura, któremu będę z całego serca kibicował. Cieszę się, że Artur przeciera sobie ścieżki w amerykańskim boksie. To młody i zdolny pięściarz. Jednocześnie zapraszam wszystkich fanów boksu na moją walkę do Atlantic City.  A tych, którzy nie dadzą rady tam przyjechać, zapraszam przed ekrany telewizorów. Moja walka z Curtisem Stevensem będzie transmitowana na żywo przez amerykańską stację NBC sport – tą samą, która pokazuje walki Tomasza Adamka. Będzie to mój debiut przed tak liczną telewizyjną publicznością. Zrobię wszystko by wygrać ten pojedynek.

Material Prasowy/Majewski Team

EWA PIĄTKOWSKA: W GŁOWIE PIĘŚCIARKI, CZYLI EMOCJE TOWARZYSZĄCE WALCE

ewa

„Eye of the Tigress” to nazwa bloga znakomitej pięściarki i rugbystki, Ewy Piątkowskiej, byłej reprezentantki Polski w boksie olimpijskim, która od lutego 2013 roku kontynuuje pięściarską karierę na zawodowym ringu. Jak zapewnia nas Ewa, w swoich wpisach będzie przedstawiała świat pięściarski (i nie tylko) widziany z własnej perspektywy. Podzielając nadzieję Autorki, również i my liczymy, że w Jej tekstach każdy kibic boksu znajdzie coś ciekawego dla siebie.

Zastanawialiście się kiedyś, co czują pięściarze przed, podczas i po walce? Przedstawię Wam to z mojej perspektywy. Posłuchajcie, jakie emocje towarzyszą mi od chwili otrzymania terminu pojedynku do kilku dni po występie i jak wygląda moje przygotowanie mentalne.

Poznaję termin walki

Tuż po podpisaniu kontraktu na walkę ogarnia mnie euforia i niespożyta energia. Robię się hiperaktywna, gadatliwa i od razu mam ochotę robić 3 treningi dziennie. Na każdym biegu, tarczy czy sparingu daję z siebie wszystko, a perspektywa walki wyzwala  dodatkowe pokłady energii. Zaczynam też bardziej zwracać uwagę na dietę, by dostarczać mojemu organizmowi tego, co jest mu potrzebne do optymalnego funkcjonowania.

Następną, bardzo przyjemną czynnością, jest wybór piosenki, przy której wyjdę do ringu. Jest to dla mnie bardzo ważne, bo muzyka mocno mobilizuje mnie do treningów. Nie chciałabym wychodzić do walki przy przypadkowej piosence. Mam ponad 20 utworów, które chciałabym słyszeć w drodze do boju i mam nadzieję, że uda mi się wykorzystać wszystkie. Choć muzyka jest dla mnie taka ważna, muszę przyznać, że przed walką słyszę tylko początek wybranego przez siebie utworu, bo później ogarnia mnie takie skupienie, że dopiero oglądając transmisję dowiaduję się, kiedy przestali grać moją piosenkę. Nigdy nie zostawiam wyboru kawałka na ostatnią chwilę, bo jest mi on potrzebny do wizualizacji. Muszę wiedzieć, przy jakiej muzyce wyjdę, by wyobrażać sobie to jak najdokładniej i jak najczęściej.

Kolejnym przyjemnym etapem jest napisanie na kartce, jak będę się czuła przed walką, co zrobię z przeciwniczką, co da mi ta konfrontacja i dlaczego tak właśnie będzie; słowem – piszę sobie idealny scenariusz. Jest to sposób, który polecają wszyscy ludzie sukcesu i uwierzcie mi, że spełniła mi się w życiu każda rzecz, którą zapisałam – niektóre trochę później, niż chciałam, ale w końcu się spełniły. Niektóre przyszły z kolei znacznie szybciej, niż planowałam. Ważne jest, by napisać jak najwięcej szczegółów – datę i miejsce walki, nazwisko przeciwniczki itd. Następnie czytam ten tekst codziennie i podświadomość nastawia mój organizm na realizację tych zadań. Lubię też odwiedzić miejsce gali przed walką, by wiedzieć, jak wygląda hala, gdzie będzie stał ring, skąd będę wychodziła, gdzie będę się rozgrzewała itd.  Wizualizacja jest wtedy dużo skuteczniejsza.

Podczas przygotowań

Wysoki poziom energii i nastrój oczekiwania utrzymują się przez cały okres przygotowań do gali. Muzyka działa na mnie wtedy jeszcze mocniej. Podczas biegu w parku mam ochotę wyśpiewać na głos każdą piosenkę, która leci w MP3. Co jakiś czas nachodzą mnie też wątpliwości. Przychodzą myśli w rodzaju „po co ci to, mogłabyś wykonywać każdy zawód” itp., ale po chwili ulatują.

Kilka dni przed walką

Na kilka dni przed walką lubię mieć wokół siebie najbliższych. Bardzo pomaga mi ich wsparcie. W tym okresie jestem też bardziej pobłażliwa wobec siebie. Pozwalam sobie na więcej niż zwykle, a podczas zakupów nie odmawiam sobie rzeczy, których bym w innym czasie nie kupiła ze względu na zdrowy rozsądek. Myślę, ze jest to jakiś sposób radzenia sobie ze stresem. Ostatnie dni przed galą najbardziej lubię spędzać w domu czytając, oglądając filmy i ogólnie kumulując energię.

Doba przed  walką

Podczas nocy przed galą śpię dobrze, ale w dzień walki nie ma już mowy o drzemce. Od rana jestem nakręcona, chcę już wejść do ringu i nie potrzebuję nic bardziej pobudzającego od herbaty. Widok mojego pokoju hotelowego jest wtedy dosyć zabawny. Trudno mi usiedzieć w miejscu, więc robię walkę z cieniem i wczuwam się przed lustrem. Gdy nachodzi mnie obawa przed porażką lub słabym występem, myślę o wszystkich, którzy mi kibicują, a szczególnie o znajomych, którzy przyjadą dopingować mnie na żywo. To dodaje wielkiej wiary w siebie, bo nie chcę ich zawieść. Stres odganiam natomiast prostym i prawdziwym wytłumaczeniem, że całe napięcie minie wraz z pierwszym gongiem.

Podczas rozgrzewki przed walką moje ciało wyraźnie czuje, że stoczy pojedynek, bo znacznie wzrasta wtedy we mnie poziom agresji. Przychodzą myśli, że muszę roznieść przeciwniczkę. Kiedy staję w korytarzu i czekam na wyjście do ringu, chcę się w nim jak najszybciej znaleźć i zacząć walkę. Po usłyszeniu początku mojej piosenki ruszam między liny i ogarnia mnie ogromnie skupienie. Kiedy już wejdę po schodkach, jestem w transie. Wiem, że dookoła jest publiczność, obok trener, a w ringu sędzia, ale widzę praktycznie tylko przeciwniczkę – trochę jakbym trzymała ją na celowniku. Nie rejestruję wtedy żadnych niepotrzebnych dźwięków – słyszę tylko słowa trenera i sędziego.

Po walce

Po konfrontacji wyrzut hormonów szczęścia jest tak duży, że jest to jeden z powodów, dla których boksuję. Myślę, że można to porównać do początkowej fazy zakochania. Nie lubię oblewać zwycięstwa, bo ten stan jest tak idealny, że nie chcę go zmieniać żadnymi substancjami. Wolę wrócić do domu i przed snem odtworzyć sobie walkę w głowie.

Każde starcie daje impuls do ciężkiej pracy – słabe, bo chcesz poprawić błędy i się odkupić, a dobre, bo chcesz, by kolejne też tak wyglądały. Po gali mam więc znowu napęd do pracy, przez co nie lubię odpoczywać dłużej, niż 2-3 dni. Następnie powracam do codziennych  treningów czekając, aż dostanę kolejną szansę wejścia między liny.

źródło: tygrysicaboks.blogspot.com

2013 – ROKIEM PRAWDY O POLSKIM BOKSIE ZAWODOWYM

diablo01

W odróżnieniu od kilku poprzednich lat, które można by określić jako czas niewykorzystanych szans i straconych okazji, rok 2013 stanowił dla polskiego boksu zawodowego test prawdy. Wielu bokserów do tej pory legitymujących się nieskazitelnymi (lub prawie nieskazitelnymi) bilansami wypracowanymi w oparciu o starcia z kiepskiej jakości rywalami tym razem zostało poddanych ostrym ringowym egzaminom. Większość tym sprawdzianom nie podołała, wykładając się na pierwszej poważnej przeszkodzie. Prawda o polskim boksie okazała się więc bardzo bolesna, ale chyba nie warto było dłużej opierać optymizmu na złudzeniach.Dobrze w roku 2013 wypadli Krzysztof Włodarczyk, Andrzej Fonfara, Artur Szpilka i Łukasz Janik. Źle lub fatalnie Mateusz Masternak, Andrzej Wawrzyk, Albert Sosnowski, Grzegorz Proksa, Dariusz Sęk, Paweł Głażewski, Przemysław Majewski i Rafał Jackiewicz. Bilans poważnych walk jest więc jednoznacznie ujemny. Pozostali albo trudnych wyzwań nie doczekali, albo też całkowicie zmarnowali rok kariery (ze swojej lub nieswojej winy).

Waga piórkowa

Kamil Łaszczyk jest niewątpliwie sporym talentem. W 2013 ten 22-letni zawodnik odniósł 4 zwycięstwa, z których najcenniejsza była wygrana nad rutynowanym Białorusinem Andriejem Isajeuem. Chcąc jednak poznać prawdziwą wartość Łaszczyka, należy go skonfrontować z dużo lepszymi rywalami. W 2014 stanowczo będzie na to pora.

Waga półśrednia

Rutynowany Rafał Jackiewicz w kategorii półśredniej to już bokser schyłkowy. W kwietniu 2013 otrzymał ostatnią już chyba szansę dokonania czegoś dużego w boksie, a konkretnie pokonania Leonarda Bundu w pojedynku o pas EBU. Niestety, wyprawa do Rzymu skończyła się fatalnie, przy czym bardziej od porażki przed czasem z doskonałym rywalem bolał chyba brak ambicji wykazany w tej walce przez Polaka. W dalszej części roku Jackiewicz wygrał 2 walki, ale to już chyba jego łabędzi śpiew na bokserskim ringu. On sam coś wspominał o spróbowaniu szczęścia w MMA. Łukasz Maciec w najważniejszej walce uległ 43-letniemu Gianluce Branco, co pokazało dystans, jaki dzieli go od chociażby bardzo szerokiej czołówki. Dwa późniejsze zwycięstwa nad Koivulą i Karepetianem zasługują jednak na uznanie i pozwalają mieć odrobinę nadziei na przyszłość.

Waga junior średnia

Za objawienie roku można uznać 20-letniego Patryka Szymańskiego. Odniósł 4 zwycięstwa, z czego 2 przed czasem. Ostatnie z nich nad rutynowanym Włochem Francesco Di Fiore w limicie wagi junior średniej i chyba w tej kategorii należy widzieć przyszłość młodego polskiego boksera. Szymański to największy talent młodego pokolenia w polskim boksie i na razie powinien być prowadzony ostrożnie. Damian Jonak po dwóch dobrych sezonach zanotował gorszy rok. W 2013 wystąpił w ringu tylko 2 razy. Pokonał Maxa Maxwella i Krisa Carslawa, ale swoją formą nie zachwycił. Być może obniżka lotów 30-letniego już niepokonanego dotąd polskiego boksera to efekt rozczarowania brakiem większych wyzwań na miarę jego talentu i ambicji. W każdym razie w 2014 szansa dla Jonaka powinna być jednym z priorytetów dla grupy UKP.

Waga średnia

Grzegorz Proksa to jeden z największych polskich przegranych w 2013. Porażka naszego 29-letniego reprezentanta na ringu w Jacksonville z tak klasowym rywalem, jak Sergio Mora nie jest żadną tragedią i ujmą na honorze, ale bardziej martwi chaotyczny styl boksu Polaka, który zaprowadził go w ślepą uliczkę. Na dodatek Proksa chyba pogubił się pod względem szkoleniowym i organizacyjnym, czego efektem jest trwający już ponad pół roku brak aktywności. Trzeba mieć nadzieję, że ten utalentowany pięściarz odnajdzie swoją drogę w boksie i zacznie znowu odnosić sukcesy. Przemysław Majewski po zwycięstwie nad Jamaalem Davisem nie sprostał w Danii tamtejszemu prospektowi Patrickowi Nielsenowi. Druga porażka w ciągu 3 lat przekreśliła chyba nadzieje na odniesienie dużego sukcesu w zawodowym boksie. W styczniu 2014 nasz 34-letni bokser dostanie jeszcze jedną, choć raczej iluzoryczną szansę. W Atlantic City zmierzy się z bardzo mocno bijącym Curtisem Stevensem. Bardzo prawdopodobna porażka oznacza dla Majewskiego perspektywę dalszego boksu w charakterze journeymana. 24-letni Maciej Sulęcki w 2013 boksował na krajowych ringach i głównie z krajowymi rywalami. Odniósł 4 zwycięstwa, prezentując bardzo dobre umiejętności techniczne i niestety tzw. watę w pięściach. Pomimo tego mankamentu Sulęcki jest obiecującym pięściarzem i powinien stopniowo mierzyć się z coraz lepszymi przeciwnikami.

Waga półciężka

Boksujący w USA Andrzej Fonfara miał kolejny, piąty już z rzędu bardzo dobry rok. Co prawda z przyczyn formalnych stracił posiadany pas IBO, ale zanotował 2 efektowne zwycięstwa przez nokaut, z których zwłaszcza pokonanie Gabriela Campillo miało swoją wymowę. Polski Książę umocnił swą pozycję w czołówce wagi półciężkiej i wiele wskazuje na to, że w przyszłym roku stanie do wali o jeden z pasów mistrza świata. Fonfara wybił się już chyba na miejsce numer 2 (za Diablo Włodarczykiem) w polskim boksie zawodowym, ale nadal czeka go sporo pracy nad poprawą niektórych elementów sztuki bokserskiej (technika, zwłaszcza w obronie). Dobra passa Pawła Głażewskiego została brutalnie przerwana w czerwcu 2013 za sprawą Hadillaha Mouhamediego. Reprezentujący Francję solidny, aczkolwiek nie wybitny bokser wygrał z Głazem przed czasem i boleśnie obnażył jego liczne braki. Głażewski wrócił na ring w grudniu, pokonując Andreja Salachudzinaua z Białorusi, ale chyba trudno liczyć, że w przyszłości osiągnie on poziom wyższy, niż solidnego średniaka. Z dużymi stratami przeszedł przez 2013 także najbardziej obiecujący bokser z grupy Andrzeja Gmitruka, a mianowicie Dariusz Sęk. Wprawdzie na początku roku odnotował dwa zwycięstwa, ale w czerwcu uległ w Berlinie dość prymitywnemu, choć silnemu fizycznie Robertowi Woge. Sęk wyłożył się więc na pierwszym trudniejszym rywalu i stracił status niepokonanego boksera. Co gorsza, od pół roku jest nieaktywny i nic nie słychać o jego dalszych planach. Podobny los spotkał też również wcześniej niepokonanego Macieja Miszkinia, z tym że on wywrócił się na 18-letnim nowicjuszu Vincencie Feigenbutzu, co świadczy, że raczej powinien dać sobie spokój z dalszym uprawianiem boksu. Niestety, tę smutną wyliczankę należy uzupełnić o dwa kolejne nazwiska. Jeden z największych talentów polskiego boksu, Dawid Kostecki kolejny rok zamiast na ringu spędził w więzieniu. Słuch zaginął natomiast o Grzegorzu Soszyńskim, który jeszcze pod koniec 2012 przymierzał się bezskutecznie do walki o pas mistrzowski WBO z Nathanem Cleverlym. Jeżeli oznacza to koniec kariery Soszyńskiego, to jest to duża bezpowrotna strata dla polskiego boksu.

Waga cruiser

Dla Krzysztofa Włodarczyka rok 2013 był przełomowy. Po dramatycznej walce zwyciężył w Moskwie groźnego Rachima Czachkijewa, a następnie bez trudu poradził sobie ze starym rywalem Giacobbe Fragomenim. Diablo nie tylko obronił pas mistrza świata WBC, ale wobec słabszej postawy innych czołowych polskich bokserów, stał się bezsprzecznym numerem 1 polskiego boksu zawodowego. Włodarczyk wreszcie uwierzył we własne duże możliwości, a wraz z nim uwierzyli jego trener, promotor, a przede wszystkim kibice, którzy długo mieli mu za złe niemrawą postawę w kilku pojedynkach. Jedyny polski mistrz świata znajduje się obecnie w życiowej formie i w 2014 powinien stoczyć możliwie jak najwięcej walk z wysokiej klasy rywalami. Na pewno za to nie może zapisać na plus mijającego roku Paweł Kołodziej. Stoczył wprawdzie 3 zwycięskie walki, ale nie zachwycił. Nasz „wieczny prospekt” zrobił spory krok w tył w porównaniu do formy, jaką reprezentował 2-3 lata wcześniej. Był wolny,nie wyczuwał dystansu, dużo inkasował i nawet bywał zagrożony w starciach z przeciwnikami, których powinien szybko zmieść z ringu. Na domiar złego Harnaś odrzucił ofertę pojedynku z Ilungą Makabu, co spotkało się z ostrą krytyką ze strony kibiców. W zamian uzgodniono jego występ w eliminatorze IBF przeciwko Mirko Larghettiemu. Zarówno sam bokser, jak i jego sponsor zdają sobie chyba sprawę, że 2014 to czas najwyższy na poważny sprawdzian i atak na któryś z mistrzowskich pasów. Dużo więcej powodów do zadowolenia może mieć trzeci cruiser ze stajni panów Wasilewskiego i Wernera, Łukasz Janik. Oprócz pokonania kilku rywali nie najwyższych lotów, bokser z Jeleniej Góry zaliczył w 2013 pojedynek o wakujący pas IBO w Nowym Jorku z czołowym pięściarzem kategorii cruiser Olą Afolabim. Janik przegrał na punkty stosunkiem dwa do remisu, ale pokazał się z bardzo dobrej strony, co dobrze rokuje na przyszłość. Dla Krzysztofa Głowackiego po bardzo dobrym roku 2012, 2013 był trochę gorszy. Bokser obecnie promowany przez Tomasza Babilońskiego wygrał wprawdzie 3 walki ( z czego 2 przed czasem), ale z niezbyt wymagającymi przeciwnikami i w nie do końca dobrym stylu. Nadal zawodziła w wykonaniu Głowackiego technika, a na samej sile ciosu trudno daleko zajechać. Również temu bokserowi przydałby się w 2014 poważny sprawdzian. Postawa Mateusza Masternaka to z kolei największa klęska polskiego boksu w 2013. O tym, że coś niedobrego dzieje się z Mateuszem widać było już od połowy 2012, a zwycięski pojedynek z Seanem Corbinem w kwietniu 2013 obawy te tylko pogłębił. Wszyscy liczyli jednak na sukces naszego najbardziej utalentowanego prospekta w październikowej wyprawie do Moskwy na walkę z Grigorijem Drozdem. Niestety, Mateusz przegrał i to w dodatku przed czasem, tracąc przy tej okazji pas EBU. Wyszło na jaw, że nasz bokser był do tego pojedynku zupełnie nie przygotowany, a jego współpraca z trenerem Andrzejem Gmitrukiem od dawna układała się bardzo źle. Na szczęście grupa Sauerlanda nie postawiła krzyżyka na Masterze i być może odrodzi się w 2014 pod kierunkiem nowego trenera Piotra Wilczewskego. Na koniec warto jeszcze wspomnieć o Izuagbe Ugonohu. W lutym 2013 pokonał z dużym trudem Łukasza Rusiewicza i od tej pory pozostaje nieaktywny. Chyba tylko on sam wie, czy polscy kibice mogą nadal liczyć na rozwój jego talentu.

Waga ciężka

Niewątpliwie wypada zacząć od Tomasza Adamka, do niedawna uważanego nie tylko za najlepszego polskiego boksera wagi ciężkiej, ale także bez podziału na kategorie wagowe. W moim odczuciu Adamek w 2013 stracił to zaszczytne miejsce na rzecz Krzysztofa Włodarczyka, a rok może uznać za stracony. Stoczył w nim tylko jedną walkę, pokonując na punkty kiepsko przygotowanego (zastępstwo w ostatniej chwili za Tony’ego Grano) journeymana Dominicka Guinna. Były przymiarki do walk z Pulewem, Jenningsem i Głazkowem, ale z różnych powodów nic z nich nie wyszło. Adamek skończył 37 lat, a jego kariera zabrnęła trochę w ślepą uliczkę. Szanse na kolejnego title shota w wadze ciężkiej są znikome, a i perspektywy innych finansowo wartościowych pojedynków w tej kategorii nie przedstawiają się różowo. Mając przed sobą już niewiele czasu, Adamek powinien raczej pomyśleć o powrocie do wagi cruiser i zwieńczeniu kariery próbą odzyskania jakiegoś mistrzowskiego pasa w swojej naturalnej kategorii. Zupełnie rok 2013 zmarnował Mariusz Wach, który nie walczył ani razu. Wprawdzie po ciężkim boju z Władimirem Kliczko Wachowi niewątpliwie należał się dłuższy wypoczynek, ale już w drugiej połowie roku trzeba było stoczyć co najmniej walkę na przetarcie. Wach tego nie zrobił, a poza tym odrzucił propozycję walki z Bryantem Jenningsem w styczniu 2014, w wyniku czego naraził się na konflikt z promotorem i ostracyzm kibiców. Moim zdaniem, propozycja z USA nie była szczególnie atrakcyjna finansowo i sportowo dla Wacha, ale odrzucając ją, należało mieć w zanadrzu jakiś plan B. Tymczasem wygląda na to, że nasz 34-letni już bokser na dziś dzień zupełnie nie wie, co będzie dalej robił, a ciągłe nieporozumienia z promotorem nie wróżą dobrze jego dalszej karierze. Albert Sosnowski zaczął i jednocześnie zamknął rok 2013 fatalnym występem w Prizefighterze (porażka przed czasem z weteranem Martinem Roganem). Od lutego 2013 jest nieaktywny, a z szeroko zakrojonych planów pojedynku z Krzysztofem Włodarczykiem w pierwszych miesiącach 2014 nic ostatecznie nie wyszło. Być może oznacza to dla Alberta definitywny koniec sportowej aktywności. Andrzej Wawrzyk jako piąty Polak dostąpił zaszczytu stoczenia walki o pas mistrzowski w wadze ciężkiej, jednak jego występ w Moskwie przeciwko Aleksandrowi Powietkinowi zakończył się kompletną klapą (przegrana przez tko w 3 rundzie). Od maja 2013 nieaktywny i chyba także bez pomysłu na dalszą karierę. Jak niejednokrotnie wcześniej wspominałem, słaba psychika i niedostatek siły fizycznej dyskwalifikują Wawrzyka jako prospekta wagi ciężkiej. Z drugiej strony, jego wysokie umiejętności techniczne w połączeniu z ładnie wyglądającym bilansem otwierają mu bardzo atrakcyjne perspektywy finansowe w charakterze sparringpartnera i journeymana. Artur Szpilka dostarczył polskim kibicom boksu najwięcej emocji i radości spośród wszystkich polskich bokserów wagi ciężkiej. Dwie zwycięskie ringowe wojny z Mike’iem Mollo i dwie inne wygrane, z Tarasem Bidenką i Brianem Minto to całkiem ładny bilans 2013, pomimo kontuzji w drugiej połowie roku. Szpilka nie zadowala się nabijaniem bilansu na przeciętniakach i wywalczył sobie prawo do pojedynku z Jenningsem w miejsce Wacha. Będzie to dla niego bardzo trudny egzamin, tym bardziej, że nawet dotychczasowe walki zakończone efektownymi nokautami w dalszym ciągu obnażają liczne braki naszego młodego boksera, przede wszystkim w obronie. Krzysztof Zimnoch obok medialnych potyczek ze Szpilką stoczył w 2013 cztery pojedynki, w których pomimo zwycięstw nie zaprezentował się zbyt dobrze. Walki z Oliverem McCallem, a nawet z Mateuszem Malujdą i Arturem Bińkowskim wykazały, że bokserski potencjał zawodnika z Białegostoku nie jest zbyt duży. Doprowadzenie do mocno medialnie nagłośnionego pojedynku ze Szpilką to najwyższy cel, jaki jest do osiągnięcia dla Zimnocha. Na arenie międzynarodowej z poważnymi rywalami nie widzę dla niego większych szans. Marcin Rekowski był w 2013 bardzo aktywny. Stoczył 6 walk i prawie wszystkie wygrał przed czasem, co doprowadziło go do optycznie imponującego bilansu. Rekowski to bokser dość zaawansowany wiekowo i mocno ograniczony przez raczej skromne warunki fizyczne. Jednak jego bardzo dobra technika pozwala mimo wszystko widzieć w nim pięściarza bardziej perspektywicznego od Zimnocha. Fajerwerków z tej strony chyba się nie doczekamy, ale na kilka dobrych pojedynków z wartościowymi rywalami zapewne możemy w przyszłości liczyć.

Mimo ogólnie złego dla polskiego boksu roku można było zauważyć pewne zjawiska pozytywne. Przede wszystkim w działalności największej polskiej grupy bokserskiej Andrzeja Wasilewskiego i Piotra Wernera, czyli Ulrich Knockout Promotions. Po wielu latach zasłużonej krytyki, tym razem głównemu rozdającemu w polskim boksie Andrzejowi Wasilewskiemu należą się słowa uznania. Jego grupa wreszcie działa tak, jak powinien działać w pełni profesjonalny i fachowy team. W miejsce prowincjonalnych gal boksu, na których ku uciesze gawiedzi polscy bokserzy taśmowo demolowali zagranicznych słabeuszy, zobaczyliśmy w 2013 wielu bokserów UKP rywalizujących z rywalami najwyższej klasy na ringach USA i Rosji. Z innych promotorów można też pochwalić Tomasza Babilońskiego i Mariusza Kołodzieja, a z trenerów Fiodora Łapina. Natomiast źle wiodło się tym razem Andrzejowi Gmitrukowi i to zarówno w roli promotora, jak i trenera, co chyba wynikało z nadmiaru różnych funkcji, jakie wziął na siebie. Miejmy nadzieję, że ten bardzo zasłużony dla polskiego boksu fachowiec szybko powróci na ścieżkę sukcesu. Trzeba także odnotować debiut w roli trenera Piotra Wilczewskiego, aczkolwiek za wcześnie jeszcze na jego ocenę.

Korzystnym zjawiskiem było też odejście od głupiej i obłudnej zasady, że „Polak nie powinien walczyć z Polakiem”. Polscy kibice boksu wreszcie mogli obejrzeć kilka krajowych konfrontacji, co prawda nie tych potencjalnie najciekawszych, ale zawsze. Ważne, że krajowa rywalizacja w zawodowym boksie wreszcie się zaczęła, z czego można oczekiwać samych korzyści na przyszłość. Niestety zaczęły się też pojawiać pierwsze oznaki „kryzysu demograficznego”. Na miejsce bokserów kończących karierę nie ma dopływu nowych młodych talentów. To całkiem zrozumiałe, jeżeli weźmie się pod uwagę, że w latach 80. (pokolenie będące aktualnie u szczytu możliwości sportowych) rodziło się w Polsce dwukrotnie więcej dzieci, niż w latach 90. (pokolenie rozpoczynające karierę sportową). Brak także w polskim zawodowym boksie jednoznacznie pozytywnych wzorców sukcesu sportowego i finansowego, które mogłyby przyciągnąć młodych do uprawiania tego sportu, tak jak się to stało np. w skokach narciarskich, gdzie obecne sukcesy to pokłosie osiągnięć Adama Małysza.

Opracował: Dariusz Chmielarski, bokserzy.cba.pl

PEWNE ZWYCIĘSTWA POLAKÓW W RADOMIU. DRAMATYCZNA WALKA MAĆCA Z KARAPETJANEM

radom_575

W głównej walce wieczoru „Windoor Radom Boxing Night” w Radomiu Michał Syrowatka (7-0, 1 KO) w dobrym stylu wypunktował Aboubekera Bechelaghema (8-5-1, 0 KO) na dystansie ośmiu rund. Początek miał być rozpoznawczy według zapowiedzi dzień wcześniej, ale już od pierwszego gongu obaj panowie ostro ruszyli do pracy, wymieniając potężne bomby w półdystansie. W drugiej rundzie Polak wystrzelił prawym prostym, poprawił natychmiast krótkim prawym sierpem, zaznaczając swoją nieznaczną przewagę. Od czwartej przestał się bić z Francuzem, świetną pracą nóg przepuszczał jego chaotyczne ataki i kontrował z dystansu. W końcówce czwartego starciu po uniku trafił bardzo mocnym prawym sierpowym, po którym Bechelaghem był wyraźnie zamroczony. Na dokończenie dzieła zniszczenia zabrakło niestety czasu. Francuz po słabszym okresie powrócił dobrą szóstą odsłoną, ale przede wszystkim dlatego, że Michał znów zaczął się z nim bić. Po uwagach Andrzeja Liczika w narożniku Syrowatka powrócił do tego co robił wcześniej i swoimi nogami zostawiał przeciwnika daleko z tyłu. Sam składał akcje w serie po dwa-trzy ciosy, kilkoma hakami na korpus skarcił za zbyt wysoko podniesione ręce, w ostatnich minutach wyraźnie już górując nad twardym przecież rywalem. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 79:73, 80:72 i 79:73 – wszyscy oczywiście na korzyść Michała.

Michał Cieślak (4-0, 1 KO) wygrał po raz czwarty, ale w końcu przypieczętował bardzo udany dla siebie rok zwycięstwem przed czasem. Ferenc Zsalek (12-39-3, 1 KO) nie przetrwał nawet kilku minut. Promowany przez Tomasza Babilońskiego i Andrzeja Gmitruka młody Polak początkowo skoncentrował się na obijaniu tułowia, dzięki czemu obniżył trochę gardę rywala i już w końcówce pierwszej rundy dzięki temu trafił długim prawym na głowę. W drugiej odsłonie była już prawdziwa demolka. Cieślak podkręcił tempo, swoje ciosy składał w serie złożone z kilku uderzeń i w końcu przełamał Zsaleka, który przyklęknął i dał się wyliczyć do ośmiu. Za moment po kilku bombach znów padł na matę. Sędzia jeszcze puścił walkę, ale po kolejnym mocnym sierpie Włodzimierz Kromka zastopował potyczkę w obawie przed ciężkim nokautem.

Kamil Łaszczyk (15-0, 7 KO) nie miał najmniejszych problemów z rozmontowaniem obrony Laszlo Fekete (8-3, 6 KO). Notowany na trzecim miejscu światowego rankingu federacji WBO wagi piórkowej Polak już po minucie doprowadził do liczenia rywala po długim prawym na dół. Jeszcze przed przerwą złapany przy linach Węgier przyklęknął po raz drugi, ale wyratował go gong. W drugim starciu Łaszczyk znów dwukrotnie przewrócił Fekete – najpierw prawym prostym, a później prawym sierpowym. W trzeciej odsłonie Kamil prawym podbródkowym zafundował Fekete jeszcze piąty i szósty nokdaun, aż w końcu Włodzimierz Kromka zlitował się nad porozbijanym Węgrem i przerwał dalszą egzekucję.

Udanie wypadł debiut Patryka Szymańskiego (9-0, 4 KO) w dywizji junior średniej. Jego ofiarą padł Francesco Di Fiore (16-10-2, 5 KO). Polak natychmiast narzucił rywalowi swoje warunki. Ustawiał o sobie lewym prostym na dystans, a gdy już decydował się skracać odległość, bił ładnymi hakami na korpus oraz prawym podbródkowym. Efektem był pęknięty lewy łuk brwiowy już w pierwszej rundzie. W drugiej oparł się o liny, wpuścił rywala w zasadzkę i skontrował akcją prawy na prawy. Di Fiore „zatańczył” na nogach, a Szymański poczuł krew, doskoczył i zasypał go serią ciosów. Po kilku kolejnych bombach Leszek Jankowiak poddał zamroczonego Włocha.

W trzecim pojedynku gali spotkali się niepokonany dotąd Sasun Karapetjan (5-1, 2 KO) oraz Łukasz Maciec (19-2-1, 4 KO). Od pierwszego gongu było bardzo ciekawie. „Gruby” trafił mocnym prawym sierpowym, ale tuż przed końcem pierwszej rundy rywal odpowiedział swoim lewym sierpowym z kontry. W drugiej odsłonie było identycznie – najpierw Sasun przycelował prawym krzyżowym, lecz Maciec w końcówce znów dosięgnął go obszernym prawym sierpowym. Lepiej poukładany technicznie wydawał się Sasun, jednak szalony pressing Łukasza przyniósł efekt w trzecim starciu. W jego atakach było sporo chaosu, ale pozostawał bardzo aktywny, zyskując nieznaczną przewagę. Maciec dominował również w pierwszej minucie po przerwie, jednak Karapetjan złapał w końcu właściwy rytm w końcówce czwartej rundy, łapiąc przeciwnika na kilka kontr. Znów trudna runda do punktowania była „piątka”. Karapetjan przełamał Maćca kondycyjnie i zasypywał ciosami, ale to Łukasz trafił dwoma najmocniejszymi bombami – prawym podbródkiem i lewym sierpem. Przed ostatnim starciem wydawało się, że spuchnięty Maciec da się zepchnąć, tymczasem wystrzelił na samym początku lewym sierpowym idealnie na szczękę i nieoczekiwanie Leszek Jankowiak liczył Sasuna! „Gruby” rzucił się dokończyć dzieła zniszczenia, trafił jeszcze prawym podbródkiem. Karapetjan szybko doszedł do siebie i wspaniała końcówka była najlepszym podsumowanie tej kapitalnej jak na polskie warunki wojny. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali jednogłośnie – (Kromka) 57:56, (Moszumański) 58:55 i (Kozłowski) 58:57, wszyscy na korzyść Maćca.

Podobnie jak w pierwszym pojedynku polsko-węgierskim Michał Starbała (8-0, 2 KO) także rozprawił się ze swoim przeciwnikiem – konkretnie Zoltanem Kissem (30-17-3, 13 KO), pod koniec drugiej rundy. Polak przewrócił rywala podwójnym prawym sierpem. Ten powstał, jednak po kilku kolejnych ciosach sędzia zastopował Kissa.

Efektownie galę w Radomiu rozpoczął Nikodem Jeżewski (5-0, 4 KO), który w potyczce kategorii cruiser zastopował Viktora Szalai (18-50-4, 4 KO). Węgier od początku schował się za podwójną gardą, więc zawodnik grupy Tymex Boxing Promotion skoncentrował się na ciosach po dole. Już na początku drugiej rundy przewrócił przeciwnika po raz pierwszy. Kilkadziesiąt sekund później bezpośrednim prawym doprowadził oponenta do drugiego nokdaunu i choć ten wstał na osiem, to sędzia Włodzimierz Kromka zastopował walkę, ogłaszając wygraną Polaka przez TKO.

źródło: bokser.org

20131222-ag-radom

ZWYCIĘSTWA POLSKICH PROFI NA ZAGRANICZNYCH RINGACH

opalach

Wczoraj na gali boksu zawodowego w odległej Akrze (Ghana), Przemysław Opalach (14-2, 13 KO) pokonał Maishę Samsona (8-5-2, 4 KO) z Tanzanii. Walka zakończyła się już w drugiej rundzie. Stawką pojedynku były pasy IBF International oraz WBF wagi super średniej. Wg relacji olsztynianina pierwsza runda należała do jego rywala. W drugiej odsłonie Polak zadał podwójny hak na wątrobę, Samson padł na deski i nie był w stanie kontynuować walki. Tuż przed rozpoczęciem imprezy zmieniono jej lokalizację – z potężnego Accra Sports Stadium na trzytysięczną halę. Okazało się również, że stawką pojedynku nie będzie pas WBO African. Organizatorzy tłumaczyli to rezygnacją z walki głównej gwiazdy imprezy.

Dwa dni temu Michał Chudecki (8-0-1, 3 KO) zanotował kolejne zwycięstwo podczas gali w Webster Hall w Nowym Jorku. „TNT” pokonał wysoko na punkty Joshuę Nievesa (2-3, 2 KO) na dystansie sześciu rund. Po ostatnim gongu wszyscy sędziowie widzieli przewagę Polaka w stosunku 60-52. Był to pierwszy występ Chudeckiego po rozwiązaniu kontraktu z grupą Global Boxing. Teraz o rozwój kariery pięściarza dba Jeff Wojciechowski. Była to druga wygrana Polaka nad Nievesem – rok temu „TNT” wypunktował go na dystansie czterech rund.

Niestety kontuzja oka odniesiona już na samym początku walki uniemożliwiła Marcinowi Rekowskiemu (12-0, 10 KO) pokazanie wszystkich swoich możliwości. Polak, walczący wczoraj na gali boksu zawodowego w Hamburgu, miał utrudnione zadanie, ale wysoko na punkty pokonał Serdar Uysala (14-19-2, 7 KO).

źródło: bokser.org

TRZECH ROSYJSKICH SNAJPERÓW CELUJE W „DIABLO”

diablo01

Po czerwcowym zwycięstwie nad Rachimem Czakijewem w Moskwie mistrz świata WBC wagi cruiser Krzysztof Włodarczyk nie ukrywa, że do stolicy Rosji chętnie wybierze się jeszcze raz – na rewanż z Czakijewem lub starcie z Grigorijem Drozdem. Zainteresowanie konfrontacją z Diablo, przynajmniej w rozmowach z mediami, wyraża też obóz Denisa Lebiediewa, rosyjskiego mistrza świata WBA.

Podczas sobotniej gali w Wałczu, przed kamerami Polsatu Sport 32-letni Włodarczyk potwierdził, że najbliższą walkę najprawdopodobniej stoczy 22 lutego i jako zawodnik wagi ciężkiej skrzyżuje rękawice z Albertem Sosnowskim. Zaznaczył jednak, że tytułu mistrzowskiego WBC w niższej kategorii w 2014 roku będzie jeszcze bronił. Bardzo możliwe, że za kilka miesięcy ponownie wejdzie na pokład samolotu do Moskwy.

Zielony pas należący do Diablo nadal interesuje 30-letniego Czakijewa, który po czerwcowej porażce pokonał już Giuliana Ilie, a za kilka tygodni ma się zmierzyć z Silvio Branco o tytulik WBC Silver, po zdobyciu którego zachowałby bardzo wysoką pozycję rankingową (obecnie jest 2.) lub nawet awansował. Data i miejsce walki Rosjanina z Włochem powinny zostać ustalone do 3 stycznia.

Pieniędzy na sprowadzenie Włodarczyka do Rosji z pewnością nie żałowałby także biznesmen Andriej Riabinskij, który zorganizowaniu po wielkiej gali w Moskwie (Kliczko – Powietkin o mistrzostwo wagi ciężkiej) zaprosił do swojej nowej grupy Grigorija Drozda. 34-latek w październiku odebrał Mateuszowi Masternakowi tytuł mistrza Europy, w rankingu WBC jest trzeci, a najbliższą walkę ma stoczyć 15 marca w stolicy swojego kraju.

W marcu ma walczyć także rosyjski mistrz WBA, Denis Lebiediew, którego promotorzy wciąż nie potrafią porozumieć się z Donem Kingiem odnośnie warunków rewanżowej walki z Guillermo Jonesem. Za 34-letnim Lebiediewem również stoi Riabinskij, którego w negocjacjach wspiera Władimir Hriunow.

- Chcieliśmy i nadal chcemy walki z Jonesem, podczas gdy Don King dołożył wszelkich starań, aby Lebiediew został pozbawiony tytułu WBA. Nic z tego nie wyszło. Andriej Riabinskij złożył mu atrakcyjną finansowo ofertę, niespotykane biorąc pod uwagę kategorię junior ciężką. Kingowi pozostaje tylko złożyć podpis. Tak czy inaczej, w marcu Denis stoczy walkę w obowiązkowej obronie tytułu – powiedział rosyjskim mediom Hriunow. – Jeśli chodzi o Krzysztofa Włodarczyka, jest to nasz „plan B”, który już teraz należy poważnie brać pod uwagę – zaznaczył.

Czakijew, Drozd czy Lebiediew? Niezależnie od tego, z kim Włodarczykowi przyszłoby za kilka miesięcy toczyć siódmą obronę tytułu WBC, zadanie będzie nieporównywalnie trudniejsze niż na początku grudnia w Chicago, kiedy to Giacobbe Fragomeni nie był w stanie kontynuować walki już po szóstej rundzie. Ryzyko konfrontacji z którymś z rosyjskich snajperów będzie jednak bardzo opłacalne, bo jeśli za pierwszy pojedynek z Czakijewem Diablo zarobił najwięcej w karierze, to trudno się spodziewać, aby druga wizyta w Moskwie nie przyniosła kolejnej rekordowej wypłaty.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

« Older Entries Recent Entries »