Archiwum: HISTORIA

„WARSZAWSKIE DZIECI”… PAMIĘCI BOKSEROM-POWSTAŃCOM

IMG_1807

Od 1 sierpnia 1944 r., w gronie powstańców, znani byli pod pseudonimami „Miecio”, „Docha” i „Neger”. Trzej znajomi sprzed wojny, koledzy ze stołecznych ringów, w czasie Powstania Warszawskiego prawdopodobnie nie spotkali się ani razu. Byli jednymi z tych „Warszawskich Dzieci”, które z boju nie powróciły żywe. Niniejszy tekst to – zarazem – hołd dla wszystkich bohatersko poległych w ciągu tamtych pamiętnych 63 dni.

Sierżant podchorąży o pseudonimie „Miecio” był oficerem II plutonu osłonowego elitarnego zgrupowania „Chwaty”, dowodzonego przez porucznika Stefana Berenta (ps. ‚Steb”). Jego pododdział był związany taktycznie z Biurem Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej. Głównym zadaniem „Miecia” był udział w akcjach zbrojnych i sabotażowo-dywersyjnych. W kolejnych dniach powstania uczestniczył także w specjalnych patrolach megafonowych. Na początku września 1944 r. „Miecio” bronił cukierni Kuczyńskiego (u zbiegu ul. Kruczej i Alei Jerozolimskich) oraz swojej placówki powstańczej położonej na rogu ulic Wiejskiej i Frascati. 13 września 1944 r. poległ w walce o utrzymanie kamienicy nieopodal gmachu Funduszu Emerytalnego Banku Gospodarstwa Krajowego (na rogu ulic Frascati i Konopnickiej).

„Docha” (pseudonim „urobiony” od nazwiska znanego przed wojną motocyklisty „Legii”) w dniu powstania był w stopniu plutonowego podchorążego. Najpierw walczył w rejonie Powązek, skąd na rozkaz dowództwa, wycofał się do Puszczy Kampinoskiej. Po kilku dniach dowodząc 200-osobowym oddziałem przebił się do dolnego Żoliborza, dzieląc pole walki z powstańcami ze zgrupowania „Żbik”, dowodzonego przez kapitana Witolda Plechowskiego (ps. „Sławomir”). 14 września broniąc barykady przy ul. Dziennikarskiej unieszkodliwił „Panterę”, obrzucając ją butelkami z benzyną. 6 dni później skierowano go obrony powstańczego szpitala, który znajdował się w klasztorze Sióstr Zmartwychwstanek (w tzw. Twierdzy Zmartwychwstanek). Oddział „Dochy” przybył tam niemal w ostatniej chwili. Na miejscu wywiązała się walka wręcz, w wyniku której Niemcy zostali odparci. Jak wynika z zachowanych relacji, nasz bohater 30 września 1944 r. brał udział w nieudanym natarciu na wał przeciwpowodziowy, a następnie walczył na Placu Inwalidów, gdzie został ranny. Rozpoznany przez jednego z niemieckich żołnierzy, który rywalizował z nim przed wojną na zawodach pięściarskich, trafił do szpitala w Tworkach, gdzie zmarł w wyniku odniesionych ran.

Udział w walkach powstańczych trzeciego z naszych bohaterów w znacznym stopniu ograniczyła kontuzja odniesiona w lutym 1944 r. „Neger” podczas jednej z akcji dywersyjnych na Woli został wówczas ranny w brzuch. Cudem uratowano go, głównie dzięki pomocy brata i przedwojennych przyjaciół z bokserskiego ringu (m.in. Piotra „Klimka” Mizerskiego), którzy oddali mu swoją krew do transfuzji. W pierwszych dniach powstania „Negr” – w składzie 21 Kompanii Batalionu AK „Narew” – brał udział w walkach na Czerniakowie. Ranny w nogę trafił do szpitala na ul. Czerniakowskiej. 18 września 1944 r. po zajęciu szpitala przez Niemców został, wraz z innymi rannymi, ewakuowany pod eskortą esesmanów przez ul. Górnośląską, Rozbrat w kierunku Alei Szucha. Po kilku selekcjach ranni zmuszeni zostali do marszu przez Plac Unii Lubelskiej i Rakowiecką, w kierunku Placu Narutowicza. Słaniający się na nogach ‚Neger”, w imieniu innych, poprosił wówczas Niemców o zwolnienie tempa marszu. W odpowiedzi na to, jeden z esesmanów kazał mu wystąpić i strzałem w tył głowy pozbawił go życia.

BOHATEROWIE OPOWIEŚCI

„Miecio” – Mieczysław Całka (ur. 1917 r.) przed wojną – boksując w kategorii półśredniej – reprezentował barwy klubów zakładowych RKS Elektryczność Warszawa i Centralne Warsztaty Samochodowe, czyli CWS Warszawa. W 1939 r. stoczył niezwykle wyrównany pojedynek z samym Antonim Kolczyńskim, przerywając po kontrowersyjnym werdykcie. W obliczu wybuchu II wojny św. został zmobilizowany i brał udział w walkach kampanii wrześniowej. 13 września został ranny, zdjął mundur, unikając niewoli. Szybko rozpoczął pracę w konspiracji, zostają najpierw członkiem ZOR (Związek Odbudowy Rzeczpospolitej), a w 1943 r. Armii Krajowej. W warunkach okupacyjnych w stopniu sierżanta-podchorążego, skończył konspiracyjną podchorążówkę.

„Docha” – Henryk Doroba (ur. 1915 r.) przed wybuchem II wojny św. był filarem pięściarskiej sekcji warszawskiej „Legii”, zdobywając m.in. kilka tytułów mistrza stolicy. W 1937 r. zaliczany był do absolutnej krajowej czołówki wagi półśredniej, mając „na rozkładzie” m.in. Antoniego Kolczyńskiego, Józefa Fabisiaka i Henryka Całkę. Jako uczestnik kampanii wrześniowej, dostał się do niewoli w okolicach Tarnowa. Po rychłej ucieczce, przedostał się do okupowanej stolicy, gdzie rozpoczął walkę konspiracyjną.

„Neger” – Eugeniusz Cendrowski (ur. 1909 r.) przed wojną związany był z pięściarską sekcją KS „Polonia” warszawa, choć karierę sportową rozpoczynał w YMCA, by kontynuować ją w fabrycznym klubie sportowym Forty Bema. Jako instruktor i trener (etatowy sekundant reprezentacji Warszawy) opiekował się przez pewien czas m.in. Antonim Kolczyńskim, a od 1936 r. znajdował się w sztabie szkoleniowym olimpijskiej kadry Polskiego Związku Bokserskiego (PZB). Uczestniczył w kampanii wrześniowej i po rozbiciu oddziału dostał się do niemieckiej niewoli. Uciekł w trakcie transportu do obozu jenieckiego i zdecydował się na powrót do Warszawy. Z czasem stał się członkiem ZWZ i AK.

Jarosław Drozd

LUCJAN OLSZEWSKI – DZIENNIKARSKA LEGENDA NIE ŻYJE

Olszewski_boks

W wieku 85 lat, po długiej i ciężkiej chorobie zmarł Lucjan Olszewski, jeden z najważniejszych dziennikarzy sportowych w Polsce. Był m.in. redaktorem naczelnym miesięczników „Boks” (w latach 1975-1990) i „Bokser” (1991-2004) oraz wiceprezesem PZB (1980-1983).

Urodzony w Zamościu, jako student dziennikarstwa i dziennikarz związany już z Warszawą, Olszewski był następcą legendarnego Aleksandra Rekszy i rozwijał jego projekt życia – miesięcznik „Boks”. Był wybitnym znawcą boksu olimpijskiego i miał znaczący wpływ na losy i odbiór swojego ukochanego sportu w Polsce. Skomentował również wiele słynnych walk polskich pięściarzy w telewizji. Książki (m.in. „O złote pasy” czy „Boks w Warszawie”), opracowania i artykuły, których był autorem, stanowią istotne i wiarygodne źródła wiedzy historycznej o pięściarstwie.

W ostatnich dwóch dekadach życia coraz bardziej zapomniany, musi trwać we wspomnieniach i lekturach kolejnych pokoleń kibiców boksu. Cześć Jego Pamięci.

Pogrzeb Lucjana Olszewskiego odbędzie się w środę, 8 kwietnia w kościele św. Katarzyny w Warszawie. Początek mszy zaplanowano na godzinę 9:00. Lucjan Olszewski spocznie na cmentarzu przy ul. Wałbrzyskiej.

źródło: bokser.org

ROZPOCZĘŁO SIĘ NOWE ODLICZANIE CZASU DO IO W TOKIO. ZNAMY TERMIN IGRZYSK

tokyo2020-olympics

Rozpoczęło się nowe odliczanie czasu do letnich Igrzysk Olimpijskich w Tokio. Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) oraz lokalny Komitet Organizacyjny, we wespół z Komitetem Organizacyjnym IO Tokio 2020, Rządem Metropolitalnym w Tokio i rządem Japonii oficjalnie potwierdziły, że Igrzyska Olimpijskie odbędą się od piątku 23 lipca do niedzieli 8 sierpnia 2021 roku.

„Chcę podziękować Międzynarodowym Federacjom za ich jednomyślne wsparcie oraz Stowarzyszeniom Kontynentalnym Narodowych Komitetów Olimpijskich za wyrazy partnerstwa i współpracy w procesie konsultacji, jakie odbyliśmy w ciągu ostatnich kilku dni” – napisał w oficjalnym ogłoszeniu prezydent MKOl Thomas Bach.

OSTATECZNA DECYZJA: IGRZYSKA OLIMPIJSKIE W TOKIO ODBĘDĄ SIĘ W 2021 ROKU

tokyo2020-olympics

Przewodniczący Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego (MKOl) Thomas Bach i premier Japonii Abe Shinzo odbyli dziś rano telekonferencję w celu podjęcia ostatecznego stanowiska w sprawie organizacji Igrzysk Olimpijskich w Tokio. W naradzie wzięli również udział m.in. przewodniczący komitetu organizacyjnego IO Mori Yoshiro, minister ds. organizacji IO Hashimoto Seiko, gubernator Tokio Koike Yuriko, dyrektor generalny MKOl Christophe De Kepper oraz dyrektor wykonawczy IO z ramienia MKOl Christophe Dubi.

Prezydent Bach i premier Abe, dostrzegając niebezpieczeństwo jakie niesie ze sobą ogólnoświatowa pandemia wirusa COVID-19 oraz jej ogromny wpływ na aktualne życie ludzi oraz na przygotowania sportowców z całego świata do Igrzysk Olimpijskich w Tokio, postanowili, że te największe i najważniejsze dla sportów letnich na świecie zawody odbędą się w 2021 roku, z założeniem, że nie stanie się to później niż latem 2021 roku.

Bach i Shizno wyrazili nadzieję, że Igrzyska Olimpijskie w Tokio mogą stać się dla świata latarnią nadziei w tych niespokojnych czasach i że płomień olimpijski być może stanie się światłem na końcu tunelu, w którym obecnie znajduje się cały świat. Dlatego uzgodniono, że płomień olimpijski pozostanie w Japonii, a Igrzyska, choć odbędą się w 2021 roku zachowają nazwę Igrzysk Olimpijskich i Paraolimpijskich Tokio 2020.

Co oznacza zmiana terminu turnieju bokserskiego IO dla zawodniczek i zawodników z Afryki, Azji i Oceanii oraz Europy? Biorąc pod uwagę ducha sportu i fakt, że na IO mają startować najlepsi aktualnie sportowcy z całego świata, prawdopodobnie turnieje kwalifikacyjne zostaną powtórzone w 2021 r. Ale o tym dowiemy się w najbliższym czasie.

GRZEGORZ NOWACZEK 27. PREZESEM W HISTORII POLSKIEGO ZWIĄZKU BOKSERSKIEGO

nowaczek

Na nieco ponad rok przed Igrzyskami Olimpijskimi w Tokio (2020), nowym prezesem Polskiego Związku Bokserskiego (27. w historii) został dotychczasowy prezes klubu RUSHH Kielce, Grzegorz Nowaczek. Został on wybrany 18 marca 2019 roku podczas Nadzwyczajnego Kongresu PZB stosunkiem głosów 43-3. Tym samym zastąpił on na tym stanowisku Leszka Piotrowskiego, który pełnił funkcję sternika polskiego boksu olimpijskiego od listopada 2016 roku

WIELKA STRATA DLA POLSKIEGO BOKSU. ANDRZEJ GMITRUK NIE ŻYJE

gmitruk

To wielka strata nie tylko dla całego bokserskiego środowiska pięściarskiego w Polsce ale i dla całego naszego sportu. W wieku 67 lat, podczas gaszenia swojego domu w Hipolitowie na Mazowszu, zginął dzisiaj Andrzej Gmitruk, wielki entuzjasta boksu, trener-legenda, współtwórca sukcesów zawodowego mistrza świata Tomasza Adamka, Andrzeja Gołoty, Maciej Sulęckiego, Artura Szpilki czy Mateusza Masternaka.

Zmarły w bokserskim biznesie tkwił od 1976 r., kiedy to rozpoczął pracę trenerską z kadrą juniorów PZB. Dwa lata później związał się z warszawską „Legią”, z którą aż pięciokrotnie świętował tytuł drużynowego mistrza Polski. W 1983 r. – mając zaledwie 32 lata – został najmłodszym w historii trenerem reprezentacji Polski. Uwieńczeniem jego pracy z kadrą były pamiętne Igrzyska Olimpijskie w Seulu (1988), z których jego podopieczni (Jan Dydak, Henryk Petrich, wspomniany Gołota i Janusz Zarenkiewicz) przywieźli 4 brązowe medale.

W latach 1989-1998 Andrzej Gmitruk przyczyniał się do rozwoju boksu amatorskiego w Norwegii, będą trenerem tamtejszej kadry oraz konsultantem Norweskiego Komitetu Olimpijskiego ds. Sportów Letnich. W 1998 r. podjął się kolejnego wyzwania, rozpoczynając współpracę z promotorem Panosem Eliadesem, owocem czego było m.in. podpisanie kontraktu z młodym polskim medalistą mistrzostw Europy, Tomaszem Adamkiem.

Redakcja serwisu PolskiBoks.pl składa rodzinie Zmarłego szczere kondolencje. Cześć Jego pamięci!

ADAM WOJTCZUK: JESTEŚMY Z BRATEM DUMNI, ŻE TO „BRACHOLE” UBIORĄ REPREZENTACJĘ POLSKI W BOKSIE

brachole_mini

- Z Adamem Wojtczukiem, współwłaścicielem marki „Brachole” rozmawiamy w przededniu zawarcia umowy z Polskim Związkiem Bokserskim. Jak będzie wyglądała Wasza współpraca? Jakie korzyści przyniesie ona zarówno PZB, jak i Pana firmie?
Adam Wojtczuk: Umowa, którą jako „Brachole” podpiszemy z Polskim Związkiem Bokserskim jest dla nas ogromnym wyróżnieniem. Cieszymy się, że spośród wielu firm to właśnie nasza marka spełniła oczekiwania PZB. Jesteśmy niezwykle dumni, że reprezentacja kraju w boksie olimpijskim będzie prezentowała się w naszych strojach. Ze swojej strony mogę zapewnić, że dołożymy wszelkich starań aby nasze pięściarki i nasi pięściarze czuli się w nich dobrze, wygodnie i komfortowo. Jakie korzyści przyniesie nam współpraca z PZB? To jeszcze się okaże ale jesteśmy dobrej myśli.
Brachole1
- Co wyjątkowego ma w sobie odzież marki „Brachole”, że właśnie w jej produktach występować będą reprezentacje Polski kobiet i mężczyzn we wszystkich kategoriach wiekowych?
AW: Wyjątkowym w naszej marce jest właśnie  to, że duże grono polskich pięściarzy dobrze się w niej czuje, a jest to dla nas największe wyróżnienie. Cieszymy się z tego niezmiernie i myślę, że to właśnie dzięki opiniom zawodniczek i zawodników z kadry narodowej, PZB zdecydował się na podjęcie rozmowy o współpracy. Naszym zdaniem świadczy to o tym, że zarząd liczy się ze zdaniem kadrowiczów i robi sporo aby sportowcy mogli spokojnie się przygotowywać do walk oraz czuć się komfortowo w ringu i na treningu. Myślę, że będzie to dobry czas dla polskiego boksu olimpijskiego.
Brachole5
- Jak to się stało, że zajął się Pan z bratem produkcją odzieży sportowej? Skąd wziął się pomysł na nazwę „Brachole”?
AW: Pomysł na otworzenie marki odzieżowej urodził się nam pod koniec trzeciego kwartału 2014 r. Otworzyliśmy ogólnopolski konkurs na stworzenie logo i nazwy, sugerując grafikom nasze oczekiwania. Udział wzięło ponad 100 grafików z całego kraju, którzy przedstawili nam około 300 opcji nazwy i loga. Umówiliśmy się z bratem, ze do końca trwania konkursu nie zdradzamy sobie nawzajem naszych typów i gdy okazało się, że wspólnie wskazaliśmy na ten sam motyw, to sprawa stała się jasna i tak powstała nazwa marki oraz logo. Otwierając markę wiedzieliśmy, że kierunkiem będą uderzane sporty walki, do których jest nam blisko. Dużą rolę odegrał  nasz przyjaciel, Roger Hryniuk, wielokrotny medalista Mistrzostw Polski, który poznał nas ze swoimi kolegami z kadry, u których urodziła się chęć współpracy. W ten oto sposób, w większym lub mniejszym stopniu, nawiązaliśmy współpracę m.in. z Igorem Jakubowskim, Mateuszem Trycem, Tomaszem Jabłońskim, Mateuszem Polskim, Damianem Kiwiorem, Adrianem Kowalem, Jordanem Kulińskim, Dawidem Jagodzińskim, Kamilem Gardzielikiem, Dawidem Michelusem, Pawłem Wierzbickim, Pawłem Rumińskim i wieloma innymi wybitnymi polskimi pięściarzami. Chciałem przy okazji bardzo podziękować każdemu z tych, którzy przyczynili się do zaistnienia marki „Brachole” w boksie olimpijskim.
Brachole4
- Jak wygląda proces produkcji Waszej odzieży? Jak powstają projekty? Kto się tym zajmuje? Skąd materiały i gdzie szyjecie ubrania?
AW: Jeżeli chodzi o wyjątkowość naszych produktów to warto wspomnieć, że w 100% wykonujemy je w Polsce. Podstawowym wariantem  doboru dostawców jest jakość i produkcja w naszym kraju. wiadomo, że bawełna w Polsce nie rośnie, więc odszukaliśmy dostawcę który importuje surowiec i w pełni produkuje bawełnę u nas, tj. oczyszcza ją, tka, barwi. Najłatwiej i najtaniej, jak to robią inni producenci, byłoby ściągnąć z Dalekiego Wschodu gotową tkaninę, lecz nie byłoby to w „bracholowym” stylu. Bawełna, z której są szyte nasze produkty jest wysokiej gramatury i w 100% bez zbędnych domieszek. Zamki, jakich używamy, są produkcji najlepszej na świecie firmy YKK, lecz do swoich produktów używamy zamków które firma ta produkuje pod Warszawą. Zamówiliśmy dodatkowo własną końcówkę zamka, z naszym logo, więc są wyjątkowe i niepowtarzalne. Wszystkie dodatki, takie jak metki rozmiarowe, czy taśmy potnikowe są wykonane w technice żakardowej, czyli tkanej, co oznacza najwyższą jakość. Produkuje to dla nas oczywiście polska firma z Łodzi. Zbierając to w całość produkcja odbywa się we własnej szwalni w Białymstoku, gdzie za jakość odpowiada nasza mama, mająca 35-letni bagaż doświadczeń w tym zakresie, dlatego też naszym sloganem jest „Jakość Mamy”, ponieważ jest najwyższa i odpowiada za nie nasza kochana mama. Wszystkie ubrania, które wychodzą z naszej szwalni, zanim wejdą w produkcje masową, są testowane przez nas i naszych ambasadorów. Proces wygląda tak, że rodzi się pomysł w głowie i przy współpracy zewnętrznej firmy wymyślamy szablony, z których wykonujemy prototypy i testujemy. Zazwyczaj potrzebujemy 3 prototypy do tego, by wdrożyć produkt do sprzedaży. Dlatego też mogę śmiało powiedzieć, że nasze kroje są sprawdzone. Plusem jest to, że mamy pełną świadomość jakie są nasze produkty ale minusem jest to, że taki cykl trwa i musimy myśleć sporo wcześniej zanim gotowy produkt wstawimy na półki sklepowe. Pół roku, do roku czasu – to okres od pomysłu do realizacji. W Polsce mamy na rynku wiele firm odzieżowych, choć niektóre naszywają swoją metkę na tzw. gotowcach i w szybkim tempie mają pełną kolekcje ubrań na każdy sezon i dla każdego. Kupić gotowca lub podrobić kogoś to najprostsza droga. Naszej kolekcji nieco może jeszcze brakuje do kompletności ale nikt nam nie zarzuci plagiatu, bo każdy projekt robimy samodzielnie.
Brachole6
- Czym dla Pana i Brata jest marka Brachole? Pasją, misją czy po prostu pracą?
AW: Marka odzieżowa „Brachole” jest czymś, co porywa nas w całości. Dzięki niej poznajemy wielu wspaniałych ludzi, którzy oddają serce aby coś osiągnąć w życiu i są dla nas ogromną inspiracją. W 100% „Brachole” to pasja oraz misja, którą mamy do spełnienia. „Brachole są wszędzie” i to właśnie zamierzamy udowodnić. Od kilkunastu lat prowadzę z bratem spółkę „Lider Bracia”, która zajmuje się dostawą i dystrybucją pokryć podłogowych do budynków użyteczności publicznej, tj. szkół, banków, biur, ministerstw, szpitali itp. „Lider Bracia” jest firmą, z której możemy utrzymać rodziny. Dodatkowo jesteśmy w posiadaniu własnej szwalni „Lider”, gdzie szyjemy naszą odzież ale również jesteśmy wykonawcą zamówień innych polskich producentów odzieżowych.
Brachole7
- Na razie Wasza odzież jest dystrybuowana jedynie na polskim rynku. Czy planujecie także ekspansję na rynki zagraniczne?
AW: Rozwijamy markę w miarę naszych możliwości, na co założyliśmy z bratem  minimum 5 lat i dzisiaj jesteśmy w połowie wyznaczonego czasu. W związku z zainteresowaniem naszą marką w USA, udzieliliśmy tam pierwszej franczyzy. Aktualnie za Oceanem powstaje sklep stacjonarny oraz internetowy. Kolejnym kierunkiem jest Belgia gdzie promocją zajmuje się nasz przyjaciel, z którym znamy się od dzieciństwa. Od lat przebywa on w Brukseli, gdzie żyje i  prowadzi szkołę sztuk walki krav maga. „Brachole są wszędzie”, więc świat stoi otworem.
Brachole3
- Czy kiedykolwiek żałował Pan decyzji o założeniu firmy?
AW: Otworzyć w dzisiejszych czasach markę odzieżową i zacząć od zera nie jest tak prosto. Trzeba mieć w sobie sporo determinacji i wiary w lepsze jutro. Nie powiem, zdarzały się trudne chwile i jeszcze nie raz takie będą, ale mając przez całe życie brata [Przemysława Wojtczuka - przyp. JD] przy boku i zarazem jego ogromne wsparcie, zawsze wychodziliśmy wspólnie z różnych sytuacji. Reasumując nigdy nie żałowałem decyzji o założeniu marki „Brachole” bo …”Brachole” to nie tylko odzież ale również styl życia. „Brachol sam nie będzie”… ”

- Dziękuję za rozmowę, a w 2017 roku życzę rozwoju marki na miarę Waszych marzeń i oczekiwań.

Rozmawiał: Jarosław Drozd

ZMARŁ BYŁY MISTRZ EUROPY WAGI CIĘŻKIEJ ANDRZEJ BIEGALSKI

biegalski2

Z wielkim smutkiem informujemy, że w Jastrzębiu Zdroju w wieku 64 lat zmarł Andrzej Biegalski (na zdjęciu z prawej) – jedyny w historii polskiego boksu olimpijskiego mistrz Europy wagi ciężkiej z Katowic (1975), uczestnik Igrzysk Olimpijskich w Montrealu (1976), Mistrzostw Świata w Hawanie (1974) oraz Mistrzostw Europy w Kolonii (1979).

Andrzej Biegalski urodził się 5 marca 1953 roku w Gierczynie (niedaleko Jeleniej Góry). Był absolwentem AWF Wrocław, mgr wychowania fizycznego oraz trenerem II klasy. W czasie swojej kariery reprezentował barwy Górnika Radlin (1970-1972), Górnika Pszów (1973-1974), Legii Warszawa (1975-1976) i GKS Jastrzębie-Zdrój (1977-83). Trzykrotnie stawał na najwyższym podium Indywidualnych Mistrzostw Polski wagi ciężkiej (1974, 1978) oraz superciężkiej (1979). Dwa razy triumfował w krajowym, drużynowym czempionacie w barwach Legii Warszawa (1975) oraz GKS Jastrzębie (1977). Osiem razy reprezentował Biało-Czerwone barwy w meczach międzypaństwowych, wygrywając 3 walki.

W swoim najlepszym w karierze roku (1975) zajął wysokie, czwarte miejsce w plebiscycie redakcji „Przeglądu Sportowego” na najlepszych sportowców Polski. Ogółem stoczył 237 walk, z których wygrał 201 i 36 przegrał.

Cześć Jego Pamięci!

ZMARŁ MISTRZ OLIMPIJSKI I MISTRZ EUROPY JAN SZCZEPAŃSKI

szczepanski

Z wielkim smutkiem informujemy, że w minioną niedzielę (15 stycznia) po długiej chorobie zmarł mistrz olimpijski wagi lekkiej (60 kg) z Monachium (1972), mistrz Europy wagi lekkiej z Madrytu (1971), sześciokrotny mistrz Polski wagi lekkiej, Jan Szczepański. Miał 77 lat.

Urodził się 20 listopada 1939 roku w Małeczu k. Tomaszowa Mazowieckiego. Był absolwentem Technikum Mechanicznego w Zduńskiej Woli, starszym chorążym WP. Boks zaczął uprawiać we Włókniarzu Zduńska Wola (1955), by kontynuować karierę w Pilicy Tomaszów Mazowiecki (1956-1959). Z warszawską Legią związany był w latach 1960-1975, jakkolwiek w okresie 1963-68 nie startował ze względów zdrowotnych.

Największe sukcesy odniósł po ponad pięcioletniej przerwie w startach. Oprócz wspomnianych złotych medali Igrzysk Olimpijskich w Monachium (1972) oraz Mistrzostw Europy w Madrycie (1971) oraz sześciu indywidualnych tytułów mistrzowskich, wywalczył także z Legią sześć złotych medali Drużynowych Mistrzostw Polski.

W czasie kariery stoczył 290 walk, z których 251 wygrał, 15 zremisował oraz 24 przegrał. Piętnaście razy bronił Biało-Czerwonych barw w meczach międzypaństwowych (bilans: 8-7), a w samej lidze stoczył 100 pojedynków (bilans: 86-6-8)

Po zakończeniu kariery zawodniczej został trenerem boksu w Polonii Warszawa i KSZO Ostrowiec. Występował również w filmie Marka Piwowskiego „Przepraszam czy tu biją”.

UKONSTYTUOWAŁ SIĘ NOWY ZARZĄD PZB NA LATA 2016-2020

ZARZĄD-PZB-2016-2020-768x353

W minioną niedzielę (4 grudnia 2016 roku) w Warszawie odbyło się inauguracyjne posiedzenie nowo wybranego Zarządu Polskiego Związku Bokserskiego, na którym dokonano jego ukonstytuowania na bieżącą kadencję, która trwać będzie do 2020 roku.

W Prezydium PZB (Executive Committee) zasiądą: Leszek Piotrowski (Prezes PZB), Maciej Demel (Wiceprezes ds. Organizacji i Rozwoju PZB), Grzegorz Nowaczek (Wiceprezes ds. Finansów i Marketingu PZB), Marcin Stankiewicz (Wiceprezes ds. Wyszkolenia PZB), Barbara Sańko (Wiceprezes ds. Zagranicznych PZB) i Krzysztof Sugier (Sekretarz Zarządu PZB).

Oprócz nich w Zarządzie PZB na lata 2016-2020 znaleźli się: Sławomir Kozłowski (Przewodniczący Wydziału Sędziowskiego PZB), Piotr Byrdy (Przewodniczący Wydziału Sportowego PZB), Łukasz Dybiec (Przewodniczący Wydziału ds. Finansowych i Marketingu PZB), Roman Ślagowski (Przewodniczący Wydziału ds. Zagranicznych PZB), Edmund Kubisiak (Przewodniczący Wydziału Młodzieżowego PZB), Ryszard Makowski (Przewodniczący Wydziału ds. Kontaktów z OZB i Klubami PZB), Krzysztof Łajdyk, Maciej Dziurgot i Waldemar Pawlak (wszyscy jako członkowie Zarządu PZB).

Poza Zarządem ale z funkcją Przewodniczącego Wydziału ds. Boksu Kobiet PZB znalazł się Łukasz Butryński.

Powołana została także – działająca poza Zarządem – Komisja Wychowania i Dyscypliny PZB w składzie: Waldemar Wieprzowski, Waldemar Wojtkowski, Marian Prekop i Mirosław Kazimierski.

[Fot. PZB]

CLARESSA SHIELDS DLA POLSKIBOKS.PL: „BĘDĘ NAJLEPSZĄ PIĘŚCIARKĄ W HISTORII”

- Witaj Claressa. Przyjmij moje gratulacje z okazji zdobycia kwalifikacji do Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro. Przed nami jednak jeszcze Mistrzostwa Świata w Astanie. Wybierasz się tam?
Claressa Shields: Dziękuję za gratulacje, jestem bardzo szczęśliwa. A jeśli chodzi o Mistrzostwa Świata, to tak! Na pewno mnie tam zobaczysz.

- Pamiętasz Lidię Fidurę z Polski? Boksowałaś z nią w 1/8 finału Mistrzostw Świata w Jeju City w Korei w 2014. To był twardy bój…
CS: Nie był to dla mnie jakiś szczególnie ciężki pojedynek. Wygrałam jednogłośnie na punkty, ale przyznaję, że Polka była naprawdę agresywna i miała siłę w pięściach. Jeśli kiedykolwiek jeszcze miałabym się z nią zmierzyć, walczyłabym na pewno w inny sposób niż wtedy. Myślę, że są prostsze sposoby, by ją pokonać.

- Moim zdaniem był to najlepszy pojedynek, jaki widziałem w wadze do 75 kg podczas Mistrzostw Świata. Pełen emocji i dynamiki…
CS: Masz prawo do takiej oceny (śmiech). Klucz do sukcesu w boksie tkwi w tym, żeby twardo walczyć z każdą rywalką, a nie tylko z mistrzynią olimpijską. To jedyna droga, więc jeśli Lidia marzy o sukcesie, to musi być zdeterminowana do walki z wszystkimi rywalkami, jak wtedy boksując ze mną. Wiem, że dotąd miała z tym kłopoty ale to wartościowa pięściarka. Życzę jej powodzenia.

- Zmotywowałaś Lidię do ciężkiej pracy na treningach. Dzięki tamtej porażce jest teraz lepszą zawodniczką.
CS: Wspaniale! To bardzo miła wiadomość. W takim razie nie mogę się doczekać naszej kolejnej walki. Może już podczas Mistrzostw Świata w Kazachstanie staniemy twarzą w twarz?

- Które rywalki z wagi średniej (75 kg) uważasz za najtrudniejsze? Fontijn, Fortin, a może …Marshall?
CS: Marshall? Nie żartuj! Ona może i mogłaby stać się jakimś zagrożeniem, ale tylko wtedy gdyby miała w sobie wiarę w zwycięstwo. A nie ma. Poza tym nie dogoni mnie w ringu. Powiem szczerze, że nie widzę żadnej poważnej rywalki, żadnego zagrożenia.  Trenuję codziennie naprawdę ciężko i robię wszystko, by być coraz lepsza. Jestem zupełnie inną pięściarką niż 4 lata temu. Zapewniam Cię, że dużo lepszą, mądrzejszą i silniejszą.

- Zapytałem celowo o Savannah Marshall, bo do dzisiaj nie mogę zrozumieć jak to możliwe, że przegrałaś z Angielką 4 lata temu w Chinach podczas Mistrzostw Świata.
CS: Uwierz mi, że sama nie wiem w jaki sposób wtedy przegrałam, ale porażka zmieniła mnie w …zwierzę. To było mi potrzebne. Od tamtej pory nie przegrałam już ani razu i nigdy już nie przegram! Właśnie z tamtego powodu.
claressa_12
- Oglądasz pojedynki swoich rywalek na video? Analizujesz ich postępy? Jesteś mistrzynią i każda zawodniczka na świecie ma jeden cel – wygrać z Shields. Wszyscy szukają Twoich słabych stron.
CS: Najbardziej lubię oglądać walki na żywo pod ringiem albo na trybunach. Jeżeli nie jest to możliwe, wtedy oglądam zapisy video. Znam cały materiał filmowy z Igrzyskami Olimpijskimi w Londynie w 2012 roku i Mistrzostwami Świata włącznie. Wiem, że dziewczyny-rywalki, na różny sposób analizują mój sposób walki, ale to nie przyniesie im żadnej korzyści. Dlaczego? Bo za każdym razem boksuję inaczej. Nieskromnie mówiąc mam bardzo wysokie IQ.

- To będą Twoje ostatnie Igrzyska Olimpijskie? Co będziesz robić dalej? A może jednak zostaniesz w boksie olimpijskim?
CS: Teraz skupiam się na bieżących sprawach, czyli Mistrzostwach Świata oraz Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro. Zupełnie odcinam się od myśli na temat dalszej przyszłości.

- Moim zdaniem nie ma dla Ciebie miejsca w boksie zawodowym, gdyż nie znajdziesz tam należytych wyzwań. W tej chwili nie ma tam godnych Ciebie rywalek.
CS: Nie mogę teraz ocenić czy są tam jakieś wymagające rywalki. Ale wracam do poprzedniej myśli – na razie nie wiem czy przejdę na zawodowstwo. Mam swój zespół i wspólnie zadecydujemy o moich planach. Mój główny cel, jaki sobie postawiłam to przejście do historii jako najlepsza pięściarka świata, jaka kiedykolwiek występowała na ringu. Zrealizuję każdy plan, osiągnę wszystko to, co wyznaczy mi mój team. Jeśli mam wygrywać kolejne turnieje olimpijskie – zrobię to, ale jeśli pojawi się inny cel – zrobię wszystko, by go zrealizować.

- Szkoda, że nie zobaczyliśmy Cię w ub. roku podczas Turnieju im. Feliksa Stamma w Warszawie. USA reprezentowały Marlen Esparza, Mikaela Mayer i Raquel Miller. To był mocny turniej…
CS: Miałam wtedy kontuzję. Nigdy nie walczę kiedy mam jakiś uraz, no chyba, że kontuzja przytrafia mi się podczas wielkiego turnieju.

- W takim razie poczekamy na Twój przyjazd. Może za rok?
CS: (śmiech) OK. Dobrze, będę pamiętała.

- Co myślisz o planach AIBA, by kobiety, podobnie jak teraz mężczyźni, boksowały bez kasków?
CS: A Lidii [Fidurze - przyp. JD] nie przeszkadzają te poduszki, których ma tak wiele wokół głowy? Przecież ledwie możemy poruszać głową. Co do mnie, to bardzo często sparuję bez kasku. Myślę, że zawodnicy z tzw. Elite, czyli seniorskiego boksu, zarówno kobiety, jak i mężczyźni, nie potrzebują dodatkowej ochrony na głowę. Co innego młodzież i juniorzy – te grupy wiekowe powinny być nadal chronione. Z drugiej strony jestem przekonana, że większość rywalek nie wytrwałaby ze mną w ringu pełnego dystans, gdybyśmy walczyły bez kasków. Każdy z moich czystych, celnych ciosów jest wyprowadzany z ogromną siłą.

- Dziękuję za rozmowę i życzę zwycięstwa podczas dzisiejszej walki finałowej z Ariane Fortin [rozmawialiśmy 4 godziny przed finałem turnieju kwalifikacyjnego w Buenos Aires - przyp. JD].
CS: A ja bardzo dziękuję za zainteresowanie. Doceniam to. Niech Bóg Cię błogosławi.

Rozmawiał: Jarosław Drozd

 

90-LECIE KUJAWSKO-POMORSKIEGO OKRĘGOWEGO ZWIĄZKU BOKSERSKIEGO

gloves 01

W tym roku minie 90 lat istnienia boksu w regionie Pomorza i Kujaw. Regionie, w którym przez te dziewięć dekad wiele się działo. Regionie, który zapisał się złotymi zgłoskami na mapie naszego kraju. Przecież to w latach powojennych (1945-58) zamieszkiwał w Bydgoszczy twórca największych sukcesów w rodzimym boksie, jeden z najwybitniejszych postaci w polskim sporcie, sam trener Feliks Stamm. Legendarny trener stał w narożniku podczas pamiętnych igrzysk olimpijskich, gdzie w rzymskim Palaco dello Sport (1960) srebrny medal wywalczył pięściarz bydgoskiej Astorii Jerzy Adamski, brązowy zaś pełniący wówczas zasadniczą służbę wojskową w Zawiszy Brunon Bendig. Ale to nie wszystko.

Rok wcześniej w Lucernie (1959) Jerzy Adamski stanął na najwyższym stopniu podium Mistrzostw Europy, a z tej samej imprezy inny bydgoszczanin, zawodnik Zawiszy Zygmunt Zawadzki powrócił z brązowym medalem. Natomiast grudziądzanin Leszek Leiss dwukrotnie pokonał wicemistrza olimpijskiego z Rzymu, czterokrotnego mistrza Europy Zbigniewa Pietrzykowskiego. Wreszcie inowrocławianin Jan Walczak o reprezentacyjny dres stawiał czoła mistrzom olimpijskim Kazimierzowi Paździorowi i Józefowi Grudniowi.

Pomorze i Kujawy jest regionem, w którego pochodzą najlepsi, polscy bokserscy sędziowie ze Zdzisławem Bańkowskim, olimpijczykami: Ryszardem Redo i Romanem Szramkowskim na czele. To region, gdzie trenerskie szlify na wyższy poziom podnosili: Edward Rinke i Henryk Czajkowski. Są to postacie, Wielkie pięściarskie osobowości, których wśród żyjących, niestety już nie ma… Zaczęło się w Grudziądzu

Od dziś będziemy publikować i Czytelnikom przypominać sylwetki tych ludzi, które związane są z pomorsko-kujawskim regionem (mowa o tych żyjących). Przecież ku temu nadarza się okazja, ponieważ jubileusz 90-lecia jest tego dowodem.

Główne uroczystości odbędą się 15 października w Grudziądzu, bo właśnie tam obecnie znajduje się siedziba Kujawsko-Pomorskiego Okręgowego Związku Bokserskiego (pierwsze biuro Pomorskiego OZB miało swoje miejsce także w Grudziądzu w 1926 roku, inicjatorami utworzenia byli: Henryk Sadłowski i Franciszek Koprowski).

Powróćmy zatem do tamtego okresu. Rok 1926 – zarząd Pomorskiego OZB w Grudziądzu przedstawiał się następująco: prezes – Kazimierz Andrut, wiceprezes – Marian Winiecki, przewodniczący wydziałów (sportowy) – Paweł Bączyński, sędziowski i kapitan sportowy – Henryk Sadłowski, członkowie zarządu – Henryk Czerniak, Jan Hajec, Franciszek Koprowski, Ładyga i Licek.

Bój ze Szwedami
Wracając do teraźniejszości i zbliżających się obchodów 90-lecia K-P OZB. W ramach jubileuszu 15 października na ringu Startu w Grudziądzu odbędzie się mecz pomiędzy młodzieżowymi drużynami reprezentacji województw kujawsko-pomorskiego z ekipą szwedzkiego Jonkoping, prowadzoną przez byłego pięściarza pochodzącego właśnie z Grudziądza Henryka Szymkowiaka.

- Po zakończeniu spotkania planujemy uroczystości, gdzie wręczymy działaczom i szkoleniowcom wyróżnienia, medale i upominki, którzy pracują w klubach na terenie naszego okręgu – podkreśla Kazimierz Kiczyński, prezes Startu Grudziądz, jeden z organizatorów jubileuszu. I dodaje: Ponadto, książka pod tytułem „Twarze Pomorsko-Kujawskiego Boksu” jest jedną z promocji naszego jubileuszu.

Przypomnijmy, że promocja publikacji już się odbywa (za pośrednictwem lokalnych mediów i portali internetowych: bokser.org i polskiboks.pl) i trwać będzie do kwietnia.

- W tym miesiącu zaplanowaliśmy wydanie naszej monografii – wtrąca Kazimierz Kosiński, jeden z autorów.

Łyk historii boksu
W książce zawarte są biografie ludzi związanych z pomorsko – kujawskim pięściarstwem, a nasz cotygodniowy cykl rozpoczynamy od prezentacji sylwetek najstarszych – Antoniego Jóźwiaka i Witolda Kaźmierczaka.

U boku trenera wszech czasów
Antoni Jóźwiak – sportową karierę rozpoczął w 1934 roku. Najpierw zaczął trenować, jak wielu na ten okres chłopców, gimnastykę w bydgoskim Sokole. Uprawiał również lekkoatletykę, a w skoku o tyczce został mistrzem Pomorza.

Z pięściarstwem zetknął się trzy lata później (1937). Nie upłynęło wiele czasu, kiedy trafił do kadry narodowej prowadzonej przez trenera wszech czasów Feliksa Stamma. Po wojnie bronił nawet barw Polski z takimi znanymi (na owe czasy) pięściarzami jak: Antoni Czortek, Zygmunt Koziołek, Franciszek Szymura, czy Jan Klimecki. Ostatecznie na ringu stoczył 184 walki, z czego 5 zremisował i zaledwie 10 przegrał. – Należał do krajowej czołówki  w swych kategoriach wagowych (muszej i koguciej – przyp. SC) – stwierdził bydgoszczanin Kazimierz Kosiński, były międzynarodowy arbiter klasy EABA, na dziś prezes Pomorsko-Kujawskiego Klubu Seniora Boksu.

Po zakończeniu pięściarskiej kariery związał się z bydgoskimi Zjednoczonymi, później Astorią i Brdą. W 1964 roku (problemy zdrowotne) zaprzestał bokserskiej działalności. Obecnie mieszka w Niemczech i cieszy się sędziwym wiekiem.

Wal co sił prawy sierpem
Witold Kaźmierczak – Między drugą, a trzecią rundą pan Feliks Stamm w narożniku powiedział krótko. Przechyl się na prawą nogę i wal co sił prawym sierpem – zwierzył się kiedyś Witold Kaźmierczak, powracając do porywającej walki z mistrzem Europy Węgrem Josefem Martonem. Było to w Szczecinie podczas meczu Polska – Węgry. Faworytem pojedynku był utytułowany (mistrz Europy) Madziar. W pierwszym meczu wygrał z Antonim Kolczyńskim. Tymczasem w rewanżu mało znany Polak zmiótł Węgra, który zszedł z ringu w roli bohatera. „Sensacja ! Niedawny junior znokautował mistrza Europy”. – tak pisała prasa. – Do walki podszedłem bardzo stremowany. W konsekwencji dwukrotnie w pierwszej i drugiej rundzie zapoznałem się z deskami ringu – wspomina dziś 86-letni Kaźmierczak.

Niemalże przez całe sportowe życie związany był z bydgoskim Zawiszą, choć pięściarską karierę rozpoczynał w Warcie Śrem. A następnych latach, przez krótki okres, bronił barw: Kolejarza Poznań i CWKS (obecnie Legii) Warszawa. Wreszcie ubrał dres bydgoskiego klubu z ulicy Gdańskiej (Zawiszy). Trzykrotnie zdobywał mistrzostwo Polski juniorów, a największe osiągnięcie to: akademickie mistrzostwo świata wagi półśredniej. Zwyciężył także Fina Sawio, Węgra Nemetha, Czechosłowaka Sabę. W 1952 roku dla barw Zawiszy wywalczył srebrny medal w mistrzostwach Wojska Polskiego, a w 1954 roku wziął rozbrat z boksem i zakończył czynną zawodniczą karierę.

W Zawiszy w stopniu podporucznika zaczął zajmować się organizacją i szkoleniem. Był jednym z najmłodszych trenerów, jednocześnie pupilkiem samego „Papy” Stamma. W 1958 roku sekundował (obok Stamma) w bokserskim narożniku w czasie międzypaństwowego spotkania rozegranego w Bydgoszczy, wygranego przez biało-czerwonych z Jugosławią 18:2 (udany debiut późniejszego dwukrotnego mistrza olimpijskiego Jerzego Kuleja). Rok później Kaźmierczak odniósł szkoleniowy sukces. Jego podopieczny Zygmunt Zawadzki (waga kogucia) zdobył brązowy medal ME w Lucernie. Czterokrotnie wprowadził zespół Zawiszy do ekstraklasy.

- To były najlepsze lata polskiego i bydgoskiego boksu. Mieliśmy świetnych pięściarzy: Jerzego Adamskiego, Leona Kankowskiego, Zygmunta Zawadzkiego, Ryszarda Rybskiego, Franciszka Kujawę – powrócił do tamtego okresu  bohater tej opowieści.

Pracował też w Wydziale Młodzieżowym Okręgowego Związku Bokserskiego, będąc przewodniczącym.  Witold Kaźmierczak w 1985 roku w stopniu podpułkownika przeszedł do rezerwy. Był jednak w dalszym ciągu aktywny i widoczny w pięściarskim środowisku. Z jego inicjatywy powstały szkółki bokserskie w Fordonie, Szubinie i Koronowie, nad którymi patronował WKS Zawisza. Niestety, na początku lat 90. uległy likwidacji. – Dla mnie był to potworny cios, Tyle zaangażowania wielu szkoleniowców poszło na marne, a skutki widoczne są do dziś – wyznał ze smutkiem.

Zaczął jednak działać w Pomorsko-Kujawskim Klubie Seniora Boksu. W 1994 roku był jednym z pomysłodawców powstania.

- Nie spoczniemy, póki starczy nam sił –  podkreślił z dumą Witold Kaźmierczak. Wyróżniony wieloma prestiżowymi odznaczeniami m.in. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski i Złotą Odznaką Zasłużonego Działacza Kultury Fizycznej.

W następnym odcinku poznamy biografię sylwetki byłego bydgoskiego arbitra EABA, prezesa P-K KSB Kazimierza Kosińskiego oraz wychowanka Kolejarza Bydgoszcz, brązowego medalisty olimpijskiego z Melbourne, trenera stołecznej Legii Henryka Niedźwiedzkiego.

Sławomir Ciara
ciara 2009_0712
Od red. Sławomir Ciara – od ponad 40 lat zajmuje się boksem. Absolwent AWF Wrocław wydziału trenerskiego (specj. boks) i nauczycielskiego. W przeszłości był pięściarzem (stoczył 106 walk), szkoleniowcem, a od 25 lat dziennikarzem (współpraca z Expressem Bydgoskim i Polskim Radiem Pomorza i Kujaw). Komentował w TVP Sport i TVP Warszawa mecze i gale bokserskie. Obecnie rzecznik prasowy i członek zarządu Pomorsko-Kujawskiego Klubu Seniora Boksu. Prowadzi również autorskiego bloga:  boksblogsc.wordpress.com  

W WIEKU 69 LAT ZMARŁ „MISTRZ KONTRY” – WIESŁAW RUDKOWSKI

rudkowski wieslaw

Z wielkim smutkiem informujemy, że w nocy z soboty na niedzielę (14 lutego) 2016 roku w Warszawie po ciężkiej chorobie, w wieku niespełna 70 lat zmarł jeden z najwybitniejszych polskich pięściarzy – Wiesław Rudkowski.

Wiesław Rudkowski urodził się 18 listopada 1946 roku w Łodzi. Treningi bokserskie w RKS Ruda Łódź rozpoczął w 1962 roku (mając 16 lat), by dwa lata później przenieść się do łódzkiego Widzewa, z którym był związany do 1965 roku. W następnym roku rozpoczął służbę wojskową, trafiając do sekcji bokserskiej CWKS Legia Warszawa, reprezentując barwy klubu z Łazienkowskiej do końca kariery (1975).

Dwukrotnie uczestniczył w Igrzyskach Olimpijskich. W 1968 roku (Meksyk) po zwycięstwie nad Charlesem Amosem z Gujany, przegrał w ćwierćfinale wagi lekkośredniej z Aleksiejem Kisielowem (Rosja). W 1972 roku (Monachium) zdobył srebrny medal wagi lekkośredniej, pokonując Antonio Castelliniego z Włoch, Najdena Stanczewa z Bułgarii, Rolanda Garbeya z Kuby i Petera Tiepolda z NRD, przegrywając niejednogłośnie na punkty (2-3) bój o złoto z Dieterem Kottyschem (RFN).

Wiesław Rudkowski cztery razy stawał w szranki najlepszych amatorskich pięściarzy Starego Kontynentu. W 1967 roku (Rzym) przegrał w eliminacjach wagi półśredniej z  Manfredem Wolke (NRD). W 1971 roku (Madryt) zdobył brązowy medal wagi lekkośredniej, pokonując Franza Csnadla z Austrii, Miliko Saarinena z Finlandii, Hakki Sozena z Turcji, przegrywając walkę o awans do finału ze Svetomirem Belicem z Jugosławii. W 1973 roku (Belgrad) został wicemistrzem Europy, pokonując po drodze Franza  Dorfera z Austrii, Tomasa Kemela z Czechosłowacji i Sandu Tirilę z Rumunii, przegrywając finał z Anatolijem Klimanowem (ZSRR). Zwieńczeniem pięknej międzynarodowej kariery Wiesława Rudkowskiego był złoty medal Mistrzostw Europy wagi lekkośredniej, wywalczony w 1975 roku w Katowicach. Wygrał wówczas kolejno z Alexandrem Harrisonem ze Szkocji, Tomasem Kemelem, Franzem Dorferem i w finale z Wiktorem Sawczenką z ZSRR.

Bohater naszej opowieści 13 razy (w latach 1965-1973) reprezentował Polskę w oficjalnych meczach międzypaństwowych, wygrywając 8 pojedynków (przy 5 porażkach), zwyciężając m.in. w 1970 roku Anglika Alana „Boom Boom” Mintera – późniejszego zawodowego mistrza świata WBC i WBA wagi średniej.

Na krajowych ringach na długie lata zdominował kategorię lekkośrednią, zdobywając w niej aż 9 złotych medali (1967-1975). Dziesiąty tytuł – pierwszy w kolejności – wywalczył w 1966 r. jeszcze w kategorii półśredniej. Wśród krajowych trofeów trenera kadry szczególne miejsce zajmują zapewne cztery drużynowe tytuły mistrzowskie, zdobyte z Legią w sezonach 1968/69, 1971, 1973 i 1975.

Poza tym Wiesław Rudkowski był dwukrotnym mistrzem Polski juniorów wagi lekkiej (1963-1964), dziesięciokrotnym mistrzem Warszawy (1966-1975) oraz mistrzem Łodzi (1965). W 1972 roku wygrał turniej o „Czarne Diamenty”, a 6 lat wcześniej został wicemistrzem Mistrzostw Armii Zaprzyjaźnionych w Budapeszcie w wadze lekkośredniej.

W czasie całej kariery stoczył 268 walk, z których aż 248 wygrał, 4 zremisował i 16 przegrał (w tym tylko 3 razy w polskiej lidze).

Szlify trenerskie uzyskał w 1979 roku. W latach 1983-1988 był szkoleniowcem Legii Warszawa, by w okresie 2001-2003 prowadzić kadrę narodową juniorów, w 2011 roku został trenerem kadry narodowej seniorów. W kolejnych latach spełniał się w roli działacza sportowego, pracował w PKOL. Wiesław Rudkowski ma w swoim dorobku także medale i tytuły Mistrza Sportu, zasłużonego Mistrza Sportu, w  2005 roku uhonorowany Nagrodą im. Aleksandra Rekszy.

Opracował: Jarosław Drozd

„TWARZE BOKSU” BLIŻEJ KIBICÓW TEGO SPORTU. W LUTYM PROMOCJA KSIĄŻKI

twarze boksu_mini

Już niebawem, za kilkanaście dni fani olimpijskiego pięściarstwa na Pomorzu i Kujawach będą mieli okazję zapoznać się z nową publikacją. Z inicjatywy Pomorsko-Kujawskiego Klubu Seniora Boksu ukaże się książka pt. „Twarze Pomorsko-Kujawskiego Boksu”. O powstaniu monografii, jak i o organizacji uroczystości z okazji 90-lecia istnienia boksu na Pomorzu i Kujawach redaktor Sławomir Ciara przeprowadził interesujący wywiad z prezesami – Kujawsko – Pomorskiego Klubu Seniora Boksu, Kazimierzem Kosińskim, a także Kujawsko – Pomorskiego Okręgowego Związku Bokserskiego z siedzibą w Grudziądzu, Krzysztofem Chojnackim.

- Kto był pomysłodawcą napisania tej książki?
Kazimierz Kosiński: Na ten pomysł wpadli koledzy z klubu seniora boksu. Rodził się jednak długo. Aż wreszcie dałem się przekonać. We wrześniu ubiegłego roku odbyło się zebranie naszego zarządu i na tymże spotkaniu wybraliśmy zespół redakcyjny. Składa się z pięciu osób, które miały lub mają do czynienia z pięściarstwem. Są to: Czesław Dromowicz z Torunia, Kazimierz Kiczyński z Grudziądza i bydgoszczanie: Mirosław Kuźma, Sławomir Ciara i moja skromna osoba. Każdy z nas miał zebrać informacje dotyczące sylwetek byłych i aktualnych pięściarzy, szkoleniowców, sędziów i działaczy.

- Jednak wcześniej wiele biografii ludzi boksu Pan już miał.
Kazimierz Kosiński: To prawda. We wcześniejszych latach opublikowaliśmy monografie z okazji 5, następnie 10, 15 i 20 -lecia istnienia Pomorsko-Kujawskiego Klubu Seniora Boksu. Z tych źródeł więc czerpałem wiadomości. Książka „Twarze Pomorsko-Kujawskiego Boksu” została oparta na poprzednich oraz aktualnych faktach. W sumie zbieranie materiałów trwało trzy miesiące.

- Ile rozdziałów będzie liczyła publikacja?
Kazimierz Kosiński: Zaczynamy od wstępu. Drugi rozdział to historia utworzenia Pomorsko-Kujawskiego Klubu Seniora Boksu. Znajdą się tam protokoły, zdjęcia, jednocześnie wydarzenia związane z utworzeniem naszego klubu. W kolejnym rozdziale wspomnimy o ludziach dobrej woli, o tych, którzy wspierają klub seniora i uczestniczą w spotkaniach na rzecz rozwoju pięściarstwa w naszym regionie. Jednak najważniejsze rozdziały to – czwarty, czyli „Pięściarska Scena” i piąty – „Ku Pamięci”.

- Czego się z nich dowiemy?
Kazimierz Kosiński: Czwarty rozdział, czyli „Pięściarska Scena” rozpoczynać się będzie przypomnieniem sylwetki trenera wszech czasów, niezapomnianego Feliksa Stamma. Pan Feliks przecież w latach 1945-58 mieszkał w Bydgoszczy i choć krótko trenował pięściarzy znad Brdy na stałe zapisał się w pamięci. W tamtych latach wielu znanych bydgoskich trenerów, jak choćby Edward Rinke pobierało od sławnego szkoleniowca nauki szermierki na pięści. Aby uświetnić „Papę” Stamma klub seniora boksu w istotny sposób przyczynił się do organizacji uroczystości nadania jednej z ulic Bydgoszczy imienia Wielkiego Trenera oraz zamieszczenia na fasadzie budynku przy ulicy Jasnej 23 (gdzie mieszkał) pamiątkowej tablicy.

- Co dalej, proszę o szczegóły?
Kazimierz Kosiński: Po przedstawieniu sylwetki Feliksa Stamma zamieszone będą biografie osób związanych z kujawsko-pomorskim boksem. Rozpoczynamy alfabetycznie – od brązowego medalisty mistrzostw świata i wicemistrza Europy juniorów, pięściarza Zawiszy, niespełna 17-letniego, Eryka Apresyana…

- Skoro mowa o najmłodszych…
Kazimierz Kosiński: Będzie również biografia wielokrotnego mistrza Polski Artura Bojanowskiego, krajowego czempiona, obecnie arbitra, Macieja Kamińskiego, brązowej medalistki mistrzostw świata i mistrzostw Europy seniorek, obecnie trenerki, Jagody Karge. Te osoby pochodzą ze Świecia, są wychowankami tamtejszej Wdy. Zamieściliśmy też sylwetkę wielokrotnego medalisty mistrzostw Polski, wychowanka Startu Grudziądz, Tomasza Kiczyńskiego, czy polskiego złotego medalisty, zwycięzcy międzynarodowego turnieju o Puchary Gazety Pomorskiej Grzegorza Gerki z Zawiszy. Nie zapomnieliśmy też o pięściarzu bydgoskiej Astorii, kadrowiczu, walczącym aktualnie w zawodowej grupie Rafako Hussars Poland Dawidzie Jagodzińskim.

- A kto w książce reprezentuje średnie i starsze pokolenie?
Kazimierz Kosiński: Tu pierwszeństwo dałbym bydgoskiemu królowi nokautu Mirosławowi Kuźmie z Zawiszy. Następnie brązowemu medaliście mistrzostw świata juniorów z Izmiru (1976 rok) Krzysztofowi Kucharzewskiemu i wicemistrzowi świata wojska Pawłowi Matuszewskiemu. Obaj walczyli również w Zawiszy. Epokę tak zwanej „starszyzny” otwiera brązowy medalista igrzysk olimpijskich z Melbourne (1956) Henryk Niedźwiedzki. Dalej – rywal dwukrotnego mistrza olimpijskiego Jerzego Kuleja, w późniejszym okresie trener Zawiszy Ryszard Rybski, znany sędzia międzynarodowy EABA Czesław Kujawa, a także reprezentant Polski, trener Zawiszy, Edward Zaborowski. Ale to tylko niektóre osobowości „Pięściarskiej Sceny”. Niemożliwością jest wymienienie wszystkich.

- Nadszedł czas na rozdział piąty pod tytułem „Ku Pamięci”.
Kazimierz Kosiński: Ten poświęcony jest tym, których niestety, już nie ma w naszym gronie. Otwiera wspomnienie o wicemistrzu olimpijskim (1960 rok), mistrzu Europy (1959) Jerzym Adamskim. Jest także wspomnienie o brązowym medaliście mistrzostw Europy (1951) Alfredzie Palińskim z Legii Chełmża, przeciwniku mistrzów olimpijskich Kazimierza Paździora i Józefa Grudnia – inowrocławianinie Janie Walczaku. Są też biografie pogromcy czterokrotnego mistrza Europy Zbigniewa Pietrzkowskiego – Leszka Leissa z Grudziądza oraz trenerów Edwarda Rinkego i Henryka Czajkowskiego.

- Były jednak problemy. Do wszystkich nie dotarliście. Nie odnajdziemy w publikacji niektórych twarzy pomorsko-kujawskiego boksu. Dlaczego?
Kazimierz Kosiński: W tym przypadku nie zabrakło naszej, dobrej woli. Problem tkwił w tym, iż jedni byli dla nas nieuchwytni, inni zmienili miejsce zamieszkania i nie dawali znaku życia. Pozostali nie chcieli, by ich sylwetki były zamieszone w naszej książce. No cóż, to ich wybór. Nikogo na siłę nie mamy prawa zmuszać…

- Skomentujmy teraz pozostałe rozdziały?
Kazimierz Kosiński: W szóstym rozdziale zamieszona będzie faktografia z życia naszego klubu. A przypominam, iż powstał 19 kwietnia 1994 roku z inicjatywy działaczy ówczesnego OZB w Bydgoszczy. Klub zrzesza osoby, które kiedyś miały kontakt ze sportem, w naszym przypadku z boksem. Mnie wybrano na prezesa, a pierwszymi wiceprezesami zostali: Zdzisław Niemczyk i Henryk Czajkowski. Jak wynika z protokołu komitet założycielski liczył wtedy piętnaście osób. Klub zarejestrowany został w Sądzie Wojewódzkim. W siódmym rozdziale opublikowane będą zdjęcia z pobytu naszych członków na spotkaniach integracyjnych. W ósmym – od autorów – epilog oraz logo firm, które służą pomocą, lub finansują działalność olimpijskiego pięściarstwa w naszym regionie.

- Na tytułowej stronie książki „Twarze Pomorsko-Kujawskiego Boksu” zamieszczono napis 90-lat istnienia Kujawsko – Pomorskiego Okręgowego Związku Bokserskiego. Czy z tej okazji zaplanowano jakąś uroczystość?
Krzysztof Chojnacki: Jak ten czas szybko mija. W pamięci jeszcze mam obchody 80-lecia OZB. Teraz jesteśmy o dziesięć lat starsi. To miłe, że klub seniora tak bardzo zaangażował się w ten jubileusz. My jednak mamy też organizacyjne plany. A mianowicie – w drugiej połowie roku w Grudziądzu na obiekcie Startu  zorganizujemy mecz bokserski. Naszymi przeciwnikami mogą być Szwedzi, Anglicy albo Niemcy. Kto to będzie – dziś jeszcze nie odpowiem, bo rozmowy są w toku. Po zakończeniu meczu planujemy akademię. Wręczymy tam nagrody, wyróżnienia i medale. Dodam, że jesteśmy jednym, w kujawsko-pomorskim województwie, najstarszym związkiem sportowym. Chyba związek lekkoatletyczny i piłkarski mają od nas więcej wiosen.

- Nie jest tajemnicą, że macie niewiele funduszy?
Kazimierz Kosiński: I to jest smutne. Sponsorów ubywa, a co najgorsze, że niedawno otrzymaliśmy negatywnie zaopiniowane pisma z Urzędów -  Wojewody, Marszałkowskiego i Miasta Bydgoszczy. Informują o braku wsparcia na publikację książki.
Krzysztof Chojnacki: W naszym województwie boks stał się mało popularną dyscypliną sportu. Wynika to z braku medali na igrzyskach olimpijskich (ostatni medal w IO w 1992 roku wywalczył Wojciech Bartnik – przyp. SC) i tym samym słabnącym zainteresowaniem.

- Nie załamujecie jednak rąk.
Krzysztof Chojnacki: Robimy co możemy. Były prezes Kujawsko-Pomorskiego OZB, a obecny sternik Startu Grudziądz Kazimierz Kiczyński swoimi ścieżkami dociera do sponsorów i mam nadzieję, że ich pozyska. Ja natomiast będę wspierał go w tych działaniach. Ponadto zarząd, którym kieruję zobligował wszystkie kluby działające na terenie naszego województwa do wpłat na konto K-P OZB po 500 złotych. Liczymy też na sympatyków pięściarstwa, bo bez finansów nie ma możliwości zorganizowania jakiejkolwiek imprezy.

- Kiedy planujecie promocję książki?
Kazimierz Kosiński: Pierwotnie mieliśmy zamiar w styczniu. Ten termin jednak uległ zmianie. Promocja książki odbędzie się w lutym.

- Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Sławomir Ciara
twarze boksu
Komentarz
Spotkanie z lekcją historii

Nie ukrywam,iż książka „Twarze Pomorsko-Kujawskiego Boksu” bardziej przybliży Czytelnikom znane postacie, będące jednocześnie ringowymi bohaterami, którzy rozsławiali kujawsko-pomorskie pięściarstwo. Niewątpliwie warto zapoznać się ze stronami tej publikacji. Zawarte tam biografie byłych świetnych pięściarzy, trenerów, instruktorów, sędziów oraz ludzi kierujących działalnością sekcji bokserskich związków i klubów powinny być lekcją historii dla młodzieży.

Pamięć jest ulotna. W wielu przypadkach zapominamy kim byli: Jerzy Adamski, Jan Walczak, Leszek Leiss, Jerzy Planutis, Ryszard Rybski czy Mirosław Kuźma. A to tylko niektórzy z nich. W monografii jest znacznie więcej ringowych mocarzy, wielokrotnie oklaskiwanych przez publiczność i częstokroć będących na czołówkach sportowych gazet.

Ponadto, w okresie pogoni za pieniądzem w kraju nad Wisłą jest znikoma liczba związków, instytucji, które przypominają o dobrych czasach swojej sportowej dyscypliny. W bokserskiej działalności w latach przeszłych na terenie Pomorza i Kujaw takimi tematami zajmował się nieodżałowany Zdzisław Bańkowski. Były pięściarz, później w jednej osobie – międzynarodowy sędzia i prezes OZB wydał kilka takich publikacji, a teraz tę myśl kontynuuje grupa ludzi związanych z Pomorsko-Kujawskim Klubem Seniora Boksu.

Uważam, że pięściarskie środowisko w naszym regionie jest dosyć duże i – przy dobrej woli – do powstania książki każdy z nas może dorzucić swoją cegiełkę. Jak wynika z wypowiedzi prezesa Kazimierza Kosińskiego brakuje sponsorów, lecz każda dodatkowo zdobyta złotówka będzie cenna. Mam nadzieję, że publikacja, dzięki pomocy ludzi dobrej woli ujrzy wkrótce światło dzienne. Nie  ukrywam, że będzie specjalistycznym źródłem wiedzy dla studentów Wydziału Trenerskiego AWF  oraz innych wyższych uczelni. Korzystać z niej będzie również pięściarska młodzież i naturalnie sympatycy boksu. Tych bowiem na Pomorzu i Kujawach jest wielu.

Sławomir Ciara   

Od red. Sławomir Ciara – od ponad 40 lat zajmuje się boksem. Absolwent AWF Wrocław wydziału trenerskiego (specj. boks) i nauczycielskiego. W przeszłości był pięściarzem (stoczył 106 walk), szkoleniowcem, a od 25 lat dziennikarzem (współpraca z Expressem Bydgoskim i Polskim Radiem Pomorza i Kujaw). Komentował w TVP Sport i TVP Warszawa mecze i gale bokserskie. Obecnie rzecznik prasowy i członek zarządu Pomorsko-Kujawskiego Klubu Seniora Boksu. 

ZMARŁ MISTRZ OLIMPIJSKI I MISTRZ ŚWIATA – HOWARD DAVIS JR.

Bokserski świat opłakuje stratę jednego z najwspanialszych pięściarzy, jacy boksowali na olimpijskich ringach. U Howarda Davisa Jr., który przez całe swoje życie nie palił papierosów, prawie rok temu lekarze zdiagnozowali raka płuc. Amerykanin, tak jak robił to w każdym etapie swojego życia, dzielnie walczył z chorobą do samego końca. Niestety w środę, 30 grudnia 2015 roku przegrał swoją ostatnia i najważniejszą walkę w wieku 59 lat.

Przypominamy, że Howard Davis Jr. (ur. 14 lutego 1956 roku w Glen Cove, stan Nowy Jork) zdobył złoty medal olimpijski wagi lekkiej (60 kg) podczas Igrzysk Olimpijskich w Montrealu (1976). Jego znakomite umiejętności techniczne, połączone z doskonałą szybkością i wydajnością organizmu przyniosły mu nie tylko olimpijskie złoto, ale także nagrodę Vala Barkera dla najlepszego pięściarza turnieju. Nie był to pierwszy wielki sukces tego wysokiego i szczupłego (178 cm) zawodnika. W 1974 roku stanął na najwyższym stopniu podium Mistrzostw Świata w Hawanie (wówczas boksował w limicie 57 kg).

Howard Davis Jr. boksował także na zawodowych ringach, kończąc swoją karierę z rekordem 36-6-1 znak. Trzykrotnie stawał przed szansą wywalczenia pasa zawodowego mistrza świata – bezskutecznie. Po zakończeniu kariery (w 1996 roku) był trenerem boksu i MMA, współpracując m.in. z Chuckiem Liddellem.

ANDRZEJ KOSTYRA: GDZIE SĄ BOKSERZY Z TAMTYCH LAT?

zdjeice_mini

Kilka dni temu Krzysztof Kraśnicki przysłał mi stare, czarno- białe zdjęcie. „Niech pan redaktor popatrzy, może siebie rozpozna” – zachęcił. Patrzę, rzeczywiście jestem w ostatnim rzędzie (obok mistrza olimpijskiego z Monachium Janka Szczepańskiego). To było, jak sobie przypomniałem, około 40 lat temu, w Radomiu na spotkaniu zorganizowanym przez Kazimierza Paździora (mistrza olimpijskiego z Rzymu).

Oglądam to zdjęcie i zerkam na telewizor, gdzie idzie relacja z Igrzysk Europejskich w Baku. Sprawozdawcy zachwycają się, że świetnie spisuje się na nich polska ekipa: 4 pięściarki – 3 medale (srebro Sandry Drabik, brąz Lidii Fidury i Anety Rygielskiej), 7 bokserów – tylko jeden medal (Mateusza Polskiego), ale pierwszy od 7 lat na poważnej imprezie, od brązowego krążka Marcina Łęgowskiego na ME w Liverpoolu.

Jeszcze raz patrzę na stare zdjęcie i liczę. W pierwszym rzędzie Jurek Kulej (jaki młodziutki) – 2 olimpijskie złota (Tokio i Meksyk) i Kazik Paździor – 1 złoto (Rzym), w drugim – Józek Grudzień (złoto w Tokio, srebro w Meksyku), w czwartym: Henryk Niedźwiecki (ten w mundurze) – brąz w Melbourne, Stanisław Dragan (brąz w Meksyku), Józef Grzesiak (brąz w Tokio), w ostatnim rzędzie: Tadeusz Walasek (srebro w Rzymie, brąz w Tokio), obok niego Leszek Drogosz (brąz w Rzymie), dalej Jan Szczepański (złoto w Monachium).
zdjecie_AK
9 zawodników i 12 medali olimpijskich (w tym 5 złotych)!!! Już nie liczę innych medali, bo dostrzegam na zdjęciu Piotra Gutmana, Henryka Kukiera, Romana Rożka, Lucjana Słowakiewicza, Czesława Ptaka… Tylko w prawym rogu stoją skromnie obok siebie: Tadeusz Walasek, Leszek Drogosz i Zenon Stefaniuk – aż 6 złotych medali z mistrzostw Europy (Drogosz 3, Stefaniuk 2, Walasek „tylko” jeden, ale do także srebro na ME w Pradze i Lucernie).

A pośrodku w pierwszym rzędzie najlepszy trener w historii polskiego boksu Feliks Stamm i jego asystent Paweł Szydło.

To były czasy polskiego boku!!! Gdzie są chłopcy z tamtych lat? Patrząc na to zdjęcie, człowiek z innej perspektywy ocenia „znakomite” wyniki polskiej reprezentacji w boksie na Igrzyskach Europejskich w Baku.

Dla serwisu PolskiBoks.pl – Andrzej Kostyra, Kierownik Działu Sportowego ZPR Media S.A.

REKLAMUJ SIĘ U NAS I WSPIERAJ POPULARYZACJĘ POLSKIEGO BOKSU OLIMPIJSKIEGO!

Zapraszamy wszystkich zainteresowanych do wykupienia reklamy na serwisie PolskiBoks.pl. Pomożecie w ten sposób nie tylko sobie i swoim firmom, ale także nam, zmniejszając koszty utrzymania portalu. Jeśli chcielibyście aby Wasz link/banner/bilboard lub popup wyświetlał się na PolskiBoks.pl napiszcie do nas! Pamiętajcie, że zapłacicie za dzień reklamy, a nie za kliknięcia czy wyświetlenia…

75. ROCZNICA ŚMIERCI CZESŁAWA „KAJNARA” CYRANIAKA

kajnar1

Dokładnie dwa tygodnie temu minęła 75-ta rocznica bohaterskiej śmierci Czesława Cyraniaka-Kajnara, jednego z najlepszych i najpopularniejszych polskich pięściarzy okresu międzywojennego.

W 1939 r. „Kajnar”  jako ppor. rezerwy został zmobilizowany w macierzystym 57 p.p., wchodzącym w skład 14 dywizji piechoty (dowódca: gen. bryg. Franciszek Wład) Armii „Poznań”, dowodzonej przez gen. dyw. Tadeusza Kutrzebę. W konsekwencji działań bojowych zgrupowanie to, broniąc się przed okrążeniem przez wojska niemieckie, wycofywało się w rejon Dąbie-Kutno-Włodawa, gdzie 9 września rozpoczęła się bitwa nad Bzurą. Dzień później II Baon 57 p.p., w skład którego wchodził II pluton 5 kompanii – dowodzony przez Czesława Cyraniaka – rozpoczął natarcie  na osi Witów-Pludwiny, skutecznie spychając wojska nieprzyjaciela w okolice wsi  Mąkolice (powiat Zgierz). „Kajnar” poległ tamże w nocy z 11 na 12 września 1939 roku w nieznanych bliżej okolicznościach, w trakcie kontrnatarcia 1 niemieckiej dywizji pancernej.

Pochowany został na cmentarzu parafialnym w zbiorowej mogile wraz z ok. 40 żołnierzami swojego pułku. Jego nazwisko wraz z pseudonimem wyryte jest także na tablicy, znajdującej się na zewnętrznej ścianie drewnianego kościoła parafialnego p.w. św. św. Wojciecha, Stanisława, Klemensa i Katarzyny.
kajnar
Warto kilka ciepłych słów poświęcić niezwykle ciekawej karierze sportowej Czesława Cyraniaka, który – co ciekawe – mimo iż trzykrotnie startował w mistrzostwach Polski, ani razu nie zdobył tytułu mistrza kraju! Mimo to w latach 1933-1938 należał do absolutnej czołówki polskich pięściarzy, 10-krotnie reprezentując nasz kraj w meczach międzypaństwowych oraz uczestnicząc w Igrzyskach Olimpijskich w Berlinie (1936).

Pewnego rodzaju fenomenem przedwojennej popularności tego świetnie wyszkolonego technicznie (wychowanek samego Stefana Głona) pięściarza był fakt, że w 1935 r. w prestiżowym plebiscycie „Przeglądu Sportowego” na najlepszego sportowca Polski zajął …4 miejsce, dystansując wszystkich naszych pięściarzy! Co ciekawe, w owym roku nie reprezentował barw naszego kraju na mistrzostwach Europy, bo  w tym samym czasie miał priorytetowe egzaminy w Państwowej Szkole Mierniczo-Melioracyjnej w Poznaniu! Ktoś więc zapyta: skąd taka popularność? Otóż kilka tygodni później, w czasie meczu Polska-Niemcy, zaledwie 21-letni „Kajnar” – nomen omen już pogromca słynnego Węgra Enekesa – po wyrównanym boju (niekoniecznie wygranym przez Polaka! – przyp. JD) rozprawił się z mistrzem Europy, Otto Kaestnerem. Dzięki temu sukcesowi wraz z kadrą popłynął za Ocean na mecz z USA i mimo iż został uznany za przegranego (tu z kolei skandaliczny werdykt – przyp. JD) w pojedynku z cenionym później zawodowcem Al Nettlowem, zebrał świetne recenzje fachowców.

Jak wynika z powyższego Czesław Cyraniak bardzo poważnie traktował zarówno sport, jak i edukację. Jesienią 1935 r. rozpoczął służbę wojskową – trafiając do Szkoły Podchorążych Rezerwy przy 57 p.p. w Poznaniu. Po jej zakończeniu rozpoczął pracę w charakterze miejskiego mierniczego w poznańskim magistracie. Nowe okoliczności i przede wszystkim coraz rozleglejsze obowiązki zawodowe sprawiły, że boks zaczął traktować mniej priorytetowo. Mimo to aż do 1938 r. występował na krajowych ringach, odnosząc wiele cennych zwycięstw.

Przez całą sportową karierę związany był z sekcją pięściarską poznańskiej „Warty”. Rozpoczął w niej treningi w 1929 r. mając 15 lat (ur. 1 czerwca 1914 r.). Od samego początku występował pod pseudonimem, będącym skrótem jego nazwiska czytanego wspak. W taki sposób jako „Kajnar” – wbrew regulaminowi uczniowskiemu Gimnazjum im. Karola Marcinkowskiego, który zakazywał swoim uczniom przynależności do klubów sportowych – na trwałe zapisał się w annałach polskiego sportu.

Był dwukrotnym mistrzem okręgu poznańskiego w kategorii piórkowej (1933, 1934). Srebrnym medalistą mistrzostw Polski w  1935 r. (kat. lekka) i brązowym medalistą w 1934 r. (kat. piórkowa). Wraz z zespołem „Warty”, w latach 1932-1938, aż sześciokrotnie zdobył drużynowe mistrzostwo Polski.

W DRODZE NA OLIMP. ODCINEK 6: POLUS I CHMIELEWSKI MISTRZAMI EUROPY, POLSKA Z PUCHAREM NARODÓW!

paspolusa

Podczas ubiegłorocznych Igrzysk Olimpijskich w Berlinie polscy pięściarze nie znaleźli się wśród medalistów turnieju. Najdalej awansował Henryk Chmielewski, który przegrał dopiero w boju o brązowy medal. Wstydu jednak nasi bokserzy nie przynieśli; Sobkowiak i Chmielewski wygrali po dwa pojedynki, po jednym zwycięstwie odnieśli Polus, Czortek i Kajnar. Można więc było powiedzieć o pewnym postępie.

 Rok 1937 rozpoczął się obiecująco, od wysokiego zwycięstwa (12:4) nad Norwegią, nokautu zadanego Austrii (15:1), wygraną z 10:6 z Węgrami. Była i porażka z Niemcami, w pechowym dla nas Dortmundzie, ale już mniejsza, niż pięć lat wcześniej, bo 5:11. W niemieckim zespole wystąpili wszyscy medaliści ostatniej olimpiady, zdobywca złotego medalu w wadze muszej, Kaiser, w półśredniej Murach – srebrnego i Miner, który w Berlinie sięgnął po brąz.

Już pod koniec marca, a więc przed mistrzostwami Polski kapitan sportowy PZB, p. Bielewicz podał przypuszczalny skład naszej reprezentacji na Mistrzostwa Europy w Mediolanie, w kategoriach od muszej do ciężkiej: Sobkowiak, Czortek, Polus, Woźniakiewicz, Chmielewski, Szymura i Piłat. Do ostatniej chwili ważył się wybór pięściarza wagi półśredniej- pomiędzy doświadczonym Sipińskim, a nowym objawieniem polskiego boksu- Kolczyńskim. Postawiono na rutynę.

Jako pierwszy z Polaków na mediolańskim ringu pojawia się Sobkowiak. W pierwszej rundzie sierpowe Polaka chybiają celu, kończą się klinczem. Dopiero pod koniec starcia ciosy Sobkowiaka są skuteczne, lądują na twarzy Rumuna Radana. W drugim starciu utrzymuje się przewaga naszego pięściarza, ale mierny technicznie, za to silny i szybki przeciwnik nie daje za wygraną. W ostatnim starciu Sobkowiak jest już tak pewny zwycięstwa, że lekceważąco opuszcza ręce i w jednym z takich momentów na jego szczękę jak piorun spada prawy sierp Rumuna. Polak siada na deskach, ale po 5 podrywa się z podłogi. Podejmuje walkę, wciąż jednak jest groggy. Radan próbuje wykorzystać sytuację, doskakuje odkryty do Polaka, i on zapomina o gardzie. Sobkowiak intuicyjnie kontruje, a wtedy… na deski pada Rumun. Włoska publiczność wyje z zachwytu, a my odnosimy pierwsze, cenne zwycięstwo.

Zaraz po Sobkowiaku na ringu pojawia się kolejny Polak – Polus. Jego rywalem jest najlepszy z Austriaków. Jaro tuż po gongu rzuca się do furiackiego ataku, Polus robi krok do tyłu i uderza prawym sierpem na szczękę. Pod Jaro uginają się nogi, siada na deskach. Podnosi się, ale po tym ciosie schodzi z niego powietrze, walczy bez wiary i przegrywa zasłużenie.

Na Chmielewskiego czeka w ringu Belg Claessen. Prawie cała pierwsza runda to nieustanna kanonada Belga. Dopiero w końcówce starcia, kiedy Belg naciera coraz śmielej i zapomina o obronie, Chmielewski posyła mu kilka soczystych bomb. Po jednej z nich Claessen wpada w liny, zwisa między bezwładnie, ale odzywa się gong. Druga runda od początku do końca należy do Polaka; Chmielewski bezustannie w natarciu, Belg ratuje się klinczami. Przewaga naszego pięściarza jest na tyle wysoka, że w ostatnim starciu pozwala sobie na chwile odpoczynku przed następnym spotkaniem. Wygrywa wysoko.

Rywalem Szymury jest mocno już podstarzały, jak na boksera oczywiście, Duńczyk Joergensen. Trudno wyrokować czy wiek, a może łysina Duńczyka tak deprymują Polaka, że walczy bez wiary we własne siły. Jest niemrawy i usztywniony. Na szczęście w drugiej i kolejnej rundzie odzyskuje wigor i Duńczyk kilkakrotnie znajduje się w poważnych opałach. Zwycięstwo odnosi Polak, ale obaj zawodnicy zbierają premię – gwizdy mocno zniesmaczonych kiepskim widowiskiem kibiców.

Drugiego dnia turnieju walczy trzech Polaków: Woźniakiewicz, Sipiński i Piłat. Pierwszy z nich spotyka się z groźnym Irlandczykiem Smithem. Przez większą część pierwszej rundy przeważa Irlandczyk; jego silne i celne ciosy co i raz sięgają głowy i korpusu Woźniakiewcza. W drugiej Smith traci oddech, a wtedy Polak przechodzi całkowitą metamorfozę. Woźniakiewicz jest w ofensywie, walczy jak w transie, bije całe serie niczym z karabinu maszynowego. Publiczność przygląda się ze zdumieniem, jakby widziała w ringu innego zawodnika. Smith jest bezradny, podczas klinczu uderza głową, za co otrzymuje ostrzeżenie, chwilę po nim drugie. Po prawym zamachowym Polaka leci na liny i w tym momencie rozlega się gong. Spontaniczny aplauz widowni towarzyszy ogłoszeniu zwycięstwa Woźniakiewicza.

Nie najlepiej zaczyna się pojedynek Sipińskiego. Krępy Belg niewiele umie, ale i tak jego chaotyczne ataki przynoszą mu punkty. Na szczęście dla naszego pięściarza rywal walczy nieczysto i po trzecim ostrzeżeniu sędzia odsyła Danhine do narożnika, ogłasza zwycięstwo Sipińskiego przez dyskwalifikację rywala.

Przychodzi pierwsza, choć niezasłużona, porażka. Rywalem Piłata jest brązowy medalista berlińskich igrzysk, Norweg Nielsen. W pierwszym starciu Polak przypuszcza nieustanne ataki, jego ciosy chwieją Nielsenem. W drugiej rundzie do głosu dochodzi Norweg, ale w ostatniej Piłat znów żywiołowo naciera, rywal jest groggy. A więc dwie z trzech rund należą do naszego boksera. Tak uważa widownia i prasa, wszyscy zainteresowani. Innego zdania są sędziowie – przyznają zwycięstwo Nielsenowi.

Nadchodzi kolejny dzień, w którym nasi walczą ze zmiennym szczęściem. Najpierw Woźniakiewicz mierzy się zawodnikiem gospodarzy, Włochem Facchinem – mistrzem kontynentu z 1934 roku. Po pierwszej, przegranej przez Polaka rundzie, w drugiej siły rywali wyrównują się, ale w trzeciej zdecydowanie prowadzi Woźniakiewicz. Wtedy do głosu dochodzi kurtuazyjny w stosunku do gospodarzy sędzia ringowy- niezasłużenie karze Polaka dwoma ostrzeżeniami. I to w rezultacie przesądza o porażce Woźniakiewicza.

Nasz najlżejszy bokser Sobkowiak spotyka się z Irlandczykiem Healy. Polak w każdej rundzie jest pięściarzem lepszym i zasłużenie awansuje do kolejnej tury zawodów.

Duże szczęście ma Czortek, który w pierwszym dniu turnieju trafił wolny los. Kierownictwo polskiej ekipy obawia się o jego kondycję, bowiem przez kilka dni zawodnik zrzucał wagę, pozostaje na ostrej diecie. Przez dwie rundy „Kajtek” ciuła punkty, aby w ostatniej oddać inicjatywę w ręce przeciwnika, Niemca Wilke. Zdobycz z dwóch okazała się wystarczającą – Polak wygywa niewysoko, ale wyraźnie.

Ciężki bój toczy Polus. Jego rywal Freimuth zadaje ciosy silne i celne, trafia na głowę i korpus. Wygrywa pierwszą rundę, ale na szczęście w drugiej poznaniak swoim lewym prostym wyprzedza każdą akcję Estończyka – trzecia jest powtórką poprzedniej. Polus już do końca nie oddaje inicjatywy i odnosi zwycięstwo.

Włoskiej publiczności, która oczekiwała po walce Chmielewskiego fajerwerków, nie podoba się styl, w jakim Polak walczy ze Szwajcarem Fleury. Tym razem „Chmiel” boksuje ostrożnie, ogranicza się do pojedynczych ciosów, kontruje atakującego zza szczelnej gardy przeciwnika. Z satysfakcją odnotowujemy zwycięstwo kolejnego Polaka.

Szymura w pojedynku z Anderssonem przechodzi samego siebie. Jego dyszle rozbijają gardę Szweda, pod koniec walki dwukrotnie rzuca go na deski. Liczący Anderssena sędzia wymawia właśnie „siedem”, gdy brzmi gong kończący rywalizację.

Tak więc do półfinałów awansuje aż sześciu z ośmiu polskich pięściarzy: w wadze muszej – Sobkowiak, koguciej – Czortek, piórkowej- Polus, półśredniej- Sipiński, średniej – Chmielewski i półciężkiej – Szymura.

Sobkowiak odnosi sensacyjne zwycięstwo nad mistrzem olimpijskim, Niemcem Kaiserem. Niemiec rozpoczyna pojedynek od wypadów, na które nasz zawodnik odpowiada celnymi kontrami. Druga runda jest podobna do pierwszej, z tym tylko, że kontry Polaka są mniej celne. W ostatnim starciu wyczerpany Niemiec atakuje w wysuniętą głową, sędzia udziela dwóch kolejnych ostrzeżeń… Polakowi – przy jednym dla Niemca. Ale to nie wystarcza Kaiserowi do zwycięstwa, ogłaszają wygraną Polaka. Niemcy składają protest i przez blisko pół godziny atmosfera zawodów jest bardzo napięta. Na szczęście FIBA (poprzednik AIBA) nie uwzględnia protestu – utrzymuje w mocy zwycięstwo Sobkowiaka. Ten werdykt włoska publiczność, która, o dziwo, niechętnie traktowała bokserów niemieckich, przyjmuje ogromnym aplauzem.

Zlekceważony przez Czortka rumuński bokser Osca dysponuje świetnymi warunkami: dużym zasięgiem ramion, wielką mocą w pięściach i taką wytrzymałością. Polak wygrywa dwie pierwsze rundy wyraźnie, na każdy cios odpowiada dwoma, jest lepszy na dystans i w zwarciu. W trzeciej wdaje się w niepotrzebną bijatykę, kilkakrotnie ciosy rywala są szybsze. Ale i tej rundy nie przegrywa, w najgorszym wypadku remisuje. Tymczasem sędziowie ogłaszają wygraną Rumuna.

Styl walki Polusa nie zachwyca widowni, ale w walce z Węgrem Szabo walczy dojrzale, a przede wszystkim skutecznie. Po pierwszej, przegranej rundzie, dwie następne wygrywa zdecydowanie. Tym razem sędziowie nie popełniają pomyłki, ogłaszają zwycięstwo Polaka.

Sipiński toczy półfinałowy pojedynek zupełnie nieźle, ale jego przeciwnik Mandi jest lepszy. Węgier wygrywa dzięki celnym i błyskawicznym kontrom.
chmielewski
Chmielewski aż się pali do walki z półfinałowym rywalem Tillerem. Polak przegrał z Norwegiem podczas igrzysk w Berlinie, gdzie Tiller zdobył srebrny medal, teraz Henryk za wszelką cenę chce zmazać plamę tamtej porażki. I wygrywa- w sposób nie budzący wątpliwości:

„Polak wygrał mecz lewą ręką. Od razu w pierwszej rundzie trafił nią w oko Norwega. Oko puchnie i zamyka się. Od tej chwili Tiller nie jest w stanie dostrzec i na czas zareagować na lewe ciosy. Mimo to nie sprzedał się tanio: górował w zwarciu i przewyższał Chmielewskiego twardością. Nawet wtedy kiedy był groggy po ciosie, potrafił odpowiedzieć takim uderzeniem, że Chmielewski zachwiał się i omal nie wylądował na deskach. Trzecia runda przeprowadzona była na wymianę ciosów i zakończyła się remisowo”- relacjonował spotkanie Przegląd Sportowy (37/1937).

Pierwsza runda walki Szymury z Norwegiem Johnsonem prowadzona jest bardzo niemrawo, pięściarze walczą nadzwyczaj ostrożnie, czekają na inicjatywę drugiej strony. W drugiej rundzie na atak decyduje się Szymura. Jego lewe proste są silne i szybkie, rozbijają gardę Johnsona. Norweg próbuje swoich sił w walce z bliska, co kończy się jednak ostrzeżeniem -za ataki głową. Szymura jako czwarty Polak znajduje się w finale mistrzostw!

Ponieważ w owym czasie nie przyznawano dwóch trzecich miejsc, miejsce na podium należało sobie wywalczyć. Niestety, obaj nasi bokserzy: Czortek i Sipiński są rozbici wcześniejszymi pojedynkami, oddają zwycięstwa walkowerem.
sobkowiak
Finałowym rywalem Sobkowiaka jest doskonały pięściarz węgierski Enekes. Spotkanie okazuje się dla postronnego widza mało interesującym; przez dwie rundy obaj zawodnicy unikają konfrontacji, obaj są na tyle dobrzy technicznie, by uniemożliwić przeciwnikowi zdobycie punktów. Dzięki nieco większej inicjatywie dwie rundy wygrywa Węgier, trzecia jest zdobyczą Polaka. To jednak za mało, do góry – na znak zwycięstwa – wędruje ramię Enekesa.

Polus ma przeciwko sobie nie tylko Cortonesiego, ale i wypełniającą mediolański teatr Pucciniego włoską publiczność, która żywiołowo dopinguje swojego faworyta. I pierwsza runda jest zdobyczą Włocha, który kilkakrotnie trafia Polaka ciężkimi ciosami. W drugim starciu Polus znajduje właściwy rytm, nurkuje pod ciosami Cortonesiego, punktuje boleśnie lewymi prostymi i sierpowymi. Włoch otrzymuje ostrzeżenie za uderzenia głową i tę rundę sędziowie oceniają wysoko na rzecz Polaka. w trzecim starciu obaj są już bardzo zmęczeni, choć Polus lepiej znosi trudy pojedynku; z łatwością unika coraz wolniejszych ciosów Włocha, sam trafia z kontry, po których dodaje  ciosy zamachowe. Na biodrach Polusa zawieszają mistrzowski pas, ale włoska publiczność nie uznaje tego werdyktu; przeciągłe gwizdy towarzyszą wciąganiu na najwyższym maszt biało – czerwonej flagi. Nie milkną podczas odgrywaniu Mazurka Dąbrowskiego i w trakcie pierwszej rundy kolejnego pojedynku.
polus
Do ringu wchodzi Chmielewski, po przekątnej stoi już jego przeciwnik- Holender Dekkert. Po gongu Holender atakuje, ale jego uderzenia Polak udaremnia side–stepami. Dochodzi jednak do zwarcia i Dekkert trafia prawą w oko Chmielewskiego. Powieka szybko puchnie, znacznie utrudnia widzenie. Dekkert jest lepszy w zwarciach, więc łodzianin usiłuje utrzymać go na dystans. Celne uderzenia Chmielewskiego sięgają twarzy krępego Holendra. Dekkertowi udaje się przedrzeć do półdystansu, kilka uderzeń wstrząsa Polakiem. Do ostatniej rundy rywale przystępują z ogromną determinacją. Trwa nieustanna wymiana ciosów, aż do gongu kończącego walkę. Teraz następują chwile niepokoju i wątpliwości; pojedynek był bardzo wyrównany, każdy werdykt może spotkać się ze sprzeciwem drugiej strony. Sędziowie przyznają zwycięstwo Henrykowi Chmielewskiemu, co, zgodnie z oczekiwaniem, spotyka się z głośnymi protestami Holendrów i części widowni. Natomiast w polskim obozie radość graniczy z euforią- drugi Polak na najwyższym stopniu mistrzostw Europy!

Ale trwa krótko, bo Stamm prowadzi do ringu czwartego reprezentanta Polski – Franka Szymurę. Tego dnia już po raz drugi dochodzi do spotkania z pięściarzem gospodarzy; rywalem Szymury jest bardzo młody, ale rokujący wielkie nadzieje Luigi Musina. Nasz zawodnik ma świadomość, iż w tym boju powinien dać z siebie wszystko, a jego zwycięstwo musi być w stu procentach przekonywujące. Początek walki daje przewagę Musinie, który błyskawicznymi lewymi celnie kłuje Polaka. Szymura szybko się opanowuje i z kolei on zaczyna częstować Włocha lewymi prostymi, po których przechodzi do zwarcia, uniemożliwiając tym przeciwnikowi rozwinięcie akcji ofensywnych. W drugim starciu na ataki Musiny Szymura odpowiada kontrami. Włoch denerwuje się, co utrudnia logiczne rozwiązanie, nie może znaleźć na naszego pięściarza sposobu. W ostatniej rundzie Polak nie zmienia taktyki. Nadal kontruje chaotyczne ataki Włocha, sam nie daje się celnie trafić. Obaj wykazują już duże zmęczenie i walka przekształca się w zapasy. Tym razem w polskim obozie, w przeciwieństwie do pojedynku Chmielewskiego, nie ma obaw czy wątpliwości – przecież zwycięstwo Szymury jest zdecydowane i przekonywujące. Niestety, sędziowie są innego zdania, orzekają wygraną Musiny. Luigi podchodzi do Szymury i ściska go ze słowami: Jak jestem mistrzem, ale ty jesteś najlepszy! Po ceremonii dekoracji i odegraniu hymnów szczęśliwy Włoch zbiera gratulacje, udziela wywiadów, podpisuje autografy, Polak – znika w szatni, zasłania twarz ręcznikiem i płacze jak dziecko.
szymura
Po zawodach następuje skrupulatne podliczanie punktów i okazuje się, że polski zespół- z 25 punktami-  zdobywa nagrodę dla najlepszej reprezentacji – Puchar Narodów. Jesteśmy na szczycie – za nami takie potęgi jak Włochy (22 pkt), Niemcy (18pkt), Węgry (16 pkt).

W narożniku Stamma

Zwycięstwo Polusa było nawet dla Polaków największą niespodzianką. Posłuchajmy jak to się stało, w jaki sposób zdobyte zostało pierwsze w dziejach polskiego boksu mistrzostwo Europy. – Polus dygotał w szatni ze zdenerwowania – opowiada trener Stamm. Nie wiedziałem, co z nim zrobić, jak go uspokoić. – Zaczyna się walka, Aleks idzie bez najmniejszej ostrożności, raz i drugi nadziewa się na swingi Cortonesiego, musi klamrować. Zachodzę w głowę: jakby tu chłopca uspokoić i doprowadzić do normy?
Kiedy Polus wrócił do narożnika, od razu wsiadłem na niego z góry:
- Czyś ty rozum stracił? Jak boksujesz? Przegrałeś rundę! On ciebie bije, a ty stoisz jak szparag!
- Więc co mam  robić? Bije i nie ma na to rady!
- Idź drewniaku na niego lewą, czekaj spokojnie aż on wyjdzie ze swoim swingiem, wtedy cofnij się i kontruj. Jeszcze nie ma nic straconego: jeśli wygrasz tę rundę, masz wygrany cały mecz!
Polus poszedł dokładnie jak mu poleciłem i zaczął lać Włocha. A przed trzecią rundą nie tylko nie był zmęczony, ale tak palił się do walki, że nie mógł doczekać się gongu.
- A Chmielewski?
- Chmielewski zachowywał się do ostatniej chwili spokojnie. Poszedł na finał jak na zwyczajny mecz. A po walce był tak bezczelny, że kiedy sędzia wchodził na ring z pasem mistrza Europy, ale wynik nie był jeszcze ogłoszony, Chmiel podszedł do niego i chciał mu pas odebrać. Musiałem go powstrzymywać… Heniek dopiero w szatni był podniecony i u wszystkich szukał potwierdzenia swego zwycięstwa: Czy wygrałem? Czy naprawdę wygrałem?

Tak opowiada p. Stamm. Ktoś jednak musi mówić o Stammie. Ten człowiek dzieli z zawodnikami ich sukcesy. Jak dalece jest to prawda, świadczyć może fakt, że Polus we wszystkich spotkaniach przegrywał pierwszą rundę, a po otrzymaniu wskazówek trenera zdołał odwrócić kartę i odrobić stracone punkty. Tak właśnie jak w finale. P. Stamm zasłużył na naszą wdzięczność i honorową kartę w dziejach polskiego boksu. P.S. 38/1937

Opracował: Krzysztof Kraśnicki

BOGDAN GAJDA: PRZYGODĘ ZE SPORTEM ZACZĄŁEM OD PIŁKI RĘCZNEJ I KOSZYKÓWKI

gajda

Cztery dni temu 61. urodziny obchodził mistrz Europy z Halle (1977), olimpijczyk i uczestnik mistrzostw świata oraz 9-krotny mistrz Polski Bogdan Gajda. Były znakomity pięściarz Górnika Pszów i warszawskiej Legii udzielił z tej okazji wywiadu dla strony internetowej Polskiego Związku Bokserskiego. Tych, którzy jeszcze go nie przeczytali, zapraszamy do lektury.

- Panie Bogdanie, przede wszystkim proszę przyjąć od Polskiego Związku Bokserskiego serdecznie życzenia urodzinowe. A przy okazji opowiedzieć o swojej przygodzie z boksem. Jak to się stało, że zaczął Pan uprawiać pięściarstwo?
Bogdan Gajda: Dziękuję za życzenia. Moją przygodę ze sportem zaczynałem od piłki ręcznej oraz koszykówki. Właśnie w piłce ręcznej zdobyłem swój pierwszy medal mistrzostw Polski. Był to brąz zdobyty na turnieju o mistrzostwo kraju szkół górniczych w Koninie. W tym czasie uczyłem się zawodu górnika. A że w internacie – w którym mieszkałem – miałem sporo wolnego czasu, więc z kilkoma kolegami pojawiliśmy się na sali pszowskiego „Górnika”.  Był rok 1968. W ten sposób związałem się z boksem  jako zawodnik na 20 lat.

- Mając doskonałe warunki fizyczne szybko chyba zaczął Pan wygrywać?
BG: Zwycięstwa w boksie wcale nie przychodzą łatwo. Ja swoje pierwsze mistrzostwo Śląska juniorów wywalczyłem po trzech latach treningu w 1971 roku. Pamiętać jednak trzeba, że wówczas w mistrzostwach tego Okręgu walczyła zawsze dobrze ponad setka zawodników. Rywalizacja była naprawdę mocna. W walkach nikt nie rezygnował z sukcesu.

- Z „Górnika” Pszów przeszedł Pan do „Legii” Warszawa?
BG: Tak, w maju 1975 roku stałem się zawodnikiem klubu przy Łazienkowskiej. Ale przychodząc do stołecznych wojskowych miałem już na swoim koncie mistrzostwo i wicemistrzostwo Polski oraz udział w mistrzostwach świata w Hawanie. Duża w tym zasługa mojego trenera z pszowskiego klubu, Antoniego Zygmunta, który we właściwy sposób ukształtował i doszlifował mój styl walki.

- Potem były jeszcze Igrzyska Olimpijskie w Montrealu no i wielki występ w mistrzostwach Europy w Halle, gdzie pokonał Pan Ulricha Beyera, z którym wcześniej nie szło polskim pięściarzom.
BG: Rzeczywiście tytuł mistrza Europy wywalczony w Halle uważam za swój największy sukces. A co do finałowej walki z Ulrichem Beyerem, to jak wyliczył nasz legendarny masażysta Stasiu Zalewski zawodnik z NRD we wcześniejszych 22 walkach z pięściarzami z naszego kraju zawsze zwyciężał. Byłem pierwszym z Polaków, który go pokonał.

- Jednak sukcesów na ringu miał Pan zdecydowanie więcej.
BG: Rzeczywiście, trochę się tego nazbierało. W indywidualnych mistrzostwach Polski 9 razy zdobywałem szarfę mistrza Polski. Dwa razy byłem też wicemistrzem. Z kolei wraz z „Legią” Warszawa 8-krotnie byłem drużynowym mistrzem kraju.

- Także na arenie międzynarodowej często Pan stawał na podium dla medalistów.
BG: No tak. W Mistrzostwach Armii Zaprzyjaźnionych zdobyłem dwa medale: srebro i brąz. Zwyciężyłem w turnieju „Honved” w Budapeszcie, w Memoriale im. Feliksa Stamma w Warszawie, startowałem z powodzeniem w międzynarodowych mistrzostwach Francji, wygrałem też Puchar Króla w Bangkoku, a także Memoriał Vaclava Prochazky w Ostrawie.

- Po zakończeniu kariery zawodniczej nie rozstał się Pan z boksem.
BG: Nie rozstałem się. Zająłem się szkoleniem w stołecznej „Legii”, gdzie w tej roli pracowałem do 1996 roku

- A co dzisiaj porabia Bogdan Gajda?
BG: Odpoczywam na zasłużonej emeryturze. Mam wreszcie trochę więcej wolnego czasu, który mogę poświęcić najbliższym. Nie zapominam jednak o boksie. Wciąż pojawiam się na sali treningowej, gdzie pomagam w szkoleniu młodych adeptów.

- W takim razie życzę powodzenia i dziękuję za rozmowę.
BG: Dziękuję bardzo.

źródło: Strona internetowa Polskiego Związku Bokserskiego, pzb.com.pl

W DRODZE NA OLIMP. ODCINEK 5: MISTRZOSTWA EUROPY W BUDAPESZCIE [1934]

part3

Niestety, mimo wielkiej akcji zorganizowanej przez sportową prasę, nie udało się wysłać polskich pięściarzy na Igrzyska Olimpijskie do Los Angeles (1932). Zadecydowały względy finansowe. Szkoda, bo już naprawdę były szanse, że nasi pięściarze podniosą poprzeczkę. Zespół był mocny, zremisowaliśmy z Włochami, wygraliśmy z Austrią… No, ale spadł na nas zimny prysznic w postaci wysokiej 2:14 porażki z Niemcami… Tamten występ na pewien czas stonował aspiracje do światowej czołówki, długo nie mogliśmy otrząsnąć się po dortmundzkim nokaucie. Początek 1934 roku również nie napawał optymizmem; ulegliśmy w Sztokholmie Szwedom 6:10, w takim samym stosunku w Budapeszcie Węgrom. Trudno więc było z optymizmem oczekiwać na wielkie osiągnięcia w mistrzostwach Europy.

Wcześniej odbyły się mistrzostwa Polski, w których zanotowano interesujące rozstrzygnięcia. I tak Majchrzycki zrewanżował się Chmielewskiemu, Moczko pokonał Polusa, rewelacją turnieju okazał się Czortek z Pomorza, kolejny Pomorzanin, Kozłowski wyeliminował rutynowanego Kazimierskiego. Mistrzowskie tytuły zdobyli, w kolejności wag: Czortek, Rogalski, Forlański, Sipiński, Seweryniak, Majchrzycki, Antczak i Piłat.

W połowie marca w Przeglądzie Sportowym ukazała się informacja, że nasi pięściarze… nie wezmą udziału w budapesztańskich mistrzostwach Europy, ponieważ PZB nie zgłosił ekipy w wyznaczonym przez organizatorów terminie! Na szczęści kilka dni później ogłoszono, iż wszystko jest w porządku, Węgrzy przyjęli nasze zgłoszenie i do stolicy Węgier pojedzie pełna ósemka. Pod koniec marca Związek ogłosił skład drużyny: w wadze koguciej Rogalski, w lekkiej Sipiński, w półśredniej Seweryniak, w średniej Majchrzycki, w półciężkiej Antczak i w ciężkiej Piłat. Wybór reprezentantów w kategoriach muszej i piórkowej miały rozstrzygnąć walki eliminacyjne pomiędzy Jarząbkiem i Rothlocem oraz Forlańskim i Kajnarem. Zaskakująca decyzja dotyczyła sekundanta zespołu; miał nim zostać zawodnik startujący w turnieju – Witold Majchrzycki. Niebywałe!

Głos w tej sprawie zabrał niezawodny Przegląd Sportowy (26/1934):

„Długo ważyły się losy naszego udziału w bokserskich mistrzostwach Europy, aż wreszcie PZB, nie mogąc wynaleźć już żadnych przeszkód, zdecydował się na wysłanie ekspedycji do Budapesztu.

Zdawałoby się, że doświadczenie poprzednich wypraw wskażą dobitnie na to, że w skład ekspedycji, poza kierownikiem i zawodnikami musi wejść ktoś mający specjalną pieczę nad nimi. W boksie ta rola należy do sekundanta.Tymczasem z enuncjacji oficjalnej PZB dowiadujemy się, że do Budapesztu ma pojechać dwóch reprezentantów związku (prezes i skarbnik), a za to funkcję sekundanta pełnić będzie… Majchrzycki!

Nie kwestionujemy tu absolutnie zdolności, talentu i wiedzy technicznej tego znakomitego boksera, lecz mamy duże wątpliwości, czy można przechodzić szereg walk eliminacyjnych do tytułu mistrza Europy i równocześnie dobrze sekundować swym kolegom? Czy nie prościej byłoby, aby zamiast zbędnego skarbnika wysłano obok prezesa Baranowskiego, zasłużonego trenera Stamma, który zna naszych pięściarzy na wylot i może oddać im nieocenione wprost usługi?

Po apelu prasowym skarbnik Związku stwierdził, iż ze względu na sprawy zawodowe nie może jechać do Budapesztu i w ten oto, honorowy sposób PZB wycofał się z decyzji udziału skarbnika w mistrzowskim turnieju. Ale nie do końca, co to to nie: nie zmieniono postanowienia, iż funkcję sekundanta będzie pełnił Majchrzycki.

Odbyły się dwa pojedynki kwalifikacyjne do składu na mistrzostwa kontynentu, w których Kajnar pokonał Forlańskiego a Jarząbek został uznany zwycięzcą pojedynku z Rotholcem. Wobec niesprawiedliwego werdyktu drugiej z tych walk postanowiono przeprowadzić kolejną eliminację, tym razem pomiędzy pokrzywdzonym Rotholcem a rewelacją mistrzostw Polski, Czortkiem. Wygrał zdecydowanie bardziej doświadczony Rotholc i on założył reprezentacyjną koszulkę. Natomiast decyzja w sprawie obsady w kategorii koguciej była zupełnie niezrozumiała; zamiast zwycięzcy pojedynku eliminacyjnego Kajnara w składzie zespołu pojawił się wicemistrz Europy z poprzedniego turnieju. Jaki zatem cel miały przeprowadzone eliminacje?

Ostatecznie do Budapesztu pojechali: waga musza- Rotholc, kogucia- Rogalski, piórkowa- Forlański, lekka- Sipiński, półśrednia – Seweryniak, średnia – Majchrzycki, półciężka – Antczak, ciężka – Piłat.

Sprawozdawcą mistrzowskiego turnieju wydelegowanym przez Przegląd Sportowy był red. Jan Erdman. Oddajemy mu głos:

„Rotholc (waga musza) trafił na naszego znajomego Freimutha. Estończyk znany z trzech zwycięstw nad naszą drugą klasą, potrafił przez dwie rundy utrzymać otwartą walk i przegrał wysoko na punkty dopiero po znakomitym finiszu Polaka.

Piłat (waga ciężka) wylosował najlżejszego przeciwnika – Węgra Gyoefry’ego. Gyoefry nie tylko mało waży, ale jest również lekceważony przez ekspertów. W zestawieniu z wynikami w naszej opinii wynik był spokojnie przesądzony na korzyść Piłata. W tej kalkulacji nie uwzględniliśmy czynnika własnego terenu i węgierskiej publiczności. W stosunku do obcych jest zimna i obiektywna, ale przy występie Madziarów traci zimną krew i poczucie rzeczywistości. Przez trzy rundy pchał do przodu Gyoefry’ego tłum 3.000 widzów i zmuszał go do podjęcia ataków, które na zimny rozum musiały być bezcelowe. Okazało się jednak, że tym razem nie rozsądek, ale instynkt tłumu miał rację. W trzeciej rundzie prawa Węgra dosięga szczęki Piłata i przez chwilę odnosi się wrażenie, że nokaut wisi w powietrzu. Niech Piłat raz jeszcze odwiedzi kościół z dziękczynieniem za to, że udało mu się zdobyć po takim ciosie przychylność sędziów.

Wreszcie z Seweryniakiem sprawa była najkrótsza i najsmutniejsza. Polak trafił w pierwszej walce rezerwowego Włocha Celegato. Jest to kreacja boksera w znanym wydaniu południowym, ale w bardzo złym stylu. Pomimo całej przeciętności przeciwnika Seweryniak nie potrafił rozwiązać problemu ataku i przez cały czas trzymał się w bezpłodnej defensywie. W połowie trzeciej rundy (kiedy prowadził Włoch) Celegato otrzymuje uderzenie w nos, silnie krwawi i sędzia przerywa walkę. Badanie lekarskie wykazuje złamanie chrząstki nosa, a narada sędziów doprowadza do dyskwalifikacji Polaka za rzekomy cios bykiem.

W ćwierćfinale wagi lekkiej Sipiński spotkał się z Harangim (Węgry). Sipiński pokazał boks na wysokim poziomie technicznym, ale tym nie mniej przegrał wyraźnie z energicznym Węgrem, który od początki ujął inicjatywę w swoje ręce. Pierwsza i trzecia runda przyniosła nieznaczną przewagę Węgra, podczas gdy w drugiej kontrakcje Sipińskiego na ogół mijały się z celem i Harangiemu dopisano sporą nawiązkę punktów.

W wadze koguciej Rogalski pokonał Larsena (Norwegia). Polak górował nad dobrym technicznie Norwegiem przez pierwszą i trzecią rundę. W drugiej Larsen – pięściarz wszechstronniejszy – przeważał. Zwycięstwo bardzo nieznaczne.

W wadze półciężkiej Antczak wygrywa z Szabo (Węgry). Antczak prowadzi spotkanie przez dwie rundy, górując wyraźnie w walce na dystans. Jest to spotkanie dwóch surowych, ale zaciętych przeciwników. Obaj walczą nieczysto, ale bardzo zażarcie, obaj też otrzymują ostrzeżenia. W trzeciej rundzie Szabo idzie z niesłychaną furią naprzód, dwa albo trzy razy zostaje zastopowany przez Antczaka i pod koniec walczy półprzytomny. Zwycięstwo Antczaka niewysokie ale zasłużone.

W wadze piórkowej Forlański wygrywa z Jordanescu (Rumunia). Forlański jest lepszy od Rumuna przez wszystkie trzy rundy. Z wymiany ciosów wychodzi zwycięsko i demonstruje doskonałą grę nóg. Jordanescu mógł się podobać jedynie ze względu na swój ostry cios i dużą wytrzymałość. Zwycięstwo Forlańskiego przesądził znakomity sierp na szczękę, zadany na 10 sekund przed końcem meczu. Rumun idzie na deski i spotkani kończy się strasznym laniem otrzymanym od Polaka.

Waga średnia: Majchrzycki bije Bluma (Niemcy). Jest to największa niespodzianka turnieju i bodaj największy sukces Polaka. Majchrzycki dwie rundy rozstrzyga wyraźnie na swoją korzyść, nie tylko dzięki lepszej defensywie, świetnym blokadom i unikom, ale również dzięki znakomitym uderzeniom, którymi naszpikował Bluma. Publiczność wyraźnie trzyma stronę Polaka, zachęca go okrzykami: „Jeszcze Polska nie zginęła”. Niemicy są rozczarowani postawą Bluma i z ławy dziennikarskiej, zajętej przez prasę Rzeszy, co chwila rozlegają się okrzyki pod adresem kierownictwa drużyny niemieckiej: „zabrać go, przecież on nic nie umie”. Podniecony tymi okrzykami Blum rusza w trzeciej rundzie do finiszu i udaje mu się zadać kilka ciosów z lewej. Mimo to Majchrzycki dobrze przetrzymuje rundę i wygrywa mecz z przewagą punktów uzyskaną na początku spotkania.

W wadze ciężkiej Piłat przegrywa z Kopeckiem. Obaj przeciwnicy ruszają do walki z pewnym lękiem. Ciosy Piłata na ogół niecelne i tylko dwa razy udaje się Polakowi złapać Kopecka na kontry i wsadzić me w twarz serię. Kopecek rewanżuje się długimi, sygnalizowanymi ciosami. W drugiej rundzie następuje nieszczęście. Piłat otrzymuje dwa ostre ciosy w szczękę, pada na ziemię, jest groggy, wstaje, podnosi się, znów pada i tak trzy razy leży na deskach do ośmiu. Gong tatuuje go od ko. Wydaje się, że taki koniec musi nastąpić w trzeciej rundzie. Piłat rozpoczyna jednak walkę z takim zapamiętaniem, trafia Kopecka i goni go po całym ringu. Teraz groggy jest Czechosłowak i przez chwilę wydaje się, że losy pojedynku wezmą pomyślny dla nas obrót. Niestety Piłat jest już zbyt wyczerpany, by zadać chociażby jeden cios, a Kopecek jest zbyt wytrzymały, by ulec chaotycznym atakom Polaka. Ta dramatyczna walka kończy się słusznym zwycięstwem Kopecka, uzyskała sobie w prasie najbardziej emocjonującą walka dnia.

W półfinale Rotholc spotkał się z Palmerem (Anglia). Palmer wykazał się w tej walce doskonałymi walorami pięściarskimi. Jego spokój, wytrzymałość, dobry cios z obu rąk oraz uniki były równoważone przez większą agresję i skuteczność uderzeń Polaka. Rotholc przegrał spotkanie ponieważ nie zdołał otworzyć przygiętej do ziemi pozycji Palmera. Pierwsze i trzecie starcie były zupełnie wyrównane, drugie wygrywa Anglik dzięki celnie ładowanym sierpowym.

W wadze koguciej Rogalski przeprowadza remisową walkę z Ceederbergiem (Szwecja). W obronie, w unikach i finezjach technicznych Cedeberger góruje nad Rogalskim, ale Polak ma za to silny cios, który przynosi mu wiele punktów. Pierwsza runda zakończona wspaniałym swingiem Rogalskiego w szczękę, zaliczona została dla Polaka. Druga jest wyrównana. W trzeciej Ceberger lepiej wytrzymuje tempo i korzystniej wychodzi z wymian ciosów. Ponieważ regulamin turnieju nie przewiduje remisów, o zwycięstwie decydują sympatie. Wygrywa Ceberger.

W wadze piórkowej Frygles (Węgry) pokonuje Forlańskiego. Węgier jest młodszy, szybszy, zwinniejszy i energiczniejszy. Polak rozporządza lepszą techniką i rutyną. W pierwszej rundzie nie dochodzi do żywszej wymiany ciosów, w drugiej Frygles pracuje podbródkowymi i kilkakrotnie trafia Polaka. W trzeciej Forlański finiszuje i wychodzi na niewielką przewagę punktową. W ostatniej rundzie otrzymuje Forlański ostrzeżenie. Zwycięstwo Węgra zasłużone, choć nieznaczne. Po ogłoszeniu wyniku Forlański demonstruje swoje niezadowolenie z werdyktu, rzucając na ziemię szlafrok i obrażając się na swojego sekundanta. Spotyka go za to chóralne potępienie widowni.

W wadze średniej Majchrzycki gładko rozprawia się z Nerim (Włochy). Pierwsza runda nie wygląda dla Polaka pocieszająco, szerokie, ale szybkie i ciężkie swingi Włocha dochodzą 4 czy 5 razy do szczęki Majchrzyckiego. Ale już w drugiej rundzie Majchrzycki zdecydowanie góruje nad przeciwnikiem, uchyla się przed ciosami Włocha, punktuje bez ustanku. Mecz kończą obaj bardzo wyczerpani. Majchrzycki rozegrał półfinał bardzo dobrze taktycznie i zachwycił widownię ekonomicznymi unikami i efektownym chwytaniem ciosów na rękawice.

W wadze półciężkiej Antczak pokonuje Havelkę (Czechosłowacja). Antczak wychodzi z wymian ciosów z nieznacznym zyskiem. Czech pracuje prymitywnie lewym prostym i nie może być groźny dla wyszkolonego technicznie przeciwnika. W drugiej rundzie Havelka otrzymuje ostrzeżenie za uderzenie głową. Dwie pierwsze rundy należą do Antczaka, trzecia dla Czecha, który trafia kilkoma podbródkowymi.

W walce o trzecie miejsce Forlański wyraźnie wypunktował Ulricha (Czechoslowacja). Polak przeprowadził spotkanie w dystansie i nie dopuszczał do zwarcia, w którym Urlich jest specjalistą. Pierwsza runda należy do Forlańskiego, druga do Czecha, a wspaniałym finiszem w trzeciej Polak zapewnia sobie zwycięstwo. Polak goni wyczerpanego Czecha po całym ringu. Była to najładniejsza walka Forlańskiego w całym turnieju. A więc w finale o złote medale walczy dwóch Polaków; Majchrzycki w średniej i Antczak w półciężkiej.

Pierwszą rundę walki z Szigetti (Węgry) Majchrzycki kończy z punktową przewagą za doskonałą defensywę. Z obu stron pada wiele ciosów. Druga runda jest dla Węgra, który umiejętniej niż Polak radzi sobie w klinczach. Uniki Majchrzyckiego przed prawymi sierpami Węgra budzą zachwyt na widowni. Nie ulega wątpliwości, że Majchrzycki wykazał się lepszą techniką nawet w porównaniu z takim rutyniarzem jak Szigetti. Trzecia runda jest wyrównana, walka remisowa, ale sędziowie dają zwycięstwo Szigettiemu.

W wadze półciężkiej Antczak zmierzył się z Zehetmayerem. Pierwszą rundę nieznacznie wygrywa Austriak. Przez cały czas walka toczy się na dystans. Antczak czeka na ataki przeciwnika, kontruje i przechodzi w zwarcie. Na początku drugiej rundy Austriak trafia dwukrotnie straszliwą lewą w szczękę, natychmiast doskakuje do Polaka, nieszczęśliwie trafia go w podbrzusze. Antczak kieruje się do swojego rogu, krzywi się z bólu, pozwala się wyliczyć. Przegrywa przez nokaut. (P.S. 31/1934)”

W klasyfikacji punktowej mistrzostw Europy zwyciężają gospodarze turnieju Węgrzy, na drugim miejscu plasują się zespoły trzech państw: Niemiec, Włoch i Polski. Tak więc z dwoma srebrnymi i trzema medalami brązowymi utrzymaliśmy wysoką pozycję w europejskim boksie. I kto wie czy gdyby nie nieszczęsna decyzja PZB wyznaczająca Majchrzyckiego na sekundanta swoich kolegów, co przysporzyło mu wiele obowiązków podczas zawodów, pierwszy Polak nie stanąłby na najwyższym podium mistrzostw kontynentu. Na to przyjdzie nam czekać kolejne trzy lata.

Opracował: Krzysztof Kraśnicki, ringbulletin.pl

kp gwardia

W DRODZE NA OLIMP. ODCINEK 4: POLSKA POTĘGĄ BOKSERSKĄ [1931]

1928

Mistrzostwa Starego Kontynentu pokazały, że Polacy ambitnie pną się na coraz wyższe szczeble europejskiego pięściarstwa, kolejne zwycięstwa: wysokie 13:3 z Austrią, wygrana 10:6 z taką potęgami jak Węgry, były tego najlepszym potwierdzeniem. Po zwycięstwie nad Madziarami euforii nie krył największy pięściarski ekspert tamtych lat, Wiktor Junosza (P.S.22/1931):

Polska – Węgry – 10:6, taka wiadomość poszła w nocy z 8 na 9 marca w świat po drutach telegraficznych na falach eteru. Dla świata pięściarskiego stanowiła ta wieść sensację nie mniejsza, niż np. dla piłkarzy Polska – Urugwaj 1:0. Rudzki bije mistrza Europy Szabo, Forlański góruje nad najlepszym z mistrzów Europy Enekesem, Wystrach bije Koriego, dwukrotnego pogromcę Ostrużniaka przez nokaut. Fakty te muszą zelektryzować cały zagraniczny świat bokserski, a wszystkich sportowców polskich napełnić dumą. Nie powinniśmy jednak oddawać się radości niepodzielnie. Sukces tak wartościowy należy fetować, lecz nie przeszkadza to, by obok oklasków zachwytu znalazły się i zimne refleksje.

Z początku plusy. Sam fakt, że zupełnie zasłużenie pokonaliśmy pełny skład drużyny węgierskiej, najlepszej obecnie w całej Europie mówi, iż poziom naszych czołowych zawodników jest wyjątkowo wysoki. A że żaden z reprezentantów prawie nie jest murowanym mistrzem Polski, że mamy w każdej wadze po 2, a czasem 3 pięściarzy tej samej klasy – wolno zaryzykować twierdzenie, iż poziom ogólny polskiego pięściarstwa nie pozostawia nic do życzenia. Do tego dodać należy, iż uzdolnienia nasze okazały się wielce wielostronne.

Pięściarza tak zręcznego, jak Majchrzycki, nie mają ani Włosi, ani Węgrzy, ani Niemcy. Nie mają też tak nieludzko zawziętego fightera, jakim jest Rudzki. Z trudem znajdą kogoś, kto by warunkami fizycznymi i temperamentem ofensywnym przewyższał Wystracha i ni pokażą nam na pewno boksera tak doskonale wszechstronnego, jak Forlański. Ci czterej czołowi nasi pięściarze, choć tak niepodobni są do siebie stylem, za rok będą musieli być wzięci pod uwagę jako najbardziej poważni kandydaci do miejsc olimpijskich, przy czym do listy tej dopisać może będzie trzeba jeszcze Seweryniaka jeśli uda mu się utrzymać w wadze lekkiej.

Zwycięstwo nad Węgrami postawiło nas bardzo wysoko. Jeśli chodzi o boks amatorski, jesteśmy od dnia 8 marca w pierwszej piątce narodów świata, a to jest już bardzo wiele. Pamiętajmy, że sport pięściarski jest szeroko uprawiany wszędzie, i w turnieju olimpijskim brało udział 31 państw. Pisaliśmy tylko co o wielostronności uzdolnień i rozmaitości stylu naszych asów. Czy nie jest to jednak, obok faktu bezsprzecznego utalentowania Polaków do boksu spowodowane przypadkowością rozwoju ich drogi sportowej, słowem, iż są oni dostatecznie kierowani. Węgrzy, Włosi, Argentyńczycy, Niemcy – posiadając oczywiście coś indywidualnego, posiadają równocześnie i coś wspólnego, świadczącego o istnieniu pewnej skrystalizowanej koncepcji, pewnej szkoły. U naszych przedstawicieli tego zaobserwować nie sposób: każdemu coś braknie.

Przy planowej, dobrze obmyślanej działalności wydziału sportowego PZB niewątpliwie dałoby się usunąć takie luki. Można by osiągnąć, by Majchrzycki był zmuszony posiąść tę odrobinę skuteczności ciosu, która by zeń uczyniła pięściarza nie do pokonania, by taki Arski czy taki Goss obok k.o. z prawej ręki umieli szukać i czego innego na ringu, by taki Rudzki nauczył się kryć, a taki Wystrach znalazł kogoś, kto by mu pomógł zrealizować jego kolosalne możliwości. Ale nie tylko o szlif dla gwiazd chodzić powinno. Trzeba pomyśleć nad tym, by móc czerpać z obfitszego rezerwuaru, niż sam Poznań i Górny Śląsk, a w mniejszym stopniu Łódź i Warszawa. Polska jest duża. Na kresach wschodnich, w Wilnie, we Lwowie, na Bialej Rusi, na Wołyniu i na Podlasiu mamy cudowną piękną rasę, mamy materiał taki, jakiego zazdrościć nam mogą inne narody. Trzeba go wykorzystać, trzeba i stamtąd wydobyć mistrzów.

W świetle tych rozważań wychodzi na jaw, iż PZB powinien więcej roboty wziąć na siebie, aniżeli dotychczas. Musi przede wszystkim rozwinąć propagandę wszerz, zyskać dla boksu dzielnice dotąd nieporuszone. Odczyty, pokazy, zawody propagandowe, kursy informacyjne, kierowanie pracą w różnych ośrodkach prowincjonalnych i opiekuńcza jej kontrola, akcja prasowa i radiowa – oto środki wiodące do tego celu. Związek musi pracować nad doszkalaniem elity, nad doskonaleniem i racjonalizacją stylów wybitnych jednostek. Tu pójść należałoby drogą zapraszania dla naszych asów specjalnie dobieranych przeciwników, a nie przypadkowych, jak na meczach międzypaństwowych czy międzymiastowych.

Oczywiście, trzeba też zawczasu pomyśleć o obozie przedolimpijskim, o specjalnej opiece nad kandydatami do Los Angeles. Niemniej ważną jest sprawa przeszkolenia i doszkolenia czynnych instruktorów i trenerów. Ogromną rolę mógłby spełnić też krótki kurs informacyjny dla kierowników sekcji bokserskich. Wreszcie jedna sprawa, na pozór daleka od zagadnienia poziomu technicznego, a jednak z nim związana: sprawa jednolitej doktryny sędziowania. Każdy sędzia ma i musi mieć własne poglądy. Niemniej muszą być pewne wartości bezsprzeczne. Nie wiedząc co w oczach sędziego jest plusem, a co minusem, zawodnik jest zdezorientowany i musi utracić spoistość stylu. Szczególnie jeśli spotyka się z koncepcjami czasem wręcz przeciwnymi.

Biorę przykład: mecz Rudzki – Szabo. Połowa polskich sędziów dałaby zwycięstwo mistrzowi Europy, twierdząc, że technicznie był o dwie klasy lepszy od Polaka i że to wystarcza. Za to druga połowa punktowałaby na korzyść Rudzkiego, opierając się na tym, iż stale atakował i że jego ciosy odniosły większy skutek. Taka rozbieżność zdań, zgubnie odbija się nie tylko na słuszności decyzji, lecz przede wszystkim na linii postępowania pięściarzy, stającej się chwiejną i załamaną musi być czym prędzej usunięta, chociażby drogą specjalnych konferencji, na której nie byłoby nie na miejscu zastanowić się nad tym, że trzeba przygotować zawodników do tego typu wymagań, jakie stawiane zostaną w Los Angeles.

Tak było po meczu z Węgrami, ale czekał nas jeszcze mecz z pewnymi siebie Niemcami- wydawało się- będącymi poza naszym zasięgiem. Z Berlina dochodziły wieści, że w związku bokserskim pełna mobilizacja, zapowiedzi, iż do walki z Polską Niemcy wyślą swój najlepszy zespół. Sportowa prasa zwracała uwagę na takie postacie polskiego boksu, jak: Forlański, Seweryniak, Majchrzycki i Arski. A więc o żadnym lekceważeniu nie mogło być mowy. Do spotkania doszło 8 listopada 1931 roku: Okolice i teren Targów Poznańskich przedstawiały w niedzielę wieczorem szczególny widok. Ożywiony ruch, potok przeciągających tłumów, samochody, światła, podniecone głosy. Nic dziwnego: mecz Polska – Niemcy – i to w Poznaniu…

Koło godziny 8-ej przed halą reprezentacyjną Targów Poznańskich stoi zbity tłum. To amatorzy boksu, którzy nie dostali już biletów w kasie – galeria, która nic nie zobaczy, lecz ni ruszy się z miejsc, trwać tu będzie do końca, oczekując na wynik. Marząc o zwycięstwie… Wewnątrz hala wypełniona po brzegi. Wszystkie miejsca wyprzedane, na widowni 6.000 osób. Porządek wzorowy. Punktualnie o godz. 8 wchodzi na ring ósemka bokserów niemieckich w czarnych koszulkach, przepasanych czerwoną szarfą i żółtych spodenkach.  Za chwilę wchodzą biało – czerwoni Polacy. Atak fotografów przerywa prezes PZB Baranowski, przemówieniem, w którym wita serdecznie drużynę niemiecką. Jednocześnie wzywa publiczność do spokojnego zachowania.  Ceremoniał przewiduje odegranie hymnów narodowych. Niebawem rozbrzmiewa Deutschland, Deutschland uber alles. Potem Mazurek Dąbrowskiego. Za chwilę na ringu stają przedstawiciele wagi muszej, Ball i Kazimierski. Na ring wkracza również sędzia Fischer z Kopenhagi. Za stolikiem sędziowskim zajmują miejsca mandler (Niemcy) i Kościelski (Polska). Gong.

Waga musza: Ball – Kazimierski.
Ball, wyższy i silniejszy fizycznie od razu obiera specyficzną taktykę. Skulony, zwarty w sobie czeka i co pewien czas zasypuje przeciwnika serią ciosów, których niebezpieczeństwo polega na tym, że jest długa i mocna, a słabość, że jest niecelna i bita na oślep. Inicjatywę ma jednak stale Kazimierski, który góruje rozmaitością ataków, powstrzymuje ofensywę przeciwnika ciosami prostymi, wyprowadza go z równowagi unikami i ripostuje. Walczy bardziej celowo i z większą myślą. Gdy Ball jest w opresji, Kazimierski nie pozwala mu przyjść do siebie. Zapędzony w róg przeciwnik otrzymuje od Polaka dotkliwą nauczkę. W pierwszej rundzie, w jednej z takich sytuacji kazimierski prawym sierpowym powala Niemca do 4-ech na ziemię. W drugiej rundzie soczysty cios na dłuższą chwilę odbiera Niemcowi ochotę do swych wypadów. Nie ulega wątpliwości, że Kazimierski jest lepszym bokserem. Toteż jego przewaga na punkty chociaż nieznaczna, jest nieustająca i zwycięstwo Polaka w pełni zasłużone. Prowadzimy 2:0.

Waga kogucia: Pierenz – Forlański.
Niemiec po krótkiej obserwacji szkicuje momentalnie plan batalii. Widząc świetną pracę nód Forlańskiego, który tańczy jak baletnica, doskonałe proste, słowem pełnej klasy walkę na dystans. Niemiec dąży wszelkimi siłami do zwarcia. Robi to świetnie i z wielką rutyną. Po wyraźnej przewadze Polaka w pierwszej rundzie, druga jest raczej wyrównana. Serie Polaka na dystans są może za wolne, po każdym ciosie następuje jakby chwila namysłu. Dopiero w trzeciej rundzie znajduje Forlański sposób na powstrzymanie kłopotliwego półdystansu. Krótki, szybki uppercut przebija często zwartą wysoką gardę Niemca i zapewnia Polakowi przewagę w możność prowadzenia własnego stylu walki, a następnie zwycięstwo. Prowadzimy 4:0.

Waga piórkowa: Marten – Rudzki
Polak rzuca się z żywiołową furią do ataku. Na Niemca spada grad ciosów. Niestety, trafia najczęściej w zasłonę. Riposty Martena są lepsze technicznie, jak i jego cała praca w ringu. Wiele ciosów krótkich, podwójnych trafia Polaka. Jednakże ambicja i zaciętość Rudzkiego nie dają na siebie dlugo czekać. W nieustającej ofensywie siły Niemca topnieją jak wosk. Już pod koniec pierwszej rundy chwieje się na nogach. W drugiej rundzie Niemiec próbuje jeszcze bronić się technicznie, defensywnie, rezultatem tego jest jednak masakra w rogu ringu i nokdaun Martena. Wówczas Niemiec błyskawicznie zmienia plan walki: skoro „maszyna polska” pracuje tak niezmordowanie i nieustępliwie, powiększając z każdą chwilą swój dorobek punktowy, jedyna ucieczka dla Niemca musi być k.o. Marten więc od czasu do czasu z całych sił na oślep atakuje serią ciosów, potem prze do zwarcia, by odpocząć i znów atakuje. Nie jest to jednak sposób na Rudzkiego. Niewzruszonej w swej niszczycielskiej robocie Polak nadwyręża systematycznie siły Niemca. W drugiej rundzie nie ma on już możności odpowiadać, a w trzeciej k.o. wisi w powietrzu. Na to jednak brak sił Rudzkiemu. Niemiec jest za dobrym bokserem, by rzucić go na deski ciosem nie najwyższej klasy. Stan 6:0

Waga lekka: Messberg – Seweryniak
Dwóch bokserów o identycznym stylu, o pracy nieefektownej, ale nadzwyczaj skutecznej. Dużo walki w zwarciu, przerywa interwencja sędziego. Messberg jest nico szybszy od Seweryniaka, lepszy technicznie, lepiej zadaje proste i lepiej wchodzi w zwarcie. Seweryniak natomiast bardziej żywiołowy i zacięty wprowadza w pewna monotonię walki ożywienie atakami seryjnymi. O zwycięstwie decyduje dopiero trzecia runda, w której Messberg atakuje przepiękną serią błyskawiczną, nieoczekiwaną i bardzo dotkliwą. Niemiec akcentuje teraz wyraźnie swoje plusy, nadto rozcina Seweryniakowi oko. Jego wygrana jest słuszna, aczkolwiek bardzo nieznaczna. Stan meczu 6:2.

Waga półśrednia: Berensmeier – Arski.
Walka zapowiada się początkowo niemrawo. Przeciwnicy się badają, krążą wokół siebie z respektem. Z inicjatywą występuje pierwszy Arski i trafia w gardę. Jeszcze parę razy Polak atakuje, nie może jednak przebić zasłony przeciwnika toteż ciosy, które nawet dochodzą celu są amortyzowane rękawicami i ramionami. W drugiej rundzie jest już jednak trochę inaczej. Ataki Arskiego coraz rzadziej mijają się z celem, słabe inicjatywy Niemca likwidowane są w  zarodku ciosami prostymi. Niemiec schylony, z wysoko podniesionymi rękami, widać, że chce się tylko bronić. Arski z gardą nisko, czujny, sprężysty, gotów jest wykorzystać każdą luką obrony. W trzeciej rundzie Niemiec zdobywa co prawda optyczną przewagę, podejmuje nawet inicjatywę; prze naprzód, ale Arski okazuje się równym mistrzem defensywy. Umiejętnie pokrywa zmęczenie, odpoczywa w klinczach i nie traci zdobytego terenu, choć jest bardziej zmęczony. Stan 8:2. Przegrać już nie możemy.

Waga średnia: Lang – Majchrzycki.
Niemiec, walcząc zwykle w kategorii półciężkiej, robi najlepsze wrażenie spośród gości. Szybki o silnym celnym ciosie, ogromnej wytrwałości, atakuje bez przerwy. Majchrzycki broni się świetnie; uniki, proste, praca nóg, wszystkie czynniki techniki pracują nad unicestwieniem Niemca, ale Lang zwiększa tempo, nie zraża się niepowodzeniem, nie ustaje w atakach i coraz częściej jego krótki, szybki cios pada na szczękę, twarz i serce przeciwnika. Defensywa Polaka coraz częściej jest łamana, coraz częściej widać na jego twarzy bezradność. W trzeciej rundzie Lang prze naprzód w zdwojonym tempie. Majchrzycki chwilami jest zupełnie bezradny. Dopiero pod koniec, gdy Lang jest zmęczony, dzięki świetnej technice Polak staje się równorzędnym przeciwnikiem, Zwycięstwo Niemca zasłużone. 8:4.

Waga półciężka: Rennen – Wiśniewski.
Wiśniewski momentalnie zaczyna walkę i oszałamia tym przeciwnika. Atakuje prostymi, sierpowymi, dąży do zwarcia. Niemiec jest zupełnie bezradny. Polak stosuje metodę Niemców: pcha się naprzód uniemożliwiając walkę na dystans, toteż zdobywa w pierwszej rundzie wyraźną przewagę. Już jednak w drugiej siły zaczynają go opuszczać, a cios traci na precyzji i staje się raczej pchnięciem niż uderzeniem. Tymczasem Rennen, bokser zdecydowanie lepszy technicznie, dochodzi coraz częściej do głosu, jego ciosy krótkie i zwięzłe, niemal zawsze trafiają celu. Ciosy Wiśniewskiego zatrzymują się na gardzie rywala. W trzeciej rundzie sytuacja jest jeszcze bardziej jaskrawa. Wiśniewski napiera, zasypuje Niemca gradem ciosów zupełnie nieskutecznych. Rennen odpowiada rzadziej, ale skutecznie. Jego zwycięstwo jest zasłużone. Publiczność przyjmuje werdykt 15-minutowym krzykiem, zapominając, że sam zamiar zadania ciosu punktów nie daje. Stan 8:6 dla Polski.

Waga ciężka: Polter – Wocka.
Wśród niemilknącego tumultu na ring wchodzą Polter i Wocka. Śląski olbrzym nic się nie zmienił. Jest silny, prze na rywala i nie przejmuje się otrzymywanymi ciosami. Boks zmienia często na zapasy, ale nie każdy umie dać sobie z nim radę. Niemiec tego nie umiał. Jeszcze w pierwszej rundzie od czasu do czasu zdobywał się na krótki celny cios, w drugiej rundzie jednak przewaga fizyczna Ślązaka nadwyrężyła jego siły, toteż tych ciosów było już mniej. W trzeciej rundzie Wocka panuje już zupełnie nad sytuacją. Jego zwycięstwo pieczętuje triumf Polski 10:6.

Bohaterami meczu byli: Kazimierski, Forlański, Rudzki, Arski i Wocka. Każdy z nich wniósł do walki inne cechy, podniesione do doskonałości, każdy z nich umiał narzucić swoje atuty przeciwnikowi i zbierać tego zasłużone rezultaty. Z drużyny niemieckiej podobał się Lang, najsłabszym był Ball. Drużyna gości zdobyła sobie mimo przegranej uznanie znawców. Była ona na ogół równiejsza, niż zespół polski, a technicznie lepiej wyszkolona. Rozporządzała bardziej jednolitym stylem i wyrobieniem fizycznym, toteż nasze zwycięstwo nad takim przeciwnikiem jest tym bardziej cenne i godne podziwu [St. Rothert, PS 90/1931].

Po meczu w Niemczech zapanowała prawdziwa żałoba narodowa. Berlińskie gazety w histerycznym tonie zarzucały związkowi bokserskiemu, że nie będąc pewnym wygranej nie odwołał, choćby w ostatniej chwili, meczu! Pretensje kierowano pod adresem polskich zawodników twierdząc, że walczyli nieczysto. Natomiast w przez polską prasę przelała się kolejna fala entuzjazmu. Zwycięstwo nad Niemcami uznano jako największy triumf polskiego pięściarstwa, oceniono wyżej nawet od srebrnych medali mistrzostw Europy.

Opracował: Krzysztof Kraśnicki, ringbulletin.pl

kp gwardia

W DRODZE NA OLIMP. ODCINEK 3: PIERWSZE MEDALE MISTRZOSTW EUROPY [1930]

part3

Polskie pięściarstwo było już na znacznie wyższym poziomie; mieliśmy za sobą udane mecze reprezentacji: dwie niewysokie porażki z najlepszymi na kontynencie Niemcami, remis z wysoko notowanymi Węgrami, a także z Austrią, zwycięstwo i remis z Czechosłowacją oraz stojący na wysokim poziomie krajowy championat. Odnosiliśmy zwycięstwa w spotkaniach międzynarodowych pomiędzy polskimi a zagranicznymi klubami i miastami. Rosły nadzieje i apetyty na potwierdzenie wysokich umiejętności na arenie mistrzowskiej. I spełniły się oczekiwania pięściarskiego środowiska oraz licznego już grona miłośników boksu…

BUDAPESZT – 1930

Jako pierwszy z Polaków wystąpił Stępniak. Niestety, przegrał, miał nikłe szanse na zwycięstwo z Szelesem. Węgier miał przewagę od pierwszego starcia, w trzecim arbiter odesłał Stępniaka do narożnika – techniczny nokaut. Świetnie zaprezentował się we wstępnym boju Jan Górny. Od pierwszego gongu wywierał na rywalu, mistrzu Niemiec Fuchsu ogromną presję, przez dwie rundy zasypywał rywala gradem ciosów. W trzeciej do głosu doszedł przeciwnik, ale zgromadzone wcześniej punkty dały wygraną Polakowi. Zwycięstwo Górnego węgierska publiczność skwitowała wielkimi brawami, a będący na widowni Polacy na ramionach zanieśli Ślązaka do szatni. Następnego dnia węgierska prasa przepowiadała Górnemu finał turnieju. Obawiano się o wynik walki Tomasza Konarzewskiego, bowiem jego rywalem był zawodnik gospodarzy Kery. Niepotrzebnie, łodzianin pokazał ładny i skuteczny boks, wygrał zdecydowanie – na punkty.

Niestety drugi dzień mistrzostw przyniósł straty, przede wszystkim za sprawą stronniczych sędziów, którzy uznali za pokonanego Seweryniaka w walce z Heidem (Niemcy). Rywal miał wprawdzie minimalną przewagę w dwóch rundach, ale huraganowy atak i wielkie bombardowanie, jakie Seweryniak zgotował w ostatniej rundzie, wykazały, iż nasz zawodnik był w tym spotkaniu bokserem lepszym. Sędziowie byli innego zdania. Zgodnie z rokowaniami sukcesu w Budapeszcie nie odniósł Stibbe, który  już w pierwszej rundzie został znokautowany przez Fina polskiego pochodzenia, Gurewicza. Odpadł również Wieczorek; jego przeciwnik, doskonały Węgier Szigetti wygrał pierwszą i ostatnią rundę, ale drugie starcie było remisowe. Zaimponował Majchrzycki, który dał pokaz wspaniałej techniki i pracy nóg w boju z Norwegiem Dehnem. Po dwóch wyrównanych rundach, w trzeciej na ataki rywala Polak odpowiada kontrakcjami, na głowę i tułów zaskoczonego Dehna spada grad potężnych ciosów, zapewnia zwycięstwo Majchrzyckiemu. Po pierwszym zwycięstwie Konarzewskiego bardzo liczono, że pokona i Duńczyka Petersena. Niestety w pierwszym starciu Duńczyk trafia Polaka w korpus i Konarzewski jest liczony po raz pierwszy. Na „8” przyjmuje postawę, ale Petersen lokuje na dolne partie kolejne ciosy i znów posyła go na deski. Tym razem „Długi Tomek” został wyliczony.

Wielką stratę zanotował polski zespół czwartego dnia. Nasz kandydat do złotego medalu, Jan Górny jeszcze na dwie godziny przed walką leżał w łóżku złożony atakiem wyrostka robaczkowego i temperaturą 39 stopni. Zdecydował się jednak wystąpić w ringu. Przez dwie rundy boksował świetnie, ale w trzeciej skręcał się z bólu i oddał inicjatywę gorszemu rywalowi, Węgrowi Szabo. Przegrał na punkty, a natychmiast po walce został odwieziony do szpitala, gdzie poddał się operacji. Dobrą wiadomością było zwycięstwo Forlańskiego w walce ze świetnym bokserem włoskim, Trombettą. Polak wygrał pierwszą rundę, w drugiej inicjatywę przejął Włoch, ale Forlański bronił się doskonale i żaden cios rywala nie sięgnął celu. W ostatnim starciu Forlański przeszedł do ataku i raz po raz trafiał w szczękę przeciwnika. Awansował do finału.

Ówczesny regulamin stanowił, iż zawodnicy, którzy przegrali swoje walki półfinałowe spotykali się w boju o trzecie miejsce, jednak ani Górny, który przebywał w szpitalu, ani znokautowany przez Duńczyka Konarzewski nie stanęli w ringu. Ale dwóch naszych pięściarzy: Forlański i Majchrzycki wywalczyli finał. A więc boksowali o tytuły mistrzowskie.  Reprezentant wagi muszej, Forlański zmierzył się z zawodnikiem gospodarzy, utytułowanym Enekesem. W pierwszej rundzie nieznaczną przewagę wykazał Polak, w drugiej prowadzenie objął Węgier, w trzeciej powiększył przewagę i wygrał w pełni zasłużenie. Tym samym Forlański jako pierwszy w historii Polak zdobył tytuł wicemistrza Europy.

Finałowym rywalem Majchrzyckiego był Niemiec Besselmann. Węgierska publiczność, która w ilości 6000 zjawiła się na finałach, gorąco dopingowała Polaka, którego poprzednia walka zebrała mnóstwo pochlebnych recenzji. Tuż po gongu Niemiec rzuca się do zmasowanego natarcia, ale Majchrzycki dzięki doskonałym unikom nie daje się trafić. Podobnie wygląda drugie starcie; ataki Besselmanna napotykają skuteczną obronę Polaka. W trzeciej rundzie Polak przechodzi do kontrnatarcia, jednak w końcówce rundy Niemiec posyła Witolda na deski. I to liczenie zapewnia Besselmannowi zwycięstwo. Drugi Polak staje na podium turnieju jako wicemistrz kontynentu. Ogromny sukces i to w siódmym roku istnienia polskiego boksu!

PO MISTRZOSTWACH EUROPY POLSKI BOKS ZBIERA POCHWAŁY

Mistrzostwa pięściarskie w Budapeszcie zwróciły na bokserów polskich uwagę całego świata. Oto co mówią o Polakach znawcy i prasa węgierska:

M. Frankl, przewodniczący kolegium sędziów w Austrii:

Polacy zrobili ogromny błąd, że nie przywieźli z sobą Arskiego, który bił się świetnie w Austrii. To, że przegrał z Seweryniakiem nie mogło być powodem niezaliczenia go do reprezentacji. Przyznać jednak muszę, że Polacy zrobili kolosalne postępy. Żaden z innych sportów nie przyniósł Polsce tyle zaszczytów na międzynarodowym forum jak boks.

O poszczególnych zawodnikach mówi p. Frankl w sposób następujący:

- Stibbe przegrał już w pierwszej rundzie, gdyż nie posiada taktyki. Należy przyznać, że Fin jest bokserem pierwszej klasy, ale przy zastosowaniu lepszej taktyki można było unieszkodliwić jego gwałtowne uderzenia. Konarzewski pierwszorzędnym bokserem nigdy już nie będzie ze względu na wiek i ma słabe mięśnie żołądka ale pomimo tego przy lepszym kryciu uniknąłby nokautu. O Wieczorku nic powiedzieć nie można, gdyż jego walka przypominała zapaśnictwo.  Majchrzycki stanowił klasę dla siebie, poziomem był najinteligentniejszym bokserem całego turnieju. Zarówno technicznie, jak i taktycznie nie ustępuje on żadnemu zawodnikowi, a nawet ich przewyższa. Brak mu tylko silnego ciosu, który nadrabia piękną pracą nóg i ciała. Seweryniak na swoją wagę jest bardzo dobrze zbudowany i posiada bardzo silny cios, jest wytrzymały i twardy na otrzymane ciosy, ale z powodu braku rutyny nie jest pierwszorzędnym pięściarzem. Przegrana Górnego była największą sensacją chyba całych mistrzostw, szczególnie po pięknym zwycięstwie nad mistrzem Niemiec Fuchsem. O jego umiejętnościach nie trzeba dużo mówić, gdyż klasa jego znana jest w całej Europie. Porażkę Górnego tłumaczę sobie chorobą, gdyż zaraz po pierwszej rundzie zauważyłem (sędziowałem wówczas w ringu), że zawodnik kurczy się od bólów ślepej kiszki. Jestem pewien, że gdy Górny wyzdrowieje wyzwie Szabo na mecz i pokaże mu kto zasłużył na tytuł mistrza. Najsłabszą częścią w obsadzie polskiej był Stępniak. Forlański jest świetnym bokserem. Najlepszym dowodem, że pobił Trombettę, który uchodzi w świecie bokserskim za klas. Posiada bardzo silne ciosy z obu rąk, ale wątpię czy ten zawodnik będzie mógł się utrzymać w tej wadze. Mistrz Niemiec w wadze piórkowej, Fuchs dowiedziawszy się, że w Budapeszcie jest polski dziennikarz, przyszedł do mnie i prosił, abym umieścił w dzienniku jego zdanie o Górnym, o którym dużo słyszał, a nie miał jeszcze sposobności z nim walczyć, narobił nie tylko sobie wstydu, ale również i jemu, gdyż jego zdaniem, mistrzem powinien zostać Górny albo on. Nikomu innemu mistrzostwo się nie należy. Fuchs żałuje, że przedtem nie wiedział, że Gorny choruje na podrażnienie ślepej kiszki, byłby bowiem atakował cały czas tylko żołądek. Fuchs wierzy, że po wyzdrowieniu spotkają się jeszcze raz. Na zapytanie o plany na przyszłość, Niemiec odpowiedział, ż pierwszym jego występem będzie walka z mistrzem Europy – Szabo, w której pomści krzywdę Górnego i swoją.

Nemzeti Sport:

Polacy co prawda nie zdobyli żadnego pierwszego miejsca, ale wykazali, że pierwszorzędną klasą i od Olimpiady zrobili kolosalne postępy. Gorny, który uważany był za pewnego mistrza i z powodu choroby musiał przegrać z Szado, który w tym  dniu miał najlepszy dzień w swoim życiu. Wyróżnić musimy Majchrzyckiego, który zaskarbił sobie względy węgierskiej publiczności. Polacy bardzo się podobali pod względem bokserskim i pod względem zachowania.

Az Est:

Polakom w Budapeszcie nie sprzyjało szczęście. W mistrzostwach Górny, kandydat do pierwszego miejsca w wadze piórkowej dostał ataku ślepej kiszki. Majchrzycki, który wystąpił przeciwko Besselmannowi, z powodu nieuwagi dostał prawy w szczękę i to było powodem przegranej. Polacy prezentowali się w Budapeszcie świetnie i słusznie zbierali najwięcej oklasków.

Poster Lloyd:

Występ Polaków wypadł bardzo korzystnie. Przy odrobinie szczęścia mogli zająć dwa pierwsze miejsca. Najlepszym z zawodników był Majchrzycki, który podobał się wszystkim. (P.S 49/1930)

Opracował: Krzysztof Kraśnicki, ringbulletin.pl
kp gwardia

W DRODZE NA OLIMP. ODCINEK 2: IGRZYSKA OLIMPIJSKIE W AMSTERDAMIE [1928]

amsterdam01

Zwycięstwo nad Austrią dało wiatru w żagle polskiemu pięściarstwu, zapanował entuzjazm, zdecydowanie mniej było głosów przypominających blamaż sprzed czterech lat – w Paryżu. Trener Nispel ustalił skład polskich pięściarzy, każdą nominację uzasadnił (Przegląd Sportowy 31/1928):

„W Górnym Polska ma bezsprzecznie swego najlepszego boksera i on też ma największe szanse, jeżeli od razu nie wpadnie na przyszłego mistrza – na zajęcie korzystnego miejsca. Poprawia się z godziny na godzinę, brak mu jednak rutyny meczowej, obycia na obcych ringach, wśród obcej publiczności. Tempo jego walki nie jest jeszcze takie, jakiego bym sobie życzył, ma jednak możność w tym kierunku popracować i niewątpliwie poprawa nastąpi. Cios posiada silny, ale ni zawsze dokładny, a przy tym niezupełnie wykorzystuje swe długie ręce, które dają mu poważną przewagę. Majchrzycki technicznie jest klasą dla siebie i znacznie przewyższa swych kolegów; dobrze pracuje nogami, jego największym atutem jest szybkość. W walce jest jednak za ostrożny i mało skuteczny w ciosach. Brak mu zażartości. Jego prawa ciągle ma jeszcze luki. Głon jest u szczytu swej formy, a trening i wyżywienie, jakie mają pięściarze, służy mu specjalnie. W swojej kategorii będzie na pewno jednym z najwyższych zawodników. na treningu walczy słabiej, lepszy jest w meczach; technicznie dobry, wykazał dostateczną zaprawę. Snopek jest bardzo zwinny, ma świetne uniki. W walce daje z siebie wszystko, tylko źle rozkłada siły. Nie jest na swą wagę ani za silny, ani za duży i będzie miał roślejszych od siebie przeciwników. Najlepiej czuje się w półdystansie, za bardzo liczy na swój cios z prawej, która nie jest jeszcze zbyt skuteczna”.

amsterdam

Tak więc poznaliśmy czwórkę Polaków, którzy reprezentowali polskie barwy na Igrzyskach w Amsterdamie. Przejdźmy teraz do pojedynków, które stoczyli na olimpijskim ringu, w relacji Przeglądu Sportowego (PS 36/1928):

„Już pierwszy dzień zawodów pozwolił zdać sobie sprawę z ogólnego charakteru zawodów: poziom może nico niższy niż można się było spodziewać, faworyzowanie „swoich”, wielce fantazyjne sędziowanie. Publiczności bardzo dużo. Pawilon, w którym odbywają się zawody mieści jednak tylko 5000 osób; rzecz jasna, że dla tak popularnego sportu jak boks jest to zupełnie niewystarczające. Organizacja sprawna, nie ma przydługich przerw, porządek spotkań ściśle utrzymany. Ring o małej powierzchni 4 x 4 faworyzuje fighterów, zmniejszając szanse techników i specjalistów od gry nóg.

Z pięściarzy polskich w pierwszym dniu zawodów walczyło dwóch. Już w drugim spotkaniu w szranki wstępują mistrz Polski wagi lekkiej Witold Majchrzycki i Węgier Aleksander Szaboky. Jak wiadomo, Węgrzy należą do najlepszych pięściarzy amatorskich Europy, nie dziwi więc, że jesteśmy bardzo niepewni wyniku. Węgier z miejsca atakuje dość szerokimi sierpowymi, wyglądającymi jednak niebezpiecznie; Majchrzycki odpowiada prostymi, utrzymując na dystans pełnego temperamentu przeciwnika. W kilku zwarciach przewagę wykazuje Polak. Niemniej runda dla bardziej agresywnego Szabokyego. Podczas przerwy obaj są oklaskiwani. W drugiej rundzie Węgrowi udaje się oszołomić Majchrzyckiego nie tracącego jednak kontenansu i umiejętnie się broniącego. Runda dla Szabokyego, jesteśmy przygnębieni. Ale oto w trzeciej Majchrzycki, mimo widocznego zmęczenia, zacisnąwszy zęby zaczyna atakować resztkami sił, nie zważając na silne ciosy Węgra. Idzie naprzód, plasuje raz to lewą, to prawą, odzyskuje utracony teren i zdobywa nieznaczne, ale niemniej nie ulegające wątpliwości zwycięstwo na punkty; nagradzają go sute oklaski, gdyż Polak doprawdy pokazał klasę, technikę i prawdziwą ambicję.

Już ze spokojniejszym sercem oczekujemy występu Głona, którego przeciwnikiem jest jakiś Chilijczyk, odpowiadającemu dźwięcznemu nazwisku Osvaldo Sanchez Martinez. Bo Chile tak daleko, a Głon tak solidni trenował, tak wyjątkowo poważnie się do roli reprezentanta przygotowywał… Wchodzą na ring. Obaj wysmukli, spokojni. Gong. Wspaniała lewa Głona zaczyna pracować jak maszyna; brakuje jej jednak niestety skuteczności. Chilijczyk dopingowany okrzykami licznych południowych Amerykanów, przechodzi do ostrego ataku i trafia Głona strasznym prawym sierpem. Polak jest ogłuszony, ale nie daje po sobie poznać, że jest z nim źle i dzięki wyższości technicznej wychodzi z opresji cało nie zaprzestając niepokoić Chilijczyka swym lewym prostym. Runda remisowa. W drugiej Martinez rzuca się z żywiołowym temperamentem naprzód. Głon zachowuje zimną krew, udaremnia gwałtowne natarcia. W pewnym momencie Chilijczyk niesiony rozpędem pada w sznury. Głon go podnosi; ten rycerski gest publiczność nagradza oklaskami. Walka trwa nadal. Furiackie ataki Martineza, świetna obrona i doskonale kontry Polaka, który powinien tę rundę wygrać. Trzecia i ostatnia. Zwarcie. Głon pracuje w nim lepiej. Chilijczyk dostaje ostrzeżenie za trzymanie. Teraz częściej atakuje Głon, jednak pod koniec rundy opuszczają go siły; przechodzi do defensywy, oddając inicjatywę Chilijczykowi. Mimo to spokojnie oczekujemy na werdykt. I nie możemy wyjść ze zdumienia, kiedy ogłaszają zwycięstwo Chilijczyka! Gdyby sędziowali Europejczycy Głon niezawodnie miałby mecz wygrany, ponieważ jednak na trzech sędziów dwóch to Amerykanie, stawiający na atak, to technika i taktyka Głona zostały uznane za mniej wartościowe od bezplanowej agresji Martineza.

W drugim dniu zawodów decyzje sędziowskie przestały być dziwne; stały się po prostu bezczelne. To, co działo się na ringu, było zupełnie obojętne dla wyniku, sędziowie różnych nacji załatwiali osobiste porachunki. W wadze lekkiej ofiarą sędziów pada Majchrzycki walczący z Amerykaninem Halaikiem. Przebieg walki był następujący: w pierwszej rundzie Amerykanin szybszy i może energiczniejszy, zaczyna ostry atak. Majchrzycki, zbytnio defensywny i ostrożny, stale się cofa, tak, że pierwsza runda wypada zdecydowanie na korzyść przedstawiciela Stanów Zjednoczonych. W drugiej rundzie poznańczyk zaczyna atakować idąc odważnie naprzód. Wykazuje wyższość w zwarciu, częściej trafia. Runda kończy się jego niewielką, ale wyraźną przewagą. Trzecie starcie jest bardzo emocjonujące. Z uderzeniem gongu Polak rzuca się z impetem do ataku. Amerykanin odpowiada, następują dwie minuty zażartej walki, w której żaden z pięściarzy nie chce ustąpić ani kroku. Cała sala jest poruszona; jedno z najpiękniejszych spotkań dnia. Ostatnie pół minuty – to pościg rozpętanego Majchrzyckiego za uciekającym Yankesem. Gong. Garstka obecnych Polaków macha chorągiewkami, radośnie klaszcze w dłonie. Ale na ring wchodzi spiker i z zimną krwią wskazuje ręką: America!

Wieczorem wstępuje w szranki Górny mając za przeciwnika Kanadyjczyka Volkersa. Wobec poprzednich rozstrzygnięć jesteśmy bardzo niepewni wyniku. Pierwsza runda. Górny okropnie stremowany, napięty, usztywniony; wie chłopak, że w nim ostatnia nadzieja. Walka ostra, wyrównana. Zdenerwowany Górny zbyt powolny, jednak raczej ma przewagę, choć wiele jego ciosów trafia w próżnię. Dokładnie w chwili, gdy gong oznajmia koniec rundy prawa Górnego trafia w podbródek Kanadyjczyka, Volkers pada ścięty jak snop. Sekundant podbiega, niesie go do narożnika. W drugiej rundzie Polak usiłuje wykorzystać osłabienie znokautowanego uprzednio rywala, jednak ten stawia zacięty opór. Runda oczywiście dla Polaka. W trzeciej Górny napiera niepowstrzymanie naprzód, ze zbytnim jednak pośpiechem, raz po raz chybiając. Volkers pod koniec rundy słabnie. Mimo stronniczości sędziów nie mamy obawy o wynik; istotnie, spiker ogłasza zwycięstwo Górnego.

Gorzej powiodło się ostatniemu z Polaków, Snopkowi. Natrafił na Anglika Mallina, brata mistrza olimpijskiego 1924 r., dał sobie narzucić walkę w zwarciu, w której nie mógł sprostać przeciwnikowi, w drugiej i trzeciej rundzie był kompletni wyczerpany i przegrał na punkty.

W trzecim dniu zawodów pozostał w szrankach już tylko jeden Polak – Górny. Spotkał się z Belgiem Bicquitem, zwycięzcą Niemca Kloosa. Górny walczył dużo lepiej, niż z Volkersem. Był pewniejszy siebie, swobodniejszy, miał więcej werwy i agresji. Ale Belg był przeciwnikiem nie byle jakim. Szybki, zwinny, górował nad Polakiem precyzją, a przede wszystkim rutyną. Toteż mimo, iż Górny od początku pierwszej rundy aż do końca trzeciej ciągle był w ataku, więcej punktów uzbierał Belg.

Za komentarz nich posłużą ostatnie słowa artykułu sprawozdawcy, Wiktora Junoszy: Na tym zakończyła się amsterdamska kariera polskich pięściarzy. Nie przynieśli punktów, ale i nie przynieśli nam ujmy. Ich występ nie przypominał czasów Paryża, kiedy to Polacy odpadli w pierwszym starciu. Teraz okazali się przeciwnikami równorzędnymi dla najlepszych i tak byli traktowani przez publiczność i prasę. Majchrzycki, Górny, Głon i Snopek nie zawiedli; padli w walce, ale nawet przegrywając zdobywali zasłużone oklaski. Bo każdy z nich walczył całym sercem, poświęceniem i ambicją. Za cztery lata, a nawet prędzej – na najbliższych mistrzostwach Europy, Polacy na pewno znajdą się na zasłużonych, honorowych miejscach.

Prorocze słowa mistrza Junoszy.

Opracował: Krzysztof Kraśnicki, ringbulletin.pl
kp gwardia

W DRODZE NA OLIMP. ODCINEK 1: POLSKA – AUSTRIA 10:6 [14 LIPCA 1928]

1928

Od wielu już lat polscy pięściarze nie odnoszą sukcesów, od lat czekamy na powrót do czasów świetności polskiego boksu. Zanim to jednak nastąpi, a nie tracimy nadziei, że tak będzie, proponujemy miłośnikom sztuki walki na pięści powrót do odległej przeszłości, do wydarzeń, które były milowymi krokami na drodze do wielkich osiągnięć – do potęgi polskiego boksu. Naszymi przewodnikami będą naoczni świadkowie tamtych historii, dziennikarze prasy sportowej, którzy nie tylko relacjonowali wydarzenia, ale byli też wielkimi propagatorami pięściarstwa; ich relacje były bardzo osobiste, emocjonalne, dowodzące ogromnego zaangażowania i wiary w przyszłe osiągnięcia na światowych ringach. I nie zawiedli się…

Polskie pięściarstwo miało bardzo krótką historię, niewiele czasu minęło od założenia Polskiego Związku Bokserskiego i pierwszych Mistrzostw Polski jak działacze zdecydowali, aby nasi pięściarze w 1924 roku wzięli udział w Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu. Umiejętności zawodników były bardziej niż skromne, nie posiadali żadnego doświadczenia w rywalizacji z bokserami zagranicznymi. Pierwszy olimpijski występ był wręcz żenujący, pokazał jak wielka przepaść dzieli nas do krajów, gdzie pięściarstwo miało już pewne tradycje. Owa porażka była tak dla zawodników jak i działaczy zimnym prysznicem i zapewne sprawiła, iż przez kilka kolejnych lat nie zdecydowano się na konfrontację międzypaństwową. Aż do roku 1928 kiedy to doszło do pierwszego w historii spotkania międzypaństwowego – ze znacznie wyżej od nas notowaną Austrią.
1928a
Pięściarska centrala, mimo wielu słów krytycznych, robiła wiele, aby ogromne zainteresowanie młodą dyscypliną przełożyło się na wynik sportowy. Zaangażowano byłego trzykrotnego mistrza  Niemiec, trenera Herosu, Otto Nispela, który zresztą miał polskie korzenie- matkę pochodzącą spod wielkopolskiego Śremu, zorganizowano w Poznaniu pierwsze z prawdziwego zdarzenia zgrupowanie sportowe. Wprawdzie specjalistyczny sprzęt dostarczono ze znacznym opóźnieniem, złóżmy to na karb ciągle niewielkiego doświadczenia działaczy.

Aby nie było najmniejszych wątpliwości kto ma reprezentować polskie barwy zorganizowano walki eliminacyjne, w dwóch przypadkach okazało się, że aktualni mistrzowie Polski doznali porażki i nie założą reprezentacyjnych strojów; tak było w wadze muszej, w której Moczko przegrał z Forlańskim, a faworyzowany Kupka zremisował ze Stibbe. Trener Nispel ogłosił skład zespołu: w wadze muszej Forlański, w koguciej Głon, w piórkowej Górny, w lekkiej Majchrzycki, w półśredniej Arski, w średniej Snopek, w półciężkiej Tomaszewski i w ciężkiej Stibbe. Sprawozdanie z meczu ukazało się na lamach Stadionu (29/1928):

„Polscy pięściarze zdali egzamin. Co prawda nasi przeciwnicy nie odgrywają w europejskim pięściarstwie pierwszych skrzypiec jednak – według słów osób kompetentnych – spodziewano się po nich pokazania stosunkowo wysokiej klasy. Mecz poprzedziła dobra reklama, prasa codzienna wydatnie poparła imprezę, toteż obszerną „halę maszyn” zapełniła 3 000 publiczność na terenie Targów Poznańskich. Organizacja zawodów dobra: gwizdy gawiedzi z powodu pięciominutowego opóźnienia były najzupełniej nieuzasadnione. Zresztą publiczność zachowywała się nader kulturalnie, raz tylko podnosząc głos niezadowolenia – ale to całkiem słusznie, w chwili kiedy ogłoszono krzywdzący Polskę wynik walki Górnego z Pospisilem.

Drużyna Austrii w czerwonych kostiumach wkracza na ring przy dźwiękach Radetzky marsza z braku nut austriackiego hymnu narodowego. Nie śniło się zapewne poczciwemu kompozytorowi, że jego kompozycja zostanie uczczona powstaniem z miejsc, a więc oddaniem honoru, który należy się tylko hymnom narodowym. Mazurek Dąbrowskiego przywitał drużynę Polski.

Imieniem PZB przemówił do gości wiceprezes Stanisław Derda, imieniem Oest. Am. Box Verbandu p. Strnadek. Wręczeniem proporczyków zakończono część oficjalną po czym nastąpiło przedstawienie zawodników.

Waga musza: Forlański (P) – Kuschner (A). Zwycięstwo na punkty nie przypadło Forlańskiemu łatwo. Kuschner choć niższy wzrostem, technikę, a przede wszystkim uniki miał dobre. Przewaga Forlańskiego rośnie od starcia do starcia, uwidaczniając się zwłaszcza w ostatnim. Wynik zasłużony. Polska prowadzi 2:0.

Waga kogucia: Głon – Csapak. Walka w całym tego słowa „arystokratyczna”. Obaj zawodnicy walczą spokojnie, nie młócą się, każdy krok obliczony, uderzenie rzadko mijają się z celem. Głon ciągle w ofensywie i on odnosi zwycięstwo na punkty. Walka nagrodzona największym aplauzem. Polska prowadzi 4:0.

Waga piórkowa: Górny – Pospisil (mistrz Austrii 1924-1928). Walka zupełnie odmienna od poprzedniej. Na rozpoczęcie Pospisil wpadł z furią na Górnego, w pierwszej chwili go oszałamiając. Z wolna jednak Górny opanowuje sytuację i dorównuje przeciwnikowi. W pierwszym starciu przewaga Pospisila. W drugim temperament unosi zawodników, walczą zawzięcie. Sędzia główny wchodzi na ring (w owym czasie arbiter kierował walką spoza ringu, wkraczając jedynie w szczególnych momentach – przyp. K.K.). Górny przeważa. Trzecie starcie należy do Górnego, który bezustannie okłada przeciwnika to lewą, to prawą, pędząc go po całym ringu. Sędziowie ogłaszają zwycięstwo Pospisila, co publiczność przyjmuje najpierw milczeniem niedowierzania, później pomrukiem niezadowolenia. Bo też Górnego skrzywdzono w nieludzki sposób! Dla dosłownie każdego – oprócz sędziów, wygrana Górnego ani na chwilę nie uległa najmniejszej wątpliwości! Poznańska publiczność wykazała wiele hartu, żeby nie wybuchła żywiołowym protestem. Polska prowadzi 4:2.

Waga lekka: Majchrzycki – Blaho (mistrz Austrii). Techniczna przewaga Majchrzyckiego pozwala mu odnieść zwycięstwo pewne, aczkolwiek bynajmniej nie łatwe. Polska prowadzi 6:2.

Waga półśrednia: Arski – Fraberger (mistrz Austrii). Arski zawodzi. Fraberger roślejszy, długimi rękami trzyma Arskiego z dala od siebie, zadając raz po raz dobre ciosy. Przewaga- może poza drugim starciem – po stronie Austriaka. Na punkty zwycięża Arski, co wywołuje protesty Austriaków. Polska prowadzi 8:2.

Waga średnia: Snopek – Rauter. Snopek potwierdza opinię o sobie. Przez pierwsze dwa starcia prowadzi bezapelacyjnie. Jego przewaga jest duża, tak techniczna jak taktyczna. W przerwie sędziowie korygują wynik Arski – Fraberger; jeden z sędziów potrącił Frabergerowi pół punktu za faul, czego w spotkaniach międzynarodowych się nie praktykuje. Poprawka na karcie sędziowskiej daj sędziemu głównemu atut do uznania protestu. Wynik skorygowany: Polska prowadzi 6:4.

Teraz zrywa się burza: Górny, Górny, Górny! Okrzyki trwają i ponawiają się przy każdej nadarzającej się sposobności. Publiczność okazała karność przy ogłoszeniu niesprawiedliwego werdyktu. Teraz jednak, gdy przyznano słuszność Austriakowi mimo słabej tylko przewagi, dopomina się o słuszne prawo Górnego! Niestety, bez skutku. Krzywda Górnego pozostała krzywdą. W trzecim starciu Snopek puchnie, walczy jednak mądrze, toteż zwycięstwo pozostaje przy nim. Snopkowi brak ciosu i wytrzymałości. Uwydatniło się to zwłaszcza przy tak słabym przeciwniku, niewątpliwie najsłabszym z reprezentacji Austrii. Polska prowadzi 8:4.

Waga półciężka: Tomaszewski – Gronich. Tomaszewski, jak na młodego zawodnika spisał się dzielnie. Techniczne braki ma duże. Cechuje go jednak odwaga, silny cios i serie. W drugim starciu miał sposobność wykończenia przeciwnika, czemu przeszkodził gong. Na punkty zwyciężył Tomaszewski. Polska prowadzi 10:4.

Waga ciężka: Vybiral – Stibbe. Zasłużone zwycięstwo Vybirala, mimo, że Stibbe znacznie od niego roślejszy. Stibbe nic nie pokazał z tego ferworu i zaciętości, którą u niego podziwialiśmy w walce z gdańszczaninem Haaseem. Zresztą walka na niewysokim poziomie. Polska wygrywa 10:6.

Sędzia główny: Schroeder – Berlin, punktowi: Frankl (Wiedeń), Laskowski (Poznań). Sędziowano systemem trzech sędziów, przy czym sędzia główny wkraczał na ring tylko w gorętszych chwilach. Czym kierował się dyktując przegraną Górnego, pozostanie na wieki jego tajemnicą!

Wrażenie ogólne, goście, jak już na wstępie zaznaczyliśmy, Austriacy pokazali wysoki poziom walk. Technika na ogół dobra, praca nóg nie pozostawia nic do życzenia, jedynie mało mają ducha ofensywnego; prawie w wszystkich spotkaniach Polacy byli stroną atakującą. Wyjątkiem był słaby Rauter. Polacy: duch ofensywny dobry, technika na ogół doskonała, słabe ciosy. Najwięcej interesuje nas pytanie olimpijskie: kogo wysłać? Odpowiedź trudna! Łatwiej odpowiedzieć kogo nie wysyłać: a więc Stibbe- nie. Zbyt niski poziom techniczny, nie dotrzymałby pola dobrym ciężkim wagom. Tomaszewski – nie. Choć walczył dobrze, to jednak zawodnik młody, w ciężkich walkach nieobyty. Snopek – nie. Technika dobra, brak silniejszego ciosu i wytrzymałości. Arski wykazuje spadek formy”.

Opracował: Krzysztof Kraśnicki, ringbulletin.pl

kp gwardia

ZMARŁ LEGENDARNY CZEMPION 90-LECIA PZB – ZBIGNIEW PIETRZYKOWSKI

Dzisiaj w Bielsku-Białej w wieku niespełna 80 lat zmarł Zbigniew Pietrzykowski – jeden z najlepszych polskich pięściarzy w historii, trzykrotny medalista olimpijski. Na stałe do annałów światowego boksu zapisał się jego pojedynek w finale Igrzysk Olimpijskich w Rzymie (1960), kiedy przegrał z wówczas mało znanym Amerykaninem Cassiusem Clayem, który na wiele lat zdominował zawodowe ringi jako Muhammad Ali.  Jego pozostałe dwa olimpijskie krążki były z brązowego kruszcu. Wywalczył je w Melbourne (1956) i w Tokio (1964).

Pietrzykowski uznany przez naszą redakcję CZEMPIONEM 90-LECIA PZB wywalczył ponadto 5 medali Mistrzostw Europy, kończąc każdy ze swoich występów na podium (cztery razy był mistrzem i raz zdobył brązowy medal Starego Kontynentu). Jedenaście razy był mistrzem kraju, co do dziś jest rekordem w historii polskiego boksu. Wynik ten wyrównał dopiero w 2005 roku Andrzej Rżany. Podczas swojej kariery stoczył ogółem 367 walk, z których wygrał aż 351, zremisował 2 i przegrał 14.

PIETRZYKOWSKI Zbigniew

Urodzony 4 października 1934 r. w Bestwince k. Bielska-Białej
Wzrost 181 cm, waga 81 kg

Absolwent Technikum Przemysłu Spożywczego [1953], technik technolog przemysłu spożywczego, trener „GKS” Katowice /1968-1970/ i „Wisły” Kraków [1972-1980], poseł na Sejm RP [1993-1997] członek BBWR, wiceprzewodniczący Komisji Sportu i Kultury Fizycznej, działacz sportowy, członek zarządu PKOl.

Przynależność klubowa: „BBTS”  Bielsko-Biała [1951-1954] ówcześnie Ogniwo B. Biała, „Legia” Warszawa [1955-1956], „BBTS” Bielsko- Biała [1957-1968]

Igrzyska Olimpijskie: 3-krotny uczestnik Igrzysk Olimpijskich, zdobywca srebrnego i dwóch brązowych medali:
1956 Melbourne – waga lekkośrednia – w I elim. pokonał Richarda Karpowa /ZSRR/, w ćwierćfinale zwyciężył Borisa Nikołowa /Bułgaria/, w półfinale przegrał z Laszlo     Pappem /Węgry/, zdobywając brązowy medal; 1960 Rzym – waga półciężka – w I elim. pokonał 5:0 Carla Crawforda /Gujana/, w II elim. wygrał 5:0 z Emilem Willerem /RFN/, w ćwierćfinale zwyciężył 5:0 Petara Spasowa /Bułgaria/, w półfinale pokonał 4:1 Giulio Saraudi /Węgry/, w finale przegrał 0:5 z Cassiusem Clayem /USA/, zdobywając srebrny medal; 1964 Tokio: waga półciężka – w I elim. wygrał 2 r. dq. z Ronaldem Holmesem /Jamajka/, w ćwierćfinale zwyciężył 5:0 Rafaela Gargiulo /Argentyna/,w półfinale przegrał 1:4 z Aleksiejem Kisielewem /ZSRR/, zdobywając brązowy medal.

Mistrzostwa Europy: 5-krotny uczestnik Mistrzostw Europy, 4-krotny mistrz Europy i brązowy medalista ME:
1953 Warszawa  – waga lekkośrednia – w elim.  wygrał w 3 r. tko. z  Ivicą Pavlicem /Jugosławia/, w ćwierćfinale wygrał z Neascu Serbu /Rumunia/ i w półfinale przegrał z Bruce Wellsem /Anglia/, zdobywając brązowy medal; 1955 Berlin Zachodni – waga lekkośrednia- pokonał kolejno: w elim. 3:0 Maxa Rescha /RFN/, w ćwierćfinale wo. Bernarda Fostera /Anglia/, w półfinale Marcela Pigou /Francja/ i w     finale Karlosa Dżaneriana /ZSRR/, zdobywając złoty medal i tytuł mistrza Europy; 1957 Praga – waga średnia – wygrał kolejno: w ćwierćfinale z Rudolfem Kuchtą /Czechosłowacja/, w półfinale z Paulem Nickelem /NRD/ i w finale z Dragoslavem Jakovljevicem /Jugosławia/, zdobywając złoty medal i tytuł mistrza Europy; 1959 Lucerna – waga półciężka – wygrał kolejno: w elim. z Peterem  Stankowem /Bułgaria/, w ćwierćfinale ko. 1 r. z Gillesem Van der Veldenem /Holandia/, w półfinale z Leonidem Sienkinem /ZSRR/ i w finale 2 r. ko. z Gheorghe Negreą /Rumunia/ zdobywając złoty medal i tytuł mistrza Europy; 1963 Moskwa – waga półcieżka – wygrał kolejno: w ćwierćfinale z Kirilem Pandowem /Bułgaria/, w półfinale z Frantiskiem Polackiem /Czechosłowacja/ i w finale z Danem Poźniakiem /ZSRR/, zdobywając złoty medal i tytuł mistrza Europy

Mecze międzypaństwowe: 44- krotny reprezentant Polski w meczach międzypaństwowych [1953-1966], 42 zwycięstwa, 2 porażki

Mistrzostwa Polski: 11-krotny mistrz Polski: waga lekkośrednia – 1954, 1955, 1956, 1957; waga półciężka – 1959, 1960, 1961, 1962, 1963, 1964, 1965; brązowy medalista waga lekkośrednia – 1953

Drużynowe Mistrzostwo Polski: 3-krotny drużynowy mistrz Polski: 1954/55, 1955/56 [CWKS Warszawa], 1959/60 [BBTS Bielsko-Biała]; W I lidze stoczył 136 walk, odnosząc 136 zw. /ani razu nie był pokonany !!!/, w tym 48 walkowerem – w barwach „BBTS” Bielsko – 120 walk, „Legii”         Warszawa – 16 walk.

Mistrzostwa Okręgu: 8-krotny mistrz Śląska: waga lekkośrednia – 1953, waga średnia – 1957; waga półciężka – 1958, 1960, 1961, 1963, 1964, 1967

Plebiscyt Przeglądu Sportowego na najlepszego sportowca Polski: 1956-5 miejsce,1957-6 miejsce,1958-8 miejsce,1959-4 miejsce,1963-5 miejsce

Dwukrotnie zdobył „Złote rękawice” w Challenge’u „Przeglądu Sportowego”/1960, 1963/, został wybrany „Dżentelmenem 1963”, najpopularniejszy sportowiec Śląska z okazji 25-lecia PRL w plebiscycie „Sztandaru Młodych”. Otrzymał także nagrodę im. Aleksandra Rekszy /1986/ oraz Medal Kalos Kagathos /1994/.

Rekord walk: 367 walk /351 zw. – 2 rem. – 14 por./ – Pierwszą oficjalną walkę stoczył w styczniu 1950 r. ze Zbigniewem Olingerem w ramach meczu BBTS- Stal Zabrze. Zakończył występy w ringu oficjalnie 10 lutego 1968 roku.

podziękowanie dla: Henryka Kurzyńskiego

NAJLEPSI POLSCY PIĘŚCIARZE 1975 ROKU

biegalski2

Skończył się 1975 rok niezwykle ważny w historii polskiego pięściarstwa. W roku tym przecież po raz drugi, po turnieju w 1953 roku byliśmy organizatorami mistrzostw Europy. Był to rok przedolimpijski — a ten zwykle jest najciekawszy w boksie światowym. Na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy nastąpiła w PZB zmiana nie tylko na kluczowych stanowiskach w pionie szkolenia, ale też zmienione zostały władze organizacyjne Związku. Wystarczy więc spojrzeć na przebytą drogę, by spostrzec jak wiele działo się w polskim boksie.

Na dobrą sprawę, doroczna klasyfikacja najlepszych zawodników kraju jest wyborną okazją do szerszych podsumowań i uogólnień. Przecież na klasę i wynik sportowca składa się wiele najróżnorodniejszych czynników. Mimo to w tym artykule nie będę przypominać wszystkich jasnych i ciemnych stron polskiego boksu roku 1975. Uważni Czytelnicy naszego magazynu mają przecież wyrobiony pogląd na wszystko co dobre i złe, bowiem nigdy nie ukrywaliśmy braków i nie pomniejszaliśmy wybitnych osiągnięć.

Z pewnością jednak każdy z sympatyków pięściarstwa zadaje sobie pytanie: Jaki był ten 1975 rok? Przyznam się, że nie potrafię odpowiedzieć wprost. No bo przecież w Katowicach zdobyliśmy dwa tytuły mistrzów Europy i trzy brązowe medale. Po tytuł sięgnął Wiesław Rudkowski, który o sukces ten starał się przez tyle lat i Andrzej Biegalski (na zdjęciu z prawej), który w bokserskim rzemiośle był dotąd żółtodziobem. Ale przecież tenże Andrzej Biegalski dokonał sztuki jaka nie udała się żadnemu z jego poprzedników – jako pierwszy Polak startujący w kategorii ciężkiej wywalczył złoty medal! Wśród 11 obowiązujących kategorii mamy dzisiaj tylko jedną – papierową – w której Polak nie był dotąd mistrzem (nawet wicemistrzem) Europy. W tymże, 1975 roku Polacy wywalczyli sporo pierwszych i drugich miejsc w liczących się turniejach międzynarodowych, zdobywając poklask widowni i uznanie fachowców.

To były plusy sezonu sportowego. A minusy? Po pierwsze – przegraliśmy dwa oficjalne mecze międzypaństwowe z USA i z NRD i opinii (a również statystyki) nie poprawia rezultaty w mityngach na terenie USA i Kanady, także w drugim meczu z NRD. Po drugie – do ścisłej kadry olimpijskiej weszło zbyt mało młodych i utalentowanych zawodników. Na dobrą sprawę jedynym ciekawym odkryciem sezonu był Zygmunt Pacuszka – student wrocławskiego AWF, były kolega klubowy Tomczyka z Bolesławca. Do grupy „nowych” nie zaliczam Górnego, Przybylskiego, Szczerby, Niemkiewicza czy Biegalskiego – bowiem od co najmniej 2-3 lat byli oni w centralnym szkoleniu. Po trzecie wreszcie – byli w naszej kadrze narodowej zawodnicy, którzy zatrzymali się w rozwoju, ba, cofnęli się. Mam tu na myśli m.in. Romana Gotfryda, Ryszarda Tomczyka i Janusza Gortata.

Przystąpię jednak po tym dość obszernym wstępie, który wydał mi się konieczny, do scharakteryzowania sytuacji kadrowej w poszczególnych kategoriach i sklasyfikowania zawodników za osiągnięte przez nich wyniki sportowe. Muszę się zastrzec: nie sugerowałem się nigdy sławniejszym nazwiskiem pięściarza, jego dawnymi osiągnięciami, czy też jednorazowym wystrzałem formy. Układając listę 110 najlepszych polskich bokserów kierowałem się jedynie danymi porównawczymi z rozlicznych imprez. Przyznam się, że praca dokumentacyjna szła mi dość opornie, a ułożenie list 10 najlepszych w każdej wadze było trudniejsze aniżeli w poprzednich latach. Wyznanie to składam nie dlatego, że mamy
tak wielu wybitnych zawodników i żadnego z nich nic chciałbym skrzywdzić, ale dlatego, że często spośród bardzo przeciętnych bokserów musiałem wybrać tych nieco lepszych.

Ustalając listy klasyfikacyjne wziąłem pod uwagę wyniki polskich bokserów w następujących imprezach:
1) XXI Mistrzostwa Europy w Katowicach,
2) Indywidualne Mistrzostwa Polski we Wrocławiu,
3) Mecze i mityngi w Kanadzie, USA i NRD.
4) Turnieje w obsadzie międzynarodowej organizowane w Polsce (Szczecin, Bytom, Łódź, Bydgoszcz),
5) Turnieje międzynarodowe w innych krajach, w których startowali Polacy (było tych imprez około 10),
6) Rozgrywki mistrzowskie w I, II lidze i o wejście do II ligi.

Imprezy te dostarczyły bogatego materiału, który stał się podstawą ułożenia listy.

PAPIEROWA – HENRYK ŚREDNICKI
Przewaga Średnickiego nad pozostałymi rywalami była dość wyraźna. Na dobrą sprawę mógłbym boksera z Tychów sklasyfikować również w wadze muszej, gdzie powinien znaleźć się w pierwszej trójce. Stanisławowi Iwanickiemu daję przewagę nad Jerzym Dominikiem za wykazanie doskonałej formy w Ostrawie. Zwracam uwagę na mało znanego, ale wybijającego się z każdym miesiącem umiejętnościami i formą Zdzisława Lipińskiego. Liczę się z tym, że on właśnie, a może także Urbański, Pielesiak i Celegrat w tym roku poszerzą zakres sportowej wiedzy.

1 Henryk ŚREDNICKI (1955) „GKS” Tychy
2 Stanisław IWANICKI (1948) „Carbo” Gliwice
3 Jerzy DOMINIK (1954) „GKS” Jastrzębie
4 Stanisław NIEBUDEK (1952) „Gwardia” Warszawa
5 Henryk URBAŃSKI (1956) „Gwardia” Łódź
6 Zdzisław LIPIŃSKI (1956) „Miedź” Legnica
7 Henryk PIELESIAK (1955) „Gwardia” Łódź
8 Stanisław KOZŁOWSKI (1952) „Zawisza” Bydgoszcz
9 Andrzej FLINIK (1956) „Gwardia” Zielona Góra
10 Sławomir CELEGRAT (1956) „Avia” Świdnik

MUSZA – JAN GÓRNY
Mistrzem Polski w wadze muszej został Leszek Strasburger, ale nie jego, a Jana Górnego stawiam na pierwszym miejscu. Mimo przerwy w startach (dyskwalifikacja) osiągnął on wartościowe wyniki międzynarodowe (I miejsce w turnieju szczecińskim, zwycięstwa w NRD), które właśnie dają mu przewagę nad Strasburgerem. Właściwie trochę się Strasburgerowi dziwię. Jest pięściarzem o sporych umiejętnościach, sile ciosu z lewej ręki, ambicji w walce. Mimo to jakby nie wierzył on w swe możliwości. Nie może, a raczej nie potrafi zmusić się do twardszego treningu i starania się o prymat nie tylko w rozgrywkach wewnętrznych. Oczywiście, jest to jego sprawa, wydaje mi się jednak, że w tym konkretnym przypadku działają jakieś mechanizmy ze sfery psychicznej nie pozwalające Strasburgerowi sięgnąć po wysoki wynik międzynarodowy. Być może niektórzy Czytelnicy zdziwią się. że w tej wadze nie klasyfikuję Mieczysława Massiera. Nie mam ku temu żadnego konkretnego powodu. W mistrzostwach Polski i w meczach drużynowych startował wyłącznie w kategorii koguciej. Tylko w imprezach międzynarodowych walczył w muszej, ale przecież sukcesów nie odniósł żadnych. Gdybym więc chciał umieścić Massiera w muszej, to… nie wiem czy mógłby znaleźć się powyżej 8 miejsca. W końcu jest to klasyfikacja krajowa i nie interesuje mnie to, że trenerzy kadry na siłę chcieli Massiera uczynić bokserem międzynarodowego formatu w kategorii muszej.

1 Jan GÓRNY (1953) „Carbo” Gliwice
2 Leszek STRASBURGKR (1949) „Gwardia” Wrocław
3 Antoni RÓŻNICKI (1953) „ BKS” Bolesławiec
4 Andrzej ANDRACHIEWICZ (1952) „ Avia” Świdnik
5 Stefan SUPEŁ (1956) „Szombierki” Bytom
6 Andrzej WNUK (1951) „Błękitni” Kielce
7 Wojciech ODALSKI (1951) „Polonia” Warszawa
8 Walerian DUSIK (1956) „ Wisła ” Kraków
9 Stefan ZAMORA (1955) „ Legia” Warszawa
10 Hubert SKRZYPCZAK (1943) „Wybrzeże” Gdańsk

KOGUCIA – LESZEK BORKOWSKI & WŁODZIMIERZ PIĄTKOWSKI
Żałuję, że ci dwaj najlepsi bez wątpienia bokserzy sezonu, w wadze koguciej nie zmierzyli się. We Wrocławiu Borkowski był w świetnej formie, Piątkowski doznał kontuzji łuku i został wyeliminowany z mistrzostw. Gwardzista z Warszawy w I lidze wygrał 10 walk przed czasem, zwyciężył w turnieju bytomskim, startował zarówno w wadze koguciej, jak i w piórkowej i żaden z krajowych rywali nie dotrzymywał mu kroku. Ale i Borkowski zwyciężał, chociaż do pełnego triumfu zabrakło mu wyników międzynarodowych. Dlatego też – nie wiedząc, który z tych dwóch pięściarzy był lepszym, postanowiłem przyznać obydwu pierwsze miejsce. Mam nadzieję, że żadnego nie skrzywdziłem. Na liście najlepszych z wyjątkiem Jana Szpondera, są sami znani już zawodnicy. Boksera z „Wisły” Kraków postanowiłem jednak uhonorować za odniesienie 9 zwycięstw w rozgrywkach II ligi. Nie widziałem go dotąd, nie wiem więc jaką klasę reprezentuje, ale jego ubiegłoroczny rekord nie może być niezauważony. Sklasyfikowałem też Ryszarda Czerwińskiego, bowiem był on jednym z najwybitniejszych pięściarzy rozgrywek o wejście do II ligi, wygrał też dwa międzynarodowe turnieje, startował i zwyciężał także w wadze muszej. Nie znalazłem jednak miejsca dia Jacka Ballauna i Krzysztofa Madeja. Bokserzy umieszczeni na liście najlepszych legitymowali się bowiem lepszymi od nich wynikami.

1-2 Leszek BORKOWSKI (1952) Gwardia” Łódź
Włodzimierz PIĄTKOWSKI (1947) „Gwardia” Warszawa
3 Ryszard JAGIELSKI (1951) „Górnik” Pszów
4 Mieczysław MASSIER (1949) „Miedź” Legnica
5 Józef WITEK (1949) „Gwardia” Wrocław
6 Leszek KOSEDOWSKI (1954) „Stoczniowiec” Gdańsk
7 Józef KUDERSKI (1947) „Mazur” Ełk
8 Ryszard CZERWIŃSKI (1954) „Stal-Stocznia” Szczecin
9 Władysław MORUŚ (1949) „GKS” Jastrzębie
10 Jan SZPONDER (1953) „Wisła” Kraków

PIÓRKOWA – ANDRZEJ JAGIELSKI
Nie mistrza Polski Janusza Krampę i nie reprezentanta na mistrzostwa Europy Romana Gotfryda, ale Andrzeja Jagielskiego stawiam na pierwszym miejscu w kategorii piórkowej. Utrzymywał on przez cały rok naj równiej sza formę, czego dowodem było zwycięstwo nad świetnymi konkurentami w turnieju „Gryfa”, a także wygrane w Kanadzie, z Davisem (USA) i z Forsterem (NRD). Pozycji tej nie osłabia nawet przegrana w Słupsku z Wędzińskim, ani też z Zornowem w Gerze. Dość nisko klasyfikuję (właściwie chyba też za wysoko) Kazimierza Przybylskiego, boksera o wielkich możliwościach i wysokich już umiejętnościach. Mógłby on z powodzeniem rywalizować o miejsce w pierwszej trójce, ale niestety, w 1975 roku boryka! się z kłopotami zdrowotnymi i startował dość rzadko. Zwracam uwagę na Wędzińskiego, który poza wygraną z Jagielskim zanotował 8 zwycięstw (bez porażki) w rozgrywkach o wejście do II ligi oraz na Gudrę. który w II lidze miał 10 zwycięstw, tylko raz przegrał i raz zremisował. Niezły był również mało znany dotąd Aleksander Szczęśniak z Piły, który wygrał 8 na 10 stoczonych walk w II lidze (1 zremisował i 1 przegrał).

1 Andrzej JAGIELSKI (1949) „Hutnik” Kraków
2 Janusz KRAMPA (1951) „Stoczniowiec” Gdańsk
3 Roman GOTFRYD (1951) „Stal” Stalowa Wola
4 Ryszard WĘDZlŃSKI (1954) „Czarni” Słupsk
5 Jan GUDRA (1950) „GKS” Jastrzębie
6 Kazimierz PRZYBYLSKI (1954) „Zagłębie” Konin
7 Zbigniew PARKOŁA (1952) „Walka” Zabrze
8 Aleksander SZCZĘŚNIAK (1951) „Sokół” Piła
9 Edward FURA (1949) „Turów” Zgorzelec
10 Wiesław STACHOWIAK (1952) „Len” Nowa Sól

LEKKA – RYSZARD TOMCZYK
W kategorii lekkiej nic się nie zmieniło. Na trzech pierwszych miejscach uplasowali się bokserzy, którzy i w 1974 roku byli na czele – Ryszard Tomczyk. Bogdan Gajda i Stanisław Osetkowski, z tym, że przewodzi tym razem Tomczyk, a nie Gajda. Prymat ten bokser z Bolesławca zdobył zarówno w mistrzostwach Europy, jak i w innych imprezach. Z młodzieży na liście znajduje się Krzysztof Rybak, wychowanek warszawskiej „Legii”, który w pierwszym sezonie startowym wśród seniorów poczynał sobie zupełnie dobrze. Do czołówki wkroczył niespodziewanie Edward Wołosz z „Szombierek”, notując w II lidze 9 zwycięstw, przy 2 remisach i tylko 1 przegranej.

1 Ryszard TOMCZYK (1950) „BKS” Bolesławiec
2 Bogdan GAJDA (1953) „Legia” Warszawa
3 Jacek WĄSOWICZ (1950) „Gwardia” Wrocław
4 Stanisław OSETKOWSKI (1952) „Stal” Rzeszów
5 Edward WOŁOSZ (1948) „Szombierki” Bytom
6 Józef WYSZOMIRSKI (1950) „Avia” Świdnik
7 Krzysztof LASKOWSKI (1954) „Gwardia” Białystok
8 Krzysztof RYBAK (1956) „Legia” Warszawa
9 Jan KONOPKA (1955) „Victoria” Jaworzno
10 Jan PROCHOŃ (1948) „Widzew” Łódź

LEKKOPÓŁŚREDNIA – ZYGMUNT PACUSZKA
Bardzo ciekawie przedstawia się sytuacja w wadze lekkopółśredniej. Na czele znajdują się trzej rówieśnicy, bokserzy urodzeni w 1954 roku – Zygmunt Pacuszka, Kazimierz Szczerba i młodszy z braci Janowskich – Janusz. Liczę, że rywalizacja tej młodzieży doprowadzi jednego z nich do wysokiej formy przed Montrealem. Postanowiłem sklasyfikować w gronie najlepszych Krzysztofa Pierwienieckiego, zachęcając jednocześnie szkoleniowców do ponownego „odkrycia” tego zawodnika. Szczecinianin wygrał w rozgrywkach o wejście do II ligi 9 walk i 1 zremisował, miał też kilka niezłych występów międzynarodowych w barwach swego klubu i okręgu. Chociaż nie powiodło mu się w mistrzostwach Polski, znając bojowość i upartość Krzysztofa, wierzę, że może on jeszcze sporo w swej sportowej karierze dokonać.

1 Zygmunt PACUSZKA (1954) „Gwardia” Wrocław
2 Kazimierz SZCZERBA (1954) „Legia” Warszawa
3 Janusz JANOWSKI (1954) „Stal” Stalowa Wola
4 Alfred CICHOWLAS (1952) „Gwardia” Warszawa
5 Stanisław KOZŁOWSKI (1950) „Turów” Zgorzelec
6 Krzysztof PIERWIENIECKI (1952) „Stal-Stocznia” Szczecin
7 Jerzy RUDNICKI (1954) „Stoczniowiec” Gdańsk
8 Andrzej DUBISZ (1952) „Szombierki” Bytom
9 Włodzimierz CARUK (1949) „Gwardia” Warszawa
10 Marian MUSIAŁ (1949) „Turów” Zgorzelec

PÓŁŚREDNIA – JERZY RYBICKI
Bokser stołecznej „Gwardii” w ubiegłym sezonie był nieco lepszym zawodnikiem aniżeli jego najgroźniejszy konkurent Zbigniew Kicka. Rybicki wygrał rywalizację o miejsce w naszej ekipie na mistrzostwa Europy, zdobył brązowy medal, wygrał wszystkie walki krajowe. Pod koniec sezonu miał krótką przerwę spowodowaną kontuzją dłoni. Kicka najpierw był w słabszej dyspozycji, potem osiągnął doskonałą formę, wygrywając w ładnym stylu turniej ostrawski, by pod koniec sezonu znowu spuścić z tonu. Pszowianin miał rozliczne kłopoty osobiste, stąd też nie trenował tak, jak zwykle. Przegrał w NRD, został też pokonany niespodziewanie w Gdańsku przez młodszego z braci Bobrowskich – Piotra. Na trzecim miejscu tradycyjnie już za Rybickim i Kicką uplasował się Józef Stachowiak. Bokser z Poznania, jak mówili mi trenerzy PZB, znowu po przerwie wyraził chęć brania udziału w centralnym szkoleniu i będzie przygotowywać się do startu olimpijskiego. Z młodzieży najwyżej oceniam umiejętności i wyniki sportowe Marka Okroskowicza z Bytomia. Ten 20-letni bokser odniósł 10 zwycięstw w II lidze, przegrał tylko raz. Okroskowicz powinien w 1976 roku otrzymać większe możliwości sprawdzenia swej klasy na tle zagranicznych przeciwników.

1 Jerzy RYBICKI (1953) „Gwardia” Warszawa
2 Zbigniew KICKA (1950) „Górnik” Pszów
3 Józef STACHOWIAK (1950) „Olimpia” Poznań
4 Bolesław NOWIK (1952) „Zagłębie” Lubin
5 Piotr BOBROWSKI (1953) „Wybrzeże” Gdańsk
6 Piotr OSIAK (1950) „Avia” Świdnik
7 Marek OKROSKOWICZ (1955) „Szombierki” Bytom
8 Marcin KUBIK (1949) „Hutnik” Kraków
9 Bogdan JAKUBOWSKI (1948) „Olimpia” Poznań
10 Alfons STAWSKI (1945) „Błękitni” Kielce

LEKKOŚREDNIA – WIESŁAW RUDKOWSKI
Co można powiedzieć o Wiesławie Rudkowskim? To samo co każdego roku – przewyższa co najmniej o klasę swych krajowych konkurentów i tej supremacji nie powinien stracić również w roku olimpijskim. Remis, jaki uzyskał mistrz Europy w Gdańsku z Zakrzewskim jest tylko zwykłym „wypadkiem przy pracy”. Dzięki temu jednak remisowi, gdańszczanin uplasował się w mojej klasyfikacji dość wysoko, w innych imprezach bowiem nie błyszczał wysoką formą. Ciekaw jestem co z talentu i wysokich umiejętności technicznych Rudkowskiego podpatrzą i zastosują w walce dwaj młodsi od mistrza koledzy z kadry -  Wiesław Niemkiewicz i Tadeusz Szybiński. Obaj są bojowi i ambitni, mogą toczyć wyrównane, a nawet zwycięskie pojedynki z bokserami szablonowymi, ale nie mają większych szans pokonania wybitnych techników ringowych. A może mylę się? Może właśnie w roku intensywnej przedolimpijskiej pracy Niemkiewicz lub Szybiński, a może nawet obydwaj, osiągną klasę zbliżoną do tej, którą reprezentuje Rudkowski. W wadze lekkośredniej, co stwierdzam z przykrością, nic widzę w „10″ najlepszych pięściarzy wybitnie zdolnej młodzieży. Być może w najbliższym czasie awans do grona najlepszych stanie się udziałem gwardzisty z Łodzi Krzysztofa Cichosza.

1 Wiesław RUDKOWSKI (1946) „Legia” Warszawa
2 Wiesław NIEMKlEWICZ (1951) ..Zagłębie” Lubin
3 Tadeusz SZYBIŃSKI (1955) „Turów” Zgorzelec
4 Józef BALCEROWICZ (1951) „Stoczniowiec” Gdańsk
5 Zbigniew ZAKRZEWSKI (1949) „Wybrzeże” Gdańsk
6 Adam KOŹLIK (1952) „Zawisza” Bydgoszcz
7 Józef KRZYWOSZ (1950) „Stal” Stalowa Wola
8 Zdzisław SALMANOWICZ (1951) „Gwardia” Zielona Góra
9 Zdzisław FILIPIAK (1947) „Widzew” Łódź
10 Bronisław SUCHECKI (1951) „Miedź” Legnica

ŚREDNIA – JACEK KUCHARCZYK
Kategoria średnia jest najsłabszą polską wagą, nawet jeśli weźmie się pod uwagę życiowy sukces Jacka Kucharczyka w Katowicach. Ani on, ani tym bardziej jego najbliżsi krajowi konkurenci, nie są bokserami, którzy mogą zapewnić polskiemu pięściarstwu medal w Montrealu. Zresztą, gdyby mnie ktoś zapytał dzisiaj o nazwisko naszego reprezentanta na Igrzyska Olimpijskie, nie umiałbym odpowiedzieć kto nim będzie. Może właśnie Kucharczyk, a może ktoś inny, a może po prostu fachowcy uznają, że żaden ze „średniaków” nie gwarantuje sukcesów. Kiedyś bardzo wysoko oceniałem możliwości i talent Henryka Janowskiego ze Stalowej Woli, kiedy startował on jeszcze w wadze lekkośredniej. Bokser ten później zatrzymał się w rozwoju, potem długo nie startował, wreszcie w 1975 roku powrócił na ring, demonstrując dobrą formę. Może właśnie Henryk Janowski – jeśli nie zabraknie mu wytrwałości – będzie tym, na którego czeka polskie pięściarstwo.

1 Jacek KUCHARCZYK (1954) „Gwardia” Warszawa
2 Jan KACZOROWSKI (1946) „GKS” Jastrzębie
3 Marek GUZIELAK (1952) „Olimpia” Poznań
4 Henryk JANOWSKI (1951) „Stal” Stalowa Wola
5 Ryszard SlTKOWSKI (1948) „Avia” Świdnik
6 Marek ŁUSZCZYŃSKI (1952) „Stoczniowiec” Gdańsk
7 Zbigniew SZYBIŃSKI (1951) „Turów” Zgorzelec
8 Witold ZAWADZKI (1954) „Polonia” Warszawa
9 Ryszard PASIEWICZ (1954) „Gwardia” Łódź
10 Antoni PONIEDZIAŁEK (1954) „Wisła” Kraków

PÓŁCIĘŻKA – JANUSZ GORTAT
I znowu na pierwszym miejscu w wadze półciężkiej uplasował się Janusz Gortat, mimo że sporo walk w lidze, broniąc interesów własnego klubu, boksował w średniej. Żałuję, że jego krajowa wyższość nad rywalami nie została potwierdzona dobrymi wynikami międzynarodowymi. Gorzej, bo w tej wadze nie widać wybitnych jednostek. Nie jest jak dotąd przecież pięściarzem europejskiego formatu nawet Wiesław Adamski. Z młodzieży bardzo bliski wejścia do ścisłej czołówki był łodzianin Antoni Janicki. Liczę, że w sezonie 1976 ten 20-letni zawodnik „Widzewa” zagrozi najlepszym. Po paru świetnych walkach przed rokiem, nie sprawdza się jak dotąd Marian Klass. Mało o nim wiem, nie obserwuję dokładnie jego cyklu szkolenia i startów. Osiągnął on jednak dojrzałość fizyczną, może potrzeba mu ostrzejszych sprawdzianów międzynarodowych.

1 Janusz GORTAT (1948) „Legia” Warszawa
2 Tadeusz WAJGELT (1946) „Sokół” Piła
3 Wiesław ADAMSKI (1954) „Legia” Warszawa
4 Aleksander NIEŚCIERUK (1951) „Gwardia” Białystok
5 Marek JANOWIAK (1955) „Polonia” Świdnica
6 Czesław BIELECKI (1949) „Błękitni” Kielce
7 Zdzisław MARCJASZ (1955) „Szombierki” Bytom
8 Zbigniew SUCHOSZEK (1948) „Górnik” Zagórze
9 Antoni JANICKI (1956) „Widzew” Łódź
10 Marian KLASS (1955) „Wybrzeże” Gdańsk

CIĘŻKA – ANDRZEJ BIEGALSKI
O mistrzu Europy powiedziałem już tak wiele w ostatnich paru miesiącach, że nie muszę niczego dodawać, by określić jego pozycję. W kategorii ciężkiej nic się właściwie nie zmieniło. Cztery pierwsze miejsca zajmują bokserzy, którzy są znani od lat. Z młodszych na liście znalazł się Mirosław Wlaźlik z „Widzewa”, który wygrał 8 walk i 1 zremisował w rozgrywkach o wejście do II ligi. Również Kazimierz Migała jest klasyfikowany po raz pierwszy. Wygrywał w II lidze, ale jak mi mówiono nie jest on pięściarzem zbyt dzielnym.

1 Andrzej BIEGALSKI (1953) „Legia” Warszawa
2 Janusz GERLECKI (1951) „Stoczniowiec” Gdańsk
3 Jerzy SKOCZEK (1946) „Gwardia” Warszawa
4 Lucjan TRELA (1942) „Stal” Stalowa Wola
5 Antoni KUSKOWSKI (1950) „Zagłębie” Konin
6 Klaudiusz WALDYRA (1951) „GKS” Jastrzębie
7 Kazimierz MIGAŁA (1952) „Szombierki” Bytom
8 Tadeusz KAŹMIERCZAK (1948) „Start” Elbląg
9 Tadeusz BIENIEK (1950) „Błękitni” Kielce
10 Mirosław WLAŹLIK (1952) „Widzew” Łódź

KANDYDACI
Wymienię w tym rozdziale nazwiska zawodników, którzy mieli pewne szanse znalezienia się na liście najlepszych. Spisu tego dokonuję alfabetycznie, nie określając wartości technicznej, ani też sportowej pięściarzy.

PAPIEROWA – Właściwie nikt poza sklasyfikowanymi nie wyróżniał się wysoką i równą formą. Nie klasyfikuję zupełnie, ani też nie umieszczam w „10″ takich  bokserów, którzy tylko raz startowali w tej najniższej kategorii.
MUSZA – Jerzy Aleksandrzak (także w koguciej), Stanisław Chrzanowski, Alfons Kuśnierz, Stanisław Lechowski, Piotr Orszt, Zenon Otręba.
Adam Ratke (także w koguciej), Roman Rożek (wygrał 8 walk i 1 przegrał w rozgrywkach o wejście do II ligi, startując w barwach „Widzewa”). Józef Rżany. Edward Szetela (nie spełnił wielkich nadziei jakie pokładali w nim trenerzy jeszcze przed rokiem).
KOGUCIA – Jacek Ballaun (nie startował zbyt często ze względu na maturę i rozpoczęcie studiów), Andrzej Kujawski, Józef Maczuga, Krzysztof Madej (bardzo nierówna forma), Artur Olech (czasem startował w muszej), Rafał Radziszewski, Henryk Szumski, Ryszard Talar.
PIÓRKOWA – Kazimierz Gollasz, Adam Grudziński, Zbigniew Kubiński, Tadeusz Łada, Krzysztof Niemczewski (obok świetnych walk. przegrywał też przed czasem), Zdzisław Nowak, Marek Szczodrowskl, Zbigniew Wypych.
LEKKA – Andrzej Harmata, Zdzisław Hołodowski (świetna postawa w Berlinie, mało sprawdzianów w innych meczach), Bolesław Foksiński, Jerzy Jarocki, Romuald Keister (zbyt długo trwa jego droga do czołówki krajowej), Ryszard Pik, Adam Piwowarski (zwracam uwagę na tego utalentowanego  zawodnika), Henryk Świderski, Piotr Turzyński, Zygmunt Zbyszewski.
LEKKOPÓŁŚREDNIA – Antoni Banda, Jerzy Bobrowski, Ryszard Budny, Andrzej Durał (chłopca tego stać na świetne walki, ale też na zaskakujące porażki), Andrzej Kąkol, Jan Kowalewski, Jan Kozioł, Jerzy Lewandowski, Zbigniew Osztab (nie prowadzi się najlepiej), Józef Sadko.
PÓŁŚREDNIA – Grzegorz Bohosiewicz, Edmund Dominikowski. Krzysztof Fryszczak, Kazimierz Jaworski, Kazimierz Lewandowski, Zbigniew Kopeć, Zbigniew Kuciński (może w najbliższym czasie wejść do grona najlepszych), Czesław Lenkiewicz, Jan Madej (także w lekkośredniej), Stefan Sobiech.
LEKKOŚREDNIA – Eugeniusz Baca, Ryszard Dziopa, Krzysztof Cichosz, Edmund Montewski, Ryszard Petek (także w półśredniej). Marcin Pecka, Józef Radziewicz, Stefan Śpiewak, Andrzej Woźniak.
ŚREDNIA – Maciej Czyżewski, Edmund Hebel, Andrzej Siodła, Felicjan Tlon (także w półciężkiej), Stefan Wojtyś, Walenty Wójcik, Edward Zaborowski.
PÓŁCIĘŻKA – Jerzy Bogdański, Zygmunt Bieniuk, Zygmunt Fuksowicz, Zbigniew Kowalczyk, Zbigniew Kubieniec, Ryszard Młyńczak, Piotr Musiolik, Grzegorz Pigoń, Józef Pietrzak. Mieczysław Wółkiewicz.
CIĘŻKA – Stanisław Boboryko, Józef Baryła, Bogdan Ciemiński, Zbigniew Kowalski, Ryszard Mazur, Jerzy Stodulski, Tadeusz Soroka, Jerzy Wiater.

Opracował: Lucjan Olszewski, BOKS, nr 2 (1976)

ZMARŁ MICKEY DUFF – ANGIELSKI PIĘŚCIARZ, TRENER I PROMOTOR BOKSU URODZONY W TARNOWIE

W minioną sobotę (22 marca) w wieku 84 lat zmarł w Londynie Mickey Duff, urodzony 7 czerwca 1929 roku w Tarnowie jako Moniek Prager. Duff, bo pod tym nazwiskiem osiągnął wszystkie sportowe sukcesy, był znanym i cenionym na Wyspach Brytyjskich pięściarzem, cutmanem, trenerem i promotorem, który wychował 19 mistrzów świata, m.in. Franka Bruno, Joe Calzaghe, Jima Watta, Alana Mintera, Barry McGuigana, Maurice`a Hope`a, Johna Mugabi, Lloyda Honeyghana, Johna Terry`ego Downes Conteha i Corneliusa Bozę Edwardsa.

Był synem krakowskiego rabina (stąd niektóre media podawały informację, że urodził się w Krakowie), wychowany został w tradycji chasydzkiej, ale po emigracji do Anglii, która nastąpiła w 1937 roku systematycznie zmieniał światopogląd. Karierę pięściarską rozpoczął w wieku 15 lat i zakończył ją przedwcześnie mając lat 19. W tym czasie stoczył 69 walk, z których 61 wygrał. Później był m.in. sprzedawcą maszyn do szycia, ale z czasem wrócił do boksu i zaczął organizować profesjonalne walki.

„To prawdziwy koniec złotej ery brytyjskiego boksu” – napisano na stronie organizacji zrzeszającej byłych brytyjskich pięściarzy zawodowych na wieść o sobotniej śmierci Duffa. Był absolutnie nietuzinkową postacią. W 1999 roku został włączony do grona bokserskich legend w Boxing Hall of Fame w Canastota. W uzasadnieniu napisano, że był „jednym z najbardziej doświadczonych i spełnionych ludzi w historii boksu”.

Olbrzymim sukcesem marketingowym grupy promotorskiej Duffa (wspólnie z Harry`m Levene) była organizacja w 1966 roku pojedynku o mistrzostw świata wagi ciężkiej pomiędzy broniącym pasa Muhammadem Alim i Henrym Cooperem.  Na starym stadionie Arsenalu zasiadło wówczas 40 000 kibiców, by pasjonować się tym wielkim wydarzeniem.

PAWEŁ SKRZECZ: BOKS PRZEZ CAŁE MOJE ŻYCIE

skrzecz_p

Sylwetki Pawła Skrzecza nie trzeba specjalnie przybliżać miłośnikom pięściarstwa w naszym kraju. Wicemistrz świata z Monachium (1982), srebrny (1983) i brązowy (1979) medalista mistrzostw Europy, srebrny medalista Igrzysk Olimpijskich w Moskwie (1980), czterokrotny krotny mistrz Polski, zwycięzca MTB im. Feliksa Stamma (1979) do 1986 roku reprezentował barwy Gwardii Warszawa. Po wycofaniu się z zawodniczego uprawiania boksu został trenerem, najpierw stojąc w narożniku pięściarzy amatorskich a następnie zawodowych. Paweł Skrzecz udzielił Kindze Kowal (DEM`a PP) ciekawego wywiadu, w którym opowiada zarówno o swojej karierze, trenowaniu Władimira Kliczki oraz polskich pięściarskich talentach.

- Skąd boks w pana życiu?
Paweł Skrzecz: Całkowity przypadek. Kumpel mojego brata Grzegorza zapisał się do Gwardii Warszawa, zaraz po nim mój brat. Po jakimś czasie pojechałem zobaczyć, jak trenuje Grzegorz. Wówczas świetny człowiek, przefantastyczny trener, pan Mieczysław Kosinow – który, jak się okaże, zastąpi mi ojca – zwrócił się do mnie: „Jak masz tak stać, to weź się przebierz i chodź, potrenujesz”. Spodobało mi się i tak zostało do dnia dzisiejszego.

- Powspominajmy jeszcze. Najcięższa walka jaką pan stoczył?
PS: W 1977 r. pojechałem na swoje pierwsze mistrzostwa Polski do Sosnowca, gdzie w półfinale spotkałem się z Januszem Gortatem. Niesamowicie niewygodny zawodnik, medalista wielu imprez krajowych i międzynarodowych, natrzaskane tych tytułów… Wówczas wrócił z olimpiady z Montrealu, gdzie zdobył brązowy medal. Ja, chłopak 19-letni, nigdy wcześniej i nigdy później nie byłem tak zmęczony i wycieńczony po walce, było to moja najtrudniejsza walka w karierze. Jeden jedyny raz, kiedy trenerzy po walce sprowadzali mnie z narożnika po schodkach, bo nie byłem w stanie sam zejść. Janek był niewygodnym zawodnikiem, całkowite zaprzeczenie arkanów boksu, nie reagował na żaden zwód, na nic, zadawał niekonwencjonalne ciosy, żeby się do niego dostać i poboksować, trzeba było wspiąć się na wyżyny.

- A ta którą wspomina Pan najlepiej? Może najłatwiejsza walka?
PS: Takich nie ma co liczyć, bo były takie przypadki, że nie zdążyłem dojść do przeciwnika, a już leciał ręcznik. Miło wspominam swój pierwszy wyjazd do USA, do Las Vegas. Walka z Charlesem Singletonem, to był drugi zawodnik w Stanach po Spinksie. Wygrałem ją zdecydowanie, to było olbrzymie halo. „Skrzecz boksował bardziej po amerykańsku niż Amerykanie” – mówiono. Przeskok do większego boksu.

- Był żal, niedosyt, że zabrakło tak niewiele do olimpijskiego złota podczas Igrzysk w Moskwie w 1980 r.?
PS: No, jak nie było. Jadąc na olimpiadę, zawodnik cieszy się tam z każdej wygranej. A kiedy znalazłem się w finale, to praktycznie 37 sekund przed końcem byłem jeszcze mistrzem olimpijskim. Wówczas zostałem skontrowany, byłem liczony, potem Slobodan uderzył mnie jeszcze raz, znów byłem liczony (nie powinienem był, nic niepokojącego się ze mną nie działo). Ostatnie paręnaście sekund nie myślałem o niczym innym, jak o tym, by nie przegrać tej walki przed czasem, by dotrwać do końca, klinczowałem. Przegrałem 4:1. Tak że gdyby nie te dwa liczenia, byłbym mistrzem olimpijskim. Po prostu chwila nieuwagi. Olbrzymi niedosyt, ale co tu się załamywać, niektórzy marzą, by pojechać na olimpiadę, a ja jestem jej medalistą.

- Trudno było rozstać się z karierą pięściarza?
PS: Nie, nie odczułem tak tego rozstania, bo będąc jeszcze zawodnikiem prowadziłem grupy juniorów, pomalutku zajmowałem się trenerką i tak jest to dziś, do dnia dzisiejszego od boksu nie odszedłem. W 1987 r. pojechałem do Wrocławia na zawody, w finale których spotkałem się z Wieśkiem Dyłą, dwa razy byłem liczony i przegrałem. Doszedłem do wniosku, że jeśli już młodzi zawodnicy mnie biją, jeśli młodzież zaczyna wieść prym w mojej wadze, to trzeba się wycofywać. Ale czuję się spełnionym zawodnikiem, byłem na ośmiu imprezach rangi światowej, zdobyłem na nich pięć medali. Daj Boże każdemu, by tego dokonał.
skrzeczowie4
- Czy to prawda, że Władimir Kliczko był kiedyś pana podopiecznym? Czy wróżył mu pan taką karierę?
PS: Tak, to prawda. Było to wiele lat temu, u nas na Gwardii. W Polsce stoczył wówczas pięć walk. Miał te cechy, które miał każdy zawodnik ze wschodu, którego ściągaliśmy do naszego klubu tj. olbrzymia pracowitość, całkiem inne podejście do dyscypliny, do życia. Trenowali z wielkim przekonaniem, podczas gdy naszych zawodników trzeba było podciągać, przekonywać. Było widać, że ci zawodnicy typu Kliczko osiągną dużo, że to profesjonaliści, którzy mają duże ambicje. Może to inaczej wtedy wyglądało, bo w tamtych czasach, żeby przebić się przez tę masę zawodników naprawdę trzeba było być perfekcjonistą. U nas to za łatwo przychodziło. Czy zawodnik był dobry czy nie, potrzebny był w drużynie, trzeba było nim zatkać lukę w lidze. Tak to wyglądało.

- Właśnie, przejdźmy na nasze podwórko. Trenował pan m.in. Mariusza Wacha, Izu Ugonoha, Łukasza Maszczyka. Co pan myśli o tych zawodnikach?
PS: Z Izu pracowałem w KnockOut Promotions, olbrzymi talent, olbrzymie możliwości, z tym, że to raczej zawodnik niespełniony. Miał trochę nieporozumień z promotorem, nie wiedział co ma robić. Walczył jako kick-bokser, bokser, przez moment był modelem, nie skupiał się za bardzo na tym, co ma robić. Jak ktoś go dobrze poprowadzi, przekona, że ma pracować, skupić się na jednym zajęciu, jeśli dojdzie do zgrania między trenerem a nim, to wróżę mu przyszłość, ma chłopak potencjał. Czy on się na to zdobędzie, trudno mi powiedzieć. Co do Mariusza – jak wyżej – olbrzymi talent, niesamowity potencjał. I zmarnowana szansa. Mariusza nagle rzucono na zawodowstwo i to był błąd, coś się zepsuło, jego kariera nie poszła takim torem, jakim powinna była pójść. Do tego doszły kontuzje, niefortunne działania ludzi z nim związanych (bywało, że np. jechał na walkę bez trenera). Podczas kariery amatorskiej, u mnie w Gwardii, szedł jak burza, zdobywał mistrzostwa Polski, rozbijał przeciwników w Europie, zabrakło mu jednej walki, by pojechać na IO w Pekinie. Po tym fakcie momentalnie podpisał zawodowy kontrakt i coś się zacięło. Obecnie wydaje mi się, że jest już za późno, by Mariusz cokolwiek zdobył. Nie ma porządnego menedżera, który by go ustawił – tak jak ja to zrobiłem w Gwardii, gdzie złapałem moich pięściarzy za pysk, była całkowita kontrola i to jakoś poszło, nam się w amatorstwie udało. Nie widzę, by „Waszka” miał wytyczoną ścieżkę, która daje mu jakiekolwiek szanse. A nasz Łukasz? W amatorstwie zawodnik brylujący na rodzimym rynku, w Polsce praktycznie nie ma rywala, 8-krotny mistrz kraju, robił z zawodnikami co chciał. Można powiedzieć, że w Polsce brakowało mu mocnych rywali. Niestety, nie sprawdził się na arenie międzynarodowej. Nie wiem dlaczego, skąd się wziął taki brak jednego ząbka, bo zawsze lądował w ćwierćfinale i na tym kończył, gdzieś mu te medale uciekały (czy to na olimpiadzie, czy mistrzostwach świata) – przy olbrzymim talencie. Poza tym był to zawodnik bardzo poukładany i ambitny. Wydaje mi się, że gdyby Łukasz w karierze międzynarodowej trafił choć jeden medal, to później byłoby mu łatwiej, byłoby to koło zamachowe jego kariery. Wyszło inaczej, a później nie bardzo był przekonany do tego wszystkiego. Poszedł na zawodowstwo i to też, niestety, zmarnowany talent. Skoczył olbrzymio na wadze, to nie była jego waga. Przeskakując z wagi papierowej do lekkiej, został z tą samą siłą i dynamiką, jaką posiadał w poprzedniej wadze. To pokazał ring, nie było możliwości powstrzymania zawodnika nawet średniej klasy, szły „tarany”. Tak że, jeśli Łukasz chce jeszcze pozostać przy boksie, to wydaje mi się, że musi zbić wagę. Poświęcić swojej karierze jeszcze rok, dwa lata, w tym czasie poboksować na poziomie i dać sobie święty spokój.

- Widzi pan w Polsce jakieś nadzieje boksu zawodowego tudzież olimpijskiego?
PS: Nie widzę takiego zawodnika, o którym mógłbym powiedzieć: perełka. Ci zawodnicy, którzy teraz są, robią tylko dużo szumu, krzyku, a nie przekłada się to na ich umiejętności i wyniki.

- Szymański, Łaszczyk?
PS: No, nie, przed nimi jeszcze daleka droga, z kim oni boksują, co to są za przeciwnicy.

- Gdzie i kogo obecnie pan trenuje?
PS: Po rozstaniu z KP pracuję u syna Sebastiana w Akademii Walki na ulicy Kinowej na warszawskim Gocławiu. Prowadzę treningi indywidualne, jak i grupowe. Na moją prośbę syn zgłosił klub do miasta, zakładamy Uczniowski Klub Sportowy, mam zamiar zająć się tutejszą młodzieżą z Pragi. Mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie. Każdy może przyjść zobaczyć, jak to wygląda, każdy może się sprawdzić, mamy stronę internetową, tam również można podejrzeć, co robimy.

- Jak pan się czuje w roli trenera? Dobrze się krzyczy na innych?
PS: Teraz to raczej nie ma mowy o krzyczeniu, krzyczy się na tych, którzy startują w zawodach. Moim zadaniem jest nauczyć i tak zmęczyć na treningu, by ktoś z miłą chęcią wrócił, by wiedział, że coś mu to daje.

- Jest pan także sędzią bokserskim. W zeszłym roku sędziował pan na młodzieżowych mistrzostwach Polski. Czy łatwo jest być po drugiej stronie i decydować o wyniku meczu?
PS: Jeśli chodzi o boks, nie muszę już nic udowadniać. Sędziowanie jest dla mnie odskocznią, zabawą, by mieć jakiś kontakt z boksem amatorskim. Jeżdżę na małe turnieje. Nie pcham się na centralne imprezy, jest to dla mnie tylko i wyłącznie zabawa.

- W rankingu „Ring Bulletinu” jest pan na drugim miejscu w klasyfikacji wszech czasów w kategorii półciężkiej, tuż za legendarnym Zbigniewem Pietrzykowskim. Wiedział pan o tym wyróżnieniu? Jak pan to skomentuje?
PS: Tak, tak, wiedziałem, ludzie mi o tym mówili. Znam dobrze Krzysia Kraśnickiego, redaktora naczelnego „RB”, sam mi mówił: „Wiesz, nie mogłem cię umieścić wyżej”. Nie mam najmniejszego zamiaru konkurować ze Zbyszkiem Pietrzykowskim, jest to fantastyczny zawodnik, który też natrzaskał tych medali. Nie pcham się, nie mam zamiaru nawet z tym dyskutować. Drugie miejsce też jest super.

- Przejdźmy do naszej kampanii „Pięściarze bokserom…” i sesji fotograficznej z pana udziałem. Jak to było z tą psią czapką? Bo nie ukrywamy, że największe obawy wiązały się z panem, czy zgodzi się pan ją założyć.
PS: Nie wahałem się ani chwilę, robię to dla mojego przyjaciela Mirka Milewskiego. Nie było dla mnie znaczenia, jakie to jest nakrycie głowy, mógłbym nawet nocnik założyć, jeśli to miałoby pomóc.

- Bardzo osobiście zaangażował się pan w tę akcję, występuje pan w jej spocie, jeździ po Polsce po galach bokserskich i ją promuje. Za wszystko to serdecznie dziękujemy. Skąd takie zaangażowanie?
PS: Tak jak przed chwilą powiedziałem, robię to dla mojego przyjaciela Mirka Milewskiego i oczywiście dla zwierzaków. Mam swojego pieska, jamniczka, poza tym została mi przydzielona w spadku od syna suka amstaffa. Muszę się nimi zająć, trochę jest z nimi męczarni, muszę teraz suczce zbudować kojec.

- Z innej beczki: oglądając zdjęcia sprzed paru lat widzimy, że Pawła Skrzecza było nieco więcej, a teraz – świetna forma, świetny wygląd. W czym tkwi sekret?
PS: Sami widzicie, wyciągnęliście mnie z sali, dzień w dzień trenuję, jest gdzie się wypocić, poruszać. Poza tym przerzuciłem się na dietę, zdrowe żywienie. Dużo witamin, dużo warzyw, bardzo dużo białego mięsa, ryb, bardzo dużo owoców.

- Proszę na koniec powiedzieć: może pan kogoś nazwać swoim sportowym mentorem, autorytetem, wzorem?
PS: Tak, Zbyszek Pietrzykowski, wzorowałem się na nim, był dla mnie mistrzem.

- Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Kinga Kowal, dema.com.pl

REKLAMUJ SIĘ NA SERWISIE POLSKIBOKS.PL I WSPIERAJ POPULARYZACJĘ POLSKIEGO BOKSU OLIMPIJSKIEGO!

Zapraszamy wszystkich zainteresowanych do wykupienia reklamy na serwisie PolskiBoks.pl. Pomożecie w ten sposób nie tylko sobie i swoim firmom, ale także nam, zmniejszając koszty utrzymania portalu. Jeśli chcielibyście aby Wasz link/banner/bilboard lub popup wyświetlał się na PolskiBoks.pl napiszcie do nas! Pamiętajcie, że zapłacicie za dzień reklamy, a nie za kliknięcia czy wyświetlenia…

LUCJAN TRELA: BOKS TO NIE SAME MUSKUŁY, WZROST I SIŁA, ALE PRZEDE WSZYSTKIM MYŚLENIE

trela_coll

Były reprezentacyjny pięściarz wagi ciężkiej i olimpijczyk, legenda stalowowolskiego sportu w szczerej rozmowie zdradził nam m.in. kulisy pozbycia się go w styczniu 2013 roku z sekcji bokserskiej „Feniks”. Legendarny „Lucek” mimo prawie 72 lat wciąż cieszy się fenomenalną pamięcią.  Wobec własnych problemów zdrowotnych i swojej żony Anny pod żadnym pozorem nie narzeka. Wręcz przeciwnie. Na jego twarzy co chwilę pojawia się uśmiech, a powiedzonka i anegdoty jakich używa spokojnie można by wykorzystać w kabaretowych skeczach…

- Zacznijmy od najważniejszego. Jak zdrowie Panie Lucjanie?
Lucjan Trela: W porządku. Czuję się według PESELU (uśmiech).

- Umawialiśmy się na szczerą rozmowę. Sam Pan dzisiaj do mnie dzwonił rano i mówił, że jak nie poczuje się lepiej, to wywiad trzeba będzie przełożyć…
LT: Nic mi to nie da, że będę narzekał. Po co się dołować? Cieszę się, że żyję. Cieszę się kolejnym dniem. A to, że mam swoje problemy… Kto ich dzisiaj nie ma?

- Na co konkretnie Pan choruje?
LT: Naprawdę cię to interesuje (śmiech)? Dobrze, skoro nalegasz. Mam kłopoty z nadciśnieniem, cukrzycą, niedotlenieniem nóg i sercem.

- Potwierdza Pan oficjalną wersję, że z sekcji bokserskiej klubu Stal odszedł Pan na własną prośbę, właśnie ze względów zdrowotnych?
LT: (śmiech) A gdzieś ty coś takiego wyczytał? Powiem tak: gdybyś przyszedł do mnie pół roku temu, to pewnie powiedziałbym ci dużo więcej na ten temat. Czas jednak trochę goi rany i tej złości też we mnie jest już mniej…

- Czyli jak to w końcu było?
LT: Na słowo miałem umowę z prezydentem Stalowej Woli (Andrzej Szlęzak – red.), że pracę będę miał do końca 2013 roku. Następnie została ona skrócona do pół roku, a jak się ostatecznie okazało już z końcem stycznia byłem wolny… To tak w skrócie. Za współpracę podziękował mi pan Andrzej Chmielewski.

- A to ciekawe. Co było powodem, mówiąc wprost: pozbycia się Treli z „Feniksa”, którego nomen omen jest pomysłodawcą?
LT: (śmiech) A to nie do mnie chyba pytanie. Było, minęło. Podziękowałem, wyszedłem i tyle.

- Ktoś może pomyśleć: „No, zarabiał chłop 3-4 tysiące na miesiąc, to w końcu musieli go zwolnić. Teraz wszędzie taka bida.”
LT: Owszem, jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Były cięcia budżetowe, brakowało pieniędzy i pewnie dlatego mnie zwolniono.

- Pytam wprost: ile Pan zarabiał jako trener „Feniksa”?
LT: A jak myślisz?

- Biorąc pod uwagę, że to Stalowa Wola, to jak dostawał Pan na rękę tysiąc złotych to uznam to za sukces.
LT: To widzę, że w temacie jesteś (uśmiech). No może kilkadziesiąt złotych więcej, żeby nie było niedomówień, ale w zaokrągleniu możemy mówić właśnie o tysiącu.

- Był Pan skłonny renegocjować swoją… chciałem powiedzieć umowę, ale to nie za bardzo odpowiednie słowo.
LT: Nikt ze mną o tym nie chciał rozmawiać. Krótka piłka: nie było już dla mnie miejsca i tyle.

- Jak Pan na to zareagował?
LT: Miałem duży żal do pewnych osób. Jednak fakt, że mam już ponad 70 lat i sportową ambicję, która wciąż we mnie tkwi, nie pozwoliły mi się nikogo o cokolwiek prosić.

- Czy Lucjan Trela za połowę swojego ówczesnego wynagrodzenia też trenowałby w „Feniksie”?
LT: Rzecz jasna. Kochałem to, co robiłem! Dlatego pieniądze nie były dla mnie w żaden sposób najważniejsze. Każdy dzień miałem zaplanowany. O tej i o tej godzinie miałem być na treningu. Potem trzeba było zorganizować jakiś turniej. Następnie wyjazd na mecz. Fantastyczna sprawa!

- Pozbawiono Pana tego…
LT: Niestety. Chciałem, żeby cały 2013 rok minął mi właśnie w takim treningowym rytmie. Teraz trochę się zasiedziałem w domu. Bo co niby mam robić? Czasami wyjdę na jakiś spacer, ale ile można łazić bez celu? Szczególnie, że żona jest po ciężkim zawale i wolę być przy niej.

- Nikt z „Feniksa” nie protestował, że pozbywają się pomysłodawcy reaktywacji sekcji bokserskiej w tym naszym wystarczająco już smutnym i szarym mieście?
LT: To są w większości młodzi ludzie, którym też szczególnie się nie przelewa. Żaden z nich nie mógł mieć wpływu na zmianę decyzji.

- A Panu teraz się przelewa?
LT: Jakbyś trafił na kogoś, kto lubi marudzić, to zamiast wywiadu napisałbyś chyba książkę (śmiech). Jest ciężko.

- Ile Pan wydaje miesięcznie na leki?
LT: 400 złotych minimum. Ale nie kupuję ich ot tak, bo nie mam na co wydawać pieniędzy (uśmiech). Pewnie zaraz spytasz jaką mam emeryturę (śmiech). Podobna stawka do tego co zarabiałem jako trener „Feniksa”. Z pieniędzmi jest ciężko, ale co zrobić…

- Smutna ta nasza rozmowa…
LT: Dlaczego? Spokojnie rozmawiamy o tym co było, o tym co jest (uśmiech).

- Domyślam się, że nie tak Pan to sobie wyobrażał. Jako pięciokrotny Mistrz Polski, olimpijczyk, legenda Stalowej Woli, mógł Pan chyba liczyć na nieco więcej niż co miesięczne wypatrywanie listonosza z niską emeryturą…
LT: Jestem takim samym człowiekiem jak każdy! Tak samo jak inni czekam na wizytę u lekarza specjalisty kilka miesięcy, i tak samo jak większość teraz miewam kłopoty finansowe. Mimo to, nie żałuję. Wspomnień nikt mi nie zabierze.

- Gdzieś przeczytałem, że majątek Foremana, z którym walczył Pan na Olimpiadzie w Meksyku sięga blisko 300 milionów dolarów…
LT: (uśmiech) Pewnie takiego nigdy bym nie zdobył, ale fakt, że w tamtych czasach mogłem jedynie pomarzyć o przejściu na zawodowstwo, nie pomógł. Takie był jednak ustrój. Wyjazd zagraniczny nie wchodził w grę, dlatego początkowo uprawianie sportu łączyłem z pracą w hucie…

- Panie Lucjanie, żeby stanąć w ringu naprzeciw dwumetrowego kolosa, mając tak jak Pan zaledwie 172 cm, to trzeba być chyba niezłym wariatem… Oczywiście w pozytywnym sensie znaczenia tego słowa (śmiech).
LT: (uśmiech) Boks to nie same muskuły, wzrost i siła, ale przede wszystkim myślenie. Koncentracja połączona z umiejętnością kombinowania w ringu zaprowadziły mnie do wszystkich sukcesów. To mi było łatwiej trafić takiego „wieżowca”, a nie jemu mnie.

- Nigdy nie został Pan znokautowany. Myślę, że jest to ewenement na skalę światową.
LT: Tak się złożyło… Słuchaj, zostaw mi od razu ten numer telefonu do Adasia Musiała.

- Ale ja jeszcze nigdzie nie idę (śmiech). Musi Pan sobie jakieś darmowe minuty wykupić, bo coś czuję, że szykuje się „maraton”…
LT: Niewykluczone. Dawno nie miałem z nim kontaktu. Zresztą w porównaniu do dawnych czasów, to teraz stałem się domatorem. Czasami spotkam się jeszcze z Marianem Basiakiem (były bokser, aktualnie trener sekcji bokserskiej w Rzeszowie – red.).

- Dlaczego Pan w ogóle wybrał boks, a nie pozostał przy piłce nożnej, która była Pana pierwszym wyborem?
LT: Może to zabrzmi śmiesznie, ale bokserzy mieli lepsze obozy (uśmiech). Jak grałem w piłkę to krążyliśmy tutaj po województwie. Kiedy zacząłem boksować, z marszu pojechałem na miesięczny obóz do nadmorskiego Cetniewa. To było coś! Poza tym spotkałem tak świetnego człowieka jak Ludwik Algierd (były bokser i legendarny trener pięściarzy Stali Stalowa Wola w latach 1956-1976 – red.), który pozwolił mi rozwinąć skrzydła. Z biegiem czasu pojawiła się prawdziwa miłość do boksowania, przede wszystkim podparta coraz lepszymi wynikami. Sentyment do piłki pozostał. Zresztą widzisz mnie zawsze na meczach przy Hutniczej. Zazwyczaj jestem na każdym.

- Kiedy słyszy Pan dzisiaj nazwisko Stanisław Cendrowski, ciśnienie Panu momentalnie skacze czy tak jak Pan wcześniej powiedział: czas goi rany?
LT: Skłamałbym mówiąc, że zapomniałem jak wobec mnie postąpił ten człowiek (w ostatniej chwili ze względów układowych wykreślił z listy bokserów na Igrzyska Olimpijskie w Monachium w 1972 roku Lucjana Trelę – red.).

- W lipcu 2013 roku Andrzej Szlęzak oficjalnie podziękował Panu za wkład pracy w utworzenie i rozwój sekcji bokserskiej „Feniks”.
LT: Co w związku z tym (uśmiech)?

- Pojawił się Pan na tym spotkaniu. Ambicja i honor pozwoliły Panu na to, mimo, że ten sam człowiek obiecywał Panu pracę do końca 2013 roku…
LT: Powiem krótko. Pieniądz nie śmierdzi… (Lucjan Trela otrzymał gratyfikację finansową za swój wkład w sportowy rozwój miasta – red.) Może brzmi to z mojej strony, jakbym był okropnym materialistą, ale kiedy człowiek na miesięczne życie i zapłatę rachunków ma raptem 700 złotych, to myśli trochę w innych kategoriach…

- Jestem ciekawy tylko, po co odstawiać takie szopki skoro kilka miesięcy wcześniej nie dotrzymuje się danego słowa…
LT: Uwierz mi, że ja też zamiast tych wszystkich oficjalnych podziękowań, wolałbym po prostu w spokoju, bez żadnego rozgłosu wciąż pracować z młodzieżą. Nawet za te marne 400-500 złotych miesięcznie, które paradoksalnie bardzo by się przydały… Zawsze chciałem przekazywać swoje doświadczenie młodym ludziom, którzy dopiero szukają swojej życiowej drogi. Spełniałem się w tym co robiłem. To sprawiało mi radość i dodawało energii. Kiedy czujesz się ludziom potrzebny, automatycznie wyzwalają się w tobie dodatkowe pokłady energii. Wiem, że zależało ci na tym wywiadzie, dlatego od razu, gdy poczułem się jak młody Bóg, nie odwołałem go (uśmiech).

- Ma Pan tych pamiątek trochę…
LT: Kiedyś było ich dużo więcej… I nie patrz tak na tę piłkę z podpisami zawodników Górnika Zabrze, bo i tak jej nie weźmiesz (śmiech).

- Skąd Pan ją ma?
LT: Jurek Machnik (były bramkarz Górnika – red.) mi wysłał. Mam tylko pretensje do ludzi, którzy rozkradli mi zdjęcia (śmiech). A właśnie, tutaj masz tych kilka, które mi jeszcze zostały…

- To po co Pan je dawał niezaufanym osobom?
LT: No jak przychodziło kilku takich jak ty w trakcie tygodnia i każdy prosił, mówił, że tylko sobie pożyczy, że tylko sobie poogląda i zaraz odda, to pożyczałem (uśmiech). Jestem osobą, która ufa ludziom. Czasami nawet aż za bardzo…

——————-

Lucjan Trela (urodzony w 1942 roku w Turbii) – ikona polskiego boksu; legenda klubu Stal Stalowa Wola oraz podkarpackiego sportu; posiadał nietypowe warunki fizyczne jak na pięściarza wagi ciężkiej (tylko 172 cm wzrostu). Wziął udział w Igrzyskach Olimpijskich w 1968 w Meksyku, w czasie których przegrał z późniejszym mistrzem olimpijskim i zawodowym mistrzem świata – Amerykaninem George’em Foremanem (była to jedyna walka w tym turnieju, której Foreman nie wygrał przed czasem). Trela dwukrotnie startował również w Mistrzostwach Europy – w Rzymie w 1967 i w Belgradzie w 1973, dwukrotnie docierając do ćwierćfinałów. Pięciokrotnie w latach: 1966, 1967, 1968, 1970 i 1971 zdobył Mistrzostwo Polski (był też wicemistrzem w 1973 oraz brązowym medalistą w 1962, 1965, 1974 i 1975). W sumie stoczył 275 walk, z czego aż 220 wygrał, 11 zremisował i 44 przegrał. Pierwszą oficjalną walkę w ringu stoczył w 1959, a już rok później jako bokser Stali Stalowa Wola zdobył swoje pierwsze – jeszcze juniorskie, Mistrzostwo Polski. Jako żołnierz w latach 1962-1964 boksował dla wojskowego klubu Bieszczady Rzeszów. Żona: Anna; dzieci: Grzegorz i Marek; wnuki: Karol, Łukasz i Aleksandra.

Rozmawiał: Bartosz Michalak, Echo Dnia

Więcej wywiadów autora znajdziesz na Facebooku

ZAPOMNIANA LEGENDA – ZYGMUNT CHYCHŁA

PZB1

Ojciec był zaprzysięgłym kibicem pięściarstwa, zabierał dzieciaka na wszystkie organizowane w mieście zawody; rękawice bokserskie otrzymał na dziewiąte urodziny od ojca chrzestnego; ten dość nietypowy dla dziecka prezent sprawił, iż po latach jako pierwszy Polak po II wojnie światowej stanął na najwyższym podium olimpijskim; po dwudziestu latach od złotych medali Kusocińskiego i Walasiewiczówny w Los Angeles.

Urodził się w 1926 roku w Gdańsku i tam podjął treningi w sekcji bokserskiej miejscowej Gedanii pod okiem doskonałego szkoleniowca Brunona Karnatha. Miał zaledwie dwanaście lat, ważył niespełna 40 kilogramów, co było wielkim zmartwieniem chłopaka, bo nie osiągał limitu najlżejszej nawet kategorii. Już w pierwszych pokazowych walkach, udowodnił, że miał do boksu wyjątkowy talent.

Niestety, wybuch II wojny światowej i niemalże od jej rozpoczęcia szykanowania rodziny Chychłów sprawiło, iż boks został zepchnięty na dalszy plan. Przyczyną prześladowań była odmowa podpisania volkslisty. Trzeciego dnia od rozpoczęcia wojny wtargnęli do mieszkania hitlerowcy; poturbowali ojca, pozbawili pracy w charakterze woźnego w Szkole Senackiej i gdańskiego obywatelstwa, a brata – Jana zabrali do Victoriaschule. Osiemnastoletniego Zygmunta w 1944 roku wcielono przymusowo do Wehrmachtu, wysłano na front zachodni. We Francji dał się wziąć do niewoli, tam też związał się z ruchem oporu, a po wyzwoleniu Francji odbył podróż do Włoch, gdzie wstąpił do II Korpusu Polskiego – służył w armii generała Andersa. Dwukrotnie wziął udział w mistrzostwach Korpusu i tyle razy został zwycięzcą turnieju.

Do kraju wrócił w 1946 roku, a już rok później zadebiutował w reprezentacji narodowej, w zespole Polska Północna w meczu przeciwko Szwedom. Ale udział w biało-czerwonym teamie nie był jeszcze sprawą przesądzoną; do reprezentacji pretendowało również dwóch innych, bardziej niż Chychła doświadczonych pięściarzy: Olejnik i Kolczyński. Drugi z nich, mistrz Europy, nieoficjalny – po zwycięstwie nad Amerykaninem O’Malleyem – mistrz świata amatorów, najlepsze lata miał wprawdzie za sobą: wyniszczająca wojna, daleki od sportowego tryb życia, odcisnęły na nim silne piętno. Ciągle był jednak bokserem niebezpiecznym, siłę jego ciosów odczuwali nawet najlepsi, z legendarnym Węgrem Laszlo Pappem czy słynnym Czechem Tormą na czele.

Pomiędzy Chychłą a Kolczyńskim doszło do konfrontacji w ligowym meczu pomiędzy Gedanią, a warszawską Gwardią. Mecz, co było w owych czasach dość powszechną praktyką, rozegrano na powietrzu, na tenisowych kortach Legii – przy ulicy Łazienkowskiej. Pech sprawił, iż, gdy rywale wchodzili do ringu, rozpętała się niesamowita ulewa. Taktyka „Kolki”, aby w pierwszej rundzie trafić „Twardego Kaszubę” możliwie potężnym ciosem, miała dużą szansę powodzenia; gdańszczanin był pięściarzem boksującym technicznie, stosował uniki, odskoki, co przy panujących warunkach było mocno utrudnione. Ale plan to jedno, a realizacja drugie; Chychła, mimo iż potykał się na mokrym i śliskim ringu, był zawodnikiem lepszym; zapędzał Kolczyńskiego do lin i narożnika, gdzie lokował potężne ciosy na szczęce i żołądku przeciwnika. I on bywał w opałach; w drugiej rundzie kontra warszawianina sięgnęła szczęki Zygmunta, powaliła go na deski. Szybko otrząsnął się jednak, sam przeszedł do kontrnatarcia, pojedynek wygrał zdecydowanie. Niestety, nieszczęsna kontuzja, która przytrafiła się podczas walki z Kolczyńskim – złamanie kciuka – wyeliminowała boksera z przygotowań do mających się wkrótce odbyć mistrzostw Europy w Oslo. Do Norwegii pojechał z ręką w gipsie w charakterze obserwatora.

Ponowne spotkanie z „Kolką” nie odbywało się już w tak specyficznych warunkach; w Gdańsku Chychła pokonał Kolczyńskiego bezapelacyjnie. Sprawą otwartą była również rywalizacja z Olejnikiem, agresywnym fighterem z Łodzi. Pierwszy mecz podczas katowickich mistrzostw Polski wygrał Olejnik. Ale było to zarazem ostatnie zwycięstwo łodzianina. Do walki między nim a Chychłą doszło jeszcze czterokrotnie, wszystkie walki wygrał gdańszczanin; również podczas mistrzostw Polski, które były również eliminacją do londyńskiej olimpiady. Ekscytujący i wyrównany pojedynek wygrał Chychła i on znalazł się w zespole reprezentacyjnym. W Londynie wprawdzie medalu nie zdobył, ale wybór okazał się trafny; zdobyte na igrzyskach doświadczenie zaprocentowało już podczas mistrzostw Europy w Mediolanie. Tam, w roku 1951, po zwycięstwach nad Niemcem Boehlerem, Woutersem z Belgii, Szwedem Strahlem i wygranej walce finałowej z Austriakiem Kohlegerem zdobył swój pierwszy tytuł mistrza Europy.

Kolejny rok to największy sukces, jaki może odnieść sportowiec – złoty medal olimpijski. I Chychła go osiągnął! „Zaczyna się spotkanie. Szczerbakow natychmiast atakuje. Jego bojowość i wspaniałe serce do walki nie pozwalają na wyczekiwanie. Chychła spodziewał się tego, zręcznie uskakuje, kontruje. Czy wytrzyma ten bezustanny napór? Brawo Zygmunt! Znowu odskoczył, ponownie skontrował. Wszystko, jak dotąd, idzie dobrze. Runda kończy się przewagą Zygmunta. W drugiej napór „radzieckiego czołgu” trwa nadal. Chychła musi zdobyć się na najwyższy wysiłek, aby parować ataki. Jednak nie wszystkie ciosy Szczerbakowa spływają po łokciach, wiele z nich dochodzi celu. Ale gdy Szczerbakowa zawiedzie oko i uderzenie mija się z celem, wtedy Zygmunt kocim ruchem doskakuje do przeciwnika i naciera. Starcie ma przebieg wyrównany. Pozostają już tylko trzy minuty… One zadecydują o złotym medalu. – Szczerbakow pójdzie teraz na pełny gaz. Błagam cię, uważaj! Niech jeszcze chwilę atakuje, zmęczy się niezawodnie, a ty w ostatniej minucie przejdziesz do ataku. Wtedy na całego! Szczerbakow atakuje bez przerwy, lecz nie może przełamać oporu Zygmunta. Ten jak wspaniały szermierz, unika większości ciosów, paruje, kontruje. Wreszcie nadeszła ostatnia minuta. Atak Chychły, wspaniały atak! Zygmunt całkowicie spycha świetnego rywala do defensywy. Szczerbakow, uprzednio nacierając z olbrzymią ambicją, dał już z siebie wszystko; teraz przeżywa tragedię, nie jest w stanie dłużej odpowiadać na uderzenia Chychły. Czyż i tym razem sędziowie popełnią pomyłkę? Nie, to już byłoby zbyt wiele… Sekundy dłużą się w nieskończoność, wreszcie rozlega się głos spikera: – Zwycięża jednogłośnie Chychła.” – Tak słynny trener Feliks Stamm opisywał w swych Pamiętnikach* finałowy pojedynek Zygmunta Chychły na olimpiadzie w Helsinkach.

W roku olimpijskim gdański pięściarz po raz drugi zdobywa tytuł najlepszego sportowca w plebiscycie Przeglądu Sportowego, ale okazuje się również, że jest chory na gruźlicę. Zamierza zakończyć sportową karierę, ale nie jest to na rękę sportowym decydentom; w kolejnym, 1953 roku, mają się odbyć w Warszawie mistrzostwa Europy, a Chychła jest poważnym kandydatem do tytułu mistrzowskiego. Kolejne badania wykazują, iż choroba się cofnęła, co… nie było prawdą, tylko wrednym manewrem działaczy chcących za wszelką cenę utrzymać Zygmunta w treningu, sprawić, aby wystąpił na warszawskiej imprezie. Koszty tej nieprawdopodobnej mistyfikacji miał ponieść sam bokser. I poniósł; zdobył po raz drugi złoty medal mistrzostw Europy, ale stan jego zdrowia znacznie się pogorszył; niebawem musiał zakończyć ringowe występy. Jednak przy swojej pasji pozostał; po pracy zawodowej na kolei szkolił młodych pięściarzy z Gdańska, Gdyni i Lęborka, oprócz tego z powodu złych warunków materialnych dorabiał pracą fizyczną w porcie.

To jednak nie koniec dramatycznych wydarzeń w życiu wybitnego sportowca. Będąc mężem rodowitej Niemki, zamierzał spełnić jej marzenie połączenia się z zamieszkałą w Republice Federalnej Niemiec rodziną, miał również dosyć niewybrednych uwag, iż Kaszubi to folksdojcze, szwaby. Wystąpił o zgodę na przesiedlenie do RFN. Był jednak jak się okazało – na swoje nieszczęście – mistrzem olimpijskim, a peerelowskie władze za nic nie chciały dopuścić, aby utytułowany sportowiec wyjechał z kraju. I znów, jak podczas II wojny, rodzinę Chychłów zaczęto szykanować. Ciągłe przesłuchania Służby Bezpieczeństwa, pozbawienie pracy (żona Chychły prowadziła dom, zajmowała się wychowywaniem trzech synów) i wynikła z tego powodu bieda nie załamały „Twardego Kaszuby”, uparcie odwiedzał urzędy, na mecze bokserskie chodził, dla zademonstrowania swojej sytuacji, boso. Bezpieka postawiła w końcu warunek: wyjedziesz do Niemiec, ale jako nasz agent! Zdecydowanie odmówił, co sprawiło, iż przesłuchania i rewizje, kontrole korespondencji uległy nasileniu. Chychła był jednak wobec politycznej policji nieugięty; władze PRL, widząc, że nie są w stanie złamać mistrza, musiały ustąpić, ale postawiły nowy warunek: nie ma dla boksera powrotu do rodzinnego Gdańska!

W 1972 roku rodzina Chychłów wyjechała do Hamburga, a złotego medalistę olimpijskiego usunięto z leksykonów i encyklopedii. Warunku postawionego przez bezpiekę nie wypełnił; odwiedzał gdańskie groby bliskich, ale odwiedziny odbywały się w wielkiej tajemnicy; po raz ostatni przyleciał na początku wieku na pogrzeb siostry. Od kilku lat pierwszy polski mistrz olimpijski w ciężkim stanie przebywa w Domu Seniora w Hamburgu. W liście z 1985 roku do red. Tadeusza Olszańskiego napisał: „Zawsze czułem i czuję się nadal gdańszczaninem. Może moje pochodzenie i sytuacja przedwojennego Gdańska wycisnęły na mnie piętno tolerancji; zachowanie języka niemieckiego w Gdańsku było dla mnie i mojej rodziny tak samo naturalne jak zachowanie języka polskiego w Hamburgu”. W 2003 roku Rada Miasta Gdańsk nadała pięściarzowi tytuł Honorowego Obywatela Miasta.

Krzysztof Kraśnicki, gazeta-dobryznak.pl

ROK 2014 W BOKSIE OLIMPIJSKIM – ROKIEM ZYGMUNTA CHYCHŁY

PZB1

Decyzją Zarządu Polskiego Związku Bokserskiego z dnia 17 grudnia 2013 roku bieżący rok uzyskał patronat jednego z najlepszych pięściarzy w historii polskiego boksu i został nazwany ROKIEM ZYGMUNTA CHYCHŁY. W ten sposób PZB chce uhonorować pamięć wybitnego boksera, zdobywcę pierwszego po II wojnie św. złotego medalu olimpijskiego dla Polski. Nazwisko Zygmunta Chychły (ur. 5 listopada 1926 roku w Gdańsku) i jego postać będą nam więc towarzyszyły we wszystkich wydarzeniach boksu olimpijskiego w Polsce w 2014 roku.

Patron Związku w 1952 roku w Helsinkach został mistrzem olimpijskim w wadze półśredniej, dwukrotnie – w Mediolanie (1951) i Warszawie (1953) – zdobył tytuł mistrza Europy. W latach 1948-1950 i w 1952 roku był mistrzem Polski, a w 1949 roku sięgnął z Gedanią po drużynowe mistrzostwo kraju. 17 razy wystąpił w reprezentacji Polski, odnosząc 15 zwycięstw (ogółem w karierze stoczył 264 walki, z których 237 wygrał.

Prowadzony przez znanego trenera Brunona Karnatha gdańszczanin był bokserem o świetnym wyszkoleniu technicznym. Imponował znakomitym refleksem. Wyprowadzał szybkie, urozmaicone ciosy z półdystansu i dystansu. Dzięki tej wszechstronności i widowiskowemu sposobowi prowadzenia pojedynków zyskał miano najlepszego stylisty w boksie. Był przy tym nietuzinkowym strategiem. Po ćwierćfinałowej walce na helsińskim turnieju olimpijskim w 1952 r. z czechosłowackim czarodziejem ringu, mistrzem olimpijskim z Londynu (1948) Juliusem Tormą, Chychła powiedział:

- Widziałem Tormę w akcji kilka razy w życiu, ale sam z nim nigdy nie walczyłem. Widziałem jak zwodami, nonszalancją, twarzą o kamiennej obojętności wyprowadzał przeciwników z równowagi. Mnie nie wyprowadzisz w pole swoim spokojem – pomyślałem sobie. Rozpoczęła się walka. On zwód, ja zwód. On obojętny i spokojny, ja odpłacam się tym samym. Nie daję się wciągnąć w zwarcia. Uważam dobrze na jego lewy prosty. Torma usiłował kilka razy zdezorientować mnie balansem ciała i zaskoczyć jakimś niespodziewanie wyprowadzonym ciosem. Nie udało mu się. Natomiast ja zastosowałem bardzo mylący zwód, po którym wypuściłem prawy prosty na żołądek Czechosłowaka. Torma poczuł ten cios. Już teraz nie bałem się jego sztuczek. Już wiedziałem, że niczym mnie nie zaskoczy – wspominał Chychła.

Historia jego życia ma wszystkie typowe wątki dramatycznych losów przedwojennej Polonii gdańskiej. Siłą wcielony do Wehrmachtu, ucieka do II Korpusu Armii Polskiej gen. Władysława Andersa i walczy przeciwko Niemcom. Do Polski wraca w 1946 roku i pnie się na szczyty. Oszałamiający sukces „Zygi” w Helsinkach wykorzystują propagandowo władze PRL. Decydują, że musi wystartować w 1953 roku na Mistrzostwach Europy w Warszawie – dlatego lekarze ukrywają przed nim, że jest poważnie chory na gruźlicę. Po zdobyciu złota w Warszawie jego stan jest krytyczny. A chory przestaje być potrzebny. Musi leczyć się na własny koszt. Dla zdobycia pieniędzy sprzedaje trofea.

Od 1956 roku myśli o wyjeździe z Polski do Niemiec – do brata żony. Nie ucieka jak wielu, ale składa oficjalne podanie. Przez prawie 20 lat dostaje odmowy. Rodzina Chychłów cierpi biedę.

- Stracił pracę w klubie, musiał zamienić rękawice bokserskie na dźwiganie worków w porcie. Po kilku latach z Gedanii go zwolniono, potem pozwolono pracować w małych klubach, musiał jeździć do Wejherowa czy Lęborka. W końcu zaczął trenować w Marynarskim Klubie Sportowym w Gdyni – opowiadał w 2004 roku „Gazecie” syn „Zygi” – Zygmunt Chychła junior.

W 1972 roku Chychła z żoną i trzema synami dostają wreszcie pozwolenie na wyjazd, decydują się osiąść w Hamburgu, gdzie olimpijczyk zostaje zatrudniony na kolei. Schorowany od lat 90. XX w. przebywa w Domu Seniora w Hamburgu. Dzięki akcji „Gazety” w 2003 roku otrzymuje tytuł Honorowego Obywatela Gdańska.

- Reprezentował najwyższy poziom techniki w polskiej szkole boksu. Mądrość nad siłą. Odstawał od innych pięściarzy w szkole Feliksa Stamma. Tego nie można było się nauczyć, on miał instynkt, który pozwalał mu boksować w ringu intelektualnie. Jako człowiek był skromny, ale też i trudny w kontaktach, chyba ze względu na typowy życiorys gdańszczanina z rodziny polskiej. Starszy brat zamordowany przez Niemców, a ojciec więziony – mówi Tadeusz Olszański, dziennikarz sportowy, autor książki „Została legenda. Rzecz o Feliksie Stammie”.

Olszański po publikacji reportażu o Chychle w 1984 roku w „Tempie” dostał od boksera list. Oto wiele mówiące o nim fragmenty: „(…) Zawsze czułem i czuję się nadal gdańszczaninem. Może właśnie moje pochodzenie i sytuacja narodowościowa przedwojennego Gdańska wycisnęły na mnie piętno tolerancji (…). Wywalczone przeze mnie pasy mistrza Europy i medal olimpijski nie były niestety, a może i na szczęście, ze złota, tak, że przedstawiały tylko wartość moralną za którą nie można było wiele kupić. Tylko dlatego przetrwały w przeciwieństwie do innych nagród moją chorobę i czas niedostatku (…)”.

Zygmunt Chychła zmarł 26 września 2009 roku, w Domu Seniora w Hamburgu. Miał prawie 83 lata.

źródło: Marek Górlikowski/trojmiasto.gazeta.pl; Paweł Kowalski/gdansk.naszemiasto.pl

ZMARŁ LEGENDARNY WĘGIERSKI MISTRZ OLIMPIJSKI Z RZYMU

Węgierski boks okrył się dzisiaj żałobą, gdyż w wieku niespełna 76 lat zmarł Gyula Török, jeden z najwybitniejszy pięściarzy w historii tego kraju.  Urodzony 24 stycznia 1938 roku w Kispescie Török sześciokrotnie stawał na najwyższym stopniu podium mistrzostw swojego kraju, a podczas Igrzysk Olimpijskich w Rzymie (1960) wywalczył złoty medal w wadze muszej, pokonując w finale Sergeya Sivko z ZSRR.

W trakcie swojej kariery ten filigranowy pięściarz (161 cm), nazywany przez kolegów „Żabą”, reprezentował barwy klubów Kispesti AC (1948-1950), Kistext (1950-1954), MTK Budapeszt (1954-1963), Tatabányai Banyasz (1963-1965), by zakończyć karierę w stołecznym MTK w 1966 roku. W latach 1958-1964 aż 60 razy reprezentował barwy Węgier podczas meczów i turniejów międzynarodowych. Pierwszy poważny międzynarodowy sukces odniósł w 1959 roku, zdobywając srebrny medal Mistrzostw Europy w Lucernie. W 1964 roku w Tokio stanął do obrony złotego medalu Igrzysk Olimpijskich, ale z powodu kontuzji przegrał pierwszy pojedynek.

Po zakończeniu sportowej kariery został cenionym trenerem boksu, m.in. pracując w charakterze trenera klubowego i szkoleniowego konsultanta węgierskiej kadry narodowej (1993-1996). Problemy ze zdrowiem miał już 10 lat temu, kiedy doznał rozległego paraliżu i  chociaż stan jego zdrowia się znacznie poprawił, nie wrócił do wcześniejszej sprawności.

Opracował : Jarosław Drozd

RANKING 90-LECIA PZB (KOBIETY) – OD PAPIEROWEJ DO CIĘŻKIEJ

rank_kobiet

Przy okazji jubileuszu 90-lecia Polskiego Związku Bokserskiego opublikowaliśmy już trzy rankingi w których zestawiliśmy najlepsze polskie pięściarki i najlepszych pięściarzy bez podziału na kategorie wagowe oraz klasyfikację mężczyzn od wagi papierowej do superciężkiej. Dzisiaj czas na ostatnie zestawienie kobiet, sporządzone w rozbiciu na poszczególne kategorie wagowe. Przy tworzeniu naszego rankingu pod uwagę wzięliśmy jedynie medale zdobywane podczas Mistrzostw Świata, Europy i Unii Europejskiej oraz złote i srebrne medale Mistrzostw Polski.

Nasz ranking odrzuca jakiekolwiek sympatie i antypatie w stosunku do zawodników i reprezentowanych przez nich stylów walki. Kluczem do ustalenia hierarchii są tylko i wyłącznie wyniki sportowe (nie dotyczące oczywiście karier zawodowych), a nie tzw. sportowy potencjał, czy talent.

W poszczególnych kategoriach wagowych zwyciężyły: Ewelina Pękalska-Wicherska (papierowa), Karolina Michalczuk (musza i kogucia), Sandra Kruk (piórkowa), Karolina Graczyk (lekka), Kinga Siwa (półśrednia), Karolina Łukasik (lekkośrednia), Lidia Fidura (średnia), Beata Małek-Leśnik (półciężka) i Sylwia Kusiak (ciężka).

RANKING 90-LECIA PZB (KOBIETY) – OD PAPIEROWEJ DO CIĘŻKIEJ

PAPIEROWA [46-48]
1 Ewelina Pękalska-Wicherska
2 Patrycja Bednarek
3 Hanna Jaśniewicz
4 Izabela Warchoł
5 Sandra Brodacka
6 Kornelia Majewska
7 Kinga Ruszczyńska
8 Patrycja Kotlarz
9 Aneta Stefaniak
10 Katarzyna Marglewska

MUSZA [50-52]
1 Karolina Michalczuk
2 Katarzyna Czuba
3 Jagoda Karge
4 Ewelina Pękalska
5 Sandra Drabik
6 Daria Walczykiewicz
7 Kinga Ruszczyńska
8 Żaneta Cieśla
8 Magdalena Dalecka
10 Magdalena Kozłowska

KOGUCIA [54]
1 Karolina Michalczuk
2 Sandra Drabik
3 Aleksandra Paczka
4 Agata Karcz
5 Żaneta Cieśla
6 Kinga Nowakowska
7 Anna Ziółkowska
8 Martyna Letkiewicz
9 Joanna Potocka
10 Edyta Twardoch

PIÓRKOWA [57]
1 Sandra Kruk
2 Karolina Michalczuk
3 Karolina Graczyk
4 Cecylia Pudlicka
5 Aleksandra Paczka
6 Agnieszka Chuda
7 Monika Horzela
8 Agnieszka Nowosielska
9 Joanna Jędrzejczyk
10 Michalina Podlewska

LEKKA [60]
1 Karolina Graczyk
2 Anna Kasprzak
3 Sandra Kruk
4 Kinga Siwa
5 Monika Florek
6 Aleksandra Paczka
7 Agnieszka Nowosielska
8 Agata Pieprzyk
9 Wioleta Szawiel
10 Anna Ziółkowska

PÓŁŚREDNIA [63-66]
1 Kinga Siwa
2 Oliwia Łuczak
3 Karolina Koszela
4 Magdalena Stelmach-Wichrowska
5 Beata Małek-Leśnik
6 Ewa Gawenda
7 Izabela Cieślak
8 Ewa Brodnicka
9 Anna Pływaczyk
10 Sylwia Maksym

LEKKOŚREDNIA [67-71]
1 Karolina Łukasik
2 Katarzyna Furmaniak
3 Natalia Hollińska
4 Ewa Gawenda
5 Beata Małek-Leśnik
6 Justyna Sroczyńska
7 Katarzyna Cichosz
8 Sylwia Kimla
9 Joanna Młodożeniec
10 Ewa Piątkowska

ŚREDNIA [75]
1 Lidia Fidura
2 Anna Środowska
3 Beata Małek-Leśnik
4 Justyna Sroczyńska
5 Katarzyna Cichosz
6 Natalia Hollińska
7 Sylwia Kimla
8 Beata Ławrynowicz
9 Magdalena Mięsiak
10 Agata Puk

PÓŁCIĘŻKA [81]
1 Beata Małek-Leśnik
2 Sylwia Kusiak
3 Karolina Koszela
4 Ewa Piwowarska
5 Wioleta Michalska
6 Karolina Bagnowska
7 Patrycja Woronowicz
8 Maria Zienkiewicz

CIĘŻKA [+81]
1 Sylwia Kusiak
2 Anna Słowik
3 Beata Małek-Leśnik
4 Paulina Szmidt
5 Karolina Bagnowska
6 Irena Grochocińska
7 Paulina Bieć
8 Marlena Gawrońska
9 Izabela Firlit
10 Izabela Pyk

Opracował : Jarosław Drozd

RANKING 90-LECIA PZB (MĘŻCZYŹNI) – OD PAPIEROWEJ DO SUPERCIĘŻKIEJ

rank90

Przy okazji jubileuszu 90-lecia Polskiego Związku Bokserskiego opublikowaliśmy dwa rankingi w których zestawiliśmy najlepsze polskie pięściarki i najlepszych pięściarzy bez podziału na kategorie wagowe. Zgodnie z zapowiedzią prezentujemy dzisiaj pierwszy z dwóch rankingów 90-lecia PZB w rozbiciu na poszczególne kategorie wagowe. Przy sporządzaniu naszego zestawienia pod uwagę wzięliśmy jedynie medale zdobywane podczas Igrzysk Olimpijskich, Mistrzostw Świata, Europy i Unii Europejskiej oraz złote i srebrne medale Mistrzostw Polski.

Nasz ranking odrzuca jakiekolwiek sympatie i antypatie w stosunku do zawodników i reprezentowanych przez nich stylów walki. Kluczem do ustalenia hierarchii są tylko i wyłącznie wyniki sportowe (nie dotyczące oczywiście karier zawodowych), a nie tzw. sportowy potencjał, czy talent.

W poszczególnych kategoriach wagowych zwyciężyli: Łukasz Maszczyk (papierowa), Leszek Błażyński (musza), Robert Ciba (kogucia), Jerzy Adamski (piórkowa), Józef Grudzień (lekka), Jerzy Kulej (lekkopółśrednia), Leszek Drogosz (półśrednia), Wiesław Rudkowski (lekkośrednia), Tadeusz Walasek (średnia), Zbigniew Pietrzykowski (półciężka), Wojciech Bartnik (ciężka) i Janusz Zarenkiewicz (superciężka).

PAPIEROWA [48-49]
1 Łukasz Maszczyk
2 Henryk Średnicki
3 Andrzej Rżany
4 Hubert Skrzypczak
5 Henryk Pielesiak
6 Roman Rożek
7 Rafał Niedbalski
8 Ryszard Majdański
9 Zbigniew Ciota
10 Dawid Jagodziński

MUSZA [51-52]
1 Leszek Błażyński
2 Henryk Średnicki
3 Artur Olech
4 Andrzej Rżany
5 Henryk Kukier
6 Hubert Skrzypczak
7 Rafał Kaczor
8 Krzysztof Wróblewski
9 Mieczysław Forlański
10 Wiktor Moczko

KOGUCIA [54]
1 Robert Ciba
2 Zenon Stefaniuk
3 Brunon Bendig
4 Krzysztof Rogowski
5 Sławomir Zapart
6 Leszek Borkowski
7 Jan Gałązka
8 Piotr Gutman
9 Marcin Walas
10 Jan Kokoszka

PIÓRKOWA [56-58]
1 Jerzy Adamski
2 Krzysztof Kosedowski
3 Roman Gotfryd
4 Tomasz Nowak
5 Aleksy Antkiewicz
6 Ryszard Tomczyk
7 Krzysztof Szot
8 Michał Chudecki
9 Aleksander Polus
10 Andrzej Liczik

LEKKA [60-62]
1 Józef Grudzień
2 Jan Szczepański
3 Kazimierz Paździor
4 Aleksy Antkiewicz
5 Kazimierz Adach
6 Krzysztof Szot
7 Jacek Bielski
8 Ryszard Tomczyk
9 Zygmunt Milewski
10 Zbigniew Kowalski

LEKKOPÓŁŚREDNIA [63,5-64]
1 Jerzy Kulej
2 Leszek Drogosz
3 Bogdan Gajda
4 Kazimierz Szczerba
5 Marian Kasprzyk
6 Marcin Łęgowski
7 Dariusz Czernij
8 Artur Bojanowski
9 Mariusz Koperski
10 Michał Starbała

PÓŁŚREDNIA [67-69]
1 Leszek Drogosz
2 Zygmunt Chychła
3 Marian Kasprzyk
4 Kazimierz Szczerba
5 Jan Dydak
6 Antoni Kolczyński
7 Jan Arski
8 Zbigniew Kicka
9 Mariusz Cendrowski
10 Sylwester Kaczyński

LEKKOŚREDNIA
1 Wiesław Rudkowski
2 Jerzy Rybicki
3 Zbigniew Pietrzykowski
4 Józef Grzesiak
5 Robert Gortat
6 Jan Dydak
7 Henryk Dampc
8 Andrzej Krysiak
9 Paweł Kakietek
10 Hubert Kucznierz

ŚREDNIA [73-75]
1 Tadeusz Walasek
2 Jerzy Rybicki
3 Henryk Petrich
4 Witold Majchrzycki
5 Tomasz Borowski
6 Henryk Chmielewski
7 Witold Stachurski
8 Lucjan Słowakiewicz
9 Mirosław Nowosada
10 Józef Pisarski

PÓŁCIĘŻKA [80-81]
1 Zbigniew Pietrzykowski
2 Janusz Gortat
3 Paweł Skrzecz
4 Henryk Petrich
5 Franciszek Szymura
6 Tadeusz Grzelak
7 Stanisław Dragan
8 Aleksy Kuziemski
9 Stanisław Łakomiec
10 Roman Antczak

CIĘŻKA [91]
1 Wojciech Bartnik
2 Grzegorz Skrzecz
3 Andrzej Gołota
4 Andrzej Biegalski
5 Władysław Jędrzejewski
6 Stanisław Piłat
7 Tomasz Konarzewski
8 Lucjan Trela
9 Ludwik Denderys
10 Bogdan Węgrzyniak

SUPERCIĘŻKA [+91]
1 Janusz Zarenkiewicz
2 Henryk Zatyka
3 Grzegorz Kiełsa
4 Mariusz Wach
5 Marek Pałucki
6 Marcin Rekowski
7 Mateusz Malujda
8 Tomasz Zeprzałka
9 Tomasz Bonin
10 Patryk Brzeski

Opracował: Jarosław Drozd

KUBAŃSKA SZKOŁA BOKSU

Jako żywa skamielina z innej epoki pamiętam czasy, kiedy kubańska szkoła boksu dopiero raczkowała. Na olimpiadzie w Meksyku w 1968 roku pojawiło się dwóch kubańskich bokserów, którzy zrobili tam furorę. Enrique Regueiferos (waga lekkopółśrednia) i Rolando Garbey (waga lekkośrednia) nie byli bynajmniej jakimiś wirtuozami techniki, ale doszli do olimpijskiego finału przede wszystkim dzięki dynamitowi w pięściach. W walkach o złoty medal Garbey przegrał wyraźnie z rutynowanym Borisem Łagutinem z ZSRR, a Regueiferos po wyrównanej walce uległ stosunkiem głosów 2:3 naszemu nieodżałowanej pamięci Jerzemu Kulejowi. Kulej wielokrotnie później wspominał, że właśnie po ciosie Kubańczyka pierwszy raz w życiu był przez chwilę zamroczony w ringu, co wpłynęło też na jego decyzję o zakończeniu kariery.

Na kolejnej olimpiadzie w Monachium w 1972 roku Kubańczycy zdobyli już 3 złote medale w boksie, a gwiazdą pierwszej wielkości był Teofilo Stevenson w wadze ciężkiej. Rozpoczęła się długa era dominacji Kuby w światowym boksie amatorskim. Podobnie, jak w najlepszych czasach polskiej szkoły boksu Feliksa Stamma również sukcesy reprezentacji Kuby oparte były na różnorodności stylów. W każdej reprezentacji Kuby na wielką imprezę zdarzali się bokserzy o kompletnie różnych charakterystykach: finezyjni technicznie artyści ringu, królowie nokautu i bokserzy zamęczający przeciwników tempem i nieustannym atakiem. Łączyło ich tylko to, że wszyscy byli skuteczni.

W latach 80. i 90. w amatorskim boksie doszło do radykalnych zmian. Wprowadzono kaski ochronne, większe rękawice i maszynki do punktowania. Szczególnie wprowadzenie zasady, że każde trafienie liczy się jednakowo, niezależnie od tego, czy jest to muśnięcie, czy soczysty cios odrzucający głowę na pół metra, zmieniło boks amatorski nie do poznania. Czas królów nokautu skończył się definitywnie. Oczywiście posiadanie silnego ciosu nie szkodziło, ale też i niewiele pomagało. Na Kubie z tych zmian też wyciągnięto wnioski. Kiedy trzykrotny mistrz olimpijski i sześciokrotny mistrz świata Felix Savon (podejrzewany o najsilniejsze uderzenie w historii boksu) zaczął przegrywać, stało się jasne, że nowa generacja bokserów musi być zupełnie inna od poprzedników. Wyszkolono pokolenie mistrzów obcierek, niezbyt silnych fizycznie, ale łączących doskonałe wyszkolenie techniczne z niesamowitą ruchliwością i szybkością, bardziej ringowych tancerzy i szermierzy, niż bokserów w tradycyjnym tego słowa znaczeniu.

Niektórzy z tej generacji kubańskich pięściarzy przeszli na zawodowstwo i obecnie robią karierę na amerykańskich ringach. Są bardzo skuteczni, ale ich żywcem przeniesiony z amatorskich ringów sposób boksowania wzbudza mieszane uczucia wśród kibiców boksu. Od podziwu i zachwytu, aż po ostentacyjne buczenie na trybunach w czasie ich walk. Chodzi przede wszystkim o Guillermo Rigondeaux i Erislandy Larę, bo trzecia kubańska gwiazda, Yuriorkis Gamboa boksuje jednak trochę inaczej. Z większymi (Lara) lub mniejszymi (Rigondeaux) problemami obydwaj doszli do mistrzowskich pasów w swoich kategoriach, ale stacje telewizyjne odgrażają się, że nie będą transmitować ich walk, jeśli nie zmienią stylu swojego boksu.

Osobiście uważam ten styl boksu za zjawisko przejściowe, które zaskakuje swą odmiennością, tak jak kiedyś zaskakiwał wszystkich sposób walki Mike’a Tysona. Potrzeba czasu, aby wynaleziono na niego skuteczne antidotum. Gdzie go szukać, pokazał Alfredo Angulo, który wprawdzie przegrał z Larą, ale dwukrotnie potrafił dobrać mu się do skóry. Warto też zwrócić uwagę, że bynajmniej nie wszyscy kubańscy bokserzy zawodowi to wirtuozi techniki i ringowe błyskawice. Część z nich, jak np. Luis Ortiz, Yunier Dorticos, czy Yunieski Gonzalez stanowczo nawiązuje do tradycji Felixa Savona, Rolando Garbeya i Enrique Regueiferosa.

Opracował: Dariusz Chmielarski, bokserzy.cba.pl

NAJLEPSI POLSCY PIĘŚCIARZE 1974 ROKU

gajda

Rok ubiegły obfitował w dziesiątki interesujących imprez zarówno krajowych, jak i międzynarodowych, w których polscy pięściarze mieli okazję wykazania swej klasy i możliwości rozwojowych. Niestety, jak to już wielokrotnie podkreślaliśmy, rok 1974 nie zapisze się złotymi zgłoskami w historii naszego pięściarstwa. Był to bowiem rok kryzysów, załamań, w którym rzadka tylko była okazja do składnia rąk do oklasków. Nie jest jednak moim celem ocenianie aktualnego stanu posiadania, chociaż zwykle klasyfikacja doroczna jest po temu wyśmienitą okazją. Odstąpię od tej oceny, przedstawię tylko wyniki zawodników w poszczególnych kategoriach, nie zawsze premiując tych, którzy byli na świeczniku w kadrze Franciszka Kika i Stanisława Zientary. Wywodzi się to bowiem z wielu zachwiań formy faworyzowanych pięściarzy.

Przystępując do sklasyfikowania 110 najlepszych pięściarzy Polski dysponowałem materiałami z takich imprez jak:
1) Mistrzostwa świata w Hawanie
2) Młodzieżowe mistrzostwa Europy w Kijowie.
3) Turniej Przyjaźni w Ułan Bator.
4) Turnieje międzynarodowe za granicą (około 10), w których starowali polscy pięściarze.
3) Mecze międzypaństwowe (i mitingi) z Jugosławią, USA i NRD.
4) Indywidualne mistrzostwa Polski w Gdańsku.
5) Rozgrywki drużynowe w ligach.
6) Międzynarodowe turnieje organizowane w Polsce (Katowice, Szczecin, Łódź i Bydgoszcz).

W wypadku dość równej klasy sportowej a także podobnych wyników jakie osiągnęli np. dwaj zawodnicy na przestrzeni roku, musiałem oprzeć się na własnym wrażeniu, który z zawodników jest bardziej wartościowym pięściarzem. W ten oto sposób powstała lista 110 najlepszych pięściarzy. Na końcu zaś po raz pierwszy postanowiłem opublikować wykaz nazwisk zawodników, którzy nie zmieścili się w dziesiątkach najlepszych po to, by choć w ten sposób ich wyróżnić.

PAPIEROWA – HENRYK ŚREDNICKI

Przewaga mistrza i reprezentanta Polski Henryka Średnickiego była bardzo wyraźna. Nie przegrał on walki z krajowym konkurentem. Przyznam się, że byłem w poważnym kłopocie w jaki sposób zestawić pełną dziesiątkę zawodników. Juniorów występujących w rozgrywkach ligowych nie można przecież porównywać z seniorami. Większość pięściarzy z listy startowała w klubach już w wadze muszej, ale w kategorii tej nie mieliby szans zdobycia wysokich pozycji.

1 Henryk ŚREDNICKI (1955) „GKS” Katowice
2 Stanisław NIEBUDEK (1952) „Gwardia” Warszawa
3 Janusz MISIAK (1954) „Legia” Warszawa
4 Stanisław CHRZANOWSKI (1947) „Broń” Radom
5 Jerzy DOMINIK (1954) „Górnik” Jastrzębie
6 Józef RŻANY (1951) „Stal” Stalowa Wola
7 Mieczysław KOZŁOWSKI (1952) „Zawisza” Bydgoszcz
8 Antoni PAPIERSKI (1949) „Turów” Zgorzelec
9 Andrzej WORONOWICZ (1953) „Mazur” Ełk
10 Roman PIOTROWSKI (1949) „Moto” Jelcz

MUSZA – LESZEK BORKOWSKI

Daję przewagę Borkowskiemu nad pozostałymi rywalami, nawet nad Leszkiem Błażyńskim, który nie brał udziału w mistrzostwach Polski, ale w I lidze nie przegrał walki, raz tylko remisując. Skrzypczak, mimo zwycięstwa w meczu z USA i niezłej formy w paru innych pojedynkach, nie błyszczał w rozgrywkach ligowych, przegrywając 3 walki, 4-krotnie remisując. Wiążę nadzieję z rozwojem talentów Edwarda Szeteli i Jana Górnego. Byli to bezwzględnie wyróżniający się w sezonie pięściarze młodego pokolenia.

1 Leszek BORKOWSKI (1952) „Gwardia”
2 Leszek BŁAŻYŃSKI (1949) „BBTS” Bielsko-Biała
3 Ryszard CZERWIŃSKI (1954) „Stal” Szczecin
4 Jan GÓRNY (1953) „Carbo” Gliwice
5 Leszek STRASBURGER (1949) „Gwardia” Wrocław
6 Andrzej WNUK (1951) „Błękitni” Kielce
7 Edward SZETELA (1955) „Stal” Rzeszów
8 Hubert SKRZYPCZAK (1943) „Wybrzeże” Gdańsk
9 Jerzy ALEKSANDRZAK (1953) „Turów” Zgorzelec
10 Jan STEC (1952) „Victoria” Wałbrzych

KOGUCIA – LESZEK KOSEDOWSKI
Mimo że „etatowymi” reprezentantami kraju byli Ryszard Jagielski i Krzysztof Madej, stawiam ich za Kosedowskim, który do tytułu mistrza kraju dodał brązowy medal w Kijowie i 8 zwycięstw przy 1 porażce w II lidze. Gorszy bilans miał Jagielski. Przed Madejem klasyfikuję jeszcze Jacka Ballauna z warszawskiej „Gwardii”. Miał on kapitalny sezon, chociaż nie startował w imprezach międzynarodowych. Ballaun walczył w lidze 8 razy i tyleż razy zwyciężył. Piękny bilans. W kategorii koguciej, poza tym właściwie nic nowego. Starsi pięściarze utrzymywali przeciętną formę, młodzież z wyjątkiem Kosedowskiego i Ballauna nie błyszczała.

1 Leszek KOSEDOWSKI (1954) „Stoczniowiec” Gdańsk
2 Ryszard JAGIELSKI (1951) „Górnik” Pszów
3 Jacek BALLAUN (1954) „Gwardia” Warszawa
4 Krzysztof MADEJ (1949) „Carbo” Gliwice
5 Józef WITEK (1949) „Gwardia” Wrocław
6 Piotr SELLIN (1951) „Wybrzeże” Gdańsk
7 Antoni RÓŻNICKI (1953) „BKS” Bolesławiec
8 Mieczysław MASSIER (1949) „Miedź” Legnica
9 Henryk SZUMSKI (1950) „Stal” Rzeszów
10 Ryszard TALAR (1954) „Hutnik” Nowa Huta

PIÓRKOWA – ROMAN GOTFRYD

Sukcesy międzynarodowe Romana Gotfryda i Andrzeja Jagielskiego wysuwają ich przed mistrza Polski Jana Kokoszkę, który wygrał z obydwoma w Gdańsku. Niestety, Kokoszka potknął się w lidze o Parkołę i Januszewskiego, pięściarzy o wiele słabszych, nie zaliczanych do asów tej wagi. Bardzo wysoko klasyfikuję Kazimierza Przybylskiego, mimo że walczył on w 1974 roku nie za często w barwach swego klubu. Odniósł jednak wartościowe zwycięstwo w „Pasie Polusa” i nad mistrzem Europy Stephanem Forsterem. Nieźle prezentował się także inny młodzik – Piotr Bohosiewicz.

1 Roman GOTFRYD (1951) „Stal” Stalowa Wola
2 Andrzej JAGIELSKI (1949) „Hutnik” Nowa Huta
3 Jan KOKOSZKA (1947) „Stal” Rzeszów
4 Kazimierz PRZYBYLSKI (1954) „Zagłębie” Konin
5 Roman JANUSZEWSKI (1948) „Zawisza” Bydgoszcz
6 Zbigniew WYPYCH (1949) „Wybrzeże” Gdańsk
7 Janusz PIK (1948) „Górnik” Jastrzębie
8 Piotr BOHOSIEWICZ (1954) „Wisła” Kraków
9 Zdzisław NOWAK (1953) „Olimpia” Poznań
10 Leszek JAGODZIŃSKI (1946) „Górnik” Pszów

LEKKA – BOGDAN GAJDA

Bardzo ciekawa historia wydarzyła się w wadze lekkiej. Otóż mistrz Polski Bogdan Gajda, chociaż w większości startów reprezentacyjnych występował w kategorii lekkopółśredniej, w kraju był bezkonkurencyjny w lekkiej. I chociaż w klasyfikacji europejskiej stawiam go w wyższej wadze, w kraju postanowiłem umieścić pięściarza z Pszowa w niższej. Zasłużył na pierwsze miejsce zwycięstwem w Gdańsku, pokonaniem Tomczyka i Osetkowskiego, 13 zwycięstwami (bez porażki) w mistrzostwach drużynowych. Tomczyk niestety, dopiero mieści się na trzecim miejscu za Osetkowskim. Przewaga tych trzech zawodników nad pozostałymi jest bardzo wyraźna i nie widać, by ktoś mógł im zagrozić nawet w tym roku.

1 Bogdan GAJDA (1953) „Górnik” Pszów
2 Stanisław OSETKOWSKI (1952) „Stal” Rzeszów
3 Ryszard TOMCZYK (1950) „BKS” Bolesławiec
4 Jacek WĄSOWICZ (1950) „Gwardia” Wrocław
5 Alfred CICHOWLAS (1952) „Gwardia” Warszawa
6 Henryk ŚWIDERSKI (1954) „Stoczniowiec” Gdańsk
7 Bolesław FOKSIŃSKI (1948) „BBTS” Bielsko-Biała
8 Julian FRYZOWICZ (1949) „Stal” Stalowa Wola
9 Ryszard BUDNY (1949) „Victoria” Wałbrzych
10 Zygmunt ZBYSZEWSKI (1947) „Zagłębie” Konin

LEKKOPÓŁŚREDNIA – JAN SZCZEPAŃSKI

Jeszcze raz na czele listy w wadze lekkopółśredniej uplasował się mocno Jan Szczepański, mistrz kraju, zwycięzca wszystkich walk, w których występował w roku 1974. W kategorii tej mamy w zapasie trzech młodych, doskonale zapowiadających się chłopców, z których rozwojem wiążemy wielkie nadzieje. Mam tu na myśli Kazimierza Szczerbę, Zygmunta Pacuszkę i Andrzeja Durała. Myślę, że każdy z nich może już zdobyć prawo startu w katowickich mistrzostwach Europy o ile oczywiście, tak jak w przeszłości inni ich starsi koledzy, nie poprzestaną na dzisiejszych umiejętnościach, ale uparcie dążyć będą do podnoszenia swojego mistrzostwa.

1 Jan SZCZEPAŃSKI (1939) „Legia” Warszawa
2 Bogdan JAKUBOWSKI (1948) „Olimpia” Poznań
3 Kazimierz SZCZERBA (1954) „Hutnik” Nowa Huta
4 Włodzimierz CARUK (1949) „Gwardia” Warszawa
5 Jerzy BOBROWSKI (1949) „Wybrzeże” Gdańsk
6 Grzegorz BOHOSIEWICZ (1947) „Wisła” Kraków
7 Zygmunt PACUSZKA (1954) „Gwardia” Wrocław
8 Jan ŻELEŹNIAK (1947) „Turów” Zgorzelec
9 Jan KWACZ (1947) „Stoczniowiec” Gdańsk
10 Andrzej DURAŁ (1955) „GKS” Tychy

PÓŁŚREDNIA – ZBIGNIEW KICKA

Pozycja Zbigniewa Kicki jest tak pewna w kraju, jak i na liście europejskiej. Jerzego Rybickiego, mimo startu w mistrzostwach Polski i w turnieju o „Czarne Diamenty” półśredniej, klasyfikuję w lekkośredniej. W tej kategorii walczył w reprezentacji Polski, startował w niej też najczęściej w barwach swojego klubu. Klasyfikuję Alfonsa Stawskiego mimo, że walczył on tylko pół roku, ale nie przegrał walki. Zyskiem jest powrót do niezłej formy Zbigniewa Osztaba. W rozgrywkach II ligi i o wejście do ekstraklasy, Osztab wygrał 9 walk, a 1 zremisował. Jest to niezły bilans, być może jest on zapowiedzią powrotu utalentowanego rzeszowianina do krajowej czołówki.

1 Zbigniew KICKA (1950) „Górnik” Pszów
2 Józef STACHOWIAK (1950) „Olimpia” Poznań
3 Ryszard PETEK (1943) „Avia” Świdnik
4 Stanisław KOZŁOWSKI (1950) „Turów” Zgorzelec
5 Zbigniew JAWORSKI (1949) „BBTS” Bielsko-Biała
8 Zbigniew OSZTAB (1950) „Stal” Rzeszów
7 Bolesław NOWIK (1952) „Zagłębie” Lublin
8 Kazimierz LEWANDOWSKI (1950) „Wisła” Kraków
9 Alfons STAWSKI (1945) „Błękitni” Kielce
10 Józef KRZYWOSZ (1950) „Stal” Stalowa Wola

LEKKOŚREDNIA – WIESŁAW RUDKOWSKI

Przerwa w startach nie pozbawiła Wiesława Rudkowskiego pierwszego miejsca w Polsce. Zdobył on przecież prymat krajowy na turnieju w Gdańsku, występując w lidze i choć nie miał poważniejszych międzynarodowych sprawdzianów, trzeba postawić go przed Jerzym Rybickim. Z młodzieży chcę wyróżnić tylko łodzianina Ryszarda Pasiewicza, zawodnika silnego, odważnego i bojowego. Będę uważnie przypatrywać się jego dalszym występom.

1 Wiesław RUDKOWSKI (1946) „Legia” Warszawa
2 Jerzy RYBICKI (1953) „Gwardia” Warszawa
3 Wiesław NIEMKIEWICZ (1952) „Zagłębie” Lublin
4 Edmund MONTEWSKI (1948) „Gwardia” Warszawa
5 Zbigniew ZAKRZEWSKI (1949) „Wybrzeże” Gdańsk
6 Eugeniusz BACA (1949) „Walka” Zabrze
7 Edward ZABOROWSKI (1951) „Zawisza” Bydgoszcz
8 Józef BALCEROWICZ (1951) Stoczniowiec” Gdańsk
9 Ryszard PASIEWICZ (1955) „Gwardia” Łódź
10 Jerzy SOBCZAK (1950) „Widzew” Łódź

ŚREDNIA – EDMUND HEBEL

Przyznam się, że byłem w ogromnym kłopocie kogo postawić na pierwszym miejscu w wadze średniej. Oczywiście nie dlatego, że mamy w tej kategorii paru asów, ale po prostu nie wiedziałem w jaki sposób ocenić przeciętność konkurentów. Mistrzem Polski został Stanisław Jastrzębski, przegrywał jednak w lidze i to przez dyskwalifikację. Edmundowi Heblowi w Gdańsku przyznano zwycięstwo nad Markiem Łuszczyńskim, na które nie zasłużył. Łuszczyński rzadko walczył w lidze, bowiem zmieniał barwy klubowe. Ryszard Sitkowski boksował ze zmiennym szczęściem. Jan Kaczorowski nie był pokonany w lidze, ale też nie uczestniczył w Mistrzostwach Polski. Postanowiłem w tej sytuacji przyznać pierwsze dwa miejsca Heblowi i Kaczorowskiemu, Jastrzębskiego natomiast przesunąć za Łuszczyńskiego. Wierzę w talent pięściarza z Wrocławia, obawiam się jednak czy nie zabraknie mu hartu w nauce boksowania, bo bić to on się potrafi. Jeśli Jastrzębski będzie chciał zadomowić się na stałe w krajowej czołówce, musi częściej korzystać z porad swego trenera Andrzeja Wojciechowskiego, nie zaś zawierzać swej sile.

1 Edmund HEBEL (1948) „Wybrzeże” Gdańsk
2 Jan KACZOROWSKI (1947) „Górnik” Jastrzębie
3 Marek ŁUSZCZYŃSKI (1952) „Walka” Zabrze
4 Stanisław JASTRZĘBSKI (1950) „Gwardia” Wrocław
5 Ryszard SITKOWSKI (1948) „Avia” Świdnik
6 Czesław BIELECKI (1949) „Błękitni” Kielce
7 Andrzej JAŁOWIECKI (1950) „GKS” Tychy
8 Eugeniusz KOWALCZYK (1951) „Stal” Stalowa Wola
9 Edward KORPALSKI (1952) „Zawisza” Bydgoszcz
10 Eugeniusz WOŹNIAK (1951) „Moto” Jelcz

PÓŁCIĘŻKA – JANUSZ GORTAT

Można powiedzieć, że w kategorii półciężkiej nic się nowego nie zdarzyło. Na czele oczywiście Janusz Gortat, za nim Jacek Kucharczyk i Tadeusz Wajgelt. Z czołówki postępy zrobił jedynie podopieczny Zenona Stefaniuka Piotr Musiolik. Na liście sami znani zawodnicy (nawet Adamski, mimo młodego wieku), z których rozwojem nie można wiązać żadnych nadziei.

1 Janusz GORTAT (1948) „Legia” Warszawa
2 Jacek KUCHARCZYK (1954) „Gwardia” Warszawa
3 Tadeusz WAJGELT (1945) „Sokół” Piła
4 Piotr MUSIOLIK (1954) „GKS” Tychy
5 Wiesław ADAMSKI (1954) „Legia” Warszawa
6 Ryszard MŁYŃCZAK (1949) „Stal” Rzeszów
7 Grzegorz PIGOŃ (1949) „BBTS” Bielsko-Biała
8 Jerzy BOGDAŃSKI (1946) „Walka” Zabrze
9 Zbigniew SUCHOSZEK (1948) „Górnik” Zagórze
10 Kazimierz MROWIEĆ (1949) „Metal” Tarnów

CIĘŻKA – ANDRZEJ BIEGALSKI

Bokser z Pszowa, mimo braku większych międzynarodowych sukcesów, pewnie uplasował się na pierwszym miejscu w kraju, nie przegrywając w ciągu roku żadnej walki z rodzimym rywalem. I w tej wadze, tak jak w półciężkiej, nie widać nikogo, kto mógłby zdystansować przewodzącą trójkę zawodników — Biegalskiego, Trelę i Skoczka. Klaudiusz Waldyra, chociaż zwyciężał na ogół w lidze, spuścił z tonu i z… reklamy jaką swego czasu wokół niego zrobiono. Trener Antoni Zygmunt pracujący teraz w Jastrzębiu, mówił mi, że jeszcze spróbuje Klaudiusza nauczyć sztuki boksowania, ale żadnej gwarancji, oczywiście, dać nie może.

1 Andrzej BIEGALSKI (1953) „Górnik” Pszów
2 Lucjan TRELA (1942) „Stal” Stalowa Wola
3 Jerzy SKOCZEK (1946) „Gwardia” Warszawa
4 Jerzy STODULSKI (1951) „Turów” Zgorzelec
5 Janusz GERLECKI (1950) „Stoczniowiec” Gdańsk
6 Ryszard MAZUR (1950) „Olimpia” Poznań
7 Klaudiusz WALDYRA (1951) „Górnik” Jastrzębie
8 Karol GROLIK (1951) „GKS” Tychy
9 Tadeusz KAŹMIERCZAK (1948) „Start” Elbląg
10 Tadeusz BIENIEK (1950) „Błękitni” Kielce

KANDYDACI
Przedstawiam teraz wykaz nazwisk zawodników, którzy wyróżniali się niezłymi wynikami w 1974 roku i mieli pewne szanse znalezienia się na listach klasyfikacyjnych.

PAPIEROWA — nikt.
MUSZA — Alfons Kuśnierz, Edward Maczuga, Marian Guc, Zenon Otręba, Roman Gawłowski, Włodzimierz Gąsiorek, Andrzej Andrachiewicz, Zygmunt Wrzesiński, Władysław Pilecki i Stanisław Iwanicki.
KOGUCIA — Artur Olech (także w muszej), Zbigniew Bińczak, Marian Łagocki, Roman Bratkowski, Andrzej Sznajder, Janusz Krampa (także w piórkowej), Stanisław Barański.
PIÓRKOWA — Franciszek Czaczyk, Ryszard Korpik, Anatol Kozak, Henryk Witkowski, Joachim Bogatka, Antoni Litwin, Jan Nowicki, Ryszard Wąsowicz, Zbigniew Parkoła, Andrzej Graś.
LEKKA — Jan Ryl, Franciszek Samotyja, Jerzy Habryka, Mieczysław Mernek, Mieczysław Mucha, Romuald Keister, Marian Musiał, Janusz Grzegorzewski, Kazimierz Pieniążek, Zbigniew Chmura.
LEKKOPÓŁSREDNIA — Krzysztof Pierwieniecki, Jerzy Lewandowski, Andrzej Kaleta, Gustaw Lenkiewicz, Remigiusz Haraburda, Jan Rinke (także w półśredniej), Zbigniew Kula, Edward Wołosz, Andrzej Dubisz, Andrzej Krówczyński, Włodzimierz Woszczek.
PÓŁSREDNIA — Zbigniew Kuciński, Adam Koźlik (także w Iekkośredniej), Jerzy Kleinschmidt, Zdzisław Kłos, Jan Madej, Jerzy Dubisz, Krzysztof Frąszczak.
LEKKOSREDNIA — Jerzy Filipiak, Leszek Żeleźniak, Jan Kula, Ryszard Dziopa, Bolesław Wosik, Piotr Osiak, Krzysztof Mesjasz, Walenty Wójcik.
ŚREDNIA — Zbigniew Kaclmowicz, Mirosław Mendroch, Marek Guzielak, Janusz Woźniak, Witold Zawadzki, Zygmunt Bieniuk, Andrzej Bartniczuk (także w lekkośredniej), Andrzej Siodła, Władysław Kania, Zbigniew Szybiński.
PÓŁCIĘŻKA — Marek Migdalski, Zbigniew Gawryjałek, Marian Klass.
CIĘŻKA — Zdzisław Kowalski, Mieczysław Budyń, Antoni Kuskowski, Paweł Szulżycki.

Opracował: Lucjan Olszewski, BOKS, nr 2 (1975).

ZBIGNIEW PIETRZYKOWSKI „CZEMPIONEM 90-LECIA PZB”

rank90

Jubileusz 90-lecia Polskiego Związku Bokserskiego jest doskonałą okazja do posumowania wyników osiągniętych w tym czasie przez nasze zawodniczki i zawodników. W związku z tym pozwoliliśmy sobie na opracowanie czterech rankingów – najlepszej polskiej pięściarki i najlepszego pięściarza bez podziału na kategorie wagowe, oraz dwa rankingi (kobiet i mężczyzn) w rozbiciu na poszczególne kategorie wagowe.

Przy sporządzaniu rankingu 90-lecia PZB pod uwagę wzięliśmy jedynie medale zdobywane podczas Igrzysk Olimpijskich, Mistrzostw Świata, Europy i Unii Europejskiej oraz złote i srebrne medale Mistrzostw Polski. Nasze zestawienie odrzuca jakiekolwiek sympatie i antypatie w stosunku do zawodników i reprezentowanych przez nich stylów walki. Kluczem do ustalenia hierarchii są tylko i wyłącznie wyniki sportowe (nie dotyczące oczywiście karier zawodowych), a nie tzw. sportowy potencjał, czy talent.

Dla potrzeb naszego rankingu postanowiliśmy zawodniczkom i zawodnikom przyznawać punkty pomocnicze za następujące osiągnięcia: złoty medal olimpijski (15 punktów), złoto Mistrzostw Świata (12), srebro olimpijskie (10), brąz olimpijski i srebro Mistrzostw Świata i złoto Mistrzostw Europy (po 8), brąz Mistrzostw Świata (6), srebro Mistrzostw Europy i złoto Mistrzostw Unii Europejskiej (5), brąz Mistrzostw Europy i srebro Mistrzostw Unii Europejskiej (po 3), brąz Mistrzostw Unii Europejskiej i złoto Mistrzostw Polski (po 2) i srebro Mistrzostw Polski (1).

Po wnikliwym przeliczeniu sportowych zasług naszych pięściarzy okazało się, że zwycięzcą Rankingu 90-lecia PZB serwisu polskiboks.pl, czyli „Czempionem 90-lecia PZB” został Zbigniew Pietrzykowski (82 punkty), wyprzedzając Jerzego Kuleja (67) i Tadeusza Walaska (51). W pierwszej dziesiątce znaleźli się również w kolejności: Jerzy Rybicki (49), Leszek Drogosz (48), Józef Grudzień (46), Wiesław Rudkowski (45), Henryk Średnicki (42), Janusz Gortat (39) i Jan Szczepański (38).

TOP 100 – NAJLEPSI PIĘŚCIARZE W 90-LETNIEJ HISTORII PZB

1.    Zbigniew Pietrzykowski 82
2.    Jerzy Kulej 67
3.    Tadeusz Walasek 51
4.    Jerzy Rybicki 49
5.    Leszek Drogosz 48
6.    Józef Grudzień 46
7.    Wiesław Rudkowski 45
8.    Henryk Średnicki 42
9.    Janusz Gortat 39
10.    Jan Szczepański 38

11.    Paweł Skrzecz 37
12.    Leszek Błażyński 36
Andrzej Rżany 36
14.    Zygmunt Chychła 35
15.    Jerzy Adamski 33
Henryk Petrich 33
17.    Wojciech Bartnik 32
Łukasz Maszczyk 32
Artur Olech 32
20.    Robert Ciba 30

21.    Bogdan Gajda 29
22.    Aleksy Antkiewicz 28
Kazimierz Paździor 28
Hubert Skrzypczak 28
25.    Marian Kasprzyk 27
Kazimierz Szczerba 27
27.    Zenon Stefaniuk 25
28.    Henryk Kukier 24
Franciszek Szymura 24
30.    Krzysztof Szot 23
Ryszard Tomczyk 23

32.    Brunon Bendig 22
Tomasz Borowski 22
Tadeusz Grzelak 22
35.    Stanisław Dragan 21
Roman Gotfryd 21
Rafał Kaczor 21
Krzysztof Kosedowski 21
Marcin Łęgowski 21
Witold Majchrzycki 21
Janusz Zarenkiewicz 21

42.    Tomasz Nowak 20
Grzegorz Skrzecz 20
44.    Andrzej Gołota 19
Mirosław Nowosada 19
46.    Michał Chudecki 18
Jan Dydak 18
Andrzej Liczik 18
Ryszard Petek 18
50.    Kazimierz Adach 17
Mieczysław Forlański 17
Antoni Kolczyński 17
Leszek Kosedowski 17
Aleksy Kuziemski 17

55.    Dariusz Czernij 16
Henryk Pielesiak 16
Witold Stachurski 16
58.    Andrzej Biegalski 15
Jacek Bielski 15
Henryk Chmielewski 15
Aleksander Polus 15
Roman Rożek 15
Henryk Zatyka 15

64.    Robert Gortat 14
Józef Grzesiak 14
Władysław Jędrzejewski 14
Krzysztof Rogowski 14
68.    Mariusz Cendrowski 13
Piotr Gutman 13
Paweł Kakietek 13
Mariusz Koperski 13
Józef Kruża 13
Stanisław Piłat 13
Krzysztof Wróblewski 13

75.    Jan Arski 12
Leszek Borkowski 12
Antoni Czortek 12
Zbigniew Kicka 12
Tomasz Konarzewski 12
Henryk Niedźwiecki 12

81.    Stanisław Łakomiec 11
Mateusz Mazik 11
Zygmunt Milewski 11
Wiktor Moczko 11
Józef Pisarski 11
Lucjan Słowakiewicz 11
Lucjan Trela 11
Piotr Wilczewski 11
Sławomir Zapart 11
Krzysztof Zimnoch 11

91.    Ludwik Denderys 10
Jan Gałązka 10
Bogdan Jendrysik 10
Janusz Kasperczak 10
Grzegorz Kiełsa 10
Bogdan Węgrzyniak 10
97.    Roman Antczak 9
Henryk Dampc  9
Sylwester Kaczyński 9
Andrzej Krysiak  9
Edmund Sobkowiak 9
Michał Starbała
Marcin Walas 9
Maciej Zegan 9

90 LAT PZB: ZE SZPALT STARYCH GAZET. PIERWSZE ZAWODY PIĘŚCIARSKIE

pzb90lat

Jubileusz PZB skłonił mnie do próby odnalezienia śladów powstania Związku na łamach ówczesnych gazet. Wyniki kilkudniowej penetracji w Bibliotece Narodowej w Warszawie przedstawiają się jednak nader skromnie. Prasa codzienna w ogóle na temat powstania PZB nie zamieściła żadnej wzmianki. Jedynie „Polska Zbrojna”, prowadząca – jak na owe czasy – obszerny dział sportowy, w notatce anonsującej w dniu 7 grudnia 1923 roku turniej bokserski (planowany początkowo na 15-16 grudnia), nadmieniła, że protektorat nad imprezą w sensie sportowym obejmuje nowo powstały Związek Bokserski”.

Specjalistyczny „Przegląd Sportowy”, pismo ukazujące się w końcu od ponad dwóch lat, powstanie PZB skwitował całkowitym milczeniem. Powrócę jednak na chwilę do anonsu zamieszczonego w „Polsce Zbrojnej”. Oto co pisano:

„Turniej ten traktować należy jako imprezę czysto sportową i nie należy go porównywać z widowiskiem cyrkowo-dochodowym obliczonym jedynie na bluff i naiwność nie orientującej się publiczności. Poza dodatkowym bowiem celem (dochód z imprezy miał być przeznaczony na Fundusz Olimpijski), turniej będzie miał cele propagandystyczne, poprzedzony zostanie krótką prelekcją o zasadach boksu, aby umożliwić widzom należyte zrozumienie walki bokserskiej”.

O tym, że czołową rolę w ukonstytuowaniu się Polskiego Związku Bokserskiego odegrał czynny pięściarz i dziennikarz Wiktor Junosza-Dąbrowski wszystkim wiadomo. Tak na dobrą sprawę, to Dąbrowski był jedynym ówczesnym publicystą, który z pasją propagował mało znany sport, o czym świadczy nie tylko artykuł o boksie zamieszczony w „Rzeczpospolitej” z 2 grudnia 1922 roku, o czym wspominał w swoich publikacjach red. Aleksander Reksza, ale też publikacja z 18 lipca 1923 roku na łamach „Stadionu” pt. „W sprawie Związku Bokserskiego,” w którym autor pisze m.in.:

„Związek Związków powierzył w swoim czasie Polskiemu Towarzystwu Atletycznemu opiekę nad młodym polskim sportem bokserskim, polecając mu równocześnie zorganizowanie samodzielnego związku bokserskiego na zasadach amatorskich. PTA przystąpiło obecnie energicznie do pracy, tak, że w najbliższym czasie związek prawdopodobnie już rozpocznie swą działalność, oraz zorganizuje mistrzostwa Polski 1923 r. Zainteresowanie się boksem wzrasta u nas z dnia na dzień, reglamentacja polskiego sportu bokserskiego od pierwszej chwili jego rozwoju i z innych względów będzie ogromnie korzystna. Pozwoli bowiem od razu skierować go na dobre tory, nadać mu zdrowy kierunek, uprzedzić i uniemożliwić niepożądane objawy spaczenia, zabezpieczyć go od szkodliwych prądów.”

Autor, jak widać, z niniejszych słów – już przed powołaniem PZB przestrzegał przed wypaczeniami w pracy organizacyjnej i sportowej. Sporo miejsca w artykule Junosza-Dąbrowski poświęcił boksowi zawodowemu. Pisze, że:

„Albo ignorować zupełnie sport zawodowy i pozostawić go samemu sobie, albo rozciągnąć i nad nim swoją kontrolę. Ze względu na ogólne cele sportu — zdawałoby się, że jedynie pierwsze stanowisko wytrzymuje krytykę. Sport zawodowy przez samą zawodowość przestaje być sportem i nie może obchodzić związku amatorskiego. Jednak praktyka Zachodu pokazała, że zajęcie takiego stanowiska miałoby zgubny wpływ właśnie na sport amatorski i że w interesie tego ostatniego, jest rozciągnięcie jak najściślejszej kontroli nad sportem zawodowym, ujecie go w karby, zmniejszenie jego wpływów ujemnych i wykorzystanie dla sportu amatorskiego niektórych jego dobrych cech.”

Sporo miejsca poświęcił autor zadaniom, jakie powinien wypełniać przygotowywany do powstania PZB.

„Po pierwsze Związek powinien dobijać się u władz państwowych wydania absolutnego zakazu urządzania jakichkolwiek występów bokserskich, nie organizowanych przez Związek lub osoby do tego przez Związek uprawnione, a również zakazać przyjmowania w nich udziału osobom nie posiadającym wydanej przez niego legitymacji członkowskiej. Dalej, aby zapewnić odpowiedni poziom sportowy meczów zawodowych, Związek winien wydawać legitymacje tylko bokserom wykwalifikowanym (we Francji w tym celu obecnie zamierzają wprowadzić obowiązkowy egzamin dla bokserów zawodowych)… Wszelkie mistrzostwa mogą być przyznawane tylko przez Związek i walki o mistrzostwo sędziowane przez wydelegowanego przez Związek sędziego.”

Przez długi czas historycy boksu nie mogli ustalić miejsca, w którym zebrali się działacze 2 grudnia 1923 roku w celu powołania PZB. Mogę na podstawie lektury gazet, głównie „Stadionu” ostatecznie wyjaśnić tę wątpliwość. Otóż zebranie nie odbyło się, jak dotąd sądzono, w Polskim Towarzystwie Atletycznym, ale w lokalu redakcji „Stadionu” w Warszawie przy ulicy Szucha 23. Oto co pisano w numerze 32 z czwartku 6 grudnia 1923 roku „Stadionu”:

„[…] Posiedzenie odbyło się w lokalu „Stadionu” w obecności 14 osób (tu na marginesie uwaga: otóż red. Reksza rozszyfrował 13 nazwisk — uczestników posiedzenia, na liście figuruje jeszcze 14 nazwisko obok podpisu Wiktora Junoszy-Dąbrowskiego, którego nie można zidentyfikować). Zebranie zagaił p. Pytlasiński, oddając następnie przewodnictwo p. mecenasowi Samborskiemu. Po przyjęciu uchwały o utworzeniu Związku, przystąpieniu do Związku Związków (Sportowych – przyp. A.C.) i do Międzynarodowego Związku Bokserskiego (realizacja tej uchwały nastąpiła dopiero w 1925 roku), obecni wysłuchali referatu p. Junoszy-Dąbrowskiego o projekcie statutu i regulaminu technicznego, który postanowiono przesłać zainteresowanym organizacjom celem bliższego rozpatrzenia […]. Jak z powyższego wynika, sprawa utworzenia Związku Bokserskiego, która tak długo pozostawała w zapomnieniu – weszła nareszcie w okres urzeczywistnienia. Sądząc po szybkości, z jaką sport bokserski rozwija się szczególnie na kresach zachodnich, Polski Związek Bokserski wkrótce winien zająć jedno z wybitniejszych miejsc wśród naszych organizacji sportowych”.

Informacja ta podpisana była inicjałami W.J., czyli bez zastrzeżeń można przyjąć, że jej autorem był Wiktor Junosza.

W następnym numerze „Stadionu” znalazłem informację, że w niedzielę, 16 grudnia odbędzie się również w redakcji „Stadionu” zjazd delegatów wszystkich polskich organizacji bokserskich. W tym samym piśmie w numerze 34 Junosza-Dąbrowski zamieścił artykuł pt. „Boks w Polsce a Olimpiada”, w którym proponował sprawdzenie czołowych zawodników – Ertmańskiego, Kuczkowskiego, Cywińskiego, Świtka i Gerbicha w mistrzostwach Polski, spotkaniach międzynarodowych i wyraża przekonanie, że „w boksie amatorskim możemy konkurować z innymi nacjami, gdyż na Zachodzie najwybitniejsi zawodnicy przechodzą sukcesywnie na zawodowstwo.”

Trzeba jeszcze dodać, że podczas zebrania, które odbyło się 16 grudnia 1923  roku na wniosek porucznika Kazimierza Laskowskiego uznano „Stadion” za oficjalny organ PZB.

Chciałbym zatrzymać się na pierwszej imprezie bokserskiej zorganizowanej pod egidą Polskiego Związku Bokserskiego, która odbyła się 15 grudnia 1923 roku w cyrku przy ulicy Ordynackiej w Warszawie. Z uwagi na to, że całkowity dochód z imprezy był przeznaczony na Fundusz Olimpijski, dyrekcja cyrku udostępniła swoje pomieszczenia bezpłatnie. Przypomnę wyniki walk wraz z wagami, jakie mieli zawodnicy podczas zawodów:

Jan Gotowała (Kujawski Klub Sportowy – Inowrocław) pokonał w 4 rundach na punkty Magida (Z.A.W.F. Warszawa, niestety nie udało mi się rozszyfrować nazwy tego stowarzyszenia) – 56 kg, Leon Kuczkowski (Wielkopolski Klub Sportowy Poznań) wygrał w 4 rundach na punkty z Więckowskim (Polskie Towarzystwo Atletyczne Warszawa) – 61,5 kg, por. Kazimierz Laskowski (Warszawa) – 69 kg, zremisował w 2 rundach z por. Leonem Berskim (Poznań) – 67 kg, Kazimierz Świtek (Kujawski Klub Sportowy Inowrocław) – 66,5 kg, pokonał w 4 rundach na punkty Szulmana (Warszawa) – 59 kg, Jan Ertmański (Wielkopolski Klub Bokserski Poznań) – 66,5 kg, znokautował w 1 rundzie Rządkowskiego (Warszawa) – 63 kg, por. Wiktor Junosza-Dąbrowski (Warszawa) znokautował w 3 rundzie Miazia (Polskie Towarzystwo Atletyczne) – obaj 80 kg.

Walki były komentowane pod kątem fachowym przez kpt. Jana Barana, sędziował Sołtan-Trojecki, przy czym zdaniem sprawozdawcy ..Stadionu” ukrywającego się pod pseudonimem „Sem” — wydawało się, że sędzia prowadził walki zbyt tolerancyjnie. Tak więc wraz z jubileuszem 90-lecia PZB należałoby chyba obchodzić również … jubileusz 90-lecia utyskiwania na sędziów! Z opisu walk wynika, że Więckowski (przeciwnik Kuczkowskiego) 11-krotnie znalazł się na deskach. Rundy trwały 2 minuty, a sprawozdawca zakwestionował stan techniczny ringu, stwierdzając, że „…deski ringu powinny być heblowane”, a poziom ringu podwyższony w celu zapewnienia lepszej widoczności.

Sprawozdanie z imprezy znalazłem także w „Polsce Zbrojnej”, gdzie mylnie podano nazwisko przeciwnika Świtka (Borowski), ale pisze się jednocześnie, że zawody cieszyły się wielkim zainteresowaniem, przy czym sprawozdawca zdumiewa się „dużą ilością dam wśród publiczności”. Zawody warszawskie, pierwsze jakie zorganizował PZB, przyniosły dochód w postaci 260 milionów marek. Mniej zorientowanym chciałbym przypomnieć, że były to czasy olbrzymiej inflacji, a o wartości pieniądza świadczą następujące ceny: w dniu 5 grudnia 1923 r. 100 kg cukru kosztowało 35 mln marek, a 23 grudnia ten sam cukier osiągnął wartość 58 mln marek. I tę informację zdobyłem przypadkowo, poszukując na łamach gazet pierwszych publikacji na temat boksu.

Opracował: Adam Ćwikliński, BOKS, nr 12, 1983

90-LAT PZB: OKOLICZNOŚCI POWSTANIA POLSKIEGO ZWIĄZKU BOKSERSKIEGO

pzbjubil

Jeszcze przed wybuchem pierwszej wojny światowej, boksu nauczali dwaj warszawscy nauczyciele Stanisław Budny i Stanisław Szczepkowski. Wprawdzie boks w wykonaniu dwóch panów Stanisławów spełniał rolę samoobrony, bowiem głównie zajmowali się oni szermierką, to jednak można ich uznać bez wahania za prekursorów pięściarstwa.

Dopiero po zakończeniu wojny, wraz z powrotem do wolnej Polski ludzi, którzy przebywali na Zachodzie Europy, można mówić o bardziej zorganizowanych formach pracy sportowej. Byli żołnierze i oficerowie, zapoznawszy się z walką na pięści we Francji, w Niemczech, Anglii, a także w Ameryce, przenieśli ten sport do kraju. Szczególną rolę w popularyzowaniu boksu odegrała YMCA – Young Men’s Christian Association, która w okresie powojennym organizowała w Europie szereg pokazów w różnych dyscyplinach, w tym w pięściarstwie. Pierwsze takie zawody w Polsce odbyły się z początkiem 1920 roku, a ich uczestnikami byli m.in. angielscy marynarze. Ten pokaz nie wywołał jednak szerszego oddźwięku, boks nie był bowiem dla społeczeństwa sportem zrozumiałym, tak jak na przykład zapaśnictwo. W tym samym czasie poza YMCA w Warszawie, boks znalazł się w programie Polskiego Towarzystwa Atletycznego, a w Poznaniu powstał Klub Atletyczny „Zbyszko”, zaraz potem w Łodzi – „Łódzki Klub Bokserski”. Bardzo ożywione inicjatywy cechowały Inowrocław, gdzie po powrocie z Francji działał por. Wiktor Junosza-Dąbrowski, założyciel Kujawskiego Klubu Bokserskiego.

Wielką zasługą stowarzyszenia YMCA było zorganizowanie pod koniec 1920 roku w Warszawie trzymiesięcznego kursu Szkoły Wychowania Fizycznego, w której programie był boks. Absolwentem tej szkoły był m.in. Eugeniusz Nowak, […] wielki propagator boksu, zawodnik, nauczyciel, działacz. W roku 1921 YMCA zorganizowała w Warszawie pierwsze nieoficjalne mistrzostwa Polski, w których startowali zawodnicy z Warszawy i Gdańska, a w tym samym czasie w Poznaniu klub „Zbyszko” urządził pierwsze mistrzostwa Wielkopolski, w których uczestniczyli zawodnicy poznańscy, inowrocławscy i grudziądzcy. Ośrodek poznański wyróżniał się wówczas wielką aktywnością. Nauczali tam boksu Felicjan Latowski – po powrocie z Francji, Maksymilian Brencz i Franciszek Szumnarski, a także kpt. Jan Baran w ramach Centralnej Wojskowej Szkoły Gimnastyki i Sportów.

W Warszawie poza wspomnianymi już Stanisławami Szczepkowskim i Budnym największe zasługi w popularyzowaniu walki na pięści położyli: mjr Franciszek Balcerkiewicz, por. Kazimierz Laskowski, wyborny szermierz i pięściarz, Leon Berski, Eugeniusz Nowak, a także — chociaż głównie zajmował się zapasami – Władysław Pytlasiński, prezes Polskiego Towarzystwa Atletycznego, pod którego opiekę Związek Związków Sportowych oddał boks. W Łodzi krzewili boks początkowo inż. Franciszek Kannenberg oraz po przeniesieniu się ze stolicy Eugeniusz Nowak. Na Śląsku, gdzie najszybciej poczęły tworzyć się kluby, wiodącą rolę odgrywali Wilhelm Snopek i Ryszard Denisch.

Niemalże we wszystkich ośrodkach w roku 1923 odbywały się zawody mające na celu spopularyzowanie walki na pięści. Nie było specjalnego regulaminu walki, opierano się na przepisach zaczerpniętych z zawodowstwa, w rękawicach 6-uncjowych, walcząc nawet po 6-10 rund.

Miejscem spotkania 14 prekursorów boksu była redakcja „Stadionu” w Warszawie przy ulicy Szucha 23. Z inicjatywą utworzenia PZB od dawna występował Wiktor Junosza-Dąbrowski, publikując artykuły o tematyce bokserskiej w „Rzeczpospolitej” i w „Stadionie”. Opracował on, czerpiąc wzorce z Francji, projekt statutu i regulaminu PZB i te dokumenty były przedmiotem obrad 2 grudnia 1923 roku.
010b
W historycznym zebraniu sprzed 60 lat uczestniczyli: Władysław Pytlasiński (PTA), Kazimierz Laskowski (sekcja bokserska klubu poznańskiego Pentatlón), Jerzy Pochwalski (reprezentował AZS Kraków i Sokoła Zgierz), Władysław Karczmarek (szkoła bokserska Knock-out), Jan Wacław Łada (prezes klubu Knock-out), Henryk Królikowski-Muszkiet (PTA), Franciszek Woliński (Kujawski Klub Bokserski), Zygmunt Szajer (RS ZAWF), Roman Niewiadomski (Cestes Warszawa), Władysław Kowalski (Wielkopolski Klub Bokserski), Wiktor Junosza-Dąbrowski (Warszawa), Felicjan Latowski (Wielkopolski Klub Bokserski), Stanisław Samborski (PTA). Niestety, nie można dzisiaj odszyfrować nazwiska czternastego uczestnika historycznego zebrania.

Powołano tymczasowy zarząd PZB, na czele którego stanął mecenas Stanisław Samborski, a jego zastępcą został kpt. Henryk Królikowski-Muszkiet. Sekretarzem został mianowany Wiktor Junosza-Dąbrowski, skarbnikiem Inż. Roman Niewiadomski, a członkami Kazimierz Laskowski, Władysław Kowalski i Franciszek Woliński. Jako się rzekło zarząd miał charakter tymczasowy. Już na 16 grudnia 1923 roku zwołano walne zgromadzenie z udziałem większej liczby uczestników. I to zebranie odbyło się w redakcji „Stadionu”. Przyjęto na nim opracowany przez Wiktora Junoszę-Dąbrowskiego statut regulamin. W zarządzie nastąpiły minimalne zmiany. Na przykład nie znalazł się w nim główny twórca PZB Junosza-Dąbrowski co z pewnością można tłumaczyć faktem, że w najbliższym czasie planował wyjechać do Paryża. Prezesem ponownie wybrano Samborskiego, I wiceprezesem Królikowskiego-Muszkieta, II wiceprezesem Jana Strzeszewskiego, skarbnikiem Niewiadomskiego, sekretarzem Kazimierza Laskowskiego, członkami Kowalskiego i Wolińskiego, a zastępcami Matczaka i Jana Ertmańskiego. Utworzono Komisję Rewizyjną, na czele której stanął sam Pytlasiński. Członkami zostali wybrani Zybert i Jerzy Pochwalski.

Opracował: Lucjan Olszewski, BOKS, nr 12 (1983)

FORMA SPORTOWA I PRZETRENOWANIE

gloves 01

Marzeniem każdego trenującego pięściarza jest jak najszybsze osiągnięcie wysokiej formy sportowej i jak najdłuższe jej utrzymanie. Co to jest forma sportowa, jakie są charakterystyczne jej objawy i jak ją osiągnąć?

Forma sportowa jest to wysoki poziom zdolności organizmu do wykonywania wysiłku fizycznego, pełny jego rozkwit pod względem fizjologicznym i anatomicznym w wyniku systematycznego treningu sportowego w połączeniu z wysokim rozwojem cech moralnych i siły woli. Trening zawodniczy polega na stopniowym przystosowaniu ustroju pod względem czynnościowym do wysiłku fizycznego, w wyniku, wielokrotnie powtarzanych ćwiczeń. W ustroju powstają zmiany fizjologiczne w kierunku podniesienia jego wydolności. Uwidacznia się to nie tylko podczas pracy, np. zawodów sportowych, walk treningowych, w czasie wykonywania prób czynnościowych opartych na wysiłku fizycznym, ale również w funkcji organizmu w czasie spoczynku.

U wytrenowanego pięściarza w czasie spoczynku obserwujemy: wolne tętno tzw. bradycardię, umiarkowane ciśnienie krwi, wolne głębokie oddechy, natomiast w oczekiwaniu na rozpoczęcie pracy, podczas tzw. stanów przedstartowych opanowanie i dobre samopoczucie, chęć do stoczenia walki sportowej i osiągnięcie dobrego wyniku sportowego. Wszystko to świadczy o dobrej kondycji ogólnej zawodnika niezbędnej do osiągnięcia formy sportowej, czyli stanu przemijającego, maksymalnego przygotowania do pokonywania wielkich wysiłków fizycznych.

Trening powinien być przystosowany do indywidualnych cech zawodnika: budowy ciała pięściarza, wrodzonych dyspozycji czynnościowych, przygotowania fizycznego i psychicznego. Np. zawodnicy o usposobieniu agresywnym, hołdujący ciągłemu atakowi w czasie walki, wymagają innego przygotowania treningowego, kondycyjnego i technicznego, niż zawodnicy boksujący w defensywie. Innego przygotowania treningowego wymagają zawodnicy o sylwetce szczupłej, wysokiej od zawodników krępych, niskich i bardzo silnych. Bliższa ocena tych właściwości zawodnika stanowi o wyborze metody treningowej.

Do pełnej formy sportowej prowadzi więc bardzo systematyczny trening pod kierunkiem wysoko kwalifikowanych trenerów i pod kontrolą sportowo-lekarską. Oczywiście reżim treningowy musi być przestrzegamy łącznie z okresem wypoczynku, procesów odnowy, kontrolą odżywiania itp.

Objawami formy sportowej są:

1) dobre samopoczucie zawodnika, chęć do treningu i brania udziału w zawodach, ochota spotykania się z groźnymi przeciwnikami,
2) uzyskiwanie wysokich wyników sportowych,
3) szybka adaptacja do wysiłku,
4) najwyższa aktywność narządów i układów organizmu w czasie wysiłku,
5) szybki powrót do normy po zakończonym wysiłku sportowym,
6) wysokie wartości parametrów fizjologicznych świadczące o pełnym rozkwicie czynnościowym organizmu (testy sprawnościowe, wyniki badań lekarskich).

Wszystkie te objawy i parametry fizjologiczne razem wzięte świadczą o stopniu uzyskanej formy sportowej. Formę sportową można utrzymać przez dłuższy czas, regulując odpowiednio natężanie treningu. Tylko bardzo doświadczeni zawodnicy mogą pozwolić sobie na własny model treningu. W wyniku bowiem nieprawidłowego i niekontrolowanego treningu, prowadzonego na własną rękę bez wiedzy trenera, sportowiec może się doprowadzić do stanów patologicznych, zamiast do uzyskania formy sportowej — do przemęczenia i przetrenowania.

Zawodnicy powinni zdawać sobie sprawę z tego co nazywamy zmęczeniem, przemęczeniem, a co przetrenowaniem organizmu. Zmęczenie jest to chwilowe obniżenie poziomu zdolności do pracy organizmu jako skutek wykonanej pracy. Zmęczenie w procesie szkoleniowym występuje bardzo często po każdym treningu w zależności od obciążenia. Jest to proces jakby obronny organizmu przed nadmierną eksploatacją. Zachowanie odpowiednich warunków higienicznych po treningu składających się na tzw. procesy odnowy (kąpiel, odpoczynek, masaż), zdolność organizmu do wysiłków fizycznych szybko powraca, osiągając nawet wyższe zdolności do pracy. Dlatego też odpowiedni odpoczynek uważany jest powszechnie za formę kontynuacji treningu.

Przy niedostatecznym wytresowaniu i przygotowaniu fizycznym pięściarza wykonywanie nadmiernego wysiłku fizycznego (na treningu lub przez udział: w zawodach) przewyższającego jego możliwości czynnościowe może doprowadzić do ostrego przemęczenia.

Objawami ostrego przemęczenia są:
1) silne osłabienie (czasem omdlenie),
2) zawroty głowy,
3) wymioty,
4) bladość powłok skórnych,
5) znaczne obciążenie tętniczego ciśnienia krwi,
6) czasem zakłócenie czynności nerek (zmiany w moczu).

Dlatego nie należy nigdy brać udziału w zawodach lub współzawodniczyć w nadmiernych wysiłkach fizycznych w innej formie bez dostatecznego przygotowania, ponieważ może to doprowadzić do fatalnych w skutkach następstw w stanie zdrowia. Czasem odbić się to może szkodliwie na dalszej karierze pięściarza.

Wykonywanie niekontrolowanych, dużych wysiłków fizycznych przez wytrenowanych nawet zawodników oraz zbyt częsty udział w zawodach może doprowadzić do przetrenowania. Przetrenowanie występuje więc u sportowca, który osiągnął już pewien poziom treningowy, jednakże nastąpiły nieprawidłowości w metodzie treningowej (szczególna eksploatacja organizmu zawodnika). Również dopuszczanie zawodników do zawodów w okresie osłabienia organizmu, np. w okresie rekonwalescencji po chorobach lub w czasie choroby, może sprzyjać rozwojowi przetrenowania.

Objawami przetrenowania są objawy subiektywne (podmiotowe) dotyczące samopoczucia boksera, jak:

1) niechęć do treningu,
2) depresja psychiczna (przygnębienie),
3) zwiększona wrażliwość na bodźce zewnętrzne,
4) szybsze męczenie się,
5) brak apetytu,
6) zaburzenia snu,
7) dolegliwości kostno-stawowe.

Są też objawy obiektywne stwierdzane przez lekarza, a mianowicie:

1) obniżenie ogólnej wydolności fizycznej,
2) potrzeba dłuższego odpoczynku po wykonaniu pracy,
3) spadek wagi ciała,
4) podwyższenie ciśnienia skurczowego krwi,
5) podwyższenie częstości tętna,
6) obniżenie pojemności życiowej płuc,
7) obniżenie wyników prób czynnościowych,
8) skłonności do kontuzji mięśniowo-ścięgnistych.

Jest rzeczą pożądaną, aby każdy zawodnik orientował się jakie są objawy formy sportowej czy przetrenowania, jednak sam nie może z tego stanu wyciągać zbyt daleko idących wniosków, szczególnie na podstawie jednego z powyżej wymienionych objawów np. zaburzeń snu, czy nawet szybszego męczenia się. W każdym z takich przypadków pięściarz powinien być poddany konsultacji lekarza-specjalisty sportowego, znającego zawodnika, metodę treningową, mogącego jednocześnie przeprowadzić testy fizjologiczno-sprawnościowe.

Przy obecnych wymaganiach treningowych (stosowanych obciążeniach) prowadzenie treningu bez konsultacji lekarza-specjalisty nie tylko nie gwarantuje pełnych sukcesów, ale jednocześnie może stanowić zagrożenie dla zdrowia zawodnika

Opracował: dr Zbigniew Ruciński

WYBITNI TRENERZY – STAMM, SZCZEPAN I KRUŻA – O SEKUNDOWANIU

stamm01

Sekundant to wyraz pochodzenia łacińskiego oznaczający „wspierać”, „popierać”. Oznacza doradcę i opiekuna pięściarza w czasie walki. Spotykamy się z opiniami, że niektórzy trenerzy są doskonałymi sekundantami, tzn. umieją dobrze kierować swymi podopiecznymi w czasie walki. Inni natomiast, mimo iż prowadzą zawodników wybitnie uzdolnionych, to jednak często udzielają im takich wskazówek, które mogą spowodować nawet stratę zaufania pięściarza. Spotykałem się z opiniami niektórych wybitnych zawodników, którzy po kilkuletnich startach dochodzili do wniosku, że sekundant jest im potrzebny wyłącznie do udzielania pomocy pod względem fizycznym, aby w czasie przerwy pomagał w odświeżaniu. Odrzucają natomiast pomoc pod względem taktycznym oraz psychicznym.

Odpowiedzmy więc na parę pytań

- Jaka jest rola sekundanta w przygotowaniu pięściarza do walki?
- Jakie cechy powinny charakteryzować dobrego sekundanta?
- Czy można rozdzielać znaczenie terminów trener i sekundant?
- Czy konieczne jest podpowiadanie w czasie walki?

Z pytaniami tymi postanowiłem zwrócić się do trzech wybitnych trenerów.

FELIKS STAMM: SEKUNDANT NIE MOŻE STOSOWAĆ SZABLONU

W szkoleniu pięściarzy i podczas sekundowania im nigdy nie stosowałem szablonu. Dążyłem do tego by każdy z nich dysponował własnym, niepowtarzalnym, ale odpowiednim dla siebie stylem rozgrywania walki. Ta indywidualność każdego pięściarza jest niesłychanie ważna dla drużyny. Jeżeli zawodnicy walczą podobnie do siebie, to jakby z góry odkrywają karty. Mówiło się o polskiej szkole boksu, ale przecież inny styl reprezentowali Pietrzykowski, Walasek, Kulej, Kasprzyk, Kruża, a jeszcze inny Drogosz, Grudzień, Paździor, Stefaniuk.

Praktyka pięściarska wskazuje konieczność udzielania pomocy pięściarzowi. Najlepiej jest kiedy zawodnikowi sekunduje jego trener. Sekundantem nie może być człowiek nie znający boksu dokładnie lub nie zapoznany z właściwościami bojowymi danego pięściarza. Niektórzy pięściarze popełniają wielki błąd, uważając za zbyteczną pomoc sekundanta.

Od pierwszej chwili pracy z reprezentacją wymagałem od swych podopiecznych stałego ruchu po ringu, umiejętności manewru. Prawie każda walka jaką kierowałem była niemalże inna. Przeciwnicy przecież rzadko są do siebie podobni, każdy bowiem ma własny styl ataku oraz własne sposoby obron.

W czasie sekundowania, nie każdemu zawodnikowi można udzielać wskazówek w języku literackim… Przypominam sobie mecz z Austrią w Łodzi 1937 roku, a szczególnie walkę w wadze ciężkiej Stanisława Piłata z Lutzem. Nasz pięściarz wyczekiwał, dał się kilkakrotnie zaskoczyć przeciwnikowi i pierwszą rundę wyraźnie przegrał. W czasie przerwy udzieliłem mu ostrej reprymendy, grożąc nawet, że nigdy nie będę mu sekundował. W następnej rundzie trudno było poznać Piłata. Udzielona reprymenda podziałała jako swoisty doping. Znokautował Austriaka prawym sierpowym. Na mistrzostwach Europy w Mediolanie 1937 roku w finale Aleksander Polus zmierzył się z niezwykle silnym Włochem Cortonesi. W poprzednich walkach Polus spisywał się doskonale, prasa okrzyczała go najlepszym technikiem. Na początku walki z Włochem Polus był bezradny, zaskoczony ciągłymi atakami. W czasie przerwy rozmówiłem się z nim odpowiednio ostro… Zauważyłem, że Polus nie może doczekać się gongu. Po usłyszeniu sygnału rzucił się na Włocha, atakował seriami, Cortonesi zagubił się w defensywie, otrzymał ostrzeżenie i Polus wyrównał straty. W trzeciej rundzie Polak w dalszym ciągu miał inicjatywę. Po ogłoszeniu zwycięstwa płakał ze szczęścia i dziękował mi, że po pierwszej rundzie ostro go zbeształem.

Dla sekundanta niezwykle ważne są informacje o przeciwnikach jego pięściarzy. Mam na myśli nie tylko styl walki, ale i sposób przygotowania się do pojedynku. Częste kontakty międzynarodowe umożliwiały mi poznanie czołowych zawodników w poszczególnych kategoriach. Jeżeli nie znałem przeciwnika, to tak kierowałem walką, aby rywal wcześniej odkrył swoje karty. Wtedy było już łatwiej.

Błędem sekundanta jest, że unika on poddawania swego pięściarza w bardzo dramatycznych dla niego sytuacjach ringowych. Nie zdarzyło się w mojej karierze trenerskiej, aby mój podopieczny sam poddał się. Sekundant nie powinien jednak kierować się ambicją i jeżeli zachodzi konieczność, to nawet w pierwszej rundzie może zdecydować się na poddanie zawodnika.

MICHAŁ SZCZEPAN: PIĘŚCIARZA TRZEBA POZNAĆ

Najważniejszą sprawą dla sekundanta jest poznanie „od podszewki” zawodnika, którego poprowadzi się w walce. Pamiętam dawne półroczne czasem okresy przebywania pięściarzy kadry na zgrupowaniach. Wtedy trener Feliks Stamm miał doskonałe warunki, aby wszechstronnie ich poznać. Obecnie trener kadry nie ma możliwości wielomiesięcznej koncentracji. W tej sytuacji o wiele trudniej jest sekundować reprezentantowi kraju, aniżeli zawodnikowi znanemu z klubu. Wie się o nim wszystko, o jego wytrenowaniu, wartości psychicznej, umiejętnościach i słabościach.

Ważne jest, aby sekundant miał własny „bank informacji”. Mam tu na myśli choćby swój brulion, w którym zapisuję wyniki z każdej kolejki ligowej, jaki pięściarz i w jakiej wadze startował, kto wyróżnił się itp. Będąc w posiadaniu takich informacji, mogę prowadzić trening pod takim kątem, by poznać dokładnie przyszłego przeciwnika.

W czasie trwania walki nie powinno się podpowiadać, a jeżeli tak, to na tyle, na ile pozwalają przepisy. System naszych rozgrywek ligowych powoduje, że walka o punkty odbywa się często za wszelką cenę. Ze zdobytych punktów rozlicza się trenera i dlatego trudno dziwić się, że sekundanci nie potrafią czasem utrzymać nerwów na wodzy. W walkach juniorów sędzia nie powinien reagować na podpowiadanie typu szkoleniowego, które mają na celu zabezpieczyć zawodnika, a nie będą decydować o jego zwycięstwie np. „przyciągnij brodę, podnieś lewą rękę itp.”

Moim wzorem sekundanta jest trzykrotny mistrz olimpijski, trener węgierski – Laszlo Papp, który może imponować każdemu. Zarówno na turnieju olimpijskim w Monachium, jak i na innych zawodach Laszlo Papp odznaczał się niezwykłym spokojem, ale zarazem był rygorystyczny w realizacji założeń taktycznych. W czasie międzynarodowego turnieju pięściarskiego w Berlinie, Laszlo Papp poddał na początku trzeciej rundy swego pięściarza, mimo, że wynik walki pozostawał sprawą otwartą. Poddał go, ponieważ zawodnik ten nie wykazywał zdyscyplinowania taktycznego.

JÓZEF KRUŻA: WAŻNY JEST PLAN WALKI

Uważam, że nie można rozgraniczać funkcji trenera i sekundanta. Dobry trener, który potrafi nauczyć zawodnika techniki, założeń taktycznych i doskonale znający swego wychowanka na pewno będzie również dobrym sekundantem. Poza sportem powinien wiedzieć także m.in. w jakich warunkach żyje, mieszka jego zawodnik, w jakim towarzystwie spędza czas. To wszystko jest pomocne w szkoleniu i wychowywaniu sportowca, a potem także ułatwia prowadzenie pięściarza w czasie najważniejszych imprez.

Przygotowanie pięściarzy do walki odbywa się na długo przed konkretnymi zawodami. Służy temu np. obserwacja pojedynków ewentualnych rywali. Wykorzystując w ub. roku wolną niedzielę przyjechałem do Warszawy na spotkanie „Legii” z „BBTS”. Obserwacje i zanotowane uwagi mogą być przydatne w indywidualnym przygotowaniu pięściarzy do zawodów. Tak się właśnie stało. Mój zespół pokonał „BBTS” na jego ringu. Nie wiem czy udałoby się nam wygrać, gdybym wcześniej nie widział bielszczan w akcji.

Przed zawodami w każdym klubie odbywa się odprawa z pięściarzami, w czasie której charakteryzuje się rywali i układa indywidualne plany walki. Jeszcze bezpośrednio przed walką przypominam swemu pięściarzowi o planie taktycznym, który mogę jednak zmienić już po pierwszej rundzie, jeżeli tego wymaga sytuacja.

W czasie trwania walki — moim zdaniem — powinno się podpowiadać zawodnikowi. Na pewno sekundant widzi lepiej błędy i jego uwagi w walce mogą mieć często znaczenie decydujące. Mogą być również stosowane sygnały umowne np. pokaz, gwizdanie lub klaskanie. W czasie przerw przekazuję uwagi krótkie, najwyżej dwa, trzy zdania. Zawodnik powinien do końca przerwy przemyśleć udzielone rady i zastosować je w następnej rundzie.

Moim ideałem sekundanta był Feliks Stamm, którego można określić mianem trenera-ojca. Był bardzo wymagający, umiał strofować – jak była potrzeba i nawet żartować w narożniku celem rozładowania napięcia walką.

PRÓBA PODSUMOWANIA

Walka bokserska związana jest z pewnym ryzykiem. Zawodnik nawet najwyższej klasy, winien mieć więc przy sobie człowieka, którego darzy pełnym zaufaniem. Takim człowiekiem powinien być właśnie trener i sekundant. Trener, który od początku kariery prowadzi zawodnika, poznał go doskonale, wie co i jak mu doradzić, jak i kiedy dodać animuszu, kiedy zaś go utemperować.

Pięściarz przyzwyczaja się do wychowawcy, wierzy w jego sugestie i rady. Podopieczny nie może ani chwili zwątpić w słuszność taktyki i uwag przekazywanych przez sekundanta. Nie powinien dopuszczać myśli, że walkę może przegrać tylko dlatego, że sekundant zasugerował błędną taktykę. Nie powinno go więc opuszczać uczucie zaufania do swego sekundanta.

Przepisy bokserskie zezwalają zawodnikowi na korzystanie z pomocy jednego sekundanta i jednego pomocnika. Pracę tych ludzi powinna cechować harmonijność, a obowiązki powinny być dokładnie podzielone. Przykładem mogli dawniej służyć trenerzy Feliks Stamm i Paweł Szydło. Pomocnik sekundanta wykonuje wprawdzie funkcje techniczne, ale są one tak samo ważne, jak i wskazówki udzielane pięściarzowi przez sekundanta. Zwrócę tu szczególnie uwagą na rolę pomocnika sekundanta w czasie meczu, kiedy musi on dopilnować rozgrzewki pięściarza, pomóc w bandażowaniu rąk, założeniu rękawic i przygotować psychicznie do pojedynku.

Jakie cechy powinny charakteryzować dobrego sekundanta? Powinien być to człowiek opanowany, uważny, aby nie gubić się w trudnej sytuacji i nie wprowadzać zbytniej nerwowości u swego podopiecznego. Powinien umieć analizować walkę, a dysponując szybkim refleksem, z analizy wyciągnąć błyskawiczne wnioski. W pracy sekundantów można często zauważyć też pewne błędy, oto niektóre z nich:

- Brak szybkiej reakcji przy podejmowaniu decyzji o poddaniu często prowadzi do niepotrzebnych nokautów.
- W wypadku kontuzji – wchodzenie w kompetencje lekarza dyżurnego – udzielanie zawodnikowi pomocy lekarskiej celem ukrycia kontuzji.
- Nieprzestrzeganie etyki sportowej – głośne podpowiadanie i krytykowanie orzeczeń sędziego.
- Zbytnia gadatliwość w czasie minutowej przerwy międzyrundowej. W rezultacie pięściarz w następnej rundzie popełnia najczęściej te same błędy.
- Niestaranne i niedokładne wiązanie rękawic. Podczas walki sędzia ringowy zmuszony jest ponownie wiązać zawodnikowi.
- Nieprzestrzeganie higieny. Idzie np. o wycieranie tym samym ręcznikiem wszystkich pięściarzy.

Opracował: Roman Dębicki, BOKS, nr 3 (1975)

NAJLEPSI POLSCY PIĘŚCIARZE 1973 ROKU

Gortat Janusz

Dorocznym zwyczajem klasyfikujemy najlepszych naszych seniorów na podstawie osiągniętych przez nich wyników sportowych w ubiegłym roku. Jest to już nasza dziewiąta lista challenge’owa. Autor list klasyfikacyjnych nie rości sobie prawa do nieomylności, chociaż starał się opracować zestawy dziesięciu zawodników w każdej wadze możliwie najobiektywniej. Odrzuciłem zupełnie wszelkie zasługi zawodników z dawnych lat, nie premiowałem faworytów trenerów kadry narodowej, opierałem się jedynie na wynikach imprez zarówno krajowych, jak i w międzynarodowej obsadzie.

Szczególnie dużo bogatego materiału dały imprezy turniejowe oraz zwycięstwa odnoszone w mistrzostwach drużynowych I i II ligi, a także o wejście do II ligi. Jeżeli np. jakiś pięściarz staczający 12 walk w I lidze, wygrał z nich aż 10, to z pewnością nie jest to bokser słaby, nawet jeśli w mistrzostwach Polski nie startował lub startując nie odnióisł wartościowego sukcesu. Po prostu, by znaleźć się na liście klasyfikacyjnej za cały rok, trzeba w ciągu tego roku reprezentować dość równą formę.

Oto pełny wykaz ubiegłorocznych imprez, które dały podstawę do sklasyfikowania 110 najlepszych polskich seniorów:
1) mistrzostwa Europy w Belgradzie,
2) mistrzostwa Polski w Łodzi,
3) mecze międzypaństwowe z Jugosławią, z USA, NRF i NRD oraz z Wirttembergią i Badenią,
4) Spartakiada Armii Zaprzyjaźnionych i Spartakiada Gwardyjska,
5) międzynarodowe turnieje młodzieżowe – Turniej Przyjaźni w Galati, w NRD i we Włoszech,
6) turnieje międzynarodowe w Szczecinie Katowicach, Bratysławie, Ostrawie, Budapeszcie, Ułan Bator, Santiago de Cuba, Mińsku, Leningradzie, Berlinie i w Austrii.
7) spotkania mistrzowskie w I i II lidze oraz o wejście do II ligi.

Kiedy przeglądałem protokoły z meczów ligowych udostępnione przez Wydział Sportowy PZB nie znalazłem, jak przed rokiem, tak znacznej rozpiętości startu zawodników w wagach. Rzadko spotykałem nazwiska pięściarzy wędrujących aż po trzech kategoriach, co nie tylko nie było zgodne z regulaminem, ale poważnie utrudniało klasyfikację. W przypadkach, kiedy zawodnik startował w klubie w dwóch wagach, za podstawę brałem albo start w indywidualnych mistrzostwach Polski, albo większą liczbę walk rozegranych w wadze. Dotyczy to m.in. tak znanych zawodników jak: Jerzy Wichman, Andrzej Wnuk, Andrzej Andrachiewicz, Roman Gotfryd, Stanisław Kozłowski, Ryszard Petek, Józef Stachowiak, Marian Kasprzyk, Tadeusz Wajgelt.

Spotkałem się z jednym niecodziennym zdarzeniem odnoszącym się do pięściarza z „Turowa” Antoniego Papierskiego. Otóż bokser ten dwukrotnie startował w I lidze – raz w wadze koguciej, raz w muszej, a w mistrzostwach Polski w papierowej, wygrywając w eliminacjach z Woronowiczem. Potem Papierski startował w wadze papierowej w dwóch turniejach międzynarodowych w Ostrawie i w Leningradzie. W Ostrawie wygrał jedną walkę na skutek kontuzji przeciwnika po tym szczęśliwym zwycięstwie zdobył drugie miejsce. W Leningradzie przegrał. Trener Franciszek Kik bardzo ceni Papierskiego właśnie w wadze papierowej, przyznając mu w klasyfikacji zamieszczonej na łamach „Przeglądu Sportowego” nawet trzecie miejsce. Za wyniki z ub. roku w klasyfikacji „Boksu” pięściarz z „Turowa” ledwo zmieścił się na liście wagi papierowej, choć i do dziesiątej pozycji miałem poważne zastrzeżenia.

WAGA PAPIEROWA – RYSZARD CZERWIŃSKI

Mistrz Polski przestał już być „papierkiem”, ale w tej wadze był rzeczywiście najlepszy w kraju. Szkoda, że tych wewnętrznych sukcesów nie poparł wynikami międzynarodowymi. Na liście najlżejszej kategorii figuruje niemalże sama młodzież. Postępy zrobili Dominik i Odalski, zatrzymali się w rozwoju Niebudek i Kozłowski.

1 Ryszard CZERWIŃSKI (1954) „Pogoń” Szczecin
2 Jerzy DOMINIK (1954) „Górnik” Jastrzębie
3 Bogdan PIÓRO (1954) „Gwardia” Wrocław
4 Józef RŻANY (1951) „Resovia” Rzeszów
5 Stanisław CHRZANOWSKI (1947) „Broń” Radom
6 Stanisław NIEBUDEK (1952) „Błękitni” Kielce
7 Mieczysław KOZŁOWSKI (1952) „Brda” Bydgoszcz
8 Wojciech ODALSKI (1954) „Polonia” Warszawa
9 Janusz MISIAK (1954) „Lublinianka” Lublin
10 Antoni PAPIERSKI (1949) „Turów” Zgorzelec

WAGA MUSZA – LESZEK BŁAŻYŃSKI

Bardzo mocna była w ubiegłym roku pozycja Leszka Błażyńskiego, mimo dwumiesięcznej przerwy w startach, kiedy to boczył się na swój klub, a „BBTS” usiłował go „wychować” dyskwalifikacją. Przed rokiem bielszczanin dzielił pierwsze miejsce ze Stanisławem Lechowskim, z którym zrelsztą w roku olimpijskim dwa razy przegrał. Rok 1973 był niepomyślny dla Lechowskiego – w mistrzostwach Polski nie startował, w imprezach międzynarodowych sukcesów inie odniósł, a zwycięstwa nad słabymi rywalami w rozgrywkach wojewódzkich nie mają zbyt wielkiej wartości. Dlatego też klasyfikuję go dopiero na 10 pozycji, mimo że z kilkoma bokserami znajdującymi się przed nim powinien łatwo wygrać. W wadze muszej pewne postępy w wyszkoleniu poczynili Borkowski i Górny. W tej wadze klasyfikuję po raz ostatói Romana Rożka (wycofał się) za 9 zwycięstw i 1 remis w I lidze. Rożek zszedł z ringu pokonany dwukrotnie. Nie zmieścili się w dziesiątce Jan Chmiel, Zygmunt Wrzesiński, Edward Maczuga i Stanisław Barański.

1 Leszek BŁAŻYŃSKI (1949) „BBTS” Bielsko-Biała
2 Leszek BORKOWSKI (1952) „Gwardia” Łódź
3 Andrzej WNUK (1951) „Błękitni” Kielce
4 Jan GÓRNY (1953) „Legia” Warszawa
5 Alfons KUŚNIERZ (1944) „Walka” Zabrze
6 Hubert SKRZYPCZAK (1943) „Wybrzeże” Gdańsk
7 Roman ROŻEK (1942) „Turów” Zgorzelec
8 Andrzej ANDRACHIEWICZ (1952) „Avia” Świdnik
9 Jerzy ALEKSANDRZAK (1953) „Prosną” Kalisz
10 Stanisław LECHOWSKI (1949) „BKS” Bolesławiec

WAGA KOGUCIA – KRZYSZTOF MADEJ

Na dobrą sprawę powinienem w wadze koguciej przyznać pierwsze miejsce Romanowi Gotfrydowi, bowiem w tej wadze startując w klubie wygrał wszystkie walki. Rewelacja pierwszej części sezonu – Krzysztof Madej, mimo zdobycia tytułu mistrza Polski i brązowego medalu w Belgradzie, jesienią przegrywał nawet ze słabszymi konkurentami. Ostatecznie jednak dałem mu honorową premię pozostawiając Gotfryda tylko w wadze piórkowej. Z bokserów tej wagi postępy poczynił tylko Antoni Różnicki, który mając 14 walk w I lidze wygrał 10, zremisował 1, przegrał 3. Pewne szanse znalezienia się na liście mieli: Piotr Selin, Ryszard Talar, Jan Andrachiewicz, Henryk Witkowski i Roman Januszewski. Trzej ostatni walczyli często także w kategorii piórkowej.

1 Krzysztof MADEJ (1949) „Carbo” Gliwice
2 Józef WITEK (1949) „Gwardia” Wrocław
3 Antoni RÓŻNICKI (1953) „Legia” Warszawa
4 Józef KUDERSKI (1947) „Mazur” Ełk
5 Jan KOKOSZKA (1947) „Stal” Rzeszów
6 Janusz KRAMPA (1951) „Stoczniowiec” Gdańsk
7 Jan PARAFIANOWICZ (1952) „Widzew” Łódź
8 Władysław MORUS (1949) „Turów” Zgorzelec
9 Jerzy WICHMAN (1945) „Gwardia” Warszawa
10 Ryszard JAGIELSKI (1951) „Górnik” Pszów

WAGA PIÓRKOWA – ROMAN GOTFRYD

W wadze piórkowej mamy dwóch zawodników o międzynarodowej klasie — Romana Gotfryda i Andrzeja Jagielskiego. Wielkie postępy zrobił reprezentant „Turowa” Franciszek Samotyja, który do czołówki krajowej w wadze piórkowej wszedł po raz pierwszy. Rywalizacja tych trzech pięściarzy powinna przynieść wiele korzyści polskiemu boksowi. Świetnymi wynikami w lidze wyróżniał się Leszek Jagodziński, a z młodzieży Jarosław Poznalski. Słabszy sezon miał natomiast Zbyszewski, który był rewelacją 1972 roku.

1 Roman GOTFRYD (1951) „Stal” Stalowa Wola
2 Andrzej JAGIELSKI (1949) „Hutnik” Nowa Huta
3 Franciszek SAMOTYJA (1950) „Turów” Zgorzelec
4 Jan PROCHOŃ (1948) „Widzew” Łódź
5 Leszek JAGODZIŃSKI (1946) „Górnik” Pszów
6 Zygmunt ZBYSZEWSKI (1947) „Zagłębie” Konin
7 Zbigniew WYPYCH (1949) „Wybrzeże” Gdańsk
8 Jerzy HABRYKA (1951) „Górnik” Zagórze
9 Jarosław POZNALSKI (1953) „Pogoń” Szczecin
10 Kazimierz GOLIASZ (1947) „BBTS” Bielsko-Biała

WAGA LEKKA – RYSZARD TOMCZYK

Zarówno wynikami w kraju, jak i w pojedynkach z rywalami zagranicznymi z wyjątkiem nieszczęsnego meczu z Bachfeldem, Tomczyk zdobył prymat w wadze lekkiej. Jego dziwna przegrana z Jackiem Wąsowiczem z Łodzi, była właściwie przypadkowa. W wadze lekkiej dysponujemy kilkoma młodszymi zawodnikami, na których – postępy liczy trener Franciszek Kik. Zaliczyć do nich można Szczerbę, Gajdę (pauzował trochę bowiem miał konflikt z obyczajami), a także Osetkowskiego i Cichowlasa. Świetnymi wynikami w lidze wyróżniał się bielszczanin Foksiński, a niezły sezon miał Musiał, który w lekkopółśredniej pokonał w Warszawie Caruka. W tej kategorii rywalami bokserów z pierwszej dziesiątki byli Kazimierz Pieniążek, Zenon Heider i Jan Ryl (startował też w piórkowej).

1 Ryszard TOMCZYK (1950) „BKS” Bolesławiec
2 Jacek WĄSOWICZ (1950) „Gwardia” Wrocław
3 Alfred CICHOWLAS (1952) „Polonia” Warszawa
4 Marian MUSIAŁ (1949) „Turów” Zgorzelec
5 Bolesław FOKSIŃSKI (1948) „BBTS” Bielsko-Biała
6 Stanisław OSETKOWSKI (1952) „Stal” Rzeszów
7 Bogdan GAJDA (1953) „Górnik” Pszów
8 Kazimierz SZCZERBA (1954) „Hutnik” Nowa Huta
9 Julian FRYZOWICZ (1949) „Stal” Stalowa Wola
10 Jerzy LEWANDOWSKI (1953) „Avia” Świdnik

WAGA LEKKOPÓŁŚREDNIA – JAN SZCZEPAŃSKI

Pierwszeństwo w kategorii lekkopółśredniej przyznaję Szczepańskiemu, który w bezpośrednim meczu pokonał mistrza Polski Petka. Szczepański potknął się w ub. roku tylko raz, przegrywając z Carukiem. Petek potknięć tych miał więcej. W kategorii tej właściwie nie widać bokserów z ładnie rysującą się przyszłością. Młodzi — Władysław Felkel, Bolesław Nowik i Andrzej Dubisz, którzy zapowiadali się świetnie rok temu, nie mieli zbyt wielkich sukcesów. Byli oni jednak kandydatami do listy najlepszych, tak jak Marek Kudła i Kazimierz Lewandowski (startował także w wadze półśredniej). Zbyt mało startów miał w ub. roku Krzysztof Pierwieniecki, by znaleźć się na liście najlepszych. Być może jednak tan zdolny bokser w tym roku odnajdzie swoją dawną formę i wejdzie do ścisłej czołówki krajowej. Zwraca uwagę brak w dziesiątce tej wagi Zbigniewa Osztaba. Ten zdolny bokser z sezonu na sezon walczy coraz gorzej. Zastanawiające.

1 Jan SZCZEPAŃSKI (1939) „Legia” Warszawa
2 Ryszard PETEK (1943) „Avia” Świdnik
3 Stanisław KOZŁOWSKI (1950) „Turów” Zgorzelec
4 Włodzimierz CARUK (1949) „Gwardia” Warszawa
5 Tadeusz JAŹWINSKI (1952) „Zawisza” Bydgoszcz
6 Jan ŻELEŹNIAK (1947) „Turów” Zgorzelec
7 Jerzy DUBISZ (1947) „Gwardia” Warszawa
8 Bogdan JAKUBOWSKI (1948) „Olimpia” Poznań
9 Jerzy BOBROWSKI (1949) „Wybrzeże” Gdańsk
10 Grzegorz BOHOSIEWICZ (1947) „Wisła” Kraków

WAGA PÓŁŚREDNIA – JERZY RYBICKI

Postanowiłem przyznać pierwsze miejsce w wadze półśredniej Jerzemu Rybickiemu, mimo że przegrał on w mistrzostwach Polski ze Stachowiakiem. Uczyniłem tak dlatego, że bokser stołeczny dwukrotnie i bezdyskusyjnie zwyciężył wicemistrza Europy Weidnera, z którym Stachowiak w Belgradzie wyraźnie przegrał. Poza tym Rybicki wygrał dwa międzynarodowe turnieje (Stachowiak jeden) i stoczył więcej walk w lidze. Rybicki wygrał 8 walk i 1 zremisował. To ładny bilans. Ciekawie zapowiada się rywalizacja obydwu tych bokserów. Rybicki jest bokserem technicznym, okrzepłym już chyba w trudnych walkach, Stachowiak zaś reprezentuje boks dynamiczny, oparty o siłę i kondycję. Poza nimi w wadze półśredniej nie było wyróżniających się pięściarzy. Pewne szanse znalezienia się w dziesiątce miał Piotr Osiak.

1 Jerzy RYBICKI (1953) „Gwardia” Warszawa
2 Józef STACHOWIAK (1950) „Olimpia” Poznań
3 Zbigniew KICKA (1950) „Górnik” Pszów
4 Alfons STAWSKI (1945) „Błękitni” Kielce
5 Zbigniew JAWORSKI (1949) „BBTS” Bielsko-Biała
6 Krzysztof FRĄSZCZAK (1952) „Stoczniowiec” Gd.
7 Adam KOŹLIK (1952) „Zawisza” Bydgoszcz
8 Marian KASPRZYK (1939) „Górnik” Pszów
9 Józef WIATER (1951) „Gwardia” Zielona Góra
10 Jan MADEJ (1952) „Metal” Tarnów

WAGA LEKKOŚREDNIA – WIESŁAW RUDKOWSKI

Znowu pozycja Wiesława Rudkowskiego jest niezagrożona. W tej wadze mamy więc tylko ten jeden mocny punkt. Janowski , walczy chimerycznie, Baca jest bokserem przeciętnego formatu, choć nie można mu odmówić ambicji, Zaborowski umie się bić, ale to za mało, by odnosić międzynarodowe sukcesy, a Wójcik jakby zatrzymał się w rozwoju. Trenerzy wiążą nadzieje z Wiesławem Niemkiewiczem, wychowankiem Kazimierza Paździora.

1 Wiesław RUDKOWSKI (1946) „Legia” Warszawa
2 Henryk JANOWSKI (1951) „Stal” Stalowa Wola
3 Eugeniusz BACA (1949) „Walka” Zabrze
4 Edward ZABOROWSKI (1951) „Zawisza” Bydgoszcz
5 Wiesław NIEMKIEWICZ (1953) „Zagłębie” Lubin
6 Walenty WÓJCIK (1952) „Stal” Rzeszów
7 Edmund MONTEWSKI (1948) „Gwardia” Warszawa
8 Józef BALCEROWICZ (1951) „Stoczniowiec” Gd.
9 Zbigniew KACHNOWICZ (1953) „Pogoń” Szczecin
10 Zbigniew ZAKRZEWSKI (1949) „Wybrzeże” Gdańsk

WAGA ŚREDNIA – WITOLD STACHURSKI

Podobna sytuacja zaistniała w wadze średniej. Stachurski mimo porażki z Zawadzkim, dalej jest najlepszym bokserem kraju. Trenerzy liczą jednak, że z rywalizacji Zawadzkiego, Bartniczuka i Kowalczyka narodzi się jego następca. W lidze zwracał uwagę idący bez porażki 31-letni Andrzej Siodła z „Carbo”. Gdyby miał okazję zmierzyć się z umieszczonymi przed nim na liście młodszymi zawodnikami, nie byłby bez szans.

1 Witold STACHURSKI (1947) „Błękitni” Kielce
2 Ryszard SITKOWSKI (1948) „Avia” Świdnik
3 Edmund HEBEL (1948) „Wybrzeże” Gdańsk
4 Witold ZAWADZKI (1954) „Gwardia” Warszawa
5 Andrzej BARTNICZUK (1953) „Legia” Warszawa
6 Jan KACZOROWSKI (1947) „Górnik” Jastrzębie
7 Eugeuniusz KOWALCZYK (1951) „Stal” Stal. Wola
8 Andrzej SIODŁA (1942) „Carbo” Gliwice
9 Edward KORPALSKI (1952) „Zawisza” Bydgoszcz
10 Andrzej JAŁOWIECKI (1950) „GKS” Tychy

WAGA PÓŁCIĘŻKA – JANUSZ GORTAT

Jeszcze raz na czele wagi półciężkiej wielka dwójka – Janusz Gortat i Stanisław Dragan, z tym że bokser z Nowej Huty został na niej umieszczony po raz ostatni. Dragan zakończył swoją bogatą karierę zawodniczą. Z młodzieży krok do przodu uczynił Jacek Kucharczyk. W I lidze wygrał on 8 walk, 2 zremisował, a tylko raz został pokonany (przez Gortata). Poza Kucharczykiem w tej wadze nie widać talentów. Niewielkie szanse dostania się do dziesiątki najlepszych miał tylko bokser z Elbląga, niedawny junior Wiesław Adamski.

1 Janusz GORTAT (1948) „Legia” Warszawa
2 Stanisław DRAGAN (1942) „Turów” Zgorzelec
3 Jacek KUCHARCZYK (1954) „Gwardia” Warszawa
4 Tadeusz WAJGELT (1946) „Sokół” Pila
5 Ryszard MŁYŃCZAK (1949) „Resovia” Rzeszów
6 Aleksander NIEŚCIERUK (1951) „Gwardia” Białystok
7 Jerzy WIATER (1949) „Avia” Świdnik
8 Grzegorz PIGOŃ (1949) „BBTS” Bielsko-Biała
9 Józef PIETRZAK (1950) „Gwardia” Wrocław
10 Jerzy BOGDAŃSKI (1946) „Walka” Zabrze

WAGA CIĘŻKA – LUCJAN TRELA

Wynikami międzynarodowymi na pierwsze miejsce w wadze ciężkiej wysunął się Lucjan Trela. W tej wadze nie spotykamy żadnych nowych nazwisk. Bardzo ciekawi jesteśmy w tegorocznym sezonie postawy Andrzeja Biegalskiego i Klaudiusza Waldyry. Jeśli obydwaj ci zawodnicy po przeszło dwuletnim okresie centralnego szkolenia w tym roku nie osiągną żadnych wartościowych wyników, nie osiągną ich już chyba nigdy. Jak długo bowiem można trzymać pod korcem dwóch olbrzymów i stale mieć nadzieję, że któregoś dnia staną się mistrzami.

1 Lucjan TRELA (1942) „Stal” Stalowa Wola
2 Janusz GERLECKI (1950) „Stoczniowiec” Gdańsk
3 Jerzy SKOCZEK (1946) „Gwardia” Warszawa
4 Andrzej BIEGALSKI (1953) „Górnik” Pszów
5 Tadeusz BRANICKI (1939) „Legia” Warszawa
6 Klaudiusz WALDYRA (1951) „Górnik” Jastrzębie
7 Karol GROLIK (1951) „GKS” Tychy
8 Ludwik DENDERYS (1944) „Gwardia” Wrocław
9 Jerzy STODULSKI (1951) „Turów” Zgorzelec
10 Zdzisław KOWALSKI (1950) „BBTS” Bielsko-Biała

Opracował: Lucjan Olszewski, BOKS, nr 2 (1974)

OJCEM SUKCESU KUBAŃSKIEGO BOKSU BYŁ ANDREJ CZERWONIENKO

Szukając genezy awansu pięściarzy kubańskich do światowej czołówki powinniśmy przenieść się w czasie do 1969 roku. Właśnie 44 lata temu przybył z Moskwy do Hawany 51-letni wówczas radziecki trener Andrej Czerwonienko. Został on zatrudniony na stanowisku koordynatora szkolenia kadry narodowej Kuby. Czerwonienko nie był osobą anonimową, gdyż przez długie lata zaliczał się do czołówki bokserów wagi ciężkiej ZSRR. Karierę ringową zakończył w 1951 roku, staczając 82 walki, z których 73 wygrał. W momencie przybycia na Gorącą Wyspę miał za sobą studia w Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego oraz w Wyższej Szkole Trenerskiej. Przed odjazdem na Kubę kierował szkoleniem bokserów zrzeszenia „Trudowyje Rezerwy”. Posiadał także tytuł zasłużonego trenera RFSRR.

- Kiedy w 1969 roku przybyłem z Moskwy do Hawany, najpierw przez 6 miesięcy opiekowałem się kadrą młodzieżową — zwierzał się redaktorowi Janowi Wojdydze 41 lat temu Czerwonienko. – Po tym okresie kierownictwo Federacji Bokserskiej Kuby powierzyło mi funkcję koordynatora kadry seniorów, którą wspólnie z jej trenerem Alcidesem Sagarrą przygotowuję do turnieju olimpijskiego w Monachium. Razem opracowujemy dla czołowych zawodników plany treningów i startów. Jestem bardzo zadowolony z pracy na Kubie, Stwierdziłem, że ten piękny kraj obfituje w bokserskie talenty.

We wspomnianym czasie na Kubie boks uprawiało już około 5 tysięcy zawodników. Rokrocznie w Hawanie rozgrywane były indywidualne mistrzostwa kraju oraz mistrzostwa drużynowe, w których brały udział reprezentacje poszczególnych prowincji.

O systemie kubańskiego szkolenia pisał przed laty m.in. redaktor Grzegorz Stański, który dość szczegółowo „przepytał” w tym temacie Guillermo Izagiaurre – traumatologa z Instytutu Naukowego Medycyny Sportowej w Hawanie.

Oto wnioski wynikającego z tego wywiadu: w szkołach sportowych młodzi chłopcy poznają tajniki boksu już w wieku 9 lat. W pierwszym etapie trenerzy dbają o ich ogólny rozwój, więc młodzi bokserscy adepci toczą jedynie walki z cieniem. W tym okresie nauki teorii walki bokserskiej akcentuje się tylko umiejętności obronne. Systematycznie rozgrywane mistrzostwa szkół odbywają się w trzech przedziałach wiekowych: 11-12, 13-14 i 15-16 lat. Zawodnicy walczą w kaskach, ochraniaczach szczęk, specjalnych rękawicach. W wypadku zainkasowania groźniejszego ciosu pojedynek jest przerywany. System len doskonale zdaje egzamin, do pięściarstwa garną się setki chętnych. Później następuje okres trzyletniego „terminowania” w kategorii młodzieżowej. Ale zdarzało się, że najzdolniejsi od razu trafiali do kadry seniorów.

Na Kubie nie stosuje się w zasadzie praktyk „zbijania wagi”, co nie oznacza, że nie dochodzi do zmiany kategorii przez wybitnych pięściarzy. Ale podjęcie takiej decyzji przez trenera i zawodnika musi być weryfikowane przez sześć miesięcy. Po upływie tego czasu, zawodnik oddawany jest w ręce lekarza, który dokonuje wszechstronnych badań. I lekarz ma rozstrzygający głos w jakiej kategorii powinien startować bokser.

Szukając genezy awansu kubańskiego boksu do światowej czołówki Izagiaurre stwierdził, że niezależnie od właściwej selekcji i organizacji szkolenia oraz pomocy zagranicznych fachowców, przesądziły o tym trzy czynniki: predyspozycje i przygotowanie fizyczne zawodników, dyscyplina treningów, nieustanna kontrola i pomoc medyczna. Sukcesy potęgują popularność, a im więcej chłopców uprawia pięściarstwo tym łatwiej wyłowić i doprowadzić do mistrzostwa najbardziej utalentowanych.

Jakie to oczywiste…

KUBAŃCZYCY MÓWIĄ, ŻE DOBRA OBRONA ZABIJA STRACH

Na naszym facebookowym profilu przedstawiamy Wam niezwykle interesujący film „Cuba Campeon”, wyprodukowany przez kanał Discovery Travel. Już w pierwszej części tego obrazu, autorzy ujawniają trzy główne sekrety, dzięki którym Kubańczycy od wielu lat królują na bokserskich ringach.

Sekret pierwszy: boks na Kubie przetrwał izolację. Bardzo niski standard życia Kubańczyków nie zabił w nich chęci, motywacji i talentu, dlatego wychowani na Gorącej Wyspie pięściarze zostają mistrzami świata. Tutaj zamiast gruszek używa się zużytych opon, a rękawice szyje się z płótna. To też jeden z powodów dlaczego Kubańczycy – jak mało którzy pięściarze – potrafią improwizować.

Druga tajemnica sukcesu kubańskiego boksu mówi: początkujący powinni najpierw nauczyć się bronić. Dlatego pierwszy rok treningów nowicjusze poświęcają na poznawanie tylko technik obronnych, mogąc przy tym zadawać od czasu do czasu tylko jedno uderzenie. Kubańczycy mówią: dobra obrona zabija strach.

Trzecią tajemnicą kubańskiego boksu jest to, że nie ma w nim miejsca na gniew i agresję. Dla małych chłopców z Wyspy Wolności boks jest po prostu zabawą. Nie mają oni zwykle dostępu do innych rozrywek, nie oglądają w telewizji bajek, czy np. kanału MTV. Dla nich największą przyjemnością jest wolny czas, który można wypełnić sportem.

Znakomite metody szkoleniowe i atmosfera podczas treningów to – rzecz jasna – kolejne powody dlaczego kubańscy bokserzy są uznawani za najlepszych na świecie. Na Kubie sekcje sportowe są często suplementem rodzin. Trenerzy-instruktorzy biorą czynny udział w życiu małych sportowców. Np. zwracają pilną uwagę na postępy w szkolnej edukacji swoich podopiecznych i jeśli mają oni niedostateczne wyniki w nauce, nie mają prawa przychodzić na salę treningową tak długo, aż się nie poprawią.

Z kolei większość rodziców doskonale rozumie jak ważną rolę odgrywa boks w rozwoju ich dzieci. Nie widzą oni w nim jedynie walki na pięści, czyli sportu, ale dostrzegają budowanie całego systemu motywacyjno-filozoficznego, który daje młodym adeptom boksu nadzieję na to, że mogą osiągnąć lepszą przyszłość i pomaga przezwyciężyć większość ich bieżących problemów.

NAJLEPSI POLSCY PIĘŚCIARZE 1972 ROKU

Rudkowski_Rasch

Już po raz ósmy klasyfikujemy najlepszych pięściarzy polskich za ich osiągnięcia w minionym roku. Podstawą umieszczenia zawodników na liście są ich konkretne rezultaty z całego sezonu, nie zaś jednorazowy błysk wysokiej formy, sławne nazwisko lub też talent dopiero zapowiadający karierę. Braliśmy pod uwagę zarówno starty w konkurencji krajowej, jak i międzynarodowej.

W minionym 1972 roku nasi zawodnicy mieli dużo imprez. Wymienię najważniejsze z nich:
1) Turniej olimpijski w Monachium,
2) Indywidualne mistrzostwa Polski w Krakowie,
3) Młodzieżowe mistrzostwa Europy w Bukareszcie,
4) Turnieje międzynarodowe w Katowicach i w Szczecinie, które zgromadziły na starcie niemalże całą czołówkę krajową,
5) Turnieje międzynarodowe z udziałem Polaków w Holandii, Austrii, Czechosłowacji, na Węgrzech, w ZSRR, Rumunii i Jugosławii, mecze międzypaństwowe z NRD pierwszych reprezentacji i drużyn młodzieżowych,
6) Turnieje eliminacyjne do mistrzostw Polski rozgrywane wiosną oraz finały tych turniejów z jesieni ubiegłego roku.

Kiedy przeglądałem szczegółowo wszystkie protokoły z imprez krajowych udostępnione mi uprzejmie przez Wydział Sportowy PZB, rzuciła mi się w oczy dość zasadnicza sprawa. Otóż wielu nawet czołowych zawodników startowało w ciągu roku w dwóch, czasem w trzech kategoriach, co jest jak wiadomo sprzeczne z regulaminem. Wynikła z tego faktu trudność kwalifikowana ich do określonej wagi. Postanowiłem w takich sytuacjach klasyfikować tych zawodników w takiej kategorii, w której osiągnęli wybitniejsze rezultaty i dzięki czemu mogli zdobyć wyższą pozycję. Tak jak w zeszłym roku mistrza olimpijskiego Jana Szczepańskiego klasyfikuję na pierwszym miejscu zarówno w jego koronnej wadze lekkiej, jak i w lekkopółśredniej. Pięściarz stołecznej „Legii” z wyjątkiem olimpiady, jak też w meczu z NRD występował w wyższej kategorii i nie przegrał żadnej walki. Nie widzę więc powodu, by nie mógł uzyskać podwójnej premii.

WAGA PAPIEROWA – ROMAN ROŻEK
Jeszcze raz na czele stawki najlżejszych zawodników stoi Roman Rożek. Nie reprezentuje on już jednak tej klasy co rok i dwa lata temu, a i jego następcy nie popisali się niczym wybitnym. Wyróżniam głównie Jana Górnego, zawodnika o wielkim talencie, który drugą połowę roku walczył już w kategorii muszej. Stawiam go jednak wśród „papierków”, bowiem w muszej mógłby zająć miejsce dopiero w drugiej części listy. Zwraca uwagę brak Piotra Orszta, byłego mistrza Polski. Nie mogę go jednak sklasyfikować, bo co najmniej trzy kwartały ubiegłego roku pauzował, mając kłopoty ze zdrowiem.

1 ROMAN ROŻEK (1942) „Turów” Zgorzelec
2 STANISŁAW NIEBUDEK (1952) „Błękitni” Kielce
3 JAN GÓRNY (1953) „Legia ” Warszawa
4 MARIAN CHMIEL (1947) „GKS” Tychy
5 ZYGMUNT WRZESIŃSKI (1953) „Start” Elbląg
6 JÓZEF RŻANY (1951) „Resovia ” Rzeszów
7 STANISŁAW KOZŁOWSKI (1952) „Brda” Bydgoszcz
8 ROMAN GAWŁOWSKI (1948) „Wisła” Kraków
9 HUBERT MUSIALIK (1948) „Rozbark” Bytom
10 ZBIGNIEW CZOP (1953) „Lublinianka” Lublin

WAGA MUSZA – LESZEK BŁAŻYŃSKI I STANISŁAW LECHOWSKI

Okazuje się, że łatwiej czasem zdobyć medal olimpijski aniżeli pokonać krajowego rywala. Przekonał się o tym na własnej skórze Leszek Błażyński dwukrotnie zwyciężony przez Stanisława Lechowskiego. Zdarzyło się to na mistrzostwach Polski i w turnieju „Gryfa Szczecińskiego”. Lechowski nie przegrał w ciągu roku ani jednej walki z krajowym rywalem, ale nie miał przy tym międzynarodowych egzaminów, które przeszedł na ogół zwycięsko Błażyński. Postanowiłem w tej sytuacji dwóch świetnych rywali sklasyfikować na 1-2 miejscu. Ich ostra rywalizacja powinna trwać i w tym roku. Z młodzieży wyróżniam Jerzego Aleksandrzaka, chłopca o rozwijającym się talencie. Niestety, nie znalazłem miejsca dla Jana Parafianowicza. W kraju walczył zarówno w wadze muszej jak i koguciej, ale poza zwycięstwem nad Węgrem Gluckiem w Ostrawie niczym nie imponował. Z innych zawodników brałem jeszcze pod uwagę A. Andrachiewicza i R. Przybysławskiego.

1 LESZEK BŁAŻYŃSKI (1949) „BBTS” Bielsko
1 STANISŁAW LECHOWSKI (1949) „BKS” Bolesławiec
3 ANDRZEJ WNUK (1951) „Błękitni” Kielce
4 HUBERT SKRZYPCZAK (1943) „Wybrzeże” Gdańsk
5 LESŁAW STRASBURGER (1949) „Gwardia” Wrocław
6 JERZY ALEKSANDRZAK (1953) „Prosna” Kalisz
7 ALFONS KUŚNIERZ (1944) „Walka” Makoszowy
8 ADAM RYŚ (1951) „Hutnik” Nowa Huta
9 KAZIMIERZ RYBAKOWSKI (1948) „Stoczniowiec” Gdańsk
10 JANUSZ SOLARSKI (1945) „Górnik” Pszów

WAGA KOGUCIA – JAN KOKOSZKA

Ciekawa sytuacja wytworzyła się w wadze koguciej. Żaden z asów nie może pochwalić się tym, że zakończył sezon bez porażki. Nawet mistrz krajowych ringów Jan Kokoszka potknął się w Warszawie o Witkowskiego. Reszpondek znokautował Witka i Krampę, ale przegrywał w Monachium, w Holandii i na mistrzostwach Polski. Z przykrością odnotowuję brak w czołówce boksera Hutnika Andrzeja Jagielskiego. Cały sezon zmarnował walcząc z kontuzjami. W mistrzostwach drużynowych startował cztery razy, dwa razy wygrał, raz zremisował, raz przegrał. Za słaby to bilans, by zdobyć miejsce w dziesiątce. Zwracam natomiast uwagę na idącego bez porażki w rozgrywkach drużynowych Krzysztofa Machlańskiego, przeszło rok temu za niesubordynację wyłączonego z kadry. Wymienię jeszcze nazwiska: Wichmana, Witkowskiego, Stanisławskiego, Zgody, A. Grzegorzewskiego i K. Madeja, którzy nie zdobyli premii za efekty minionego roku, ale byli bliscy znalezienia się w dziesiątce.

1 JAN KOKOSZKA (1947) „Stal” Rzeszów
2 JÓZEF RESZPONDEK (1951) „Widzew” Łódź
3 JÓZEF WITEK (1949) „Gwardia” Wrocław
4 WŁADYSŁAW MORUS (1949) „Turów” Zgorzelec
5 JANUSZ KRAMPA (1951) „Stoczniowiec” Gdańsk
6 PIOTR SELIN (1951) „Wybrzeże” Gdańsk
7 JÓZEF KUDERSKI (1947) „Mazur” Ełk
8 KRZYSZTOF MACHLAŃSKI (1950) „Prosna” Kalisz
9 ARTUR OLECH (1940) „Gwardia” Zielona Góra
10 ANDRZEJ KĘDZIERSKI (1950) „Olimpia” Poznań

WAGA PIÓRKOWA – RYSZARD TOMCZYK

Po raz ostatni na czele pięściarzy wagi piórkowej znajduje się Ryszard Tomczyk. Definitywnie przeszedł on do wagi lekkiej. Ciekawe jak sobie poradzi w zbliżających się mistrzostwach Polski. Zdobyczą wagi piórkowej są wyniki Zygmunta Zbyszewskiego oraz Stanisława Osetkowskiego, który zresztą wyraźnie grawituje, jak Tomczyk, do wyższej kategorii. Nie znaleźli się na liście tacy zawodnicy jak: Andruszkiewicz (zakończył karierę, walcząc tylko w pierwszej połowie roku), M. Woźniak, Januszewski, R. Wąsowicz, Mucha. Chrapek, Gołąb, Jagodziński i Grudziński.

1 RYSZARD TOMCZYK (1950) „BKS” Bolesławiec
2 ZYGMUNT ZBYSZEWSKI (1947) „Zagłębie” Konin
3 JAN PROCHOŃ (1948) „Widzew” Łódź
4 ROMAN GOTFRYD (1951) „Stal” Stalowa Wola
5 STANISŁAW OSETKOWSKI (1952) „Stal” Rzeszów
6 FRANCISZEK CZACZYK (1948) „Hutnik” Nowa Huta
7 RYSZARD ZIĘBA (1945) „BBTS” Bielsko
8 JAN RYL (1950) „GKS” Tychy
9 ZBIGNIEW WYPYCH (1948) „GKS” Wybrzeże
10 EDWARD FURA (1947) „Turów” Zgorzelec

WAGA LEKKA – JAN SZCZEPAŃSKI

Nie ma potrzeby uzasadniać pozycji mistrza olimpijskiego, bo jest ona ogromnie mocna. O ile Szczepański zdecyduje się występować tylko w wadze lekkopółśredniej otworzy się szansa nie tylko dla Tomczyka i Osetkowskiego, ale i Cichowlasa, Gdańca i Gajdy, pięściarzy młodych o rozwijającym się talencie. Jan Wadas i Jan Gałązka swoje wysokie pozycje zdobyli wynikami w mistrzostwach Polski, ale nie są to już zawodnicy z perspektywami na dalszy postęp. Z zawodnikami drugiej części listy konkurowali jeszcze: Pieniążek, Banda, J. Lewandowski, Nowicki. M. Tomczyk, Tokarz, J. Grzegorzewski.

1 JAN SZCZEPAŃSKI (1939) „Legia” Warszawa
2 JAN WADAS (1944) „GKS” Tychy
3 ALFRED CICHOWLAS (1952) „Polonia” Warszawa
4 JAN GAŁĄZKA (1945) „Legia” Warszawa
5 JERZY GDANIEC (1953) „Wisła” Tczew
6 MARIAN MUSIAŁ (1949) „Turów” Zgorzelec
7 JULIAN FRYZOWICZ (1949) „Stal” Stalowa Wola
8 RYSZARD BUDNY (1949) „Victoria” Wałbrzych
9 ZENON HEIDER (1950) „Ruch” Grudziądz
10 BOGDAN GAJDA (1953) „Górnik” Pszów

WAGA LEKKOPÓŁŚREDNIA – JAN SZCZEPAŃSKI

Za plecami Jana Szczepańskiego pewne drugie miejsce wywalczył Krzysztof Pierwieniecki. Dokonał tego dzięki zdobyciu tytułów mistrza Polski i młodzieżowego mistrza Europy. Słabiej natomiast walczył Osztab, który nie wiadomo czego zatrzymał się w rozwoju. Jeszcze rok temu pięściarzowi temu przepowiadano wielką karierę. Liczono, że będzie on następcą Jerzego Kuleja. Nadzieję na dalszy postęp wiążę z Rinkem, Felkelem i Nowikiem, który często walczy też w wadze półśredniej. Ciekaw jestem też, jak w przyszłym sezonie popisze się młodszy brat Jerzego Dubisza – Andrzej, którego jeszcze nie klasyfikuję. Bardzo nisko umieszczam zaś Jana Żeleźniaka, ale walczył on w 1972 roku dość rzadko. Konkurentami dla zawodników znajdujących się w klasyfikowanej grupie byli: Kaleta, Zamajtis, Kula, Bobrowski, J. Wąsowicz, Woszczek, Hafka i Dominikowski. Kozłowskiego z „Turowa” klasyfikuję zaś w wyższej wadze, bowiem występował w niej o wiele częściej. Wydaje mi się jednak, że Kozłowski może więcej dokonać w kategorii lekkopółśredniej.

1 JAN SZCZEPAŃSKI (1939) „Legia” Warszawa
2 KRZYSZTOF PIERWIENIECKI (1952) „Pogoń” Szczecin
3 ZBIGNIEW OSZTAB (1950) „Stal” Rzeszów
4 JERZY DUBISZ (1947) „Gwardia” Warszawa
5 BOLESŁAW NOWIK (1952) „Zagłębie” Lubin
6 WŁODZIMIERZ CARUK (1949) „Gwardia” Warszawa
7 JAN RINKE (1952) „Zawisza” Bydgoszcz
8 JAN ŻELEŹNIAK (1947) „Turów” Zgorzelec
9 MAREK KUDŁA (1946) „Błękitni” Kielce
10 WŁADYSŁAW FELKEL (1953) „Olimpia” Poznań

WAGA PÓŁŚREDNIA – ALFONS STAWSKI

Tak jak przed rokiem najlepszym zawodnikiem wagi półśredniej jest Alfons Stawski, ale o wiele większe pochwały należą się Jerzemu Rybickiemu za wygranie Turnieju Przyjaźni, osiągnięcie półfinału mistrzostw Polski i pokonanie wielu znanych krajowych rywali. W br. powinna rozgorzeć ostra rywalizacja starego mistrza z nową gwiazdką naszego boksu. Z młodzieży wyróżnił się niezłymi wynikami Walenty Wójcik. Ogromny regres przechodził natomiast Jerzy Sobczak, przegrywający wiele walk z teoretycznie słabszymi partnerami. Miejsc na liście najlepszych nie zdobyli: Sobański, K. Jaworski, Koźlik, Gawroński, Bohosiewicz, Wosik, Lenkiewicz i Rusek. Katastrofalny sezon miał dawny as polskiego boksu Ryszard Petek.

1 ALFONS STAWSKI (1945) „Błękitni” Kielce
2 JERZY RYBICKI (1953) „Gwardia” Warszawa
3 PIOTR OSIAK (1950) „Lublinianka” Lublin
4 BOGDAN JAKUBOWSKI (1948) „Olimpia” Poznań
5 MARIAN KASPRZYK (1939) „Górnik” Pszów
6 JÓZEF KRZYWOSZ (1950) „Mazur” Ełk
7 WALENTY WÓJCIK (1952) „Stal” Rzeszów
8 SYLWESTER KACZYŃSKI (1937) „Legia” Warszawa
9 STANISŁAW KOZŁOWSKI (1950) „Turów” Zgorzelec
10 ZBIGNIEW JAWORSKI (1949) „BBTS” Bielsko

WAGA LEKKOŚREDNIA – WIESŁAW RUDKOWSKI

Pozycja Wiesława Rudkowskiego jest nadzwyczaj mocna nie tylko dlatego, że potwierdził ją zdobyciem srebrnego medalu olimpijskiego. Pięściarz „Legii” nie ma w kraju żadnych konkurentów i nie zanosi się, by szybko znalazł się ktoś, kto zagrozi jego pozycji. Eugeniusza Bacę stawiam na drugim miejscu, mimo że nie jest to bokser dużego formatu, ale wywalczył wicemistrzostwo kraju, wygrywał przy tym częściej niż Janowski, Zakrzewski, Skałka czy Montewski. Zabrakło miejsca na liście m.in. dla: Petryszyna, Trażawskiego, Kozbera, Kowalskiego (zakończył karierę), Radziewicza i Puzio.

1 WIESŁAW RUDKOWSKI (1946) „Legia” Warszawa
2 EUGENIUSZ BACA (1949) „Walka” Makoszowy
3 HENRYK JANOWSKI (1951) „Stal” Stalowa Wola
4 STEFAN SKAŁKA (1942) „Hutnik” Nowa Huta
5 EDMUND MONTEWSKI (1948) „Gwardia” Warszawa
6 ZDZISŁAW FILIPIAK (1947) „Widzew” Łódź
7 RYSZARD DZIOPA (1949) „Turów” Zgorzelec
8 ZBIGNIEW ZAKRZEWSKI (1949) „Wybrzeże” Gdańsk
9 JAN MADEJ (1952) „Metal” Tarnów
10 EDWARD ZABOROWSKI (1951) „Zawisza” Bydgoszcz

WAGA ŚREDNIA – WITOLD STACHURSKI

W kategorii średniej sytuacja jest niemalże identyczna jak w lekkośredniej. Supremacja Witolda Stachurskiego nie jest wprawdzie tak przygniatająca jak Rudkowskiego, ale też wyraźna. Za plecami pięściarza „Błękitnych” nie widać też następców. Osobiście nie widzę nikogo, kto mógłby w szybkim czasie zdobyć klasę międzynarodową. Nawet tak świetnie zapowiadający się bokser jak Eugeniusz Kowalczyk, jakby spuścił z tonu, przegrywając z mniej utalentowanymi od siebie rywalami. Mniejsze szanse znalezienia się w dziesiątce tej słabej kategorii mieli: Mrozowski, Salmonowicz, Czyżewski, J. Bielecki i Cz. Bielecki.

1 WITOLD STACHURSKI (1947) „Błękitni” Kielce
2 RYSZARD SITKOWSKI (1948) „Avia” Świdnik
3 EDMUND HEBEL (1948) „Wybrzeże” Gdańsk
4 JAN KACZOROWSKI (1947) „Górnik” Jastrzębie
5 EUGENIUSZ KOWALCZYK (1951) „Stal” Stalowa Wola
6 ANDRZEJ JAŁOWIECKI (1950) „GKS” Tychy
7 ZYGMUNT BIENIUK (1946) „ Start” Elbląg
8 ANDRZEJ SIODŁA (1942) „ŁTS” Gliwice
9 TADEUSZ KICKA (1947) „BBTS” Bielsko
10 MIECZYSŁAW PAŹDZIOR (1949) „Motor” Lublin

WAGA PÓŁCIĘŻKA – JANUSZ GORTAT

Wreszcie w roku olimpijskim udało się Januszowi Gortatowi pokonać Stanisława Dragana. I choć nie nastąpiło to podczas mistrzostw Polski, ale dopiero na turnieju w Szczecinie, warto odnotować to wydarzenie, dzięki któremu bokser „Legii” zdecydowanie zasiadł na tronie wagi półciężkiej. Zupełnie nową postacią w tej wadze jest Andrzej Maruda, który na sześć stoczonych jesienią walk z pięciu wyszedł zwycięsko. Poza nim właściwie nic nowego i godnego odnotowania. Z trzema ostatnimi zawodnikami z listy najlepszych konkurowali: T. Zaborowski, Suchoszek, Adamczyk, Bogdański, Magnuszewski i Grabowski.

1 JANUSZ GORTAT (1948) „Legia” Warszawa
2 STANISŁAW DRAGAN (1941) „Hutnik” Nowa Huta
3 MIECZYSŁAW WOŁKIEWICZ (1949) „Avia” Świdnik
4 KAZIMIERZ GAWLAS (1940) „Stal” Stalowa Wola
5 TADEUSZ WAJGELT (1946) „Sokół” Piła
6 JÓZEF PIETRZAK (1950) „Gwardia” Wrocław
7 RYSZARD MŁYŃCZAK (1949) „Resovia” Rzeszów
8 EDWARD SKOCZEWSKI (1944) „Broń” Radom
9 ANDRZEJ MARUDA (1949) „Victoria” Jaworzno
10 ALEKSANDER NIEŚCIERUK (1951) „Gwardia” Białystok

WAGA CIĘŻKA – LUCJAN TRELA

Kategoria ciężka stała się naszą najsłabszą wagą. Starsi zawodnicy obniżyli klasę, młodzi jeszcze nie dorośli do konkurowania z europejskimi rywalami. Wiele obiecywać można sobie po Klaudiuszu Waldyrze, olbrzymie z Brzegu, oraz Andrzeju Biegalskim z Radlina. Najsłabszy chyba od sześciu lat sezon miał Ludwik Denderys. Trapiły go w roku olimpijskim częste choroby i kontuzje, a w tych walkach, w których występował prezentował mizerną farmę. Pozycja Treli jest mocna, ale w tym sezonie będzie musiał mocno natrudzić się, by powstrzymać napór młodszych kolegów, z których najbliżej celu może być Janusz Gerlecki, mistrz Polski z Krakowa. Trudno mi ocenić wyraźniej klasę i umiejętności Karola Grolika, którego nie miałem jeszcze okazji obejrzeć w akcji. Sześć kolejnych zwycięskich walk w ciągu ostatniego kwartału ub. roku świadczy jednak, że nie jest to pięściarz słaby. Z zawodników, którzy nie zmieścili się na liście wymienię: Walickiego (ukończył swoje występy w ringu) Wiatra, M. Mrowca, Żurawskiego, Sapieszkę, Murdzę i Cala.

1 LUCJAN TRELA (1942) „Stal” Stalowa Wola
2 JANUSZ GERLECKI (1950) „Stoczniowiec” Gdańsk
3 JERZY SKOCZEK (1946) „Gwardia” Warszawa
4 KLAUDIUSZ WALDYRA (1951) „Odra” Brzeg
5 ANDRZEJ BIEGALSKI (1953) „Górnik” Radlin
6 TADEUSZ BRANICKI (1939) „Legia” Warszawa
7 LUDWIK DENDERYS (1944) „Gwardia” Wrocław
8 PIOTR IZOWSKI (1945) „Motor” Lublin
9 KAROL GROLIK (1951) „GKS” Tychy
10 JERZY STODULSKI (1951) „Turów” Zgorzelec

Podsumowując, zwracam uwagę na to, że w klasyfikacji najlepszych naszych seniorów znalazło się aż dziewięciu zawodników urodzonych w roku 1953. Są to pięściarze, którzy dopiero pierwszy rok walczyli wśród seniorów i szybko uzyskali wyniki kwalifikujące ich do czołówki krajowej

Opracował: Lucjan Olszewski (BOKS, nr 2, 1973)

NAJLEPSI POLSCY PIĘŚCIARZE 1971 ROKU

szczepanski

Rok 1971 przyniósł polskim pięściarzom tak ogromną liczbę imprez krajowych i międzynarodowych, że praca przy ustalaniu listy najlepszych zawodników w poszczególnych kategoriach była niezwykle pasjonującym zajęciem. Duża liczba startów z jednej strony ułatwiała porównania, z drugiej zaś utrudniała postawione zadanie. Kłopoty rodziły się przy wycenie kluczowych, czołowych pozycji w niektórych wagach. Niezwykle trudno jest bowiem porównać wyniki krajowe z osiągnięciami w międzynarodowej konkurencji, tym bardziej, że w roku przedolimpijskim różnorodnym egzaminom w gronie zagranicznych rywali poddano prawie 70 zawodników różnych klas. Kiedy dokładnie sporządziliśmy wykazy wszystkich imprez i dokonaliśmy podsumowania roku, okazało się, że w niektórych przypadkach sukcesy w kraju nie zawsze znajdowały potwierdzenie w wynikach międzynarodowych i odwrotnie, niektórzy pięściarze mający ciekawe rezultaty w zagranicznej konkurencji, często potykali się w kraju.

Opracowując listę 10 najlepszych pięściarzy polskich za rok 1971 musiałem szukać więc złotego środka, opierać się na konkretnych wynikach, a dopiero przy braku odpowiednich porównań premiować – subiektywnie zresztą – zalety jednego czy drugiego pięściarza.

Klasyfikując naszych pięściarzy wziąłem głównie pod uwagę takie imprezy:
1) mistrzostwa Europy w Madrycie,
2) mistrzostwa Polski w Katowicach,
3) liczne turnieje międzynarodowe,
4) wszystkie mecze międzypaństwowe,
5) rozgrywki ligowe wszystkich klas.

Zanim przystąpię do omówienia sytuacji w poszczególnych kategoriach, przypomnę nazwiska 11 pięściarzy, którzy byli klasyfikowani na pierwszych miejscach za wyniki w roku 1970. Byli to: Roman Rożek, Hubert Skrzypczak, Jan Kokoszka, Jan Prochoń, Jan Szczepański, Jerzy Kulej, Zbigniew Zakrzewski, Wiesław Rudkowski, Witold Stachurski, Stanisław Dragan i Lucjan Trela.

Chcę jeszcze wyjaśnić jeden zasadniczy problem, moim zdaniem bardzo ważny. Otóż w klasyfikacji zawodników w kategoriach lekkiej i lekkopółśredniej na pierwszych miejscach bez wahania postawiłem jednego zawodnika — Jana Szczepańskiego (na zdjęciu) Dlaczego umieszczam pięściarza „Legii” w kategorii lekkopółśredniej, mimo że jest on aktualnym mistrzem Europy w lekkiej ? Otóż Jan Szczepański we wszystkich imprezach krajowych walczył właśnie w tej wadze, we wszystkich zaś międzynarodowych startach boksował w kategorii lekkiej. W wadze lekkopółśredniej wygrał finał mistrzostw Polski, w rozgrywkach ligowych w barwach swojego klubu występował również w niej i nie doznał ani jednej porażki. Fakty te świadczą o tym, że Szczepański jest bezkonkurencyjnym zawodnikiem w obydwu wagach. Umieszczenie Jana Szczepańskiego na czele listy pięściarzy wagi lekkopółśredniej nie krzywdzi żadnego z pozostałych zawodników dziesiątki. Moim zdaniem ani Osztab, ani Pierwieniecki nie osiągnęli tak olśniewających rezultatów, by zasłużyć na pierwsze miejsce. Na potwierdzenie tej opinii przypomnę, że warszawianin pokonał obydwu rywali podczas mistrzostw Polski w Katowicach.

WAGA PAPIEROWA – ROMAN ROŻEK

Pozycja brązowego medalisty z Madrytu jest niezachwiana, mimo porażki z Piotrem Orsztem w mistrzostwach Polski. Swój prymat w kraju Roman Rożek ugruntował całorocznymi wynikami w lidze, w której walczył w wadze muszej, a utwierdził błyskotliwym zwycięstwem w meczu Polska-Rumunia. Nie pomylę się, jeśli stwierdzę, że Rożek dalej nie ma konkurentów, którzy mogliby zagrozić jego pozycji. Stanisław Lechowski grawituje do wagi muszej, a Piotr Orszt przegrywa za dużo walk międzynarodowych. Nową twarzą na liście jest przede wszystkim Lesław Strasburger, który swą wysoką pozycję zawdzięcza dobremu startowi w spartakiadzie gwardyjskiej. Dlatego zresztą nie klasyfikuję go w muszej, gdzie mógłby znaleźć się w końcu listy, ale w papierowej.

1 ROMAN ROŻEK (1942) „Turów” Zgorzelec
2 PIOTR ORSZT (1950) „Zawisza” Bydgoszcz
3 STANISŁAW LECHOWSKI (1949) „BKS” Bolesławiec
4 JAN CHMIEL (1947) „Górnik” Wesoła
5 LESŁAW STRASBURGER (1949) ..Gwardia” Wrocław
6 STANISŁAW CHRZANOWSKI (1947) „Broń” Radom
7 STANISŁAW NIEBUDEK (1952) „Błękitni” Kielce
8 ROMAN GAWŁOWSKI (1948) „Wisła” Kraków
9 JÓZEF RŻANY (1951) „Resovia” Rzeszów
10 LESZEK BORKOWSKI (1952) „Gwardia” Łódź

WAGA MUSZA – LESZEK BŁAŻYŃSKI

Bielszczanin zdystansował wyraźnie Huberta Skrzypczaka i powinien długo zatrzymać pierwsze miejsce. Jest on pięściarzem młodym, tak młodym, że dalej ponosi go fantazja i doradza mu czasem toczenie walki w sposób bezplanowy i chaotyczny. Może Błażyński zrozumie swoje błędy i postara się je do Monachium wyeliminować. Najciekawszym pięściarzem młodego pokolenia jest w tej wadze Jan Parafinowicz. Z niecierpliwością zaczekamy na dalszy rozwój jego talentu. Byle nie poszedł w ślady Andrzeja Wnuka, który wprawdzie utrzymał się w czołówce (w zeszłym zajmował drugie miejsce w wadze papierowej), ale w jego stylu jest tyle samo siły, co chaosu.

1 LESZEK BŁAŻYŃSKI (1949) „BBTS” Bielsko
2 HUBERT SKRZYPCZAK (1943) „Wybrzeże”
3 ANDRZEJ WNUK (1951) „Błękitni” Kielce
4 JAN PARAFINOWICZ (1952) „Widzew” Łódź
5 ZBIGNIEW KACZORKIEWICZ (1946) „ Pogoń” Szczecin
6 ARTUR OLECH (1940) „Gwardia” Łódź
7 HENRYK SZUMSKI (1950) „Mazur” Ełk
8 FRANCISZEK ZAWADZKI (1949) „Gwardia” W-wa
9 ZYGMUNT KAPUŚCIK (1947) „Motor” Lublin
10 ADAM RYŚ (1951) „Hutnik” Nowa Huta

WAGA KOGUCIA – JAN KOKOSZKA I JANUSZ KRAMPA

Postanowiłem tych dwóch zawodników sklasyfikować na pierwszym miejscu. Kokoszka zdobył tytuł mistrza Polski i wygrał turniej w Berlinie, zanotował jednak trzy porażki – dwie w meczach międzypaństwowych, jedną w lidze z Andrzejem Kędzierskim. Janusz Krampa nie mógł startować w Katowicach, bo w tym czasie zdobywał tytuł mistrza Armii Zaprzyjaźnionych. Pięściarz „Legii” wygrał jeszcze jeden turniej międzynarodowy, w innym był drugi, dwukrotnie zwyciężał w meczach międzypaństwowych, nie przegrał w lidze, choć — trzeba przyznać — startował dość rzadko. Wydaje mi się, że osiągnięcia obydwu rywali idealnie się równoważą. Zobaczymy, który z nich jest lepszy dopiero w bezpośredniej konfrontacji. Jak dotychczas nie mieli oni okazji, poza walkami sparringowymi, spotkać się w punktowanym pojedynku. W tej wadze chciałem wyróżnić drugiego po Parafinowiczu pięściarza „Widzewa”, Józefa Reszpondka. Chłopiec ten ma szanse w roku olimpijskim wedrzeć się jeszcze wyżej aniżeli dokonał tego w 1971 roku.

1 JAN KOKOSZKA (1947) „Stał” Rzeszów
1 JANUSZ KRAMPA (1951) „Legia” Warszawa
3 JÓZEF WITEK (1949) „Gwardia” Wrocław
4 ANDRZEJ JAGIELSKI (1949) „Hutnik” N. Huta
5 JÓZEF RESZPONDEK (1951) „Widzew” Łódź
6 PIOTR SELIN (1951) „Gwardia” Warszawa
7 WŁADYSŁAW MORUS (1949) „Turów” Zgorzelec
8 ANDRZEJ KĘDZIERSKI (1950) „Olimpia” Poznań
9 HENRYK GRAJEWSKI (1942) „Wybrzeże” Gdańsk
10 JÓZEF KUDERSKI (1947) „Mazur” Ełk

WAGA PIÓRKOWA – RYSZARD TOMCZYK

Pozycja mistrza Europy nie budzi żadnych zastrzeżeń. Zluzował on Jana Prochonia, który tak samo jak Tomczyk na czele, mocno trzyma drugą pozycję. Co dzieje się jednak za ich plecami? Dlaczego zahamowany został rozwój talentu Romana Gotfryda, jednego z najzdolniejszych pięściarzy, jacy pojawili się w naszym pięściarstwie w ostatnich pięciu latach? Dopiero na czwartym miejscu klasyfikuję wicemistrza Polski w tej wadze Jerzego Habrykę. W Katowicach był on wprawdzie w niezłej formie, ale nie dano mu żadnych szans porównania umiejętności z rywalami zagranicznymi.

1 RYSZARD TOMCZYK (1950) „BKS” Bolesławiec
2 JAN PROCHOŃ (1948) „Widzew” Łódź
3 ROMAN GOTFRYD (1951) „Legia ” Warszawa
4 JERZY HABRYKA (1951) „Górnik” Zagórze
5 PAWEŁ GRUDZIŃSKI (1947) „Motor” Lublin
8 ZBIGNIEW WYPYCH (1948) „Wybrzeże” Gdańsk
7 TADEUSZ KRUK (1947) „Gwardia” Łódź
8 JAN GAŁĄZKA (1945) „Legia” Warszawa
9 JAN RYL (1950) „Górnik” Wesoła
10 RYSZARD ANDRUSZKIEWICZ (1941) „Stoczniowiec”

WAGA LEKKA – JAN SZCZEPAŃSKI

Tak, mamy tu mistrza Europy, ale jak dotychczas żaden z rywali choć w części nie dorównuje mu. Dobry sezon mieli Alfred Cichowlas i Kazimierz Bryl, ale gdzie im tam do mistrza. Miejmy nadzieję, że przynajmniej jeden z tej dwójki osiągnie w 1972 roku klasę zbliżoną do tej, którą reprezentuje ich starszy kolega. Niestety, nie mogłem sklasyfikować w dziesiątce najlepszych Jerzego Lewandowskiego z „Avii” Świdnik, bo w kraju miał stanowczo za mało startów, a w imprezach międzynardowych ponosił porażki.

1 JAN SZCZEPAŃSKI (1939) „Legia” Warszawa
2 JAN ŻELEŹNIAK (1947) „Turów” Zgorzelec
3 ALFRED CICHOWLAS (1950) „Polonia” Warszawa
4 JACEK WĄSOWICZ (1951) „Gwardia” Wrocław
5 KAZIMIERZ BRYL (1950) „Hutnik” Nowa Huta
6 MAREK KUDŁA (1946) „Błękitni” Kielce
7 JANUSZ GRZEGORZEWSKI (1945) „Gwardia” Łódź
8 JAN WADAS (1944) „Górnik” Wesoła
9 ROMAN CZAPKO (1939) „Legia” Warszawa
10 ZENON HEIDER (1950) „Zawisza” Bydgoszcz

WAGA LEKKOPÓŁŚREDNIA – JAN SZCZEPAŃSKI

Swoje racje dotyczące sklasyfikowania Jana Szczepańskiego w kategorii lekkopółśredniej wyjaśniłem szczegółowo we wstępie i nie ma chyba powodu ich powtarzać. Najchętniej Zbigniewa Osztaba i Krzysztofa Pierwienieckiego sklasyfikowałbym jednocześnie na drugim – trzecim miejscu. Zdecydowałem się jednak dać przewagę Osztabowi za tytuł wicemistrza Polski, mimo nieco słabszych startów w międzynarodowej konkurencji. Z młodzieży wiele sobie obiecuję po wychowanku Kazimierza Paździora Bolesławie Nowiku z Lubina. Być może jednak ten utalentowany pięściarz już w tym sezonie walczyć będzie w wadze półśredniej. Miałem kłopot z umieszczeniem na liście wagi lekkopółśredniej Bogdana Jakubowskiego. Pięściarz z Poznania, w Madrycie i Katowicach występował w tej właśnie kategorii, w spartakiadzie gwardyjskiej wywalczył niespodziewanie pierwsze miejsce w półśredniej, a i w lidze często zaglądał do wyższej wagi. Gdyby Jakubowski był przez cały rok w takiej dyspozycji, co w grudniu, miałby szanse uplasowania się na bardzo wysokim miejscu, i to obojętne czy w jednej, czy w drugiej kategorii. Mógłby nawet zdobyć wysokie miejsce na listach europejskich. Niestety tak nie było.

1 JAN SZCZEPAŃSKI (1939) „Legia” Warszawa
2 ZBIGNIEW OSZTAB (1950) „Stal” Rzeszów
3 KRZYSZTOF PIERWIENIECKI (1952) „Pogoń” Szczecin
4 BOGDAN JAKUBOWSKI (1948) „Olimpia” Poznań
5 BOLESŁAW NOWIK (1952) „Zagłębie” Lublin
6 SEWERYN HAFKA (1949) „Brda” Bydgoszcz
7 JERZY DUBISZ (1947) „Gwardia” Warszawa
8 ANDRZEJ KROWCZYŃSKI (1950) „Polonia” W-wa
9 WŁODZIMIERZ CARUK (1949) „Gwardia” W-wa
10 JERZY BONDEK (1946) „Górnik” Wesoła

WAGA POŁŚREDNIA – ALFONS STAWSKI

Konkurencja w kategorii półśredniej jest niezwykle wyrównana, co nie oznacza, że czołówka reprezentuje wysoki międzynarodowy poziom. Prawdę mówiąc żaden z reprezentantów tej wagi nie osiągnął wielkich sukcesów, chociaż obiektywnie wysoko trzeba ocenić zwycięstwa w meczach międzypaństwowych odnoszone przez Jerzego Sobczaka. Pięściarz „Legii” nie startował jednak w mistrzostwach Polski, gdzie zdecydowanie zwyciężył Alfons Stawski. I jemu właśnie, w dodatku przy sukcesach w lidze, przyznaję prymat, chociaż w klasyfikacji europejskiej o wiele wyższą pozycję zajmuje Sobczak. Wielkich talentów w tej wadze niestety nie widać. Może w roku olimpijskim przebudzi się Józef Krzywosz? Jak dotychczas jednak chłopiec ten sporo czasu poświęca na naukę, mniej na systematyczny trening w gronie kadrowiczów.

1 ALFONS STAWSKI (1945) „Błękitni” Kielce
2 JERZY SOBCZAK (1950) „Legia” Warszawa
3 ZBIGNIEW ZAKRZEWSKI (1949) „Wybrzeże” Gd.
4 JÓZEF KRZYWOSZ (1950) „Mazur” Ełk
5 RYSZARD PETEK (1943) „ Avia ” Świdnik
6 PIOTR OSIAK (1950) „Lublinianka” Lublin
7 ZBIGNIEW JAJKÓW (1949) „BBTS” Bielsko
8 ZDZISŁAW FILIPIAK (1947) „Widzew” Łódź
9 BOLESŁAW WOSIK (1952) „Prosna” Kalisz
10 RYSZARD SOBAŃSKI (1950) „Pogoń” Szczecin

WAGA LEKOŚREDNIA – WIESŁAW RUDKOWSKI

Sytuacja w wadze lekkośredniej jest identyczna co w lekkiej. Mamy w niej jednego klasowego pięściarza, a poza tym wielką lukę, która nie szybko będzie chyba wypełniona. Wiesław Rudkowski zdecydowanie góruje nad wszystkimi krajowymi konkurentami. Z młodzieży postępy poczynił Henryk Janowski, który zaskoczył wszystkich zwycięstwem nad rutynowanym Dieterem Kottyschem. Janowski jednak za często przegrywa z krajowymi przeciwnikami. Zbigniew Petryszyn, pięściarz o nieprawdopodobnej sile i ambicji,
przegrywa czasem przez dyskwalifikację ze względu na zadawanie ciosów wewnętrzną częścią rękawicy.

1 WIESŁAW RUDKOWSKI (1946) „ Legia” Warszawa
2 WALDEMAR KOWALSKI (1940) „ Avia” Świdnik
3 ZBIGNIEW PETRYSZYN (1950) „Gwardia” Wrocław
4 HENRYK JANOWSKI (1951) „Stal” Stalowa Wola
5 JAN KACZOROWSKI (1947) „Górnik” Jastrzębie
6 JERZY MANIA (1950) „Wybrzeże” Gdańsk
7 BOGUSŁAW RYCZEK (1949) „BBTS” Bielsko
8 TADEUSZ TRAŻEWSKI (1946) „ Moto” Jelcz
9 WŁ. SKOWROŃSKI (1947) „Olimpia” Poznań
10 EDWARD ZABOROWSKI (1951) „Zawisza” Bydgoszcz

WAGA ŚREDNIA – WITOLD STACHURSKI

Pięściarz kielecki, tak jak Rudkowski, prześcignął swoich konkurentów. Niestety, jego klasa obniża się w każdym występie, w którym chce rozstrzygać pojedynki przy pomocy ciosów zamachowych. Pewne postępy, choć jeszcze nie w międzynarodowej skali, poczynił Ryszard Sitkowski. Natomiast wyraźnie zatrzymał się w rozwoju Edmund Hebel. W kategorii średniej zupełnie nie zanosi się na zmianę istniejącej, katastrofalnej sytuacji. Jedynym pięściarzem, z którym można wiązać nadzieje jest Eugeniusz Kowalczyk.

1 WITOLD STACHURSKI (1947) „Błękitni” Kielce
2 RYSZARD SITKOWSKI (1948) „Avia” Świdnik”
3 EUGENIUSZ KOWALCZYK (1950) „Stal ” St. Wola
4 EDMUND HEBEL (1948) „Wybrzeże” Gdańsk
5 ANDRZEJ SIODŁA (1912) „ŁTS” Gliwice
6 LUCJAN SŁOWAKIEWICZ (1936) „Hutnik” Nowa Huta
7 ZBIGNIEW KIEŁB (1948) „Carbo” Gliwice
8 ZYGMUNT BIENIUK (1946) „Start” Elbląg
9 MACIEJ CZYŻEWSKI (1947) „Broń” Radom
10 CZESŁAW PTAK (1942) „Turów” Zgorzelec

WAGA PÓŁCIĘŻKA – JANUSZ GORTAT

Przyznaję przewagę Januszowi Gortatowi nad Stanisławem Draganem, mimo jego porażki z tym pięściarzem w finale mistrzostw Polski. Gortat w sezonie 1971 poza tym tylko jedną walkę zremisował (z Fabichem), pozostałe wygrał. Pozycję lidera utwierdził doskonałymi wynikami w pojedynkach z zagranicznymi rywalami. Prymat Gortata i Dragana w kraju jest wyraźny i nie wydaje się, by ktoś mógł poważnie zagrozić tej dwójce. Sporadyczne błyskotliwe sukcesy Mieczysława Wółkiewicza czy też niezłe walki Józefa Pietrzaka nie świadczą jeszcze o tym, że pięściarze ci zdobędą międzynarodową klasę.

1 JANUSZ GORTAT (1948) „Legia” Warszawa
2 STANISŁAW DRAGAN (1941) „Hutnik” N. Huta
3 MIECZYSŁAW WÓŁKIEWICZ (1949) „Avia” Świdnik
4 JAN FABICH (1942) „Wybrzeże” Gdańsk
5 KAZIMIERZ GAWLAS (1940) „Stal” Stalowa Wola
6 JÓZEF PIETRZAK (1950) „Gwardia” Wrocław
7 GRZEGORZ PIGOŃ (1949) „BBTS” Bielsko
8 MIECZYSŁAW MROWIEĆ (1944) „Hutnik” Nowa Huta
9 TADEUSZ WAJGELT (1946) „Sokół” Piła
10 EDWARD SKOCZEWSKI (1946) „Broń” Radom

WAGA CIĘŻKA – LUCJAN TRELA

Właściwie o pięściarzach wagi ciężkiej można powiedzieć to samo, co rok i dwa lata temu. Mamy tutaj dwóch zawodników niezłej klasy międzynarodowej – Lucjana Trelę i Ludwika Denderysa, ale nie liczmy zbytnio, że któryś z nich sięgnie po olimpijski medal. W kraju przyznaję pierwsze miejsce Treli za zdobycie tytułu mistrza Polski i szereg zwycięstw nad różnymi zagranicznymi rywalami. Denderys tylko częściowo rekompensuje te osiągnięcia brązowym medalem wywalczonym w Madrycie.

1 LUCJAN TRELA (1942) „Stal” Stalowa Wola
2 LUDWIK DENDERYS (1944) „Gwardia” Wrocław
3 JANUSZ GERLECKI (1950) „Legia” Warszawa
4 RYSZARD WALICKI (1940) „Górnik” Wesoła
5 JERZY BRONICKI (1944) „Turów” Zgorzelec
6 JAN FILIPIAK (1947) „Gwardia” Łódź
7 JERZY SKOCZEK (1946) „Gwardia” Warszawa
8 TADEUSZ BIENIEK (1950) „Lublinianka” Lublin
9 TADEUSZ BRANICKI (1939) „Legia” Warszawa
10 EUGENIUSZ JANKOWIAK (1947) „Olimpia” Poznań

Opracował: Lucjan Olszewski (BOKS, nr 2, 1972)

NAJLEPSI POLSCY PIĘŚCIARZE 1970 ROKU

kulej01

Naszą klasyfikację opieramy na rezultatach publicznych występów, nie sugerując się przebiegiem spotkań sparringowych, jakie obserwowaliśmy podczas licznych zgrupowań, ani nie uwzględniając takich faktów, że na przykład dany zawodnik jest członkiem kadry narodowej lub ma duże zasługi z przeszłości.

Klasyfikując czołowych pięściarzy polskich za rok 1970 opieraliśmy się przede wszystkim na rezultatach uzyskanych w następujących imprezach:

1) Indywidualnych mistrzostwach Polski seniorów w Opolu,
2) Młodzieżowych mistrzostwach Europy w Miskolcu,
3) Turnieju Przyjaźni w Wiedniu,
4) Turnieju gwardyjskim w Bukareszcie,
5) Turniejach międzynarodowych w Holandii, Ostrawie, Berlinie i Szczecinie,
6) Meczach międzypaństwowych z NRD, NRF, Anglią i meczach z Wirtembergią,
7) Spotkaniach drużynowych we wszystkich ligach.

Zanim przystąpię do omówienia sytuacji w poszczególnych kategoriach, wyjaśniam, że z różnych powodów nie klasyfikowałem niektórych, czołowych nawet pięściarzy. Niektórzy z nich mieli zbyt mało startów, walczyli np. tylko w części sezonu. Do nich należy chyba Artur Olech, który nie brał udział w mistrzostwach w Opolu, kilka miesięcy pauzował, a trzy walki wygrane i dwie zremisowane w barwach wrocławskiej, czy łódzkiej „Gwardii” nie stanowią wystarczającej podstawy do klasyfikacji. Podobnie jest z Włodzimierzem Carukiem i Edmundem Montewskim, którzy występowali tylko w pierwszej części sezonu, potem zaś zostali zdyskwalifikowani. Krzysztof Machlański, bokser, z którym wiązaliśmy niedawno jeszcze duże nadzieje, boksował tylko wiosną, potem pauzował. Z żalem nie klasyfikuję też wicemistrza Polski wagi koguciej Stanisława Dzienisa, zmarłego tragicznie w zeszłym roku. Bogdan Jakubowski po perypetiach związanych ze zmianą barw klubowych, był zawieszony, nie miał żadnych poważniejszych kontaktów z krajową czołówką w swojej kategorii i wskutek tego nie wchodził w rachubę przy ustalaniu listy najlepszych. Po tym koniecznym dla Czytelników wyjaśnieniu, przechodzę do omówienia sytuacji w poszczególnych kategoriach.

WAGA PAPIEROWA – ROMAN ROŻEK

Nikt chyba nie ma zastrzeżeń do pozycji lidera wagi papierowej, mistrza Polski – Romana Rożka. Tytuł zdobył jak najbardziej zasłużenie, wygrał przy tym większość swoich walk w wadze muszej, w której występował w spotkaniach ligowych. Na drugim miejscu w porównaniu z rokiem 1969, nastąpiła zmiana. Leszka Błażyńskiego zastąpił Andrzej Wnuk, dzięki sukcesowi kielczanina w mistrzostwach Polski (w których ze względu na chorobę nie wziął udziału Błażyński). Wnuk znalazł się na liście po raz pierwszy. W 1969 roku był jeszcze juniorem. Jego druga pozycja nie jest mocna, bowiem w Miskolcu walczył słabo. Większe nadzieje pokładam w Błażyńskim, który ciągle jeszcze ma duże możliwości. Z pięściarzy mniej znanych należy zwrócić uwagę na Orszta, Borowczyka i bardzo silnego Przybysławskiego z Jelcza, który w jednym ze spotkań ligowych znokautował o wiele wyżej notowanego Andrachiewicza ze Świdnika.

1 ROMAN ROŻEK (1942) „Turów” Turoszów
2 ANDRZEJ WNUK (1951) „Błękitni” Kielce
3 LESZEK BŁAŻYNSKI (1949) „BBTS-Włókniarz” Bielsko
4 JAN CHMIEL (1947) „Górnik” Wesoła
5 ZBIGNIEW BINCZAK (1950) „Lublinianka” Lublin
6 ZDZISŁAW DROZDŻAL (1942) „Widzew” Łódź
7 PIOTR ORSZT (1950) „Polonia” Gdańsk
8 ROMAN PRZYBYSŁAWSKI (1951) „Moto” Jelcz
9 ROMAN GAWŁOWSKI (1948) „Hutnik” Nowa Huta
10 IRENEUSZ BOROWCZYK (1950) „Śremski KS” Śrem

WAGA MUSZA – HUBERT SKRZYPCZAK

Waga musza stała się jedną z najmocniejszych. Przewodzący najlepszym, najstarszy zresztą Hubert Skrzypczak, wykazuje dalej wiele zapału i chęci do pracy. Za nim stawiamy Józefa Witka i Andrzeja Jagielskiego. Ze względu na młody wiek, przebojowość, ambicję i siłę mogą oni zastępować mistrza, choć brak im jeszcze dostatecznej rutyny. Mimo, że Jagielski w zeszłym roku znokautował mistrza Europy Ciucę, daję mu dopiero trzecie miejsce. Za drugą pozycją Witka przemawia tytuł wicemistrza Polski, złoty medal zdobyty na spartakiadzie gwardyjskiej w Bukareszcie i większa liczba startów ligowych. Jagielski w drugiej części sezonu ze względu na odejście z zielonogórskiej „Gwardii” w spotkaniach krajowych nie występował. Z innych pięściarzy warto obserwować wychowanka wejherowskiego „Gryfu” Janusza Krampę, ale trzeba liczyć się z tym, że w zbliżającym się sezonie może on awansować o kategorię wyżej. Pozostali zawodnicy nie mogą jeszcze konkurować ze sklasyfikowanymi na czterech pierwszych miejscach.

1 HUBERT SKRZYPCZAK (1943) „Wybrzeże” Gdańsk
2 JÓZEF WITEK (1949) „Gwardia” Wrocław
3 ANDRZEJ JAGIELSKI (1949) „Gwardia” Zielona Góra
4 JANUSZ KRAMPA (1950) „Legia” Warszawa
5 MIECZYSŁAW MASSIER (1949) „Moto” Jelcz
6 JAN KOŚLAK (1948) „Stal” Stalowa Wola
7 ZENON OTREMBA (1948) „Górnik” Zagórze
8 JAN ANDRACHIEWICZ (1948) „Avia” Świdnik
9 RYSZARD TRYNKIEW1CZ (1943) „Brda” Bydgoszcz
10 STANISŁAW CHRZANOWSKI (1947) „Broń” Radom

WAGA KOGUCIA – JAN KOKOSZKA

W wadze koguciej nastąpiła po paroletniej supremacji Jana Gałązki zmiana na pozycji lidera. Pierwsze miejsce zdobył w bezdyskusyjny sposób mistrz kraju Jan Kokoszka, popierając ten sukces zwycięstwami w meczach międzypaństwowych. Gałązka nie zdołał nawet utrzymać drugiej pozycji. Osiągnięć sportowych w roku 1970 nie miał wielkich. Wygrał wprawdzie w Berlinie z wicemistrzem Europy Francuzem Cosentino, ale przegrywał w kraju, remisował też z teoretycznie słabszymi zawodnikami. Może się za to pochwalić zdaniem matury w technikum. To też pochwały godne osiągnięcie. Drugie miejsce przyznałem Władysławowi Morusiowi, ale i on nie ustrzegł się potknięć, do których zaliczę wysoką porażkę z młodziutkim Piotrem Sellinem. Sellina, wychowanka „Gryfu” z Wejherowa, za to zwycięstwo klasyfikuję dość wysoko, bo na szóstym miejscu. Czwarte daję zwycięzcy turnieju im. V. Prochazki — Romanowi Godfrydowi. mimo że w listopadzie i grudniu nie występował w ringu, rozpoczynając służbę wojskową. Można się spodziewać, że Gotfryd i Sellin w tegorocznym sezonie przypuszczą szturm na pozycje trzech pierwszych, bardziej rutynowanych rywali.

1 JAN KOKOSZKA (1947) „Stal” Rzeszów
2 WŁADYSŁAW MORUS (1949) „Turów” Turoszów
3 JAN GAŁĄZKA (1945) „Legia” Warszawa
4 ROMAN GOTFRYD (1951) „Stal” Stalowa Wola
5 JERZY WICHMAN (1945) „Gwardia” Warszawa
6 PIOTR SELLIN (1951) „Gwardia” Warszawa
7 HENRYK GRAJEWSKI (1942) „Wybrzeże” Gdańsk
8 JÓZEF KUDERSKI (1947) „Mazur” Ełk
9 LEON ZGODA (1942) „BBTS-Włókniarz” Bielsko
10 ANDRZEJ KĘDZIERSKI (1950) „Olimpia” Poznań

WAGA PIÓRKOWA – JAN PROCHOŃ

Byłem w kłopocie komu przyznać pierwszą pozycję w wadze piórkowej. Mistrzem Polski został wprawdzie Bogdan Radzikowski, ale poniósł on kilka porażek w lidze i nie miał sprawdzianów międzynarodowych. Jan Prochoń przegrał w finale opolskim z Radzikowskim, wygrał jednak dwa mecze międzypaństwowe, ale wykazał nierówną formę. Młody bokser z Bolesławca – Ryszard Tomczyk błysnął dwoma efektownymi zwycięstwami w Anglii, jednakże jego sukcesy odnoszone w drugorzędnych rozgrywkach krajowych nie mają wysokiej ceny. Po głębszym namyśle zdecydowałem się postawić :na pierwszym miejscu Prochonia, dając mu tę premię za zwycięstwa w meczach międzypaństwowych. Tomczyka umieściłem za nim, biorąc pod uwagę jego wygraną w Anglii z brązowym medalistą mistrzostw Europy w Bukareszcie – Pinerem. Z innych pięściarzy tej wagi warto obserwować Pawła Grudzińskiego, Jana Ryla (przejdzie najpewniej do wagi lekkiej) oraz Jerzego Habrykę.

1 JAN PROCHON (1948) „Widzew” Łódź
2 RYSZARD TOMCZYK (1950) „BKS” Bolesławiec
3 BOGDAN RADZIKOWSKI (1943) „Widzew” Łódź
4 RYSZARD ANDRUSZKIEWICZ (1942) „Polonia” Gdańsk
5 PAWEŁ GRUDZIŃSKI (1948) „Motor” Lublin
6 ZBIGNIEW WYPYCH (1949) „Wybrzeże” Gdańsk
7 JERZY HABRYKA (1951) „Górnik” Zagórze
8 JAN RYL (1950) „Górnik” Wesoła
9 ROMAN CZAPKO (1939) „Legia” Warszawa
10 RYSZARD BĘBEN (1949) „Błękitni” Kielce

WAGA LEKKA – JAN SZCZEPAŃSKI

W wadze lekkiej bezwarunkowo na pierwszym miejscu trzeba postawić mistrza Polski Jana Szczepańskiego. W kraju jest on bezkonkurencyjny, natomiast nie miał międzynarodowych startów. Drugie miejsce przyznaję Zbigniewowi Osztabowi, który w 1969 roku był klasyfikowany na piątej pozycji. Zasłużył solidnie na to miejsce, zdobywając tytuł wicemistrzowski Europy w Miskolcu i wygrywając wszystkie walki w II lidze. Kategoria lekka należy do najsłabszych, bowiem w perspektywie możemy tylko liczyć na postęp Osztaba i Heidera. Pozostali pięściarze wprawdzie w kraju odnoszą zwycięstwa, ale są bez szans w konkurencji międzynarodowej. W wadze lekkiej nie klasyfikuję reprezentanta Polski na mecz z Anglikami – Alfreda Cichowlasa. Ten 18-letni chłopiec jest wielce obiecującym zawodnikiem, ale stoczenie tylko czterech czy pięciu pojedynków wśród seniorów nie upoważnia jeszcze do klasyfikowania go wśród czołówki.

1 JAN SZCZEPAŃSKI (1939) „Legia” Warszawa
2 ZBIGNIEW OSZTAB (1950) „Stal” Rzeszów
3 JAN WADAS (1944) „Górnik” Wesoła
4 JAN ŻELEŹNIAK (1947) „Turów” Turoszów
5 MAREK KUDŁA (1946) „Błękitni” Kielce
6 JANUSZ GRZEGORZEWSKI (1945) „Gwardia” Łódź
7 HENRYK ZAJKOWSKI (1947) „Gwardia” Białystok
8 ZENON HEIDER (1950) „Zawisza” Bydgoszcz
9 JAN PACZKOWSKI (1940) „Górnik” Radlin
10 MARIAN WIĘCASZEK (1945) „Hutnik” Nowa Huta

WAGA LEKKOPÓŁŚREDNIA – JERZY KULEJ

Po raz nie wiem który, w wadze lekkopółśredniej przewodził Jerzy Kulej. W ubiegłym roku nie miał on ani w kraju, ani za granicą konkurentów. Pięściarza tego klasyfikuję po raz ostatni, bowiem na początku stycznia, zupełnie niespodziewanie zrezygnował on z dalszej kariery zawodniczej. Drugie miejsce przyznaję Jerzemu Dubiszowi. Jego talent pięściarski rozwija się prawidłowo i być może zawodnik ten po zejściu z tronu Kuleja uwierzy, że może zwyciężać najlepszych. Jak już wspomniałem, nie było podstaw do klasyfikowania Bogdana Jakubowskiego, ale jeśli bokser ten ustabilizuje się wreszcie w Poznaniu, może nawiązać rywalizację z Dubiszem. Przewodzący w 1969 roku bokserom wagi lekkiej Ryszard Petek, mimo że zdobył tytuł wicemistrza Polski w lekkopółśredniej, plasuje się teraz dopiero na trzecim miejscu tej wagi. I tak, wydaje mi się, jest to pozycja wysoka. Podczas turnieju w Berlinie Petek walczył fatalnie, w lidze też nie błyszczał. Przegrał na przykład w Wesołej z Bondkiem. Z pięściarzy trochę młodszych należałoby spróbować mocnego, odważnego fajtera z Zagórza Zbigniewa Kulę, chociaż nie jest to jeszcze bokser większego formatu.

1 JERZY KULEJ (1940) „Gwardia” Warszawa
2 JERZY DUBISZ (1948) „Gwardia” Warszawa
3 RYSZARD PETEK (1943) „Avia” Świdnik
4 ZBIGNIEW KULA (1948) „Górnik” Zagórze
5 GRZEGORZ BOHOSIEWICZ (1947) „Wisła” Kraków
6 JAN TKOCZ (1938) „Carbo” Gliwice
7 GERARD KRÓL (1939) „ŁTS” Gliwice
8 STANISŁAW BONDEK (1946) „Górnik” Wesoła
9 SEWERYN HAFFKA (1950) „Brda” Bydgoszcz
10 JERZY KOŁODZIEJCZYK (1945) „Stal” Stalowa Wola

WAGA PÓŁŚREDNIA – ZBIGNIEW ZAKRZEWSKI

W wadze półśredniej chętnie żadnemu z pięściarzy nie przyznałbym pierwszej lokaty. Nikt ze starszych, ani młodszych zawodników nie wykazywał równej formy. Zbigniew Zakrzewski miał wprawdzie parę ładnych występów, popartych szczęśliwym zresztą zdobyciem tytułu mistrza Polski, ale zbyt często przegrywał, tak w kraju jak i za granicą. Ma on jednak wielkie możliwości rozwojowe. W 1969 roku był klasyfikowany dopiero na siódmym miejscu. Z wielką przykrością, bo znam dobrze ambicję pięściarza, nie umieszczam na liście — po raz pierwszy zresztą — Sylwestra Kaczyńskiego. W Opolu przegrał on przed czasem z Zakrzewskim, uległ w towarzyskiej walce Kowalskiemu, w lidze też mu się nie wiodło. Fatalny to był dla niego sezon, przyniósł mu w sumie więcej porażek niż zwycięstw. W zeszłym roku Kaczyński był jeszcze najlepszy w kraju. No cóż, na każdego sportowca przychodzi dzień rozstania się z umiłowaną dyscypliną. Namawiam więc Kaczyńskiego, aby już spasował. Niezłe rezultaty, w ubiegłym roku uzyskali Alfons Stawski i Krzysztof Rynkiewicz. Nie są to młodzi pięściarze, ale jeszcze nie jednemu zaleją sadła za skórę. Wiele spodziewam się po tegorocznych występach dwóch młodych zawodników — Józefa Krzywosza i Jerzego Sobczaka. Pierwszy reprezentuje boks techniczny, można rzec chytry, drugi kolosalną siłę i dynamikę. Z pięściarzy z perspektywami rozwojowymi, którzy jeszcze nie zmieścili się w dziesiątce najlepszych, trzeba wymienić Ryszarda Sobańskiego z „Pogoni” Szczecin. Na czwartej pozycji znalazł się mistrz olimpijski z Tokio Marian Kasprzyk. W zasadzie pozycję tę zawdzięcza tylko dobremu przygotowaniu do mistrzostw Polski w Opolu, gdzie doszedł do finału. W lidze był słaby lub nawet bardzo słaby. Przegrał na przykład przed czasem z bokserem „Avii” Kowalskim.

1 ZBIGNIEW ZAKRZEWSKI (1949) „Wybrzeże” Gdańsk
2 KRZYSZTOF RYNKIEWICZ (1945) „Gwardia” Łódź
3 ALFONS STAWSKI (1945) „Błękitni” Kielce
4 MARIAN KASPRZYK (1939) „Górnik” Wesoła
5 JÓZEF KRZYWOSZ (1951) „Mazur” Ełk
6 JERZY SOBCZAK (1950) „Legia” Warszawa
7 ZDZISŁAW FILIPIAK (1947) „Widzew” Łódź
8 JERZY HORNUNG (1944) „Gwardia” Wrocław
9 LESZEK ŻELEŹNIAK (1945) „Turów” Turoszów
10 WALDEMAR KOWALSKI (1940) „Avia” Świdnik

WAGA LEKKOŚREDNIA – WIESŁAW RUDKOWSKI

Pozycja Wiesława Rudkowskiego w kategorii lekkośredniej jest tak pewna jak Jerzego Kuleją w lekkopółśredniej. Jedynym pięściarzem, który mógłby nawiązać w kraju walkę z bokserem „Legii” jest Witold Stachurski. Tan jednak o wiele częściej występuje w wadze średniej, gdzie ma większe szanse i nie tak groźnego rywala. Rudkowski w krajowych zmaganiach walczył „bez pudła”, potknął się tylko raz na meczu z NRF w walce ze znanym w Europie Kottyschem. Niestety, żaden z zawodników tej kategorii nie dorasta do klasy mistrza Polski. Być może w niedługim czasie na drugie miejsce wybije się wychowanek stalowowolskiej „Stali” Eugeniusz Kowalczyk. Wygrał on na swoim ringu ze Stachurskim, ale stało się to w dniach, kiedy kielczanin był bez formy. Na podkreślenie zasługuje w tej wadze wysoka pozycja zupełnie nieznanego w 1969 roku Bogusława Ryczka z „BBTS”, który wygrał większość swoich walk ligowych. Słabiutko prezentowali się natomiast Władysław Skowroński i Zdzisław Adamczyk, z którymi jeszcze dwa lata temu wiązano spore nadzieje.

1 WIESŁAW RUDKOWSKI (1946) „Legia” Warszawa
2 LESZEK CIUKA (1945) „Błękitni” Kielce
3 TADEUSZ TRAŻEWSKI (1946) „Gwardia” Wrocław
4 EUGENIUSZ KOWALCZYK (1951) „Stal” Stalowa Wola
5 STANISŁAW KALFAS (1950) „Turów” Turoszów
6 BOGUSŁAW RYCZEK (1949) „BBTS-Włókniarz” Bielsko
7 RYSZARD KOZBER (1944) „Brda” Bydgoszcz
8 WŁADYSŁAW SKOWROŃSKI (1947) „Olimpia” Poznań
9 JERZY MANIA (1950) „Wybrzeże” Gdańsk
10 ZDZISŁAW ADAMCZYK (1947) „Start” Elblqg

WAGA ŚREDNIA – WITOLD STACHURSKI

Witolda Stachurskiego umieszczam na pierwszym miejscu, dając mu przewagę na Edmundem Heblem, którego pokonał w finale mistrzostw Polski w Opolu. Stachurski po stronie zysków ma jeszcze wygranie dwóch turniejów w wadze lekkośredniej — w Holandii i Rumunii. Hebel, obok tytułu wicemistrza kraju, zdobył pierwsze miejsce w turnieju w Rumunii, przegrał jednak w meczu z NRF. Pod koniec roku pauzował ze względu na kontuzję, w lidze zaś nie błyszczał. Parę następnych pozycji zajmują pięściarze średniego pokolenia na czele z Czesławem Ptakiem. W końcowej części listy umieszczam młodych — Mieczysława Krawczyka, Ryszarda Sitkowskiego i Piotra Stańka. Odkryciem roku ubiegłego był Krawczyk. Korzystnie wypadł w Turnieju Przyjaźni, zdobywając w Bułgarii brązowy medal. Ten młody zawodnik, o ile będzie dobrze szkolony, może już w tym roku awansować do ścisłej czołówki krajowej. Z pięściarzy, którzy nie zmieścili się na liście tej wagi chciałbym wyróżnić Andrzeja Jałowieckiego, który swoją karierę zaczął na Śląsku, teraz zaś walczy w „Legii”. Jeśli będzie boksował spokojniej, nie będzie usiłował natychmiast oddawać ciosu za cios, może szybko awansować do pierwszej piątki.

1 WITOLD STACHURSKI (1947) „Błękitni” Kielce
2 EDMUND HEBEL (1948) „Wybrzeże” Gdańsk
3 CZESŁAW PTAK (1942) „Turów” Turoszów
4 EDWARD SKOCZEWSKI (1944) „Broń” Radom
5 ZYGMUNT BIENIUK (1946) „Start” Elblqg
6 ZBIGNIEW STASIEŁOW1CZ (1946) „Gwardia” Z. Góra
7 MIECZYSŁAW KRAWCZYK (1951) „Bałtyk” Koszalin
8 RYSZARD SITKOWSK1 (1948) „Avia” Świdnik
9 PIOTR STANIEK (1949) „Górnik” Wesoła
10 TADEUSZ KICKA (1947) „BBTS-Włókniarz” Bielsko

WAGA PÓŁCIĘŻKA – STANISŁAW DRAGAN

Po rocznej przerwie na czoło kategorii półciężkiej powrócił Stanisław Dragan. W dobrym stylu zdobył mistrza kraju, wygrał też parę trudnych walk z zagranicznymi przeciwnikami. Za nim stawiam Janusza Gortata, który w poprzednim sezonie walczył jeszcze w wadze średniej. Stracił trochę dystansu Jan Fabich, który sporo czasu poświęcił nauce, i dlatego niezbyt często widzieliśmy go w poważnych imprezach. Należy jednak podkreślić, że Fabich wygrał silnie obsadzony międzynarodowy turniej w Holandii. Trzeba pochwalić trzech pięściarzy młodego pokolenia – Władysława Piecha, Józefa Pietrzaka i Krzysztofa Kotlarskiego. Ktoś zdziwi się może, iż prawie 24-letniego Piechę zaliczam do młodych, ale czynię to z pełną świadomością. Bokser ten, który swego czasu świetnie zapowiadał się jako junior, na dwa lata wziął rozbrat z boksem, potem jednak powrócił na ring i potrafił wejść do półfinału mistrzostw Polski. Uważam go za młodego, bo ma niewiele walk w swoim rejestrze. Pietrzak wygrywał nieustannie w lidze, a Kotlarski poza krajowymi startami wykazał wiele talentu podczas turniejów międzynarodowych. Nie odniósł w nich sukcesów, bowiem pechowo doznawał kontuzji łuku brwiowego. Warto przyglądać się każdemu startowi tego boksera.

1 STANISŁAW DRAGAN (1941) „Hutnik” Nowa Huta
2 JANUSZ GORTAT (1948) „Legia” Warszawa
3 JAN FABICH (1942) „Wybrzeże” Gdańsk
4 WŁADYSŁAW PIECH (1947) „Widzew” Łódź
5 JÓZEF PIETRZAK (1950) „Gwardia” Wrocław
6 KRZYSZTOF KOTLARSKI (1950) „Górnik” Wesoła
7 ANDRZEJ LEWANDOWSKI (1944) „Stal” Stalowa Wola
8 LUCJAN KREPS (1946) „Turów” Turoszów
9 TADEUSZ WAJGELT (1946) „Sokół” Piła
10 MACIEJ CZYŻEWSKI (1947) „Broń” Radom

WAGA CIĘŻKA – LUCJAN TRELA

W wadze ciężkiej mocna jest pozycja Lucjana Treli. Zdobył on tytuł mistrza kraju, wygrał dwa mecze międzypaństwowe. Zwyciężył też Ludwika Denderysa. któremu przyznaję drugie miejsce. Żadnych objawień w tej kategorii nie było, stąd właściwie cała lista dziesięciu jest zwykłym zestawieniem nazwisk starszych już wiekiem zawodników.

1 LUCJAN TRELA (1942) „Stal” Stalowa Wola
2 LUDWIK DENDERYS (1944) „Gwardia” Wrocław
3 RYSZARD WALICKI (1940) „Górnik” Wesoła
4 TADEUSZ KUBACKI (1940) „Gwardia” Łódź
5 TADEUSZ BRANICKI (1939) „Legia” Warszawa
6 JERZY SKOCZEK (1946) „Turów” Turoszów
7 MIECZYSŁAW MROWIEĆ (1944) „Hutnik” Nowa Huta
8 EUGENIUSZ JANKOWIAK (1947) „Olimpia” Poznań
9 WŁADYSŁAW FIEDORCZUK (1948) „Gwardia” Białystok
10 ZBIGNIEW GUGNIEWICZ (1936) „Polonia” Gdańsk

Kończąc ten przegląd w poszczególnych kategoriach, chciałbym zwrócić uwagę Czytelników na wiek sklasyfikowanych pięściarzy, podany w nawiasach obok nazwiska. Na liście najlepszych w roku 1970 znalazło się wielu zawodników urodzonych w latach 1950 i 1951, a więc jeszcze niedawnych juniorów, którzy ostrym szturmem wdarli się na wysokie nawet pozycje. To jest objaw bardzo chyba pocieszający. Może właśnie z tej dużej grupy młodzieży wyrosną w okresie najbliższych dwóch sezonów godni następcy naszych dawnych sławnych pięściarzy, zdobywców medali na mistrzostwach Europy i turniejach olimpijskich.

Opracował: Lucjan Olszewski (BOKS, nr 2, 1971)

NAJLEPSI POLSCY PIĘŚCIARZE 1969 ROKU

Rudkowski_Rasch

Rok 1969 obfitował w ciekawe imprezy międzynarodowe, które mają przecież zwykle poważny wpływ na ostateczny układ tabel. Bogaty kalendarz, jak się okazało, nie był jednak pomocny w ułożeniu możliwie najbardziej sprawiedliwej klasyfikacji. Nie wszyscy bowiem czołowi zawodnicy mieli możność brania udziału w tych imprezach. Myślę tutaj szczególnie o mistrzostwach Europy w Bukareszcie, dokąd wysłaliśmy dość dziwnie zestawiony zespół. Jak się można łatwo przekonać, nie wszyscy nasi reprezentanci startujący w tej najpoważniejszej imprezie znaleźli się na pierwszych, czy drugich miejscach w niniejszej klasyfikacji. Jest to wynik ich nie najlepszej postawy na bukareszteńskim ringu.

Podobnie jak w latach ubiegłych, swojej klasyfikacji nie opierałem na teoretycznych rozważaniach czy jeden pięściarz jest lepszy od drugiego, lecz na konkretnym porównaniu faktycznych osiągnięć ringowych, a dopiero przy mniej więcej równym bilansie, brałem pod uwagę umiejętności pięściarskie, względnie wyniki bezpośrednich pojedynków. Gdy przeglądałem wszystkie protokoły z walk mistrzowskich w i i II lidze, rzuciły mi się w oczy stosowane częściej aniżeli w poprzednich latach, skoki po różnych kategoriach. Na przykład Artur Olech. W mistrzostwach Europy walczył w muszej, ale w lidze najczęściej występował w koguciej, raz nawet w piórkowej! „Wizyty” te oczywiście nie pomagały w zestawieniu najsprawiedliwszej listy, przeciwnie zaciemniały obraz. Klasyfikując najlepszych polskich bokserów za ich osiągnięcia w 1969 r. brałem przede wszystkim pod uwagę:

1) mistrzostwa Europy w Bukareszcie;
2) mistrzostwa Polski w Mielcu;
3) spotkania międzypaństwowe z ZSRR i Włochami (drużyny młodzieżowe) oraz Szwecją;
4) Spartakiadę Armii Zaprzyjaźnionych i turniej pięściarzy zrzeszonych w klubach milicyjnych;
5) kilka turniejów międzynarodowych (Turniej Nadziei Olimpijskich, imprezy w Berlinie, Budapeszcie, Austrii itp.);
6) spotkania mistrzowskie w I i II lidze.

Kiedy ogłaszaliśmy listę najlepszych pięściarzy za rok 1968, zwracaliśmy uwagę na wielki szturm zawodników młodego pokolenia. Byliśmy wówczas przekonani, że młodzież zachęcona pierwszymi sukcesami, mocniej naciskać będzie na pozycje starszych kolegów. Niestety, zbyt mało znalazło się teraz nazwisk bokserów z roczników 1949 i 1950, a więc 19—20-latków. Potwierdzeniem słabej ich umiejętności był też niedawny Turniej Nadziei Olimpijskich w Łodzi, o którym piszemy w innym miejscu. Przejdźmy do omówienia sytuacji w poszczególnych kategoriach.

WAGA PAPIEROWA – ROMAN ROŻEK
Pozycja Rożka w wadze papierowej jest bardzo mocna. Zdobył mistrzostwo Polski, wywalczył brązowy medal w Bukareszcie, startując w wadze muszej wygrywał z większością przeciwników w lidze, wreszcie w bezpośrednim pojedynku zdecydowanie pokonał swego najgroźniejszego rywala Błażyńskiego. Błażyńskiego klasyfikuję na drugim miejscu. Jego sukces w TNO i zwycięstwa w innych imprezach, osłabia trochę finałowa przegrana przez ko. z Rumunem Mihai’em w Berlinie. Nie klasyfikuję 18-letniego Piotra Sellina, najlepszego boksera Spartakiady Młodzieżowej, bowiem nie stoczył w zeszłym roku ani jednej walki wśród seniorów. Wydaje mi się jednak, że nie byłby bez szans w pojedynkach z pięściarzami drugiej połowy listy klasyfikacyjnej. W każdym razie warto uważnie obserwować dalszy rozwój kariery Sellina. W sumie, waga dobra z perspektywami na dziś i na jutro.

1 ROMAN ROŻEK (1942) Turów
2 LESZEK BŁAŻYŃSK1 (1949) BBTS
3 ANDRZEJ JAGIELSKI (1949) Gwardia Zielona Góra
4 ZYGMUNT KAPUŚCIK (1947) Motor Lublin
5 MARIAN TRELIŃSKI (1941) Błękitni Kielce
6 ZENON OTREMBA (1948) Górnik Zabrze
7 ROMAN GAWŁOWSKI (1948) Hutnik N. Huta
8 STANISŁAW RÓŻYCKI (1942) Stal Mielec
9 JAN TOCZEK (1948) Rokita Brzeg Dolny
10 TADEUSZ FIESKE (1948) Olimpia Poznań

WAGA MUSZA – ARTUR OLECH
Pierwszą pozycję Artura Olecha w kategorii muszej gruntuje prawie wyłącznie brązowy medal zdobyty w Bukareszcie. Inna sprawa, że wrocławianin wygrał niemalże wszystkie walki w lidze, obojętnie w jakiej kategorii startował. Mistrz Polski z Mielca, Wichman plasuje się tuż za nim. I on często występował w wyższej kategorii. Długo zastanawiałem się w jakiej kolejności ustawić Skrzypczaka i Machlańskiego. Co ocenić wyżej: wicemistrzostwo kraju i wyniki ligowe Skrzypczaka, czy parę sukcesów międzynarodowych Machlańskiego. Postawiłem na młodość, tym bardziej że b. mistrz Europy nie odniósł sukcesu w turnieju pięściarzy z klubów milicyjnych i nie ma już ambicji występowania w reprezentacji. Waga musza jest również dość mocno obsadzona. Zabrakło mi miejsca dla paru ciekawych pięściarzy młodszego pokolenia. Na liście tej wagi zaszły w porównaniu z ubiegłą naszą klasyfikacją poważne zmiany. Brak jest np. Zbigniewa Olecha, który niczym się nie wyróżniał, natomiast na wysoką 5 pozycję wydostał się Józef Witek. O trzy miejsca spadł na liście poznaniak Kurcz, bokser, który w sezonie 1968 rokował duże nadzieje.

1 ARTUR OLECH (1940) Gwardia Wrocław
2 JERZY WICHMAN (1945) Gwardia Warszawa
3 KRZYSZTOF MACHLAŃSK1 (1949) Prosną Kalisz
4 HUBERT SKRZYPCZAK (1943) GKS Wybrzeże
5 JÓZEF WITEK (1948) Gwardia Wrocław
6 EDWARD CICHACKI (1943) Gwardia Łódź
7 STANISŁAW KURCZ (1948) Olimpia Poznań
8 JERZY GOJ (1945) TSB Bytom
9 ROMAN BRATKOWSKI (1948) Burza Wrocław
10 JANUSZ BERGIUS (1948) Zawisza Bydgoszcz

WAGA KOGUCIA – JAN GAŁĄZKA
Chyba największy dylemat klasyfikacji stanowiła waga kogucia. Mistrzem Polski został niespodziewanie Kardas z Łodzi, ale nie brał udziału w żadnym poważniejszym turnieju międzynarodowym. W Bukareszcie startował Andruszkiewicz, który w Mielcu walczył (i przegrał) w piórkowej. Kokoszka wygrywał wprawdzie w rozgrywkach o wejście do II ligi, ale dostał ko. od Kardasa. Jego pozycję podwyższają zwycięstwa w meczach międzypaństwowych. Wreszcie Gałązka. W mistrzostwach Polski ze względu na naukę nie startował. Wygrał jednak trzy turnieje: Spartakiadę Armii Zaprzyjaźnionych, imprezy w Budapeszcie i w Austrii. W lidze przegrał jednak z Krukiem i A. Olechem. Klasyfikuję Gałązkę na pierwszej pozycji nie bez wahania. Zwracam uwagę na rozwijający się talent Romana Gotfryda ze Stalowej Woli, choć nie znalazł się on na naszej liście (przewodzi juniorom wagi koguciej). Wygrał on zdecydowanie Spartakiadę Młodzieży, odniósł dwa zwycięstwa (na 3 starty) w I lidze. Nową postacią wagi koguciej jest bydgoszczanin Januszewski. Nikt o nim przed mistrzostwami Polski nie słyszał, teraz zajmuje dobrą 6 lokatę. Kuderski pierwszą część sezonu walczył w Legii, drugą w Mazurze. Nie miał jednak błyskotliwych walk, ani międzynarodowych sprawdzianów. Stąd o wiele niższe miejsce aniżeli to, które zajmował w klasyfikacji za rok 1968. Sumując, aktualnie nie widzę w tej kategorii boksera klasy międzynarodowej, chyba że zadomowi się w niej Machlański lub Gałązka po zdaniu matury zabierze się solidnie do pracy.

1 JAN GAŁĄZKA (1945) Legia
2 JANISŁAW KARDAS (1943) Gwardia Łódź
3 RYSZARD ANDRUSZKIEWICZ (1941) Polonia Gd.
4 JAN KOKOSZKA (1948) Stal Rzeszów
5 WŁADYSŁAW MORUS (1949) Turów
6 ROMAN JANUSZEWSKI (1948) Zawisza Bydgoszcz
7 LEON ZGODA (1942) BBTS
8 HENRYK GRAJEWSKI (1942) GKS Wybrzeże
9 STANISŁAW DZIENIS (1937) ŁTS Gliwice
10 JÓZEF KUDERSKI (1947) Mazur Ełk

WAGA PIÓRKOWA – JAN PROCHOŃ
Waga, w której mieliśmy kiedyś wybitnych pięściarzy, że wspomnę tylko Krużę, Adamskiego, Gutmana, Bendiga, jest w rozsypce. Wątpię, by któregoś (nawet z młodszych) z klasyfikowanych „piórkowców” stać było na powtórzenie sukcesów starszych kolegów. Prochoń, swoją minimalną przewagę nad pozostałymi zdobył tytułem mistrza Polski. Trenerzy obiecują sobie wiele po Heiderze z Bydgoszczy. Rzeczywiście ma on sporo talentu, ale jednocześnie wiele braków w walce defensywnej. Poważne przesunięcia jakie nastąpiły w tej wadze, niestety nie wpłynęły na poprawę sytuacji. Z mniej znanych zawodników dobre pozycje zajmują Gołąb i Fura. Bokserzy rutynowani nie popisywali się natomiast wzlotami formy.

1 JAN PROCHOŃ (1947) Widzew Łódź
2 JAN WADAS (1944) Górnik Wesoła
3 TADEUSZ KRUK (1947) Gwardia Łódź
4 MARIAN GOŁĄB (1944) GKS Katowice
5 BOGDAN RADZIKOWSKI (1943) Widzew Łódź
6 ROMAN CZAPKO (1939) Legia
7 EDWARD FURA (1949) Turów
8 JÓZEF ŻURAKOWSKI (1941) Hutnik Nowa Huta
9 ZENON HEIDER (1949) Zawisza Bydgoszcz
10 EDWARD GUMOWSKI (1943) Polonia Gdańsk

WAGA LEKKA – RYSZARD PETEK
Miałem kłopot w jakiej wadze sklasyfikować Ryszarda Petka. W kraju walczył w lekkopółśredniej, w Bukareszcie występował w lekkiej. Zdobył tam brązowy medal, a zasłużył z pewnością na srebrny. Niech więc i na naszej liście figuruje jako „lekki”, choć już chyba nigdy do tej kategorii nie powróci. Mocną pozycję ma Włodzimierz Caruk, chociaż przegrał w Mielcu ze starym wygą Szczepańskim. Był jednak jednym z naszych jaśniejszych punktów w meczach o Puchar Europy i Turnieju Nadziei Olimpijskich. Caruk podobno w najbliższym czasie ma zasilić barwy warszawskiej Gwardii, można mieć więc nadzieję, że Tadeusz Walasek podciągnie go technicznie. Jeśli to nastąpi, Caruk przy wrodzonej bitności, ambicji i sile, może w przyszłości wyjść na pozycję lidera.
Na liście znalazło się kilku młodych pięściarzy — Jan Żeleźniak, Osztab, Kowalewski. Ich rywalizacja z Carukiem może ożywić tę kategorię, w której mieliśmy ongiś Paździora i Grudnia. Z wagi tej ubyli na zawsze Grudzień, Dąsał i Drucis, bowiem skończyli kariery zawodnicze. Kiedrowski natomiast, pełniąc obowiązki służbowe stracił swe życie. Dość mizernie boksował w ubiegłym sezonie Grzegorzewski, który jeszcze rok temu był klasyfikowany na drugim miejscu.

1 RYSZARD PETEK (1943) Avia Świdnik
2 WŁODZIMIERZ CARUK (1949) Prosną Kalisz
3 JAN SZCZEPAŃSKI (1939) Legia
4 JAN ŻELEŹNIAK (1947) Turów
5 ZBIGNIEW OSZTAB (1949) Stal Rzeszów
6 MARIAN WIĘCASZEK (1945) Wisła Kraków
7 JANUSZ GRZEGORZEWSKI (1945) Gwardia Łódź
8 RYSZARD MARCINIAK (1947) Olimpia Poznań
9 HENRYK KOWALEWSKI (1949) GKS Wybrzeże
10 ZBIGNIEW RĘKAWEK (1938) Gwardia Warszawa

WAGA LEKKOPÓŁŚREDNIA – JERZY KULEJ
Jeszcze raz na pierwszym miejscu Jerzy Kulej. To nie jest pozycja na kredyt, mimo braku sprawdzianów międzynarodowych. Wystarczającym dowodem klasy Kuleją powinien być łatwo zdobyty tytuł mistrza Polski oraz wszystkie zwycięstwa w I lidze, zarówno w wadze lekkopółśredniej, jak i półśredniej. Tuż za mistrzem olimpijskim umieściłem trzech młodych rywali. Każdego z nich już w tej chwili stać chyba na duże osiągnięcia. Prymat daję Jakubowskiemu, mimo braku startów krajowych. Zdobył przecież brązowy medal w Bukareszcie. Tuż za nim jest Jerzy Dubisz. W roku 1969 wygrał turniej w Ułan-Bator, zwyciężał w lidze i w meczach międzypaństwowych. Rynkiewicz, mimo pracy dyplomowej w Wojskowej Akademii Medycznej, znalazł czas, by zdobyć srebrny medal w turnieju pięściarzy klubów milicyjnych oraz dobrze prezentować się w lidze. Dopiero za nimi klasyfikuję rutynowanego boksera z Turowa, brata Jana Żeleźniaka, Leszka. Nie możemy narzekać na tę wagę. Kulej jeszcze nie składa broni. Jakubowski i Dubisz stale rozwijają swoje umiejętności w związku z czym awansowali poważnie na liście klasyfikacyjnej.

1 JERZY KULEJ (1940) Gwardia Warszawa
2 BOGDAN JAKUBOWSKI (1948) Avia Śwjdnik
3 JERZY DUBISZ (1947) Gwardia Warszawa
4 KRZYSZTOF RYNKIEWICZ (1945) Gwardia Łódź
5 LESZEK ŻELEŹNIAK (1945) Turów
6 MARIAN TUSZNIO (1942) Błękitni Kielce
7 JAN TKOCZ (1938) Carbo Gliwice
8 RYSZARD RYBSKl (1939) Zawisza Bydgoszcz
9 ANDRZEJ SOSNOWSKI (1942) Gwardia Zielona Góra
10 MARIAN PUZIO (1948) Burza Wrocław

WAGA PÓŁŚREDNIA – SYLWESTER KACZYŃSKI
W wadze półśredniej sytuacja jest gorsza. Mamy uznanie dla wytrwałości i stale dobrej dyspozycji jednego z najbardziej ambitnych polskich bokserów, Sylwestra Kaczyńskiego, ale trzeba się martwić, że za jego plecami nie widać żadnego pięściarza z medalowymi perspektywami. Nie jest nim przecież Marian Kasprzyk, chociaż wygrał parę walk z zagranicznymi rywalami (w meczach Śląska) oraz zwyciężał ligowych rywali. Zdzisław Filipiak niestety nie poszerzył swojej bokserskiej wiedzy, zatrzymał się w rozwoju i nie można na niego liczyć. Ta sama opinia tyczy Zbigniewa Zakrzewskiego.

1 SYLWESTER KACZYŃSKI (1939) Legia
2 MARIAN KASPRZYK (1939) BBTS
3 ZDZISŁAW FILIPIAK (1947) Widzew
4 ALFONS STAWSKI (1945) Górnik Radlin
5 WIESŁAW FĄFARA (1940) Wisła Kraków
6 ZENON FURTAK (1940) Turów
7 ZBIGNIEW ZAKRZEWSKI (1949) GKS Wybrzeże
8 STANISŁAW SZADO (1942) Stal Stalowa Wola
9 JERZY HORNUNG (1944) Gwardia Wrocław
10 JAN KACZOROWSKI (1946) Górnik Jasmos

WAGA LEKKOŚREDNIA – WIESŁAW RUDKOWSKI
W kategorii tej nie zmieniam układu prowadzącej trójki pięściarzy. Jestem przekonany, że jest on prawidłowy, dość wiernie odzwierciedlający umiejętności. Wiesław Rudkowski skończył sezon bez porażki. Zdobył tytuł mistrza Polski, był jednym z najwybitniejszych pięściarzy turnieju w Mielcu i choć druga połowa roku przeszła mu na chorobie, zachował zdobyci Kielczanin zapracował solidnie na swoją pozycję w klasyfikacji wygraniem międzynarodowego turnieju w Berlinie i zwycięstwem nad wicemistrzem olimpijskim Kubańczykiem Garbey’em. Wygrywał też w lidze oraz reprezentacji Polski. Jedynym potknięciem Stachurskiego była remisowa walka z Ptakiem w średniej. Nie startował on w mistrzostwach Polski w Mielcu i Europy w Bukareszcie, gdzie miał teoretyczne szanse zdobycia punktów potrzebnych do wyprzedzenia rywala. Szyki tej dwójce, teoretycznie biorąc, ma szanse pomieszać najsilniejszy fizycznie bokser polski, Edmund Montewski. Trudno z nim wytrzymać pełny czas walki. Przekonał się o tym Kaczmarek w meczu Wojsko — Gwardia, kiedy został znokautowany właściwie jednym ciosem. Montewski przeniósł się chyba na stałe do lekkośredniej, wskazują na to starty ligowe. Biorąc pod uwagę umiejętności, jest on oczywiście słabszym bokserem niż prowadząca dwójka. Zwracam uwagę na pozycję Henryka Dampca. Przez wiele lat walczył on w wadze średniej. W ostatnim sezonie, kiedy na stałe wszedł do drużyny Hebel, Dampc przeniósł się do lekkośredniej i wiele walk wygrał. Inna sprawa, że pięściarz ten ma podobno wkrótce wycofać się z ringu.

1 WIESŁAW RUDKOWSKI (1946) Legia
2 WITOLD STACHURSKI (1947) Błękitni Kielce
3 STEFAN SKAŁKA (1942) Hutnik N. Huta
4 EDMUND MONTEWSKI (1948) Gwardia Warszawa
5 ANDRZEJ SIODŁA (1942) ŁTS Gliwice
6 LUDWIK KACZMAREK (1946) Zawisza
7 RYSZARD DZIOPA (1948) Turów
8 WŁADYSŁAW SKOWROŃSKI (1947) Olimpia Poznań
9 HENRYK DAMPC (1935) GKS Wybrzeże
10 ZBIGNIEW KALIŃSKI (1941) Górnik Zagórze

WAGA ŚREDNIA – EDMUND HEBEL
W kategorii średniej pozycja Edmunda Hebla jest mocna, mimo że ze względu na rozpoczęcie służby wojskowej nie brał udziału w mistrzostwach Europy. Wygrał jednak turniej pięściarzy z klubów milicyjnych, pokonał bardzo groźnego Riskijewa, zwyciężał w lidze, wreszcie w dobrym stylu zdobył tytuł mistrza Polski. Jego najgroźniejszym rywalem był w roku 1969 Janusz Gortat, pięściarz tak zdolny, jak i nieobliczalny. Doznał on paru przykrych porażek, ale zapisał na swoim koncie również znaczne sukcesy, do których zaliczam tytuł wicemistrza Polski i wygranie turnieju w Austrii. Trzeba się liczyć z tym, że Gortat przejdzie w niedługim czasie na stałe do wagi półciężkiej. Zdzisław Adamczyk, który był rewelacją sprzed dwóch lat, poza wygranymi w II lidze, niczym się nie popisywał. Inne pozycje zajmują pięściarze starszego pokolenia ze Słowakiewiczem na czele, choć w trochę innej kolejności. Dość wysoko klasyfikuję Skoczewskiego, pięściarza, który miał wyjątkowo dobry sezon i mniej znanego Stasiełowicza z Zielonej Góry.

1 EDMUND HEBEL (1943) GKS Wybrzeże
2 JANUSZ GORTAT (1948) Legia
3 CZESŁAW PTAK (1942) Turów
4 LUCJAN SŁOWAKIEWICZ (1936) Hutnik N. Huta
5 KAZIMIERZ GAWLAS (1940) Stal Stalowa Wola
6 EDWARD SKOCZEWSKI (1944) Broń Radom
7 ZDZISŁAW ADAMCZYK (1947) Start Elbląg
8 TADEUSZ TRAŻEWSKI (1946) Gwardia Wrocław
9 ZBIGNIEW STASIEŁOWICZ (1946) Gwardia Ziel. Góra
10 JANUSZ MOZOLEWSKI (1942) Gwardia Białystok

WAGA PÓŁCIĘŻKA – JAN FABICH
W wadze półciężkiej nastąpiła zmiana warty w tym sensie, że czołowi od paru lat zawodnicy pozamieniali się miejscami. Najbardziej skorzystali na tym Jan Fabich, Zaborowski i Kreps. Pierwszy rozprawił się z rywalami podczas mistrzostw Polski i spotkań ligowych, drugi natomiast wygrał z Draganem, odniósł parę efektownych zwycięstw ligowych. Brązowy medalista z Meksyku — Dragan — miał niestety bardzo przeciętny sezon. Kreps swoją wysoką pozycję zdobył dzięki dobrej postawie w Bukareszcie i za zwycięstwa ligowe. Z nowych twarzy właściwie mamy w tej kategorii tylko bielszczanina Pigonia. To silny chłopak, ale jeszcze musi się wiele uczyć, by nawiązać walkę z czterema pierwszymi na liście.

1 JAN FABICH (1942) GKS Wybrzeże
2 TADEUSZ ZABOROWSKI (1943) Sokół Piła
3 LUCJAN KREPS (1946) Turów

4 STANISŁAW DRAGAN (1941) Hutnik N. Huta
5 HUBERT KUCZNIERZ (1939) Carbo Gliwice
6 MARIAN WYPYCH (1945) Olimpia Poznań
7 ANDRZEJ LEWANDOWSKI (1944) Stal Stalowa Wola
8 MIECZYSŁAW WÓŁKIEWICZ (1948) Legia
9 GRZEGORZ PIGOŃ (1949) BBTS
10 TADEUSZ WĄTROBA (1941) Błękitni Kielce

WAGA CIĘŻKA – LUDWIK DENDERYS
Denderys dzięki zdobyciu brązowego medalu w Bukareszcie i tytułu mistrza Polski znalazł się na pierwszej pozycji w wadze ciężkiej. Pozycji tej nie osłabiają porażki w spotkaniach z zagranicznymi rywalami. Trela w roku 1969 nie błyszczał. Ze swojego czwartego miejsca na liście powinien być zadowolony. Nowym pięściarzem wśród przedstawicieli wagi ciężkiej jest Wajgelt z Piły. W poprzedniej naszej klasyfikacji zajmował trzecie miejsce w kategorii półciężkiej, natomiast w roku 1969 walczył w spotkaniach ligowych wyłącznie w ciężkiej. W tej go więc klasyfikuję, Jankowiak osiadł na laurach i niczego nie dokonał, stąd jego niska klasyfikacja. Podobnie jest ze Skoczkiem. Bokser ten przeniósł się z warszawskiej Polonii do Turowa, w którego barwach stoczył dopiero jedną walkę. Nawet jednak w II lidze nie wygrał wszystkich swoich pojedynków. W ubiegłej klasyfikacji zajmował bardzo wysoką czwartą pozycję. Zniknęli natomiast z listy Kaźmierczak z Legii i Biskupski z Brdy.

1 LUDWIK DENDERYS (1944) Gwardia Wrocław
2 TADEUSZ KUBACKI (1940) Gwardia Łódź
3 ZBIGNIEW GUGNIEWICZ (1936) Polonia Gdańsk
4 LUCJAN TRELA (1942) Stal Stalowa Woia
5 TADEUSZ WAJGELT (1945) Sokół Pila
6 TADEUSZ BRANICKI (1939) Legia
7 JERZY SKOCZEK (1946) Turów
8 WIESŁAW GÓRECKI (1938) Stal Mielec
9 RYSZARD WALICKI (1940) Górnik Wesoła
10 EUGENIUSZ JANKOWIAK (1947) Olimpia Poznań

Opracował Lucjan Olszewski (BOKS, nr 2, 1970)

VICTOR „YOUNG” PEREZ – Z BOKSERSKICH SALONÓW FRANCJI DO OŚWIĘCIMIA

20 listopada na ekrany kinowe we Francji trafi film „Victor Young Perez” w reżyserii Jacquesa Ouaniche, opisujący dramatyczne losy jednego z najwybitniejszych pięściarzy, jakich zabrała II wojna św. Skądinąd wiemy, że ofiarami obozowych walk bokserskich było tysiące więźniów, w tym setki byłych amatorskich i zawodowych pięściarzy. Tylko jeden z nich – Victor „Young” Perez – miał w swoim przedwojennym, sportowym dorobku tytuł zawodowego mistrza świata (wagi muszej). Victor swoją obozową postawą pozostawił po sobie coś więcej niż wspomnienie wojownika, walczącego o swoje życie – wspaniałe świadectwo pomocy bliźnim, bez względu na okoliczności i bez względu na koszty.

Film koncentruje się na głównie na okresie pobytu Victora w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu (KL Auschwitz) w latach 1943-1945, jakkolwiek mamy tu wszechobecną retrospekcję, która prowadzi nas w odległe lata młodości, dorastania, początków sportowej kariery oraz mistrzowskiej sławy.

Akcja rozpoczyna się ostatnich tygodniach pobytu Pereza w obozie. Były idol sportowej Francji i Tunezji czeka właśnie na kolejny pojedynek i doskonale zdaje sobie sprawę, że nie może go przegrać, gdyż porażka oznaczać będzie dla niego pewną śmierć. Jego rywalem będzie Kurtz, niemiecki żołnierz, wyższy od niego o 20 centymetrów i o 20 kg cięższy. W tle ringu widać jak kominy krematoriów wyrzucają w powietrze prochy towarzyszy nieszczęścia Victora. Ten jednak, motywowany przez swojego brata Benjamina oraz tysiące innych współwięźniów Auschwitz jest gotowy nawet na 15 rund bezlitosnej walki. Perez wie, że zwycięstwo nie przyniesie mu wielkiej chwały, najpewniej przedłuży życie o kolejne kilka dni do kolejnego pojedynku. Każde wejście do ringu jest teraz dla niego zstąpieniem do piekła…

Victor „Young” Perez urodził się 15 stycznia 1911 roku w Hara, żydowskiej dzielnicy Tunisu, wówczas francuskiej kolonii, jako szóste dziecko ubogiego domokrążnego kupca. W kwietniu 1924 r. postanowił, że zostanie pięściarzem, rezygnując z dalszej szkolnej edukacji. Jego wielkim idolem był wówczas Senegalczyk Battling Siki. Chcąc w przyszłości dorównać jego sławie, wraz z bratem Benjaminem „Kidem” Perezem zapisali się do sekcji bokserskiej klubu Maccabi Tunis.

W wieku 16 lat zaryzykował wyjazd do Paryża, gdzie na początku pracował jako sprzedawca butów. Po godzinach trenował w Alhambrze, gdzie spotkał Leona Belliere, swojego przyszłego sportowego opiekuna, z którym w 1928 r. podpisał zawodowy kontrakt. Dwa lata później stanął po raz pierwszy przed szansą zdobycia tytułu zawodowego mistrza Francji, przegrywając jednak przez TKO w 4. starciu z marsylczykiem włoskiego pochodzenia, Kidem Oliva. Rok później zdobył krajowy pas pokonując na punkty – po 15 rundach – błyskotliwego Valentina Angelmanna. Apogeum kariery sportowej Pereza miało miejsce 26 października 1931 roku, kiedy to w wieku zaledwie 20 lat zdobył tytuł zawodowego mistrza świata (NBA i IBU) wagi muszej, pokonując Amerykanina Frankie Genaro. Wspaniały triumf Pereza oklaskiwało 16 000 widzów zebranych w paryskim Palais des Sports. Na zdobycie pasa mistrzowskiego Victor potrzebował zaledwie 5 minut walki. W ten sposób stał się najmłodszym francuskim zawodowym mistrzem świata.

Kiedy szczęśliwy, w glorii czempiona światowych ringów wracał do rodzinnego Tunisu, powitał go transparent z napisem: „Chwała naszemu mistrzowi świata Young Perezowi”. W porcie wiwatowało na jego cześć 10 000 przyjaciół i fanów. Stał się osobą publiczną, którą kochali paryżanie i przede wszystkim paryżanki. Jedną z nich była piękna aktorka, katoliczka Mireille Balin, która przez pewien czas była jego życiową partnerką. Szanowano go także w Tunisie. Mimo iż zawsze zatrzymywał się tam – u swojej rodziny – w dzielnicy żydowskiej, miał wielu przyjaciół wśród muzułmanów i katolików.
young
Niestety w pierwszej obronie tytułu mistrza świata, 31 października 1932 r. Perez uległ w Manchesterze przez TKO w 13. rundzie znakomitemu Anglikowi Jackie Brown`owi. Na szczyt próbował wrócić 2 lata później, ale w kategorii koguciej. Ówczesny mistrz świata IBU, Panama Al Brown był jednak dla niego zbyt trudną przeszkodą, nokautując Pereza w 10. rundzie. Ogółem w ciągu trwania swojej kariery Victor stoczył 133 zawodowe pojedynki (90-28-15, 27 KO). Po raz ostatni na ringu wystąpił 7 grudnia 1938 roku.

W czasie niemieckiej okupacji Francji, po dojściu do władzy reżimu z Vichy, zmuszony został do ukrywania się. 21 września 1943 r. na skutek denuncjacji został aresztowany przez francuska milicję i internowany w obozie w Drancy, skąd – w listopadzie 1943 r. – w niesławnym „60″-tym konwoju 1000 francuskich Żydów deportowano go do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu.

Trafił do KL Auschwitz III-Monowitz (Buna-Werke), gdzie pracował w kuchni fabryki kauczuku syntetycznego (wraz z innymi znanymi francuskimi sportowcami, Primo Levi i Alfredem Nakache). Tam właśnie komendant obozu, miłośnik boksu, znając sportowe sukcesy Victora, zmusił go do walki z kapo, niemieckim przedwojennym pięściarzem wagi ciężkiej. Pojedynek nie odbył się w ringu, tylko na placu apelowym. Oglądali go nie tylko esesmani, ale także więźniowie. Perez mający zaledwie 155 cm i ważący ok. 40 kg mimo iż zmierzył się z rywalem o kilka głów od niego wyższym i prawie 50 kg cięższym, wygrał przez nokaut. Od tej pory stał się „oczkiem w głowie” komendanta, który zmuszał go do boksowania dwa razy w tygodniu, tak, że przez kolejne 15 miesięcy malutkiemu Francuzowi nazbierało się ok. 140 zwycięskich walk. Każde zwycięstwo dawało mu trzy korzyści: kolejny dzień życia, kolejny dzień wolny od kuchennych obowiązków oraz dodatkową miskę zupy.

Współwięźniowie zapamiętali go także z innej strony niż boks. Pracując w kuchni, Victor przez długie miesiące kradł racje żywnościowe dla francuskich i północnoafrykańskich współwięźniów. Robił to na tyle zuchwale, że znajomi ostrzegali go, że jak tak dalej będzie robił, najpewniej wpadnie. Odpowiadał niezmiennie: „Wszyscy zostaliśmy stworzenie do tego, by pomagać innym”.

W styczniu 1945 r., był jednym z 51 ocalałych więźniów z Drancy . Wziął udział w ewakuacyjnym „marszu śmierci”. 21 lub 22 stycznia (inna wersja mówi o 4 lutego 1945 roku) w okolicach Gliwic, osłabieni z głodu i zmarznięci więźniowie dotarli do opuszczonego obozu pracy. Perez znalazł tam duży worek chleba w kuchni. Wychodząc na zewnątrz wyrzucił go towarzyszom niedoli. Widzący to głodny strażnik kazał mu natychmiast stanąć nad przydrożnym rowem i skierował w jego stronę lufę karabinu maszynowego, nakazując, by Victor natychmiast odebrał chleb więźniom i przyniósł eskorcie.

-Nie mogę tego zrobić! To są moi przyjaciele. Są bardzo głodni! – wykrzyknął

Perez wydawał się nie słuchać kolejnych gróźb kierowanych jego stronę, aż nagle rozległ się huk kilku wystrzałów, które dosięgły byłego mistrza świata. Padł na śnieg, na którym go pozostawiono – tak jak i innych przedtem i …później – bez pochówku… 20 000 więźniów…

Wracając jeszcze do filmu Jacquesa Ouaniche dodajmy, że w rolę Victora wcielił się niezwykle popularny we Francji i w krajach Maghrebu, 34-letni Brahim Asloum, złoty medalista Igrzysk Olimpijskich w Sydney (2000) oraz podobnie jak niegdyś „Young”, były zawodowy mistrz świata. Brahim jest nie tylko niezwykle uzdolnionym sportowcem ale także inteligentnym showmanem, więc debiut przed kamerami nie był dla niego szczególnie trudnym. O wiele bardziej skomplikowanym był fakt, że on (muzułmanin) musiał zmierzyć się z wielką legendą Victora, urodzonego w Tunisie Żyda, postaci absolutnie symbolicznej i niezwykłej.

3. MISTRZOSTWA ŚWIATA SENIORÓW – MONACHIUM 1982

3 Mistrzostwa Świata Seniorów
Monachium, RFN
[2 - 15 maja 1982]

Reprezentanci Polski:
[48 kg] Zbigniew Ciota (Gwardia Warszawa, miejsce 9-16)
[51 kg] Bogdan Maczuga (Stal Rzeszów, 9-16)
[54 kg] Sławomir Zapart (Błękitni Kielce, 17-32)
[60 kg] Kazimierz Adach (Czarni Słupsk, 9-16)
[63,5 kg] Roman Misiewicz (Gwardia Warszawa, 17-32)
[67 kg] Czesław Kapałka (MZKS Knurów, 5-8)
[71 kg] Mirosław Kuźma (Zawisza Bydgoszcz, 5-8)
[75 kg] Stanisław Łakomiec (Błękitni Kielce, 5-8)
[81 kg] Paweł Skrzecz (Gwardia Warszawa, MEDAL SREBRNY)
[91 kg] Grzegorz Skrzecz (Gwardia Warszawa, MEDAL BRĄZOWY)

WYNIKI WALK

[48 kg] Zbigniew Ciota
+ Marcelino Bolivar (Wenezuela) W pkt 4:1
- Go-Yong Hwan (Korea Płn.) P pkt 0:5

[51 kg] Bogdan Maczuga
- Joe Orewa (Nigeria) P pkt 0:5

[54 kg] Sławomir Zapart
- Dale Walters (Kanada) P pkt 2:3

 [60 kg] Kazimierz Adach
+ Herbert Brunnauer (Austria) W rsc 3
- Viorel Ioana (Rumunia) P pkt 0:5

[63,5 kg] Roman Misiewicz
- Ali Cukur (Turcja) P pkt 1:4

[67 kg] Czesław Kapałka
+ Heinz Buttiger (Szwajcaria) W pkt 5:0
+ Tsiamala Kalenga (Zair) W pkt 3:2
- Manfred Zielonka (RFN) P pkt 1:4

[71 kg] Mirosław Kuźma
+ Ernst Koller (Szwajcaria) W rsc 1
- Thomas Corr (Irlandia) P pkt 2:3

[75 kg] Stanisław Łakomiec
+ Ivan Gonda (Czechosłowacja) W pkt 3:2
- Tarmo Uusivirta (Finlandia) P pkt 0:5

[81 kg] Paweł Skrzecz
+ Luis Quintana (Kolumbia) W rsc 2
+ Bennie Heard (USA) W pkt 5:0
+ Pero Tadic (Jugosławia) W pkt 4:1
- Pablo Romero (Kuba) P pkt 0:5

[91 kg] Grzegorz Skrzecz
+ Karl-Heinz Heistermann (RFN) W ko 1
+ Luis Sanchez Castillo (Ekwador) W pkt 5:0
- Alexander Yagubkin (ZSRR) P pkt 0:5

skrzeczowie4

2. MISTRZOSTWA ŚWIATA SENIORÓW – BELGRAD 1978

2 Mistrzostwa Świata Seniorów
Belgrad, Jugosławia
[6 - 20 maja 1978]
medal78
Reprezentanci Polski:
[48 kg] Zbigniew Raubo (Legia Warszawa, miejsce 9-16)
[51 kg] Henryk Średnicki (GKS Jastrzębie Zdrój, MEDAL ZŁOTY)
[54 kg] Leszek Błażyński (Szombierki Bytom, 17-32)
[57 kg] Roman Gotfryd (Wisłoka-Morsy Dębica, MEDAL BRĄZOWY)
[60 kg] Leszek Kosedowski (Stoczniowiec Gdańsk, 9-16)
[63,5 kg] Bogdan Gajda (Legia Warszawa, 5-8)
[67 kg] Zbigniew Kicka (Górnik Pszów, 5-8)
[71 kg] Jerzy Rybicki (Gwardia Warszawa, MEDAL BRĄZOWY)
[75 kg] Janusz Gortat (Legia Warszawa, 9-16)
[81 kg] Paweł Skrzecz (Gwardia Warszawa, 9-16)
[+81 kg] Grzegorz Skrzecz (Gwardia Warszawa, 9-16)

WYNIKI WALK

[48 kg] Zbigniew Raubo
- Georgi Georgiev (Bułgaria) P pkt 2:3

[51 kg] Henryk Średnicki
+ Vaclav Hornak (Czechosłowacja) W pkt 5:0
+ Sandor Orban (Węgry) W pkt 5:0
+ Alexander Mikhailov (ZSRR) W pkt 5:0
+ Hector Ramirez (Kuba) W pkt 5:0
042a
[54 kg] Leszek Błażyński
- Fazlija Sacirovic (Jugosławia) P pkt 0:5

[57 kg] Roman Gotfryd
+ Abdulkarim Haruna (Nigeria) W pkt 3:2
+ George Findo (Kenia) W pkt 3:2
- Angel Herrera (Kuba) P pkt 0:5

[60 kg] Leszek Kosedowski
- Lutz Kasebier (NRD) P pkt 1:4

[63,5 kg] Bogdan Gajda
+ Soceef Torres (Portoryko) W rsc 1
- Mehmet Bogujevci (Jugosławia) P pkt 1:4

[67 kg] Zbigniew Kicka
+ Kouadio Kouassi (Wybrzeże Kości Słoniowej) W pkt 4:1
+ Vincent Byarugaba (Uganda) W wo
- Ernst Muller (RFN) P rsc 2/kont

[71 kg] Jerzy Rybicki
+ Alfredo Lemus (Wenezuela) W pkt 5:0
+ Markus Intlekofer (RFN) W rsc 2/kont
- Viktor Savchenko (ZSRR) P ko 1

[75 kg] Janusz Gortat
+ Yassl Kone Glugowe (Wyb. Kości Słoniowej) W pkt 5:0
- Leonid Shaposznikov (ZSRR) P rsc 2

[81 kg] Paweł Skrzecz
- Nikolay Erofyeev (ZSRR) P rsc 1

[+81 kg] Grzegorz Skrzecz
- Dragomir Vujkovic (Jugosławia) P pkt 0:5

1. MISTRZOSTWA ŚWIATA SENIORÓW – HAWANA 1974

1 Mistrzostwa Świata Seniorów
Hawana, Kuba
[17 - 30 sierpnia 1974]
ms74
 Reprezentanci Polski:

[48 kg] Henryk Średnicki (GKS Katowice, miejsce 9-16)

[51 kg] Leszek Borkowski (Gwardia Łódź, 5-8)

[54 kg] Krzysztof Madej (Carbo Gliwice, 5-8)

[57 kg] Andrzej Jagielski (Hutnik Kraków, 5-8)

[60 kg] Ryszard Tomczyk (BKS Bolesławiec, 5-8)

[63,5 kg] Bogdan Gajda ( Górnik Pszów, 9-16)

[67 kg] Zbigniew Kicka (Górnik Pszów, MEDAL BRĄZOWY)

[71 kg] Jerzy Rybicki (Gwardia Warszawa, 5-8)

[+81 kg] Andrzej Biegalski (Górnik Pszów, 5-8).

WYNIKI WALK

[48 kg] Henryk Średnicki
- Remus Cosma (Rumunia) P rsc 3

[51 kg] Leszek Borkowski
+ Kenji Wakasa (Japonia) W pkt
- Douglas Rodriguez (Kuba) P pkt

[54 kg] Krzysztof Madej
+ Jovito Rengifo (Wenezuela) W dys 3
- Wilfredo Gomez (Portoryko) P ko 2

[57 kg] Andrzej Jagielski
+ Shadrah Odhiambo (Uganda) W pkt
+ Juan Vargas (Argentyna) W pkt
- Rigoberto Garibaldi (Panama) P pkt

[60 kg] Ryszard Tomczyk
+ Chaidan Altanchoiag (Mongolia) W pkt
+ Juan Francisco Garcia (Meksyk) W pkt
- Simion Cutov (Rumunia) P pkt

[63,5 kg] Bogdan Gajda
- Calistrat Cutov (Rumunia) P pkt 0:5

 [67 kg] Zbigniew Kicka
+ Miguel Pena (Dominikana) W ko 2
+ Marijan Benes (Jugosławia) W pkt 3:2
+ Reinhard Skricek (RFN) W pkt
- Clinton Jackson (USA) P pkt
041b
[71 kg] Jerzy Rybicki
+ Keith Neil (Gujana ) W rsc 2
+ Wilfredo Guzman (Portoryko) W pkt
- Anatoliy Klimanov (ZSRR) P pkt

[+81 kg] Andrzej Biegalski
+ Joe Kalala (Ghana) W ko 1
- Fatai Ayinla (Nigeria) P pkt

NASZ JEDYNY AMATORSKI MISTRZ ŚWIATA – HENRYK ŚREDNICKI

srednicki

To już 17. edycja Mistrzostw Świata Seniorów w Boksie. Minęło 39 lat od pierwszego czempionatu, który w dniach 17-30 sierpnia 1974 roku odbył się w  Hawanie. Przez te wszystkie lata polscy pięściarze zdobyli 13 medali, ale tylko jeden z nich był z najcenniejszego kruszcu. Wywalczył go w Belgradzie 20 maja 1978 roku, a więc ponad 35 lat temu, enfant terrible polskiego boksu, Henryk Średnicki.
medal78
Wiele można by pisać o sukcesach tego niewielkiego wzrostem (160 cm) Ślązaka rodem z Siemianowic i jeszcze więcej o tym ile tych medali byłoby, gdyby Pan Henryk nieco staranniej „prowadził się” w latach swojej niebanalnej kariery. Wystarczy tylko wspomnieć, że liczący dzisiaj 58 lat Średnicki oprócz tytułu amatorskiego mistrza świata ma również w swoim dorobku dwa złote medale mistrzostw Starego Kontynentu (1977 i 1979) oraz sześć tytułów Mistrza Polski seniorów (trzy w wadze papierowej – 1974-1976, dwa w muszej – 1978-1979 oraz jeden w koguciej – 1982).

Przez 19 lat sportowej kariery Pan Henryk reprezentował barwy pięciu śląskich klubów: Górnika Siemianowice (1969-73), GKS Katowice (1974), GKS” Tychy (1975-76), GKS Jastrzębie (1977-81) i Górnika Sosnowiec (1982-88). W tym czasie stoczył aż 366 walk, z których 324 wygrał,  10 zremisował i 32 przegrał.

srednicki8

VIRGIL HILL: MICHALCZEWSKI NIE ZGODZIŁ SIĘ NA REWANŻ

Nie ukrywam, że Virgil Hill przez długie lata – z racji nie tylko umiejętności czysto bokserskich, ale i niepospolitego intelektu – należał do jednych z moich ulubionych pięściarzy. Najpierw znakomicie radził sobie na amatorskim ringu, zdobywając srebrny medal Igrzysk Olimpijskich w Los Angeles, a następnie przez długie lata bronił tytułów zawodowego mistrza świata. Wywiad, który udało się z nim przeprowadzić, był – jak to przyznał później sam Hill – najpełniej „dotykającym” całej jego sportowej kariery, czym obaj sprawiliśmy sobie przyjemność.

Jarosław Drozd:  Urodziłeś się w Clinton (Missouri), ale całe niemal swoje życie związałeś z Bismarck w Północnej Dakocie. Możesz opowiedzieć o swoim dzieciństwie i początkach kariery?
Virgil Hill: Właściwie mieszkałem w Grand Forks w stanie Północna Dakota. Kiedy byłem chłopcem, mniej więcej ośmiolatkiem, i mieszkaliśmy jeszcze na fermie w Północnej Dakocie, oglądałem w telewizji turniej Golden Gloves w Chicago. Zapytałem wtedy ojca, czy będę mógł boksować, jeśli kiedykolwiek przeprowadzimy się do miasta (chodziło mi o Grand Forks – „aglomerację” liczącą sobie 45 tysięcy mieszkańców). Kiedy faktycznie przeprowadziliśmy się do tego „wielkiego miasta”, ojciec po powrocie z pracy zapytał mnie, czy wciąż chciałbym ćwiczyć boks. Przytaknąłem, a on zaprowadził mnie na salę treningową.

- Dlaczego wybrałeś akurat boks a nie inną dyscyplinę sportu?
VH: Przez całe życie uprawiałem różne dyscypliny sportu. Boksowałem, grałem w koszykówkę, futbol, baseball, uprawiałem zapasy i lekkoatletykę. Gorzej wyglądały wyniki w nauce, a w tamtych czasach rodzinna sytuacja finansowa nie wyglądała zbyt ciekawie, więc nie było szans na to, że uskładają się pieniądze, by posłać mnie do college’u. Kiedy byłem w klasie maturalnej, byłem już członkiem bokserskiej drużyny narodowej USA, więc dalsza kariera bokserska miała po prostu najwięcej sensu.

- Jako amator stoczyłeś aż 261 walk, z których przegrałeś zaledwie 11. Jak to możliwe, że uzbierało się ich aż tyle, skoro zostałeś zawodowcem w wieku 20 lat?
VH: Mój rekord amatorski to 288-11. Za czasów mojej młodości, w okolicach, gdzie się wychowywałem, boks był bardzo popularnym sportem. Teraz sprawy wyglądają zupełnie inaczej, ale wtedy mieliśmy walki w każdy weekend, czasami w piątek, sobotę i w niedzielę. Do tego jeszcze bliskość granicy z Kanadą sprawiała, że mogliśmy też walczyć w turniejach z tamtejszymi drużynami. Zupełnie nie ma porównania z obecną sytuacją.

- Twoimi pierwszymi sukcesami były wicemistrzostwo USA w 1982 r. oraz zwycięstwa w turniejach Golden Gloves. Pamiętasz z kim wówczas rywalizowałeś?
VH: Nie przypominam sobie, jak to było w Golden Gloves, ale w turnieju ABF przegrałem z Michaelem Grovenem.

- W 1983 r. zostałeś mistrzem Ameryki Północnej, pokonując wspaniałego Bernardo Comasa z Kuby. W tym samym roku potrafiłeś jednak przegrać z zupełnie przeciętnym Włochem, Noe Cruciani w półfinale Pucharu Świata. Czy przegrałeś dlatego walka odbyła się w Rzymie? Jak z pespektywy czasu oceniasz swoje pierwsze międzynarodowe sukcesy?
VH: Pierwsze walki za granicą stoczyłem w NRD, gdzie wygrałem dwa pojedynki. Potem walczyłem także z Rosjanami, w ogóle odwiedziłem chyba wszystkie liczące się w boksie kraje, zanim dostałem się do Pucharu Świata. Niesamowita sprawa dla chłopaka z Północnej Dakoty, te podróże po przeróżnych krajach. A porażka z Crucianim… Walczyłem w Rzymie przeciwko Włochowi, co tu dużo gadać.

- Później były kwalifikacje do olimpiady w Los Angeles. O miejsce w ekipie walczyłeś m.in. z Michaelem Nunnem, późniejszym wspaniałym pięściarzem, mistrzem świata zawodowców. Jak wyglądała wasza rywalizacja?
VH: Walczyłem z wszystkimi najlepszymi zawodnikami świata, w tym z Comasem. W tamtym roku stoczyłem chyba z sześć walk z zagranicznymi zawodnikami, wszystko na zgrupowaniach treningowych. Nawet na sparringach stawałem do walki z zawodnikami najwyższej klasy. A Nunn nie potrafił sobie z nikim poradzić w kategorii do 156 funtów, więc wymyślił sobie, że przejdzie do 165 funtów i spróbuje szczęścia ze mną.

- Dlaczego Virgil Hill nie został mistrzem olimpijskim?
VH: Było tak: paru Amerykanów walczyło z zawodnikami z Południowej Korei i decyzje sędziów były nieco wątpliwe. Gazety podały, że Koreańczycy z tego powodu zamierzają wycofać się z organizacji igrzysk w 1988 roku. Ja byłem pierwszym, który po tych informacjach walczył z zawodnikiem z Korei Południowej i wygrałem 3-2. Jednakowoż w tamtym roku po raz pierwszy pojawiły się komisje sędziowskie. Werdykt trafił do komisji, która odwróciła wynik na 4-1.

- W kadrze USA roiło się wówczas od gwiazd. Oprócz Ciebie byli tam Evander Holyfield, Pernell Whitaker, Mark Breland, Steve McCrory, Henry Tillman, Tyrrell Biggs. Czy tworzyliście rzeczywiście team, czy każdy z Was skoncentrowany był tylko na własnych występach?
VH: Boks to sport indywidualny. Ci goście w większości znali się od lat, z nowicjuszy byli tam tylko Tillman, Holyfield i ja.

- Czy poza ringiem byliście kumplami?
VH: Generalnie przyjaźniłem się wtedy z Evanderem i tak już zostało.

- Myślisz, że gdyby na Igrzyskach Olimpijskich w Los Angeles wystąpił Mike Tyson, miałby szanse na złoty medal?
VH: Nie, Henry Tillman pokonał go bezdyskusyjnie. Tillman pokonał Tysona i w eliminacjach do drużyny, i w barażach.

- Jak jest z motywacją do dalszej pracy, gdy zostaje się mistrzem świata zawodowców mając zaledwie 23 lata?
VH: Rywalizację mam we krwi i zawsze chcę być najlepszy w tym, co robię.

- Pamiętasz okoliczności Twojego zwycięstwa nad Leslie Stewartem w walce o tytuł mistrza świata WBA w 1987 r.?
VH: Całkiem sporo – Stewart mnie nie doceniał. Pamiętam, że prawie się ze mnie śmiał, kiedy wchodził na ring. Szlag mnie trafił. Stewart myślał, że trafił na szczawia, który nie ma z nim żadnych szans, ale go znokautowałem.

- Sporo mówiło się o Twojej pierwszej walce z niemiecką legendą, Henry`m Maske. Dokonałeś wtedy nie lada sztuki. Pokonałeś Niemca na jego własnym ringu i to na punkty. jaka to była walka?
VH: Pokonanie Henry’ego było fenomenalną sprawą. Można by rzec, że w ogóle wygrać z Niemcem w Niemczech to spory wyczyn. Była to walka o połączenie tytułów: jego pasa IBF i mojego WBA. Zaskoczyło mnie to, że Maske w ogóle się na to zgodził, do tej pory raczej nie wystawiano go przeciwko groźnym rywalom. Ja jednak byłem świeżo po ciężko zapracowanym zwycięstwie przeciwko „Honeyboy’owi” Del Valle, więc pewnie pomyśleli sobie, że to dobry moment, żeby stawić mi czoła, tym bardziej, że Maske to mańkut.

- Wydawało się, że po porażce z Jean-Marc Mormeck nie wrócisz już do zawodowego boksowania, tymczasem niespodziewanie zobaczyliśmy Cię w ringu i to na dodatek od razu w walce o tytuł mistrza świata WBC. Dlaczego wróciłeś?
VH: To, że ta druga walka z Mormeckiem była tak wyrównana, iż wszyscy w moim narożniku sądzili, że wygrałem. Federacja WBA uznała, że punktacja nie wskazywała na wyraźne zwycięstwo, dlatego zostawili mnie w rankingu na drugiej pozycji i dostałem kolejną szansę na walkę o tytuł. W dodatku chciałem udowodnić sobie samemu i wszystkim wątpiącym, że wciąż jeszcze mogę zawalczyć z najlepszymi w tej branży.

- W Polsce wszyscy kibice boksu pamiętają Twój wspaniały pojedynek z Dariuszem Michalczewskim o pasy WBA, WBO i IBF w 1997 r. Jak z perspektywy czasu oceniasz tamte wydarzenia w ringu?
VH: Nie byłem w pełni sprawny. Dolegało mi zapalenie ścięgna podeszwowego. Każdy, kto wie, co to jest, zrozumie, jak się czułem. Gdybym był w stanie normalnie się poruszać, wynik byłby zupełnie inny. Mimo problemów zdrowotnych przyjąłem walkę, zarobiłem kupę forsy, więc nie narzekam.

- Nie starałeś się, by doprowadzić do rewanżu z Dariuszem?
VH: Ależ tak, staraliśmy się, ale on za nic nie chciał się na to zgodzić.

- Michalczewski byłby wtedy w stanie pokonać Roya Jonesa jr.?
VH: Myślę, że dla nich obu byłaby to decydująca walka. Teraz każdy z nich ma taką karierę, jaką ma. Żaden nie stoczył tak naprawdę decydującej walki.

- Porozmawiajmy o sportowych rozczarowaniach. Która z pigułek była dla Ciebie najbardziej gorzka: porażka z Michalczewskim, Hearnsem, Jonesem jr. czy Mormeckiem?
VH: Z Hearnsem, z tego prostego powodu, że to była pierwsza porażka. Prawdę mówiąc wydawało mi się, że wygrałem, ale on wtedy był bogiem boksu, więc mogę to zrozumieć. Jednakże gorsze było to, co się stało potem, kiedy młody chłopak przekonuje się, kto naprawdę jest przyjacielem, a kto się od niego odwraca. Słyszy się historie o takich sytuacjach, ale póki takie coś nie przydarzy się tobie osobiście, nie zrozumiesz, jak to wygląda.

- Wygrałeś 24 walki o tytuł mistrza świata. Która z nich była dla Ciebie najtrudniejsza?
VH: Trudno powiedzieć. Pod jakimś względem żadna nie była łatwa. Kiedy ktoś wychodzi do walki z mistrzem świata, daje z siebie więcej, niż kiedykolwiek indziej. Przygotowania do walki są zawsze ciężkie, na tym elitarnym poziomie trzeba sforsować wiele przeszkód w ten czy inny sposób.

- Najlepszy bokser z jakim kiedykolwiek walczyłeś?
VH: Roy Jones jr., złamał mi żebro. To było świetne uczucie, takie starcie intelektów i szybkości. Wszystko mi się w tej walce bardzo podobało, poza wynikiem.

- Który z Twoich rywali bił najcelniej, a który najmocniej?
VH: Bez wątpienia ten cios na korpus od Roya był potężny. Zdarzały mi się jednak sparringi, kiedy mnie liczyli, więc trudno powiedzieć.

- Jak mógłbyś scharakteryzować styl walki Virgila Hilla?
VH: Wszystko zależało od tego, z kim walczyłem. Byłem bokserem totalnym. Czasami zdarzało się, że walczyłem z kontry, ale zawsze byłem bokserem totalnym.

- Czy czujesz się boksersko spełniony? Czy jest coś w karierze czego nie udało Ci dokonać?
VH: Myślę, że wszyscy staramy się zabezpieczyć sobie sytuację finansową, przy okazji realizowania własnych zamierzeń, osiągania sukcesów. Przy dobrych układach jedno idzie w parze z drugim, ale w biznesie, jakim jest boks, różnie z tym bywa.

- W 2000 r. przed pojedynkiem mistrzowskim z Fabrice Tiozzo w Villeurbanne pojawiłes się w ringu w pióropuszu indiańskiego wojownika. Czy ma to związek z Twoimi korzeniami?
VH: Po części mam indiańskie korzenie, ale też mieszankę krwi irlandzkiej, niemieckiej, norweskiej i z frankofońskiej części Kanady. Zakładam pióropusz, wychodząc do walki, żeby rozbudzić świadomość tradycji u indiańskich dzieciaków. Może choć jednego z nich zdołam zachęcić, by poszedł w moje ślady, odniósł w życiu sukces. Niekoniecznie od razu mistrzostwo świata w boksie, ale żeby mieli we mnie inspirację.

- Skąd wziął sie przydomek „Quicksilver”?
VH: Ojciec dał mi ten pseudonim po Olimpiadzie. Mówił, że to dlatego, że byłem w ringu „żywy” i zdobyłem „srebro”.

Dziękuję serdecznie za wywiad. Mam nadzieję, że będziemy mieli jeszcze w przyszłości okazję porozmawiać.

BUKOM – MEKKA AFRYKAŃSKIEGO BOKSU

Twój bokserski gym wydaje Ci się za mały? Narzekasz na sprzęt treningowy? Masz niewłaściwego trenera? Otwórz szeroko oczy i zobacz jak trenuje się boks w krajach Czarnej Afryki.

Ghana to miejsce narodzin afrykańskiego boksu. Jego sercem jest Bukom, czyli przybrzeżny, najbiedniejszy rejon stołecznej Akry. Kiedy spojrzy się na rozpadające się domki, stojące niedaleko plaży, trudno uwierzyć, że to właśnie stąd na podbój wielkich ringów wyruszyło tak wielu wspaniałych pięściarzy, późniejszych mistrzów świata. Zarówno legendy boksu – Azumah Nelson, Ike Quartey, Alfred Kotey, jak i niedawny mistrz świata, Joshua Clottey, przez długie lata szlifowali swój bokserski kunszt w dusznych, biednych, prymitywnie wyposażonych siłowniach, które spotkać można tutaj na każdym niemal rogu ulicy. Paradoksalnie brak „normalnych” warunków do treningu jest w Ghanie pewnego rodzaju…atutem. To główny element w edukacji charakterów przyszłych mistrzów.

Podczas wędrówki po slumsach Bukom, co chwila spotkać można młodych chłopców, uderzających w  worki treningowe, wiszące przed domami. W workach jest oczywiście piasek z pobliskiej plaży. Nie zwracają uwagi na przechodniów, trenują jakby byli w transie. Od rana do wieczora. Walczą od najmłodszych lat. W wieczornych i nocnych walkach widać nawet dziesięciolatków.

O Bukom powstało wiele filmów, z których najciekawszym wydaje się być dokumentalny obraz „Duch walki” („Fighting Spirit”), nakręcony w 2007 roku przez pochodzącego z Ghany reżysera George`a B. Amponsaha. Jego wujek, wspaniały Azumah „Boom Boom” Nelson, były trzykrotny zawodowy mistrz świata WBC wagi w piórkowej, to najprawdopodobniej najbardziej szanowany dzisiaj mieszkaniec Bukom. Dzielnicę zamieszkują głównie członkowie plemienia Ga. Walka na pięści stanowi cześć ich kulturowego dziedzictwa. Jest zapisana w genach i od wieków przekazywana z pokolenia na pokolenie. Ga to znakomici rybacy. Po powrocie z połowów, zwykli walczyć na plaży na pięści, by następnie dzielić się złowionymi rybami. Oczywiście najwięcej otrzymywał ten, który wygrywał. Dzieje się tak zresztą do dzisiaj, stąd też Bukom stał się „fabryką” mistrzów.

Warto wspomnieć, że bokserskim pionierem w Ghanie wcale nie był Nelson, ale Roy Ankrah (35-7, 14 KO), który w 1951 roku został zawodowym mistrzem Wspólnoty Brytyjskiej, pokonując Ronnie Claytona (Ghana w tym czasie była jeszcze kolonią brytyjską). „Stał się symbolem rosnącej dumy nie tylko swojego plemienia, ale i całej czarnej Afryki – mówi w filmie Amponsah. „Może Ga nie jest najbardziej licznym plemieniem w Ghanie [stanowi 8% ludności kraju - przyp. JD], ale jest na pewno najsilniejszym fizycznie’ – dodaje reżyser.

Na zakurzonych ulicach Bukom można zobaczyć czasem bokserskie ringi. Suchy klimat, pozwala, by stały tak „bezpieczne” przez cały rok. „Sale treningowe” organizuje się wszędzie tam, gdzie można powiesić worek i gdzie jest na tyle dużo miejsca, by mogło rywalizować ze sobą przynajmniej dwóch pięściarzy. Kaski, rękawice i bandaże są tutaj luksusem, dostępnym dla nielicznych. Przyrządami są najczęściej stare samochodowe opony, do połowy zakopane w piasku oraz prymitywne sztangi. Ghana to bowiem bardzo ubogi kraj (PKB zamyka się w 1500 dolarach na jednego mieszkańca w ciągu całego roku) Mimo ogromnej masy utalentowanych dzieci i młodzieży, rząd Ghany inwestuje tylko w akademie piłkarskie, w nadziei na znalezienie kolejnego Michaela Essiena (także urodził się w Akrze).

Jak Amponsah opisuje sparingi toczone w Bukom? Po prostu nigdzie na świecie drugich takich nie ma! Kiedy się je ogląda, chce się krzyczeć: „co oni do cholery robią?!” Reżyser tłumaczy, że celem walki sparingowej jest znokautowanie przeciwnika gołymi rękami. Jeśli tego nie zrobisz, możesz skończyć sparing martwy.

Główną przeszkodą w drodze do mistrzowskich tytułów dla pięściarzy z Bukom nie są jednak rywale, ale puste talerze i garnki. Ci młodzi ludzie rzadko kiedy jedzą raz dziennie. Na bazie takiej diety, nie mówiąc już o „jakości” składników odżywczych, trudno budować sportowe sukcesy. Niemniej co jakiś czas utalentowani młodzi pięściarze są promowani przez lokalnych biznesmenów, trafiając z czasem na gale boksu zawodowego do Wielkiej Brytanii,a nawet do USA.

SMUTNE ŻYCIE OSTATNIEGO ZWYCIĘZCY FLOYDA

Ludzie mawiają, że po każdym wielkim sukcesie często przychodzi spektakularna porażka.  Jest to powiastka szczególnie prawdziwa w odniesieniu do trzykrotnego amatorskiego mistrza świata w boksie, Serafima Todorowa. „Sarafa”, jak nazywają go przyjaciele, od lat ma problemy by  wykarmić swoją czteroosobową rodzinę. Były wspaniały pięściarz z żalem mówi o tym, że mało interesuje ludzi w Bułgarii, z tamtejszą bokserską federacją włącznie.  Jego zdaniem mało kto ze środowiska interesuje się tym jak Serafim żyje i …czy jeszcze żyje. Wicemistrz olimpijski z Atlanty (1996), gdzie jako ostatni pięściarz na świecie pokonał słynnego Floyda Mayweathera jr., nie przepada za tym by rozprawiać o swoim nieszczęściu. Trudno go też poznać, nie tylko dlatego, że dawno zgolił charakterystyczne wąsy.

- Jak doszło do tego, że znalazłeś się w tak trudnym położeniu?
ST: Od lat chodzę od drzwi do drzwi w poszukiwaniu pracy. Byłem także w Bułgarskiej Federacji Boksu, ale nikt się mną tam nie zainteresował. Żyję z olimpijskiej emerytury, którą wypłaca mi państwo, ale to za mało, by wyżywić siebie i rodzinę.

- Dlaczego działacze, dla których zawsze byłeś wielką gwiazdą, teraz  – nagle – przestali Cię potrzebować?
ST: Nie mam pojęcia. Mentalność, korupcja… Wiesz jak się takie sprawy mają w Bułgarii…

- Nie dorobiłeś się żadnego majątku jako pięściarz?
ST: Za tytuł mistrza Europy płacili mi 2 000 dolarów, a za złoto na mistrzostwach świata dostawałem po 5 000 „zielonych”. Kiedy po raz trzeci zostałem mistrzem świata w Berlinie (1995), w federacji wybuchł wielki skandal finansowy. Obiecali mi wtedy 10 000 dolarów…

- Miałeś jakieś ciekawe oferty z zagranicy?
ST: Federacja wie jak wiele miałem propozycji z całego świata. Byłem postacią zjawiskową w amatorskim boksie. Robili pode mnie podchody najsłynniejsi menedżerowie z USA, Australii i Niemiec. Wciąż nie mogę zrozumieć dlaczego nie wyjechałem za granicę? Może dlatego, że jestem patriotą? Teraz żałuję, że tak wiele lat i zdrowia oddałem boksowi.

- Ludzie nadal rozpoznają Cię na ulicy?
ST: Tak, nie zapomnieli mnie, za co jestem im niezmiernie wdzięczny.

- Gdzie są teraz wszystkie Twoje medale i puchary?
ST: Jakiś czas temu kontaktowali się mną kolekcjonerzy, którzy byli zainteresowani ich zakupem, ale zdecydowałem, by wszystkie oddać do muzeum w moim mieście [Pazardzhik - przyp. red.]. W domu nie mam nic, co przypominałoby o tym, że byłem wielkim mistrzem.

A jak wygląda problem byłego czempiona widziany oczami ludzi z rodzimej federacji? Głos ma jej szef, Marin Dimitrow:

- Dlaczego nie chciał Pan pomóc Serafimowi Todorowowi?
MD: Jak mogę mu pomóc, kiedy on nie potrafi czytać! Jak on może pracować jako trener, kiedy nie ma żadnych kwalifikacji? Sarafa  przez lata uprawiał boks dla pieniędzy, a nie dla nas wszystkich, a zarobione pieniądze tracił na grach hazardowych.

- Czyli nie ma w federacji pracy, która można byłoby mu powierzyć?
MD: Nie! Po pierwsze, ten człowiek nie jest w pełni oddany sportowi. Był wielkim pięściarzem, ale zarazem był bardzo niekonsekwentny w treningach i niezbyt dobrze sie prowadził. Jak więc teraz ma pracowac z dziećmi? Osobiście oglądałem jego walki, pomogłem mu wrócić do amatorskiego boksu, organizując tylko dla niego trenera i masażystę w Albenie. Ludzie czekali na jego powrót, a on wziął pieniądze i zrezygnował z boksu. Dlatego nie szukałem go później. On był kilka razy u mnie kilka razy, ale tylko po to, by mnie pytać o pieniądze.

- Ale jeśli poprosiłby o pomoc, otrzymałby ją?
MD:Jeśli udowodni, że jest człowiekiem poważnym, może liczyć na pomoc, ale on jest szaleńcem, który dostrzega tylko pieniądze.

- Todorow twierdzi, że szukał w federacji pracy…
MD: Kłamie! Przychodził po pieniądze na węgiel i na ubrania dla swoich dzieci.

Zamiast post scriptum… Wizytówka mistrza:

Serafim Todorow Simeonow aka Sarafa, słynny bułgarski pięściarz cygańskiego pochodzenia. Urodził się 6 lipca 1969 roku w Płowdiw. Jest jednym z najwybitniejszych amatorskich bokserów w historii. Podczas swojej kariery zdobył trzy tytuły mistrza świata i trzy złote medale mistrzostw Europy. Dwukrotnie zdobył tytuł „Sportowca Roku” w Bułgarii (1991 i 1993). Serafim ma na koncie trzy zwycięstwa w turnieju Strandżata (1989, 1993 i 1996). Kiedy był u szczytu sławy, interesowali się nim najwięksi menedżerowie świata, których konsekwentnie odsyłał z kwitkiem.

22-letni syn Serafina, Simeon, gra w lokalnej drużynie siatkarskiej w Pazardzhiku. Jego brat Stefan Todorow również był pięściarzem, ale talentem ustępował młodszemu bratu. Serafim Todorow poprosił niedawno poetę i dziennikarza Hristo Hristowa, który jest jego przyjacielem, do napisania jego autobiografii. Jednak podczas wywiadów rozmyślił się, prosząc go o nie wydawanie książki. Ostatnio podobno zmienił zdanie…

TRZY WALKI MUHAMMADA ALI W MOSKWIE

Znakomity radziecki pięściarz Piotr Zajew, wicemistrz olimpijski z Moskwy (1980) w wadze ciężkiej, wspominał po latach ringowe spotkanie z „Największym” Muhammadem Alim. Jego zdaniem Amerykanin był bezapelacyjnie najlepiej wyszkolonym technicznie zawodnikiem  w historii wagi ciężkiej.

Wspomniany Zajew w 1978 roku w Moskwie wziął udział w jednym z trzech pokazowych pojedynków z Alim, zorganizowanym podczas oficjalnej wizyty Amerykanina w Związku Radzieckim. Zaraz po walkach, Ali przyjął specjalne zaproszenie od ówczesnego I Sekretarza KPZR, Leonida Breżniewa.

- Wyszedłem na ring jako pierwszy, a po mnie jeszcze Jewgienij Gorstkow i Igor Wysocki. To był dla nas wielki zaszczyt stanąć w ringu z takim mistrzem jak Ali. Pamiętam, że był doskonały technicznie, szybki, zwinny, lekki. Myślę, że w wadze ciężkiej nie było później zawodnika walczącego na takim poziomie jak on – wspomina Zajew.

Według oficjalnych komunikatów agencyjnych, każda ze wspomnianych trzech walk trwała dwie rundy po trzy minuty.

- Wyszliśmy na ring ubrani w podkoszulki, lecz Ali, jako profesjonalista, pojawił się tam z nagim torsem – dodaje Zajew. – Nikt z nas nie wiedział za bardzo jak ma z nim boksować, więc staraliśmy się pokazać w ringu wszystko, co potrafiliśmy. Nikt z nas nie był liczony, nikt nie wylądował na deskach, a po zakończeniu walk odbyła się mała konferencja, na której Ali powiedział: „Podobali mi się ci trzej radzieccy bokserzy. Z pierwszym przegrałem, z drugim zremisowałem, a trzeciego pokonałem”.

Zajew dodał, że wszyscy radzieccy rywale Alego nie byli specjalnie przestraszeni sławą swojego rywala:

- Nie baliśmy się go. Ani ja, ani Żenia, ani Igor. Szanowaliśmy Alego, lecz nie baliśmy się go. Boksowaliśmy dokładnie tak, jak nas nauczono – rozważnie, bezpiecznie i technicznie. Ponadto obok ringu stał trener naszej kadry, więc nie mogliśmy boksować źle (śmiech).

Rosjanin dodał, że w latach 1975-1976 wraz z reprezentacją ZSRR udał się na mecze międzypaństwowe z ekipa USA, pokonując późniejsze gwiazdy zawodowego boksu.

- Podczas jednej z wizyt bardzo konkretną propozycję podpisania zawodowego kontraktu otrzymał Igor Wysocki, ale w tamtych czasach to było absolutnie nierealne – zakończył Zajew.

TURCY PROPONOWALI MILION DOLARÓW, BY DLA NICH BOKSOWAŁ…

Minęło 25 lat od chwili kiedy Iwajło Marinow zdobył w Seulu dla Bułgarii złoty medal olimpijski w boksie, lecz mimo to nadal pozostaje niezwykle popularny w swoim kraju. Dzisiaj 53-letni ex-mistrz wagi papierowej jest szefem klubu sportowego „Ivailo Marinov” oraz właścicielem małej, acz popularnej, restauracyjki  rybnej „Zatoka” w Warnie. Ci, którzy pamiętają Marinowa z występów na amatorskim ringu mówią o nim „geniusz” i nie są to bynajmniej przesadzone opinie.

Urodził się 12 lipca 1960 roku jako Ismaił Mustafow, w rodzinie tureckich Cyganów (jest muzułmaninem), ale z czasem (z inicjatywy Przewodniczącego Rady Państwa – Todora Żiwkowa) jego personalia urzędowo zmieniono na bułgarsko brzmiące „Iwajło Marinow”.

- Jak rozpocząłeś pięściarską karierę?
IM: Miałem wtedy 17 lat. Wprawdzie od pięciu lat grałem w piłkę nożną, ale zdawałem sobie sprawę, że jestem zbyt mały by osiągnąć w futbolu sukcesy, więc postanowiłem spróbować boksu. Kiedy po raz pierwszy zobaczył mnie trener Peter Ganczew, natychmiast oznajmił, że mam talent i jeśli będę ciężko pracował, na pewno zabierze mnie kiedyś na Igrzyska Olimpijskie. Powiem szczerze, że nie bardzo wiedziałem wówczas czym są te „Igrzyska”, ale zabrałem się ostro do treningu. Dwa lata później rzeczywiście wziąłem udział w w Igrzyskach w Moskwie (1980), gdzie zdobyłem brązowy medal. W 1982 roku wywalczyłem tytuł mistrza świata, w sumie cztery razy przywoziłem do domu złoto z mistrzostw Europy i w końcu w 1988 roku został mistrzem olimpijskim.

- Co pamiętasz z moskiewskich Igrzysk?
IM: Przez cały czas trenowałem i mieszkałem w wiosce olimpijskiej. Było tam wszystko, czego potrzebowałem, więc nie było sensu wychodzić poza jej granice. Pamiętam, że Amerykanie zbojkotowali zawody i nie wzięli w nich udziału.

- Jakie to uczucie zostać złotym medalistą olimpijskim?
IM: Cóż, to naprawdę wielka sprawa! Patrzysz na świat ze szczytu podium, słyszysz jak rozbrzmiewa hymn narodowy. Większość ludzi w hali w Seulu nie miała pojęcia gdzie na mapie leży Bułgaria, a tu wciągają na maszt naszą flagę…

- Zawsze czułeś się Bułgarem?
IM: Zawsze. Mieszkałem i mieszkam w Bułgarii. Jestem z tego dumny.

- Wywodzisz się z cygańsko-tureckiej mniejszości. Czy to ma dla Ciebie znaczenie?
IM: Ty i ja jesteśmy takimi samymi ludźmi. Nie różnisz się w niczym ode mnie, ani ja od innych.

- Kiedy zmieniłeś imię i nazwisko?
IM: Och, już dokładnie nie pamiętam. W 1981 lub 1982 roku. Ktoś przyszedł wtedy do mnie i powiedział, że powinienem zmienić imię z Ismaił na Iwajło. W niczym mi to wtedy nie przeszkadzało i nie płakałem z tego powodu.  Wystarczyło, że powiedziałem o tym moim rodzicom. O tamtej sprawie już zapomniałem. Umarł Ismaił, pozostał Iwajło.

- Po latach, po zmianach ustrojowych w Twoim kraju, odmówiłeś powrotu do starego nazwiska. Dlaczego?
IM: Cóż, moja żona jest Bułgarką, moje dziecko ma bułgarskie imię, więc trudno było nagle wracać do starego nazwiska. Niektórzy z moich bliskich nadal nazywają mnie Ismaił, ale dla większości jestem po prostu Iwajło i niech już tak pozostanie.

- To prawda, że przez dwa lata nie mogłeś wyjeżdżać poza granicę Bułgarii?
IM: Faktycznie. Nigdzie nie chcieli mnie puścić, bo myśleli, że zostanę za granicą podobnie jak nasz sztangista, Naim Sulejmanow. Co ciekawe, nie miałem wcale takiego zamiaru, choć przez lata byłem kuszony przez Turków.  Był to czas kiedy Turcja wyciągała po nas – mnie i Naima – ręce, ale ja powiedziałem: „Nie”.

- Wyhamowało to mocno Twoją karierę…
- Tak. Byłem naprawdę w bardzo dobrej formie przed mistrzostwami świata w amerykańskim Reno (1986). Chciałem tam stanąć do obrony swojego tytułu, ale nie dostałem zgody na wyjazd. Usłyszałem wówczas „Mamy sygnały, że uciekniesz”.

- Jakie były Twoje relacje z Sulejmanowem?
IM: Byliśmy przyjaciółmi. Ostatni raz widziałem go w 1988 roku w Seulu, gdzie zamieniliśmy parę słów. Gdybym wybrał tę samą drogę, Turcja miałaby wtedy dwóch mistrzów olimpijskich.
 
- Co oferowali Ci Turcy w zamian za ucieczkę z Bułgarii?
IM: Dostałem od nich kilogram złota i propozycję, że jeśli „prysnę” z Bułgarii, dostanę milion dolarów. Była niejedna dobra okazja do ucieczki, bo byliśmy na turnieju w Niemczech, później we Włoszech, gdzie nawet próbowali mnie wykraść w nocy z hotelu, ale w decydującym momencie do pokoju wszedł mój trener i ich wypędził.

- Co robiłeś w czasie, kiedy zabroniono Ci zagranicznych startów?
IM: Och, to był horror! Chciałem rzucić na zawsze boks, ale uratowała mnie moja żona. Powiedziała mi wtedy: „uspokój się, przyjdzie taki dzień, że sobie o Tobie przypomną i tu wrócą!”. Miała rację.

- Żal Ci straconego czasu?
IM: Próbuję w tej historii znaleźć coś pozytywnego. Być może przez tę przerwę odpocząłem od sportowych stresów. Poza tym w Seulu nie znali mnie prawie wcale rywale. Na Igrzyskach stoczyłem pięć walk, odniosłem pięć zwycięstw, będąc bardziej zrelaksowany niż pozostali. Może dlatego zostałem mistrzem?

- Co dostałeś w nagrodę za olimpijskie złoto?
IM: Samochód „Wołgę” i 2500 dolarów.

- To był Twój pierwszy samochód?
IM: Nie. W 1980 roku, po zdobyciu brązowego medalu na IO w Moskwie kupiłem „Moskwicza”. Ostatnio kupiłem nową „Toyotę”. Wiele samochodów przeszło przez moje ręce…

- Odczuwałeś kiedykolwiek strach w ringu?
IM: Każdy człowiek się boi – to normalne. Należy więc wejść do ringu i jak najszybciej zapomnieć o strachu, skoncentrować się tylko na walce. Boks jest grą myślenia. Musisz stale myśleć – inaczej przegrasz.

- Odmówiłeś Turkom, ale po 1989 roku walczyłeś w zagranicznych rozgrywkach ligowych…
IM: Stoczyłem kilka pojedynków ligowych w Niemczech, gdzie była niezła konkurencja, ale nie podobało mi się tam. Przeniosłem się więc do Jugosławii, gdzie występowałem przez dwa lata, ale gdzie nie miałem wymagających rywali. W tym samym czasie (1991) zostałem mistrzem Europy w barwach Bułgarii, a mimo to Jugosłowianie witali mnie tak gorąco, jak bym zdobył ten tytuł dla ich kraju. Było więc ciasto z moim nazwiskiem, dostałem złoty zegarek, pieniądze, marihuanę… Obdarowali mnie lepiej niż w Bułgarii, gdzie dostałem wszystkiego 1200 Euro. Dla mistrza Europy! Niestety niedługo później wybuchła wojna na Bałkanach i wszystko się skończyło. Moja kariera też.

IM: Tak. Dzięki miejscowej gminie dostałem w ajencję małą knajpkę, która stopniowo się powiększała. Mija już 20 lat mojej działalności w biznesie. Mam też klub sportowy, z którego 6-7 zawodników stale jeździ na krajowe zawody…Jakoś się żyje.

PS. Przeglądając stare roczniki miesięcznika BOKS, natrafiłem na wywiad, który Marinow udzielił Andrzejowi Kostyrze, wiosną 1987 roku, podczas turnieju Strandżata w Sofii. Bułgar powiedział wówczas, że jego absencja na zagranicznych ringach spowodowana była problemami zdrowotnymi (m.in. żółtaczką) oraz osobistą odmową startów (sic!). 27-letni (zmęczony? licznymi startami międzynarodowymi) Marinow miał skoncentrować się tylko na występach w barwach swojego klubu, Czerno Morje Warna. W rozmowie z polskim dziennikarzem, mistrz daje jednak kibicom promyk nadziei na start olimpijski, o ile wyzdrowieje i trener kadry go zechce na Igrzyska zabrać.

LEWA NIECH WIE, CO UCZYNI PRAWA – LEKCJA BOKSU U JUNOSZY

 

„Materiał ludzki na bokserów posiadamy w Polsce pierwszorzędny. Mimo to pięściarze nasi niezbyt spiesznie zbliżają się do poziomu europejskiego. Chłopy na schwał – na ringu przedstawiają się znacznie mniej imponująco” -  napisał 87 lat temu (14 sierpnia 1926 r.) w jednym z wielu felietonów, opublikowanych na łamach Przeglądu Sportowego – Wiktor Junosza-Dąbrowski, absolutny pionier boksu w II RP, znakomity sportowiec i trener, działacz sportowy, dziennikarz i filozof.

Jeśli kiedykolwiek dyskutować będziemy nt. tzw. „polskiej szkoły boksu”, której najwybitniejszym nauczycielem był Feliks Stamm, pamiętać powinniśmy, że u jej genezy tkwiły – niewątpliwie – uwagi Junoszy-Dąbrowskiego. Nasz wspaniały pięściarz, Jerzy Kulej, powiedział niegdyś, w jednym z wywiadów, że „polska szkoła boksu to technika, pomysł, a potem dopiero realizacja. Najpierw trzeba pomyśleć, a potem pracować nad siłą”. Zaprezentowana przezeń teza w 100% zgodna jest z cytowaną poniżej opinią przedwojennego autorytetu.

Powodem tej niższości – kontynuował Junosza – jest najczęściej, obok braku wiedzy technicznej, nieodpowiedni trening, nieraz tym bardziej oddalający ćwiczącego od celu, im bardziej intensywnie jest prowadzony.

Boks często jeszcze uważają u nas za dział ciężkiej atletyki. Jest to błędem kardynalnym i adepci pięściarstwa grzeszą ciężko, gdy wprost morderczym dla nich dźwiganiem ciężarów lub gimnastykowaniem wielofuntowymi hantlami, każą pęcznieć bicepsom. Okazałe umięśnienie jest dla boksera dobrą rekomendacją: ramię o 45-centymetrowym obwodzie nie może być zdolne do „wystrzelenia” pięści z szybkością 60m/s, jak to czyni 34-centymetrowe ramię Georgesa Carpentiera.

Nie siłę fizyczną – której tyle, przeważnie dała im od urodzenia natura – powiększać winni pięściarze nasi, lecz przede wszystkim sprawność: oddech, szybkość, opanowanie ruchów i wyrobienie oka. Pięściarz tylko wtedy liczyć może na swój oddech, gdy go wyrobi, ćwicząc w szybkim tempie. Nie trzeba ćwiczyć długo. Wytrzymując na treningu, choćby dziesięć „stejerowskich” rund, ku niemałemu własnemu zdziwieniu „spuchnie” się na meczu po jednej – prowadzonej po sprintersku.

U nas walczy się przeważnie jeszcze w tempie spacerowym. Podczas gdy w Polsce  obaj przeciwnicy po prostu czyhają na sposobność wypoczęcia – na zachodzie starają się wyzyskać do końca każdą ze 180 sekund rundy. Jakie mogą być tego konsekwencje w spotkaniach międzynarodowych – nie potrzebuję mówić. Wzmocnienie tempa nie wystarcza: musi byc powiększona w dwójnasób szybkość wykonania poszczególnych ruchów.. Cios, włącznie z czasem do namysłu i przygotowania, trwać winien ułamek sekundy. Jest on rezultatem nie tylko skurczu mięśni, ale przede wszystkim gwałtownego wysiłku nerwowego. Jako, że jest przykry – bokserzy unikają wysiłku tego chętnie.

Ruchy pięściarzy naszych zbyt często są nieopanowane, instynktowne, zależne jeden od drugiego. A w boksie „lewa niech wie, co czyni prawa”. Każda ręka winna, niejako, działać …na własną rękę. Najgenialniejsze pomysły zostaną tylko poronionymi pomysłami, póki ciało nie będzie posłusznym narzędziem mózgu. Nie starczy mocno bić – trzeba trafiać, a więc umieć od razu ocenić odległość, dzielącą pięść od cudzej szczęki. Dobry bokser ceni swój wysiłek – gdy strzela, czyni to po wycelowaniu. U nas nieraz prowadzi się istny ogień zaporowy, by po „rozchodowaniu” wszystkich pocisków z 0,01% trafień stać się bezbronną ofiarą spokojniejszego rywala.

Zalety fizyczne rasy i temperamentu predystynują Polaków do triumfów bokserskich. Są diamentami, które oszlifować winien trening wytrwały, cierpliwy i celowy – zakończył Wiktor Junosza-Dąbrowski.

Z CYRKU WARSZAWSKIEGO DO MADISON SQUARE GARDEN

 

„Cyrk jest cyrkiem i tego nic nie zdoła zmienić. To też wszystkie zawody, które się tam odbywają muszą stać się zwykłym bałaganem. To jest niezłomne prawo i nikt nic na to nie poradzi. Ta sama bowiem publiczność, która gdzie indziej zachowuje się kulturalnie, gdy przyjdzie do cyrku, zaczyna sobie tak, po prostu „dla sportu” drzeć się w najdzikszy sposób jeszcze przed rozpoczęciem zawodów” – tak oto atmosferę panującą 9 października 1927 r. na międzynarodowej gali bokserskiej w Cyrku Warszawskim opisywał wyraźnie zażenowany dziennikarz „Przeglądu Sportowego”.

Dość przeciętną imprezę uratować mógł jedynie występ młodziutkiego pupila warszawskiej publiczności, Edwarda „Eddie” Rana (2-2, 2 KO), który w walce wieczoru miał skrzyżować rękawice ze „świetnym zawodowym bokserem niemieckim” Christianem Schumannem. Istotnie pojedynek ten wywołał wielkie emocje, głównie z uwagi na wspaniałą postawę 18-letniego Polaka (wygrał przez nokaut w 7-mej rundzie). Od 3 starcia rywal wyraźnie tracił siły i kondycję, coraz wyraźniej klinczując i w rozmaity – niesportowy – sposób kradnąc czas. Po 4 rundzie pomógł mu w tym jeden z sekundantów, który „kocim ruchem” rozwiązał rękawicę „Niemca”.

Dlaczego używam cudzysłowie? Bo rywalem Rana okazał się …Władysław Radomski, były pięściarz poznańskiej „Warty”, który za namową promotora-impresario (Latowskiego) podawał się za niemieckiego zawodowca. Te obrzydliwe oszustwo odkryte zostało – oczywiście – w stolicy Wielkopolski. Na zdjęciach opublikowanych na łamach „Kuriera Poznańskiego” bokserscy kibice bez trudu rozpoznali oszusta. Warto dodać, ze do roli „Niemca” Radomski był bardzo dobrze przygotowany. Zarówno on sam i cały narożnik cały czas rozmawiali po niemiecku.

Afera została napiętnowana przez całą ówczesną prasę sportową. Trafiła także pod osąd Polskiego Związku Bokserskiego, który w trybie pilnym rozpatrzył tzw. „Incydent Radomski-Schumann” i na winnych nałożył wstępnie niezwykle surowe kary. Na dożywotnią dyskwalifikację ukarano poznańskiego impresario Latowskiego a klubom zrzeszonym w związku zabroniono zatrudniać go w roli trenera. Radomski otrzymał karę 2 letniej dyskwalifikacji. Dodatkowo PZB całą tę sprawę uznał za kryminalną i skierował do rozpatrzenia na drogę sądową.

Sprawiedliwości stało się zadość? Niezupełnie. Kilka tygodni później na ostatnim przed przenosinami do Katowic walnym zebraniu PZB w Poznaniu, ww. kary zostały wyraźnie złagodzone. Latowski miał pozostać zawieszony do kolejnego walnego zebrania PZB, a Radomski do 31 grudnia 1928 r. A więc cyrku …ciąg dalszy!

Po co o tym wszystkim piszę? Bo z polskojęzycznych monografii poświęconych karierze Rana dowiedzieć się możemy o zwycięstwie Polaka nad Schumannem, co prawdą absolutnie nie było. Na szczęście dla Rana i jego fanów koleje jego kariery potoczyły się następnie (do czasu – niestety) właściwą ścieżką. 3 lata później już jako „Polish Thunderbolt” przez Paryż i Hawanę trafił do mekki zawodowego boksu, na ring w Madison Square Garden. Niemal równo 4 lata po występie na deskach warszawskim cyrku, w tym samym MSG w ciągu 154 sekund znokautował wspaniałego Louisa „Kida” Kaplana!

Nie wiem jak i kiedy zakończyła się kariera „samozwańczego Schumanna”, ale też dochodzą mnie słuchy, że na dzisiejszych zawodowych ringach nadal można spotkać wielu pomysłowych „Radomskich-Schumannów”. Przyjeżdżają na gale (może i do Polski?) z różnych zakątków świata (głównie z Afryki i Ameryki Południowej).

Taki już jest od wielu lat ten świat …twardych pięści.

‚CZARNA PANTERA’ W WARSZAWIE!

 

W 1925 r. polski amatorski i zawodowy boks dopiero budził się do życia i mimo systematycznego zdobywania coraz większej popularności, nazwiska wielkich światowych gwiazd tej dyscypliny znane były jedynie nielicznym. W tym kontekście nie powinien więc specjalnie nikogo zdziwić fakt, że niemal bez echa przeszła wizyta w Warszawie, w lipcu tegoż roku, wspaniałego czarnoskórego „ciężkiego” Harry Willsa (80-10-5, 52 KO).

Przypomnę, że w latach 1915-1926 Wills był jednym z najlepszych – jeśli nie najlepszym – na świecie panczerem. Mimo to, podobnie jak wielu innych czarnoskórych pięściarzy tamtej epoki – nigdy nie dostał szansy walki o mistrzostwo świata wagi ciężkiej. Dzisiaj historycy pięściarstwa widzą go nawet w pierwszej „3″ (za Dempsey`em i Langfordem) najlepszych ciężkich, którzy rywalizowali na amerykańskim ringu w I połowie lat 20-tych XX w.

Jakie były powody tego, że Wills nie dostał mistrzowskiej szansy? Nie jest żądną tajemnicą, że po zejściu w 1915 r. z amerykańskiego ringu pogardzanego przez Jankesów wielkiego mistrza świata, Jack`a Johnsona, był to świadomy element polityki promotorów, kreujących jedynie białych mistrzów świata wszechwag. Tex Rickard, największy promotor bokserski tamtych czasów powiedział nawet wprost, że nigdy nie dopuści do walki pupila „Białej Ameryki”, Jessa Willarda z „Czarną Panterą” (przydomek Willsa), podkreślając przy każdej okazji, że tytuł mistrzowski wszechwag w murzyńskich rękach nia ma żadnej wartości.

W taki oto sposób rasizm rękoma wpływowego Rickarda i jemu podobnych rozdawał karty na bokserskim stole Ameryki, pozbawiając wielu młodych afroamerykańskich pięściarzy szansy na zrobienie wielkiej pięściarskiej kariery.

Ale wróćmy do sedna sprawy, czyli sensacyjnej wizyty Harry Willsa w Warszawie. „Czarną Panterę” z Nowego Orleanu w ostatnich dniach lipca 1925 r. wyśledzili dziennikarze „Przeglądu Sportowego” w hotelu Bristol. Okazało się, że Wills przybył do naszego kraju w towarzystwie żony i swojego przyjaciela o nazwisku Breithaus.

-My są z Ameryka, ja jego przyjaciel, a to Harry Wills. My przyjechali aby zwiedzić ładne miasta Europa, to i do Warszawy trzeba było przyjechać – powiedział z angielskim akcentem korpulentny Breithaus, tłumacząc powody niespodziewanej wizyty amerykańskiego pięściarza w stolicy.

-Warszawa to bardzo ładne miasto, bardzo mi się podobało, jest duży ruch na ulicach, jest ładna muzyka i restauracje; nie jest wcale tak źle, jak mówiono w Ameryce. Jestem bardzo zadowolony, żem tu przyjechał i sprawił przyjemność memu staremu przyjacielowi, który 30 lat nie był w swoim rodzinnym mieście i nareszcie teraz mógł odwiedzić swoich krewnych i znajomych – dodał Wills.

Na pytanie o najbliższe – sportowe – plany powiedział:

-Właśnie wczoraj otrzymałem z New Yorku od mojego managera depeszę zawiadamiającą mnie, że kontrakt z Ted Richardsem [chodzi o Texa Rickarda - przyp. JD] został ostatecznie podpisany: Dempsey zobowiązał się nie walczyć z żadnym bokserem przed spotkaniem ze mną; za mecz otrzymuje on 750 000 dolarów, a ja 250 000. Z warunków jestem zadowolony, tembardziej, że pertraktacje na temat spotkania rozpoczynały się kilkakrotnie, ale zawsze rozbijały się o warunki i upór Dempsey`a [...].

Mam nad Dempsey`em, który waży 98 kg pewną przewagę wagi, gdyż mam o 8 kg więcej [przy wzroście ok. 188-191 cm - przyp. JD]. Jestem obecnie w dobrej kondycji fizycznej, miesięczny odpoczynek w Karlsbadzie, dokąd dziś wyjeżdżam, sądzę, że źle mi nie zrobi. W każdym razie walka ani łatwą, ani krótką nie będzie!

5 września siadam na okręt. A po powrocie do New Yorku ciężki codzienny trening aż do samego meczu, który odbędzie się za 5-6 miesięcy. Ostateczny termin spotkania ustalimy dopiero po moim powrocie do Stanów Zjednoczonych. Nigdy z Dempsey`em się nie biłem, ale sposób jego walki znam doskonale – zakończył Wills.

Po wielu latach Wills zwierzył się dziennikarzom, że największym rozczarowaniem, jakie go spotkało w czasie kariery było fiasko rozmów w sprawie jego walki z Jackiem Dempsey`em, którego wyzywał wielokrotnie w latach 1920-1926. Faktem jest, że sam Dempsey, podrażniony ambicją, był skłonny stanąć do walki Willsem. Pięściarze podpisywali nawet stosowne kontrakty (patrz zdjęcie!), ale nigdy – z powodów finansowych (biały czempion obawiał się, że nie otrzyma honorarium za swój występ) – nie zostały one zrealizowane. Wielu historyków sądzi, że jeśli Dempsey i Wills stanęliby do sportowej rywalizacji, to z pewnościa wygrałby ten pierwszy, upatrując w tym domniemanym fakcie fiaska rozmów w sprawie nieodbytej walki. Ale niemal pewnym wydaje się, że w połowie lat 20-tych XX w., starszy o 6 lat Harry Wills (pogromca Sama Langforda, Joe Jeanette`a, Jeffa Clarka, Willie Meehana, czy Luisa Angela Firpo) byłby dla Dempseya wielkim zagrożeniem.

FABRYKA MISTRZÓW: DAMBE – BOKS PLEMIENIA HAUSA

Walkę na pięści zwaną „dambe” od stuleci uprawiają młodzi członkowie plemienia Hausa, zamieszkującego Afrykę Zachodnią – głównie Nigerię i Czad. Warto przy tej okazji wspomnieć, że na tym samym terenie istnieje również bardziej zorganizowana i „ucywilizowana” forma czegoś, co moglibyśmy nazwać sportem walki, pod nazwą „kokawa”, popularna w mniej-więcej piętnastu krajach afrykańskich, ale jej zasady nieco różnią się od „dambe”. Jeśli „kokawa” bardziej przypomina japońskie sumo, to „dambe” w wielu elementach przypomina nam boks.

„Dambe” jest jednak z pewnością jedną z najbardziej niebezpiecznych dla zdrowia i życia rodzajów walki na pięści. Brak „miękkich” rękawic bokserskich u walczących znacznie zwiększa prawdopodobieństwo zadawania ciężkich nokautów, a dopuszczalne kopnięcia w głowę, niejednokrotnie powodowały, że przegrany odsyłany zostawał do …krainy przodków. Nie ma oczywiście oficjalnych danych o tym ilu z walczących w Nigerii na zasadach „dambe” w ostatnich latach straciło życie. W kraju kwitnie bowiem proceder organizowania nielegalnych, „podziemnych” walk, na które nikt nie zaprasza działaczy sportowych.

Ekwipunek walczącego w „dambe” ogranicza się do sznura, którym wiązana jest pięść, którą zadaje on ciosy. Mówi się, że w ekstremalnych przypadkach wykorzystuje się także klej, którym pokrywa się sznur, by następnie „uzbroić” pięść w piasek lub odłamki szkła. Nie można wykluczyć, że takie praktyki mogą mieć miejsce gdzieś na dalekiej prowincji, gdzie dopuszczalne bywają ekstremalne formy „dambe”, ale informacja ta nie jest potwierdzona źródłowo i może być zmyślona.

Nas jednak interesuje „dambe” w czystej – unormowanej – postaci, w jakiej na terenie Nigerii i Czadu rozgrywane są turnieje mistrzowskie, które przyciągają szerokie rzesze miłośników – uczestników i kibiców. Zwycięzcy takich zawodów otrzymują cenne nagrody (nawet po 100 dolarów lub odbiornik telewizyjny), lokalną sławę i szacunek. Nagrody materialne z pozoru wydają się być mało atrakcyjne, ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że przeciętna nigeryjska rodzina wydaje tygodniowo na żywność półtora dolara, wspomniane „honorarium” wydaje się być niemal fortuną.

Co w „dambe” przypomina nam jeszcze boks? Mimo iż nie ma tam kategorii wagowych, rywale dobierani są „na oko”, proporcjonalnie według warunków fizycznych, tak aby nie były widoczne gabarytowe dysproporcje walczących. Dzieje się tak jednak tylko podczas pierwszych walk eliminacyjnych. W dalszych etapach turnieju możliwa jest rywalizacja między wojownikami o różnej budowie i masie ciała.

Pojedynek trwa trzy rundy, których bynajmniej nie ogranicza czas. Runda może zostać zakończona z trzech powodów – na prośbę jednego z walczących lub jego opiekuna, z powodu braku działań w ringu (pasywność) oraz dotknięcia kolanem lub ręka ziemi, na której toczona jest walka. Pojedynek trwa aż do wyłonienia zwycięzcy (nie ma w „dambe” remisów). Jak wspomniałem, walczący zadają ciosy nie tylko przy pomocy pięści, ale także stóp. Z uwagi na to, że urazy, których doznają walczący są bardzo bolesne, zawodnicy przed pojedynkiem specjalnie wdychają dym z konopi, co znacznie obniża próg bólu.

Historycy są zgodni w tym, że sport walki uprawiany przez ludzi z plemienia Hausa ma wiele wspólnego z boksem, który uprawiano w starożytnym Egipcie i starożytnej Grecji, co zdaje się potwierdzać, że korzenie „dambe” sięgają tysięcy lat wstecz.

PIĘŚCIARSKI REKORDZISTA URODZIŁ SIĘ W POLSCE!

Abraham Holenderski (Hollandersky), znany jako Abe The Newsboy, czyli „Abe Gazeciarz”, to jedna z legend boksu zawodowego. Ten sportowiec-podróżnik (pierwszy w historii journeyman z krwi kości), w latach 1905-1918 stoczył ponoć aż 1039 zawodowych pojedynków bokserskich na wszystkich kontynentach. Jeśli dodamy do tej liczby jeszcze 387 pojedynków zapaśniczych to w bilansie „Gazeciarza” pojawi się nam niewiarygodna – wręcz – liczba 1426 walk!

Holenderski będąc już na emeryturze napisał 384-stronicową książkę pt. „The Life Story of Abe The Newsboy (with the U.S. Navy). Hero of the Thousand Fights”, w której opisał swoje najcenniejsze wspomnienia (m.in. zdobycie mistrzostwa Panamy i Południowej Afryki wagi ciężkiej). Historycy boksu zaczerpnęli z niej po raz pierwszy informacje dotyczące jego rekordu. W oparciu o dostępne źródła – „rozprawił” się z nim w 1944 r. nieoceniony Nate Fleischer, który zredukował ilość jego pojedynków pięściarskich do – i tak imponującej ilości – 490! Zaznaczył przy tym, że nie jest to bilans „zupełny” i zawiera tylko najważniejsze walki!

Potwierdził to najwybitniejszy polski historyk boksu zawodowego, członek IBRO, dr Jan Skotnicki, wysuwając przy okazji „niewinne” przypuszczenie, że skoro ów Holenderski urodził się w żydowskiej rodzinie „gdzieś w Imperium Rosyjskim”, to być może działo się to na terenie dzisiejszej Polski? Sprawdziłem dostępne źródła i potwierdzam, że przypuszczenia Skotnickiego mimo iż były strzałem na oślep, to trafiły w…dziesiątkę!

Abraham Holenderski urodził się 3 grudnia 1887 r. we wsi Berżniki w guberni suwalskiej! Dzisiejsze Berżniki to maleńka wioska graniczna (jeszcze 2 lata temu było tam przejście graniczne Polski z Litwą) w województwie podlaskim (powiat i gmina Sejny) o tradycjach sięgających I poł. XVI w. W sierpniu 1920 r. rozegrała się tam bitwa niemeńska – druga co do ważności i wielkości w czasie wojny polsko-bolszewickiej.

Tak, więc Drogi Czytelniku, bokserski rekordzista świata w ilości stoczonych walk urodził się na polskiej ziemi! I …mniejsza o to, że niebawem z rodziną via Berlin i Manchester wyemigrował za Ocean (do New London w stanie Connecticut, gdzie mieszkała siostra ojca). Z analizowanych przeze mnie akt przechowywanych w archiwum Instytutu Yad Vashem w Jerozolimie wynika, że rodzina Holenderskich do wybuchu II wojny św. żyła nadal w Suwałkach.

Cudze chwalimy…

KONTROWERSJE: WOJENNE MISTRZOSTWA EUROPY – BRESLAU 1942

Ze wszystkich mistrzowskich turniejów, które odnotowano w historii amatorskiego boksu, najbardziej kontrowersyjnymi  – z uwagi na okoliczności – były najprawdopodobniej nieoficjalne, wewnątrzfaszystowskie, tzw. „wojenne mistrzostwa Europy”, które odbyły się w dniach 20-25 stycznia 1942 r. we Wrocławiu (Breslau). Niemal natychmiast po zakończeniu II wojny św. zostały one uznane za niebyłe, a wszystkich ich medalistów na zawsze wykreślono z annałów amatorskiego boksu.

W turnieju wystąpili – rzecz jasna – reprezentanci okupujących Europę państw osi, krajów satelickich oraz państw neutralnych. Aby impreza miała odpowiedni poziom sportowy, postanowiono, że ekipy Niemiec, Włoch i Węgier będą mogły wystawić po 16 zawodników, czyli po dwóch w każdej kategorii wagowej. Oprócz nich do Wrocławia przybyły reprezentacje: Szwecji (9 pięściarzy), Hiszpanii, Czech, Austrii (po 8), Chorwacji (6), Słowacji, Finlandii, Holandii i Danii (po 2) i Szwajcarii (1).

Odnotujmy, że zapomnianymi juz przez czas „wojennymi” mistrzami Europy zostali: Costante Paesani, Arturo Paoletti (obaj Włochy), Dezso Frigyes-Fritsch (Węgry), Duilio Bianchini (Włochy), Ferdinand Raeschke (Niemcy), Karl Gustaf Norén (Szwecja), Sven Christensen (Dania) i Hein Ten Hoff (Niemcy).

Jakie były największe gwiazdy wrocławskiego turnieju?

- Paoletti (Rocznik 1919): Pół roku przed wybuchem II wojny św. zaprezentował się poznańskiej i warszawskiej publiczności podczas meczów międzypaństwowych Polska-Włochy. W pierwszym pokonał na punkty Zygmunta Koziołka, by w drugim ulec Edmundowi Sobkowiakowi. 21 grudnia 1945 r. podpisał zawodowy kontrakt. Dwukrotnie – bezskutecznie – stawał przed szansą zdobycia zawodowego mistrzostwa Włoch wagi koguciej. W Weronie od kilku lat odbywa się amatorski turniej pięściarski jego imienia (pod nazwą Memorial Arturo Paoletti).
- Frigyes (1914): Srebrny medalista mistrzostw Europy w Budapeszcie (1934) i półfinalista olimpijski z Berlina (1936) w wadze piórkowej.
- Bianchini (1922): Najprawdopodobniej najlepszy pięściarz jaki kiedykolwiek urodził się w Rimini. Szybki, silny, z piekielnie skutecznym prawym hakiem. Jako amator stoczył ok. 300 walk, z których 85% wygrał. W 1951 r. podpisał zawodowy kontrakt. Jego karierę zatrzymał jego rodak, Romano Valentini.
- Raeschke (1920): Hamburczyk w drodze do złota pokonał m.in. słynnego Czecha Juliusa Tormę, który w czasie II wojny św. jako Gyula Torma reprezentował Węgry. Po zakończeniu wojny Raeschke podpisał zawodowy kontrakt, tocząc 57 płatnych walk. W najważniejszej z nich uległ słynnemu rodakowi Gustawowi Ederowi.
- Ten Hoff (1919): syn holenderskiego rolnika, który w czasie II wojny św. przeprowadził się do Oldenburga i przyjął niemieckie obywatelstwo. Boks zaczął uprawiać dopiero w wieku 18 lat, ale dzięki talentowi i znakomitym warunkom fizycznym (196 cm) zaczął odnosić sukcesy. Właściwie od początku kariery amatorskiej nie spotkał na swojej drodze żadnego poważnego rywala. Nie sprostał mu także mistrz olimpijski, Herbert Runge, wobec czego Ten Hoff przyjechał do Wrocławia w charakterze faworyta i nie zawiódł. Jako amator stoczył 194 walki, z których 185 wygrał, w tym 78 przez nokaut. Po wojnie kontynuował karierę pięściarska jako zawodowiec, zdobywając w 1951 r. pas zawodowego mistrza Starego Kontynentu. Po zakończeniu kariery (po porażce z Ingemarem Johanssonem) został działaczem (z czasem prezydentem) zachodnioniemieckiej Federacji Boksu Zawodowego (BDB).

Sądząc po nazwiskach pięściarzy, którzy brali udział w turnieju we Wrocławiu, nie stał on na najwyższym poziomie. Najlepsi amatorscy pięściarze w tym samym czasie nosili alianckie mundury, walczyli w konspiracji, przebywali w obozach jenieckich, ginęli w obozach koncentracyjnych lub w efekcie rozmaitych czystek etnicznych dokonywanych przez nazistów i ich sojuszników na terenach okupowanych.

Do dzisiaj we Wrocławiu stoi niemy świadek tamtych wydarzeń, legendarna już Hala Stulecia (Jahrhunderhalle, zwana przez długi czas po wojnie Ludową).

CAŁA POLSKA PŁAKAŁA PO ŚMIERCI MISTRZA WAGI CIĘŻKIEJ

gloves 01

„Odszedł od nas jeden z największych talentów bokserskich, jedna z największych naszych nadziei. Życie jego skończyło się w chwili, gdy dla innych dopiero się zaczyna” – pisał 24 sierpnia 1929 r. Przegląd Sportowy poruszony do głębi samobójczą śmiercią 20-letniego mistrza Polski kategorii ciężkiej, Alfreda Kupki.

Do tragedii doszło 16 sierpnia 1929 r. w Katowicach. Dzień wcześniej Kupka wraz z drużyną Policyjnego Klubu Sportowego Katowice (powojenna nazwa: Gwardia Katowice) przyjechał do Bytomia na mecz z miejscowym klubem KS Heros. Ponieważ anonsowany na jego przeciwnika niejaki Buchta nie stawił się, do walki z Kupką stanął lżejszy od niego Mierzwa, były mistrz Niemiec Połudiowo-Wschodnich  w wadze półciężkiej. W trakcie walki Polak dwukrotnie wyrzucił swojego rywala poza obręb ringu i został zdyskwalifikowany. Nazajutrz strzałem z rewolweru odebrał sobie życie.

Urodził się w 1909 r. i od wczesnych lat zajmował się sportem. Mając 17 lat był jeszcze bramkarzem Kolejowego Klubu Sportowego w Katowicach, gdzie wypatrzył go pionier pięściarstwa na Śląsku, olimpijczyk z 1928 r., Wilhelm Snopek. Zimą 1926 r. 17-letni Alfred trenował już pod jego okiem, utrzymując się przy tym z pracy ślusarza w warsztatach kolejowych. Snopka nie zawiódł trenerski „nos”. Trafił na wyjątkowy materiał, który pod ręką wytrawnego trenera mógłby dojść nawet do światowej sławy. Już w następnym roku (1927) Kupka, startując jeszcze w kategorii półciężkiej, doszedł do finału mistrzostw Polski, ulegając nieznacznie na punkty ówczesnemu czempionowi, olimpijczykowi Janowi Gerbichowi.

Ale już w grudniu 1927 r. 18-letni młokos odniósł pierwszy wielki sukces, pokonując zdecydowanie na punkty trzykrotnego (1924-1926) mistrza Polski, Tomasza Konarzewskiego z Unionu Łódź. Kilkanaście dni później, na ringu w Katowicach przeszedł Kupka międzynarodowy chrzest, nokautując w pierwszym starciu mistrza Niemiec Południowo-Wschodnich, Gallera z Vorvaerts Wrocław. Zanim sędzia wyliczył rywala do „10″, ten – po ciężkich prawych sierpowych – kilkakrotnie lądował na deskach ringu.

Momentem kluczowym w karierze Alfreda było zdobycie w 1928 r. w Warszawie mistrzostwa Polski. W finale wagi ciężkiej w pierwszej rundzie znokautował Finna, trafiając go mocnym prawym w okolicę ucha. Od tego czasu rozpoczęła jego bezprecedensowa, szybka kariera.

Nie mając godnego siebie rywala w kraju, rzucił rękawice m.in. mistrzowi Niemiec, Saengerowi z Vorweartsu Wrocław, remisując po zażartej walce. W październiku 1928 r. wyjechał z drużyną PKS na tournee do Danii i Szwecji. W pierwszym występie w Danii przegrał na punkty z 10 lat starszym, aktualnym brązowym medalistą mistrzostw Europy (w 1930 r. zdobył złoty medal ME) Michaelem Jacobem Michaelsenem, a w drugim zwyciężył zdecydowanie Backa. W Szwecji znokautował w Malmoe Eneberga, przegrał na punkty w Helsingborgu z Johanem Sjoego Andersem oraz wypunktował w Landskronie Johna Friberga.

Po powrocie do kraju Alfred Kupka dostał powołanie do reprezentacji na prestiżowy mecz międzypaństwowy w Węgrami. Na ringu w Budapeszcie w efektowny sposób znokautował Lorinca Kelemena. Pod koniec pierwszego starcia kilkakrotnie celnie i ciężko trafił Madziara, który na niepewnych nogach, po gongu, wracał do narożnika. W drugiej odsłonie Alfred z impetem wpadł na rywala. Po potężnym prawym Węgier padł na deski. Po 8 sekundach wstał, lecz po chwili błyskawiczny, kolejny prawy, ostatecznie rozciągnął go na ziemi. Widok pokonanego był niezwykły. Znokautowany Kelemen podbródkiem dotykał desek ringu, mając rozpostarte ręce…

W 1929 r. Kupka dwukrotnie jeszcze bronił biało-czerwonych barw. W meczu z Niemcami we Wrocławiu wygrał wysoko na punkty z rutynowanym mistrzem kraju zachodnich sąsiadów, Danielsem, a półtora miesiąca później w Katowicach w trzeciej rundzie znokautował Czecha Rudolfa Ambroza, po brzydkiej, pełnej fauli walce.

Interesujące, że już dzień później Alfred skrzyżował rękawice z pięściarzem zawodowym (wicemistrzem olimpijskim wagi półciężkiej z 1928 r.), gwiazdą berlińskiego Herosa, 23-letnim Ernstem Pistullą, przegrywając w tym pokazowym boju nieznacznie na punkty. Była to niezwykle szybka i zażarta walka, w której młody Kupka ustępował rywalowi jedynie nieco pod względem techniki. Była to nieoficjalna walka rewanżowa za porażkę jaką Kupka poniósł z rąk Pistulli 14 grudnia 1928 r. na ringu w Katowicach. Wówczas to Niemiec, na własny koszt przyjechał, by sprawdzić wartość młodego mistrza Polski. Pistulla miał Alfreda w drugiej rundzie na deskach. Polak przetrwał jednak kryzys i w ostatniej rundzie, dzięki znakomitej kondycji, okazał się lepszy,ale w ostatecznym bilansie to jego rywalowi przyznano zwycięstwo. Jak zauważył jeden z dziennikarzy „gdyby walka trwała jak u zawodowców więcej rund, Kupka doprowadziłby do zwycięstwa”. Smaczku tej rywalizacji dodaje fakt, że 2 lata później Pistulla został zawodowym mistrzem Europy (EBU) wagi ciężkiej, pokonując po 15-rundowym boju, na ringu w Walencji, tamtejszego faworyta Martineza de Alfara.

Na mistrzostwach Polski AD 1929 Alfred Kupka reprezentował okręg śląski, pokonawszy wcześniej na mistrzostwach okręgu Jerzego Wockę. Ponieważ nie znalazł się ani jeden konkurent, który miałby ochotę zmierzyć z nim swoje umiejętności, 20-letni pięściarz zdobył swój drugi tytuł mistrzowski bez walki. Po mistrzostwach Ślązak znokautował jeszcze w pierwszej rundzie Schlohoffa w meczu Polski Śląsk-Niemiecki Śląsk, by w sierpniu wybrać się na nieszczęsne zawody do Bytomia.

Hiobowa wieść o śmierci młodego sportowca na falach radiowych w kilka godzin obiegła całą Polskę, budząc żal w kibicowskich sercach. Wszyscy pamiętali sukcesy tego wiecznie uśmiechniętego chłopaka. I te krajowe i międzynarodowe, gdzie z orzełkiem na piersiach reprezentował biało-czerwone barwy. To wprost niebywałe, że ten 20-latek w ciągu zaledwie 3 lat uprawiania boksu osiągnął takie wyniki i tak wspaniale rokował na przyszłość. W krótkim czasie stoczył 50 walk, z czego 44 wygrał (głównie przed czasem), 1 zremisował i 5 przegrał. Miał znakomite warunki fizyczne (188 cm/90 kg), przy czym dysponował szybkością, znakomitą wydolnością i elastycznością oraz koordynacją ruchową.

Wiktor Junosza-Dąbrowski, wielki autorytet bokserski Polski doby międzywojennej, widząc w młodym Kupce talent i mając nadzieję na jego harmonijny rozwój, starał się także na bieżąco zwracać uwagę na niedostatki w jego boksowaniu i …charakterze.

„Należy się obawiać, że nasz mistrz wagi ciężkiej przedstawiający ogromnie obiecujący materiał od dwóch już lat … pozostanie tylko materiałem na boksera do końca swojej kariery. A że podobno pracować nad sobą nie bardzo chce i nie bardzo lubi, więc trzeba będzie prawdopodobnie pożegnać się z myślą o tym, by go kiedy widzieć wśród pięściarzy amatorskich świata, na tym miejscu, do zajęcia którego predestynują go świetne warunki fizyczne” – pisał 23 marca 1929 r. Junosza-Dąbrowski.