Archiwum: BOKS ZAWODOWY

EWA BRODNICKA ZDOBYWA W KIELCACH PAS WBF-INTERNATIONAL

ewa01

W walce wieczoru zorganizowanej przez grupę Tymex Boxing Promotion gali w Kielcach, niepokonana Ewa Brodnicka (5-0, 1 KO) zwyciężyła Kremenę Petkovą (10-10-1, 1 KO), tym samym zdobywając pas WBF International kategorii junior półśredniej. To pierwszy tytuł Polki w jej dotychczasowej karierze na ringach zawodowych. Pojedynek prowadzony był w szybkim tempie i od początku pod dyktando Brodnickiej, która prócz niezłej obrony biła niezwykle skutecznie. W ferworze walki była zdecydowanie stroną przeważającą, boksując efektywnie i punktując Bułgarkę. Sędziowie byli jednomyślni i wszyscy opowiedzieli się za zwycięstwem lepszej i skuteczniejszej w ringu polskiej pięściarki (98-92, 98-92, 99-91).

Jedną z lepiej zapowiadających się walk była zdecydowanie potyczka Nikodema Jeżewskiego (6-0-1, 4 KO) z pogromcą Włodzimierza Letra z października ubiegłego roku, Arstiomem Czarniakiewiczem (1-3, 1 KO), zakontraktowana na sześć rund. Pierwsze dwie rundy były na korzyść Jeżewskiego. „Nikoś” skutecznie unikał ciosów na korpus Białorusina, kontrując przy tym szybkim i celnym lewym prostym. W ferworze walki widoczna była przewaga polskiego boksera, który nie robił tych samych błędów w defensywie, przez które przegrał sensacyjnie Letr. Tak jak się spodziewano, Czarniakiewicz był niezwykle twardy broniąc się przed uderzeniami Nikodema i nie było podstaw, by sądzić, że Jeżewski zdoła z nim wygrać przed czasem. Nokautu rzeczywiście nie było. Końcowe etapy starcia to rozbijanie rywala przez Polaka, a na szczególną uwagę zasługiwał wspomniany lewy jab naszego pięściarza. W ostatecznym rozrachunku, Jeżewski jednogłośną decyzją sędziów został zwycięzcą pojedynku.

Krzysztof Rogowski (7-7, 2 KO) udanie powrócił po kilku przegranych walkach z zagranicą. Popularny „Roguś” nie dał szans Arsiomowi Pawiniczowi (1-3-1), wypunktowując go na dystansie czterech rund. Mieszkający w Poznaniu Rogowski od pierwszego gongu kontrolował pojedynek, był stroną przeważającą. W połowie walki Białorusin nabawił się kontuzji łuku brwiowego, która mogło znacząco utrudnić widzenie Pawinicza w ringu. W ferworze starcia popularny „Roguś” wykorzystał swoje wieloletnie doświadczenie, czego dowodem była jednogłośna decyzja sędziów, opowiadających się za zwycięstwem poznaniaka.

Kolejne szybkie zwycięstwo zanotował natomiast Michał Gerlecki (5-0, 3 KO). Pięściarz Mariusza Grabowskiego zdominował w ringu Aleksandra Klimkou (0-3), kilkakrotnie kładąc go na deski, by w ostatecznym rozrachunku wygrać w 2. odsłonie.

Wyniki wszystkich walk zawodowych:
1. Waga średnia: Wojciech Niedzielski (1-0-1, 1 KO) TKO4 Damian Włosowicz (0-1)
2. Waga piórkowa: Krzysztof Rogowski (7-7, 2 KO) UD4 Artsiom Pawinicz (1-3-1)
3. Waga junior ciężka: Michał Gerlecki (5-0, 3 KO) TKO2 Aleksandr Klimkou (0-3)
4. Waga półciężka: Robert Parzęczewski (4-0, 2 KO) UD4 Ericles Torres Marin (3-1-1, 1 KO)
5. Waga junior ciężka: Nikodem Jeżewski (6-0-1, 4 KO) UD6 Arstiom Czarniakiewicz (1-3, 1 KO)
6. Waga junior półśrednia: Ewa Brodnicka (5-0, 1 KO) UD10 Kremena Petkova (10-10-1, 1 KO)

źródło: bokser.org

RANKING WBO: GŁOWACKI I FONFARA NA CZELE

Federacja WBO uaktualniła swój ranking za miesiąc kwiecień, a w nim jak zwykle znalazło się kilka nazwisk naszych pięściarzy. W wadze ciężkiej nie mamy swojego przedstawiciela, ale już w junior ciężkiej na pozycji numer jeden znajdziemy nazwisko Krzysztofa Głowackiego (21-0, 14 KO). Pięć oczek niżej sklasyfikowano natomiast Pawła Kołodzieja (33-0, 18 KO), któremu w ostatnich miesiącach uciekły dwie szanse mistrzowskie sprzed nosa.

Również na samym szczycie, tylko w dywizji półciężkiej, prowadzenie utrzymuje Andrzej Fonfara (25-2, 15 KO). Polak wybrał jednak inną drogę i 24 maja w Montrealu zaatakuje tron organizacji WBC i zasiadającego na nim Adonisa Stevensona (23-1, 20 KO). Dziewiąty w kategorii junior średniej jest Damian Jonak (37-0-1, 21 KO), a na najniższym stopniu podium w wadze piórkowej pozostał Kamil Łaszczyk (16-0, 7 KO). On też jest ostatnim naszym rodakiem w tym zestawieniu.

źródło: bokser.org

ZNOWU MARAZM W POLSKIM BOKSIE ZAWODOWYM?

gloves 01

Rok 2013 nazwałem kiedyś rokiem prawdy o polskim boksie, ponieważ wielu trzymanych latami „pod kloszem” polskich bokserów dostało wreszcie szansę zmierzenia się z rywalami wysokiej klasy. Większość została zweryfikowana negatywnie, co miało jednak ten dobry skutek, że pozwoliło wreszcie kibicom, trenerom i samym zawodnikom prawidłowo ocenić miejsce, w którym się znajdują i perspektywy na przyszłość.

Początek roku 2014 przyniósł po stronie minusowej przegrane ważne walki Tomasza Adamka i Artura Szpilki oraz kolejną, chyba tym razem ostateczną wywrotkę Przemysława Majewskiego. Na plus możemy zaliczyć jedynie zwycięstwo Kamila Łaszczyka w USA i w miarę udane „przecieranie się” Andrzeja Wawrzyka i Mateusza Masternaka po ubiegłorocznych porażkach.

Bardziej niepokojący jest brak aktywności wielu polskich pięściarzy. Grupa KP panów Wasilewskiego i Wernera w ubiegłym roku zasłużyła sobie na uznanie sympatyków polskiego boksu, konfrontując wreszcie swych bokserów z przeciwnikami z wyższej półki. Jednak w tym roku, wbrew oczekiwaniom, mamy na razie powrót do niechlubnej przeszłości. Co prawda, przypadek „najbardziej zasłużonego prospekta RP” Pawła Kołodzieja można uznać za usprawiedliwiony, bo uzgodniona walka z Yoanem Pablo Hernandezem nie doszła do skutku z przyczyn niezależnych od dobrej woli i umiejętności kierownictwa grupy, to jednak przy innych nazwiskach pojawiają się znaki zapytania. Dlaczego wciąż nie walczy lider grupy, mistrz świata Krzysztof Włodarczyk, który w swych ostatnich pojedynkach wykazywał się życiową formą? Nie wykorzystywanie takiej „maszynki do robienia pieniędzy”, jaką jest obecnie Diablo zakrawa na jakiś ponury paradoks. Dlaczego znowu „rdzewieje” Łukasz Janik, który przyzwoicie wypadł w walce z Olą Afolabim? Jakie są dalsze plany odnośnie Krzysztofa Głowackiego, którego szczyt formy (zwycięstwo nad Matty Askinem) chyba został już bezpowrotnie zmarnowany? Czyżby cała para poszła w gwizdek (tj. Szpilkę)?

Jeszcze gorzej to wygląda, jeśli chodzi o innych polskich bokserów (tj. spoza KP). Uwikłany w spory ze swoim promotorem drugi rok z rzędu nie boksuje Mariusz Wach. Grzegorz Proksa miał wrócić na angielskie ringi, ale na zapowiedziach się skończyło. Od 10 miesięcy nieaktywny pozostaje Dariusz Sęk. O Damianie Jonaku wiadomo jedynie, że „odszedł w siną dal”. Polskiego boksu nie stać na marnowanie takich talentów, tym bardziej, że nowych na ich miejsce nie widać.

W pierwszym półroczu 2014 czeka nas jeszcze walka Andrzeja Fonfary z Adonisem Stevensonem o pas mistrzowski WBC w wadze półciężkiej, gdzie o sukces będzie bardzo ciężko. Czasami mam wrażenie, jakby na barkach tego szczupłego chłopaka zawisła cała przyszłość polskiego boksu.

Dariusz Chmielarski, bokserzy.cba

RANKING WBC: JEDENASTU POLAKÓW, DEBIUT OPALACHA

Federacja WBC zaktualizowała swój ranking na kwiecień, a w nim znalazło się sporo nazwisk polskich bokserów. W wadze ciężkiej spadek z dziewiątego na piętnaste miejsce zanotował Tomasz Adamek (49-3, 29 KO). Wszystko oczywiście przez porażkę z Wiaczesławem Głazkowem. Drugą dziesiątkę zamyka Artur Szpilka (16-1, 12 KO), zaś trzecią Andrzej Wawrzyk (29-1, 15 KO).

W kategorii cruiser dwunastą pozycję utrzymał Mateusz Masternak (32-1, 23 KO). Pięć oczek niżej widnieje nazwisko Krzysztofa Głowackiego (21-0, 14 KO), a kolejne pięć niżej Łukasza Janika (26-2, 14 KO). Tuż za jego plecami, czyli dwudziesty trzeci, jest obecnie Paweł Kołodziej (33-0, 18 KO).

Najniższy stopień podium w dywizji półciężkiej utrzymał Andrzej Fonfara (25-2, 15 KO). Dla „Polskiego Księcia” to nie ma już jednak większego znaczenia, ponieważ ma on zapewniony bój z panującym mistrzem – Adonisem Stevensonem (23-1, 20 KO), do jakiego dojdzie 24 maja w Montrealu.

Dzięki zdobyciu pasa WBC Baltic dziesięć dni temu do rankingu kategorii super średniej wskoczył Przemysław Opalach (15-2, 13 KO). Od razu zameldował się na wysokiej, dwudziestej szóstej pozycji. W wadze średniej naszym jedynakiem pozostaje Przemysław Majewski (21-3, 13 KO) – on jest 38. Ostatnim naszym przedstawicielem w kwietniowym rankingu WBC okazał się dwunasty w wadze junior średniej Damian Jonak (37-0-1, 21 KO).

źródło: bokser.org

„MASTER” DOSTANIE WALKĘ Z ILUNGĄ MAKABU? STAWKĄ TYMCZASOWY PAS WBA

master01

Mateusz Masternak kontra Ilunga Makabu. Stawką czerwcowego pojedynku ma być pas tymczasowego mistrza świata WBA wagi junior ciężkiej.

Wiadomość o starciu Polaka z niebezpiecznym mańkutem z Demokratycznej Republiki Konga krążyła w kuluarach od dłuższego czasu. W poniedziałek o walce po raz pierwszy napisały polskie media. Zarówno Masternak, jak i jego promotorzy z grupy Sauerland Event informacji jeszcze nie potwierdzają, ale finalizacja rozmów wydaje się być naprawdę blisko. Masternak i Makabu mają skrzyżować rękawice w czerwcu.

- Rzeczywiście, chodzi o drugą połowę czerwca – mówi nam promotor Kalle Sauerland. – Mateusz był już mistrzem Europy, a teraz chcemy podnieść poprzeczkę. Nazwiska rywala nie zdradzę. Powiem za to, że uważam go za lepszego pięściarza niż Grigorij Drozd (Masternak uległ mu jesienią w Moskwie i stracił tytuł EBU – przyp. red.) i dla Mateusza powinno to być jeszcze większe wyzwanie. Kiedy odsłonimy karty? Zaczekajcie jeszcze około dziesięciu dni – precyzuje Sauerland.

Mówiąc o podnoszeniu poprzeczki, promotor zapewne ma na myśli pas tymczasowego mistrza świata WBA wagi cruiser. W lutym 26-letni Makabu miał o niego walczyć z Pawłem Kołodziejem w Monako, a wiosną z… Masternakiem w Nowym Jorku, lecz w obu przypadkach skończyło się na planach. Wiele wskazuje na to, że afrykański mocarz (15 nokautów w 16 wygranych walkach, przegrał raz – podobnie jak „Master”) szansy doczeka się za nieco ponad dwa miesiące. W Europie.

Pełnoprawnym mistrzem świata WBA jest Denis Lebiediew, który 25 kwietnia w Moskwie stoczy drugą walkę z Guillermo Jonesem. Z pierwszej, dramatycznej konfrontacji obronną ręką wyszedł Panamczyk, lecz wpadł na stosowaniu dopingu i tytuł zwrócono Rosjaninowi. Triumfator rewanżu prędzej czy później powinien dać szansę zwycięzcy starcia Masternak – Makabu.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

MATEUSZ MASTERNAK WIE, ŻE MUSI RYZYKOWAĆ

master_trening

Mateusz Masternak wie, że nowy styl walki wiąże się z dużo większym ryzykiem przyjmowania niebezpiecznych uderzeń, ale… – Boksując tak jak dawniej, na najwyższym poziomie nic bym nie osiągnął – twierdzi były mistrz Europy wagi cruiser.

W sobotę w duńskim Esbjergu Mateusz Masternak wysoko wypunktował na dystansie ośmiu rund Stjepana Vugdeliję – rywala twardego, choć co najwyżej ze średniej półki. Następnego dnia podzielił się z nami swoimi refleksjami po tym starciu. Zgodnie z zapowiedziami, od pierwszego gongu Polak postawił na ofensywny boks w półdystansie.

- Jak podsumować tę walkę? Zdobyłem cenne doświadczenie, walcząc w nowym stylu i bliższym dystansie, stosując nowe techniki. Występ oceniam na plus, aczkolwiek przyznaję, że miałem momenty lepsze i gorsze. Jeśli chodzi o te drugie – po udanych akcjach, w których udało mi się zranić przeciwnika, zamiast z zimną głową kontynuować to, co robiłem wcześniej, nastawiałem się na jeden silny cios, a to nie przynosiło efektu – przyznaje Masternak.

Jeszcze rok temu wrocławianin walczył zupełnie inaczej, kontrolując ringowe wydarzenia z dystansu. Duża agresja i nieustanny pressing mają się stać nieodłącznym elementem jego pojedynków, tak jak w potyczce z Vugdeliją.

- Zazwyczaj boksowałem bazując na refleksie, na odchyleniach i nie miałem tak bliskiego kontaktu z rywalem. W nowym stylu ciosy przeciwnika dochodzą o wiele częściej, przynajmniej do gardy. Trzeba się do tego przyzwyczaić. Dawniej miałem dużo więcej czasu na dojście do przeciwnika, odejście, odpoczynek. Teraz jest nieustanny pressing. Do kolejnej walki chcę się przygotować jeszcze lepiej i podyktować w niej jeszcze wyższe tempo – deklaruje „Master”.

Do poważnego sprawdzianu podopieczny trenera Piotra Wilczewskiego ma przystąpić już na przełomie czerwca i lipca. Wówczas ma się bić o wartościowe trofeum z rywalem o umiejętnościach zbliżonych do Grigorija Drozda (o ile nie wyższych), na rzecz którego jesienią stracił pas mistrza Europy wagi cruiser. Czy będzie gotowy na konfrontację z mocno bijącym przeciwnikiem?

- Pod względem technicznym jest jeszcze trochę do poprawienia, ale jestem głodny sukcesu i chcę szybko wrócić do czołówki. Nowy styl jest dużo bardziej ryzykowny niż poprzedni, ale wiem, że boksując tak jak dawniej, na najwyższym poziomie nic bym nie osiągnął. Tamten sposób walki był bardzo łatwy do rozszyfrowania przez rywali. Stwierdziliśmy, że to nie jest mój boks. Nie jestem Sugarem Rayem Leonardem z bardzo szybkimi nogami, rękami, niesamowitym refleksem, który uniknie wszystkich ciosów, przetańczy dwanaście rund i będzie cały czas zwyciężał. Mam trochę inne predyspozycje. Jestem silny fizycznie, mam mocne uderzenie. Te elementy chcemy wykorzystać – tłumaczy pięściarz.

W sobotę niespełna 27-letni Masternak odniósł 32. wygraną w trwającej od 2006 roku karierze na zawodowym ringu i drugą z rzędu po ubiegłorocznej porażce przed czasem z Drozdem. W lutym znokautował w 4. rundzie Sandro Siproszwilego.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

PROJEKT AIBA PRO BOXING STARTUJE 24 PAŹDZIERNIKA 2014 ROKU

aiba-pro-boxing-logo

Międzynarodowe Stowarzyszenie Boksu Amatorskiego (AIBA) poinformowało o terminie pierwszych historycznych pojedynków  w ramach projektu AIBA Pro Boxing (APB). Wspomniane, długo oczekiwane, wydarzenie odbędzie się w piątek 24 października 2014 roku. W następstwie wielu dyskusji odbytych z członkami Komitetu Wykonawczego AIBA, APB i członkami zarządów krajowych federacji zrzeszonych w AIBA, a także z potencjalnymi partnerami medialnymi oraz handlowymi, ustalono, że ww. termin będzie najdogodniejszy, by uruchomić ten rewolucyjny projekt.

Harmonogram rywalizacji w formule APB jest następujący:

- Zawody o miejsca w rankingu wstępnym APB-świat – 1 runda kwalifikacyjna: 24-26 października 2014 roku
- Zawody o miejsca w rankingu wstępnym APB-świat – 2 runda kwalifikacyjna: 20-23 listopada 2014 roku
- Zawody o miejsca w rankingu światowym APB: 18-21 grudnia 2014 roku
- Inauguracyjne Światowe Turnieje Mistrzowskie APB: 22-25 stycznia 2015 roku oraz od 29 stycznia do 1 lutego 2015 roku

Szczegółowe informacje nt. organizacji wspomnianych zawodów zostaną przedstawione w najbliższym czasie.

OPALACH, DUSZAK I GERLECKI WYGRYWAJĄ PODCZAS GALI W GIŻYCKU

opalach

W walce wieczoru gali boksu zawodowego Tymex Boxing Night w Giżycku, Przemysław Opalach (15-2, 13 KO) pokonał doświadczonego Bakera Barakata (39-16-4, 27 KO), zdobywając wakujący pas WBC Baltic Silver kategorii super średniej.

Od początku Polak skoncentrował się na ciosach na korpus i już w drugiej rundzie mocnym lewym hakiem pod prawy łokieć wyraźnie naruszył rywala, choć obyło się wtedy bez liczenia. Barakat dobrze rozpoczął trzecią rundę, ale pół minuty przed końcem Polak znów trafił hakiem w okolice wątroby i tym razem Niemiec już przyklęknął, dając Grzegorzowi Molendzie policzyć do ośmiu w ramach odpoczynku. W czwartej odsłonie Przemek nadział się nawet na prawy sierp przeciwnika, jednak cały czas kontrolował wydarzenia w ringu.

W ostatnich sekundach piątego starcia złapał oponenta w narożniku i posłał na deski prawym podbródkowym. Sędzia policzył do ośmiu, a z dalszych opresji Bakera wyratował gong. Opalach podkręcił tempo w szóstej rundzie, lecz szczelnie zakryty rywal nie dał sobie zrobić więcej krzywdy. W kolejnych minutach obraz potyczki nie zmieniał się, aż nareszcie w końcówce dziewiątej odsłony Opalach zamiast bić lewym tym razem uderzył prawym hakiem w okolice żeber, doprowadzając przeciwnika do trzeciego nokdaunu. Polak nie zdołał jednak postawić przysłowiowej kropki nad „i”, więc o wszystkim usieli decydować sędziowie. Oni oczywiście nie mili wątpliwości i jednogłośnie opowiedzieli się za Polakiem – 100:89, 99:88 i 100:87.

Tomasz Duszak (4-0-1, 2 KO) spotkał na swojej drodze doświadczonego i znanego w Europie journeymana, Jonathana Pasi (22-29-2, 8 KO). Polak kontrolował pojedynek ciosami prostymi, wykorzystując lepsze warunki fizyczne. Niemiec polował na pojedyncze bomby, które jednak najczęściej pruły powietrze. Wygrana Duszaka nie podlegała dyskusji, choć jeśli chce osiągać poważniejsze sukcesy na pewno będzie musiał zaprezentować się lepiej niż dziś. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali przewagę Tomka w rozmiarach 60:55 i dwukrotnie 59:56.

Michał Gerlecki (4-0, 2 KO) przekonywał przed galą, że wspólne sparingi z Masternakiem wyszły mu na dobre. Wynik na to wskazuje, choć rywal nie postawił dziś naszemu „półciężkiemu” zbyt wysoko poprzeczki. Początek pojedynku nie wskazywał na rychłe jego zakończenie. Polak spokojnie boksował i dopiero w samej końcówce starcia trafił mocno. Remo Arns (5-11, 3 KO) ustał, ale już w przerwie przed drugą rundą pozostał na stołku. Grzegorz Molenda ogłosił wygraną Gerleckiego przez TKO, choć ten nawet nie zdążył się nawet porządnie spocić.

Daniel Bociański (1-0) wypunktował na dystansie czterech rund Mustafę Dogana (4-7, 3 KO) w potyczce kategorii super średniej. Polak wyszedł do ringu bardzo spięty, ale z każdą minutą rozkręcał się coraz bardziej i w samej końcówce trafił bardzo mocnym prawym. Po ostatnim gongu sędziowie ocenili pojedynek na korzyść Daniela w rozmiarach 40:37 i dwukrotnie 40:36. W starciu dwóch kolejnych debiutantów Wojciech Niedzielski (0-0-1) zremisował z Aleksandrem Binkowskim (0-0-1) po nudnych czterech starciach.

źródło: bokser.org

ADAM KOWNACKI NOKAUATUJE NA GALI W ATLANTIC CITY

Pomimo długiej przerwy Adam Kownacki (6-0, 6 KO) zrobił co do niego należy, czyli szybko rozprawił się z Excellem Holmesem (2-3-1, 1 KO). Polak walczący w wadze ciężkiej już w ostatnich sekundach pierwszej rundy mocno naruszył swojego przeciwnika, choć wszystko przerwał jeszcze wtedy gong na przerwę. Ale tuż po niej nasz „Baby Face” ostro ruszył do ataku, złapał Amerykanin przy linach serią kilku mocnych ciosów i sędzia Allen Huggins wkroczył do akcji w obawie przed nokautem.

Kownacki ważył wczoraj jeszcze 115,2 kilograma, ale i tak sporo zrzucił od momentu kiedy wrócił na salę. Teraz obiecuje, że ciężkim treningiem zejdzie jeszcze bardziej w dół, a boksem zajmie się już na poważnie. Trzymamy za słowo, bo talent na pewno w nim drzemie…

Pojedynek był częścią gali boksu zawodowego w Atlantic City, na której walka wieczoru była rywalizacja Siergieja Kowaliowa (24-0-1, 22 KO) z Cedriciem Agnew (26-1, 13 KO) w obronie pasa WBO wagi półciężkiej.

źródło: bokser.org

fot. Kasia Niedźwiecka, Global Boxing

ANDRZEJ FONFARA I ADONIS STEVENSON: OKO W OKO PO RAZ PIERWSZY

Niespełna dwa miesiące dzielą Andrzeja Fonfarę od wielkiej próby umiejętności i charakteru. 24 maja w Montrealu, na terenie przeciwnika, polski pięściarz wyjdzie na ring 22-tysięcznej hali Bell Centre, aby stawić czoła rewelacyjnemu Adonisowi Stevensonowi. 36-letni Kanadyjczyk pierwsze wielkie zwycięstwo – sensacyjny nokaut na Chadzie Dawsonie – odniósł dopiero w czerwcu ubiegłego roku. Od tamtej chwili (walka trwała zaledwie 75 sekund) urodzony na Haiti reprezentant Kanady cieszy się tytułem mistrza świata federacji WBC, a po dwóch kolejnych wiktoriach (deklasacja Tavorisa Clouda i Tonyego Bellew) wielu specjalistów, w tym prestiżowy magazyn The Ring, uważa go za najlepszego pięściarza całej kategorii półciężkiej. Wydaje się, że 26-letniego Fonfarę czeka sprawdzian najtrudniejszy z możliwych.

Zderzenie w Montrealu
W czwartek kanadyjski mistrz i polski pretendent po raz pierwszy spojrzeli sobie głęboko w oczy. Okazją do spotkania była reklamująca pojedynek konferencja prasowa. Gospodarzem w Casino de Montreal był Yvon Michel, promotor Stevensona i główny organizator majowej imprezy. Mimo że Fonfara ma już na koncie znaczące zwycięstwa (Glen Johnson, Gabriel Campillo), a niekiedy odnosił je oglądany przez kilka tysięcy widzów (Ray Smith, walka w Newark poprzedzała wyjście na ring Tomasza Adamka), atmosferę wielkiego boksu zawodowego być może po raz pierwszy poczuł dopiero wczoraj.

Nie ze względu na liczbę przedstawicieli mediów (według relacji obecnego na miejscu dziennikarza Przemysława Garczarczyka ci nie dopisali), ale już biorąc pod uwagę efektowną oprawę wydarzenia – jak najbardziej. Światła, animacje za plecami siedzących za konferencyjnym stołem Fonfary i Stevensona i ich wielkie podobizny – wszystko na wysokim poziomie. Poznaliśmy też hasło promujące pojedynek. Collision, czyli wypadek, zderzenie – znaczenie słowa jest takie samo w obu urzędowych językach Kanady, angielskim i francuskim.

Pas to przeznaczenie
Z dostosowaniem się do rangi wydarzenia problemu nie mieli też główni bohaterowie. Obaj ubrani w eleganckie marynarki, wypowiadali się o sobie z respektem. Żaden z nich nie zapomniał jednak zaznaczyć, że to on zejdzie z ringu z pasem mistrza świata WBC. – Trenuję tak, aby nokautować przeciwników. Czekam na was 24 maja. Dobrze wiem, że tytuł pozostanie w moim posiadaniu – zapewnił Stevenson. – Mistrzostwo świata to moje przeznaczenie i mocno wierzę, że cel osiągnę właśnie w starciu z Adonisem – zakomunikował Fonfara, któremu towarzyszyli promotor Leon Margules oraz Marek Fonfara, brat i menedżer.

O godną obstawę postarał się także Stevenson. Po jego lewej stronie miejsce zajął Sam Watson, prawa ręka Ala Haymona, sprawcy prawdziwej burzy, jaka rozpętała się w amerykańskich mediach sportowych kilkadziesiąt godzin przed konferencją. To właśnie wpływowy Haymon (nie rozmawia z mediami, wyręcza go Watson) w ostatniej chwili doprowadził do sprzedaży transmisji majowej gali telewizji Showtime, a nie HBO, która miała ją wcześniej obiecaną.

Koronacja w maju
Bez incydentów obyło się także podczas tradycyjnego pojedynku spojrzeń. Obrzucania się inwektywami i nieprzyjemności nie było, zresztą te zupełnie nie pasowałyby do atmosfery spotkania. Stevenson mógł się przekonać, że pretendent rzeczywiście jest od niego sporo wyższy (180 – 188 cm), ale to na jego barkach spoczywały obiekty pożądania Polaka – pas WBC oraz magazynu The Ring dla najlepszego pięściarza wagi półciężkiej na świecie. Taki sam dumnie nosi choćby Władymir Kliczko, czempion królewskiej kategorii.

Po odwróceniu się w kierunku fotoreporterów, na twarzach pięściarzy dominował uśmiech. Później Fonfara wyjawił, że pewne uszczypliwości jednak się pojawiły. – Zdążyliśmy sobie trochę porozmawiać. Adonis powiedział, że może i jestem Polskim Księciem, ale to on jest królem. Odpowiedziałem, że moja koronacja nastąpi 24 maja. Dodałem jeszcze, że możemy się spróbować już zaraz, że jestem gotowy. Adonis odpowiedział, że on gotowy jeszcze nie jest – relacjonował Garczarczykowi nasz pięściarz.

W treningu Fonfara pozostaje od stycznia, lecz specjalistyczne przygotowania do starcia ze Stevensonem rozpoczął 10 dni temu. W następnym tygodniu zaprosi do Chicago sparingpartnerów, a pod koniec kwietnia uda się do słynnego górskiego ośrodka w Big Bear w Kalifornii (trenował tam m.in. Saul Alvarez przed starciem z Floydem Mayweatherem juniorem). Do Montrealu poleci bezpośrednio stamtąd.

Stevenson następne tygodnie ma spędzić w austriackich Alpach, gdzie dołączy do trenującego tam Władymira Kliczki. Szkoleniowcy Kanadyjczyka i Ukraińca, Javan Sugar Hill i Johnathon Banks, znają się doskonale. Obu wychował Emanuel Steward, w ostatnich latach przed śmiercią (październik 2002) najważniejsza postać w narożniku Kliczki.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

Fot. rds.ca

GMITRUK I ŁAPIN OSTROŻNIE O SZANSACH FONFARY

- Stevenson szczególnie groźny jest w pierwszej fazie pojedynku. Andrzej musi pamiętać o defensywie – mówi Andrzej Gmitruk. – Fonfara będzie musiał zaprezentować coś więcej niż dotychczas – ocenia Fiodor Łapin.

ANDRZEJ GMITRUK
były trener Tomasza Adamka, mistrza świata WBC wagi półciężkiej (2005-2007) i cruiser (2008-2009)
Przetrwać pierwsze rundy
Według mnie najlepszym pięściarzem wagi półciężkiej na świecie jest obecnie Siergiej Kowaliow, ale to nie zmienia faktu, że walka z Adonisem Stevensonem zapowiada się dla Andrzeja Fonfary jako bardzo duże wyzwanie. Kanadyjczyk imponuje dynamiką, boksuje w agresywny, nieprzewidywalny sposób, dobrze orientuje się w zamiarach przeciwnika i potrafi go zaskoczyć, o czym przekonał się choćby Chad Dawson, znokautowany potężnym lewym sierpowym już w pierwszej rundzie. Szczególnie groźny Stevenson jest w pierwszej fazie pojedynku, więc aby ustrzec się przed niebezpieczeństwem, Andrzej musi należycie zaprezentować się w defensywie. Musi pamiętać o obronie po swoim ataku, bo Adonis już pokazał, że potrafi skontrować odkrytego rywala. Jeżeli Andrzej obierze odpowiednią taktykę i odpowiednio się zabezpieczy szczelnym blokiem, to druga połowa pojedynku może okazać się dla niego łatwiejsza. Tym bardziej, że Fonfara znany jest ze swojej nieustępliwości i nabierania wiatru w żagle wraz z kolejnymi rundami. W ostatnim czasie nie mieliśmy okazji przekonać się jak wygląda to u Stevensona, lecz większość mocno bijących zawodników, takich jak on, w późniejszej fazie pojedynku traci na dynamice i skuteczności.

FIODOR ŁAPIN
trener aktualnego mistrza świata WBC wagi cruiser Krzysztofa Włodarczyka
Potrzeba więcej luzu
Adonis Stevenson i Siergiej Kowaliow to obecnie dwaj najlepsi pięściarze kategorii półciężkiej na świecie, a jeśli miałbym wskazać trudniejszego rywala dla Andrzeja Fonfary, postawiłbym jednak na Kanadyjczyka. Mistrz WBC jest leworęczny, nie brak mu dynamiki, mocno uderza, a w ostatnich pojedynkach potwierdził wysoką klasę. Dla Andrzeja może okazać się bardzo niewygodny, między innymi dlatego, że walczącego z odwrotnej pozycji przeciwnika znacznie trudniej jest nękać lewym prostym. Aby liczyć na zwycięstwo, Fonfara będzie musiał zaprezentować coś więcej niż dotychczas. Mańkutem jest także pokonany przez Polaka w ubiegłym roku Gabriel Campillo, ale trudno o wyciąganie konkretnych wniosków, bo w starciu z Hiszpanem Andrzej nie był sobą. Był spięty, przechodził obok walki, brakowało defensywy. Dobrze, że w wreszcie trafił rywala i nie zawiódł go mocny cios z prawej ręki, na który zawsze może liczyć. Jeśli Andrzej będzie tak walczył ze Stevensonem, to o sukcesie nie będzie mowy. Elementy do poprawienia? Praca nóg, balans tułowia, wyprowadzanie kombinacji ciosów na luzie. Przed ostatnią walką zaobserwowałem, że nad tym ostatnim elementem Andrzej już popracował. Oby szedł dalej w tym kierunku.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

GRZEGORZ PROKSA ZABOKSUJE NA WYSPACH. RYWALEM ANGLIK MATTHEW HALL

proksa01

Grzegorz Proksa poznał datę powrotu na ring po ubiegłorocznej porażce na punkty z Sergio Morą. 19 kwietnia dwukrotny mistrz Europy w wadze średniej (do 72,6 kg) wystąpi w Manchesterze, a rękawice skrzyżuje z 29-letnim Matthew Hallem.

- Jestem zadowolony, bo to odpowiedni przeciwnik na powrót. Znowu lecę do jaskini lwa. Będę walczył w Manchesterze, a Hall właśnie stamtąd pochodzi. Lubię to! – cieszy się Proksa, rówieśnik swojego najbliższego rywala. Polak i Anglik dobrze pamiętają walijskiego wojownika Kerryego Hope`a. W marcu 2012 roku Walijczyk sensacyjnie odebrał Proksie tytuł mistrza Europy (wygrał na punkty po 12 rundach). Super G zrewanżował się po czterech miesiącach, zwyciężając przez techniczny nokaut w 8. rundzie. Identycznie wyglądał rezultat potyczki Hope`a z Hallem. Doszło do niej sześć lat temu.

- Jeszcze nie widziałem tej walki, ale Hall rzeczywiście nie jest przypadkowym zawodnikiem. Ma na koncie sukcesy (w 2009 roku był mistrzem Wspólnoty Brytyjskiej wagi junior średniej, rok później walczył o mistrzostwo Europy – przyp. red.), a ostatnio wytrzymał dwanaście rund z Billym Joe Saundersem, olimpijczykiem z Pekinu. Decyzje o przyszłości jeszcze nie zapadły, ale jedno wiem na pewno. Dzięki zwycięstwu powinienem wrócić do gry o poważną stawkę w wadze średniej – ocenia Proksa.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

WIACZESŁAW GŁAZKOW PODZIĘKOWAŁ „GÓRALOWI” ZA WALKĘ

Wiaczesław Głazkow po przekonującej wygranej z Tomaszem Adamkiem zapowiada gotowość do walki o tytuł mistrza świata.

– Czy to była moja najlepsza walka na zawodowym ringu? Z boku zazwyczaj widać lepiej. Jeśli więc ludzie tak oceniają, to pewnie mają rację – mówi nam Wiaczesław Głazkow po sobotnim zwycięstwie nad Tomaszem Adamkiem. W amerykańskim Bethlehem 29-letni Ukrainiec wygrał jednogłośnie na punkty, pozbawił naszego pięściarza nadziei na drugą walkę o tytuł mistrza świata wagi ciężkiej, natomiast sam wykonał w jej kierunku milowy krok. A po ubiegłorocznym remisie z Malikiem Scottem i niewiele lepszym występie przeciwko Garrettowi Wilsonowi (wygrana na punkty) wydawało się, że szala zwycięstwa przechyli się jednak na stronę Adamka.

– Podejście do tej walki, niezwykle istotnej z punktu widzenia dalszej kariery, sporo mnie kosztowało pod względem psychologicznym, ale w ringu uniknąłem trudnych momentów. W ósmej rundzie była nawet szansa, aby wygrać przed czasem. Huknąłem Adamka prawym i poczułem, że „popłynął”. Wykazał się jednak ringowym cwaniactwem wynikającym z bogatego doświadczenia. Klinczował, chował głowę i już nie dałem rady przyłożyć równie mocno. Poza tym okazał się niezwykle twardy. Dziękuję mu za tę walkę, bo stałem się po niej o wiele mądrzejszy i bardziej doświadczony. Wreszcie mam na koncie pierwszy dwunastorundowy pojedynek. Dwanaście rund i dziesięć? To jednak duża różnica – opowiada Głazkow.

– Ubiegłoroczne sparingi z Tomaszem a sobotnia walka? Nadal uważam, że nie można powiedzieć, iż dla jednego z nas miały pozytywny wpływ przed pojedynkiem, a dla drugiego negatywny. Obaj poznaliśmy swoje silne i słabsze strony, ale na podstawie sparingów ja naprawdę nie potrafiłem przewidzieć, jak potoczy się walka. Poza tym spędzaliśmy w ringu cztery, pięć, góra sześć rund. Inny dystans, inne rękawice, inne podejście do boksowania. Muszę zatem powtórzyć, że sparing i walka to dwie zupełnie różne historie – zaznacza „Car”.

Przed walką pięściarz z Ługańska o przyszłości wypowiadał się ostrożnie.

– Jedynym celem jest Adamek. Za wcześnie, aby mówić o pasie mistrza świata. Najpierw muszę się sprawdzić z kimś takim jak Tomasz – tłumaczył Ukrainiec. Po zwycięstwie zmienił nastawienie. – Jestem gotowy na walkę o mistrzostwo świata. Nie ma sensu dłużej czekać – odpowiedział nam pięściarz, lecz po chwili przyznał, że konkretny plan działania nie został jeszcze ustalony.

– Czy będę dążył do statusu obowiązkowego pretendenta IBF (po wygranej z Adamkiem awansował na 2. miejsce w rankingu – przyp. red.)? Poczekajmy na decyzję federacji, ale wygląda na to, że Kubrat Pulew, lider listy IBF, nie będzie już ryzykował utraty pozycji i zechce jak najszybciej stanąć do walki z mistrzem Władymirem Kliczką. Ranking WBC (o wakujący tytuł tej federacji 10 maja w USA będą rywalizować Bermane Stiverne i Chris Arreola – przyp. red.)? Niczego nie mogę wykluczyć, oddaję się do dyspozycji grupy Main Events. W rewanżu stawiam na Stiverne’a. Skoro już raz wygrał z Arreolą, pewnie zrobi to ponownie – ocenia Głazkow.

19. zawodowy pojedynek (w bilansie ma 17 zwycięstw – 11 przed czasem – oraz 1 remis) ma stoczyć latem, z rywalem o mniej znanym nazwisku niż Adamek. Po sobotnim zwycięstwie udał się na zasłużony urlop. Wspólnie z żoną, która przyleciała do USA dzień po starciu z Polakiem, rozpoczął go w Nowym Jorku. Później małżeństwo Głazkowów zamierza zwiedzić Florydę.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

JAK POLAK Z POLAKIEM. CZY DOJDZIE DO WALKI ADAMKA Z WŁODARCZYKIEM?

Przegrana Tomasza Adamka (49-3, 29 KO) z Wiaczesławem Głazkowem (17-0-1, 11 KO) oznacza chyba definitywny koniec marzeń „Górala” o kolejnej drugiej walce o mistrzowski pas w najcięższej kategorii. Jest to także porażka pewnej drogi prowadzenia kariery tego utalentowanego boksera, która zamiast do najwyższych laurów zaprowadziła go w ślepą uliczkę. Nasuwa się pytanie, co dalej z Tomaszem Adamkiem?

Sam bokser w wywiadzie po pojedynku z Głazkowem nie wykluczył zakończenia kariery, ale być może przemawiały przez niego rozczarowanie i rozgoryczenie. Adamek nie osiągnął sportowego celu, który sobie postawił, ale chyba także nie osiągnął sukcesu finansowego na miarę swoich aspiracji. Wprawdzie za dwie walki (z Witalijem Kliczką i z Chrisem Arreolą) zainkasował imponujące kwoty, ale trzeba wziąć pod uwagę także stronę kosztową. Wiadomo, że w USA, gdzie od kilku lat przebywa Adamek wraz z rodziną, życie jest znacznie droższe, niż w Polsce. Koszty trenera, sparringpartnerów, sal treningowych, odnowy biologicznej itd. itp., chociaż zapewne na bieżąco pokrywane są przez promotorów, to w ostatecznym rozliczeniu i tak prędzej lub później obciążą boksera. Nie od dziś wiadomo, że za darmo to jest tylko serek w pułapce na myszy. Stan posiadania Tomasza Adamka jest jego prywatną sprawą, ale ponieważ on sam jest osobą publiczną, to pozwolę sobie wyrazić przekonanie, że nie osiągnął on jeszcze poziomu pozwalającego na beztroskie korzystanie z życia bez konieczności martwienia się o przyszłość (zwłaszcza w USA, gdzie chyba zamierza pozostać już na stałe). Sądzę, że kasa mu się przyda i że tę kasę łatwiej przyjdzie mu zarobić w Polsce, niż gdziekolwiek indziej.

Krzysztof Włodarczyk (49-2-1, 35 KO) jest od blisko czterech lat mistrzem świata WBC w wadze cruiser, ale też na pewno nie może uchodzić za sportowca spełnionego. Jako mistrz świata stoczył mało walk, z których jedynie dwie (z Dannym Greenem i Rachimem Czachkijewem) można uznać za dochodowe. On także nie inkasuje w praktyce całości honorariów za walki, ale musi z tych pieniędzy rozliczyć się z promotorami. W chwili obecnej nic nie wiadomo o jakichś konkretach dotyczących kolejnego pojedynku w obronie posiadanego tytułu. Raczej wygląda na to, że czeka na atrakcyjną ofertę.

Pomysł walki Adamek vs Włodarczyk jest czymś oczywistym i naturalnym. W końcu to zupełnie zgodne z oczekiwaniami kibiców, żeby dwaj ewidentnie najlepsi od lat polscy bokserzy zawodowi skrzyżowali w ringu rękawice, tym bardziej, że gabarytowo są do siebie zbliżeni i nie trzeba doprowadzać do jakiejś sztucznej konfrontacji piórkowego z junior średnim (jak to się dzisiaj często dzieje na światowych ringach). Były do tego już zresztą przymiarki ze strony obozu „Diablo”, lecz spotkały się z odmową strony przeciwnej wyrażoną dość lekceważącym tonem. Takim, jakim bogaty wujek z Ameryki rozmawia z ubogim krewnym w Polsce. Skomentowałem to wówczas, że „jeszcze przyjdzie koza do woza” i do dzisiaj podtrzymuję swoje zdanie na ten temat.

Przedstawiciele Knockout Promotions też w przeszłości wyrażali niezbyt fortunne opinie. Np. tę, że Polska to zbyt mały i biedny kraj, żeby opłacało się w nim organizować galę boksu zawodowego na wysokim poziomie. Fakty zaświadczają, że tak nie jest. Nie tylko sukces walki Kliczko vs Adamek we Wrocławiu, ale także popularność konfrontacji Adamek vs Gołota i Gołota vs Saleta, a nawet zupełnego badziewia, jakim były imprezy z udziałem Marcina Najmana.

Walka Góral vs Diablo (najlepiej o pas WBC w cruiser) to przedsięwzięcie skazane z góry na sukces. To impreza, która musi się udać i pod każdym względem powinna być pożądana przez dla wszystkich zainteresowanych. Przez bokserów, promotorów, telewizje i przez milionową rzeszę polskich kibiców boksu (wliczam tych niedzielnych i świątecznych, ale w tym przypadku są ku temu podstawy). Wystarczy, żeby odpowiedni ludzie porozmawiali, jak Polak z Polakiem i spróbowali dojść do porozumienia. Biorąc pod uwagę naszą wredną narodową cechę, jaką jest bezinteresowna zawiść, nie będzie to łatwe. Jednak spróbować można, warto, a nawet trzeba, bo chodzi tu przecież o wydarzenie historyczne w polskim boksie.

Dariusz Chmielarski, bokserzy.cba

GMITRUK: TOMEK NIE POWINIEN SŁUCHAĆ DORADCÓW, TYLKO ZROBIĆ PO SWOJEMU

gmitruk_andrzej

- Dziwią mnie wypowiedzi trenera Rogera Bloodwortha – mówi w krótkiej rozmowie z Przemysławem Osiakiem z „Przeglądu Sportowego” Andrzej Gmitruk, były szkoleniowiec Tomasza Adamka.

- Jaka była główna przyczyna porażki Tomasza Adamka z Wiaczesławem Głazkowem?
AG: Złożyło się na nią wiele elementów. Uważam, że Tomek był w stanie pokonać Głazkowa, ale nawet laik zauważy, że został przestawiony na zupełnie inny sposób boksowania niż kiedyś. Nowy styl na pewno nie gwarantował powodzenia w starciu z Ukraińcem. Głazkow to utalentowany pięściarz, ale na pewno daleko mu do jego rodaka Władymira Kliczki. Dziwią mnie też wypowiedzi trenera Rogera Bloodwortha, który z uporem maniaka powtarza tezę, że Tomek każdego dnia staje się lepszym pięściarzem. Niestety, ale obraz pojedynku z Głazkowem pokazał coś zupełnie innego. Nie rozumiem też programu promocji Adamka, który wybrała grupa promotorska Main Events. Parę lat temu do hali Prudential Center w Newark przychodziło wiele tysięcy Polaków, a walka w Bethlehem? To wszystko można było dużo lepiej zorganizować.

- Obóz Adamka popełnił błąd, decydując się na starcie z Głazkowem i drogę w kierunku pozycji obowiązkowego pretendenta IBF?
AG: Wszyscy zauważaliśmy, że Tomek powinien był dążyć do walki o tytuł mistrza świata WBC, z którego zrezygnował Witalij Kliczko. Nie rozumiem dlaczego nie widziała tego promotorka Kathy Duva. Dlaczego doprowadzono do konfrontacji dwóch pięściarzy z tej samej grupy? Innych możliwości na pewno nie brakowało. Dlaczego nie doprowadzono do rewanżu z Chrisem Arreolą? W USA sprzedałby się świetnie, a Tomek znowu odniósłby zwycięstwo. Widać, że biorąc pod uwagę styl walki Arreola mu odpowiadał. A wygrana stałaby się przepustką do bardzo poważnej walki, właśnie o pas WBC.

- Czy pański były podopieczny powinien jeszcze walczyć?
AG: To bardzo osobista decyzja i należy ona wyłącznie do Tomka. Z pewnością minie trochę czasu zanim ją podejmie. Nie powinien słuchać doradców, a zrobić po swojemu. Ma 37 lat, zrobił wiele dla polskiego sportu, wywalczył tytuły mistrzowskie w dwóch kategoriach wagowych, co będzie trudno powtórzyć któremukolwiek polskiemu pięściarzowi. Nie chciałbym, aby tracił prestiż, na który zapracował sobie przez lata, ale każdą decyzję Tomka należy uszanować. Mam nadzieję, że ci, którzy jeszcze niedawno wróżyli mu wielkie osiągnięcia w wadze ciężkiej, nie odwrócą się od niego i po przegranej z Głazkowem nie zostanie sam, jak w szatni po walce z Kliczką.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

DARIUSZ MICHALCZEWSKI: TOMEK ADAMEK NIE POWINIEN JUŻ BOKSOWAĆ

Przebieg i końcowy wynik sobotniego pojedynku Tomasza Adamka z Wiaczesławem Głazkowem komentowało wielu fachowców. Do tego grona na łamach „Przeglądu Sportowego” dołączył Dariusz Michalczewski, były zawodowy mistrz świata wagi półciężkiej (1994-2003) i junior ciężkiej (1994). „Tygrys” sugeruje „Góralowi”, by ten zakończył pięściarską karierę…

Jest mi bardzo przykro, bo naprawdę zależy mi na zwycięstwach naszych pięściarzy i nie lubię oglądać ich porażek. Jeśli Tomek Adamek ma pomysł na życie, to powinien zakończyć karierę. Jeśli nie ma i wciąż musi zarabiać pieniądze, niech boksuje, lecz do pojedynków nie będzie już przystępował jako faworyt, a stanie się mięsem armatnim dla młodszych pięściarzy i ich promotorów. Powinien powiesić rękawice na kołku. Inaczej zacznie się rozmieniać na drobne. Ja zakończenie kariery zaplanowałem długo przed swoją ostatnią walką, jeszcze będąc mistrzem świata.

Tym pojedynkiem Tomek zrobił milowy krok do tyłu. A przecież Wiaczesław Głazkow jest dosyć surowym zawodnikiem, który Władymirowi Kliczce mógłby co najwyżej czyścić buty. W boksie Tomka nic obecnie nie funkcjonuje. Stoi szeroko na nogach, ma wyprostowany tułów, a od Głazkowa przyjmował takie sygnalizowane ciosy proste, wyprowadzane bez żadnego zwodu, że aż nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Tym bardziej, że Adamek zapewniał o swojej wysokiej formie.

Walka w Polsce, z Arturem Szpilką, Mariuszem Wachem? Decyzja należy tylko i wyłącznie do Tomka, ale musi pamiętać, że to już byłby właśnie początek rozmieniania się na drobne. Adamek może dalej bawić się w boks i dorabiać, ale prawdę mówiąc nie wiem, czemu boksowanie na takim poziomie ma w ogóle służyć. Jedyną motywacją mogą być pieniądze, lecz jeżeli Tomkowi ich nie brakuje, dalsze pojedynki nie miałyby żadnego sensu. Skoro okazał się wyraźnie słabszy od Głazkowa, to o najważniejszych laurach w wadze ciężkiej może zapomnieć. Przecież Ukraińcowi jeszcze sporo brakuje nie tylko do swojego rodaka Kliczki, ale nawet do innych pięściarzy ze światowej czołówki.

Tomek nie powinien już boksować – chyba, że za naprawdę dobre pieniądze ze Szpilką, Wachem, Albertem Sosnowskim albo Andrzejem Wawrzykiem. Czy nadal jest najlepszym polskim pięściarzem wagi ciężkiej? Teraz nie jestem pewien, czy wygrałby ze Szpilką. Może dzięki rutynie udałoby mu się przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę, ale tak naprawdę trudno przewidzieć, jak ten pojedynek by się zakończył.

Opracował: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

GŁAZKOW POKONAŁ ADAMKA PO CIĘŻKIEJ WALCE. KONIEC KARIERY „GÓRALA”?

Adamek937

W głównym pojedynku wieczoru na gali w Betlehem Wiaczesław Głazkow (17-0-1, 11 KO) odniósł największe zwycięstwo w karierze – Ukrainiec wygrał jednogłośnie na punkty z naszym dwukrotnym mistrzem świata Tomaszem Adamkiem (49-3, 29 KO). Potwierdziło się wiele teorii sprzed walki. Po pierwsze – „Czar” miał sposób na „Górala”. Po drugie – nastąpiło symboliczne przekazanie pałeczki w Main Event. Młodszy bokser zastąpił schodzącą gwiazdę.

Zaczęło się dobrze dla Polaka. Adamek był aktywniejszy i choć nie bił tak celnie jak rywal, to jednak wygrał pierwsze dwie lub trzy rundy. Sytuacja zmieniła się w czwartym starciu, kiedy Głazkow zaczął trafiać coraz częściej, a na twarzy Tomka pojawiły się pierwsze ślady – najpierw zamykające się prawe oko, a potem krew z nosa. Lewy prosty Ukraińca działał perfekcyjnie, a nasz rodak niestety nie był dość uważny w obronie.

Głazkow wyraźnie wygrał kilka rund z rzędu i zdawało się nawet, że może zaczyna przełamywać Adamka i spróbuje się pokusić o zwycięstwo przed czasem. Na szczęście okazało się, że Tomasz nie zapomniał do końca, jak należy boksować i przeciwstawił młodości i sile swoje wielkie doświadczenie oraz ogromne serce do walki.

W końcówce ósmego starcia „Czar” zranił Adamka prawym sierpowym. Polak przetrwał kryzys, ale nie wyglądało to dobrze. Ofensywa Głazkowa trwała w dziewiątej odsłonie, ale „Góral” nie jest rywalem z łapanki i od dziesiątej rundy zaczął nieoczekiwanie wracać do gry. Mistrzowskie starcia należało zapisać na konto naszego dwukrotnego mistrza świata, który przejął inicjatywę i zaczął nawet rozbijać zmęczonego przeciwnika, lecz nie wystarczyło to do odrobienia strat.

Sędziowie punktowali 117-110, 117-111 i 116-112 – trochę za wysoko. Jednogłośne zwycięstwo Głazkowa nie jest jednak żadnym skandalem, bo nawet przy sędziowaniu sprzyjającym Polakowi trudno byłoby dać mu więcej niż sześć starć. Tomek najlepsze ma już za sobą i wie, że walka mistrzowska właśnie mu się wymknęła, ale nie powiedział jasno, czy zamierza boksować dalej.

- Nie wiem, co będzie dalej z moją karierą. Wiem za to, że nie zaboksuję już o tytuł. To niemożliwe – powiedział Adamek w wywiadzie dla NBC. Na decyzję naszego dwukrotnego mistrza świata będziemy musieli więc poczekać, ale niewykluczone, że Tomek postanowi zawiesić rękawice na kołku.

Leszek Dudek, bokser.org

WAWRZYK UPOLOWAŁ BOTHĘ NA GALI W ARŁAMOWIE. MATYJA LEPSZY OD DĄBROWSKIEGO

arlamow

Andrzej Wawrzyk (29-1, 15 KO) dość niepewnie wszedł w walkę z 45-letnim Fransem Bothą (48-11-3, 28 KO), jednak zakończył swój występ pięknym nokautem notując drugą wygraną od czasu porażki z Aleksandrem Powietkinem. Wawrzyk rozpoczął walkę bardzo spięty i praktycznie nie zadawał ciosów w pierwszej rundzie. „Biały Bawół” sporadycznie przeprowadzał ataki, które dawały mu optyczną przewagę, jego ciosy nie dochodziły jednak celu. W drugiej odsłonie nadal atakował Botha, a Polak rozluźnił się nieco w końcówce i w końcu zaczął trafiać. W ostatniej minucie trzeciej rundy podopieczny Fiodora Łapina nareszcie zaczął trafiać czysto i przeszedł do odważniejszej ofensywy. Po kolejnym gongu „Guliwer” wyraźnie przejął inicjatywę i kilkakrotnie mocno trafił prawą ręką, nie zrobiło to jednak wrażenia na rywalu. Przełom przyniosła runda piąta – Wawrzyk trafił lewym prostym, poprawił prawym krzyżowym i „Biały Bawół” wylądował ciężko na deskach. Przeciwnik był mocno zamroczony i został poddany przez swój narożnik.

Marcin Rekowski (13-1, 11 KO) udanie powrócił po pierwszej porażce w zawodowej karierze i znokautował Mateusza Malujdę (4-3-1, 1 KO). Rekowski rozpoczął spokojnie przejmując inicjatywę dzięki ciosom prostym z dystansu. W drugiej rundzie „Reks” zaznaczył swoją przewagę i na koniec trafił kapitalnym krótkim prawym prostym i rzucił rywala na deski. Malujda wstał i przed nokautem uratował go gong. W kolejnej odsłonie rywal „Reksa” boksował już bardzo asekuracyjnie i wyraźnie odczuwał cios z poprzedniej rundy. Rekowski wyczuł to, delikatnie przyspieszył i mocnym hakiem na korpus posłał Malujdę na deski po raz drugi. Przeciwnik nie był w stanie kontynuować walki i został wyliczony.

Zestawienie w ringu Norberta Dąbrowskiego (14-2, 6 KO) z Markiem Matyją (5-0, 2 KO) okazało się świetnym pomysłem. Wygrał pięściarz grupy KnockOut Promotions, jednak obaj pięściarze zasługują na wielkie brawa – dali kibicom wielkie emocje i pokazali kawał dobrego boksu. Dąbrowski który przez wielu był skazywany na porażkę świetnie zaprezentował się w pierwszej rundzie i wyraźnie chciał coś udowodnić. Pod koniec tej odsłony Matyja doznał rozcięcia nad prawym łukiem, co z pewnością nie ułatwiało mu boksowania. Od drugiej rundy rozpoczęła się typowa wojna na wyniszczenie. Matyja w końcówce przyspieszał, co dawało mu optyczną przewagę nad rywalem. Podopieczny Fiodora Łapina był silniejszy fizycznie, co miało kluczowe znaczenie w tej walce, jednak Dąbrowski pokazał ogromne serce do walki i udowodnił, że nadal liczy się na polskim podwórku. Po sześciu rundach sędziowie punktowali 58-57, 59-55 dla Matyi oraz 58-56 dla Dąbrowskiego. Miejmy nadzieję, że promotorzy doprowadzą do rewanżu i ponownie zobaczymy pięściarzy w ringu.

Kamil Szermeta (6-0, 1 KO) pewnie pokonał Ivana Gogosevica (4-2-1, 1 KO) kończąc go w czwartej rundzie. Od pierwszego gongu w oczy rzuciła się duża różnica w wyszkoleniu technicznym na korzyść Polaka. Gogosevic co jakiś czas atakował serią „cepów”, jednak był karcony przez szybszego i precyzyjniejszego Polaka. W drugiej odsłonie Szeremeta rozbijał rywala ciosami prostymi i pod koniec trafił mocnym prawym. Jego rywal odczuł ten cios, jednak chciał dać do zrozumienia, że nic się nie stało i przeszedł do kontrofensywy. W kolejnej odsłonie Polak lewym sierpowym po raz pierwszy rzucił Chorwata na deski. Przeciwnik wstał, ale był wyraźnie zamroczony. Doświadczony Szeremeta nie wypuścił okazji z rąk, trafił w narożniku podwójnym hakiem na wątrobę i doprowadził do kolejnego liczenia. Sędzia ringowy postanowił zakończyć nierówne zawody i ogłosił wygraną podopiecznego Andrzeja Liczika przez techniczny nokaut.

Krzysztof Cieślak (22-5, 7 KO) miał problemy w początkowej fazie walki z Chawazim Chacygowem (10-6, 6 KO), jednak ostatecznie przełamał doświadczonego rywala z Białorusi i wygrał przez techniczny nokaut w czwartej rundzie. Pierwsza runda nie przebiegała po myśli Polaka – przyjezdny rywal walczący z odwrotnej pozycji parokrotnie mocno trafił i przeważał przez pierwsze trzy minuty, a „Skorpion” upadł nawet na deski, jednak ringowy nie zdecydował się na liczenie pięściarza. Chacygow utrzymał tempo w rundzie drugiej oraz trzeciej i nadal „szachował” Polaka prawym prostym. Cieślak miał swoje momenty, jednak jego akcje ofensywne były zbyt czytelne dla Białorusina. Czwarta runda rozpoczęła się od szarży „Skorpiona”, który wyraźnie odebrał ochotę do walki Białorusinowi, który tak jak w poprzednich występach po prostu był źle przygotowany kondycyjnie. Chacygow przyklęknął i oznajmił Robertowi Gortatowi, że nie chce kontynuować pojedynku.

Ewa Piątkowska (3-0, 3 KO) nie dała żadnych szans Dasie Gaborowej (0-2) nokautując rywalkę w niespełna 40. sekund. Był to jej debiut w barwach grupy KnockOut Promotions. „Tygrysica” w swoim stylu rozpoczęła bardzo agresywnie i już w dziesiątej sekundzie przeciwniczka ze Słowacji znalazła się na deskach. Gaborowa wstała, ale pewna siebie Polka ruszyła do ataku i po kolejnym bardzo mocnym prawym prostym znów rzuciła rywalkę na deski. Robert Gortat spojrzał jej w oczy i postanowił nie liczyć jej do końca ogłaszając klasyczny nokaut.

Adam Jarecki, bokser.org

KALLE SAUERLAND: ADAMEK MOŻE ZAPOMNIEĆ O WALCE Z KLICZKĄ

Kalle Sauerland, promotor Kubrata Pulewa z niemieckiej grupy Sauerland Event, w rozmowie z „PS” przekonuje, że to jego pięściarz, a nie Tomasz Adamek zmierzy się z Władymirem Kliczką jako obowiązkowy pretendent federacji IBF.

- Pokonując Tony’ego Thompsona, Kubrat Pulew miał zostać obowiązkowym pretendentem federacji IBF…
Kalle Sauerland: Wygrał, został obowiązkowym pretendentem i jest nim do dziś.

- Dlaczego więc słyszymy o możliwych konfrontacjach zawodnika pańskiej grupy z Tomaszem Adamkiem lub Dereckiem Chisorą?
KS: Z Chisorą sprawa jest jasna. Federacja EBU zarządziła przetarg na walkę o mistrzostwo Europy wagi ciężkiej, ale nas interesuje jedynie mistrz świata Władymir Kliczko. Po jego spodziewanym zwycięstwie nad Aleksem Leapaim (do walki dojdzie 26 kwietnia w Oberhausen – przyp. red.), IBF niezwłocznie zarządzi negocjacje dotyczące starcia Ukraińca z Pulewem. Rok temu pozycja obowiązkowego pretendenta tej organizacji była nieobsadzona. Odbywał się turniej, w wyniku którego zobowiązano nas do rozmów w sprawie walki z Adamkiem. Byliśmy blisko porozumienia, planowaliśmy galę w Polsce, ale wasz pięściarz zerwał negocjacje argumentując, że pojedynek z Pulewem nie jest atrakcyjny finansowo. Dziwne, skoro IBF zarządziła równy podział honorariów lub – nie pamiętam dokładnie – być może nawet 60:40 na korzyść Adamka.

- Dziś Adamek nie zaprzecza, że możecie wrócić do rozmów, a z Pulewem mógłby skrzyżować rękawice jesienią w Polsce.
KS: To kompletnie niedorzeczne, ale Adamkowi zapewne zależy, aby o walce z Wiaczesławem Głazkowem było głośno i nic dziwnego, że tak mówi. Przykro mi, ale Tomasz miał okazję rok temu i powinien był ją wykorzystać. Mógł wygrać z Pulewem i tym samym wywalczyć prawo do starcia z Władymirem. Zamiast tego stracił ponad rok, a w sobotę walczy z rywalem pokroju Głazkowa. To pokazuje, jak głupią podjął decyzję. Cóż, byłem pod wrażeniem jego występów w wadze półciężkiej i cruiser, ale tego samego nie mogę powiedzieć o jego pojedynkach w kategorii ciężkiej. Według mnie jest na nią za mały.

- Adamek nie ma więc co liczyć na walkę z Pulewem?
KS: Absolutnie nie. Kubrat miałby rezygnować z wywalczonej już pozycji obowiązkowego pretendenta, aby stoczyć kolejny eliminator? To nie miałoby żadnego sesnsu.

- Po wygraniu z Leapai, a zapewne tak się stanie, pierwszym rywalem Kliczki zostanie Bułgar?
KS: Tak, bo zgodnie z regulaminem, nadejdzie pora na obowiązkową obronę tytułu IBF. Te zasady są przecież bardzo przejrzyste i sądzę, że sam Władymir powoli szykuje się już do pojedynku z Pulewem. Zgoda, przed nim jeszcze Leapai, ale porażkę Kliczki mało kto sobie wyobraża, choć rywal może okazać się groźny w dwóch pierwszych rundach.

- Co z eliminatorem WBO? Podobno Pulew i Chisora mogliby się bić nie tylko o pas mistrza Europy, ale i o pierwsze miejsce w rankingu tej federacji. Tyle że obowiązkowym pretendentem jest właśnie Leapai…
KS: Dokładnie, został z nim po wygranej z Denisem Bojcowem i właśnie z tej pozycji przystępuje do potyczki z Władymirem. To znaczy, że do kolejnej obowiązkowej obrony pasa WBO zostaną całe dwa lata. Tak długie oczekiwanie nas oczywiście nie urządza. Kubrat jest pretendentem IBF i chce stanąć do walki z Kliczką jak najszybciej.

- A gdyby Pulew wcześniej pokonał Adamka lub Chisorę, to zwycięstwo nie poprawiłoby waszej pozycji przed negocjacjami z obozem Kliczki?
KS: Chisora to dobry pięściarz i nie przeczę, że stworzyliby z Pulewem ciekawe widowisko, ale skoro Kubrat zaryzykował, stanął do trudnej walki z Thompsonem, który przedtem odniósł dwa efektowne zwycięstwa (dwukrotnie znokautował Davida Price’a – przyp. red.), to kolejnej próby nie potrzebuje. Przy okazji – Thompsonowi należą się słowa uznania, bo jako jedyny nie uciekł przed starciem z Kubratem. Ryzyka nie chcieli podjąć Adamek, a także Bryant Jennings i Tyson Fury. Wszyscy odmówili. To wiele mówi na temat sportowych możliwości Pulewa.

- We wtorkowym przetargu na walkę z Chisorą nie weźmiecie zatem udziału?
KS: Decyzję podejmiemy w niedzielę.

- Więc może jednak czekacie na rezultat walki Adamek – Głazkow?
KS: Wynik już teraz nie jest dla mnie tajemnicą. Dla Adamka walka nie powinna być trudniejsza niż ćwiczenia, które wykonuje na rozgrzewce.

- Podsumowując, do pojedynku Adamek – Pulew na sto procent nie dojdzie w 2014 roku?
KS: Nie dojdzie do niego wcześniej niż przed walką Kliczko – Pulew. A jeśli Kubrat pokona Władymira, wówczas możemy pomyśleć o Adamku jako kandydacie do walki w pierwszej obronie tytułów.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy

WILSON DO ADAMKA: TOMASZ, TO MA BYĆ BIJATYKA!

Adamek_vs_Glazkov

Poza Tomaszem Adamkiem i Wiaczesławem Głazkowem, którzy głęboko wierzą w zwycięstwo i wykonanie dużego kroku w kierunku walki o mistrzostwo świata wagi ciężkiej, przed starciem w Bethlehem nie sposób znaleźć eksperta, który postawiłby pieniądze na Polaka bądź Ukraińca. Wyraźnego faworyta nie potrafią wskazać również ci przepytywani przez nas – ostatni przeciwnik „Cara” Garrett Wilson, jego wielokrotny sparingpartner Serhij Werwejko oraz Andrzej Gmitruk, były szkoleniowiec „Górala”.

Większość specjalistów przewiduje, że pojedynek nie zakończy się przed czasem, a po 12 rundach przewaga zwycięzcy na kartach punktowych trzech sędziów nie będzie wysoka. Takiego samego zdania jest 31-letni Wilson. To właśnie on w trybie awaryjnym zastąpił Adamka, którego przed zaplanowanym na 16 listopada starciem z Głazkowem pokonała grypa. Jak na „strażaka”, do tego poprzednio rywalizującego w kategorii cruiser, pięściarz z Filadelfii spisał się przyzwoicie. Po 10 rundach przegrał na punkty.

– Zapowiada się bardzo wyrównany pojedynek, a o zwycięstwie zadecydują sędziowie. Choć Adamek i Głazkow są pięściarzami tej samej grupy (Main Events – przyp. red.) można powiedzieć, że to Tomasz będzie walczył u siebie. Raczej nie osiągnie miażdżącej przewagi, ale wygra na punkty. Będzie gospodarzem, co może się okazać poważnym atutem. Już Steve Cunningham powinien zejść z ringu jako zwycięzca walki z Adamkiem (w grudniu 2012 roku galę w Bethlehem także organizowała Main Events, promująca „Górala” i jego amerykańskiego rywala – przyp. red.), lecz decyzja należała przecież do sędziów – przypomina Wilson.

Sympatycy 37-letniego Adamka mają jednak nadzieję, że zobaczą w akcji dynamicznego, odważnego i skutecznego w ofensywie pięściarza, który nie będzie musiał liczyć na łaskawość sędziów. – Tomek może zwyciężyć, ale powinien zaprezentować dynamikę zbliżoną do tej, którą imponował choćby w pojedynku z Andrzejem Gołotą. Wówczas bazował przede wszystkim na szybkości i kombinacjach ciosów. W ostatnich walkach różnie z tym bywało – ocenia Andrzej Gmitruk, pod okiem którego Adamek bronił tytułu mistrza świata WBC wagi półciężkiej, wywalczył pas IBF wagi cruiser i debiutował w kategorii ciężkiej.

Sympatycy 37-letniego Adamka mają jednak nadzieję, że zobaczą w akcji dynamicznego, odważnego i skutecznego w ofensywie pięściarza, który nie będzie musiał liczyć na łaskawość sędziów. – Tomek może zwyciężyć, ale powinien zaprezentować dynamikę zbliżoną do tej, którą imponował choćby w pojedynku z Andrzejem Gołotą. Wówczas bazował przede wszystkim na szybkości i kombinacjach ciosów. W ostatnich walkach różnie z tym bywało – ocenia Andrzej Gmitruk, pod okiem którego Adamek bronił tytułu mistrza świata WBC wagi półciężkiej, wywalczył pas IBF wagi cruiser i debiutował w kategorii ciężkiej.

29-letni Głazkow to dobry znajomy Serhija Werwejki. Wiele razy sparowali w Ługańsku, po raz ostatni w kwietniu ubiegłego roku. – Atuty Wiaczesława? Dynamika, szybki lewy prosty, mocny cios z obu rąk. Po ataku nie wolno zostawać w miejscu, lecz szybko uciekać w bok, bo Sława postara się o poprawkę. Ja jestem wyższy, więc boksowałem na dystans, ale Adamek (187 cm wzrostu, 190 cm Głazkowa – przyp. red.) pewnie będzie skracał odległość – mówi reprezentant Hussars Poland w zawodowej lidze WSB.

Wilson doradza, aby „Góral” nie kalkulował, a postawił na ofensywę. – Niech Adamek zmusi go do odwrotu, bo wtedy rywal może się pogubić. W obronie Ukrainiec prezentuje się przyzwoicie, ale nie wybitnie. Szybkimi lewymi prostymi oraz ciosami podbródkowymi Adamek będzie w stanie sforsować jego gardę. Głazkow nie wygląda na faceta, który dobrze czuje się w ringowej bójce, a będąc w defensywie nie jest w stanie mocno przyłożyć. Co innego, gdy to on naciera. Wówczas staje się bardzo groźny, choć prawdę mówiąc więcej krzywdy zrobił mi Aleksander Aleksiejew, z którym walczyłem przecież w wadze cruiser. Tomasz, zrób z tej walki bijatykę, a będzie dobrze! – przekonuje filadelfijczyk.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

WŁADYMIR KLICZKO RYWALEM TOMASZA ADAMKA JUŻ W 2014 ROKU?

Najpierw Wiaczesław Głazkow, potem Władymir Kliczko? Jeśli wierzyć słowom Kathy Duvy, po raz drugi o mistrzostwo świata wagi ciężkiej Tomasz Adamek mógłby walczyć już w tym roku.

Sześć zwycięstw w wadze ciężkiej zapewniło Tomaszowi Adamkowi pojedynek o mistrzostwo świata federacji WBC, w którym okazał się zbyt słaby, aby zagrozić Witalijowi Kliczce. Teoretycznie istnieje możliwość, że szósta wygrana po klęsce we Wrocławiu pozwoli „Góralowi” po raz drugi walczyć o najważniejsze laury w królewskiej kategorii.

Jeżeli w sobotę Adamek pokona Wiaczesława Głazkowa, odniesie zwycięstwo numer 50. na zawodowym ringu (od 1999 roku rywalizował w wadze półciężkiej, a w latach 2007-2009 w junior ciężkiej, w obu sięgał po tytuły mistrza świata). Stawką potyczki w amerykańskim Bethlehem będzie 2. miejsce w rankingu federacji IBF. Może się jednak okazać, że zwycięzca polsko-ukraińskiej konfrontacji zgarnie o wiele bardziej wartościowy łup. Jeśli wierzyć promotorce obu zawodników Kathy Duvie z firmy Main Events, gra może się toczyć nawet o pozycję obowiązkowego pretendenta do starcia z Władymirem Kliczką, czempionem IBF, jak również WBA i WBO. Nie jest bowiem wykluczone, że lider rankingu tej pierwszej organizacji, Kubrat Pulew, zdecyduje się na starcie z Dereckiem Chisorą. Bułgar i Brytyjczyk też biliby się o status pretendenta, lecz z ramienia federacji WBO.

– Pulew nie może walczyć w eliminatorze WBO, a jednocześnie brać udział w eliminatorze IBF. Żadna organizacja rankingowa się na to nie zgodzi. Gdyby Pulew przystąpił do walki z Chisorą jako walki eliminacyjnej, złożymy wniosek, żeby starcie Adamka z Głazkowem zostało uznane za ostateczny eliminator do pojedynku z mistrzem świata IBF Władymirem Kliczką – powiedziała Duva polskiemu dziennikarzowi pracującemu w USA, Przemysławowi Garczarczykowi.

Przetarg na walkę Pulew – Chisora ma się odbyć w przyszły wtorek. Nie można jednak wykluczyć, że promotorzy Bułgara z niemieckiej grupy Sauerland Event ostatecznie zmienią kurs i w przypadku sobotniego zwycięstwa Adamka wybiorą negocjacje z obozem Polaka. Trzecią opcją dla Pulewa pozostaje starcie z Kliczką, do którego doszłoby w Niemczech.

„Na rozdrożu”
Konfrontacja Adamek – Głazkow nieprzypadkowo promowana jest hasłem: „Na rozdrożu”. Dla jednego z pięściarzy oznaczać będzie koniec pewnej drogi – w przypadku porażki 37-letni Adamek raczej nie podejmie trzeciej próby rankingowej wspinaczki, która miałaby się zakończyć bojem o tytuł mistrza wagi ciężkiej. Wiek, 29 lat, Głazkowa nie ogranicza w takim stopniu jak Polaka, lecz po co najwyżej poprawnych występach przeciwko Malikowi Scottowi (remis) i Garrettowi Wilsonowi (wygrana na punkty), wyraźnie ulegając „Góralowi” trudno mu będzie zrobić w USA wielką karierę.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

adamek_glazkov

MASTERNAK WALCZY W KWIETNIU. LATEM DUŻE WYZWANIE?

master01

12 kwietnia w duńskim Esbjergu swój 33. pojedynek na zawodowym ringu ma stoczyć Mateusz Masternak, były mistrz Europy wagi junior ciężkiej. 26-letni pięściarz z Wrocławia do walki przygotowuje się w Dzierżoniowie pod okiem Piotra Wilczewskiego, z którym w narożniku miesiąc temu znokautował w 4. rundzie Sandro Siproshviliego. Był to pierwszy występ „Mastera” po październikowej porażce z Grigoriyem Drozdem i stracie tytułu federacji EBU.

– Na 99 procent będę walczył 12 kwietnia w Danii. Życzyłbym sobie, żeby przeciwnik był lepszy niż Siproszwili – twardszy, szybszy, bardziej dynamiczny i bardziej skłonny do podejmowania ryzyka. Jeszcze nie wiem, czy szykuje się trudna przeprawa, aczkolwiek dostałem już informację, że tym razem pojedynek będzie zakontraktowany na dziesięć rund – mówi Masternak.

Niedawno informowano, że do najbliższej walki pięściarz wspólnie z Wilczewskim przygotuje się w USA. Istniała bowiem możliwość, że w kwietniu Masternak wyjdzie na ring właśnie w tym kraju. Z tych planów nic jednak nie wyszło.

– To miało być bardzo poważne wyzwanie. Nie chcę dzielić skóry na niedźwiedziu, ale być może za jakiś czas temat znów stanie się aktualny i do walki dojdzie latem w Europie. W takiej sytuacji treningi w USA oczywiście nie wchodzą w grę, ale jestem bardzo wdzięczny Mariuszowi Kołodziejowi (szef grupy promotorskiej Global Boxing – przyp. red.) za złożoną propozycję – mówi zawodnik niemieckiej stajni Sauerland Event.

Motywacji do ciężkich treningów Masternakowi nie powinno zabraknąć tym bardziej, że pod koniec lutego znów został ojcem. Półtora roku po przyjściu na świat Mikołaja, małżonka Daria urodziła pięściarzowi drugiego syna.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

HERNANDEZ CHORY. HUCK TAKŻE NIE CHCE WALCZYĆ Z KOŁODZIEJEM

kolodziej1

Gdyby nie zmieniły się pierwotne plany, walkę o tytuł mistrza świata Paweł Kołodziej stoczyłby już w najbliższą sobotę w Berlinie. Starcie z czempionem IBF wagi cruiser Yoanem Pablo Hernandezem najpierw przełożono na 29 marca, a ostatecznie odwołano. Według oświadczenia niemieckiej grupy Sauerland Event, Kubańczyk zmaga się z zapalaniem błony śluzowej żołądka i nie może trenować.

– Jestem ogromnie rozczarowany. Wracam do Krynicy, by wspólnie z rodziną odpocząć od boksu i wszystkich spraw związanych z pojedynkiem – mówi 33-letni Kołodziej. Ciężkich treningów nie musiałby przerywać, gdyby udało się doprowadzić do starcia z Marco Huckiem. To właśnie niemiecki mistrz federacji WBO zastąpi Hernandeza w Berlinie. Miał wyjść na ring dopiero 3 maja, lecz w trybie awaryjnym promotorzy ściągnęli go z wakacji w Dubaju.

– Zaproponowaliśmy, aby to Paweł został rywalem Hucka, ale oferta została definitywnie odrzucona. Nie znam powodów – komentuje Andrzej Wasilewski, promotor Kołodzieja. – Przypuszczam, że Huck chce walczyć ze słabszym przeciwnikiem. Ostro trenowałem i jestem w gazie, a Niemcy doskonale o tym wiedzą. Wydaje mi się, że nie chcą ryzykować – tłumaczy „Harnaś”.

Zapalenie żołądka to oficjalna przyczyna odwołania walki Hernandez – Kołodziej, ale czy prawdziwa? Wcześniej 29-letniemu Kubańczykowi długo dokuczała kontuzja prawej dłoni. Z tego powodu pauzował od września 2012 do listopada 2013 roku. – Dobrze znam realia boksu zawodowego i wiem, że tak naprawdę w grę może wchodzić wiele przyczyn. Co do dłoni Hernandeza, podczas styczniowej konferencji prasowej w Berlinie zwróciłem na nią uwagę. Widać, że była operowana. Nie chcę jednak niczego insynuować – zastrzega podopieczny trenera Fiodora Łapina.

Czy istnieje szansa, że Kołodziej jednak stanie do walki z Hernandezem, ale w późniejszym terminie? – Dzień, dwa i powinniśmy wiedzieć więcej. Na razie nie mamy informacji czy rezygnacja z walki jest ostateczna. Jeśli okazałoby się, że tak, spróbujemy doprowadzić do starcia z Olą Afolabim o pozycję obowiązkowego pretendenta IBF. Federacja musi wyrazić zgodę na taki pojedynek. Jesteśmy w kontakcie z IBF i czekamy na odpowiedź – wyjaśnia Wasilewski.

– Mam taki charakter, że jeśli na coś bardzo liczę, to później mocno tym żyję. Kiedyś, będąc w szkole oficerskiej, czekał mnie ważny egzamin, do którego nie doszło. Podejście do tego egzaminu śniło mi się przez kilka lat. Walkę z Hernandezem chcę stoczyć naprawdę, nie we śnie – zaznacza pięściarz.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

SULĘCKI I SYROWATKA ZWYCIĘŻAJĄ PODCZAS GALI W SUWAŁKACH

gala_suwalki

W głównej walce wieczoru Bodzio Boxing Night w Suwałkach spotkali się pięściarze wagi średniej – Maciej Sulęcki (17-0, 3 KO) oraz Howard Cospolite (9-3-1, 4 KO). Francuz okazał się wymagającym rywalem i do samego końca próbował przełamać Polaka. Od pierwszego gongu obaj pięściarze próbowali przejąć inicjatywę w ringu i narzucili wysokie tempo. Polak był odrobinę szybszy i precyzyjniejszy, co dało mu zwycięstwo w tej odsłonie. W rundzie drugiej „Striczu” miał problemy ze znalezieniem recepty na pressing Francuza. Cospolite na koniec zerwał się do ataku i zaskoczył tym faworyta. W kolejnym starciu Sulęcki wyraźnie się rozluźnił i znów przejął inicjatywę. Polak często trafiał na korpus, co z pewnością będzie miało wpływ na przebieg drugiej fazy pojedynku. Kolejne dwie rundy nie przyniosły wielkiego przełomu – Sulęcki był aktywniejszy i trafiał precyzyjniej, jednak chwilami się dekoncentrował i wdawał w niepotrzebne wymiany z silniejszym fizycznie Francuzem. W szóstej odsłonie presja Cospolite nieco spadła i przewaga Sulęckiego w ringu była nieco wyraźniejsza. Francuz w swoim stylu przyspieszył przed końcowym gongiem odrabiając nieco straty. Przełom przyniosło kolejne starcie – „Striczu” trafił już na początku rundy lewym sierpem i mocno przyspieszył zasypując rywala serią ciosów, jednak ten zdołał się odgryźć. Polak trafił jeszcze mocno w końcówce rundy i zaliczył ją na swoje konto. W ostatnich rundach Cospolite wyraźnie stracił impet i nastawił się na nokautujący cios. Sulęcki parokrotnie wstrząsnął oponentem, jednak nie był w stanie doprowadzić do liczenia. W samej końcówce Cospolite nieco przyspieszył, jednak było już zbyt późno, by zmienić obraz pojedynku. Po dziesięciu rundach sędziowie punktowali 97-93, 98-94, 97-93.

Michał Syrowatka (8-0, 1 KO) pewnie pokonał Alexa Bone’a (10-16-2, 4 KO), choć Ekwadorczyk postawił wysoko poprzeczkę. Pięściarz z Ełku jak zwykle zaprezentował nienaganną pracę nóg, dzięki której pozostawał najczęściej nieuchwytny dla rywala. Ten nieustannie parł do przodu, szukając mocnego prawego sierpa nad lewą ręką Polaka. Ten jednak najczęściej sprytnie unikał tych bomb, po odchyleniu czy zajstepie kontrując przeciwnika. Ekwadorczyk powrócił dobrą piątą rundą, lecz Michał po przerwie znów uruchomił nogi i lewy prosty, dzięki czemu odzyskał przewagę. Wyrównane siódme starcie Syrowatka finiszował piękną akcją, gdy najpierw uderzył prawym podbródkowym, poprawił prawym sierpem i po przejściu w prawo trafił lewym sierpowym. Tak oto kibice w Suwałkach i przed telewizorami zobaczyli osiem rund ciekawej, technicznej walki, którą nagrodzili gromkimi brawami. Sędziowie punktowali 79:73, 79:73 i 79:72 – wszyscy oczywiście na korzyść Michała.

Łukasz Maciec (20-2-1, 5 KO) zanotował jubileuszowe zwycięstwo, odprawiając przed czasem mistrza Europy sprzed dwunastu lat, Chawazi Chacygowa (10-4, 6 KO). Doświadczony, sporo umiejący Białorusin w pierwszych minutach sprawiał trochę kłopotów „Grubemu”. Polak jednak miał nieznaczną przewagę. W końcówce trzeciej rundy zawodnik Paco Lublin trafił mocnym prawym podbródkowym, poprawił prawym sierpem i w końcu zrobiło się trochę ciekawiej. Zabrzmiał gong i… Chacygow pozostał w narożniku, nie wychodząc do kolejnego starcia.

W oczekiwaniu na rewanż z Łukaszem Maćcem korespondencyjny pojedynek stoczył Sasun Karapetyan (6-1, 2 KO). W pierwszej rundzie konfrontacji z doświadczonym Konstantinsem Sakarą (13-31-3, 11 KO) zaczął trochę ospale, ale już od drugiej rundy systematycznie zwiększał tempo. Tak naprawdę jednak dopiero od czwartej pokazał dobry boks, wcześniej trochę zawodząc. Wydłużył swoje serie z jednego-dwóch ciosów na cztery-pięć, co od razu przyniosło wymierne korzyści, bowiem odgryzający się dotąd Sakara został zepchnięty do głębszej defensywy. W ostatniej, szóstej odsłonie, Karapetyan wstrząsnął Łotyszem obszernym prawym sierpowym, lecz nie zdołał skończyć go przed czasem. Sędziowie punktowali wygraną Sasuna 59:56, 59:55 oraz 60:54.

W pierwszej walce gali w Suwałkach spotkali się pięściarze kategorii super średniej – Norbert Dąbrowski (14-1, 6 KO) oraz Martins Kukulis (8-40, 5 KO). Podopieczny Andrzeja Gmitruka od początku ustawiał rywala prawym prostym, polując lewym hakiem pod prawy łokieć w okolice wątroby. Tak upływały kolejne minuty, ponieważ Łotysz ograniczał się do pojedynczych prawych sierpów po zebraniu wcześniej ciosu na blok. Raz nawet Dąbrowskiego zaskoczył, jednak większej krzywdy nie zrobił. Sam natomiast był liczony w końcówce trzeciego starcia po lewym krzyżowym Norberta. Po gongu kończącym czwartą odsłonę nie mogło być wątpliwości i sędziowie wskazali na Polaka – jednogłośnie w rozmiarach 40:35.

W innej potyczce kategorii super średniej zmierzyli się Michał Starbała (9-0, 2 KO) oraz dobrze znany polskiej publiczności Ismail Tebojew (7-6-1, 3 KO). Były reprezentant naszego kraju od początku narzucił pressing, ale nie wdawał się w niepotrzebne wymiany ze słynącym z mocnego ciosu rywalem, tylko punktował podwójnym, nawet potrójnym lewym prostym. W końcówce drugiej rundy złapał przeciwnika przy linach lewym sierpowym, a w czwartej dosięgnął jego głowy długim prawym prostym. Do końca pojedynek był ciekawy, pomimo iż przewaga Starbały nie podlegała dyskusji. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na jego korzyść dwukrotnie 60:54 i 59:56.

źródło: bokser.org

START PROJEKTU AIBA PRO BOXING. W KOMITECIE RANKINGOWYM ADAM KUSIOR

Siedmiu członków Komitetu ds. Selekcji i Rankingu APB (AIBA Pro Boxing) spotkało się wczoraj w siedzibie Międzynarodowego Stowarzyszenia Boksu Amatorskiego (AIBA) w Lozannie aby dokonać pierwszego zestawienia rankingowego, w którym znalazło się miejsce dla 80 zawodników, którzy niebawem staną do rywalizacji w formule APB.

Przez ponad dwa dni wspomniany Komitet, w którego składzie zasiadają Osvaldo Bisbal (Argentyna) – jako przewodniczący, wiceprezes Polskiego Związku Bokserskiego – Adam Kusior, Abdellah Bessalem (Algeria), Franco Falcinelli (Włochy), Serik Konakbayev (Kazachstan), Helmut Ranze (Niemcy) i Tom Virgets (USA), dokonał szczegółowej analizy wstępnej listy, na której znalazło się 120 zawodników z około 40 krajów. Biorąc pod uwagę ich osiągnięcia i sportowy potencjał, Komitet wybrał najlepszą „80″ (po 8 zawodników w każdej z 10 kategorii wagowych).

Projekt APB oficjalnie wystartuje już w czerwcu i będzie przebiegał w dwóch etapach: wstępne walki rankingowe, trwające przez 6 rund po 3 minuty (czerwiec – lipiec), oraz walki mistrzowskie przez 8 rund po 3 minuty (wrzesień -grudzień).

WIACZESŁAW GŁAZKOW: TERAZ INTERESUJE MNIE TYLKO ADAMEK

Wynik pojedynku Tomasz Adamek – Wiaczesław Głazkow powinniśmy znać od trzech miesięcy, lecz z powodu choroby Polak nie mógł ryzykować wyjścia na ring. Ukrainiec, brązowy medalista igrzysk w Pekinie, cieszy się, że przed skrzyżowaniem rękawic z „Góralem” wzbogacił warsztat w starciu z Garrettem Wilsonem. 29-latek z Ługańska opowiada nam także o dotychczasowych potyczkach z Polakami, sukcesach ukraińskiego pięściarstwa w ostatnich latach oraz byłych kolegach z kadry – Wasylu Łomaczence i Ołeksandrze Usyku, którzy po zdobyciu złotych medali olimpijskich niedawno rozpoczęli wspinaczkę na szczyt w boksie zawodowym.

- Jak przebiega pańskie drugie podejście do starcia z Tomaszem Adamkiem, zaplanowanego na 15 marca w amerykańskim Bethlehem?
Wiaczesław Głazkow: Czuję się znakomicie, wszystko idzie zgodnie z planem. Szczytowej formy nie wypracowałem, ale na tym etapie jeszcze nie powinienem jej osiągnąć. W styczniu wybrałem się do Rosji na obóz do Samary, dwa tygodnie temu wróciłem do Ługańska, a niebawem wspólnie z trenerem Eduardem Mienczakowem wylatuję do USA.

- Bardzo się pan rozczarował, gdy kilkadziesiąt godzin przed walką okazało się, że Adamek nie wejdzie do ringu z powodu choroby?
WG: Nic strasznego się nie stało, bo szybko znaleziono zastępcę. Spędziłem w ringu dziesięć rund z Garrettem Wilsonem, cykl przygotowawczy nie poszedł na marne, udoskonaliłem pięściarski warsztat, a poza tym zdobyłem cenne doświadczenie, które w starciu z takim rutyniarzem jak Adamek na pewno mi nie zaszkodzi. Im więcej tego doświadczenia na moim koncie, tym mniej wymagający może okazać się pojedynek z Polakiem. 15 marca ucieszymy kibiców dobrym widowiskiem. Sądzę, że tym razem do walki dojdzie (śmiech).

- Stawką walki będzie druga pozycja w rankingu IBF. Polak od dawna powtarza, że w przypadku wygranej będzie dążył do statusu obowiązkowego pretendenta, a następnie do pojedynku z Władymirem Kliczką. Pański plan wygląda tak samo?
WG: Teraz interesuje mnie jedynie Adamek. O późniejszych pojedynkach nie myślę, bo to mogłoby tylko zaszkodzić. Oczywiście, od starcia z Adamkiem w kontekście walki o mistrzostwo świata będzie zależało wiele. Jeśli wygram, otworzą się przede mną szerokie perspektywy, ale jest za wcześnie, aby już mówić o mojej walce z Kliczką.

- W boksie amatorskim na pewno mierzył się pan z Polakami?
WG: Tak, choć szczerze mówiąc nie były to najważniejsze pojedynki w mojej karierze. Trudnych walk z Polakami sobie nie przypominam, być może nawet wszystkie zakończyłem przed czasem. Nazwisk nie pamiętam, bo zdaje się, że w latach moich występów na ringach amatorskich Polacy nie mieli mocnych zawodników w wadze superciężkiej. Z waszym krajem łączą mnie jednak dobre wspomnienia. Często zdarzały się wyjazdy do Polski, w samej Warszawie byłem kilka razy. Zdobyłem tam nawet brązowy medal młodzieżowych mistrzostw Europy. Polska to nasz sąsiad, przyjacielski naród. Nawet nasze języki są podobne.

- Jako amator wywalczył pan olimpijski brąz w 2008 roku, rok wcześniej srebro mistrzostw świata, a pańskie sukcesy i tak stanowią niedużą część dorobku Ukrainy w imprezach międzynarodowych ostatnich lat. Skąd tak wysoki poziom boksu amatorskiego w pańskim kraju?
WG: Sądzę, że ma to duży związek z czynnikami historycznymi. Ukraina, dawniej wchodząca w skład ZSRR, zawsze mogła się pochwalić mistrzami wywodzącymi się z sowieckiej szkoły boksu. Radzieccy trenerzy niegdyś szkolili nawet Kubańczyków. Na Ukrainie nadal żywe są wielkie tradycje. Doświadczeni szkoleniowcy, niegdyś pracujący w ZSRR, przekazywali i nadal przekazują wiedzę młodszym trenerom. Mamy w kraju wielu specjalistów.

- Polska też ma wspaniałe tradycje, a na medal olimpijski naszego boksera czekamy od 1992 roku. Na ostatnie igrzyska, poza poza pięściarką Karoliną Michalczuk, kwalifikacji nie zdobył ani jeden. Ukraińscy zawodnicy mogą liczyć na pomoc państwa?
WG: Nie można tego powiedzieć. U nas też nie zawsze jest słodko. Jeśli chodzi o poważne wsparcie, są to raczej pojedyncze przypadki, kiedy danym pięściarzem zainteresuje się jakiś biznesmen lub polityk. Przykładowo, dopiero po igrzyskach w Londynie złoci medaliści otrzymali po samochodzie i mieszkaniu.

- A może trenerzy mogą liczyć na godziwe wynagrodzenie, odwrotnie niż w Polsce?
WG: Gdybym powiedział o godziwym wynagrodzeniu, musiałbym ugryźć się w język. Trenerzy zarabiają nie tyle słabo, co bardzo słabo. Niejednemu nie wystarczyłoby, żeby wyżywić siebie, a co dopiero rodzinę. To jest niewdzięczna praca. Wszystko opiera się na entuzjazmie, pasji i bokserskich tradycjach.

- 1 marca o pas mistrza świata WBO wagi piórkowej z Orlando Salido będzie walczył Wasyl Łomaczenko, mistrz olimpijski z Pekinu i Londynu. Ustanowi rekord i zdobędzie tytuł już w drugiej zawodowej walce?
WG: Wasja to mój kolega z reprezentacji, razem reprezentowaliśmy Ukrainę w Pekinie. Wiem jak trenuje, ma znakomitego szkoleniowca w osobie jego ojca, Anatolija Łomaczenki. Tworzą zgrany zespół i nie zdziwię się, jeśli Wasja wygra z Salido. Jestem wręcz przekonany, że to zrobi.

- Kolejny z pańskich kolegów, złoty medalista z Londynu Ołeksandr Usyk upatrzył sobie inny rekord. Chce pobić osiągnięcie Evandera Holyfielda i zostać mistrzem wagi cruiser wcześniej niż Amerykanin, przed 12. zawodową walką.
WG: Z racji wielkiego talentu oczywiście stać go na to, ale wiele będzie zależało od jego promotorów. Sasza na pewno dołoży wszelkich starań i jeśli stanie do walki o tytuł w rekordowym tempie, to prawdopodobnie osiągnie swój cel. Jest przecież mistrzem olimpijskim, to mówi samo za siebie.

- A co pan sądzi o pomyśle startu Kliczki na igrzyskach w 2016 roku? Spotyka się on z krytyką na zasadzie: „Władymir chce zabrać miejsce młodym” i tak dalej.
WG: Trudno mi się do tego odnieść, bo na razie są to tylko rozmowy, a konkretne decyzje nie zapadły. Kto wie, a może chodzi tylko o zabiegi PR, mające na celu wywołanie wokół Władymira kolejnego tematu w mediach? Poczekajmy na konkrety.

- Walka na dystansie trzech rund nie sprawiłaby Kliczce problemu?
WG: Mogłaby sprawić. Przestawić się z dwunastu na trzy rundy nie byłoby tak łatwo. W boksie zawodowym w ciągu trzech rund niekiedy jedynie się rozgrzewasz, a dopiero potem przystępujesz do działania.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

KAMIL SZEREMETA: STAWIAM WSZYSTKO NA BOKS

szeremeta01

- Jak zaczęła się Twoja przygoda z boksem?
Kamil Szeremeta: Trenuję od dwunastego roku życia, w zasadzie za namową chłopaka siostry. Mój pierwszy trener Mikołaj Nos powiedział, że będę Mistrzem Polski. Kiedy zacząłem treningi, przez pierwszy rok opuściłem tylko jeden. Pamiętam, że bardzo się z tym źle czułem, a nawet się popłakałem. Na początku swojej kariery doszedłem nawet do finału Mistrzostw Polski, który przegrałem niesłusznie.

- Twój największy sukces sportowy to…
KS: Osiem razy mistrzostwo Polski, w tym dwa jako senior. Kolejnym ważnym osiągnięciem było wygranie turnieju im. Feliksa Stamma. W finale pokonałem Serika Sapiyeva z Kazachstanu, aktualnego mistrza olimpijskiego uznanego również za najlepszego zawodnika Olimpiady.

- Kiedy odbędzie się Twoja najbliższa walka bokserska?
KS: Na 15 marca mam zaplanowaną walkę w Ustrzykach Dolnych z Ivo Gogosevicem (Chorwacja). Pojedynek zakontraktowany jest na sześć rund. Bardzo prestiżowa walka czeka mnie na gali w Legionowie, w której zmierzę się w ośmiorundowym pojedynku z Rafałem Jackiewiczem.

- Kto był lub jest Twoim najlepszym trenerem?
KS: Każdy z trenerów, który mnie prowadził miał pozytywny wpływ na mój rozwój. Prowadzili mnie wspomniany wcześniej Mikołaj Nos, Andrzej Krukowski, Stanisław Wąsowski, Piotr Wilczewski (były mistrz Europy w boksie zawodowym). Teraz moim szkoleniowcem jest Andrzej Liczik.

- Na kim się wzorujesz i dlaczego?
KS: Bez wątpienia moim idolem jest Rocky Marciano. Mimo swojej małej postury miał niesamowite serce do walki i co najważniejsze zszedł z ringu niepokonany.

- Jakie silne i słabe strony ma Kamil Szeremeta?
KS: Zadziorność, chęć spełnienia marzeń, do których będę dążył za wszelką cenę – to są moje silne strony. Impulsywność to moja słabość.

- Masz jakieś inne pasje?
KS: Nie mam żadnych. Stawiam wszystko na boks.

- Myślałeś kim zostaniesz po zakończeniu kariery?
KS: Chciałbym otworzyć, tak jak moi bracia zakład mechaniczny. Oni mają swój warsztat w Łapach, a ja z chęcią spróbowałbym swoich sił prowadząc działalność w Białymstoku, ale póki co jestem bokserem i na tym się skupiam.

Błażej Okuła, 24@bialystokonline.pl

KRZYSZTOF GŁOWACKI BLISKO WALKI Z MARCO HUCKIEM

Krzysztof Głowacki (21-0, 14 KO) awansował z trzeciego na pierwsze miejsce w rankingu wagi junior ciężkiej federacji WBO, zbliżając się znacznie do walki z panującym czempionem, Marco Huckiem. Również liderem lutowego rankingu jest „półciężki” Andrzej Fonfara (25-2, 15 KO), szykujący sie jednakże do walki o pas mistrza świata federacji WBC.

Tradycyjnie wysoko stoją akcje Polaków w wadze junior ciężkiej. Poza Głowackim w czołowej „15″ jest jeszcze dwóch naszych rodaków. Na szóstej pozycji sklasyfikowano Pawła Kołodzieja (33-0, 18 KO), jednakże „Harnaś” czeka już na 29 marca, kiedy to stoczy pojedynek o pas IBF. Wrócił do zestawienia Mateusz Masternak (31-1, 23 KO), który po ostatnim zwycięstwie jest dwunasty. Wysokie pozycje rankingowe utrzymali także dwaj inni Polacy. Trzeci w limicie wagi piórkowej jest Kamil Łaszczyk (16-0, 7 KO), zaś ósmy w junior średniej Damian Jonak (37-0-1, 21 KO).

TOMASZ ADAMEK: JEDYNYM MISTRZEM ŚWIATA JEST WŁADYMIR KLICZKO

adamek_waga

- Pod nieobecność Witalija jedynym mistrzem wagi ciężkiej jest dla mnie jego brat Władymir. Jeśli mam walczyć o mistrzostwo świata, to tylko z najlepszym przeciwnikiem – mówi Tomasz Adamek. Zdobyciem tytułu federacji WBC nie jest zainteresowany.

- Spodobała się panu propozycja walki ze strony Tysona Fury’ego?
Tomasz Adamek: Jeśli miałaby to być walka za duże pieniądze, to poza kwietniowym terminem nie widziałbym problemu. Oczywiście najważniejsza pozostaje federacja IBF i pozycja obowiązkowego pretendenta, ale w boksie nie ma rzeczy niemożliwych. Jeśli Fury tak krzyczy, to możemy robić tę walkę. Muszę wygrać z Wiaczesławem Głazkowem, a potem przyjdzie czas na zastanawianie się, czy lepiej zorganizować ją w Stanach, czy na Wyspach Brytyjskich. Do klubu, w którym trenuję, ze swoim synem przychodzi mój przyjaciel i były przeciwnik Bobby Gunn. Z Furym łączy go pochodzenie – obaj są Cyganami. Wśród swoich Tyson nie jest mile widziany. To zadziorny naród, a Fury dużo gada, lecz mało robi. I Bobby mówi mi, żebym jechał na Wembley i się z nim bił. Może to i dobry pomysł? Przecież w Anglii mieszkają miliony Polaków…

- Na ile realna jest walka z Kubratem Pulewem, liderem rankingu IBF?
TA: Zobaczymy. Jeżeli nie będzie innej atrakcyjnej oferty, która mogłaby wpłynąć na przykład ze strony Fury’ego, to być może będzie trzeba starać się o walkę z Pulewem? Odbyłaby się raczej w Polsce, jako że Kubrata w USA nikt nie zna. Myślami nie wybiegam jednak tak daleko, bo jeżeli w marcu nie pokonam Głazkowa, to nie będzie o czym mówić.

- A o tytuł WBC nie chce się pan postarać? Niedawno zrezygnował z niego Witalij Kliczko, pas przejmie zwycięzca walki Bermane Stiverne – Chris Arreola…
TA: Pod nieobecność Witalija jedynym mistrzem wagi ciężkiej jest dla mnie jego brat Władymir. Jeśli mam walczyć o mistrzostwo świata, to tylko z najlepszym przeciwnikiem. Chcę tego pojedynku i zrobię wszystko, by doszedł do skutku.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

JUŻ TYLKO CZTERECH POLAKÓW W RANKINGU WBA

Tradycyjnie surowszym okiem niż np. WBC na postępy polskich pięściarzy zawodowych spogląda federacja WBA. W styczniowym rankingu było ich sześciu, lecz po zaledwie 30 dniach pozostało czterech. Z zestawienia wykreślono nazwiska Artura Szpilki (16-1, 12 KO) i Andrzeja Fonfary (25-2, 15 KO), którzy dotąd zajmowali piętnaste lokaty, przy czym ten ostatni przygotowuje się do walki o tytuł mistrzowski federacji WBC.

W gronie junior ciężkiej na czele stawki nadal znajduje się Paweł Kołodziej (33-0, 18 KO), lecz i jego najpewniej zabraknie w kolejnym rankingu WBA, gdyż 29 marca w Berlinie zaatakuje mistrza świata IBF, Yoana Pablo Hernandeza. W gronie „cruiserów” z ósmego na siódme miejsce awansował Krzysztof Głowacki (21-0, 14 KO). RównieŻ o jedno oczko wzrosły notowania Mateusza Masternaka (31-1, 23 KO), który jest ósmy. Ostatnim Polakiem w lutowym rankingu WBA jest Damian Jonak (37-0-1, 21 KO) – nadal dziewiąty w wadze junior średniej.

FONFARA, JONAK I ADAMEK NAJWYŻEJ W RANKINGU WBC. SPADEK „SZPILI”

adamek_mike

W konsekwencji niedawnej porażki z Bryantem Jenningsem znaczny spadek w lutowym rankingu federacji WBC zaliczył Artur Szpilka (16-1, 12 KO), który z piętnastego miejsca obsunął się na 21. lokatę. W pierwszej „15″ wagi ciężkiej pozostał w zestawieniu tylko jeden Polak, „niezniszczalny” Tomasz Adamek (49-2, 29 KO), który utrzymał pozycję nr 9.

W kategorii junior ciężkiej, której czempionem jest Krzysztof Włodarczyk (49-2-1, 35 KO), nadal na dwunastym miejscu znajduje się Mateusz Masternak (31-1, 23 KO). Swoją rankingowa pozycję utrzymał również Łukasz Janik (26-2, 14 KO), który jest dwudziesty. Poza pierwszą „15″ nadal znajduje się Krzysztof Głowacki (21-0, 14 KO). Pięściarz z Wałcza w ub. miesiącu zajmował siedemnaste miejsce, a w obecnym zestawieniu jest osiemnasty.

Krok po kroku w górę stawki najlepszych „półciężkich” podąża Andrzej Fonfara (25-2, 15 KO). Polak rodem z Białobrzegów 24 maja zaatakuje w Montrealu mistrza świata Adonisa Stevensona i być może jako drugi nasz rodak stanie się właścicielem zielonego pasa WBC.

W odwrotnym kierunku – przynajmniej na razie – podąża kariery Przemysława Majewskiego (21-3, 13 KO). „The Machine” z 28. lokaty w wadze średniej, jaką zajmował miesiąc temu, spadł o osiem oczek w dół.

Nadal czekamy na zwrot w ewentualnej amerykańskiej karierze Damiana Jonaka (37-0-1, 21 KO). W rankingu kategorii junior średniej zajmuje on nadal siódme miejsce, które może być kluczem do atrakcyjnej sportowo i finansowo walki.

WALKA KOŁODZIEJA Z HERNANDEZEM PRZEŁOŻONA. PO RAZ TRZECI…

Pojedynek mistrza świata federacji IBF w wadze junior ciężkiej Yoana Pablo Hernandeza z Pawłem Kołodziejem odbędzie się 29 marca, trzy tygodnie później niż planowano. Oficjalnie dlatego, że kubańskiego czempiona dopadł wirus. Gala niemieckiej grupy Sauerland Event zostanie zorganizowana w Berlinie, lecz nie w Max Schmeling Halle, a w sportowo-widowiskowej arenie Velodrom, szczególnie dobrze znanej miłośnikom kolarstwa torowego.

Wiadomość o przesunięciu terminu walki polskiego pretendenta nie zmartwiła.

– Na piątek zaplanowaliśmy sparing i nie muszę z niego rezygnować. Cykl przygotowawczy będzie nieco inny, ale drastycznych zmian nie trzeba wprowadzać. Problem mógłby się pojawić dopiero wtedy, jeśli data walki zmieniłaby się po raz drugi lub trzeci, z czym musiał się mierzyć choćby Krzysiek Włodarczyk. Obecnie pracuję głównie nad siłą i wytrzymałością, dlatego nic mi się nie stanie – uspokaja 33-letni Kołodziej.

Kontrakt na pojedynek o mistrzowski pas podopieczny trenera Fiodora Łapina podpisał 28 stycznia, lecz o propozycji z Niemiec wiedział znacznie wcześniej. Dlatego niedługo po Nowym Roku zorganizował sobie obóz w Zakopanem.

– Zrealizowałem cały plan, który niemal co do minuty rozpisał mi trener. Dużo biegałem, co drugi dzień stawałem na szczycie Kasprowego Wierchu. Wykonałem ciężką pracę i okazuje się, że było warto. Dzięki temu moja wydolność stoi na wysokim poziomie. Przybyło czerwonych krwinek, a na treningach czuję dużą moc – cieszy się pretendent do tytułu IBF. W poniedziałek razem z Łapinem miał rozpocząć decydującą fazę przygotowań w Wiśle. Informacje z Niemiec mogą jednak sprawić, że ten plan się zmieni. – W piątek porozmawiam z trenerem i ustalimy co dalej – informuje pięściarz.

Berlińskie starcie, jak każda walka o mistrzostwo świata, potrwa maksymalnie 12 rund. Właśnie tyle czasu, łącznie 36 minut, Kołodziej i Hernandez spędzili już wspólnie w ringu. Polak i Kubańczyk sparowali dwa razy, na przełomie 2007 i 2008 roku w Niemczech.

– Kiedy to było? Pamiętam, że Marco Huck przygotowywał się wtedy do starcia ze Steve’em Cunninghamem (do walki doszło w grudniu 2007 roku – przyp. red.), a trenował tam, gdzie Hernandez. Sparowałem z Aleksandrem Frenkelem, trochę go zlekceważyłem i mocno oberwałem w pierwszej rundzie. Nie padłem na deski, lecz takiej bomby nigdy przedtem nie przyjąłem. Byłem podłamany, nie spałem całą noc, a następnego dnia okazało się, że mam wejść do ringu z Hernandezem. Zmobilizowałem się, pojawiła się sportowa złość i sześciorundowy sparing poszedł mi całkiem nieźle – wspomina pięściarz z Krynicy-Zdroju.

Kiedy doszło do drugiego sparingu? – Miesiąc lub dwa później. Znowu sześć rund, a dla mnie kolejne owocne doświadczenie. Kto był lepszy? Naprawdę nie pamiętam, ale nie ma to większego znaczenia. Nie mogę powiedzieć, że go pobiłem, ale i na pewno nie dałem się pobić. Ważne jest to, że doskonale pamiętam Hernandeza z obu sparingów. Poczułem jego ciosy na gardzie, poznałem jego sposób poruszania się – wylicza Kołodziej.

Niedługo potem, w marcu 2008 roku, kubański emigrant poniósł pierwszą i do dziś jedyną porażkę na zawodowym ringu. W Kilonii nie sprostał Wayne’owi Braithwaite’owi, który zakończył walkę już w trzeciej rundzie. W pozostałych 28 pojedynkach Hernandez nie znalazł pogromcy.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

ANDRZEJ FONFARA: TO NIE JA BĘDĘ LEŻAŁ!

Fonfara146

Tylko kataklizm mógłby sprawić, że planowane na 24 maja w Montrealu starcie Adonis Stevenson – Andrzej Fonfara nie doszłoby do skutku. Polski pięściarz przeczuwa, że pojedynek o mistrzostwo świata WBC wagi półciężkiej nie potrwa pełnego dystansu…

- Podpisał już pan kontrakt na walkę z Adonisem Stevensonem, mistrzem świata WBC wagi półciężkiej?
Andrzej Fonfara: Nie, ale praktycznie wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Omawiamy jeszcze pewne kwestie finansowe. Umowę powinienem podpisać lada dzień.

- Negocjacje dotyczą też tego, z kim zwycięzca zmierzy się w następnym pojedynku? Na pewno będzie to Siergiej Kowaliow, mistrz WBO?
AF: Rozmawiamy o tym z telewizją HBO. Czy będzie to Kowaliow? Tak się mówi, ale jak będzie? Nie wiadomo. To jest boks zawodowy. Jeśli wygram, to nadal nie będzie przesądzone, że moim przeciwnikiem zostanie Kowaliow. Jeżeli podpiszę taką klauzulę, to na pewno będę musiał z nim walczyć, jednak na dzień dzisiejszy nie mogę tego potwierdzić.

- Wcześniej mówił pan, że w przypadku pokonania Stevensona realna stanie się konfrontacja z innym Kanadyjczykiem, Jeanem Pascalem.
AF: Tak, Pascal nadal jest brany pod uwagę. Zresztą sam Stevenson mówi, że jeśli pokona mnie, to następny będzie Pascal, który niedawno poradził sobie z Lucianem Bute. A może to ja będę walczył z Pascalem, a nie z Kowaliowem w pierwszej walce po możliwym zwycięstwie? Jednak nie wybiegam tak daleko w przyszłość. Na razie wszystkie myśli koncentruję na Stevensonie. To dla mnie olbrzymia szansa. Jestem ogromnie zmotywowany, będę mocno trenował. Debiut na HBO, starcie z klasowym pięściarzem. Czego chcieć więcej?

- Może jeszcze dobrego zarobku? 325 tysięcy dolarów – tyle wyniesie pańska gaża?
AF: Cyfry mogą się jeszcze trochę zmienić, ale mam nadzieję, że jedynie na wyższe. Stanęło na takiej kwocie, ale negocjujemy większe pieniądze. Ostatecznie wyjdzie więc coś koło tego lub więcej.

- Plan przygotowań jest już gotowy?
AF: Praktycznie tak. Obecnie skupiam się głównie na technice, chcę też wypracować motoryczną podstawę przed głównymi przygotowaniami, które potrwają dziesięć tygodni. Najpierw będę trenował w Chicago, a na trzy, cztery tygodnie przed walką pojadę do górskiego ośrodka w kalifornijskim Big Bear, gdzie stoczę ostatnie sparingi. Do Montrealu udam się prosto stamtąd.

- Adonis Stevenson to nie tylko mistrz federacji WBC, ale i najlepszy pięściarz wagi półciężkiej na świecie, jak twierdzą choćby dziennikarze magazynu „The Ring”?
AF: Na pewno zasługuje na pozycję lidera. W ostatnich walkach był w znakomitej formie, wygrywał przed czasem. Widać, że służy mu zmiana kategorii z superśredniej na półciężką. Z drugiej strony oglądałem nie tylko jego ostatnie pojedynki, ale także wcześniejsze i wiem, że jest do trafienia. Mam w głowie wstępny plan walki, znam jego mocniejsze i słabsze strony. Wiem, jakie akcje mogą okazać się skuteczne przeciwko niemu i powoli zaczynam nad nimi pracować. Oczywiście nie powiem, o jakie konkretnie akcje chodzi, ale przynajmniej mogę zdradzić, że lubię się bić z mańkutami. Nie zapominam też o pracy nad defensywą.

- W którym z trzech wygranych przed czasem pojedynków o tytuł WBC rywal zrobił na panu największe wrażenie?
AF: Chada Dawsona znokautował raczej szczęśliwym uderzeniem niż dzięki wypracowanej akcji. Trafił na moment dekoncentracji rywala. Ten opuścił prawą rękę, Stevenson przymierzył lewą i było po wszystkim. W starciach z Tavorisem Cloudem i Tonym Bellewem udowodnił jednak, że w pełni zasługuje na mistrzostwo i nie można mu nic zarzucić. Aby wygrać, będę musiał pokazać charakter. Potwierdzić, że potrafię walczyć do końca. Postaram się go przełamać. Na ring wyjdę po swoje, jak do walki z każdym poprzednim przeciwnikiem. Nie będzie myśli, że czeka mnie starcie z mistrzem, a więc teoretycznie kimś lepszym.

- Stevensona szanuje pan jako sportowca, a jako człowieka? Nie drażni pana to, że w latach 90. zajmował się stręczycielstwem i odsiedział w więzieniu półtora roku?
AF: To jego prywatne sprawy. Ja do naszej rywalizacji podchodzę wyłącznie sportowo. Muszę go pokonać, bez względu na to, jakim jest i jakim był człowiekiem. Poza tym nikt nie jest święty, a ja nie znam dokładnie jego życiorysu.

- Która walka o mistrzostwo świata wagi półciężkiej z ostatnich lat szczególnie zapadła panu w pamięć?
AF: Postawię na pierwsze starcie Tomka Adamka z Paulem Briggsem z 2005 roku. To była prawdziwa wojna. Dzięki niezłomnemu charakterowi Tomek zdobył tytuł WBC. Mam nadzieję, że powtórzę jego wyczyn i pokonując Stevensona zgarnę ten sam pas.

- Mamy się spodziewać równie wielkiej dramaturgii?
AF: Zobaczymy. Emocji na pewno nie zabraknie, ale mam przeczucie, że w odróżnieniu od tamtej potyczki, moja ze Stevensonem zakończy się przed czasem. Ale to nie ja będę leżał.

- Które atuty mają ułatwić panu pokonanie Stevensona?
AF: Wzrost, zasięg ramion, lewy prosty. Mocno biję z prawej ręki. Obaj przegraliśmy po jednej walce przed czasem (Fonfara w 2008 roku z Derrickiem Findleyem, Stevenson w 2010 roku z Darnellem Boone’em; obaj w 2. rundzie – przyp. red.) i nie wygląda na to, że Stevenson ma tak twardą brodę, że po precyzyjnym trafieniu nie da się go położyć na deski. A przecież ostatniego rywala (Samuela Millera – przyp. red.) znokautowałem lewą ręką. Okazuje się zatem, że w niej też drzemie spora moc.

- 22-tysięczna hala Bell Centre w Montrealu pewnie zapełni się do ostatniego miejsca. Na tym poziomie o pańskie skrępowanie z uwagi na wrogą publiczność chyba nie powinniśmy się obawiać?
AF: Dwadzieścia tysięcy, piętnaście, dziesięć… Dla mnie to żadna różnica. Wyjdę z szatni skupiony i będzie liczyło się tylko to, co wydarzy się w ringu. Zresztą boksowałem już przed dużą publicznością, na przykład w Chicago, gdzie pokonałem Gabriela Campillo lub na gali z udziałem Tomka Adamka w Newark. Co prawda wśród kibiców przeważali wówczas Polacy i nikt na mnie nie gwizdał ani nie buczał, ale zmiana otoczenia nie powinna mieć żadnego znaczenia.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

NA MARGINESIE NAJBLIŻSZEJ WALKI KOŁODZIEJA: Z CZYM DO HERNANDEZA?

kolodziej1

Trudno być optymistą przed zaplanowaną na 8 marca walką Pawła Kołodzieja z mistrzem świata IBF Yoanem Pablo Hernandezem w Max Schmeling Halle w Berlinie. Zestawienie doskonałej ostatniej walki Hernandeza z Aleksandrem Aleksiejewem zakończonej efektownym nokautem na Rosjaninie i 3 kiepściutkich występów Kołodzieja w 2013 jednoznacznie wskazuje faworyta. Szanse Kołodzieja wyglądają nie tylko gorzej niż szanse Szpilki przed pojedynkiem z Jenningsem, ale chyba nawet gorzej, niż Wawrzyka z Powietkinem. Z drugiej strony, perspektywy Łukasza Janika przed starciem z Olą Afolabim też wyglądały marnie, a Polak mimo porażki pokazał się z dobrej strony.

Porównując bokserskie walory Kołodzieja i Hernandeza na korzyść Polaka przemawia jedynie wzrost (ale zasięg już chyba nie). Na remis ewentualnie można by ocenić siłę fizyczną, odporność na cios, ruchliwość i psychikę (niemiecki Kubańczyk miał ją słabą, ale chyba poprawił). Hernandez ma istotną przewagę w zakresie siły uderzenia, szybkości, techniki (zwłaszcza w ataku) i kondycji. Co powinien więc zrobić nasz pięściarz, żeby uniknąć w Berlinie jednostronnego lania zakończonego egzekucją?

Przede wszystkim powinien dobrze się przygotować do walki życia. Kołodziej z 2013 walczący z Crenzem, Hallem i Ikejim był Kołodziejem najsłabszym od wielu lat. Wolny, niemrawy, nie wyczuwający dystansu miał problemy z rywalami, których powinien szybko znokautować, gdyby tylko dysponował formą z lat 2009-2010 (walki z Callowayem, Krence’em, McClainem). Myślę, że słaba forma Harnasia w ubiegłym roku nie oznaczała jego schyłku jako boksera, ale była efektem niedbalstwa i rozkojarzenia, do jakich doprowadziło go wiele lat bezskutecznego oczekiwania na szansę walki o dużą stawkę. Dobrze przygotowany Paweł Kołodziej nadal nie będzie równorzędnym przeciwnikiem dla Hernandeza, ale nie będzie też ringowym fajtłapą.

Punkt drugi to taktyka nastawiona na wykorzystanie słabych stron rywala. Analizując walki Hernandeza, można odkryć jego piętę Achillesową, którą jest moment przechodzenia do półdystansu w celu przeprowadzenia decydującego ataku na osłabionego i nadwyrężonego przeciwnika. Chcąc skończyć rywala przed czasem, Hernandez zapomina o obronie i staje się wtedy łatwy do trafienia. Wielokrotnie doprowadzało to do sytuacji, w której niespodziewanie szybko z myśliwego stawał się walczącą o przetrwanie zwierzyną. Tak było w jego jedynej przegranej walce z Braithwaite’em. Tak było też w pierwszej walce z Cunninghamem, a także w pojedynku z Rossem. Zakończyły się one wprawdzie zwycięstwami Hernandeza, ale przejściowo przeżywał on kryzys. Dla Kołodzieja ta nawracająca słabość mistrza IBF może być jedyną szansą. Powinien boksować z defensywy (inaczej chyba zresztą nie potrafi) i starać się wciągnąć rywala w pułapkę, udając zranionego. A potem dobrze przycelowana, mocna kontra i niech się dzieje wola nieba.

Dariusz Chmielarski, bokserzy.cba

WIELKI SUKCES KAMILA ŁASZCZYKA. SZYBKA „ROBOTA” PATRYKA SZYMAŃSKIEGO

laszczyk027

Najważniejsze zwycięstwo w karierze zanotował minionej nocy na ringu w UIC Pavilion w Chicago młodziutki Kamil Łaszczyk (16-0, 7 KO), który pokonał wyraźnie dawnego pretendenta do tytułu mistrzowskiego Daniela Diaza (20-6-1, 14 KO). Nasz rodak doskonale rozpoczął pojedynek, rzucają rywala prawym prostym na deski. Zresztą akcja bezpośrednim prawym była najczęściej używaną techniką Polaka, dziurawiącą gardę pięściarza z Nikaragui. Łaszczyk na moment znalazł się w tarapatach w czwartym starciu, lecz szybko z nich wyszedł i sam zaatakował. W ostatnich minutach wydłużył dystans, znów przycelował kilkoma ładnymi akcjami, czym przypieczętował swój sukces. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali zwycięstwo Kamila 78:73 oraz dwukrotnie 79:72.

W ślady swojego kolegi z Global Boxing kilkadziesiąt minut później w Chicago poszedł również Patryk Szymański (10-0, 5 KO), dopisując do swojego rekordu jubileuszowe, efektowne zwycięstwo. Balansujący na granicy kategorii junior średniej Polak nie miał najmniejszych problemów z odniesieniem wygranej i już w drugiej rundzie zastopował Daniela Hicksa (5-5, 3 KO).

bokser.org

„STARY” MASTERNAK I „NOWY” WAWRZYK

wawrzyk

Dwóch znanych polskich bokserów „po przejściach” z rosyjskimi rywalami wróciło na ring w sobotę 1 lutego 2014 roku. Andrzej Wawrzyk pierwszą walkę po przegranej z Aleksandrem Powietkinem stoczył w Opolu z Dannym Williamsem, natomiast Mateusz Masternak w duńskim Frederikshavn zmierzył się z Sandro Siproshvilim „na przetarcie” po porażce z rąk Grigorija Drozda. Obydwaj Polacy odnieśli tym razem efektowne zwycięstwa nad kiepskiej klasy rywalami, ale ważniejsze od wyników były styl i forma, jaką zaprezentowali.

Masternak przed walką obiecywał, że będzie boksował ofensywnie i starał się walczyć w półdystansie, co dotąd nie było jego mocną stroną. Słowa dotrzymał i dało się dostrzec postęp na tym polu, chociaż z drugiej strony sporo pracy jeszcze przed nim. Można też było się dopatrzyć w postawie naszego cruisera innych mankamentów w postaci niemrawego rozpoczęcia walki, nie najlepszej ruchliwości i luk w gardzie, ale wszystkie one bledną wobec ciężkiego i efektownego nokautu, jaki zafundował Mateusz w 4 rundzie dzielnie do tej chwili spisującemu się Gruzinowi. Takiej dynamiki nie widzieliśmy u niego od dawna. To był znowu stary, dobry Mateusz Masternak z czasów sprzed kryzysu formy, król nokautu i postrach ringów.

Na Andrzeju Wawrzyku jako perspektywicznym bokserze postawiłem krzyżyk na długo przed jego klęską z rąk Powietkina. Co z tego, że dysponował dobrymi warunkami fizycznymi, niezłą szybkością i przyzwoitą techniką, skoro wata w pięściach i chwiejna psychika dyskwalifikowały go jako boksera wagi ciężkiej. Zmianę u Wawrzyka zauważyłem, słuchając wywiadu, jakiego udzielił przed walką z Williamsem. To nie był wystraszony, niepewny siebie chłopaczyna, do jakiego przywykliśmy, to był stanowczy mężczyzna, który zapewniał o wielkim postępie w zakresie siły fizycznej, jakiego dokonał w ostatnim czasie. Nie wierzyłem, ale wczoraj w Opolu ujrzałem innego Wawrzyka. Nie anemicznego wymoczka, ale atletycznego, bojowego boksera z dynamitem w pięści, który zmiótł z ringu swego rywala w ciągu 2 minut. Zwycięstwo nad schyłkowym Dannym Williamsem nie jest miarodajne jako wyznacznik bokserskiej klasy, ale śmiem twierdzić, że na ringu w Opolu mieliśmy do czynienia z nową, znacznie lepszą wersją Andrzeja Wawrzyka, której warto się przyglądać.

Po ubiegłotygodniowych batach, jakie zebrali Szpilka i Majewski w USA, pierwszego dnia lutego 2014 powiało odrobiną optymizmu. Warto reaktywować hasło „Nie ma kozaka na Masternaka”, a może nawet warto stworzyć nowe „Nie ma byka na Wawrzyka”.

Dariusz Chmielarski, bokserzy.cba

SKANDAL PRZY ODCZYTYWANIU KART PUNKTOWYCH W WALCE WIECZORU. PORAŻKI POLAKÓW

rekowski

Do kuriozalnej sytuacji doszło podczas odczytywania werdyktu po walce Marcina Rekowskiego z Oliverem McCallem. Według słów Marka Mateli niejednogłośnie na punkty (75-77, 76-75, 76-75) zwyciężył Rekowski, jednak sędzia ringowy Mirosław Brózio zagapił się i podniósł w górę ręce McCalla. Później zrobiło się bardzo niezręcznie, bo całą aferę trzeba było odkręcić – ku zdziwieniu i bezradności obozu Amerykanina. Jeszcze dziwniej zrobiło się po paru minutach, kiedy Paweł Wójcik przeprowadzał wywiad z „Rexem”. Właśnie wtedy do dziennikarza Polsatu Sport dotarła informacja o tym, że karty punktowe zostały źle podliczone. Okazało się, że zwycięzcą walki został mimo wszystko „Atomowy Byk”. Skąd więc zamieszanie z kartami? Albo dodawanie dziewiątek i dziesiątek przerasta profesjonalistów, którzy zajmują się tym od lat, albo za kulisami działo się coś trudnego do wyjaśnienia i tutaj możemy się tylko domyślać. Miejmy nadzieję, że wygrana McCalla (57-13, 37 KO) to ostateczny wynik i nie będziemy mieli do czynienia z kolejnymi zmianami. W takiej sytuacji Rekowski (12-1, 10 KO) poniósł dziś pierwszą porażkę na zawodowych ringach, ale w żaden sposób nie przekreśla to jego szans na ciekawą karierę w Polsce, natomiast „Atomowego Byka” zapewne jeszcze zobaczymy w naszym kraju – prawdopodobnie w walce z Andrzejem Wawrzykiem. Jeśli zaś chodzi o sam przebieg pojedynku wieczoru gali w Opolu: McCall bardzo leniwie rozpoczął walkę i pierwsze dwie rundy oddał swojemu rywalowi. Obraz potyczki zmienił się w trzeciej odsłonie, kiedy amerykański weteran wrzucił wyższy bieg, wstrząsnął Rekowskim i po chwili zafundował mu nokdaun po prawym bitym z góry. Polak wstał i podjął dalszą walkę, ale wyraźnie odczuł te uderzenia i jego kryzys trwał aż do gongu. Ofensywa „Atomowego Byka” trwała w rundzie czwartej, ale po dojściu do siebie Rekowski zaczął odpowiadać. Jego celne ciosy nie robiły jednak żadnego wrażenia na McCallu, którego szczęka uważana jest za najmocniejszą w historii. Blisko 49-letni dawny mistrz toczył wyrównaną walkę z Rekowskim w kolejnych starciach, ale przed ósmą rundą wynik wciąż był sprawą otwartą. W ostatniej odsłonie inicjatywa należała do McCalla, a Rekowski przeboksował tę rundę na wstecznym i wyraźnie unikał wymian, starając się trzymać bezpieczny dystans. Po ostatnim gongu Oliver natychmiast zaczął manifestować swoją radość, natomiast Polak nie był przekonany co do tego, czy należała mu się wygrana. Obydwaj zawodnicy bardzo ładnie zachowali się, gdy ogłoszono ostateczny werdykt. Należy to pochwalić chociażby dlatego, że całe zamieszanie kosztowało obydwu sporo nerwów.

- Danny Williams był w tej walce agresywny jak 15-letni Reksio śpiący przy kominku – powiedział komentujący tę potyczkę dla Polsatu Sport Andrzej Kostyra. Trafił w samo sedno. Andrzej Wawrzyk (28-1, 14 KO) nie miał najmniejszych problemów z rozbiciem 40-letniego Danny’ego Williamsa (45-21, 34 KO), który powinien zawiesić rękawice na kołku, jeżeli chce cieszyć się jako takim zdrowiem na sportowej emeryturze. „Brixton Bomber” jest już tylko smutnym cieniem zawodnika, który wygrywał z Mikiem Tysonem i przez pewien czas zaliczał się do najlepszych ciężkich na Wyspach Brytyjskich. Zwycięstwo nad nim nie daje Wawrzykowi absolutnie nic, ale może to i dobrze, że po ciężkiej porażce z rąk Aleksandra Powietkina nasz 26-letni zawodnik odbudował się efektownym zwycięstwem w pierwszej rundzie. Cały „pojedynek” trwał niestety tylko kilkadziesiąt sekund, a Williams zdążył w tym czasie dwa razy wylądować na deskach.

Rzucenie Andrzeja Sołdry (9-1-1, 5 KO) na mocno bijącego Vincenta Feigenbutza (9-1, 8 KO) nie było dobrym pomysłem. Polak przegrał przed czasem już w pierwszej rundzie. Sołdra dobrze wszedł w walkę i z dystansu trafiał rywala ciosami prostymi. Ograniczony, aczkolwiek piekielnie silny Feigenbutz wyczekał moment i przeszedł do ataku. Widać było ogromną przewagę w sile fizycznej między zawodnikami. Niemiec szybko zamroczył Sołdrę i poczuł krew, a po chwili mieliśmy pierwsze liczenie. Polak wstał, jednak był mocno wstrząśnięty. Robert Gortat zezwolił na kontynuowanie walki, a Niemiec nie wypuścił już szansy z rąk i zmusił ringowego do przerwania zawodów. Tym samym Sołdra poniósł pierwszą porażkę na profesjonalnym ringu.

Marek Matyja (4-0, 3 KO) zaliczył dziś kolejne zwycięstwo przed czasem, jednak sposób przerwania jego walki z Harisem Colakovicem (5-1, 4 KO) budzi spore kontrowersje. Matyja od początku nie mógł złapać właściwego rytmu walki. Serb przyjechał do Opola bardzo zmotywowany, jednak jego chaotyczne ataki i dziury w obronie nie wróżyły mu sukcesu. W połowie starcia Polak trafił rywala i Colakowicz zatoczył się na liny. Druga runda była już znacznie lepsza w wykonaniu zawodnika KnockOut Promotions, jednak Serb nadal nie pozwalał mu na rozkręcenie się w ringu. W trzeciej odsłonie Serb wyraźnie stracił ochotę do walki, a także sporo przetrzymywał, za co został ukarany odjęciem punktu. Między rundami w narożniku przyjezdnego rywala zawrzało i sprawiał wrażenie bliskiego rezygnacji z kontynuowania zawodów. Wyszedł on jednak do kolejnej odsłony i zaczął bardzo agresywnie zasypując Polaka chaotycznymi ciosami. Wtedy do akcji wkroczył Mirosław Brózio, który jak słusznie zauważyli komentatorzy Polsatu, był dziś zbyt surowy dla pięściarzy. Postanowił on zdyskwalifikować Serba za bicie nasadą, jednak zdecydowanie była to decyzja przedwczesna.

Łukasz Janik (10-4-1, 5 KO) wysoko postawił poprzeczkę utalentowanemu Przemysławowi Runowskiemu (5-0, 1 KO). Pojedynek pomiędzy młodymi polskimi pięściarzami dał wiele emocji kibicom oglądającym galę z cyklu „Wojak Boxing Night”. Faworyzowany Runowski od pierwszego gongu przeszedł do ofensywy i zasypywał podopiecznego Irosława Butowicza seriami ciosów, szczególnie często trafiając na korpus. Janik, który znany jest ze swojej niezłomności, ambitnie próbował odpowiadać na ataki rywala, jednak wyraźnie spóźniał się z akcjami i był wolniejszy. W drugiej rundzie pojedynek wyraźnie się wyrównał. Janik przetrzymał szarże zawodnika KnockOut Promotions i pod koniec starcia dwukrotnie mocno trafił. Trzecia runda mogła podobać się kibicom. Janik przyjmował ciosy Runowskiego na blok i przechodził do kontrataku. W czwartej odsłonie „Kosiarz” zaczął przełamywać zawodnika Silesia Boxing. Skutek zaczęły przynosić bardzo dynamiczne ciosy na korpus. Podopieczny Fiodora Łapina podłączył rywala, który w pewnym momencie był blisko liczenia. Niesamowicie twardy Janik chciał wrócić do gry w piątej rundzie, jednak wyraźnie stracił impet. Tempo spadło, ale to Runowski miał inicjatywę. Na 20. sekund przed gongiem trafił mocnym lewym sierpowym i zaakcentował końcówkę. Do połowy szóstego starcia „Kosiarz” wyraźnie dominował, jednak sędzia Mirosław Brózio postanowił odjąć mu punkt za ataki głową. To wyraźnie pobudziło Janika, który znów przystąpił do ataku. „Kosiarz” podjął rękawice i wdał się w wymiany, w których był precyzyjniejszy. Sędziowie po sześciu rundach punktowali 58-56, 59-56, 60-55 dla zawodnika KnockOut Promotions.

Włodzimierz Letr (1-2, 1 KO) po raz kolejny poniósł porażkę przed czasem na zawodowym ringu. Agit Kabayel (9-0, 7 KO) okazał się dla niego zbyt wymagającym rywalem i nawet nie dał mu rozkręcić się między linami. Niemiec o tureckich korzeniach znokautował podopiecznego Dariusza Snarskiego już w 12. sekundzie! Już w drugiej sekundzie Letr został trafiony lewym hakiem na wątrobę i upadł na deski. Sędzia wyliczył go i ogłosił zwycięstwo rywala przez nokaut. Ta dotkliwa porażka powinna skłonić pochodzącego z Kazachstanu pięściarza do ciężkiej pracy na sali treningowej i zbicia zbędnych kilogramów.

Leszek Dudek, bokser.org

‚MASTER’ EFEKTOWNIE NOKAUTUJE W POWROCIE!

master_trening

Bardzo efektownym nokautem zakończyła się powrotna walka Mateusza Masternaka (31-1, 23 KO) po pierwszej w karierze porażce. Debiutujący pod skrzydłami Piotra Wilczewskiego „Master” nie ustrzegł się pewnych błędów w obronie, ale w ataku wypadł zdecydowanie lepiej niż w kilku poprzednich występach, co dobrze rokuje na przyszłość. Twardy Sandro Siproshvili (27-18, 13 KO) uczciwie zapracował na swoją wypłatę, ale niestety przypłacił to ciężką porażką.

W pierwszej rundzie „Master” dał się zaskoczyć ciosem podbródkowym, ale poza tym jednym incydentem miał wyraźną przewagę. Trafiał lewym prostym i wyraźnie nastawił się na lewy hak na tułów. W drugim starciu Siproszwili kilka razy postraszył swoim lewym sierpem i przynajmniej dwa razy trafił nieostrożnego Polaka. Mateusz odpowiedział kilkadziesiąt sekund później, a potem poczuł się pewniej i wrócił do swojego skutecznego lewego prostego.

W trzeciej rundzie znów obydwaj mieli lepsze i gorsze momenty. Masternak nie był zagrożony, ale doświadczony Siproszwili kilka razy skarcił Polaka za brak koncentracji. W czwartej odsłonie Gruzin postanowił nieco ostrzej zaatakować. Zepchnął nawet Mateusza do obrony, ale chyba trochę się przeliczył, bo po odpowiedzi „Mastera” zupełnie oddał inicjatywę i po chwili sam stał oparty o liny. Zapadła chwila konsternacji, którą przerwał nie do końca przygotowany atak Siproszwilego. Masternak idealnie to wyczuł i skontrował perfekcyjnym prawym krzyżowym. Rywal padł na matę ciężko znokautowany, a Mateusz odbudował się po porażce z rąk Drozda i dał nadzieję na to, że wkrótce możemy znów zobaczyć go w ciekawych walkach z mocnymi rywalami.

Leszek Dudek, bokser.org

NOWE OTWARCIE MATEUSZA MASTERNAKA

master01

Porażkę Mateusza Masternaka z Grigorijem Drozdem w październiku 2013 roku w Moskwie można uznać za największą klęskę polskiego boksu zawodowego w ubiegłym roku. Klęskę tym większą, że poniesioną przed czasem w pojedynku, w którym Masternak uchodził za faworyta. Niepowodzenie bardzo przeżyli wszyscy jego sympatycy, jak i on sam. Doszło przy tej okazji do rozstania Mateusza z trenerem Andrzejem Gmitrukiem, a jego trenowaniem zajął się Piotr Wilczewski.

Mateusz Masternak z pozycji sportowca, którego od pojedynku o mistrzostwo świata dzielą 1-2 walki spadł do takiej, w której praktycznie musi zaczynać wszystko od zera. W cztery miesiące od moskiewskiej katastrofy na ringu w duńskim Frederikshavn zmierzy się w walce „na przetarcie” z gruzińskim journeymanem Sandro Siproshvilim. Przeciwnik nie jest szczególnie groźny, ale doświadczony w starciach z wieloma bokserami dobrej klasy i może imponować odpornością na ciosy. Polskich kibiców boksu niezmiernie intryguje, nie tyle wynik walki (który można z góry przewidzieć), co forma i postawa jednego z naszych najbardziej utalentowanych pięściarzy.

Trzeba bowiem powiedzieć, że forma Mateusza wzbudzała zastrzeżenia i wątpliwości na długo przed porażką z Drozdem. Masternak w pewnym momencie (połowa 2012 roku) przestał robić postępy, zatrzymał się w rozwoju, a potem zaczął się w nim cofać. Do starych mankamentów (jednostajne tempo walki, brak umiejętności przyśpieszenia, uboga technicznie obrona) dołączyły nowe w postaci spadku szybkości i mobilności, a także zadziwiającego osłabienia siły uderzenia (być może spowodowanego niewłaściwym kulturystycznym treningiem lub spadkiem precyzji ciosów na skutek wady wzroku). Sam Mateusz podkreśla, że chciałby się sprawdzić z Siproszwilim w półdystansowej wymianie. To bardzo dobrze, bowiem do tej pory był nieelastycznym stylowo bokserem jednoznacznie dystansowym, a przed atakami rywali w półdystansie potrafił bronić się jedynie w sposób bardzo prosty, żeby nie powiedzieć prostacki, czyli klinczowaniem.

Trzymamy za Mateusza kciuki i oczekujemy w jego wykonaniu nowego pomyślnego otwarcia, które zapoczątkuje serię zwycięstw.

Dariusz Chmielarski, bokserzy.cba

MCCALL PRZED WALKĄ Z REKOWSKIM: NIE PRZYLECIAŁEM DO POLSKI PO WYPŁATĘ

- Kończąc ostatni wspólny sparing przed moim wylotem do Polski, obiecałem Elijahowi zwycięstwo. Zrobię to dla niego oraz mojej mamy, która niedawno od nas odeszła – mówił Oliver McCall podczas wtorkowej konferencji prasowej w Warszawie. W sobotę w Opolu jeden z zaledwie dwóch pogromców Lennoksa Lewisa na zawodowym ringu spróbuje dać nauczkę Marcinowi Rekowskiemu.

Osiem miesięcy temu w Legionowie trzykrotny mistrz Polki amatorów boleśnie sponiewierał jego syna. Telewidzowie mogli poczuć się jak gracze komputerowi, kiedy na ich ekranach pojawiły się krople krwi. Mękę Elijaha były mistrz świata wagi ciężkiej obserwował z narożnika. Kilkadziesiąt minut wcześniej sam szedł z ringu pokonany. Przegrał na punkty z Krzysztofem Zimnochem.

– Byłem niezwykle zadowolony z całego pobytu w Polsce, ale muszę zaznaczyć, że nie spodobały mi się dwie rzeczy. Po pierwsze, po przegranej walce zbyt długo czekaliśmy na pomoc lekarza. Po drugie, werdykt punktowy mojego pojedynku z Zimnochem był nieprawidłowy – twierdzi McCall, choć akurat po majowej potyczce nie powinien specjalnie żalić się na gospodarskie sędziowanie. Po ośmiu rundach przewaga Zimnocha nie była znaczna (77:76, 77:75, 79:75), a werdykt nie wywołał krytyki wyczulonych na takie sytuacje polskich kibiców.

Według promotora Tomasza Babilońskiego, „Atomowy Byk” od kilku miesięcy nękał go prośbami o możliwość rywalizacji z Rekowskim. – Widok bitego syna był jednym z najbardziej wstrząsających momentów w moim życiu. Bądźcie jednak pewni, że w ringu emocje nie odbiorą mi rozumu. Jestem zbyt doświadczony, żeby zrobić coś idiotycznego – podkreśla McCall (na zdjęciu z Fresem Oquendo). Do Rekowskiego nie czuje urazu. Podczas pojedynku spojrzeń nawet go… pobłogosławił.

Choć za niewiele ponad rok McCallowi stuknie mu pięćdziesiątka, a ma za sobą niemal 30 lat ryzykownej dla zdrowia rywalizacji na zawodowych ringach, zapewnia o bardzo dobrej dyspozycji fizycznej i psychicznej. Mało tego – do spółki z trenerem Donnellem Nicholsonem podkreśla, że jest przygotowany lepiej niż do starcia z Zimnochem. W ubiegłym roku treningi przeplatał wizytami u ciężko chorej matki, która zmarła późną jesienią. Oliver podobno skoncentrował się jedynie na boksie i waży o 6-7 kilogramów mniej niż w maju.

– On ma najtwardszą szczękę w historii wagi ciężkiej (nigdy nie został znokautowany – przyp. red.), bije mocno jak byk, a rusza się jak 27-latek – koloryzuje Nicholson, którego pokonanie 18 lat temu pozwoliło Andrzejowi Gołocie zmierzyć się z Riddickiem Bowe’em.

– Rekowskiemu najtrudniej będzie poradzić sobie z moją defensywą. Zobaczymy co zrobi, gdy nie będzie mógł mnie trafić, za to ja regularnie będę trafiał jego. Nie przyleciałem po wypłatę. Przykład? Za rewanż z Lewisem zarobiłem trzy miliony dolarów, a za następną walkę już tylko trzy tysiące. Po prostu kocham boks… ale na całe szczęście teraz dostanę trochę więcej niż trzy tysiące – żartuje McCall.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

CO DALEJ Z ARTUREM SZPILKĄ?

szpilka_us

Jestem zbulwersowany, kiedy czytam niektóre komentarze kibiców po przegranej Artura Szpilki z Bryantem Jenningsem. Spora część fanów boksu uważa ze Szpilka zawiódł, są też tacy, którzy twierdzą, że z góry wiedzieli, iż z Artura nigdy nic nie będzie. Jak na mój gust takie oceny to z jednej strony nieuzasadnione malkontenctwo, z drugiej zaś zwykłe wymądrzanie się po fakcie. Na szczęście, są też komentarze bardziej rzeczowe i wyważone.

Artur Szpilka stoczył z Jennningsem walkę życia i pokazał wielki postęp w kilku elementach swojego boksu. Dwa elementy zadecydowały, że skończyło się tak, jak się skończyło. Pajacowanie przy linach w końcówce ostatniej rundy, które doprowadziło do niepotrzebnej porażki przed czasem, można wybaczyć Szpilce z uwagi na młody wiek i brak doświadczenia. Trzeba go natomiast surowo skrytykować za ten mankament, który doprowadził do porażki jako takiej w ogóle, a mianowicie kiepską kondycję. Co prawda styl walki, jaki zaprezentował w Nowym Jorku Szpilka był bardzo energochłonny, ale akurat od młodego zawodnika można było stanowczo oczekiwać lepszej wydolności organizmu.

W sumie jednak nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem tylko myśleć o przyszłości. Skoro droga na skróty do ścisłej czołówki HW (powiedzmy pierwsza dziesiątka, pod koniec której chyba plasuje się aktualnie Jennings) nie powiodła się, to trzeba teraz drugie podejście zaplanować w sposób bardziej przemyślany i mniej przypadkowy. Trzeba pracować nad techniką i kondycją, a jednocześnie toczyć walki z rywalami reprezentującymi w miarę przyzwoity poziom. Na początek całkiem sensowne byłoby sprawdzenie się na polskim ringu. Nie tylko z Krzysztofem Zimnochem (choć to potencjalny finansowy hit), ale także z Marcinem Rekowskim, który może się okazać trudniejszym egzaminatorem.

To mógłby być plan na rok bieżący. Natomiast w kolejnych 2 latach przydałoby się stoczyć około 6 walk z pięściarzami, którzy aktualnie prezentują poziom sportowy zbliżony do Artura. Są tacy w USA (Oquendo, Molina, Harris, Hamer, Grano, Kauffman), Wielkiej Brytanii (Sprott, McDermott, Sexton, Towers), Niemczech (Teper, Hammer, Pianeta, Charr) i na wschodzie (Ustinow, Tereszkin, Fiedosow). Jeżeli ten poziom zostanie pomyślnie sforsowany, to wtedy można będzie myśleć o rywalach z najwyższej półki.

A co z propozycją walki z Amirem Mansourem? Teraz dla Szpilki to nie jest dobry moment na taki pojedynek. Może w ramach rewanżu za zastępstwo z Jenningsem wziąłby tę walkę Mariusz Wach?

Dariusz Chmielarski, bokserzy.cba.pl

W RANKINGU WBC NAJWYŻEJ FONFARA. 25 MAJA POWALCZY O MISTRZOSTWO ŚWIATA?

Ogarnięta żałobą po śmierci wieloletniego swojego prezydenta Jose Sulaimana WBC jako ostatnia z prestiżowych światowych federacji opublikowała pierwszy tegoroczny ranking. Z grona polskich pięściarzy najwyżej oceniono ringowy poziom Andrzeja Fonfary (25-2, 15 KO), który awansował z miejsca czwartego na trzecie i najprawdopodobniej 24 maja w Montrealu skrzyżuje rękawice z mistrzem WBC wagi półciężkiej, Adonisem Stevensonem (23-1, 20 KO).

W wadze ciężkiej dziewiąte miejsce utrzymał Tomasz Adamek (49-2, 29 KO), który od miesięcy czeka na decydujący o jakości jego dalszej kariery bój z Wiaczesławem Głazkowem (16-0-1, 11 KO), który jest trzynasty. Zapewne po raz ostatni – przynajmniej w ciągu najbliższych miesięcy – w czołowej „15″ sklasyfikowano Artura Szpilkę (16-1, 12 KO), który w grudniu był czternasty, a w styczniu o „oczko” niżej.

Waga junior ciężka, w której panuje pewnie Krzysztof Włodarczyk (49-2-1, 35 KO) nie wydaje się tak mocna, jak przed 2-3 laty, ale nadal w jej czołówce wg. WBC znajduje się trzech Polaków. Dwunaste miejsce utrzymał Mateusz Masternak (30-1, 22 KO), na siedemnastą lokatę z trzynastej spadły akcje Krzysztofa Głowackiego (21-0, 14 KO), zaś na dziewiętnaste miejsce z dwudziestego awansował Łukasz Janik (26-2, 14 KO).

Coraz niżej stoją akcje ambitnego Przemysława Majewskiego (21-3, 13 KO), który z 23. miejsca w wadze średniej spadł na 28. ale to zapewne nie koniec jego spadku, gdyż w miniony weekend „poległ” błyskawicznie w walce z Curtisem Stevensem (26-4, 19 KO). Stabilnie za to wygląda sytuacja Damiana Jonaka (37-0-1, 21 KO), który jest siódmy w limicie wagi junior średniej (w ub. rankingu zajmował szóste miejsce).

BRYANT JENNINGS ZASTOPOWAŁ ARTURA SZPILKĘ W 10. STARCIU

SZPILKA04

Ten pojedynek miał dać odpowiedź, czy Artur Szpilka (16-1, 12 KO) przynależy do ścisłej czołówki wagi ciężkiej, a czy rzeczywiście Bryant Jennings (18-0, 10 KO) jest tym, który może przywrócić dawny blask amerykańskiej scenie. Pięściarz z Wieliczki miał zagwarantowane 100 tysięcy dolarów. Jego rywal z Filadelfii o 14 tysięcy więcej. Ale nie pieniądze tu były najważniejsze, tylko fakt, że pojedynek pokazała w bezpośredniej relacji potężna stacja HBO. W perspektywie były więc dużo większe gaże i jeszcze większe walki w przyszłości. Stawka więc ogromna, lecz obaj pięściarze wyszli do ringu zrelaksowani i pewni swego. Przywitał ich komplet kibiców, o dziwo w przewadze naszych rodaków. Szpilkę przedstawiono jako pierwszego, potem Bryanta i zaczęło się…

W pierwszej rundzie obaj trafili czysto raz – Polak lewą ręką, jego oponent prawą, ale to „Szpila” był nieco agresywniejszy w swoich atakach. Wbrew obawom Artur nie wdawał się w bitkę, tylko spokojnie boksował, koncentrując się w drugiej odsłonie na lewy hak pod prawy łokieć, szukając potem lewego sierpa na górę. Jennings w końcówce zaatakował trochę śmielej, jednak jeszcze brakowało mu precyzji. Po przerwie Jennings niby szedł do przodu, ale Artur uruchomił dobrze swoje nogi , czym skutecznie unikał wszelkich ciosów rywala. Ta ruchliwość utrudniała zadanie Amerykaninowi, który jakby stracił koncepcję i nie wiedział jak dobrać się do skóry Polaka.

Jennings powrócił udaną rundą piątą. Na jej początku trafiał ciosami prostymi, akcentując swoją przewagę mocnym lewym sierpowym na głowę. Po przerwie zmienił trochę taktykę i zamiast ciągle bić na górę, skoncentrował się na ciosach na korpus. W końcówce złapał Szpilkę lewym hakiem na splot słoneczny i Artur przyklęknął, dając się policzyć do ośmiu.

Czując swoją szansę Bryant tuż po gongu na siódme starcie zaatakował jeszcze mocniej, a Polak przyjął rękawice i w końcu rozgorzały otwarte wymiany. W drugiej połowie tej części Szpilka przeżywał wyraźny kryzys, jednak dzielnie odpowiadał. „Zachodzisz w prawo” – grzmiał w narożniku trener Fiodor Łapin przed ósmą rundą. Artur dzięki dobrej pracy nóg przetrwał trudne chwile, a w końcówce już wszystko się wyrównało. W dziewiątym starciu Jennings schowany szczelnie za gardą nie dawał się czysto trafiać, sam natomiast przycelował kilka razy bezpośrednim prawym. O wszystkim miały zadecydować ostatnie trzy minuty.

Szpilka zaatakował od początku, próbując odrobić straty. W pierwszej połowie przejął kontrolę, jednak na 70 sekund przed końcem nadział się na lewy sierp na szczękę i po raz drugi wylądował na deskach. Powstał na osiem, lecz pod lawiną ciosów rywala pół minuty później chwiejącego się na nogach Polaka przed ciężkim nokautem uratował sędzia, ogłaszając wygraną Amerykanina przez TKO.

STATYSTYKI CIOSÓW

Ciosy zadane/celne:
Jennings 422/173 (41%), Szpilka 369/89 (24%)
Ciosy proste:
Jennings 94/22 (23%), Szpilka 138/22 (16%)
Tzw. „mocne ciosy”:
Jennings 328/151 (46%), Szpilka 231/67 (29%)

OPINIE PO WALCE

Bryant Jennings: Chciałem dać kibicom widowisko i myślę, że osiągnąłem swój cel. Szpilka to twardy rywal i podziwiam go za to jak długo wytrzymał. Po pierwszym nokdaunie byłem pewny, że to zaraz się skończy. Polak pokazał ogromne serce do walki i prawie wytrwał cały dystans.

Artur Szpilka: Troszkę inne były założenia przed walką. Niepotrzebnie napaliłem się na ten lewy sierpowy. Nie trafiałem go, nie myślałem w ringu. Jennings trafiał mnie w dół i to mi odbierało energię. Wielu ludzi będzie się teraz cieszyło po mojej porażce. Pozostaje mi pracować jeszcze mocniej i dać się prowadzić moim promotorom. Rywal trafił mnie w pewnym momencie na wątrobę i mnie zatykało cały czas. Teraz jestem wkurzony, bo wydawało mi się, że już mogę boksować na tym poziomie. Jennings był silny, spychał mnie w ringu i zasłużenie wygrał. Szkoda mi tej porażki i szkoda mi kibiców. Nie trafiałem go czysto, na siłę chciałem przywalić mu lewym sierpem. Za wcześnie było na tę walkę. Pora dać się prowadzić moim promotorom. Może trochę dzięki tej porażce spokornieję. Dalej popełniam w ringu te same błędy, naprawdę głupio się czuję. Zawiodłem siebie, ale najbardziej zawiodłem mojego trenera. Spokornieję i będę pracował dalej.

źródło: bokser.org

OPINIE PRZED POJEDYNKIEM SZPILKI Z JENNINGSEM. ZAWODNICY, PROMOTORZY, TRENER…

szpila_jen01

Artur Szpilka: Im większe, ważniejsze miejsce, jak HBO czy MSG, to czuję się lepiej, chcę mi się jeszcze bardziej walczyć. Nie ma większego stresu, jest coraz większa ochota, żeby pokazać co potrafię. Mam psychologa, rozmawiamy o takich rzeczach. Jennings? Kto to jest Jennings? Ma długie ręce i co z tego? Co robi lepiej w ringu niż ja. Mówiłem raz a teraz powtarzam – ta walka to formalność.

Bryant Jennings: wyjdę do ringu z wielką pewnością siebie. Wiem, że nikt i nic mnie nie złamie. Nie boję się ani Szpilki, ani kogokolwiek innego. A w ringu zaprezentuję to, nad czym ciężko trenowałem. Za każdym razem powtarzam, że to nie powinna być dla mnie trudna walka. Nie sądzę, aby Szpilka pokazał w ringu coś, czemu do tej pory nie musiałem stawić czoła. Szpilka to kolejny rywal na mojej drodze. To tylko walka numer osiemnaście. W żadnym wypadku nie lekceważę go i nie traktuję z przymrużeniem oka, wręcz przeciwnie, mam dla niego szacunek.

Fiodor Łapin: Ze strony Jenningsa Spodziewamy się twardej walki, wielkiej pewności siebie, chęci pokazania się przed HBO i przed swoimi kibicami, którzy podobno bardzo wojowniczo nastawieni mają przyjechać z Filadelfii. On będzie bardzo zdeterminowany. Będzie chciał pokazać, że jest silniejszy przede wszystkim fizycznie, że jest bardziej inteligentnym zawodnikiem oraz że jest na dalszym niż Artur etapie bokserskiego rozwoju.

Gary Shaw: Przekonały mnie argumenty, że Szpilka jest w tej chwili najbardziej znanym polskim pięściarzem i wzbudza wiele emocji. Widziałem jego walkę z Mikiem Mollo i powiem, że on ma serce do walki. Nie boi się, podoba mi się ten chłopak.

Andrzej Wasilewski: Naprawdę trudno mi powiedzieć czego się spodziewam. Amerykanin jest w zasięgu Szpilki, ale pod jednym warunkiem – że Artur będzie cierpliwy i konsekwentny. Dotąd nie była to jego mocna strona, ale chcemy wierzyć, że dojrzał. Moim zdaniem w tej walce potrzebuje rozegrać spokojną partię szachów. Mam na myśli to, aby walczył mądrze taktycznie. Próbkę tego, że potrafi pokazał w starciu z Jameelem McClinem, ale oczywiście wszyscy wiedzą, że tutaj, w Nowym Jorku, poprzeczka wisi dużo wyżej. Większa jest stawka, a otoczka bardziej gorąca. No i nie sztuka być opanowanym w pierwszej rundzie, ale także w ósmej czy dziesiątej. Gdyby wygrał to… jeszcze nie myślimy o tym co dalej.

Leon Margules: Każda walka Artura jest ekscytująca, a teraz spodziewajcie się jego najlepszej wersji. To polski twardziel z bardzo dynamicznym stylem boksowania oraz wielką charyzmą. Zwycięstwo nad Jenningsem przybliży go do statusu gwiazdy, a on gwiazdą się po prostu urodził.

Dan Rafael (ESPN): To konkretny pojedynek w wadze ciężkiej, ten sport takich potrzebuje. Zwycięzca tej walki zrobi duży krok naprzód.

Mike Mollo: Szpilka jest dla Jenningsa za duży, za silny i za szybki. Jestem pewny, że Bryant nigdy nie był w ringu z facetem, który porusza się tak dobrze jak Szpilka. On nie jest typowym europejskim bokserem. Nie jest jak bracia Kliczko. Nie stoi sztywno na nogach, tylko ciągle się rusza, bije bardzo mocno, a do tego jest mańkutem.  Myślę, że ma wszystko, aby pokonać Jenningsa.

Oleksandr Usyk: Widziałem Jenningsa w walce z Andriejem Fiedosowem. Jest bardzo dobry – sprytny, cierpliwy. A Szpilka? Ofiara, kompletne zero. Przez całą walkę obrywa, a potem udaje mu się trafić i zwycięża. Sądzę, że w pojedynku z Jenningsem nie ma żadnych szans.

ARTUR SZPILKA: WALKA ZAPOWIADA SIĘ EMOCJONUJĄCO. CZEKAM NA NIĄ…

SZPILKA04

- Gdybym, nie daj Boże, przegrywał na punkty, to wstaję i idę przed siebie. Bić, bić, bić! Sami zobaczycie, co się wydarzy. Zostało kilkadziesiąt godzin. Uff, już nie mogę się doczekać. Nadchodzi mój czas. Czas Artura Szpilki – mówi w wywiadzie udzielonym Kamilowi Wolnickiemu z „Przeglądu Sportowego” bohater jutrzejszej gali boksu zawodowego w Chicago.

- Pierwszą walkę o wizę i wjazd do USA pan wygrał. Teraz zostało jeszcze „tylko” zwyciężyć w sobotę, w ringu hali Madison Square Garden Theatre, z Bryantem Jenningsem.
Artur Szpilka: Czuję się świetnie i nie mogę się doczekać. Chciałbym już, zaraz wejść do ringu. Po tym całym zamieszaniu i przylocie do USA był jeden dzień, że obudziłem się o trzeciej w nocy i nie mogłem zasnąć, ale to już za mną. Śpię normalnie, kładę się koło północy, budzę się o ósmej. Wszystko jest jak trzeba! Walczmy już! Żyję tym pojedynkiem.

- Wielu tak mówiło przed walkami, pokazywanymi w największych telewizjach świata i w największych halach. Zapowiadało świetną formę i odporność psychiczną, a później pękało w ringu.
AS: To proszę pytać tych wielu. Ja się niczego nie boję. Wyjdę i robię co w mojej mocy, żeby wygrać. No i wygram. Koniec tematu.

- Jennings też sprawia wrażenie bardzo spokojnego. Chociaż to inny rodzaj spokoju. Pan mówi o największej szansie życia, on tylko o kolejnej walce. Momentami mam wrażenie, że rywal stara się dawać do zrozumienia, że trochę pana lekceważy w wywiadach.
AS: A niech robi co chce! Wątpię jednak, żeby tak było. Myślę, że to tylko taka zagrywka. Walka zapowiada się emocjonująco. I czekam na nią. Ja i wielu kibiców.

- Kilka razy dawał się pan niepotrzebnie ponieść emocjom.
AS: Okaże się. Chcę pokazać chłodną głowę i najlepszego Artura Szpilkę, jakiego dotąd nie widzieliście. Potrafię boksować i pokażę to w tej walce.

- Robi na panu wrażenie otoczka tej gali? Telewizja HBO, hala MSG i tak dalej.
AS: E tam, wychodzę i walczę. Cieszę się z tego, że przyjdzie dużo Polaków i będę się czuł jak u siebie. A MSG, HBO i tak dalej… To nie robi wrażenia. Albo inaczej, nie powoduje negatywnych emocji, tylko jeszcze bardziej mnie motywuje. Będę mógł się pokazać szerszej publiczności. Walkę zobaczą ludzie w stu krajach na całym świecie! I jeszcze jedno – czytam wypowiedzi fachowców, którzy dają większe szanse Jenningsowi. A ja chcę im spłatać figla.

- Tomasz Adamek, który ma oglądać pana walkę w hali, mówił mi, że trzyma za pana kciuki, ale musi pan bardzo uważać. Zdaniem Adamka, Jennings jest szybki i lotny. Nie posiada wybitnej techniki, ale ma czym uderzyć.
AS: Myślę tak samo. Zrobię wszystko, żeby wygrać i znokautować Jenningsa. Tak, żeby nie zostawić sędziom pola manewru i żadnych złudzeń.

- Myślę, że na punkty pan nie wygra.
AS: Powiem tak: jeśli więc pojawi się jakakolwiek szansa na wcześniejszą wygraną, wykorzystam ją od razu.

- Zaraz po podpisaniu kontraktów mówił pan, że gdyby coś w ringu szło nie tak, to postawi pan wszystko na jedną kartę.
AS: Nic się nie zmienia. Gdybym, nie daj Boże, przegrywał na punkty, to wstaję i idę przed siebie. Bić, bić, bić! Sami zobaczycie, co się wydarzy. Zostało kilkadziesiąt godzin. Uff, już nie mogę się doczekać. Nadchodzi mój czas. Czas Artura Szpilki.

Rozmawiał: Kamil Wolnicki, przegladsportowy.pl

 

 

ARTUR SZPILKA vs. BRYANT JENNINGS: SZANSE I ZAGROŻENIA

szpila_jen01

Walka Artur SzpilkaBryant Jennings i związane z nią emocje zbliżają się wielkim krokami. Podobnie, jak zapewne wielu polskich kibiców, zastanawiam się nad tym, jaka taktyka w tym pojedynku byłaby optymalna dla naszego boksera w pojedynku z teoretycznie silniejszym rywalem. Ogólnie wiadomo, że powinna przewidywać maksymalne wykorzystanie własnych atutów przy jednoczesnej neutralizacji atutów przeciwnika. Ale jak to się ma do szczegółów? Spróbujmy sobie pospekulować.

Zacznijmy od tych elementów, w których przewagę ma Jennings. Na pierwszym miejscu należy tu wymienić olbrzymią przewagę zasięgu (213 cm do 193 cm), co w praktyce oznacza o 10 cm dłuższe ręce. Do tego dochodzi lepsze wyszkolenie techniczne. O ile technikę w zakresie ataku, chociaż całkiem różną u obu rywali, można uznać za obustronnie wartościową, to pod względem umiejętności obronnych zdecydowanie góruje bokser USA, u którego kontry, szczelna garda i elementy balansu składają się na skuteczną całość. Szpilka, niestety jest pięściarzem dużo łatwiejszym do trafienia, przede wszystkim ze względu na dziurawą gardę, którego to mankamentu nie udało się dotąd wyeliminować. Kolejny spory plus dla Jenningsa to dobra odporność na ciosy, czego po dwóch walkach z Mollo (i 3 zaliczonych nokdaunach) nie można już powiedzieć o Arturze. Co prawda, pokazał się jako Wańka Wstańka, który łatwo się przewraca i łatwo się podnosi, ale to dość wątpliwe pocieszenie. Niektórzy wskazują też na przewagę Jenningsa w zakresie sił fizycznej. Osobiście sądzę, że to raczej efekt fascynacji muskulaturą czarnoskórego pięściarza, który nie ma przełożenia na fakty.

Argumenty po stronie Szpilki są mniej dobitne i wyraziste. Można się doszukać pewnej przewagi naszego boksera pod względem szybkości i ruchliwości, ale jest to przewaga bardzo nieznaczna. Większe znaczenie może mieć odwrotna pozycja Szpilki poparta charakterystyczną dla wielu mańkutów oburęcznością. Przy podobnej dla obu bokserów (a dość przeciętnej dla wagi ciężkiej) sile ciosu z rąk dominujących, prawa Szpilki niesie znacznie większe zagrożenie, niż lewa Jenningsa. Można wreszcie stwierdzić, że w odróżnieniu od dość jednostajnie w jednym tempie boksującego Amerykanina, Artur potrafi gwałtownie przyśpieszyć i tym samym zaskoczyć rywala.

Jennings jest typowym bokserem dystansowym, którego sposób walki opiera się na bardzo dobrze opanowanych ciosach prostych. Zarówno lewy przygotowawczy jab, jak i prawy prosty lub krzyżowy z reguły trafiają, tam gdzie mają trafić. W półdystansie pięściarz USA boksuje zazwyczaj w pogoni za naruszonym przeciwnikiem lub zmuszony do tego przez okoliczności, ale jego sierpy i podbródkowe też są dobrej klasy. Ogólnie u Jenningsa trudno wskazać ewidentnie słabe punkty. O ile przesadą byłoby nazwanie go bokserem kompletnym, to na pewno jest bokserem kompletnie poprawnym ( a przy okazji ringowym nudziarzem).

W przeciwieństwie do swego rywala, Artur Szpilka nie jest jeszcze bokserem jednoznacznie stylowo ukształtowanym. Wrodzone predyspozycje do ofensywy i półdystansu ciągle walczą u niego z kształtowanym przez trenera Łapina stylem kontrboksera. O ile na początku walki Artur stara się zwykle realizować wizję trenera, to w sytuacjach zagrożenia instynktownie powraca do starych nawyków, co czasami wbrew pozorom przynosi pozytywny skutek. Ogólnie Szpilkę można scharakteryzować jako pięściarza bardzo widowiskowego i groźnego w ataku, ale jednocześnie niepewnego w obronie i wrażliwego na ciosy przeciwnika.

Walka na dystans z Jenningsem (a zwłaszcza w jednej linii) byłaby dużym błędem i skazaniem się z góry na porażkę. Przewaga zasięgu i techniki przy porównywalnej szybkości skutkowałaby dość jednostronnym obijaniem naszego boksera przez Amerykanina z dystansu i w najlepszym razie zakończyłaby się wysoką porażką Szpilki na punkty. Ofensywa w półdystansie w połączeniu z ciągłą presją (jak pokazała walka Jennings – Fiedosow) na pewno sprawiłaby rywalowi Szpilki dużo więcej kłopotów, ale jednocześnie cały czas nad polskim bokserem wisiałaby perspektywa zainkasowania celnej kontry, nokdaunu i przegranej przed czasem. Sadzę, że najlepszą taktyką na Jenningsa będzie natomiast wariant „wojny podjazdowej”, a który obejmowałby defensywę opartą na pracy nóg (ciągłe schodzenie z linii ciosu, obskakiwanie rywala, a nawet momenty unikania walki) i okresowe ofensywne przyśpieszenia bazujące na doskoku, serii 3-5 ciosów w półdystansie, a następnie odskoku). Szczególne znaczenie miałoby umiejętne odchodzenie w prawo, po którym wariantowo i naprzemiennie następowałoby odejście do tyłu lub próba ulokowania mocnego lewego sierpowego pod prawy łokieć rywala ewentualnie zamachowy lewy sierpowy na głowę a po nim wejście z serią do półdystansu.

Taki sposób boksowania bywa niekiedy obserwowany na światowych ringach. W wersji najbardziej defensywnej i nastawionej jedynie na przetrwanie pełnego dystansu walki zademonstrował go De Carolis przeciwko Abrahamowi w październiku 2013, w wersji nieco bardziej aktywnej, ale zakończonej fiaskiem – Bellew przeciwko Stevensonowi w listopadzie 2013, w wersji bardzo efektownej i skutecznej – Groves przeciwko DeGale’owi w maju 2011.

Dariusz Chmielarski, bokserzy.cba

FIODOR ŁAPIN: WALKA MOŻE SIĘ RÓŻNIE UŁOŻYĆ, ALE ARTUR NIE PĘKNIE

fiodor_lapin

- Czy przed sobotnią walką w Nowym Jorku pański podopieczny jest lepszym pięściarzem niż w sierpniu ubiegłego roku, kiedy przystępował do rewanżu z Mikiem Mollo?
Fiodor Łapin: Sądzę, że tak. Co poprawił? Na pewno nauczył się paru nowych rzeczy, lecz teraz nie chciałbym tego zdradzać. Różnica mogłaby być widoczna na tle Mollo, lecz na Artura czeka zupełnie inny przeciwnik, inny może być scenariusz walki. Ważne, że staje się coraz dojrzalszym człowiekiem. A on potrzebuje dojrzałości i chłodniejszej głowy, aby zastosować w swoim boksie nowe elementy, które staramy się wprowadzać.

- Stawki pojedynku z Jenningsem nie da się porównać z żadnym dotychczasowym wyzwaniem Artura. Zauważa pan pewne zmiany w jego zachowaniu?
FŁ: Tym razem Artur stał się jeszcze bardziej nakręcony, jeszcze bardziej się cieszy. To dla niego wyzwanie, a on uwielbia wyzwania. Ma większą ochotę do pracy, angażuje się bardziej także poza treningiem – mam na myśli dietę, wypoczynek i inne elementy.

- To dobrze, że jest tak naładowany? Nie należy się pozbyć nadmiaru emocji?
FŁ: Będziemy tego pilnować, ale czy uciekanie na siłę od emocji na pewno byłoby dobrym rozwiązaniem? Zobaczymy. Obserwuję Artura i będę to robił aż do samej walki.

- Szpilka chyba nie należy do zawodników, którym zaczną drżeć łydki tuż przed najważniejszą próbą?
FŁ: Walka z Jenningsem może się różnie ułożyć, ale ten chłopak na pewno nie pęknie. Do tej pory zauważyłem, że im większa presja i oczekiwania, tym Artur był lepszy. Zgoda, nigdy wcześniej nie spotkał się ani z tak wymagającym rywalem, ani z taką otoczką – mam na myśli m.in. transmisję w HBO – ale śmiem twierdzić, że to, co innych nierzadko dołuje i gasi, jego nakręca. W pozytywnym sensie. On do takiej walki dążył, marzył o niej, a w myślach na pewno już niejeden raz ją rozgrywał.

- Przed wami otwarty trening, konferencja prasowa, ważenie. Artur spotka się z rywalem…
FŁ: W takich wydarzeniach bierzemy udział od dłuższego czasu i nie sądzę, żeby cokolwiek Artura zdziwiło lub zdeprymowało. Pyta pan o otoczkę. O treść, którą pokazują media. Arturowi ktoś przystawia mikrofon do ust, ustawia kamerę przed oczami i wrażenia oglądających mogą być różne. A później? W mojej obecności Artur nie skacze, nie opowiada głupot, które czasami można usłyszeć od niego w wywiadach. Przychodzi czas na normalną, fachową robotę. Nie rozmawiamy o tym, że wszystkich pokona, że nikogo się nie boi i tak dalej. Skupiamy się na taktyce, sposobie spędzania czasu przed walką, pilnowaniu najdrobniejszych szczegółów. W tym nie ma żadnej sensacji.

- Bryant Jennings uchodzi za jedną z nadziei amerykańskiej wagi ciężkiej. Czy słusznie? Rzeczywiście reprezentuje podobny poziom, co jego rodak Deontay Wilder lub Kubańczyk Mike Perez, notabene przymierzany do boju ze zwycięzcą walki Jennings – Szpilka?
FŁ: Traktuję Jenningsa jako zawodnika przynajmniej z tej samej półki. Wilder wyglądał dobrze w ataku na tle słabszych pięściarzy, z którymi do tej pory walczył. Przypuszczam jednak, że obrona stoi u niego na niskim poziomie, co zresztą potwierdza dobór przeciwników. Z kolei Perez pokazał prawdziwe oblicze w sobotniej walce z Carlosem Takamem. Czy były tam jakieś cuda w jego wykonaniu? Nie. Żaden szał. Wśród zawodników walczących w USA Jennings na pewno zasługuje na miejsce w czołówce.

- Nie ukrywacie, że przygotowania do walki z Jenningsem były najcięższymi w karierze Artura. Okazały się również najlepszymi?
FŁ: Właśnie to chciałem powiedzieć. Przygotowania nigdy nie bywają łatwe, a dlaczego tym razem były najlepsze? Wykonaliśmy kawał dobrej roboty, obyło się bez kontuzji, Artur czuje się dobrze. Na sparingi z Kevinem Johnsonem i Fresem Oquendo też nie mamy prawa narzekać.

- A wydarzenia z ubiegłego tygodnia? Lądowanie w Chicago, powrót do Polski, zamieszanie z dokumentami, ambasada, dziennikarze, drugi lot do Stanów w piątek?
FŁ: Na sobotnim treningu Artur wyglądał obiecująco. W poniedziałek nieco inaczej – absolutnie nie mówię, że źle – ale trzeci dzień po zmianie strefy czasowej z reguły jest nieco słabszy. Jak każdy trener, wszystko chciałbym zrobić najlepiej jak to tylko możliwe, ale z doświadczenia wiem, że spoglądanie wstecz nie ma najmniejszego sensu. Na nic nie narzekamy, nie zawracamy sobie głowy ubiegłym tygodniem. Został tylko Jennings i sobotnia walka. Tych problemów nie było. Koniec.

Rozmawiał: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

MIZERSKI: „JEAN PASCAL ZAWSZE MIAŁ ZWIERZĘCE WYCZUCIE WALKI”

Zmarły prawie dwa lata temu Maciej (Matt) Mizerski był „chodzącą” encyklopedią boksu olimpijskiego. Szczególnie wiele do powiedzenia miał – rzecz jasna – o zawodnikach z kadry kanadyjskiej (przez długie lata był szefem wyszkolenia tamtejszej federacji).

Z Maćkiem, który był dla mnie jednym z najważniejszych przewodników po meandrach boksu olimpijskiego, wymieniłem sporo korespondencji, które dotyczyły różnych mistrzów i mistrzyń pięści. W kontekście powrotu na światowy top Jeana Pascala, warto przypomnieć opowieść Mizerskiego o tym ciekawym pięściarzu…

„Jean Pascal to była bardzo ciekawa postać w drużynie kanadyjskiej. Niezwykle utalentowany i sprawny fizycznie. W ringu poruszał się jak pantera, mając po prostu „zwierzęce” wyczucie walki. I lubił się bić, co było jego najtrudniejszym do okiełznania problemem. Kiedy poszedł „w bój” zapominał o wszystkim, nie zwracał wtedy uwagi na obronę i często przyjmował sporo niepotrzebnych ciosów. Jean to zawodnik bardzo widowiskowy, kiedy wchodził do ringu, wiadomo było, że zawsze stanie się coś ciekawego. Stoczył wiele emocjonujących walk i dlatego też był lubiany przez publiczność.

Pamiętam jak w listopadzie 2001 roku po uczestnictwie w turnieju im. Feliksa Stamma w Warszawie, gdzie młodziutki jeszcze Pascal nie dał rady doświadczonemu Mirosławowi Nowosadzie, pojechaliśmy na Syberię do Niżnowartowska. To jeden z nielicznych turniejów w boksie amatorskim, gdzie zawodnicy otrzymywali pieniądze za start i za wygrane walki. Na Syberii nie żyje zbyt wielu czarnoskórych ludzi, więc Pascal od razu się wyróżniał. Po wygraniu walki z miejscowym zawodnikiem stał się ulubieńcem spragnionej ciekawego boksu publiczności. Kolejną walkę stoczył z Wiktorem Poliakowem. Nie była to walka, a wręcz prawdziwy i ekscytujący bój. Publiczność oglądała tę ringową wojnę „na stojąco”, a Poliakow i Pascal pokazali, że boks amatorski też może być emocjonujący. Przy trzech sędziach rosyjskich Pascal został uznany za pokonanego, ale do końca turnieju był ulubieńcem publiczności.

Jean, z natury bardzo pogodny, był pozytywną postacią w naszej drużynie, chociaż czasami bywał trochę „humorzasty”, ale nigdy nie trwało to długo. To zawodnik, któremu potrzebny jest psycholog sportowy, aby pomagał mu w przygotowaniu do walki – głównie w opanowaniu emocji.

Swoje największe sportowe sukcesy odnosił w kategorii lekkośredniej (71 kg). Gdy wprowadzono nowe kategorie wagowe, likwidując 71 kg, nie miał wyboru i musiał przejść do 75 kg. „Zrobienie” wagi do 69 kg. było po prostu niemożliwe ze względu na jego budowę fizyczną. Miał tylko 7% tzw. „body fat” , bardzo mało, jak na taką kategorię wagową. Przejście do 75 kg. było dla niego niezbyt korzystne, bo raptem się okazało, że przeciwnicy przestali się przewracać po jego ciosach. Myślę, że jest to jeszcze bardziej istotne w wadze półciężkiej. Co by tu jednak nie powiedzieć, jest to ciekawy zawodnik i z zainteresowaniem będę śledził dalszy rozwój jego kariery”

W uzupełnieniu dodajmy, że Jean Pascal ( 29-2-1, 17 KO) w miniony weekend po 12 rundach pokonał na punkty Luciana Bute (31-2, 24 KO) zdobywając tytuł zawodowego mistrza Ameryki Północnej wagi półciężkiej.

OSTATNIA SZANSA PRZEMKA MAJEWSKIEGO

W zawodowym boksie często mamy do czynienia z następującym pozornym paradoksem. Idący od zwycięstwa do zwycięstwa bokser ma wielkie problemy ze znalezieniem odpowiadającego mu klasą rywala (zwłaszcza, jeżeli nie ma za sobą silnego promotora). Wystarczy jednak, że poniesie jedną lub dwie porażki w ringu i nagle pojawia się przed nim mnóstwo atrakcyjnych ofert. Dlatego, że zaczęto go postrzegać nie jako groźnego konkurenta do kasy i zaszczytów, ale jako potencjalną ofiarę, którą można wykorzystać do realizacji swoich celów. Coś takiego przydarzyło się właśnie naszemu Przemkowi Majewskiemu.

Przyznam, że z wielką sympatią śledziłem poczynania Przemka na amerykańskim ringu, które z góry wydawały się skazane na porażkę. Już na starcie był mocno spóźniony, zaczynając profesjonalną karierę pięściarską w wieku prawie 27 lat. Mozolnie i z uporem budował swą pozycję, walcząc na głębokim undercardzie za mniejsze pieniądze, niż dostawały panienki występujące pomiędzy rundami. Pokonywał kolejnych coraz to lepszych rywali, ale kasa nadal była bardzo skromna (np. 2000 USD za walkę z Caminero na gali Adamka). Kiedy jednak w czerwcu 2011 Majewski w świetnym stylu zwyciężył całkiem solidnego Marcusa Upshawa i zdobył pas WBO NABO, wydawało się, że może mu się jednak udać osiągnąć sportowy i finansowy sukces.

Następnym przeciwnikiem miał być Dionisio Miranda, ale w ostatniej chwili zastąpił go teoretycznie słabszy Jose Miguel Torres, który efektownie znokautował Majewskiego w 6 rundzie. Przemek pozbierał się psychicznie po bolesnej porażce i jak Syzyf na nowo podjął swoje dzieło. Pokonał czterech kolejnych rywali i był bardzo blisko walki ze słynnym Marco Antonio Rubio, ale skończyło się niestety tylko na obietnicach. W zamian przyszedł pojedynek z Patrickiem Nielsenem i wyraźna przegrana Majewskiego na punkty, która ponownie mocno cofnęła go w rankingach.

W tej sytuacji polski bokser nieoczekiwanie otrzymał propozycję skrzyżowania rękawic z Curtisem Stevensem, niedawnym przeciwnikiem Gennadija Gołowkina w walce o pasy WBA i IBO. Obóz Amerykanina nie ukrywa, że spodziewane zwycięstwo ma posłużyć odbudowaniu się Stevensa po bolesnej porażce z rąk fenomenalnego reprezentanta Kazachstanu. Dla Majewskiego będzie to jednak walka życia i zapewne ostatnia szansa na poważne zaistnienie w czołówce wagi średniej. Zamierza dać z siebie wszystko i walczyć o zwycięstwo. Sam Przemek słusznie zauważył, że Stevens najgroźniejszy jest na początku walki, a potem jego ciosy nie mają już początkowej mocy. Może gdyby udało mu się przetrzymać nawałnicę uderzeń Stevensa w kilku początkowych rundach, to potem lepsze warunki fizyczne Polaka pomogłyby mu w wypunktowaniu rywala z dystansu. Chyba to jednak scenariusz zbyt piękny, by mógł być prawdziwy.

Pożyjemy, zobaczymy. Walka Przemka Majewskiego „o wszystko” odbędzie się 25 stycznia 2014 roku w Atlantic City.

Dariusz Chmielarski, bokserzy.cba.pl

MARSZ POLAKÓW W GÓRĘ RANKINGU WBO. TRZECH Z NICH BLISKO WALKI O TYTUŁ

Fonfara146

Trwa marsz Polaków w górę rankingu federacji WBO. W styczniowym zestawieniu najwyżej sklasyfikowany jest Andrzej Fonfara (25-2, 15 KO), który znajduje się na czele kategorii półciężkiej. Aż na trzecie miejsca awansowali Krzysztof Głowacki (21-0, 14 KO) w wadze junior ciężkiej i Kamil Łaszczyk (15-0, 7 KO) w limicie kategorii piórkowej. Pierwszy z nich zaliczył awans o jedno oczko, zaś drugi w poprzednim rankingu zajmował 5. lokatę.

Na krótki czas poprawił swoje notowania inny „cruiser”, Paweł Kołodziej (33-0, 18 KO) który w styczniowym zestawieniu jest na 7. miejscu , jednak w związku z planowanym na 8 marca pojedynku o pas IBF wypadnie z kolejnego rankingu WBO. O trzy miejsca w górę awansował także ostatni z Polaków, Damian Jonak (37-0-1, 21 KO), boksujący w limicie wagi junior średniej.

GRZEGORZ PROKSA: CHCIAŁBYM WRÓCIĆ NA RING W KWIETNIU LUB MAJU

proksa01

W kwietniu lub w maju pierwszą walkę po ubiegłorocznej przegranej na punkty z Sergio Morą (25-3-2, 8 KO) chce stoczyć Grzegorz Proksa (29-3, 21 KO), dwukrotny mistrz Europy wagi średniej w boksie zawodowym. 29-latek przebywa obecnie w rodzinnej Węgierskiej Górce, gdzie regularnie ćwiczy podtrzymując formę. Za kilkanaście dni planuje przyjechać do Warszawy, aby rozpocząć treningi pod okiem Fiodora Łapina.

– Czekam na powrót trenera z USA. Czuję się dobrze, nic mi nie dolega. Na ring chciałbym wyjść w kwietniu lub w maju, ale nie interesuje mnie walka na przetarcie ze słabym rywalem. Możliwe, że w wyjazdowym pojedynku od razu przyjdzie mi się zmierzyć z jednym z lokalnych bohaterów. Po wygraniu takiej walki szybko wróciłbym do gry o wysokie cele w wadze średniej – mówi „Super G”.

Po raz ostatni Proksa wyszedł na ring w czerwcu ubiegłego roku w amerykańskim Jacksonville, gdzie uległ na punkty (94:96, 94:96, 92:98) Sergio Morze. Rok wcześniej w starciu o tytuł mistrza świata WBA nie sprostał rewelacyjnemu Giennadijowi Gołowkinowi.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

IBF DOCENIA POLSKICH PROFI. KOŁODZIEJ PRETENDENTEM DLA HERNANDEZA

kolodziej1

Grupa Sauerland Event potwierdziła, że Paweł Kołodziej (33-0, 18 KO) będzie kolejnym pretendentem do tytułu mistrza świata IBF wagi junior ciężkiej. „Harnaś”, który w najnowszym rankingu ww. federacji zajmuje 2. miejsce (przy czym pierwsza lokata jest nieobsadzona) 8 marca w Berlinie skrzyżuje rękawice z Yoanem Pablo Hernandezem (28-1, 14 KO). Dla Kubańczyka będzie to czwarta obrona tytułu, który wywalczył pokonując Amerykanina Steve’a Cunninghama.

Dodajmy, że na czele nowego rankingu IBF znajduje się również dwóch innych polskich pięściarzy. Andrzej Fonfara (25-2, 15 KO) od 5 miesięcy jest oficjalnym pretendentem do tytułu International Boxing Federation wagi półciężkiej, zaś Damian Jonak (37-0-1, 21 KO)
sklasyfikowany jest wprawdzie na 3. miejscu w limicie wagi junior średniej, jakkolwiek miejsca nr 1 i 2 są nieobsadzone.

IBF wysoko ceni także klasę Tomasza Adamka (49-2, 29 KO), który jest czwarty w wadze ciężkiej, Krzysztofa Głowackiego (21-0, 14 KO) – szósty w junior ciężkiej i Mateusza Masternaka (30-1, 22 KO) – dziewiąty w junior ciężkiej.

PAWEŁ KOŁODZIEJ NAJWYŻEJ W RANKINGU WBA

Federacja WBA uaktualniła swój ranking za grudzień, a w nim znalazło się się kilku naszych pięściarzy. W wadze ciężkiej naszym jedynakiem jest piętnasty Artur Szpilka (16-0, 12 KO). W kategorii cruiser stawkę otwiera Paweł Kołodziej (33-0, 18 KO), ósme miejsce przypadło Krzysztofowi Głowackiemu (21-0, 14 KO), a tuż za jego plecami widnieje nazwisko Mateusza Masternaka (30-1, 22 KO).

Czołową piętnastkę dywizji półciężkiej zamyka Andrzej Fonfara (25-2, 15 KO), a ostatnim z Polaków jest dziewiąty w wadze junior średniej Damian Jonak (37-0-1, 21 KO).

źródło: bokser.org

MICHALCZEWSKI: SZPILKA MA INSTYNKT KILLERA, ALE NIE WALCZYŁ Z NIKIM POWAŻNYM

Przy okazji sądowej batalii prowadzonej przez Dariusza Michalczewskiego z firmą FoodCare, były zawodowy mistrz świata udzielił wywiadu serwisowi sport.dziennik.pl, w którym poświęcił nieco miejsca ocenie aktualnej kondycji światowego i polskiego boksu.

- Dlaczego boks przeżywa kryzys?
Dariusz Michalczewski: Mówiąc krótko nie ma wielu dobrych bokserów. W wadze ciężkiej są bracia Kliczko i nic poza tym. Ukraińcy są wielkim mistrzami, bo nie mają godnych siebie rywali. To nie jest tak, że oni się wspięli na jakiś kosmiczny poziom. Mają świetne warunki fizyczne, są super profesjonalistami i dobrymi pięściarzami, ale kiedyś takich jak oni było mnóstwo, a byli jeszcze wirtuozi. Obecnie nie ma nawet dobrych rzemieślników. W innych kategoriach wagowych jest podobnie. Nie ma konkurencji. Brakuje narybku. Dzieciaki nie garną się do boksu. Ci z bogatszych rodzin wolą inne rzeczy, a tych z biedniejszych po prostu na to nie stać.

- Na naszym podwórku jest na kim zawiesić oko?
DM: Jest Krzysztof Włodarczyk, jest Mateusz Masternak w którego bardzo wierzę. Lecz ogólnie poziom polskiego boksu jest słaby. Tak samo jest z galami organizowanymi w kraju. Często jest tak, że w ringu ktoś bije się z „mięsem armatnim”. Pojawia się jakiś przypadkowy gość, który do walki wychodzi w trampkach. Dziwie się, że nasi promotorzy nie wstydzą się pokazywać ludziom czegoś takiego. To wygląda bardzo nieprofesjonalnie.

- Nie wymienił pan Artura Szpilki.
DM: On ma instynkt killera, ale nie walczył jeszcze z nikim poważnym. Ciężko coś o nim powiedzieć, bo na razie mógł zmierzyć się z przeciętniakami lub emerytami. Jeszcze za wcześnie, by mówić o nim wielki talent, albo, że w przyszłości będzie mistrzem świata.

- Wszedłby pan z nim do ringu?
DM: Szczerze? Myślę, że dziesięć lat temu pokonałbym go lewą ręką, a prawą miałbym przywiązaną z tyłu.

źródło: Michał Ignasiewicz/sport.dziennik.pl

PRZEMEK MAJEWSKI O PRZYGOTOWANIACH DO WALKI Z CURTISEM STEVENSEM

- Jak oceniasz swoje szanse w walce z  Curtisem Stevensem, niektórzy nie dają ci ich za wiele.
Przemysław Majewski: Dla mnie najważniejsze jest, że na treningach daję z siebie wszystko i to, że zanim wejdę do ringu będę mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że jestem do niej bardzo dobrze przygotowany. Przygotowuje się do tej walki bardzo solidnie. Widziałem walki Stevensa i widać, że ma on bardzo silny cios, będę zatem starał się mu schodzić z linii ciosu, by za dużo nie oberwać.Jednocześnie nie pozostanę mu dłuży i będę też zadawał ciosy. Mam nad nim przewagę fizyczną, jestem wyższy i mam dłuższe ramiona. Grzechem byłoby tego nie wykorzystać.

- Na jakim etapie są twoje przygotowania do tego starcia?
PM: Obecnie koncentrujemy się główne na treningu bokserskim. Trenuję kombinacje ciosów na worku bokserskim i gruszce, walka z cieniem. Skacze na skakance. Oczywiście  również dużo biegam na dłuższe dystanse oraz szybkie sprinty. W treningu bokserskim stosuje ćwiczenia z Cross Fit, które poprawiają moją kondycję  i wytrzymałość.  Mam też  sparingi z 3 partnerami, którzy dają mi nieźle do wiwatu. Na tydzień przed walką zwolnię tempo przygotowań by nie być przetrenowany. Później tylko relaks i koncentracja na walce.

- Twoja najbliższa walka będzie w piątek, zaś w sobotę Artur Szpilka zmierzy się z Bryantem Jenningsem  w nowojorskim  Theater at Madison Square. Kibice będą mieli problem na którą gale przyjechać…
PM: To niech przyjadą zarówno na moją walkę jak i na Artura, któremu będę z całego serca kibicował. Cieszę się, że Artur przeciera sobie ścieżki w amerykańskim boksie. To młody i zdolny pięściarz. Jednocześnie zapraszam wszystkich fanów boksu na moją walkę do Atlantic City.  A tych, którzy nie dadzą rady tam przyjechać, zapraszam przed ekrany telewizorów. Moja walka z Curtisem Stevensem będzie transmitowana na żywo przez amerykańską stację NBC sport – tą samą, która pokazuje walki Tomasza Adamka. Będzie to mój debiut przed tak liczną telewizyjną publicznością. Zrobię wszystko by wygrać ten pojedynek.

Material Prasowy/Majewski Team

EWA PIĄTKOWSKA: W GŁOWIE PIĘŚCIARKI, CZYLI EMOCJE TOWARZYSZĄCE WALCE

ewa

„Eye of the Tigress” to nazwa bloga znakomitej pięściarki i rugbystki, Ewy Piątkowskiej, byłej reprezentantki Polski w boksie olimpijskim, która od lutego 2013 roku kontynuuje pięściarską karierę na zawodowym ringu. Jak zapewnia nas Ewa, w swoich wpisach będzie przedstawiała świat pięściarski (i nie tylko) widziany z własnej perspektywy. Podzielając nadzieję Autorki, również i my liczymy, że w Jej tekstach każdy kibic boksu znajdzie coś ciekawego dla siebie.

Zastanawialiście się kiedyś, co czują pięściarze przed, podczas i po walce? Przedstawię Wam to z mojej perspektywy. Posłuchajcie, jakie emocje towarzyszą mi od chwili otrzymania terminu pojedynku do kilku dni po występie i jak wygląda moje przygotowanie mentalne.

Poznaję termin walki

Tuż po podpisaniu kontraktu na walkę ogarnia mnie euforia i niespożyta energia. Robię się hiperaktywna, gadatliwa i od razu mam ochotę robić 3 treningi dziennie. Na każdym biegu, tarczy czy sparingu daję z siebie wszystko, a perspektywa walki wyzwala  dodatkowe pokłady energii. Zaczynam też bardziej zwracać uwagę na dietę, by dostarczać mojemu organizmowi tego, co jest mu potrzebne do optymalnego funkcjonowania.

Następną, bardzo przyjemną czynnością, jest wybór piosenki, przy której wyjdę do ringu. Jest to dla mnie bardzo ważne, bo muzyka mocno mobilizuje mnie do treningów. Nie chciałabym wychodzić do walki przy przypadkowej piosence. Mam ponad 20 utworów, które chciałabym słyszeć w drodze do boju i mam nadzieję, że uda mi się wykorzystać wszystkie. Choć muzyka jest dla mnie taka ważna, muszę przyznać, że przed walką słyszę tylko początek wybranego przez siebie utworu, bo później ogarnia mnie takie skupienie, że dopiero oglądając transmisję dowiaduję się, kiedy przestali grać moją piosenkę. Nigdy nie zostawiam wyboru kawałka na ostatnią chwilę, bo jest mi on potrzebny do wizualizacji. Muszę wiedzieć, przy jakiej muzyce wyjdę, by wyobrażać sobie to jak najdokładniej i jak najczęściej.

Kolejnym przyjemnym etapem jest napisanie na kartce, jak będę się czuła przed walką, co zrobię z przeciwniczką, co da mi ta konfrontacja i dlaczego tak właśnie będzie; słowem – piszę sobie idealny scenariusz. Jest to sposób, który polecają wszyscy ludzie sukcesu i uwierzcie mi, że spełniła mi się w życiu każda rzecz, którą zapisałam – niektóre trochę później, niż chciałam, ale w końcu się spełniły. Niektóre przyszły z kolei znacznie szybciej, niż planowałam. Ważne jest, by napisać jak najwięcej szczegółów – datę i miejsce walki, nazwisko przeciwniczki itd. Następnie czytam ten tekst codziennie i podświadomość nastawia mój organizm na realizację tych zadań. Lubię też odwiedzić miejsce gali przed walką, by wiedzieć, jak wygląda hala, gdzie będzie stał ring, skąd będę wychodziła, gdzie będę się rozgrzewała itd.  Wizualizacja jest wtedy dużo skuteczniejsza.

Podczas przygotowań

Wysoki poziom energii i nastrój oczekiwania utrzymują się przez cały okres przygotowań do gali. Muzyka działa na mnie wtedy jeszcze mocniej. Podczas biegu w parku mam ochotę wyśpiewać na głos każdą piosenkę, która leci w MP3. Co jakiś czas nachodzą mnie też wątpliwości. Przychodzą myśli w rodzaju „po co ci to, mogłabyś wykonywać każdy zawód” itp., ale po chwili ulatują.

Kilka dni przed walką

Na kilka dni przed walką lubię mieć wokół siebie najbliższych. Bardzo pomaga mi ich wsparcie. W tym okresie jestem też bardziej pobłażliwa wobec siebie. Pozwalam sobie na więcej niż zwykle, a podczas zakupów nie odmawiam sobie rzeczy, których bym w innym czasie nie kupiła ze względu na zdrowy rozsądek. Myślę, ze jest to jakiś sposób radzenia sobie ze stresem. Ostatnie dni przed galą najbardziej lubię spędzać w domu czytając, oglądając filmy i ogólnie kumulując energię.

Doba przed  walką

Podczas nocy przed galą śpię dobrze, ale w dzień walki nie ma już mowy o drzemce. Od rana jestem nakręcona, chcę już wejść do ringu i nie potrzebuję nic bardziej pobudzającego od herbaty. Widok mojego pokoju hotelowego jest wtedy dosyć zabawny. Trudno mi usiedzieć w miejscu, więc robię walkę z cieniem i wczuwam się przed lustrem. Gdy nachodzi mnie obawa przed porażką lub słabym występem, myślę o wszystkich, którzy mi kibicują, a szczególnie o znajomych, którzy przyjadą dopingować mnie na żywo. To dodaje wielkiej wiary w siebie, bo nie chcę ich zawieść. Stres odganiam natomiast prostym i prawdziwym wytłumaczeniem, że całe napięcie minie wraz z pierwszym gongiem.

Podczas rozgrzewki przed walką moje ciało wyraźnie czuje, że stoczy pojedynek, bo znacznie wzrasta wtedy we mnie poziom agresji. Przychodzą myśli, że muszę roznieść przeciwniczkę. Kiedy staję w korytarzu i czekam na wyjście do ringu, chcę się w nim jak najszybciej znaleźć i zacząć walkę. Po usłyszeniu początku mojej piosenki ruszam między liny i ogarnia mnie ogromnie skupienie. Kiedy już wejdę po schodkach, jestem w transie. Wiem, że dookoła jest publiczność, obok trener, a w ringu sędzia, ale widzę praktycznie tylko przeciwniczkę – trochę jakbym trzymała ją na celowniku. Nie rejestruję wtedy żadnych niepotrzebnych dźwięków – słyszę tylko słowa trenera i sędziego.

Po walce

Po konfrontacji wyrzut hormonów szczęścia jest tak duży, że jest to jeden z powodów, dla których boksuję. Myślę, że można to porównać do początkowej fazy zakochania. Nie lubię oblewać zwycięstwa, bo ten stan jest tak idealny, że nie chcę go zmieniać żadnymi substancjami. Wolę wrócić do domu i przed snem odtworzyć sobie walkę w głowie.

Każde starcie daje impuls do ciężkiej pracy – słabe, bo chcesz poprawić błędy i się odkupić, a dobre, bo chcesz, by kolejne też tak wyglądały. Po gali mam więc znowu napęd do pracy, przez co nie lubię odpoczywać dłużej, niż 2-3 dni. Następnie powracam do codziennych  treningów czekając, aż dostanę kolejną szansę wejścia między liny.

źródło: tygrysicaboks.blogspot.com

NAJWAŻNIEJSZE POJEDYNKI NA ZAWODOWYCH RINGACH ŚWIATA 2013 ROKU

BradleyMarquezBanner

Rok temu nie mieliśmy żadnych wątpliwości, bo czwarta konfrontacja Juan Manuel MarquezManny Pacquaio przyniosła nie tylko sukces promocyjny (1,15 mln sprzedanych pakietów pay-per-view, w 2012 roku lepszym wynikiem – 1,5 mln – zakończyło się tylko starcie Floyd Mayweather JrMiguel Cotto), ale przede wszystkim sportowy. Sześć rund elektryzującego boksu na najwyższym poziomie i efektowny nokaut – inne rozwiązanie nie wchodziło w grę.

Układając tegoroczne zestawienie orzech do zgryzienia był znacznie twardszy, bo choć nie brakowało kapitalnych widowisk i bardzo trafnych zestawień rywali, to żadne nie wyróżniło się tak, jak to wspomniane na wstępie. Kolejność ustaliliśmy według tych samych kryteriów: rangi potyczki w odniesieniu do całej dyscypliny, umiejętności pięściarzy oraz widowiskowości pojedynku. Za każdy element przyznawaliśmy maksymalnie 10 punktów. Nie jest to zatem ranking najbardziej spektakularnych walk (taką listę otwierałoby starcie Timothy BradleyRusłan Prowodnikow lub Guillermo JonesDenis Lebiediew), bo efektowność i dramaturgia stanowią tylko jedną trzecią łącznej noty.

10 z prezentowanych 15 walk (nr 1, 3, 4, 7, 9, 11, 12, 13, 14, 15) transmitowała stacja HBO, 4 – jej największy konkurent w USA – Showtime (nr 2, 5, 6, 8). Choć przez brak porozumienia pomiędzy grupami Top Rank i Golden Boy (gale pierwszej pokazuje HBO, drugiej – Showtime) niemożliwe wydają się niektóre zestawienia (np. Mayweather – Bradley, Mayweather – Pacquiao lub Garcia – Prowodnikow), ostra rywalizacja i tak wychodzi boksowi na dobre, bo telewizje i promotorzy coraz częściej konfrontują ze sobą najlepszych przynajmniej z danego obozu.

Przypominamy najważniejsze walki 2012 roku: 1. Marquez – Pacquiao IV (28 pkt.), 2. Martinez – Chavez Jr (25), 3. Mayweather Jr – Cotto (25), 4. Bradley – Pacquiao (25), 5. Ward – Dawson (25), 6. Rios – Alvarado I (23), 7. Haye – Chisora (22), 8. Guerrero – Berto (22), 9. Broner – DeMarco (22), 10. Salido – Lopez II (22), 11. Garcia – Khan (22), 12. Matthysse – Olusegun (21), 13. Viloria – Marquez (21), 14. Dawson – Hopkins II (21), 15. Donaire – Arce (20).

1. Timothy Bradley – Juan Manuel Marquez
25 punktów na 30 możliwych (ranga walki – 9, umiejętności pięściarzy – 9, widowiskowość walki – 7), 12 października, Las Vegas, walka o tytuł WBO w wadze półśredniej, Bradley niejednogłośnie na punkty (116:112, 115:113, 113:115). Biorąc pod uwagę promocję, rozgłos i zyski, starcie Timothy Bradley – Juan Manuel Marquez zostało daleko w tyle za pojedynkiem Floyd Mayweather Jr – Saul Alvarez, bo na pay-per-view zarobiono „zaledwie” 22 miliony dolarów (ok. 375-390 tysięcy sprzedanych pakietów). Różnica jest taka, że po ostatnim gongu mało kto dałby sobie uciąć rękę stawiając na jednego z pięściarzy. Faworytem był 40-letni Meksykanin, w tym wieku fenomen niższych kategorii (miał szansę na tytuł w piątej), który w odróżnieniu od młodszego o dziesięć lat Amerykanina zasłużenie pokonał Manny’ego Pacquiao (nokaut w 6. rundzie). Niepokonany na zawodowym ringu kalifornijczyk podszedł do walki rozsądniej niż w marcu, kiedy to o mały włos nie znokautował go Rusłan Prowodnikow. Bradley przechytrzył Marqueza i nie dopuścił do tego, aby rywal mógł kontrować, w czym jest mistrzem. Utrzymywał dystans i sprawiał, że to Meksykanin musiał inicjować akcje. A z blokowaniem i unikaniem ciosów sfrustrowanego przeciwnika radził sobie znakomicie. Po zwycięstwie zmienił Marqueza na 3. miejscu najlepszych bez podziału na kategorie w rankingu „The Ring” (liderem jest Mayweather przed Andre Wardem), spychając rywala na 6. lokatę.

2. Floyd Mayweather Jr – Saul Alvarez
24 punkty (10, 9, 5), 14 września, Las Vegas, o tytuły WBA i WBC w wadze junior średniej, Mayweather niejednogłośnie na punkty (117:111, 116:112, 114:114). W minionym roku właśnie o tej konfrontacji mówiło się najwięcej. Po nieudanym początku realizacji opiewającego na sześć walk kontraktu z Floydem Mayweatherem Jr (pakiety pay-per-view potyczki z Robertem Guerrero nie sprzedały się rewelacyjnie, wg różnych źródeł zamówiono ich od 870 tysięcy do nieco ponad miliona), stacja Showtime musiała się odkuć i stawiając na Saula Alvareza trafiła w dziesiątkę, przynajmniej z biznesowego punktu widzenia. Amerykańsko-meksykański pojedynek pobił niemal wszystkie dotychczasowe rekordy boksu zawodowego, przynosząc ponad 200 milionów dolarów zysku (m.in. 150 milionów z 2,2 mln zamówień pay-per-view, 20 milionów z biletów), z czego niemal połowa mogła trafić na konto Mayweathera. Szkoda, że równie wielkich emocji co księgowi nie przeżyli kibice, bo Floyd dominował od pierwszego do ostatniego gongu.

3. Manny Pacquiao – Brandon Rios
24 punkty (9, 8, 7), 24 listopada, Makau, waga półśrednia, Pacquiao na punkty (120:108, 119:109, 118:108). Cele Manny’ego Pacquiao były oczywiste – wrócić w wielkim stylu po straszliwym nokaucie, jaki rok wcześniej zafundował mu Juan Manuel Marquez i udowodnić, że wciąż należy do najlepszych na świecie bez podziału na kategorie. Plan się powiódł. Głową Brandona Riosa wstrząsnęło aż 241 ciosów (łącznie „Pacman” trafił 281 razy, 223 uderzenia zaliczono do mocnych). 35-letni mańkut z Filipin imponował pracą nóg i zejściami z linii ciosu, błyskawicznymi kombinacjami rozpoczynanymi z prawej ręki, a najpiękniejszy był bezpośredni lewy prosty, którym wielokrotnie „całował” rywala w nos. Zabrakło jedynie nokautu, co niektórych skłoniło do wniosku, że Pacquaio nie posiada już tak niszczycielskiej mocy jak w latach 2005-11. Ważne, że nie widać poważnych konsekwencji ciężkiego nokautu z rąk Marqueza.

4. Timothy Bradley – Rusłan Prowodnikow
24 punkty (7, 8, 9), 16 marca, Carson, o tytuł WBO w wadze półśredniej, Bradley na punkty (115:112, 114:113, 114:113). Walka Timothy’ego Bradleya z Rusłanem Prowodnikowem otwiera większość zestawień najlepszych w 2013 roku i z takim wyborem trudno polemizować, bo emocji w Kalifornii było co niemiara. Warto jednak pamiętać, że przed 16 marca na rosyjskiego pretendenta mało kto stawiał (Bradley był faworytem, nawet w stosunku 5:1), na liście jego rywali próżno było szukać budzących respekt nazwisk, a wielu uznawało go wręcz za niegodnego walki o tytuł. Tego typu opinie musiały zostać zweryfikowane najpóźniej po 2. rundzie. Bradley rozpoczął tak, jak gdyby chciał raz na zawsze zamknąć usta krytykującym werdykt wygranej przez niego konfrontacji z Mannym Pacquiao. Nie unikał wymian, czego o mało nie przypłacił szybką porażką przez nokaut. Po sierpowych Prowodnikowa słaniał się i upadł już w 1. rundzie (sędzia akurat nie liczył), a kryzys przechodził jeszcze w kolejnej. Później był już rozsądniejszy, sam odpłacił się rywalowi 218 ciosami zaliczanymi do mocnych, ale zagrożenie nie minęło do samego końca. Dość powiedzieć, że Rosjanin doprowadził do nokdaunu 13 sekund przed końcem 12. rundy…

5. Danny Garcia – Lucas Matthysse
24 punkty (8, 8, 8), 14 września, Las Vegas, o tytuły WBA i WBC w wadze junior półśredniej, Garcia na punkty (115:111, 114:112, 114:112). Konfrontacja dwóch najlepszych pięściarzy kategorii junior półśredniej. Kroczący od nokautu do nokautu Lucas Matthysse (32 w 37 walkach), szczególnie po majowej demolce na Lamoncie Petersonie, stał się postrachem wagi z limitem 140 funtów (ok. 63,5 kg). Argentyńskiego bombardiera nie mógł się obawiać jej lider, 25-letni Garcia, któremu uznanie przyniósł przede wszystkim efektowny nokaut na Amirze Khanie. W pierwszych rundach nie było tylu fajerwerków, ilu można się było spodziewać, ale w końcówce dramaturgii nie zabrakło. Na półmetku prowadził 31-letni Matthysse (naszym zdaniem wygrał 4 z 6 rund), lecz od 7. odsłony walczył z opuchlizną wokół prawego oka. W kolejnej niewiele już na nie widział, przez co w rundach 7-10 lepszy był obrońca pasów. W 11. posłał pretendenta na deski, lecz ten jeszcze poderwał się do ataku. Miała to być jedynie przystawka, ale okazała się bardziej pożywna niż zaserwowane kilkadziesiąt minut później danie główne, starcie Mayweather – Alvarez.

6. Marcos Rene Maidana – Adrien Broner
24 punkty (8, 8, 8), 14 grudnia, San Antonio, o tytuł WBA w wadze półśredniej, Maidana na punkty (117:109, 115:109, 115:110). Zdaje się, że przebieg i rezultat żadnej innej walki w 2013 roku nie spowodował uśmiechu na twarzach tylu kibiców. Nad wyraz bezczelny w ringu i poza nim Adrien Broner, zdobywając tytuł w trzeciej wadze (półśredniej, wcześniej był mistrzem w superpiórkowej i lekkiej, a ma dopiero 24 lata) wkroczył do „10″ najlepszych bez podziału na kategorie i zdążył się ogłosić następcą Floyda Mayweathera Jr. Okazało się, że jest co najwyżej jego marną kopią. 30-letni Marcos Rene Maidana ośmieszył go w ringu (Amerykanin był liczony w 2. i 8. rundzie) do tego stopnia, że po werdykcie Broner opuścił go w pośpiechu i ze łzami w oczach. Wynik czytelnicy „The Ring” uznali za największe zaskoczenie roku, a w głosowaniu na powrót roku zwyciężył Argentyńczyk, dystansując nawet Manny’ego Pacquiao.

7. Rusłan Prowodnikow – Mike Alvarado
23 punkty (7, 7, 9), 19 października, Denver, o tytuł WBO w wadze junior półśredniej, Prowodnikow przez RTD po 10. rundzie. Po elektryzującym starciu z Timothym Bradleyem w wadze półśredniej (66,7 kg) Rusłan Prowodnikow wrócił do niższej kategorii (63,5), aby zmierzyć się z równie bezkompromisowym jak on sam Mike’em Alvarado, opromienionym zwycięskim rewanżem nad Brandonem Riosem. W Denver, rodzinnym mieście 33-letniego Alvarado, rywale nie żałowali sobie razów, szczególnie tych najmocniejszych. „Syberyjski Rocky” wyprowadzał ich średnio 40 na rundę (razem 404, 168 doszło celu), obrońca tytułu o dziesięć mniej (299, 137 skutecznych). Dla Alvarado to było zbyt dużo i w obawie o zdrowie poddał się po 10. starciu. Nie można mieć do niego pretensji, bo przewaga Rosjanina stawała się coraz bardziej niebezpieczna…

8. Floyd Mayweather Jr – Robert Guerrero
23 punkty (8, 8, 7), 4 maja, Las Vegas, o tytuł WBC w wadze półśredniej, Mayweather na punkty (117:111, 117:111, 117:111). Pierwszy występ Floyda Mayweathera Jr po podpisaniu kontraktu z telewizją Showtime na sześć walk, za które łącznie może zarobić ponad 300 milionów dolarów. Na starcie z mistrzem 30-letni Robert Guerrero zapracował w zażartym boju z Andre Berto, lecz Floyd to zupełnie inna półka. Imponował pracą nóg, dzięki której nie dał się zepchnąć na liny, świetną defensywą, refleksem i precyzyjnymi kontrami.

9. Carl Froch – Mikkel Kessler II
23 punkty (7, 8, 8), 25 maja, Londyn, o tytuły IBF i WBA w wadze superśredniej, Froch na punkty (118:110, 116:112, 115:113). Tego wieczoru Londyn żył nie tylko finałem Ligi Mistrzów, ale i pojedynkiem wielkich wojowników, w rankingach najlepszych w wadze superśredniej ustępujących jedynie fenomenalnemu Andre Wardowi. Carl Froch, niespełna 36-letni finalista turnieju Super Six (w finale pokonał go właśnie Ward), mógł zrewanżować się młodszemu o dwa lata Mikkelowi Kesslerowi za przegraną na punkty w początkowej fazie wspomnianych zawodów. W 2010 roku Duńczykowi mogły nieco pomóc ściany, lecz tym razem atut własnego podwórka posiadał Brytyjczyk. Oglądający byli świadkami kapitalnego widowiska i prawdziwej wojny! Podliczono, że w ciągu całej walki Froch wyprowadził aż 1034 ciosy (86 na rundę, jeden na 2 sekundy!). Ze skutecznością było słabiej (261, przy 194 celnych na 497 Kesslera), lecz mając w pamięci obraz tej potyczki, statystki tak naprawdę schodzą na drugi plan. Tę walkę po prostu trzeba zobaczyć, podobnie jak listopadowe, dość szczęśliwie wygrane przez Frocha starcie z George’em Grovesem.

10. Guillermo Jones – Denis Lebiediew
23 punkty (6, 7, 10), 17 maja, Moskwa, o tytuł WBA w wadze junior ciężkiej, Jones przez KO w 11. rundzie. Kiedy dla polskich kibiców, po nadzwyczaj łatwej dla Aleksandra Powietkina potyczce z Andrzejem Wawrzykiem emocje już się skończyły, piekło na moskiewskim ringu dopiero miało się rozpętać. 41-letni Guillermo Jones nie bronił tytułu WBA od 2011 roku, aż federacja pozbawiła go pasa na recz Denisa Lebiediewa. Młodszy o siedem lat Rosjanin, mający w dorobku zwycięstwa nad Aleksandrem Aleksiejewem i Royem Jonesem Jr oraz minimalnie przegraną walkę z Marco Huckiem, uchodził za faworyta. Jego sierpowe omal nie oderwały głowy rywala od szyi, a Jones nadal stał na nogach. Stał i oddawał – na tyle skutecznie, że od 4. rundy gospodarz walczył z zamkniętym prawym okiem, a opuchlizna z czasem przybrała wręcz karykaturalną formę. Narożnik mistrza ani myślał przerywać walki. Nie wytrzymał pięściarz. W połowie 11. starcia Lebiediew padł na kolana i nie miał już sił, aby powstać. Weteran z Panamy przeszedł samego siebie. Wkrótce okazało się, że walczył na dopingu.

11. Guillermo Rigondeaux – Nonito Donaire
22 punkty (7, 9, 6), 13 kwietnia, Nowy Jork, o tytuły WBA i WBO w wadze superkoguciej, Rigondeaux na punkty (116:111, 115:112, 114:113). Dwukrotny mistrz olimpijski (2000, 2004) Guillermo Ringondeaux kontra Nonito Donaire, zawodowy mistrz świata w czterech wagach (musza, supermusza, kogucia, superkogucia). Kubańczyk był liczony w 10. rundzie, ale udowodnił, że doskonały amator może być doskonałym zawodowcem.

12. Mike Alvarado – Brandon Rios II
22 punkty (6, 7, 9), 30 marca, Las Vegas, o tymczasowy tytuł WBO w wadze junior półśredniej, Alvarado na punkty (115:113, 115:113, 114:113). Starcie Amerykanów o meksykańskich korzeniach znowu znalazło się w naszym rankingu, bo znowu było prawdziwym dreszczowcem. Mike Alvarado zrewanżował się Brandonowi Riosowi i zgotował mu pierwszą porażkę w karierze, tak jak rywal jemu pół roku wcześniej.

13. Władymir Kliczko – Aleksander Powietkin
22 punkty (9, 8, 5), 5 października, Moskwa, o tytuły IBF, WBA i WBO w wadze ciężkiej, Kliczko na punkty (119:104, 119:104, 119:104). Starcie mistrzów olimpijskich z 1996 (Ukrainiec) i 2004 roku (Rosjanin) wreszcie doszło do skutku. Władymir Kliczko aż cztery razy posłał Aleksandra Powietkina na deski, ale skrytykowano go za nagminne klinczowanie.

14. Adonis Stevenson – Chad Dawson
21 punktów (7, 8, 6), 8 czerwca, Montreal, o tytuł WBC w wadze półciężkiej, Stevenson przez KO w 1. rundzie. Jeden z najbardziej spektakularnych nokautów roku. Kolejnymi zwycięstwami (Tavoris Cloud, Tony Bellew) Adonis Stevenson udowodnił, że rozbicie Chada Dawsona w niewiele ponad minutę nie było dziełem przypadku.

15. Sergio Martinez – Martin Murray
21 punktów (7, 8, 6), 27 kwietnia, Buenos Aires, o tytuł WBC w wadze średniej, Martinez na punkty (115:112, 115:112, 115:112). Idol Argentyńczyków, po jedenastu latach i serii walk w Hiszpanii, Wielkiej Brytanii i USA, wrócił do stolicy kraju, aby na 50-tysięcznym stadionie pokonać Martina Murraya. 38-latek pozostaje królem wagi średniej, ale na plecach musi czuć oddech Giennadija Gołowkina.

Opracował: Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

2013 – ROKIEM PRAWDY O POLSKIM BOKSIE ZAWODOWYM

diablo01

W odróżnieniu od kilku poprzednich lat, które można by określić jako czas niewykorzystanych szans i straconych okazji, rok 2013 stanowił dla polskiego boksu zawodowego test prawdy. Wielu bokserów do tej pory legitymujących się nieskazitelnymi (lub prawie nieskazitelnymi) bilansami wypracowanymi w oparciu o starcia z kiepskiej jakości rywalami tym razem zostało poddanych ostrym ringowym egzaminom. Większość tym sprawdzianom nie podołała, wykładając się na pierwszej poważnej przeszkodzie. Prawda o polskim boksie okazała się więc bardzo bolesna, ale chyba nie warto było dłużej opierać optymizmu na złudzeniach.Dobrze w roku 2013 wypadli Krzysztof Włodarczyk, Andrzej Fonfara, Artur Szpilka i Łukasz Janik. Źle lub fatalnie Mateusz Masternak, Andrzej Wawrzyk, Albert Sosnowski, Grzegorz Proksa, Dariusz Sęk, Paweł Głażewski, Przemysław Majewski i Rafał Jackiewicz. Bilans poważnych walk jest więc jednoznacznie ujemny. Pozostali albo trudnych wyzwań nie doczekali, albo też całkowicie zmarnowali rok kariery (ze swojej lub nieswojej winy).

Waga piórkowa

Kamil Łaszczyk jest niewątpliwie sporym talentem. W 2013 ten 22-letni zawodnik odniósł 4 zwycięstwa, z których najcenniejsza była wygrana nad rutynowanym Białorusinem Andriejem Isajeuem. Chcąc jednak poznać prawdziwą wartość Łaszczyka, należy go skonfrontować z dużo lepszymi rywalami. W 2014 stanowczo będzie na to pora.

Waga półśrednia

Rutynowany Rafał Jackiewicz w kategorii półśredniej to już bokser schyłkowy. W kwietniu 2013 otrzymał ostatnią już chyba szansę dokonania czegoś dużego w boksie, a konkretnie pokonania Leonarda Bundu w pojedynku o pas EBU. Niestety, wyprawa do Rzymu skończyła się fatalnie, przy czym bardziej od porażki przed czasem z doskonałym rywalem bolał chyba brak ambicji wykazany w tej walce przez Polaka. W dalszej części roku Jackiewicz wygrał 2 walki, ale to już chyba jego łabędzi śpiew na bokserskim ringu. On sam coś wspominał o spróbowaniu szczęścia w MMA. Łukasz Maciec w najważniejszej walce uległ 43-letniemu Gianluce Branco, co pokazało dystans, jaki dzieli go od chociażby bardzo szerokiej czołówki. Dwa późniejsze zwycięstwa nad Koivulą i Karepetianem zasługują jednak na uznanie i pozwalają mieć odrobinę nadziei na przyszłość.

Waga junior średnia

Za objawienie roku można uznać 20-letniego Patryka Szymańskiego. Odniósł 4 zwycięstwa, z czego 2 przed czasem. Ostatnie z nich nad rutynowanym Włochem Francesco Di Fiore w limicie wagi junior średniej i chyba w tej kategorii należy widzieć przyszłość młodego polskiego boksera. Szymański to największy talent młodego pokolenia w polskim boksie i na razie powinien być prowadzony ostrożnie. Damian Jonak po dwóch dobrych sezonach zanotował gorszy rok. W 2013 wystąpił w ringu tylko 2 razy. Pokonał Maxa Maxwella i Krisa Carslawa, ale swoją formą nie zachwycił. Być może obniżka lotów 30-letniego już niepokonanego dotąd polskiego boksera to efekt rozczarowania brakiem większych wyzwań na miarę jego talentu i ambicji. W każdym razie w 2014 szansa dla Jonaka powinna być jednym z priorytetów dla grupy UKP.

Waga średnia

Grzegorz Proksa to jeden z największych polskich przegranych w 2013. Porażka naszego 29-letniego reprezentanta na ringu w Jacksonville z tak klasowym rywalem, jak Sergio Mora nie jest żadną tragedią i ujmą na honorze, ale bardziej martwi chaotyczny styl boksu Polaka, który zaprowadził go w ślepą uliczkę. Na dodatek Proksa chyba pogubił się pod względem szkoleniowym i organizacyjnym, czego efektem jest trwający już ponad pół roku brak aktywności. Trzeba mieć nadzieję, że ten utalentowany pięściarz odnajdzie swoją drogę w boksie i zacznie znowu odnosić sukcesy. Przemysław Majewski po zwycięstwie nad Jamaalem Davisem nie sprostał w Danii tamtejszemu prospektowi Patrickowi Nielsenowi. Druga porażka w ciągu 3 lat przekreśliła chyba nadzieje na odniesienie dużego sukcesu w zawodowym boksie. W styczniu 2014 nasz 34-letni bokser dostanie jeszcze jedną, choć raczej iluzoryczną szansę. W Atlantic City zmierzy się z bardzo mocno bijącym Curtisem Stevensem. Bardzo prawdopodobna porażka oznacza dla Majewskiego perspektywę dalszego boksu w charakterze journeymana. 24-letni Maciej Sulęcki w 2013 boksował na krajowych ringach i głównie z krajowymi rywalami. Odniósł 4 zwycięstwa, prezentując bardzo dobre umiejętności techniczne i niestety tzw. watę w pięściach. Pomimo tego mankamentu Sulęcki jest obiecującym pięściarzem i powinien stopniowo mierzyć się z coraz lepszymi przeciwnikami.

Waga półciężka

Boksujący w USA Andrzej Fonfara miał kolejny, piąty już z rzędu bardzo dobry rok. Co prawda z przyczyn formalnych stracił posiadany pas IBO, ale zanotował 2 efektowne zwycięstwa przez nokaut, z których zwłaszcza pokonanie Gabriela Campillo miało swoją wymowę. Polski Książę umocnił swą pozycję w czołówce wagi półciężkiej i wiele wskazuje na to, że w przyszłym roku stanie do wali o jeden z pasów mistrza świata. Fonfara wybił się już chyba na miejsce numer 2 (za Diablo Włodarczykiem) w polskim boksie zawodowym, ale nadal czeka go sporo pracy nad poprawą niektórych elementów sztuki bokserskiej (technika, zwłaszcza w obronie). Dobra passa Pawła Głażewskiego została brutalnie przerwana w czerwcu 2013 za sprawą Hadillaha Mouhamediego. Reprezentujący Francję solidny, aczkolwiek nie wybitny bokser wygrał z Głazem przed czasem i boleśnie obnażył jego liczne braki. Głażewski wrócił na ring w grudniu, pokonując Andreja Salachudzinaua z Białorusi, ale chyba trudno liczyć, że w przyszłości osiągnie on poziom wyższy, niż solidnego średniaka. Z dużymi stratami przeszedł przez 2013 także najbardziej obiecujący bokser z grupy Andrzeja Gmitruka, a mianowicie Dariusz Sęk. Wprawdzie na początku roku odnotował dwa zwycięstwa, ale w czerwcu uległ w Berlinie dość prymitywnemu, choć silnemu fizycznie Robertowi Woge. Sęk wyłożył się więc na pierwszym trudniejszym rywalu i stracił status niepokonanego boksera. Co gorsza, od pół roku jest nieaktywny i nic nie słychać o jego dalszych planach. Podobny los spotkał też również wcześniej niepokonanego Macieja Miszkinia, z tym że on wywrócił się na 18-letnim nowicjuszu Vincencie Feigenbutzu, co świadczy, że raczej powinien dać sobie spokój z dalszym uprawianiem boksu. Niestety, tę smutną wyliczankę należy uzupełnić o dwa kolejne nazwiska. Jeden z największych talentów polskiego boksu, Dawid Kostecki kolejny rok zamiast na ringu spędził w więzieniu. Słuch zaginął natomiast o Grzegorzu Soszyńskim, który jeszcze pod koniec 2012 przymierzał się bezskutecznie do walki o pas mistrzowski WBO z Nathanem Cleverlym. Jeżeli oznacza to koniec kariery Soszyńskiego, to jest to duża bezpowrotna strata dla polskiego boksu.

Waga cruiser

Dla Krzysztofa Włodarczyka rok 2013 był przełomowy. Po dramatycznej walce zwyciężył w Moskwie groźnego Rachima Czachkijewa, a następnie bez trudu poradził sobie ze starym rywalem Giacobbe Fragomenim. Diablo nie tylko obronił pas mistrza świata WBC, ale wobec słabszej postawy innych czołowych polskich bokserów, stał się bezsprzecznym numerem 1 polskiego boksu zawodowego. Włodarczyk wreszcie uwierzył we własne duże możliwości, a wraz z nim uwierzyli jego trener, promotor, a przede wszystkim kibice, którzy długo mieli mu za złe niemrawą postawę w kilku pojedynkach. Jedyny polski mistrz świata znajduje się obecnie w życiowej formie i w 2014 powinien stoczyć możliwie jak najwięcej walk z wysokiej klasy rywalami. Na pewno za to nie może zapisać na plus mijającego roku Paweł Kołodziej. Stoczył wprawdzie 3 zwycięskie walki, ale nie zachwycił. Nasz „wieczny prospekt” zrobił spory krok w tył w porównaniu do formy, jaką reprezentował 2-3 lata wcześniej. Był wolny,nie wyczuwał dystansu, dużo inkasował i nawet bywał zagrożony w starciach z przeciwnikami, których powinien szybko zmieść z ringu. Na domiar złego Harnaś odrzucił ofertę pojedynku z Ilungą Makabu, co spotkało się z ostrą krytyką ze strony kibiców. W zamian uzgodniono jego występ w eliminatorze IBF przeciwko Mirko Larghettiemu. Zarówno sam bokser, jak i jego sponsor zdają sobie chyba sprawę, że 2014 to czas najwyższy na poważny sprawdzian i atak na któryś z mistrzowskich pasów. Dużo więcej powodów do zadowolenia może mieć trzeci cruiser ze stajni panów Wasilewskiego i Wernera, Łukasz Janik. Oprócz pokonania kilku rywali nie najwyższych lotów, bokser z Jeleniej Góry zaliczył w 2013 pojedynek o wakujący pas IBO w Nowym Jorku z czołowym pięściarzem kategorii cruiser Olą Afolabim. Janik przegrał na punkty stosunkiem dwa do remisu, ale pokazał się z bardzo dobrej strony, co dobrze rokuje na przyszłość. Dla Krzysztofa Głowackiego po bardzo dobrym roku 2012, 2013 był trochę gorszy. Bokser obecnie promowany przez Tomasza Babilońskiego wygrał wprawdzie 3 walki ( z czego 2 przed czasem), ale z niezbyt wymagającymi przeciwnikami i w nie do końca dobrym stylu. Nadal zawodziła w wykonaniu Głowackiego technika, a na samej sile ciosu trudno daleko zajechać. Również temu bokserowi przydałby się w 2014 poważny sprawdzian. Postawa Mateusza Masternaka to z kolei największa klęska polskiego boksu w 2013. O tym, że coś niedobrego dzieje się z Mateuszem widać było już od połowy 2012, a zwycięski pojedynek z Seanem Corbinem w kwietniu 2013 obawy te tylko pogłębił. Wszyscy liczyli jednak na sukces naszego najbardziej utalentowanego prospekta w październikowej wyprawie do Moskwy na walkę z Grigorijem Drozdem. Niestety, Mateusz przegrał i to w dodatku przed czasem, tracąc przy tej okazji pas EBU. Wyszło na jaw, że nasz bokser był do tego pojedynku zupełnie nie przygotowany, a jego współpraca z trenerem Andrzejem Gmitrukiem od dawna układała się bardzo źle. Na szczęście grupa Sauerlanda nie postawiła krzyżyka na Masterze i być może odrodzi się w 2014 pod kierunkiem nowego trenera Piotra Wilczewskego. Na koniec warto jeszcze wspomnieć o Izuagbe Ugonohu. W lutym 2013 pokonał z dużym trudem Łukasza Rusiewicza i od tej pory pozostaje nieaktywny. Chyba tylko on sam wie, czy polscy kibice mogą nadal liczyć na rozwój jego talentu.

Waga ciężka

Niewątpliwie wypada zacząć od Tomasza Adamka, do niedawna uważanego nie tylko za najlepszego polskiego boksera wagi ciężkiej, ale także bez podziału na kategorie wagowe. W moim odczuciu Adamek w 2013 stracił to zaszczytne miejsce na rzecz Krzysztofa Włodarczyka, a rok może uznać za stracony. Stoczył w nim tylko jedną walkę, pokonując na punkty kiepsko przygotowanego (zastępstwo w ostatniej chwili za Tony’ego Grano) journeymana Dominicka Guinna. Były przymiarki do walk z Pulewem, Jenningsem i Głazkowem, ale z różnych powodów nic z nich nie wyszło. Adamek skończył 37 lat, a jego kariera zabrnęła trochę w ślepą uliczkę. Szanse na kolejnego title shota w wadze ciężkiej są znikome, a i perspektywy innych finansowo wartościowych pojedynków w tej kategorii nie przedstawiają się różowo. Mając przed sobą już niewiele czasu, Adamek powinien raczej pomyśleć o powrocie do wagi cruiser i zwieńczeniu kariery próbą odzyskania jakiegoś mistrzowskiego pasa w swojej naturalnej kategorii. Zupełnie rok 2013 zmarnował Mariusz Wach, który nie walczył ani razu. Wprawdzie po ciężkim boju z Władimirem Kliczko Wachowi niewątpliwie należał się dłuższy wypoczynek, ale już w drugiej połowie roku trzeba było stoczyć co najmniej walkę na przetarcie. Wach tego nie zrobił, a poza tym odrzucił propozycję walki z Bryantem Jenningsem w styczniu 2014, w wyniku czego naraził się na konflikt z promotorem i ostracyzm kibiców. Moim zdaniem, propozycja z USA nie była szczególnie atrakcyjna finansowo i sportowo dla Wacha, ale odrzucając ją, należało mieć w zanadrzu jakiś plan B. Tymczasem wygląda na to, że nasz 34-letni już bokser na dziś dzień zupełnie nie wie, co będzie dalej robił, a ciągłe nieporozumienia z promotorem nie wróżą dobrze jego dalszej karierze. Albert Sosnowski zaczął i jednocześnie zamknął rok 2013 fatalnym występem w Prizefighterze (porażka przed czasem z weteranem Martinem Roganem). Od lutego 2013 jest nieaktywny, a z szeroko zakrojonych planów pojedynku z Krzysztofem Włodarczykiem w pierwszych miesiącach 2014 nic ostatecznie nie wyszło. Być może oznacza to dla Alberta definitywny koniec sportowej aktywności. Andrzej Wawrzyk jako piąty Polak dostąpił zaszczytu stoczenia walki o pas mistrzowski w wadze ciężkiej, jednak jego występ w Moskwie przeciwko Aleksandrowi Powietkinowi zakończył się kompletną klapą (przegrana przez tko w 3 rundzie). Od maja 2013 nieaktywny i chyba także bez pomysłu na dalszą karierę. Jak niejednokrotnie wcześniej wspominałem, słaba psychika i niedostatek siły fizycznej dyskwalifikują Wawrzyka jako prospekta wagi ciężkiej. Z drugiej strony, jego wysokie umiejętności techniczne w połączeniu z ładnie wyglądającym bilansem otwierają mu bardzo atrakcyjne perspektywy finansowe w charakterze sparringpartnera i journeymana. Artur Szpilka dostarczył polskim kibicom boksu najwięcej emocji i radości spośród wszystkich polskich bokserów wagi ciężkiej. Dwie zwycięskie ringowe wojny z Mike’iem Mollo i dwie inne wygrane, z Tarasem Bidenką i Brianem Minto to całkiem ładny bilans 2013, pomimo kontuzji w drugiej połowie roku. Szpilka nie zadowala się nabijaniem bilansu na przeciętniakach i wywalczył sobie prawo do pojedynku z Jenningsem w miejsce Wacha. Będzie to dla niego bardzo trudny egzamin, tym bardziej, że nawet dotychczasowe walki zakończone efektownymi nokautami w dalszym ciągu obnażają liczne braki naszego młodego boksera, przede wszystkim w obronie. Krzysztof Zimnoch obok medialnych potyczek ze Szpilką stoczył w 2013 cztery pojedynki, w których pomimo zwycięstw nie zaprezentował się zbyt dobrze. Walki z Oliverem McCallem, a nawet z Mateuszem Malujdą i Arturem Bińkowskim wykazały, że bokserski potencjał zawodnika z Białegostoku nie jest zbyt duży. Doprowadzenie do mocno medialnie nagłośnionego pojedynku ze Szpilką to najwyższy cel, jaki jest do osiągnięcia dla Zimnocha. Na arenie międzynarodowej z poważnymi rywalami nie widzę dla niego większych szans. Marcin Rekowski był w 2013 bardzo aktywny. Stoczył 6 walk i prawie wszystkie wygrał przed czasem, co doprowadziło go do optycznie imponującego bilansu. Rekowski to bokser dość zaawansowany wiekowo i mocno ograniczony przez raczej skromne warunki fizyczne. Jednak jego bardzo dobra technika pozwala mimo wszystko widzieć w nim pięściarza bardziej perspektywicznego od Zimnocha. Fajerwerków z tej strony chyba się nie doczekamy, ale na kilka dobrych pojedynków z wartościowymi rywalami zapewne możemy w przyszłości liczyć.

Mimo ogólnie złego dla polskiego boksu roku można było zauważyć pewne zjawiska pozytywne. Przede wszystkim w działalności największej polskiej grupy bokserskiej Andrzeja Wasilewskiego i Piotra Wernera, czyli Ulrich Knockout Promotions. Po wielu latach zasłużonej krytyki, tym razem głównemu rozdającemu w polskim boksie Andrzejowi Wasilewskiemu należą się słowa uznania. Jego grupa wreszcie działa tak, jak powinien działać w pełni profesjonalny i fachowy team. W miejsce prowincjonalnych gal boksu, na których ku uciesze gawiedzi polscy bokserzy taśmowo demolowali zagranicznych słabeuszy, zobaczyliśmy w 2013 wielu bokserów UKP rywalizujących z rywalami najwyższej klasy na ringach USA i Rosji. Z innych promotorów można też pochwalić Tomasza Babilońskiego i Mariusza Kołodzieja, a z trenerów Fiodora Łapina. Natomiast źle wiodło się tym razem Andrzejowi Gmitrukowi i to zarówno w roli promotora, jak i trenera, co chyba wynikało z nadmiaru różnych funkcji, jakie wziął na siebie. Miejmy nadzieję, że ten bardzo zasłużony dla polskiego boksu fachowiec szybko powróci na ścieżkę sukcesu. Trzeba także odnotować debiut w roli trenera Piotra Wilczewskiego, aczkolwiek za wcześnie jeszcze na jego ocenę.

Korzystnym zjawiskiem było też odejście od głupiej i obłudnej zasady, że „Polak nie powinien walczyć z Polakiem”. Polscy kibice boksu wreszcie mogli obejrzeć kilka krajowych konfrontacji, co prawda nie tych potencjalnie najciekawszych, ale zawsze. Ważne, że krajowa rywalizacja w zawodowym boksie wreszcie się zaczęła, z czego można oczekiwać samych korzyści na przyszłość. Niestety zaczęły się też pojawiać pierwsze oznaki „kryzysu demograficznego”. Na miejsce bokserów kończących karierę nie ma dopływu nowych młodych talentów. To całkiem zrozumiałe, jeżeli weźmie się pod uwagę, że w latach 80. (pokolenie będące aktualnie u szczytu możliwości sportowych) rodziło się w Polsce dwukrotnie więcej dzieci, niż w latach 90. (pokolenie rozpoczynające karierę sportową). Brak także w polskim zawodowym boksie jednoznacznie pozytywnych wzorców sukcesu sportowego i finansowego, które mogłyby przyciągnąć młodych do uprawiania tego sportu, tak jak się to stało np. w skokach narciarskich, gdzie obecne sukcesy to pokłosie osiągnięć Adama Małysza.

Opracował: Dariusz Chmielarski, bokserzy.cba.pl

KAROLINA KOSZEWSKA: JEŚLI POJAWI SIĘ FINANSOWO CIEKAWA PROPOZYCJA, TO WRÓCĘ!

W imieniu Wojciecha Czuby zapraszamy do lektury wywiadu z jedną najbardziej utytułowanych zawodniczek w naszym kraju. Karolina Koszewska (Łukasik) to zawodowa mistrzyni świata WIBF, GBU, WBA i WBC Inter. Na ringach amatorskich zdobyła mistrzostwo, wicemistrzostwo i brązowy medal Mistrzostw Europy w boksie. Natomiast w kickboxingu osiągnęła praktycznie wszystko, mając w swojej kolekcji złote, srebrne i brązowe medale z MŚ, ME i PŚ.  Od niedawna jest szkoleniowcem prowadzącym zajęcia w Klubie Bokserskim FENIX na Torwarze w Warszawie.

- Cześć Karolina! Powiedz nam jak to się stało, że założyłaś rękawice bokserskie i weszłaś do ringu?
Karolina Koszewska: Cześć. Pasją do boksu zaraził mnie mój tata, który w młodości sam trenował, a poza tym jest wielkim kibicem pięściarstwa. Zaczynałam swoją przygodę ze sportami walki od kickboxing gdyż w tamtym okresie nie istniał boks kobiet, ale zawsze wiedziałam że techniki ręczne są mi bliższe.

- Twoje pierwsze bokserskie wspomnienie, które najbardziej utkwiło Ci w pamięci?
KK: Pamiętam dzień, kiedy miałam okazję spotkać osobiście swojego idola, Darka Michalczewskiego. Było to dla mnie niesamowite przeżycie móc rozmawiać z bokserem, którego wcześniej mogłam tylko podziwiać w telewizji, oglądając jego wspaniałe walki.

- Twoje najcenniejsze zwycięstwo, triumf z którego jesteś najbardziej dumna?
KK: Moim najcenniejszym medalem jest złoto z mistrzostw Europy. Aby go zdobyć musiałam pokonać w pierwszej walce Rosjankę – późniejszą mistrzynię świata, a potem już było z górki – druga walka z Turczynką i finał z Norweżką.

- Czy możesz o sobie powiedzieć, że jesteś spełnioną zawodniczką?
KK:  Myślę że  od strony sportowej jestem spełniona w 200 %, w życiu prywatnym również – mam kochającą rodzinę, męża i dwóch synów.

- Czy definitywnie zakończyłaś już swoją karierę?
KK: Nie. Jeżeli pojawi się jakaś ciekawa propozycja pod względem finansowym, to wejdę jeszcze do ringu.

- Wracając jeszcze do wspomnień, powiedz która rywalka była tą najtrudniejszą i dlaczego?
KK: Z perspektywy czasu uważam, że wszystkie moje przeciwniczki wcale nie były takie wymagające. Minęło pięć lat od mojej ostatniej walki i przez ten czas dużo myślałam na temat boksu, moich wcześniejszych walk i przeciwniczek. Dzisiaj uważam, że większość tych walk powinnam kończyć przed czasem, a nie działo się tak ponieważ nie byłam w pełni dojrzałą psychicznie zawodniczką. Wszelkie trudności jakie napotykałam podczas walk nie były spowodowane wysoką klasą moich rywalek. Czasami powodem było złe przygotowanie fizyczne, innym razem nie przestrzeganie sportowego trybu życia, bądź złe nastawienie psychiczne.

- Za czym na pewno nie tęsknisz, jeśli chodzi o boks i kickboxing?
KK: Nie ma takiej rzeczy. Wszystkie chwile związane ze sportem wspominam bardzo dobrze. Brakuje mi zgrupowań, zawodów i treningów pod okiem mojego trenera Krzysztofa Kosedowskiego.

- Co sprawiło, że tak wiele osiągnęłaś w sportach walki: talent, ambicja, czy może ciężka praca?
KK: Wszystko po trochu. Talent, ambicja i ciężka praca to nieodzowne elementy składające się na sukces. Dodam do tego jeszcze wiedzę na temat boksu, którą przekazał mi mój pierwszy trener Kosedowski.

- Boks czy kickboxing – gdybyś musiała wybierać, na który sport byś postawiła?
KK: Oczywiście na boks. Jest to dla mnie sport bardziej przejrzysty.

 - Pracujesz teraz jako trenerka. Jak się czujesz z tej „drugiej strony”? Jest łatwiej czy trudniej?
KK: Początki były trudne. Ciężko było mi wychwytywać błędy i poprawiać moich podopiecznych, jednak po paru miesiącach doszłam do wprawy. Przyznaję, że nie jest to praca tak lekka, łatwa i przyjemna jak mi się kiedyś wydawało. Dzisiaj wiem ile natrudzić musieli się moi trenerzy, aby nauczyć mnie boksu.

- Twoje plany na najbliższą przyszłość?
KK: Na razie koncentruję się na pracy w Klubie Bokserskim FENIX, a moim marzeniem jest wychowywać mistrzów.

- Dziękuję bardzo za rozmowę i życzę powodzenia!
KK: Dziękuję i pozdrawiam czytelników.

Rozmawiał: Wojciech Czuba

Fotografie: Karolina Koszewska

karolina_fenix

PEWNE ZWYCIĘSTWA POLAKÓW W RADOMIU. DRAMATYCZNA WALKA MAĆCA Z KARAPETJANEM

radom_575

W głównej walce wieczoru „Windoor Radom Boxing Night” w Radomiu Michał Syrowatka (7-0, 1 KO) w dobrym stylu wypunktował Aboubekera Bechelaghema (8-5-1, 0 KO) na dystansie ośmiu rund. Początek miał być rozpoznawczy według zapowiedzi dzień wcześniej, ale już od pierwszego gongu obaj panowie ostro ruszyli do pracy, wymieniając potężne bomby w półdystansie. W drugiej rundzie Polak wystrzelił prawym prostym, poprawił natychmiast krótkim prawym sierpem, zaznaczając swoją nieznaczną przewagę. Od czwartej przestał się bić z Francuzem, świetną pracą nóg przepuszczał jego chaotyczne ataki i kontrował z dystansu. W końcówce czwartego starciu po uniku trafił bardzo mocnym prawym sierpowym, po którym Bechelaghem był wyraźnie zamroczony. Na dokończenie dzieła zniszczenia zabrakło niestety czasu. Francuz po słabszym okresie powrócił dobrą szóstą odsłoną, ale przede wszystkim dlatego, że Michał znów zaczął się z nim bić. Po uwagach Andrzeja Liczika w narożniku Syrowatka powrócił do tego co robił wcześniej i swoimi nogami zostawiał przeciwnika daleko z tyłu. Sam składał akcje w serie po dwa-trzy ciosy, kilkoma hakami na korpus skarcił za zbyt wysoko podniesione ręce, w ostatnich minutach wyraźnie już górując nad twardym przecież rywalem. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 79:73, 80:72 i 79:73 – wszyscy oczywiście na korzyść Michała.

Michał Cieślak (4-0, 1 KO) wygrał po raz czwarty, ale w końcu przypieczętował bardzo udany dla siebie rok zwycięstwem przed czasem. Ferenc Zsalek (12-39-3, 1 KO) nie przetrwał nawet kilku minut. Promowany przez Tomasza Babilońskiego i Andrzeja Gmitruka młody Polak początkowo skoncentrował się na obijaniu tułowia, dzięki czemu obniżył trochę gardę rywala i już w końcówce pierwszej rundy dzięki temu trafił długim prawym na głowę. W drugiej odsłonie była już prawdziwa demolka. Cieślak podkręcił tempo, swoje ciosy składał w serie złożone z kilku uderzeń i w końcu przełamał Zsaleka, który przyklęknął i dał się wyliczyć do ośmiu. Za moment po kilku bombach znów padł na matę. Sędzia jeszcze puścił walkę, ale po kolejnym mocnym sierpie Włodzimierz Kromka zastopował potyczkę w obawie przed ciężkim nokautem.

Kamil Łaszczyk (15-0, 7 KO) nie miał najmniejszych problemów z rozmontowaniem obrony Laszlo Fekete (8-3, 6 KO). Notowany na trzecim miejscu światowego rankingu federacji WBO wagi piórkowej Polak już po minucie doprowadził do liczenia rywala po długim prawym na dół. Jeszcze przed przerwą złapany przy linach Węgier przyklęknął po raz drugi, ale wyratował go gong. W drugim starciu Łaszczyk znów dwukrotnie przewrócił Fekete – najpierw prawym prostym, a później prawym sierpowym. W trzeciej odsłonie Kamil prawym podbródkowym zafundował Fekete jeszcze piąty i szósty nokdaun, aż w końcu Włodzimierz Kromka zlitował się nad porozbijanym Węgrem i przerwał dalszą egzekucję.

Udanie wypadł debiut Patryka Szymańskiego (9-0, 4 KO) w dywizji junior średniej. Jego ofiarą padł Francesco Di Fiore (16-10-2, 5 KO). Polak natychmiast narzucił rywalowi swoje warunki. Ustawiał o sobie lewym prostym na dystans, a gdy już decydował się skracać odległość, bił ładnymi hakami na korpus oraz prawym podbródkowym. Efektem był pęknięty lewy łuk brwiowy już w pierwszej rundzie. W drugiej oparł się o liny, wpuścił rywala w zasadzkę i skontrował akcją prawy na prawy. Di Fiore „zatańczył” na nogach, a Szymański poczuł krew, doskoczył i zasypał go serią ciosów. Po kilku kolejnych bombach Leszek Jankowiak poddał zamroczonego Włocha.

W trzecim pojedynku gali spotkali się niepokonany dotąd Sasun Karapetjan (5-1, 2 KO) oraz Łukasz Maciec (19-2-1, 4 KO). Od pierwszego gongu było bardzo ciekawie. „Gruby” trafił mocnym prawym sierpowym, ale tuż przed końcem pierwszej rundy rywal odpowiedział swoim lewym sierpowym z kontry. W drugiej odsłonie było identycznie – najpierw Sasun przycelował prawym krzyżowym, lecz Maciec w końcówce znów dosięgnął go obszernym prawym sierpowym. Lepiej poukładany technicznie wydawał się Sasun, jednak szalony pressing Łukasza przyniósł efekt w trzecim starciu. W jego atakach było sporo chaosu, ale pozostawał bardzo aktywny, zyskując nieznaczną przewagę. Maciec dominował również w pierwszej minucie po przerwie, jednak Karapetjan złapał w końcu właściwy rytm w końcówce czwartej rundy, łapiąc przeciwnika na kilka kontr. Znów trudna runda do punktowania była „piątka”. Karapetjan przełamał Maćca kondycyjnie i zasypywał ciosami, ale to Łukasz trafił dwoma najmocniejszymi bombami – prawym podbródkiem i lewym sierpem. Przed ostatnim starciem wydawało się, że spuchnięty Maciec da się zepchnąć, tymczasem wystrzelił na samym początku lewym sierpowym idealnie na szczękę i nieoczekiwanie Leszek Jankowiak liczył Sasuna! „Gruby” rzucił się dokończyć dzieła zniszczenia, trafił jeszcze prawym podbródkiem. Karapetjan szybko doszedł do siebie i wspaniała końcówka była najlepszym podsumowanie tej kapitalnej jak na polskie warunki wojny. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali jednogłośnie – (Kromka) 57:56, (Moszumański) 58:55 i (Kozłowski) 58:57, wszyscy na korzyść Maćca.

Podobnie jak w pierwszym pojedynku polsko-węgierskim Michał Starbała (8-0, 2 KO) także rozprawił się ze swoim przeciwnikiem – konkretnie Zoltanem Kissem (30-17-3, 13 KO), pod koniec drugiej rundy. Polak przewrócił rywala podwójnym prawym sierpem. Ten powstał, jednak po kilku kolejnych ciosach sędzia zastopował Kissa.

Efektownie galę w Radomiu rozpoczął Nikodem Jeżewski (5-0, 4 KO), który w potyczce kategorii cruiser zastopował Viktora Szalai (18-50-4, 4 KO). Węgier od początku schował się za podwójną gardą, więc zawodnik grupy Tymex Boxing Promotion skoncentrował się na ciosach po dole. Już na początku drugiej rundy przewrócił przeciwnika po raz pierwszy. Kilkadziesiąt sekund później bezpośrednim prawym doprowadził oponenta do drugiego nokdaunu i choć ten wstał na osiem, to sędzia Włodzimierz Kromka zastopował walkę, ogłaszając wygraną Polaka przez TKO.

źródło: bokser.org

20131222-ag-radom

ZWYCIĘSTWA POLSKICH PROFI NA ZAGRANICZNYCH RINGACH

opalach

Wczoraj na gali boksu zawodowego w odległej Akrze (Ghana), Przemysław Opalach (14-2, 13 KO) pokonał Maishę Samsona (8-5-2, 4 KO) z Tanzanii. Walka zakończyła się już w drugiej rundzie. Stawką pojedynku były pasy IBF International oraz WBF wagi super średniej. Wg relacji olsztynianina pierwsza runda należała do jego rywala. W drugiej odsłonie Polak zadał podwójny hak na wątrobę, Samson padł na deski i nie był w stanie kontynuować walki. Tuż przed rozpoczęciem imprezy zmieniono jej lokalizację – z potężnego Accra Sports Stadium na trzytysięczną halę. Okazało się również, że stawką pojedynku nie będzie pas WBO African. Organizatorzy tłumaczyli to rezygnacją z walki głównej gwiazdy imprezy.

Dwa dni temu Michał Chudecki (8-0-1, 3 KO) zanotował kolejne zwycięstwo podczas gali w Webster Hall w Nowym Jorku. „TNT” pokonał wysoko na punkty Joshuę Nievesa (2-3, 2 KO) na dystansie sześciu rund. Po ostatnim gongu wszyscy sędziowie widzieli przewagę Polaka w stosunku 60-52. Był to pierwszy występ Chudeckiego po rozwiązaniu kontraktu z grupą Global Boxing. Teraz o rozwój kariery pięściarza dba Jeff Wojciechowski. Była to druga wygrana Polaka nad Nievesem – rok temu „TNT” wypunktował go na dystansie czterech rund.

Niestety kontuzja oka odniesiona już na samym początku walki uniemożliwiła Marcinowi Rekowskiemu (12-0, 10 KO) pokazanie wszystkich swoich możliwości. Polak, walczący wczoraj na gali boksu zawodowego w Hamburgu, miał utrudnione zadanie, ale wysoko na punkty pokonał Serdar Uysala (14-19-2, 7 KO).

źródło: bokser.org

EWA PIĄTKOWSKA O PIENIĄDZACH I NIE TYLKO

ewa

„Eye of the Tigress” to nazwa bloga znakomitej pięściarki i rugbystki, Ewy Piątkowskiej, byłej reprezentantki Polski w boksie olimpijskim, która od lutego 2013 roku kontynuuje pięściarską karierę na zawodowym ringu. Jak zapewnia nas Ewa, w swoich wpisach będzie przedstawiała świat pięściarski (i nie tylko) widziany z własnej perspektywy. Podzielając nadzieję Autorki, również i my liczymy, że w Jej tekstach każdy kibic boksu znajdzie coś ciekawego dla siebie.

O PIENIĄDZACH I NIE TYLKO

Wiele osób pyta mnie, czy będąc kobietą, da się wyżyć z boksu zawodowego w Polsce. Często jest to pierwsze pytanie, które zadaje mi nowo poznana osoba zaraz po tym, gdy ktoś przedstawi mnie jako pięściarkę. Odpowiadam im – nie wiem. Być może się da, ale ja z pewnością z tego nie żyję. Przynajmniej na razie. Oczywiście zarabianie na boksie byłoby dla mnie idealnym stanem, ale jest to coś, do czego chcę dążyć, a nie coś, co stawiałam za warunek, by w ogóle zacząć.

Boks zawodowy był moim marzeniem odkąd zaczęłam trenować, czyli od 2006 roku. Z braku perspektyw na wejście w ten rodzaj pięściarstwa, a także dla nabrania doświadczenia, zaczęłam od boksu amatorskiego, zwanego dziś olimpijskim. Chociaż przeżyłam dzięki temu wiele niezapomnianych chwil, nigdy nie czułam, że odmiana w kaskach i rękawicach amortyzujących ciosy jest dla mnie. Nie było tam tego, co najbardziej lubię w boksie, czyli nokautów. Czułam się jak zawodniczka bazująca na szybkości, która musi walczyć w wodzie po szyję -  mój największy atut był niwelowany. W całej przygodzie amatorskiej, która trwała 4 lata, tylko raz znokautowałam przeciwniczkę ciężko i był to jeden z dwóch klasycznych nokautów w boksie olimpijskim kobiet, które widziałam. A w tej dyscyplinie zawsze najbardziej podobała mi się surowa, pierwotna fizyczność i siła powodująca destrukcję. Szukałam opcji przejścia na zawodowstwo, ale może ich wtedy w Polsce nie było, a może, jak to mówią Amerykanie, nie zajrzałam pod każdy kamień, w każdym razie nie osiągnęłam wówczas swojego celu.

Na trzy lata odnalazłam się w rugby, któremu zawdzięczam jedną z najpiękniejszych przygód w moim życiu. Skierowałam na tę dyscyplinę całą swoją pasję sportową, osiągając tytuły krajowe z moimi drużynami, najlepsze wyniki w historii z kadrą, wiele nagród indywidualnych i przyjaźnie, które chciałabym utrzymać na lata. W pewnym momencie odezwał się jednak znowu duch bokserski. Przypomniałam sobie, jakie miałam kiedyś plany i znów zapragnęłam je realizować. W rugby doszłam już do pewnej ściany, bo jako kadra nie możemy zdziałać dużo więcej. W tym roku byłyśmy o jeden mecz od awansu do TOP12, ale z naszym rocznym budżetem jeszcze przez kilka pokoleń nie dogonimy takiej Kanady, Nowej Zelandii czy choćby Anglii, gdzie w rugby kobiet pompowane są miliony. Nawet w przypadku awansu, w topie dostałybyśmy najpewniej baty i wróciły do Dywizji I, co jest losem wielu drużyn z potencjałem i bez kasy. W boksie natomiast mogę jeszcze wiele osiągnąć, dlatego powróciłam na salę treningową.

Miałam szczęście, że tym razem trafiłam na ludzi, którzy pomogli mi postawić pierwsze kroki. Gdyby nie oni, być może nadal czekałabym na debiut lub znów bym się poddała. Byli to trener Jarosław Soroko oraz Mariusz Grabowski i Krystian Cieśnik z Tymex Promotion, którym serdecznie dziękuję. Dzięki nim stoczyłam 2 zawodowe walki i od razu poczułam, że boks zawodowy jest tym, w czym chcę się spełniać, doskonalić i po co wiele lat temu przyszłam do gymu. Już wkrótce stoczę trzecią walkę, po której poszukam stabilizacji, czyli promotora w Polsce lub za granicą. Zazdroszczę zawodnikom, którzy mogą skupiać się wyłącznie na walkach i przygotowaniu do nich. Nie mam niestety takiego luksusu, bo jak na razie jestem wolnym strzelcem i muszę załatwiać sobie wszystko, począwszy od miejsca na gali (a nie jest to łatwe) przez osobę, która znajdzie przeciwniczkę, skończywszy na sponsorach i funduszach. Jest to tak wykańczające, że jak dotąd moje walki były dużo łatwiejsze, niż doprowadzenie do nich. Ale sama tego chciałam. Mogłam wybrać drogę natychmiastowych wypłat, jeżdżąc od razu za granicę na walki z trudnymi rywalkami (a w chwilach desperacji byłam już na to gotowa, oczywiście mając nadzieję, że wejdzie ten idealny cios, wybrałam jednak drogę rozwoju, która jest na razie bardzo ciężka, ale mam w zanadrzu jeszcze mnóstwo zapału. Dlaczego? Bo obiecałam sobie, że nie odpuszczę, dopóki nie sprawdzę się z mocnymi przeciwniczkami (po kilku walkach wprowadzających), bo uważam, że mogę pokonać wiele z nich i nie zasnę spokojnie, dopóki się nie przekonam. A wracając do pieniędzy w boksie, to nigdy nie były one moim celem, a jedynie pożądanym skutkiem ubocznym. Nie pytajcie więc, ile zarabiam z tego boksu i czy mi się to opłaca. Pytajcie, czy się w tym spełniam, a nie dam Wam dojść do głosu przez godzinę!

Ewa Piątkowska

źródło: tygrysicaboks.blogspot.com

 

 

PAWEŁ KOŁODZIEJ WRACA DO NAJNOWSZEGO RANKINGU IBF

Wycofanie się z walki z Ilungą Makabu mogło mieć poważne konsekwencje dla Pawła Kołodzieja, bowiem wcześniej został zdjęty z rankingu federacji IBF. Miało to oczywiście związek z tym, że z Makabu miał toczyć walkę o pas innej organizacji – WBA.

Jak już wiadomo do tej potyczki nie dojdzie, więc „Harnasiowi” mogła uciec sprzed nosa możliwość toczenia boju o poważne cele na dwóch frontach. Wobec zaistniałej sytuacji, promujący pięściarza z Krynicy Andrzej Wasilewski szybko interweniował, dzięki czemu Kołodziej został przywrócony na drugie miejsce w rankingu. Pierwsze po walce Hernandez vs Aleksiejew pozostaje nieobsadzone, więc teoretycznie Paweł przewodzi stawce ewentualnych pretendentów do tytułu.

W uzupełnieniu dodajmy, że w rankingu IBF notowanych jest obecnie jeszcze pięciu polskich pięściarzy. W kategorii półciężkiej pierwszy jest Andrzej Fonfara, w junior ciężkiej siódmy Krzysztof Głowacki a dziewiąty Mateusz Masternak. W dywizji ciężkiej czwarty jest Tomasz Adamek, a w junior średniej na trzeciej pozycji sklasyfikowano Damiana Jonaka.

źródło: bokser.org

TRZECH ROSYJSKICH SNAJPERÓW CELUJE W „DIABLO”

diablo01

Po czerwcowym zwycięstwie nad Rachimem Czakijewem w Moskwie mistrz świata WBC wagi cruiser Krzysztof Włodarczyk nie ukrywa, że do stolicy Rosji chętnie wybierze się jeszcze raz – na rewanż z Czakijewem lub starcie z Grigorijem Drozdem. Zainteresowanie konfrontacją z Diablo, przynajmniej w rozmowach z mediami, wyraża też obóz Denisa Lebiediewa, rosyjskiego mistrza świata WBA.

Podczas sobotniej gali w Wałczu, przed kamerami Polsatu Sport 32-letni Włodarczyk potwierdził, że najbliższą walkę najprawdopodobniej stoczy 22 lutego i jako zawodnik wagi ciężkiej skrzyżuje rękawice z Albertem Sosnowskim. Zaznaczył jednak, że tytułu mistrzowskiego WBC w niższej kategorii w 2014 roku będzie jeszcze bronił. Bardzo możliwe, że za kilka miesięcy ponownie wejdzie na pokład samolotu do Moskwy.

Zielony pas należący do Diablo nadal interesuje 30-letniego Czakijewa, który po czerwcowej porażce pokonał już Giuliana Ilie, a za kilka tygodni ma się zmierzyć z Silvio Branco o tytulik WBC Silver, po zdobyciu którego zachowałby bardzo wysoką pozycję rankingową (obecnie jest 2.) lub nawet awansował. Data i miejsce walki Rosjanina z Włochem powinny zostać ustalone do 3 stycznia.

Pieniędzy na sprowadzenie Włodarczyka do Rosji z pewnością nie żałowałby także biznesmen Andriej Riabinskij, który zorganizowaniu po wielkiej gali w Moskwie (Kliczko – Powietkin o mistrzostwo wagi ciężkiej) zaprosił do swojej nowej grupy Grigorija Drozda. 34-latek w październiku odebrał Mateuszowi Masternakowi tytuł mistrza Europy, w rankingu WBC jest trzeci, a najbliższą walkę ma stoczyć 15 marca w stolicy swojego kraju.

W marcu ma walczyć także rosyjski mistrz WBA, Denis Lebiediew, którego promotorzy wciąż nie potrafią porozumieć się z Donem Kingiem odnośnie warunków rewanżowej walki z Guillermo Jonesem. Za 34-letnim Lebiediewem również stoi Riabinskij, którego w negocjacjach wspiera Władimir Hriunow.

- Chcieliśmy i nadal chcemy walki z Jonesem, podczas gdy Don King dołożył wszelkich starań, aby Lebiediew został pozbawiony tytułu WBA. Nic z tego nie wyszło. Andriej Riabinskij złożył mu atrakcyjną finansowo ofertę, niespotykane biorąc pod uwagę kategorię junior ciężką. Kingowi pozostaje tylko złożyć podpis. Tak czy inaczej, w marcu Denis stoczy walkę w obowiązkowej obronie tytułu – powiedział rosyjskim mediom Hriunow. – Jeśli chodzi o Krzysztofa Włodarczyka, jest to nasz „plan B”, który już teraz należy poważnie brać pod uwagę – zaznaczył.

Czakijew, Drozd czy Lebiediew? Niezależnie od tego, z kim Włodarczykowi przyszłoby za kilka miesięcy toczyć siódmą obronę tytułu WBC, zadanie będzie nieporównywalnie trudniejsze niż na początku grudnia w Chicago, kiedy to Giacobbe Fragomeni nie był w stanie kontynuować walki już po szóstej rundzie. Ryzyko konfrontacji z którymś z rosyjskich snajperów będzie jednak bardzo opłacalne, bo jeśli za pierwszy pojedynek z Czakijewem Diablo zarobił najwięcej w karierze, to trudno się spodziewać, aby druga wizyta w Moskwie nie przyniosła kolejnej rekordowej wypłaty.

Przemysław Osiak, przegladsportowy.pl

EFEKTOWNA WYGRANA GŁOWACKIEGO W RODZINNYM WAŁCZU

walczmini

W walce wieczoru na gali w Wałczu, kolejne zwycięstwo przed czasem dopisał do swojego rekordu zaliczany do światowej czołówki wagi junior ciężkiej Krzysztof Głowacki (21-0, 14 KO), który pokonał twardego Varola Vekiloglu (20-6-1, 12 KO).

Głowacki bardzo dobrze wszedł w pojedynek, narzucając rywalowi swój styl walki. Zadawał dynamiczne ciosy w różnych płaszczyznach i choć Niemiec nastawił się na defensywę szczelnie kryjąc się za podwójną gardą, raz po raz lewe proste polskiego mańkuta przebijały się do jego głowy. W końcówce pierwszego starcia Vekiloglu próbował kontratakować, jednak nieskutecznie. Od drugiej rundy Głowacki zaczął już systematycznie rozbijać rywala, którego można z pewnością podziwiać za ogromną determinację i niemal nadludzką odporność na ciosy. W czwartej rundzie Niemiec zmienił taktykę i przeszedł do ofensywy, co na niewiele się zdało, gdyż Głowacki skutecznie kontrował, zwłaszcza mocnymi lewymi. Mimo tego Vekiloglu wciąż nacierał, choć jego głowa raz po raz odskakiwała po celnych trafieniach Polaka. Od szóstej rundy Głowacki coraz częściej zaczął dołączać do arsenału swoich ciosów prawą rękę, ale można było odnieść wrażenie, że z rosnącym niedowierzaniem przyjmował upór, z jakim jego rywal szedł ciągle do przodu. W siódmej rundzie za moment dekoncentracji Głowacki zapłacił nawet, przyjmując mocny bezpośredni prawy, a tempo walki zaczęło wyraźnie spadać. Jednak wbrew pozorom Vekiloglu okazał się zwykłym człowiekiem, a nie cyborgiem i w końcu dziesiątki, jeśli nie setki mocnych uderzeń, które spadły na jego głowę musiały się skumulować. W dziewiątej rundzie wyraźnie odczuł lewy bezpośredni Głowackiego, co Polak natychmiast zauważył, zapędził rywala do narożnika, zasypał gradem ciosów, które pozostawały bez odpowiedzi i w tej sytuacji sędzia Leszek Jankowiak przerwał pojedynek, ogłaszając pięściarza z Wałcza zwycięzcą przez TKO.

Trwa dobra passa tegorocznego mistrza Polski wagi półciężkiej w boksie olimpijskim. Marek Matyja (3-0, 2 KO) – bo o nim mowa, po związaniu się kontraktem z Andrzejem Wasilewskim zanotował drugie szybkie zwycięstwo. Polak od początku starcia z Marko Angermannem (11-20-1, 4 KO) konsekwentnie szukał miejsca pod prawym łokciem rywala, aż w końcu na początku trzeciej minuty huknął lewym hakiem na wątrobę, nokautując efektownie przeciwnika.

Podczas trwającej gali w Wałczu jubileuszowe zwycięstwo zanotował Łukasz Janik (10-3-1, 5 KO), który odprawił przed czasem doświadczonego Aleksandra Abramienkę (17-41-1, 6 KO). Od pierwszego gongu do ostrego szturmu ruszył Łukasz, spychając swojego przeciwnika do odwrotu. Bił mocnymi sierpami i choć większość tych uderzeń przestrzeliwał, to te które doszły robiły wrażenie na rywalu. Pod koniec drugiej rundy Janik wyraźnie osłabił Abramienkę ciosami na korpus, a na początku trzeciej kombinacją prawy-lewy sierp na głowę rzucił na matę. Ringowy Leszek Jankowiak doliczył do dziesięciu, ogłaszając wygraną Polaka przez nokaut.

W potyczce kategorii super piórkowej, czy też jak kto woli junior lekkiej, Damian Wrzesiński (5-0, 3 KO) pokonał przed momentem Antona Bekisza (5-10, 4 KO). Wielokrotny medalista krajowego championatu walczył dziś trochę chaotycznie, jakby starając się urwać głowę rywalowi. Na szczęście wchodziły pojedyncze akcje, jak na przykład bardzo mocny lewy hak na wątrobę w drugiej rundzie, czy potężny prawy podbródkowy w trzeciej. Wrzesiński oczywiście przeważał nieznacznie w każdej odsłonie, jednak na pewno stać go na więcej niż dziś pokazał w Wałczu. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na jego korzyść 40:36 oraz dwukrotnie 40:37.

Podczas trwającej gali w Wałczu dobrą passę podtrzymał Konrad Dąbrowski (4-1), który po jednostronnych czterech rundach pokonał Marcina Ficnera (1-1). Wszyscy sędziowie typowali jego przewagę w rozmiarach 40:36. Z kolei w kategorii super średniej Michał Ludwiczak (7-0, 4 KO) wypunktował 39:37 i dwukrotnie 40:36 Siergieja Krapszylę (2-5-2, 2 KO).

Po nieudanym debiucie w Białymstoku dziś w Wałczu już znacznie lepiej wyszła druga zawodowa walka w wykonaniu czterokrotnego mistrza Polski w boksie olimpijskim, Włodzimierza Letra (1-1, 1 KO). Polak z kazachskimi korzeniami już pierwszej rundzie odprawił Ihar Karavaeu (5-5, 4 KO). Letr dwukrotnie wciągnął dużo wyższego rywala na kontrę krótkim prawym sierpowym, posyłając go na deski. Drugi nokdaun okazał się też nokautem, bo sędzia wyliczył zamroczonego Białorusina do dziesięciu.

źródło: bokser.org

walcz

NIEWIELKIE ZMIANY MIEJSC POLAKÓW W RANKINGU FEDERACJI WBC

Federacja WBC opublikowała swój ranking na miesiąc grudzień, a w nim znalazło się standardowo sporo polskich nazwisk. W wadze ciężkiej nadal dziewiąty jest Tomasz Adamek, zaś z trzynastego na czternaste miejsce obsunął się Artur Szpilka.

W kategorii cruiser nie uwzględniono jeszcze sobotniego zwycięstwa Krzysztofa Włodarczyka, bo pokonany przez niego Giacobbe Fragomeni wciąż otwiera ranking. „Diablo” pozostał mistrzem świata, a wśród pretendentów dwunasty jest Mateusz Masternak (poprzednio zajmował dziewiąte miejsce), trzynasty Krzysztof Głowacki (spadek z miejsca dwunastego), a dwudziesty Łukasz Janik (utrzymał pozycję z poprzedniego miesiąca).

W dywizji półciężkiej awans z piątego na czwarte miejsce zaliczył Andrzej Fonfara, który zapewne będzie polował na pas IBF, gdzie od sierpnia pozostaje na czele listy. W wadze średniej nadal osamotniony jest 23. w klasyfikacji Przemysław Majewski, którego 24 stycznia czeka bardzo trudna przeprawa z Curtisem Stevensem. Ostatnim naszym przedstawicielem w rankingu WBC pozostaje szósty w kategorii junior średniej Damian Jonak, który awansował o jedno oczko.

„DIABLO” I FONFARA ZDOMINOWALI SWOICH RYWALI W CHICAGO

diablofrago

Krzysztof Włodarczyk (49-2-1, 35 KO) i Giacobbe Fragomeni (31-4-2, 12 KO) mieli już za sobą dwadzieścia rund wyniesione z pierwszych dwóch walk. Wychodząc więc dziś do ringu w UIC Pavilion w Chicago wiedzieli czego mogą się spodziewać po sobie. Wszyscy też wiedzieli, że to młodszy o dwanaście lat Polak jest wyraźnym faworytem trzeciej potyczki.

W początkowej fazie popularny „Diablo” ustawiał przeciwnika precyzyjnym lewym prostym. Szeroko stojąc na nogach również przepuszczał sporadyczne ataki pretendenta, polując na mocną kontrę. W drugiej rundzie doświadczony Włoch już odważniej atakował, champion trochę dał mu poszaleć, ale też zbierał jego uderzenia na szczelną gardę. Brakowało trochę aktywności, lecz wszystko wróciło do normy zaraz po przerwie. Włodarczyk nie przyjmował, za to sam trafiał. Ale też nie nastawiał się na nokaut i różnicował siłę uderzeń. Włodarczyk swój najgroźniejszy arsenał – lewy sierp, wyciągnął pod koniec czwartej odsłony. W zwarciu trafił króciutkim sierpem. Miejsca miał naprawdę niewiele, a skosił challengera z nóg, dodatkowo mocno podbijając mu lewe oko. Fragomeniego wstał zamroczony na osiem, a z opresji wyratował go gong. Po nim w myśl zasady „najlepszą obroną jest atak” przeszedł do ofensywy, ale szybszy, dokładniejszy i silniejszy fizycznie Krzysiek nawet bijąc, gdy się cofał, całkowicie dominował w ringu. W końcówce szóstej rundy mistrz znów przyspieszył, trafił prawym podbródkowym i choć Giacobbe ambitnie dotrwał do przerwy, to już do siódmego starcia nie wyszedł. Tak oto „Diablo” już po raz szósty udanie obronił tytuł mistrza świata kategorii junior ciężkiej według federacji WBC!

Andrzej Fonfara (25-2, 15 KO) wytrzymał ciśnienie i pewnie odprawił Samuela Millera (26-8, 23 KO). „Polski Książę” rozpoczął bardzo ostrym pressingiem nogami i lewym prostym, po który często celował potężnym prawym krzyżowym. A że przeciwnika też ma czym przyłożyć, na ringu w Chicago rozpętała się szybko mała wojenka. Już w końcówce pierwszej rundy po prawym prostym i lewym haku na korpus Miller zapoznał się z deskami, lecz zaraz zabrzmiał gong na przerwę. Ta jednak dużo mu nie pomogła, bo zaraz na początku drugiej odsłony Andrzej tym razem nie prawym, a lewym sierpowym z doskoku trafił soczyście rywala, nokautując go w spektakularny sposób.

- W pierwszej rundzie trafiłem go prawą ręką. W narożniku usłyszałem, by teraz bić lewą i tak to wyszło. Teraz chcę walczyć tu w Chicago o mistrzostwo świata i zdobyć tytuł właśnie dla tych kibiców – powiedział jeszcze stojąc w ringu Fonfara, od jakiegoś czasu numer jeden rankingu federacji IBF wagi półciężkiej.

źródło: bokser.org

plakatdiablo

ZWYCIĘSKI POWRÓT GŁAŻEWSKIEGO I ŻYCIOWY SUKCES SOŁDRY W BIAŁOBRZEGACH

glazewski

Udanie po porażce powrócił na ring Paweł Głażewski (21-2, 5 KO), który odprawił podczas gali boksu zawodowego w Białobrzegach Andrieja Salachudżinowa (15-3, 5 KO). Tak jak ostatnio od początku wszystko było przeciwko „Głazowi”, tak dziś zaczęło się po jego myśli i jednym z pierwszych ciosów rozciął Białorusinowi lewy łuk brwiowy. W drugiej rundzie jednak w ogóle nie przejmował inicjatywy, trochę oddał pole rywalowi i dopiero w samej końcówce zapewnił sobie 10:9 na swoją korzyść lewym sierpowym, po którym Salachudżinow wydawał się lekko zamroczony. W trzecim starciu Paweł w końcu się rozluźnił i choć boksował trochę zrywami, mając momentami przestoje, to trafiał już w różnych płaszczyznach swojego przeciwnika. Na początku czwartej odsłony skoncentrował się na ciosach na korpus, a gdy poczuł się już naprawdę pewny siebie, w końcówce trzy razy cofając się skontrował z defensywy precyzyjnym lewym sierpowym. Przewaga „Głaza” nie podlegała dyskusji, a coraz bardziej odczuwający trudy tego pojedynku i ciosy na korpus Białorusin dwukrotnie wypluwał ochraniacz na zęby, szukając w ten sposób odpoczynku. Dwadzieścia sekund przed końcem szóstego starcia prawy sierp w okolice ucha znów zamroczył Salachudżinowa, ale na coś więcej zabrakło już czasu. W siódmym dalej dominował nad rywalem, choć wydawało się, że mógł trochę bardziej podkręcić tempo i bardziej przycisnąć. Mimo wszystko Piotr Wilczewski był w narożniku zadowolony. Przez dwie i pół minuty ósmej rundy sytuacja nie ulegała zmianie, aż w końcu Paweł rzucił się na rywala w samej końcówce, zasypał ciosami z obu rąk i na dobrą sprawę gdyby zaczął ten finisz minutę wcześniej, prawdopodobnie wygrałby przed czasem. A tak pozostało mu cieszyć się ze zwycięstwa punktowego – 80:72 i dwukrotnie 79:73.

Po świetnym spektaklu Krzysztof Cieślak (21-5, 6 KO) pokonał twardego Sebastiena Cornu (13-10-3, 6 KO). Było dużo bomb, mnóstwo emocji i 24 minuty prawdziwej szermierki na pięści. Jak zwykle w przypadku występów „Skorpiona” od pierwszego gongu w ringu rozgorzała prawdziwa wojna. Nieznaczną przewagę zyskał Francuz, rozbijając Polakowi lewy łuk brwiowy. Końcówka była już wyrównana, a od drugiej rundy do szturmu przeszedł Cieślak. Trafił potężnym lewym sierpowym i już do przerwy ładował w przeciwnika wszystko co natura dała. Po niej Cornu starał się wydłużyć dystans i boksować ciosami prostymi z kontry. Na jedną taką akcję wciągnął nawet Krzyśka, trafiając lewym krzyżowym, lecz rozpędzony Cieślak nie robił kroku w tył, na czym tylko zyskało widowisko. Czwarta odsłona to prawdziwa wojna. Agresorem był „Skorpion”, niestety rywal skarcił go kilkoma precyzyjnymi bombami z lewej ręki. Tempo spadło po przerwie, ale 40 sekund przed końcem Krzysiek wystrzelił lewym sierpowym, jakim wstrząsnął Francuzem i znów rzucił się z całą serią, pozostawiając po sobie znacznie lepsze wrażenie. Niesamowicie wyrównane i zażarte były runda szósta i siódma. Obaj nie szczędzili sobie mocnych ciosów, starając się przełamać nawzajem. O wszystkim miały więc zadecydować ostatnie trzy minuty. Wydawało się początkowo, że Francuz przełamuje Krzyśka, lecz ten wziął się na sposób, zamiast się bić po odchyleniu dwa razy huknął prawym na szczękę i ostrym finiszem przypieczętował swój sukces. Ale zwycięstwo okazało się niejednogłośne – 77:75 (Gortat), 75: 77 (Kardyni) i 78:74 (Kromka).

Występujący w kategorii super średniej Andrzej Sołdra (9-0-1, 5 KO) pokonał przed czasem bardzo doświadczonego Lorenzo Di Giacomo (41-9-1, 19 KO). Włoch zaczął bardzo agresywnie, zasypując naszego rodak chaotycznymi sierpami. Polak jednak oparty o liny spokojnie wszystko zbierał na gardę i już pod koniec pierwszej rundy oponent odpuścił szalone tempo. Od drugiej do głosu wyraźnie doszedł już Andrzej, który wydłużył dystans i coraz częściej szukał ciosów na korpus. W trzecim starciu po mocnym prawym krzyżowym głowa jego rywala odskoczyła do tyłu. W czwartym to właśnie Sołdra podkręcił tempo, zaczął bić seriami, zepchnął przeciwnika do defensywy, a wszystko zakończył ładnym prawym podbródkowym. Po gongu na piątą odsłonę Di Giacomo przeciągał wyjście do ringu, aż w końcu podirytowany Robert Gortat zastopował wszystko i ogłosił wygraną Sołdry przez TKO.

Po serii pięciu kolejnych porażek w końcu zwyciężył Krzysztof Szot (18-9-1, 5 KO). W potyczce otwierającej galę w Białobrzegach pokonał Aleksandra Abramienkę (17-40-1, 6 KO). Pierwsza runda była trochę rozpoznawcza, choć i ta należała nieznacznie do Polaka. Od drugiej Szot pressingiem spychał rywala do lin, a tam bił hakami na korpus i soczystymi sierpami. W trzeciej wstrząsnął Białorusinem prawym podbródkowym, lecz nie spieszył się z dokończeniem dzieła zniszczenia. Czwarta odsłona to już jedynie walka o przetrwanie Abramienki. Szesnaście sekund przed końcem Krzysiek posłał go na deski potężnym prawym sierpowym, jednak przeciwnik zdołał powstać na osiem, a za moment zabrzmiał kończący walkę. Sędziowie nie mieli problemów z oceną tego pojedynku i zgodnie punktowali 40:35.

Po nieudanym debiucie zawodowym przed momentem pierwsze zwycięstwo zanotował „piórkowy” Piotr Gudel (1-1), który odprawił Artsioma Pawinicza (1-2-1). Młody Polak przygotowując się do tego występu pod okiem Piotra Wilczewskiego trenował walkę z obu pozycji i tak też zaczął ten pojedynek. Co chwilę z normalnej przechodził na mańkuta, czym zaskakiwał swojego rywala i już w ostatnich sekundach pierwszej rundy doprowadził go do liczenia krótkim prawym sierpowym. W drugiej trochę niepotrzebnie wdał się w chaotyczne wymiany i choć był w nich lepszy, to wyglądało wszystko już gorzej. W trzeciej powrócił do tego co robił wcześniej, znów pewnie kontrolując wydarzenia w ringu. Trochę spóźniony finisz nie dał rezultatów i Białorusin zdołał dotrwać do końca. Po ostatnim gongu sędziowie typowali jednomyślnie jego wygraną w rozmiarach 40:35.

źródło: bokser.org
20131206-bialobrzegi

JEDNAK WILCZEWSKI W NAROŻNIKU MASTERNAKA. POWRÓT W STYCZNIU

master_trening

Intensywna nauka niemieckiego nie będzie konieczna – do najbliższej walki, a być może także do kolejnych, Mateusza Masternaka jako pierwszy szkoleniowiec przygotuje Piotr Wilczewski.

26-letni „Master”, do październikowego pojedynku z Grigorijem Drozdem mistrz Europy w wadze junior ciężkiej, ma wyjść na ring 18 stycznia w duńskim Frederikshavn. Przeciwnika jeszcze nie zna, ale po pierwszej w zawodowej karierze porażce, do tego przed czasem, trudno oczekiwać, że będzie nim pięściarz dużego formatu. Masternak i Wilczewski mają już za sobą pierwsze wspólne treningi, a najważniejsze tygodnie okresu przygotowawczego spędzą w niedawno oddanym do użytku ośrodku Global Boxing Gym w Dzierżoniowie.

Po moskiewskiej przegranej z Drozdem wrocławianin planował podjęcie współpracy z niemieckim trenerem Karstenem Roewerem. Następnie proponowano mu przejście pod skrzydła Otto Ramina (obaj pracują w Berlinie z pięściarzami promującej Masternaka grupy Sauerland Event), lecz wybór padł na Wilczewskiego, który do czerwca ubiegłego roku sam boksował jako zawodowiec. Życiowy sukces osiągnął w 2011 roku, kiedy to w Helsinkach znokautował Amina Asikaninena i wywalczył tytuł mistrza Europy wagi super średniej. W narożniku Masternaka stał już kilka razy, jako asystent dotychczasowego szkoleniowca, Andrzeja Gmitruka. W ostatnich miesiącach, obok Fiodora Łapina stał się najbardziej zapracowanym trenerem polskich pięściarzy zawodowych. Do jego podopiecznych należą m.in. Mariusz Wach, Paweł Głażewski, Kamil Łaszczyk i Patryk Szymański.

Masternak i Wilczewski znają się od wielu lat, bo 35-letniego dziś „Wilka” także szkolił Gmitruk. Czy starszy i młodszy kolega z sali treningowej zostaną dla siebie surowym trenerem i posłusznym podopiecznym? Masternakowi nie brakuje optymizmu. – Po pierwszym tygodniu zajęć jestem bardzo zadowolony. Piotrek już zwrócił mi uwagę na parę rzeczy. Koncentrujemy się nie tyle nad zmianą stylu, co nad wyeliminowaniem niektórych błędów. Wydaje mi się, że z ostatniej walki wyciągnęliśmy odpowiednie wnioski. Mieliśmy postój, ale nasz autobus znowu powinien się rozpędzić – mówi pięściarz.

- Umawiamy się na konkretną godzinę i Piotrek ma czas tylko dla mnie – odpowiada Masternak pytany o innych zawodników trenowanych przez Wilczewskiego. Pięściarz zamierza przenieść się z Wrocławia do Dzierżoniowa i w okresie przygotowawczym spędzać tam po kilka dni w tygodniu.

- Kiedy trenował mnie Andrzej Gmitruk, Piotrek tylko mi pomagał. Teraz wygląda to zupełnie inaczej. Jest odpowiedzialny za wszystko, przedstawił mi plany treningowe. Odpowiadają mi jego założenia i rozumiemy się bardzo dobrze. Jeśli wszystko nadal będzie szło w odpowiednim kierunku, a 18 stycznia przekonamy wszystkich, że tworzymy dobry duet, to życzyłbym sobie, żeby ta współpraca potrwała o wiele dłużej – kończy zawodnik.

We Frederikshavn Masternak wystąpi po raz drugi. W kwietniu bieżącego roku pokonał tam przed czasem Seana Corbina.

Przemysław Osiak, przegladasportowy.pl

44. ZWYCIĘSTWO RAFAŁA JACKIEWICZA NA GALI W CZĘSTOCHOWIE

jackiewicz

Rafał Jackiewicz (44-11-2, 21 KO) dołożył kolejne zwycięstwo do swojego rekordu i do upragnionej „pięćdziesiątki” brakuje mu już tylko sześć wygranych. Wczoraj w Częstochowie odprawił Lajosa Munkacsy (10-9-3, 4 KO). Były mistrz Europy i pretendent do mistrzostwa świata toczył taktyczną, o dziwo całkiem ciekawą walkę ze swoim doświadczonym rywalem. W pierwszych trzech rundach górował nad nim praktycznie w każdym elemencie, choć ten i tak dzielnie starał się odpowiadać. Polak dystansował Węgra długim lewym prostym, zbierał jego ciosy na gardę kontrując krótkimi sierpami, a także polował na prawy podbródek. W czwartym starciu wszystko się wyrównało, lecz w piątym Jackiewicz podkręcił tempo i znów zyskał wyraźną przewagę. Ostatnie trzy minuty to już naprawdę ostry finisz, trochę chyba spóźniony, bo Munkacsy z trudem dotrwał do końca z mocno podbitym prawym okiem. Wszyscy sędziowie typowali przewagę Rafała w rozmiarach 60:54.

Marcin Siwy (7-0, 4 KO) od jakiegoś czasu powtarza, że nie boi się wyzwań z krajową czołówką, domagając się spotkania z Rekowskim, a nawet Zimnochem czy Szpilką. Póki co sięgnął po pierwszy pas w zawodowej karierze. Polak od początku potyczki z Istvanem Ruzsinszkym (12-9-1, 8 KO) skoncentrował się na obijaniu jego tułowia, bo ten choć odpowiadał sporadycznymi atakami, to gardę trzymał wysoko i szczelnie. Po dwóch takich rundach w trzeciej młody Polak cofając się wystrzelił prawym podbródkowym, którym tylko zahaczył skroń rywala, mocno naruszając jego błędnik. Węgier próbował powstać, lecz był poważnie naruszony i sędzia wyliczył go do dziesięciu. Tym samym Siwy zdobył wakujący tytuł młodzieżowego mistrza świata wagi ciężkiej mniej prestiżowej federacji WBF. A zwycięstwo zadedykował zmarłemu w zeszłym roku ojcu.

Dawid Kwiatkowski (8-1, 3 KO) po trudnym boju pokonał Laszlo Fazekasa (16-11-1, 12 KO), sięgając tym samym po młodzieżowy pas federacji WBF wagi półśredniej. Polak był agresorem w tym pojedynku. Początkowo swoimi charakterystycznymi odchyleniami unikał ciosów rywala, jednak ten szybko się w tym połapał i po kilku minutach zaczął powoli „łapać” go swoim lewym sierpowym. W drugiej połowie walki wszystko było już bardzo równe, o czym świadczy punktacja po gongu kończącym ósme starcie. Jeden sędzia typował przewagę 77:75 Węgra, zaś dwaj pozostali widzieli wygraną Kwiatkowskiego w tych samych rozmiarach.

Podczas gali zaboksował także promotor tej imprezy – Marcin Najman (15-4, 11 KO). Jego rywalem był debiutujący na zawodowym ringu Alex Serbic (0-1). Po trochę ospałym pierwszym starciu, w drugim „El Testosteron” ostrzej ruszył do ataku, jednak jego sierpy pruły powietrze. W końcu Najman zamarkował prawy, skrócił dystans i uderzył lewym hakiem w okolice wątroby. Bośniak przyklęknął, z grymasem bólu powstał na osiem, a za moment z opresji wyratował go gong. Nadal odczuwał jednak skutki tego uderzenia i pozostał w narożniku gdy zabrzmiał sygnał rozpoczynający trzecią rundę.

Wcześniej inny debiutant wagi ciężkiej – Tomasz Dobosz (1-0, 1 KO), w pół minuty zdemolował opasłego Olivera Nagy (2-3). Trafił prawym hakiem na korpus, poprawił krótkim prawym sierpem i było po wszystkim. Z kolei w dywizji super średniej Przemysław Wątroba (2-0, 1 KO) cztery rundy obijał skrajnie defensywnego Rudolfa Vargę (7-5, 4 KO), zwyciężając pewnie na punkty.

źródło: bokser.org

WAWRZYCZEK: PORAŻKA MOBILIZUJE MNIE DO JESZCZE WIĘKSZEJ PRACY

Wawrzyczek

O dzieciństwie, pierwszych sukcesach, pożegnaniu się z boksem, miejscu Boga w swoim życiu, o codzienności i planach na 2014 rok z Łukaszem Wawrzyczkiem rozmawiała Marta Jacukiewicz.

- Łukaszu, rozmawiamy późnym wieczorem, bo wtedy dopiero masz czas. Popołudnia i wieczory spędzasz w swoim gymie. Co Ciebie zainspirowało do tego, aby stworzyć swój klub?
Łukasz Wawrzyczek: Zawsze chciałem mieć taki gym i marzenie się spełniło. Jako młodzi ludzie trenowaliśmy w szkołach, w gimnazjach. Zawsze sprzątaczka była ważniejsza od dyrektora (śmiech). Wyrzucali nas szybko ze szkół, bo tylko był czas do 20.00. Udało mi się stworzyć własny gym z czego jestem bardzo zadowolony.

- Jako młody chłopak grałeś również w piłkę nożną, ale czemu ostatecznie zwyciężył boks?
ŁW: Byłem nadpobudliwym dzieckiem. Miałem w sobie dużo energii, ale nie mogłem się odnaleźć w żadnym sporcie. A po drugie – jestem indywidualistą i jakoś niespecjalnie potrafiłem się odnaleźć w sporcie zespołowym. Trenowałem karate, grałem w piłkę nożną, ale czegoś mi jeszcze brakowało. Z plakatu w szkole podstawowej w Oświęcimiu dowiedziałem się, powstała sekcja bokserska. Wtedy nie myślałem, że to będzie „coś”, co mnie zainteresuje. Moim pierwszym trenerem był Janusz Jeleń. Poszedłem na trening i okazało się, że dokładnie tego szukałem. I wtedy pojawił się problem (śmiech), bo w szkole nie uczyłem się zbyt dobrze, ale moja mama postawiła mi warunek – jeśli będę się lepiej uczył – pozwoli mi chodzić na treningi. I nie było wyjścia, musiałem się zmienić (śmiech).

- Łukaszu, 1998 rok był wyjątkowym rokiem, bo wtedy zacząłeś odnosić swoje pierwsze sukcesy. I wtedy wszystko się na dobre się zaczęło …
ŁW: Kiedy zaczęły się pojawiać sukcesy to coraz bardziej mnie to kręciło. Sukces motywował dalszy trening. Zdobyłem dla Oświęcimia medal podczas Ogólnopolskiej Spartakiady Młodzieży. W 1998 roku zdobyłem brązowy medal. I srebrny medal Pucharu Polski. W finale przegrałem, ale byłem już reprezentantem Polski. Zostałem powołany do kadry młodzieżowej.

- A kiedy zdarza się jakaś porażka, to masz więcej motywacji do działania, czy Ciebie to zniechęca?
ŁW: Kiedy przegrywam, to nie zniechęcam się. Porażka mobilizuje mnie do jeszcze większej pracy. Przed walką z Sulęckim trenowałem tak ciężko, że się zajechałem. Chciałem aby było bardzo dobrze, a przesadziłem. Taki stary jestem, a nie przewidziałem tego, że tak się może skończyć. Dałem się nabrać na to, że nie mogę się zajechać (śmiech).

- Czyli już jest jakaś nauczka?
ŁW: Jak już będę zajechany, to nie będę trenował. Ciągle podnoszę poprzeczki, ciągle podkręcałem treningi. W formie już byłem we wrześniu, ale jak się dowiedziałem, że w październiku będę walczył z Sulęckim to jeszcze bardziej chciałem podkręcić tempo. I wyszło odwrotnie – głowa chciała, a ciało nie pozwalało.

- Modlisz się przed walką?
ŁW: Tak. Proszę Pana Boga o siły. Wierzę w Boga i wiem, że mi pomaga. Dzięki Niemu mam to, co do tej pory osiągnąłem. Pochodzę w rodziny robotniczej, w której mama ciężko pracowała, aby zawsze było jedzenie w domu i aby było się w co ubrać. Nie było nas stać na luksusy. Mam też takiego mentora, to jest prezes „Kredytu Chwilówek”, który jest moim przyjacielem. W wielu sprawach się jego radzę.

- Miałeś taki okres w życiu, że skończyłeś z boksem, wyjechałeś z kraju …
ŁW: Tak było, ale tylko ze względów finansowych. W pewnym etapie swojego życia wyjechałem do Anglii, tam bardzo dużo pracowałem, często po 14 godzin. Za darmo nie ma nic. To była solidna szkoła życia.

- Co sobie cenisz w relacjach z drugim człowiekiem, w biznesie, w życiu?
ŁW: Szczerość, lojalność i uczciwość. To są moje wartości. Zawsze starłem się być lojalny wobec ludzi, którzy mi pomagają, którzy byli dla mnie dobrzy. W życiu nie ukradłem nikomu nawet złotówki. Sam nie miałem, ale komuś pomagałem jak tylko mogłem. Staram się być dobrym człowiekiem. Jeśli kiedyś zostanę promotorem, to chciałabym aby wszystko było budowane na szczerości i uczciwości.

- Jakie plany na najbliższą przyszłość?
ŁW: W tygodniu prowadzę zajęcia dla kobiet i dla starszych osób w swoim klubie. Od przyszłego tygodnia zaczynam już biegać i trenować. Chcę podpisać kontrakt na przyszły rok z „Kredytami Chwilówkami”. W 2014 roku chciałbym zrobić cztery walki. A czy to wypali – zobaczymy. Chciałbym zaboksować w lutym. Nie wiem czy jest nam dany rewanż – zobaczymy. Chciałbym bardzo rewanżu. Wiem czego się mogę spodziewać. Maciek jest dobry, to ja spaliłem. Trochę się dziwię, bo wszystkiego przestrzegałem. Miałem dietę, wagę. Miałem też trenera siłowego. W tym roku wziąłem udział w dwóch maratonach – 42 km. Najpierw przebiegłem maraton w maju, przed walką w Oświęcimiu, a drugi we wrześniu w Krynicy Górskiej – czyli jeszcze mocniejszy. Zobaczymy co przyniesie nowy rok.

- Łukaszu, życzę aby Twoje plany się zrealizowały. Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: Marta Jacukiewicz, sporturo.pl

KRZYSZTOF WŁODARCZYK: PODSTAWĄ BĘDZIE DŁUGI LEWY PROSTY

diablo01

Wczoraj Krzysztof Włodarczyk poleciał do Chicago, gdzie 6 grudnia stoczy pojedynek w obronie pasa mistrza świata WBC wagi junior ciężkiej. Jego rywalem będzie Włoch Giacobbe Fragomeni, z którym „Diablo” walczył już dwukrotnie. Przed wylotem Krzysztof udzielił krótkiego wywiadu Łukaszowi Madejowi z serwisu dzennikpolski.24.

- Dziś wylatuje Pan do Chicago, gdzie 6 grudnia trzeci raz zmierzy się z Giacobbe Fragomenim. Nie za wcześnie?
Krzysztof Włodarczyk: Nie, tydzień to byłoby za mało na aklimatyzację. Wolę wylecieć teraz – 10 dni będzie w sam raz. Tak samo zrobiliśmy przed wygraną w Australii walką z Danny’m Greenem.

- Wtedy znokautował Pan przeciwnika.
KW: Nie zakładam, że teraz też tak będzie, ale przy nadarzającej się okazji postaram się zwyciężyć przed czasem.

- W czerwcu, efektownie wygrywając z Rachimem Czakijewem – mistrzem olimpijskim z Pekinu, już na dobre podbił Pan serca nie tylko polskiej publiczności. 44-letni Fragomeni to ciągle nazwisko, które wywołuje takie pokłady emocji i mobilizacji jak piekielnie silny Rosjanin?
KW: Największy błąd, jaki może popełnić pięściarz, to zlekceważenie przeciwnika. Nigdy nie można tego zrobić. Niektórym się wydaje, że uderzą dwa razy ręką i rywal się przewróci. To nieprawda. Fragomeni wyjdzie na ring, żeby mnie zagryźć. Nie wiem nawet, co jeszcze zrobi, żeby zabrać mi pas i znowu zostać mistrzem świata, którym przecież był. Zdarzyła mu się jednak niemiła przygoda – boksował ze mną i tytuł stracił.

- Plan na walkę?
KW: Podstawą będzie długi lewy prosty. Fragomeni idzie do przodu zza podwójnej gardy. Jest nieprzyjemny do boksowania. Nie mogę dać mu się rozpędzić. On zawsze walczy do końca. Na pewno wyjdzie, żeby wygrać. Tyle tylko, że ja lecę po to samo. Muszę powoli łapać luz. Trzeba będzie być rześkim, wypoczętym i szybkim.

Przy okazji rozmowy z ‚Diablo” padło pytanie o jego ewentualną walkę z Pawłem Kołodziejem, o ile ten zdobędzie w 2014 roku pas zawodowego mistrza świata.

- Nie ma możliwości, żebym walczył z Pawłem. W kręgu przyjacielskim naszej grupy wolałbym nie boksować. Mogę wyjść do ringu z każdym zawodnikiem, który gdzieś tam do nas dochodzi. Był nawet jeden ochotnik, ale niestety przegrał (Mateusz Masternak – red.). Ciekawsze są tak naprawdę walki z zagranicznymi przeciwnikami, którzy dzierżą tytuły. Jeżeli chodzi o takich rywali, to mogę zmierzyć się z każdym – zakończył Włodarczyk.

źródło: Łukasz Madej, dziennikpolski24.pl

MAREK LASKOWSKI – KARIERA W SZKOCKĄ KRATĘ

Geneza wzajemnych kontaktów polsko–szkockich sięga XVII wieku, konkretnie okresu prześladowań katolików przez protestantów, kiedy to wielu Szkotów znalazło swoje schronienie w naszym kraju. W czasie II wojny światowej role się odwróciły, a po zakończeniu działań wojennych właśnie w Szkocji skoncentrowało się „polskie” życie w Wielkiej Brytanii. Od kilku lat do gościnnej Szkocji, w poszukiwaniu lepszych perspektyw, systematycznie emigruje kolejne tysiące młodych Polaków, w tym także sportowcy.

Sześć lat temu 19-letni wówczas Marek Laskowski wywalczył w Elblągu brązowy medal Mistrzostw Polski do lat 20. Reprezentując barwy Gwardii Wrocław rywalizował w latach 2006-2009 m.in. z Marcinem Stankiewiczem, Michałem Syrowatką, Sylwestrem Walczakiem, czy Marcinem Łęgowskim. Po raz ostatni na polskim ringu zaboksował w marcu 2009 roku podczas Mistrzostw Polski seniorów w Pniewach, po czym wyjechał do Szkocji, by tam szukać życiowej i sportowej drogi rozwoju.

- Do Aberdeen przyleciałem w 2009 roku i znalazłem tutaj klub bokserski ABC (Amateur Boxing Club) Granite City. Boksujac w jego barwach pokonywałem zarówno aktualnych, jak i byłych  mistrzów Szkocji – wspomina po 4 latach Marek Laskowski.

W 2010 roku Marek stanął do rywalizacji w Mistrzostwach Szkocji seniorów gdzie w 1/8 finału kategorii do 64 kg uległ po remisie 7-7 małymi punktami późniejszemu brązowemu medaliście, Jamesowi Thompsonowi. Rok później, również w 1/8 finału uległ (5-8) z Derekowi Skinnerowi.

- Niestety w mistrzostwach kraju nie miałem już tyle szczęścia. Zdobyłem za to mistrzostwo Północnej Szkocji. Boksując na tzw. „sobotach bokserskich” często zdarzało się, że „przegrywałem” z gospodarzem i tak po jakimś czasie doszliśmy wraz z trenerem  do wniosku, że pora przenieść się z gry amatorskiej na ringi zawodowe – kontynuuje Marek.
marek01
- Pierwszą płatną walkę stoczyłem 19 listopada 2012 roku w Glasgow pokonując na punkty po 6 rundach Jasona Nesbitta w limicie kategorii lekkopółśredniej. Przed drugim pojedynkiem zostałem zapytany czy nie pójdę o wagę wyżej, żeby się zmierzyć z niepokonanym Robertem Dixonemu na jego ringu. Zgodziłem się i niestety nie dałem rady, przegrywając na punkty. Na usprawiedliwienie dodam, że pięć godzin spędzonych w pociągu i godzina jazdy samochodem tego dnia z pewnością mi nie pomogły odnieść sukcesu. Nie chciałem podróżować i walczyć tego samego dnia ale nie miałem nic do powiedzenia w tej kwestii. Waga na Wyspach zawsze jest na kilka godzin przed walką, zwykle 2-3 godziny przed galą, no chyba, że walczy się o tytuł. Tutaj jestem traktowany jako lekkopółśredni ale na boxrecu rejestrują mnie w półśredniej, bo wnoszę zwykle na wagę 65-66 kg. Takie są ustalenia promotorów, którzy dogadują się między sobą jakie ustalić limity na walki.

- Trzeci zawodowy pojedynek wygrałem na punkty 6 kwietnia 2013 roku w Aberdeen z Mattem Seawrightem w Aberdeen, czwarty zaboksowałem 7 czerwca 2013 roku z niepokonanym Darrenem McAdamem w jego rodzinnym Glasgow i zdaniem wielu obserwatorów powinienem go wygrać ale werdykt był remisowy. Ekipa Darrena zapytana później o rewanż odmówiła. Piąty pojedynek wygrałem 16 listopada 2013 roku w Aberdeen z Martinem McCordem, lecz 9 dni później przegrałem w Glasgow na punkty ze Stuartem Greenem. Pierwszą rundę przeboksowałem bez problemu. W drugiej Stuart uderzając głową rozciął dosyć poważnie moją powiekę nad prawym okiem. Dodam, że oko to jest moim okiem „wiodącym” – lewe mam znacznie słabsze. Krew zalewała mi twarz i kompletnie nic nie widziałem. Miałem wrażenie jakbym miał je przez cały czas zamknięte ale zamiast czerni widziałem czerwień – wspomina wrocławski pięściarz.

Marek Laskowski, mimo poważnej kontuzji, rwie się już do kolejnej walki. Idealnie gdyby był to rewanż z Greenem.

- Plan na teraz jest taki, by „naprawić” oko i zrewanżować się Stuartowi, z tym, że teraz nie dam mu szansy by „użył” swojej głowy…

Bohater naszej opowieści swoją przyszłość wiąże ze Szkocją, gdzie przed rokiem na świat przyszedł jego syn. Związał się z dziewczyną z Aberdeen, ma tam wielu wielu kibiców i przyjaciół.

- Myślę, że całkiem nieźle się tutaj odnalazłem. Poznałem szkocką dziewczynę i mamy rocznego synka. Tak, więc raczej nie będę myślał o powrocie do kraju. Dodam, że łączę boks z pełnoetatową pracą – zakończył Marek.
marek02
Zdjęcia: Eva S. Czerwińska

KRZYSZTOF ZIMNOCH: DZIEŃ BEZ TRENINGU TO DZIEŃ ZMARNOWANY

zimnoch krzysztof 01

O nowo otwartym klubie bokserskim, wspomnieniach z dzieciństwa, wartościach w życiu, o marzeniach i planach na przyszłość z Krzysztofem Zimnochem rozmawiała Marta Jacukiewicz.

- Krzyśku, spotykamy się w Twoim gymie. Sala już jest prawie wykończona. Dlaczego w nią zainwestowałeś? Skąd taka chęć pomocy dzieci i młodzieży?
Krzysztof Zimnoch: W życiu kiedyś ktoś mi pomógł. Ktoś mnie nakierował. I ktoś mnie motywował. Osobą, która wszczepiła we mnie boks był mój pierwszy trener Ryszard Dargiewicz. Poświęcił mi dużo czasu, energii. Chyba widział, że bez względu na to, czy jest dobrze czy źle, czy wygrywam czy nie – zawsze byłem na treningu. Jeśli ktoś mi pomógł w życiu, to dlaczego ja mam nie pomagać? Gdyby nie boks to nie wiem co bym robił. Nie wyobrażam sobie innego życia oprócz tego, jakie mam teraz. Czuję się szczęśliwym człowiekiem, spełnionym.

- Dlaczego akurat boks?
KZ: Zanim zacząłem trenować boks to lubiłem grać w piłkę. A kiedy zacząłem szkołę średnią, wracałem do domu i trochę się nudziłem. Dogadałem się z kolegą z klasy, który na bieżąco informował mnie gdzie są treningi. Pierwszy raz wybraliśmy się w styczniu w 2000 roku i od tamtej pory się zaczęło.

- Zdarzało się, że opuszczałeś treningi?
KZ: Nie. Zawsze ciężko trenowałem i nie opuszczałem treningów. Wchodziłem na salę pierwszy a wychodziłem ostatni. Po roku treningów zdobyłem Mistrzostwo Polski juniorów. Tylko dlatego, że przez ten rok bardzo ciężko trenowałem i praktycznie nie opuściłem żadnego treningu. To wszystko to bardzo ciężka praca.

- Zacząłeś treningi w wieku 17 lat… Ilu Was zaczynało?
KZ: Na pierwszy trening poszedłem z kolegą z klasy – z Łukaszem. Na następny trening pojechał mój starszy brat i brat cioteczny. Trenowaliśmy razem, ale wydaje mi się, że nikt z nich nie przykładał się w taki sposób jak ja. To trzeba w pewien sposób zwariować, żeby być tak zdeterminowanym. Żeby dążyć do celu, żeby postawić na siebie. Ja stawiam na siebie. Chodziłem do szkoły, nie uciekałem z lekcji, ale najważniejszy był boks. Czy byłem chory, czy zmęczony – nic się nie liczyło. Zawsze byłem na treningu. Dzień bez treningu, to dzień zmarnowany. Bardzo dużo ludzi trenowało w tym samym czasie co ja, ale i dużo – odchodziło. Boks amatorski uprawiałem przez 10 lat. Stoczyłem 230 walk. Trzeba się zakochać w tej dyscyplinie, aby poświęcić swoje życie.

- Wspomniałeś o tym, że ktoś kiedyś Ci pomógł. A co ze wsparciem najbliższych?
KZ: Przez wiele lat mama wychowywała nas sama, ponieważ ojciec był zagranicą. Było nas trzech – mam starszego brata o rok i młodszego o sześć lat. Nie raz było ciężko. Bywało i tak, że było ciężko z jedzeniem. Mama bardzo ciężko pracowała. Praktycznie ze starszym bratem wspólnie opiekowaliśmy się młodszym bratem, właśnie ze względu na pracę mamy. Były i takie chwile, kiedy już trenowałem – że mama oddawała mi ostatnie pieniądze, abym mógł pojechać na zawody i miał pieniądze na jakieś drobne wydatki. Bywały też i takie momenty, że mama chodziła do sąsiadów i zapożyczała się, abym mógł pojechać na zawody. Bardzo dużo zawdzięczam swojej mamie i tacie, którzy umożliwili mi to, że mogłem spełniać swoje marzenia. Było ciężko. Mama też była czynną zawodniczką, grała w piłkę ręczną. Kiedyś nawet z dziewczynami zdobyły mistrzostwo województwa białostockiego. Miały jechać na Mistrzostwa Polski, ale babcia jej nie puściła. Dokładnie nie wiem z jakich względów. Kto wie, co by się działo… Mama była jedną z lepszych zawodniczek w Białymstoku. Z drugiej strony to dobrze, że nie pojechała, bo nie wiadomo jak by się to zakończyło… Dzięki temu, że nie pojechała – jestem ja (śmiech).

- Co pamiętasz ze swojego dzieciństwa?
KZ: Kiedyś jak mieliśmy wakacje na wsi, to były takie historie, że jedna połowa wsi kłóciła się z drugą połową o to, kiedy mają grać na boisku, bo nie było miejsca aby wszyscy mogli zagrać jednocześnie w piłkę. To było małe boisko, mogło tam grać maksymalnie 6 – 7 osób, grało po 20 osób w drużynie. Proszę sobie wyobrazić – 20 osób w drużynie… Dziś młodzież siedzi przed komputerami, telewizorami, a kiedyś tak nie było. Pamiętam ze swojego dzieciństwa różne gry – w podchody, w wojnę, w berka. Zabawa w policjantów i złodziei. W związku z tym, że mam starszego brata o rok, to wychowywaliśmy się razem. Był starszy i jak trzeba było to musiałem go słuchać. Może to dzieciństwo sprawiło, że stawiam na swoim, że się nie poddaje, że mam wiarę w siebie. Jestem uparty. Mam cele. Mam marzenia.

- Teraz też słuchasz się brata?
KZ: Teraz jesteśmy przede wszystkim dobrymi kumplami. Zawsze patrzymy w tym samym kierunku i nasze zdania za bardzo się nie różnią.

- Wierzysz, że marzenia się spełniają?
KZ: Warto jest w życiu marzyć. Marzenia się spełniają, tylko trzeba ciężko pracować.

- Jednym z tych marzeń był ten klub bokserski, w którym teraz rozmawiamy. Postawiłeś sobie za cel pomoc tym dzieciom i młodzieży, którzy nie mają pieniędzy…
KZ: Dziś z młodymi ludźmi to jest tak, że chyba mają za dużo pieniędzy. Jest za dużo komputerów, za dużo innych rzeczy. Nawet kiedy pojadę na wieś, to nie widać tych dzieci na podwórku. Czasami zbierze się bardzo sporadycznie grupa dziesięciu chłopaków, którzy grają sobie w piłkę. Kiedyś tak nie było. Chcę pomagać młodym ludziom. Jak będą chcieli to będę pomagał spełniać ich marzenia. Jak będą chcieli trenować to za wszelką cenę im to umożliwię.

- Jakie jeszcze masz marzenia?
KZ: Myślę o tym, aby się spełniać zawodowo. Chcę założyć rodzinę, mieć dzieci. Moi bracia już mają własne rodziny.

- Jakie masz wartości w życiu?
KZ: Na pewno przyjaźń. Uczciwość wobec przyjaciół i kolegów. Wzajemna pomoc. Dobre znajomości pomagają w życiu. Mam przyjaciół i znajomych na których zawsze mogę liczyć. To pytanie, jeśli wymaga uczciwej odpowiedzi, to trzeba się zastanowić. Wartości w życiu nie można wymienić ot tak sobie. W ostatnim czasie moje życie nabrało tak dużego tempa, że nie mam czasu się zastanowić nad sobą prywatnie.

- A co z zaufaniem?
KZ: Ufam temu, kto na to zasługuje. Żeby komuś zaufać to trzeba kogoś poznać. Trzeba z kimś przebywać i utrzymywać częste kontakty przez kilka lat. Mam też kolegów z kadry, z którymi do dziś utrzymuję kontakt. Niektórzy przyjeżdżają na moje walki. Oni już nie boksują, ale są trenerami. Na nich zawsze mogę liczyć, zawsze mogę polegać. Jestem pewien, że gdyby coś się działo, to dzwonię i w miarę możliwości przyjeżdżają jak najszybciej. Oczywiście mogę też liczyć na Andrzeja, z którym znam się chyba już 12 lat. Odkąd przyszedł do Hetmana Białystok to się jakoś zakolegowaliśmy. Różne chwile ze sobą przeżywaliśmy. Na dzień dzisiejszy jest moim trenerem, moim przyjacielem. Ufamy sobie. Andrzej jest też moim partnerem w biznesie, bo otworzyliśmy razem klub i działamy wspólnie. Przyjaźń i zaufanie jest bardzo ważne.

- Kto jest Twoim autorytetem?
KZ: Ojciec, mama, bracia i ich rodziny. Na nich mi najbardziej zależy.

- A jeśli chodzi o sport?
KZ: Kiedy miałem 10 – 12 lat to byłem zafascynowany filmem „Rocky”. To było takie pierwsze zderzenie z boksem. A później był Andrzej Gołota, Darek Michalczewski, Muhammad Ali, Joe Frazier – tych bokserów zawsze podziwiałem.

- Dziś jesteś znany. Kiedy zaczynałeś trenować to liczyłeś się, że tak może być?
KZ: Nie myślałem, że kiedyś będę rozpoznawalny. Zacząłem trenować, bo to mi się spodobało. Miałem coraz więcej chęci do tego, aby zdobywać wiedzę i coraz częściej chodzić na treningi. Wtedy nie sądziłem, że kiedykolwiek dojdzie do takiej historii jak dziś – to spotkanie. Jestem osobą rozpoznawalną na ulicy. Widocznie takie karty rozdał los.

- Wyobrażasz sobie życie bez boksu?
KZ: Na pewno nie przestanę trenować. Mam plany – jeśli mi zdrowie na to pozwoli, zakończę karierę, chcę nadal systematycznie biegać, trenować, chciałbym trenować z młodzieżą. Otworzyliśmy właśnie klub bokserski. Sport i boks to jest pasja i przyszłość, do której dążę, aby cały czas być w tym. Jestem bokserem, będę, a jak zakończę karierę to chcę być trenerem.

- Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: Marta Jacukiewicz

JONAK I KOŁODZIEJ ZWYCIĘSCY W JASTRZĘBIU-ZDROJU

jonak_jastrzebie_news

Udanie po ośmiu miesiącach przerwy powrócił na ring Damian Jonak (37-0-1, 21 KO), który w walce wieczoru gali w Jastrzębiu-Zdrój pokonał twardego Krisa Carslawa (18-5, 4 KO). Szkot okazał się niewygodnym rywalem dla Damiana. Boksował często na wstecznym, ładnie chodził na nogach i z defensywy kontrował ciosami prostymi. Polak oczywiście dążył do półdystansu i próbował wciągnąć przeciwnika w wymiany, lecz ten konsekwentnie robił swoje. Cały czas nieznaczną przewagę posiadał Damian, znacznie aktywniejszy, ale z drugiej strony dużo jego ciosów pruło powietrze. Prawy sierp był wyjątkowo nieskuteczny, przynajmniej lewy sierp czasem wchodził w jakiejś dłuższej kombinacji. W pewnym momencie Damian skoncentrował się na ciosach na korpus, ale ciężko mu było dojść na tyle blisko Krisa, by przycelować trochę mocniej. W szóstym starciu trafił chyba najmocniej – znów lewym sierpowym na szczękę. Carslaw okazał się jednak typem twardziela i bez zmrużenia oka przyjął ten cios, by za moment samemu odpowiedzieć. Szkot przyjął otwartą wymianę w pierwszej połowie dziewiątej rundy i zdecydowanie był to najefektowniejszy moment tej potyczki. Niezła i wyrównana była też ostatnia runda – dziesiąta. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 98:93, 99:91 oraz 100:90 na korzyść Polaka.

Niemal dokładnie trzy lata temu Prince Anthony Ikeji (14-8-1, 10 KO) posłał na deski Łukasza Janika. Dziś w końcówce pierwszej rundy po jego mocnym prawym na deski padł również Paweł Kołodziej (33-0, 18 KO). Popularny „Harnaś” zdołał powstać na osiem, a zaraz zabrzmiał gong na przerwę. Po niej Polak przystąpił do ofensywy i trafił dwoma mocnymi prawymi krzyżowymi. Jego przewaga w trzeciej odsłonie wzrosła jeszcze bardziej i niemal równo z gongiem urodzony w Nigerii pięściarz wisiał już bezradnie na linach. Tym razem to więc jego uratował sygnał na przerwę. W czwartym starciu Kołodziej kontrolował wydarzenia w ringu, choć Fiodor Łapin miał do niego pretensje o to, że zbyt rzadko używa lewego prostego. Końcówka piątej rundy to wręcz kopia trzeciej – półprzytomny Ikeji uratowany przez gong, chwiejąc się na nogach z trudem doszedł do narożnika. Obraz długo się nie zmieniał, aż w końcu w połowie siódmego starcia prawy krzyżowy Kołodzieja posłał rywala na deski. Po liczeniu do ośmiu Mirosław Brózio puścił jeszcze walkę, lecz po kilku kolejnych bombach zastopował pojedynek w obawie przed ciężkim nokautem.

Tak się kończy sztuczne „dmuchanie” rekordów… Maciej Miszkiń (15-1, 4 KO) po serii wygranych nad słabszymi rywalami dziś został sprowadzony na ziemię przez Vincenta Feigenbutza (9-1, 8 KO). Polak zaczął dobrze lewym prostym, którym kontrolował przeciwnika. W połowie drugiej rundy już przyjął kilka ciosów Niemca, ale świetnie zaczął tą trzecią. Trafił mocnym prawym podbródkowym, zamroczył przeciwnika i był blisko wygranej przed czasem. Tylko że kilkadziesiąt sekund później sam zainkasował prawy podbródek, Feigenbutz poprawił lewym sierpem i Miszkiń wylądował na deskach. Po liczeniu do ośmiu i kolejnym lewym sierpowym Maciek po raz drugi padł na matę ringu. Wstał dosyć szybko, jednak z narożnika Fiodor Łapin rzucił ręcznik na znak poddania. Przykra wpadka. Miejmy nadzieję, że Maciek wyciągnie z niej wnioski.

Nieskażony rekord podtrzymał Krzysztof Kopytek (7-0, 2 KO), który po ciężkim boju wypunktował Łukasza Janika II (9-3-1, 4 KO). Początek niespodziewanie należał do Łukasza, który co prawda chaotycznym, ale nieustannym atakiem spychał rywala na liny. Serie złożone z kilku ciosów w większości Krzysiek zbierał na gardę, lecz pojedyncze uderzenia dochodziły do jego głowy. W połowie drugiego starcia Kopytek znalazł w końcu receptę, kontrując bezpośrednim prawym krzyżowym bądź krótkim lewym sierpem po odchyleniu. W trzeciej rundzie zrobił zajstep w prawo i trafił serią prawy-lewy-prawy sierp. Czwarta, piąta i szósta odsłona miała podobny przebieg. Pierwsza minuta należała do agresywniejszego Janika, a gdy siły go opuszczały, do głosu dobrym finiszem dochodził Kopytek, lepiej finiszując. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 58:56 i dwukrotnie 59:55 na korzyść Kopytka.

Przemysław Runowski (4-0, 1 KO) nie miał większych problemów z pokonaniem bardziej doświadczonego Patryka Litkiewicza (11-3, 5 KO). Po sześciu dobrych rundach „Kosiarz” wygrał jednogłośnie na punkty. W pierwszej minucie pięściarze badali się lewym prostym zza szczelnej gardy. W połowie rundy uwidoczniła się przewaga siły fizycznej Runowskiego. „Lita” nie mógł utrzymać nacierającego rywala na dystans i dał sobie narzucić jego styl w ringu. Dobrze dysponowany zawodnik Ulrich Knockout Promotions parę razy trafił mocno na korpus, co wyraźnie zrobiło wrażenie na pięściarzu z Tczewa, a w pewnym momencie zepchnął go do głębokiej defensywy. Litkiewicz przebudził się w czwartej odsłonie, w której często odgryzał się rywalowi i wreszcie zaczął boksować na dystans. W ostatnich dwóch rundach tempo nieco spadło. Runowski nadal dominował, ale Litkiewicz do samego końca ambitnie starał się odmienić obraz pojedynku.

Niewiele ponad pół minuty trwał debiut Marka Matyji (2-0, 1 KO) pod szyldem grupy Ulrich KnockOut Promotions. Tegoroczny mistrz Polski wagi półciężkiej nawet nie zdążył się spocić, a już było po wszystkim. Matyja dwukrotnie uderzył prawym hakiem w okolice żeber Rolanda Dempeha, odbierając mu ochotę do kontynuowania potyczki.

źródło: bokser.org

Jonak_Jastrzebie

ŁASZCZYK I GŁOWACKI CORAZ WYŻEJ W RANKINGU WBO

Trwa systematyczny marsz Kamila Łaszczyka (14-0, 6 KO) w górę rankingu wagi piórkowej federacji WBO. W ubiegłym miesiącu wrocławianin zanotował awans z 8. na 5. lokatę, a w najnowszym – listopadowym – zestawieniu WBO jest już trzeci!

Młody pięściarz grupy Global Boxing nie jest jednak najwyżej sklasyfikowanym przez wspomnianą federację Polakiem, gdyż drugą pozycję w wadze półciężkiej utrzymał Andrzej Fonfara (24-2, 14 KO), którego już 6 grudnia czeka w Chicago kolejny pojedynek.

Podobnie jak Łaszczyk, o dwa oczka awansował „junior ciężki” Krzysztof Głowacki (20-0, 13 KO), który zajmuje 4.lokatę. Awans z 9. na 12. miejsce zanotował także Paweł Kołodziej (32-0, 17 KO), mimo iż ostatnią walkę stoczył 5 miesięcy temu. Rankingowy spadek zaliczył z kolei Damian Jonak (36-0-1, 21 KO), który w kategorii junior średniej sklasyfikowany był dotąd na 8. miejscu. W nowym rankingu pieściarz z Bytomia jest jedenasty.

EMOCJE NA GALI W BIAŁYMSTOKU. ZEGAN PONOWNIE LEPSZY OD SNARSKIEGO

zegan_snara

Pojedynki „oldboyów” nie muszą być żenujące. W lutym udowodnili to Przemek Saleta z Andrzejem Gołotą, a dziś w ich ślady poszli Maciej Zegan (43-6-2, 21 KO) i Dariusz Snarski (32-32-2, 6 KO). Po naprawdę dobrej walce lepszy okazał się ten pierwszy, ale „Snara” jak zwykle zostawił w ringu całe serce i do końca walczył o zwycięstwo. Zabrakło niewiele, sędziowie punktowali: 76-76, 77-75 i 78-73.

Wrocławianin znakomicie rozpoczął i już w pierwszej odsłonie przez moment pachniało nokautem, kiedy Snarski walczył o przetrwanie po celnych lewych prostych Zegana. 37-letni mańkut był dobrze przygotowany szybkościowo i przede wszystkim znakomicie czuł dystans. Od początku Zegan z dużą skutecznością trafiał swoim krzyżowym, ale po kilku rundach jego przewagi „Snara” zaczął wracać do gry. Błędem Macieja były chwilowe zaniki koncentracji w ostatnich sekundach rund. Aktywniejszy białostoczanin skradł kilka starć dzięki mocnym końcówkom. Czując, że przegrywa walkę, „Snara” postawił wszystko na jedną kartę i rzucił się do ataku w ósmej odsłonie, ale w samej końcówce, gdy zdawało się, że Zegan przechodzi właśnie drobny kryzys, Darek odrobinę się zapomniał i wszedł na lewą rękę Maćka. Snarski stracił równowagę, a Zegan natychmiast zareagował i trafił jeszcze jednym lewym prostym na brodę, rzucając rywala na deski i przesądzając o losach pojedynku.

Na gali w Białymstoku Norbert Dąbrowski (13-1, 6 KO) nie sprostał dobrze dysponowanemu Robertowi Świerzbińskiemu (13-2, 3 KO). W początkowej fazie walki żaden z zawodników nie był w stanie wypracować sobie wyraźnej przewagi w ringu, jednak to zawodnik Andrzeja Gmitruka prezentował się odrobinę lepiej. Gdy „Noras” próbował podkręcić tempo, „Shy” zaczął regularnie karcić go ciosami z prawej ręki. W ostatnich rundach zawodnik Darka Snarskiego rozkręcił się i zaakcentował swoją przewagę. Było to drugie zwycięstwo Świerzbińskiego w tym roku.

Krzysztof Rogowski (6-4, 2 KO) przerwał fatalną serię czterech porażek i podreperował trochę swój rekord, wygrywając jednogłośnie na punkty z Dzmitrim Agafonau (8-2, 2 KO). Nie wiedzie się z kolei Mariuszowi Biskupskiemu (20-29-1, 8 KO), który tym razem wytrzymał pełen dystans, ale po sześciu rundach przegrał z Andrejem Abramienką (20-4-2, 4 KO).

Kolejne zwycięstwo odniósł Damian Wrzesiński (4-0, 3 KO) – do niedawna czołowy polski amator występujący w wadze lekkiej. Tym razem jego pojedynek nie zakończył się efektownie, bo w wyniku zderzenia głowami na czole Damiana pojawiło się rozcięcie, które uniemożliwiło mu dalszą walkę. Potyczka z Jewgienijem Alejnikiem (1-1) została przerwana, a po podliczeniu kart Wrzesiński został ogłoszony zwycięzcą (29-28, 29-28 i 30-27). Drugą w karierze wygraną zaliczył też Michał Gerlecki (2-0, 1 KO), który na dystansie czterech rund porozbijał Siergieja Krapszylę (2-4-2, 2 KO).

Nie udał się debiut w zawodowym boksie Włodzimierzowi Letrowi (0-1). Czterokrotny amatorski mistrz kraju w kategoriach półciężkiej i ciężkiej najwyraźniej nie przygotował się do tego występu. Wczoraj podczas ceremonii ważenia okazało się, że ma jakieś 10 kilogramów nadwagi, a dziś otrzymaliśmy tego potwierdzenie – Letr miał kondycję tylko na parę minut walki. Pierwszą rundę jeszcze wygrał, ale w drugiej lepszy był już Artsiom Czarniakiewicz (1-1) – ten sam, który kilka tygodni temu przegrał na punkty z Patrykiem Brzeskim. Białorusin zaczął zyskiwać przewagę w kolejnych dwóch starciach, a w czwartej odsłonie dwukrotnie rzucał Letra na deski i zwyciężył przed czasem. Jeśli Włodzimierz nie weźmie się do pracy, jego obiecująca kariera skończy się, zanim na dobre się zacznie…

Credit: Leszek Dudek, Adam Jarecki/www.bokser.org

gala_snarski

NIE BĘDZIE SOBOTNIEJ WALKI ADAMEK-GŁAZKOW

Menedżer Egis Klimas w rozmowie z „Przeglądem Sportowym” potwierdził, że sobotnia walka Tomasza Adamka z Wiaczesławem Głazkowem nie dojdzie do skutku. Ukrainiec powalczy w sobotę z innymi pięściarzem. Trwają na ten temat rozmowy z komisją sankcjonującą pojedynek. – Nazwiska rywala jeszcze nie mogę zdradzić, ale powinno ono zostać przedstawione podczas dzisiejszej konferencji – powiedział „PS” Klimas.

- Czy Wiaczesław jest rozczarowany? Oczywiście. W końcu długo się do tej walki przygotowywał. Adamka o nic nie podejrzewamy. Wierzymy, że ma problemy zdrowotne i rozumiemy, że wychodząc na ring z Głazkowem powinien być gotowy na sto procent. Choroba i wysoka temperatura to z pewnością poważna przeszkoda – mówi menedżer.

- Sądzę, że do walki Adamek – Głazkow jednak dojdzie, po prostu musi minąć trochę czasu. Myślę, że tego pojedynku będzie chciał nie tylko Wiaczesław, ale i Tomasz. W końcu obaj ciężko trenowali i dobrze wiedzą, że ich starcie byłoby niezwykle widowiskowe dla kibiców – kończy Klimas, oprócz Głazkowa reprezentujący interesy innych podbijających USA pięściarzy w państw byłego ZSRR, mistrza świata WBO wagi półciężkiej Siergieja Kowaliowa oraz Wasyla Łomaczenki, dwukrotnego złotego medalisty olimpijskiego.

Przemysław Osiak, Przegląd Sportowy

NA CELOWNIKU KOŁODZIEJA PASY WBA I IBF WAGI JUNIOR CIĘŻKIEJ

kolodziej1

Tytuły WBA oraz IBF – o jeden z nich chce walczyć w 2014 roku Paweł Kołodziej. Który z nich wybierze? – Interesują mnie tylko znane nazwiska – mówi polski pięściarz

- Wiem, że stać mnie na wygrane z najlepszymi. Wierzę, że rok 2014 będzie przełomowy i zostanę mistrzem świata – mówi Paweł Kołodziej. 33-letni pięściarz wagi cruiser od paru lat nie może się doczekać wyzwania, które mogłoby ugruntować jego pozycję nie tylko na polskim, ale i międzynarodowym ringu.

Zachowawczość promotorów? Po części pewnie tak, ale to tylko jedna strona medalu. Druga to brak finansowego uzasadnienia udziału Kołodzieja w niektórych ryzykownych walkach i pech, który wykluczył go z przynajmniej dwóch ciekawych konfrontacji.

- Co rok mówi się o przełomowej walce, ale nic z tego nie wychodzi. Przed pojedynkiem z Olą Afolabim (w 2011 roku – przyp. red.) Paweł był w swojej najlepszej formie, a na przeszkodzie stanęła kontuzja. Kolejna, bardzo brzydka przytrafiła się, gdy miał zmierzyć się z Garrettem Wilsonem (rok temu – przyp. red.). Gdyby nie ona, w następną sobotę to Paweł walczyłby z Yoanem Pablo Hernandezem o tytuł mistrza świata IBF. Chłopak ma pecha, od niego nic nie zależy – mówi Fiodor Łapin, szkoleniowiec pięściarza.

Zamiast z Hernandezem, który 23 listopada w Bambergu skrzyżuje rękawice z pogromcą Wilsona, Aleksandrem Aleksiejewem, tego dnia Kołodziej wyjdzie na ring w Jastrzębiu. Prince Anthony Ikeji raczej nie okaże się bardziej wymagającym rywalem niż ci, których Polak bił już kilka lat temu.

- Nie wypada mi zaprezentować się słabiej niż Łukasz Janik (znokautował Ikejiego w 2010 roku – przyp. red.), tym bardziej, że aspiruję do walki o mistrzostwo – mówi Kołodziej, zajmujący 2. miejsce w rankingach WBA i IBF. O pas tymczasowego mistrza tej pierwszej federacji, który później zapewniłby mu potyczkę o pełnoprawny pas, może walczyć już 1 lutego w Monako, jeśli przyjęta zostanie oferta pojedynku z Ilungą Makabu. Drugi kurs to IBF. – Na walkę z Hernandezem nastawiam się od dłuższego czasu. Może po starciu z Aleksiejewem, a sądzę, że je wygra, nie będzie czekał długo z kolejną obroną? – zastanawia się Kołodziej. – Który kierunek wybrać? Mnie jest to obojętne. Oby wreszcie dostał szansę. Bierzemy każdą walkę, bo to już zaczyna iść w złą stronę – kwituje Łapin

Przemysław Osiak, Przegląd Sportowy

SZEŚCIU POLAKÓW Z PRAWEM WALKI O PAS WBC. DEBIUT SZPILKI.

World Boxing Council, jedna z czterech najważniejszych federacji bokserskich (obok WBA, WBO i IBF), od 50 lat kreująca zawodowych mistrzów świata, jest w tej chwili najbardziej rozpoznawalna w naszym kraju. Zielony pas WBC wagi junior ciężkiej jest bowiem od lat w posiadaniu Krzysztofa Włodarczyka, który aktualnie przygotowuje się do kolejnej obrony z Włochem Giacobbe Fragomenim.

W najnowszym zestawieniu WBC sklasyfikowano tym razem dziewięciu Polaków, z czego aż 6 w pierwszej „15″ dającej prawo rywalizacji o tytuł światowy.

Najwyżej stoją akcje Andrzeja Fonfary, który w wadze półciężkiej sklasyfikowany został na 5. miejscu. W wadze junior średniej siódmy jest Damian Jonak, zaś o dwa oczka niżej w limicie wagi ciężkiej odnajdujemy nazwisko Tomasza Adamka. Również dziewiąty w junior ciężkiej jest Mateusz Masternak, który po utracie tytułu zawodowego mistrza Europy spadł boleśnie aż z drugiego miejsca. W tej samej dywizji dwunastą lokatę zajmuje Krzysztof Głowacki (powrót do czołówki; debiutował w rankingu WBC w czerwcu), zaś na miejscu nr 13 w zestawieniu „ciężkich” zadebiutował Artur Szpilka (poprzednio nr 22 w rankingu).

W poczekalni do pierwszej „15″ znajdują się ponadto: Paweł Kołodziej (17 w limicie wagi junior ciężkiej – jeszcze we wrześniu zajmował miejsce nr 14), Łukasz Janik (20 w junior ciężkiej) i Przemysław Majewski (23 w średniej).

ZEGAN: NIE PO TO WRACAM W WIEKU 38 LAT, BY PRZEGRAĆ Z DARKIEM

zegan_snara

- Nie po to wróciłem do boksu w wieku 38 lat, aby przegrać z Darkiem Snarskim – twierdzi Maciej Zegan przed walką z dawnym rywalem. Rewanż Snarski vs. Zegan odbędzie się 16 listopada w Białymstoku, a galę pokaże telewizja Orange Sport.

- Mijają 3 lata odkąd zakończyłem karierę, ale tak naprawdę nawet na chwilę nie zapomniałem o boksie. Jestem wciąż aktywny, prowadzę cieszące się dużym zainteresowaniem treningi w Zegan Boxing Club, a także sam ostro przygotowuję się do powrotu. Ciągnie wilka do lasu – powiedział Maciej Zegan.

Obaj bokserzy ostatnie walki stoczyli w 2010 roku. Przyszłotygodniowa walka ma być rewanżem za pojedynek sprzed 5 lat w Wieliczce, który Zegan wygrał na punkty.

- Teraz spotkamy się w Białymstoku, mieście Darka, ale mam nadzieję, że wyznaczeni sędziowie będą obiektywni. My, starsi zawodnicy, potrafimy boksować, więc chciałbym aby równie dobrą pracę wykonali sędziowie. Walka jest w telewizji, zobaczy ją wielu kibiców, którzy też będą mieli swoje zdanie – mówił Maciej Zegan.

Wrocławianin przygotowuje się pod okiem doświadczonego trenera Zygmunta Gosiewskiego. – Nikt nie zna mnie lepiej, niż trener Gosiewski. Miałem dobre sparingi, m.in. z Kamilem Łaszczykiem. Nie miałem problemów ze zmobilizowaniem się do ciężkiej pracy, bo boks to piękny sport. Mówiłem, że kończę karierę, a jednak wciąż ciągnie mnie do ringu. Nie po to wracam w wieku 38 lat, aby przegrać z Darkiem Snarskim – dodał.

Maciej Zegan twierdzi, że będzie faworytem 8-rundowej walki w Białymstoku. – Będziemy boksowali w wadze 63 kg, choć Darek chciałby w 64,5 kg. To dla mnie najlepsza kategoria. Jeśli znów pokażę dobry boks, to może będzie ciąg dalszy… Ale spokojnie poczekajmy do przyszłej soboty – powiedział.

Odmiennego zdania jest Dariusz Snarski. – O takiej wadze rozmawialiśmy, ale jak Maciek chce bo się boi mogę mieć limit junior półśredniej czyli 63,6 kg – przyznał.

Podczas gali w hali sportowej białostockiej Szkoły Podstawowej nr 50, przy ul. Pułaskiego 96 wystąpią też m.in debiutanci Włodzimierz Letr, Sylwia Giedzwidz oraz Robert Świerzbiński i Krzysztof Rogowski. Początek zawodów o godz. 18.15.

ŁUKASZ WAWRZYCZEK: POKONAŁEM MISTRZA OLIMPIJSKIEGO? NIE ŻARTUJ!

Wawrzyczek

Jeden z głównych bohaterów zbliżającej się gali boksu zawodowego w Ełku, Łukasz Wawrzyczek, ma za sobą interesującą karierę amatorską, w trakcie której stoczył ok. 220 pojedynków, przegrywając tylko 23 razy. Co ciekawe nie było mu dane stanąć na najwyższym podium Mistrzostw Polski Seniorów, ale przez lata należał do absolutnej krajowej czołówki zawodników walczących w limicie 69 i 75 kg.

Postanowiłem dzisiaj sprawdzić nieco jego sportową pamięć, kierując wspomnienia na jeden pojedynek z tych ponad dwustu. Pięściarz z Oświęcimia stoczył go dokładnie 26 listopada 2005 roku w Łęcznej podczas meczu Polska-Ukraina.

- Pamiętam tamtą walkę – mówi Łukasz. – To był mecz międzypaństwowy z okazji święta Barbórki w Łęcznej i walczyłem tam z takim młodym, silnym i wysokim Ukraińcem ale nie pamiętam jego nazwiska. Powiem ci, że stoczyłem tam wielką wojnę i wygrałem – kontynuuje Wawrzyczek.

Szybko uzupełniłem Łukaszowi obraz wspomnianej rywalizacji sprzed 8 lat, dodając to, co najważniejsze, czyli nazwisko przeciwnika. Był nim wówczas nikomu w Polsce nieznany 18-latek z Symferopolu, Oleksander Usyk, aktualny mistrz olimpijski wagi ciężkiej! Mierzący 191 cm Ukrainiec rok później został brązowym medalistą wagi średniej Mistrzostw Europy w Płowdiw, po trzech latach wywalczył złoto mistrzostw Starego Kontynentu w Liverpoolu (w limicie 81 kg), po sześciu złoto mistrzostw świata (91 kg) a rok temu stanął na najwyższym stopniu podium w Londynie (91 kg).

- Co tym mówisz?! – pyta zaskoczony Łukasz. – Nie miałem pojęcia, że mam na rozkładzie późniejszego mistrza Igrzysk Olimpijskich a przy okazji mistrza świata i Europy! A w czasie swojej kariery walczyłem i wygrywałem z bardzo dobrymi przeciwnikami – przypomina pięściarz z Oświęcimia.

Istotnie, zaglądając do amatorskiego rekordu Łukasza Wawrzyczka widać sporo nazwisk znanych w kraju zawodników. Jest tu niemal cała krajowa czołówka: Grzegorz Proksa, Damian Jonak, Tariel Zandukeli, Michał Starbała, Krystian Borucki, Artur Bojanowski, Dariusz Sęk, Robert Świerzbiński, Maciej Adamiak czy Włodzimierz Letr.

- Z Grzegorzem Proksą też wygrałeś? – pytam. – Wiem, że w 2004 roku pokonał cię wysoko na punkty w lidze i w tym samym roku oddałeś mu walkowera w finale Mistrzostw Polski…

- Grześka pokonałem bardzo dawno temu na turnieju o Złotą Rękawicę Wisły, a wtedy w finale Mistrzostw Polski w Poznaniu mimo iż od pierwszej walki boksowałem ze złamaną ręką, wygrałem trzy pojedynki. Ale powiem ci szczerze, że Grzesiek wtedy tak był tak znakomicie przygotowany, że nie było z nim szans walczyć tylko jedną ręką – wspomina Łukasz.

Pisząc o ringowym, amatorskim doświadczeniu Wawrzyczka warto wspomnieć, że stoczył twarde, choć przegrane walki z takimi asami światowego boksu jak m.in. Sergej Derewjanczenko (późniejszy mistrz i ikona ligi WSB), Timur Gajdałow (amatorski mistrz świata), czy Francuz Xavier Noel (wicemistrz Europy).

Na koniec krótkiej rozmowy zapytałem bohatera sobotniej gali czy słyszał jak jego najbliższy rywal, Maciej Sulęcki, rzucił publicznie rękawice byłemu zawodowemu mistrzowi Europy i pretendentowi do tytułu zawodowego mistrza świata, Grzegorzowi Proksie…

- Słyszałem o tym. Powiem ci, że Grzesiek by go do czwartej rundy zmiótł z ringu. Niech więc lepiej najpierw spróbuje swoich sił ze mną. Prawda jest taka, że Grzesiek Proksa to jest w szkole a my z Maćkiem dopiero w zerówce. Jestem z innej, słabszej ligi niż Grzegorz i jestem tego świadomy, choć będę robił wszystko, by osiągnąć tyle co on – zakończył Łukasz.

ŁUKASZ JANIK POSTAWIŁ WYSOKO POPRZECZKĘ AFOLABIEMU

janik01

Łukasz Janik nie może mieć sobie wiele do zarzucenia, ale na gali w Nowym Jorku nie zdołał pokonać Oli Afolabiego i wywalczyć tytułu mistrza świata federacji IBO (niezaliczanej do najbardziej prestiżowych) w wadze junior ciężkiej.

Po dwunastu ciekawych dla oka rundach sędziowie punktowali 117:111, 115:113 i 114:114, niejednogłośnym werdyktem decydując o zwycięstwie 33-letniego Brytyjczyka o nigeryjskich korzeniach. Był to pierwszy pojedynek 28-letniego Janika na maksymalnym w boksie zawodowym dystansie i czwarty w karierze Afolabiego.

Początek walki był obiecujący dla Janika, jednak od piątej odsłony coraz większą przewagę zaczął osiągać przeciwnik, udowadniając wyższą pięściarską jakość. Pięściarzowi z Jeleniej Góry należą się jednak brawa – w końcówce wykazał determinację i być może nawet wygrał dwie ostatnie odsłony.

 1. runda:
Wysokie tempo od pierwszego gongu. Bardzo wyrównane starcie. Janik rozpoczyna bez kompleksów wobec faworyzowanego przeciwnika. Afolabi bardzo dobrze operuje lewym prostym, ale i Janik często wyprowadza ten podstawowy cios, szukając też sposobności do zadania uderzeń na tułów. Trudne do punktowania starcie.
Naszym zdaniem: 10:9 dla Afolabiego

2. runda:
Janik ostro naciera po gongu i choć Afolabi dobrze się broni, a później pojedynek się wyrównuje, dzięki udanemu początkowi sędziowie mogą zapisać to starcie na konto Polaka.
Naszym zdaniem: 10:9 dla Janika

3. runda:
Polski pięściarz znowu zaczyna rundę bardzo agresywnie. Później walka się wyrównuje, w półdystansie więcej sprytu wykazuje Afolabi, ale końcówka ponownie należy do Janika, który zaskakuje rywala przy linach. Bardzo dobra dla oka walka, kibice nie mają prawa narzekać.
Naszym zdaniem: 10:9 dla Janika

4. runda:
Kolejna widowiskowa odsłona, nie brakuje ciekawych wymian, a tempo nadal bardzo wysokie. Afolabi wraca do wyprowadzania skutecznego lewego prostego, stara się poprawiać lewym sierpowym na tułów.
Naszym zdaniem: 10:9 dla Afolabiego

5. runda:
Mocny, krótki prawy sierpowy Afolabiego wstrząsa głową Polaka w 60. sekundzie rundy. Później do głosu próbuje dojść Janik, lecz rywal broni się dość skutecznie, a gdy dochodzi do walki w bliskim dystansie, udanie kontruje. W końcówce również ma przewagę.
Naszym zdaniem: 10:9 dla Afolabiego

6. runda:
Pierwsza runda z tak wyraźną przewagą Afolabiego. Janik nadal nie stroni od ataków, ale stają się one coraz bardziej chaotyczne i coraz łatwiej przewidywane przez przeciwnika, który zachowuje wysoką skuteczność ataku. Pojawia się rozcięcie nad lewym łukiem brwiowym Janika. Polak krwawi też z nosa.
Naszym zdaniem: 10:9 dla Afolabiego

7. runda:
Janik wraca do gry, znowu wywiera presję, jednak wielkiej krzywdy imponującemu świetnym refleksem przeciwnikowi nie jest w stanie wyrządzić. Afolabi wygląda na coraz bardziej rozluźnionego.
Naszym zdaniem: 10:9 dla Afolabiego

 8. runda:
Afolabi nadal kontroluje walkę i na tym jej etapie trudno się spodziewać zwrotu akcji. Polak wygląda na dobrze przygotowanego kondycyjnie i być może wyprowadza nawet więcej ciosów niż rywal, jednak ze skutecznością nadal jest przeciętnie.
Naszym zdaniem: 10:9 dla Afolabiego

9. runda:
Sytuacja bez zmian, Afolabi udowadnia wyższą bokserską jakość, duże umiejętności w defensywie i kontrataku.
Naszym zdaniem: 10:9 dla Afolabiego

10. runda:
Krwawi już także prawy łuk brwiowy Polaka i to o wiele mocniej niż lewy. Pod względem kondycyjnym Janik wygląda jednak trochę gorzej niż przeciwnik i coraz częściej opuszcza ręce. Afolabi wykorzystuje to w połowie rundy, gdy głowy polskiego pięściarza sięgają lewy sierpowy i potężny prawy prosty.
Naszym zdaniem: 10:9 dla Afolabiego

11. runda:
Jedna z najlepszych rund i akcji Janika w tej walce. Po kilkudziesięciu sekundach udaje mu się nawet zaskoczyć Afolabiego serią ciosów i zepchnąć do lin. Przeciwnik podnosi jednak ręce, uszczelnia gardę i wytrzymuje ten szturm.
Naszym zdaniem: 10:9 dla Janika

12. runda:
Czego jak czego, ale ambicji i woli walki Janikowi nie można odmówić. Polak daje z siebie wszystko, naciera i udaje mu się trafić rywala paroma niezłymi, mocnymi uderzeniami. W ostatnich sekundach dochodzi do regularnej bitwy, którą przerywa gong.
Naszym zdaniem: 10:9 dla Janika

Po 12 rundach: 116:112 dla Afolabiego

Punktował: Przemysław Osiak, Przegląd Sportowy

ŁUKASZ JANIK Z BOKS-BUDY DO TEATRU MARZEŃ

janik_afolabi_fb

Choć w ostatnich latach stolicą światowego boksu zostało Las Vegas z należącą do luksusowego hotelu-kasyna halą MGM Grand Garden Arena, występ w nowojorskiej Madison Square Garden pozostaje obiektem marzeń każdego pięściarza z ambicjami. Tego zaszczytu w nocy z soboty na niedzielę polskiego czasu dostąpi 28-letni Łukasz Janik. Rękawice skrzyżuje z groźnym Olą Afolabim.

Popisy pierwszego mistrza świata wagi ciężkiej Johna Sullivana, starcia Sugara Raya Robinsona z Jake’em LaMottą, Joe Louisa z Rockym Marciano, a także (po przeniesieniu obiektu do serca Manhattanu w 1968 roku) pierwsza konfrontacja Joe Fraziera z Muhammadem Alim i zacięty bój Lennoksa Lewisa z Evanderem Holyfieldem – po wymienieniu największych pięściarskich sław, które wkroczyły między ściany MSG, może się zakręcić w głowie. A to jedynie fragment listy gości. Jan Paweł II, giganci rocka i popu, legendy NBA i NHL… Między ringowe liny mogącej pomieścić 20 tysięcy widzów, niedawno zmodernizowanej hali, wyjdzie też chłopak z Jeleniej Góry, który przygodę z boksem rozpoczynał dziesięć lat temu od obijania podejrzanych typów w wesołych miasteczkach (jak sam określa: „w boks-budach”) zachodnich Niemiec.

Jeśli Michael Buffer będzie miał nieco więcej pracy niż zazwyczaj, to właśnie on zaprosi Polaka na ring. Z szatni Janik wyjdzie nie jako „Johny Lupas z Amsterdamu”, a „Lucky Look”, walka będzie legalna, jedna zamiast kilku, zarobek większy (20 tysięcy dolarów, nie 70 euro) a przeciwnik… trzeźwy. A to nie będzie jego jedyny atut. 33-letni Afolabi to przedstawiciel ścisłej światowej czołówki wagi junior ciężkiej. Gdyby z Marco Huckiem dane mu było rywalizować poza Niemcami, być może cieszyłby się zwycięstwem w dwóch z trzech pojedynków o mistrzowski tytuł WBO. Z Janikiem powalczą o pas IBO – federacji znanej, lecz niezaliczanej do najbardziej prestiżowych.

Na liście przeciwników mieszkającego w Los Angeles Brytyjczyka o nigeryjskich korzeniach poza Huckiem widnieją takie nazwiska jak Eric Fields, Enzo Maccarinelli i Walery Brudow. Rywali klasy międzynarodowej, może za wyjątkiem Mateusza Masternaka, w CV Janika próżno szukać. Faworyta nietrudno wskazać, nie jest nim Polak. Dobrze, że jedynie na papierze.

Transmisja Polsat Sport, początek studia o godz. 1.00, walki – 2.00

Przemysław Osiak, Przegląd Sportowy

DYLEMAT ŁUKASZA JANIKA

janik01

W sobotę w słynnej nowojorskiej hali Madison Square Garden Łukasz Janik stanie przed niezwykle trudnym zadaniem, ale jednocześnie przed życiową szansą. W pojedynku o pas mistrzowski IBO w wadze cruiser zmierzy się w ringu z Brytyjczykiem o nigeryjskich korzeniach Olą Afolabim. Trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że szanse polskiego boksera na zwycięstwo są niewielkie, bowiem teoretycznie Afolabi przewyższa go we wszystkich elementach bokserskiego rzemiosła (może poza siłą ciosu, którą można ocenić obustronnie jako dobrą).

Ola Afolabi od lat zalicza się do ścisłej czołówki wagi cruiser. Jego jedynym słabym punktem jest psychika, a konkretnie brak niezbędnej klasowemu bokserowi bojowości i waleczności. Właśnie z tego powodu Brytyjczyk ostatecznie przegrał bokserską trylogię z Marco Huckiem, mimo iż w dwóch pierwszych walkach był bardzo bliski odniesienia zwycięstwa. Ten brak bojowego charakteru jest też przyczyną, dla której ten dobrze wyszkolony, szybki i silnie bijący pięściarz ma stosunkowo niski wskaźnik zwycięstw przed czasem. W wielu przypadkach zadowalał się zwycięstwem na punkty i nie dążył do nokautu. Kilku ewidentnych bumów wytrzymało z nim 4-rundowe walki, a np. nasz Łukasz Rusiewicz i gruziński journeyman Sandro Siproszwili także pojedynki znacznie dłuższe.

Ww. cecha Afolabiego to dla Janika z jednej strony szansa, ale z drugiej także pokusa do pójścia na łatwiznę. Wydaje się dość prawdopodobne, że jeżeli Polak przyjmie ulubioną przez Afolabiego spokojną walkę na dystans, to wprawdzie przegra wysoko na punkty, ale dotrwa bez nokdaunu do końcowego gongu. Jest to jednak droga złudna i niepewna, którą w tym roku wybrała dwójka kolegów Janika (Rafał Jackiewicz i Andrzej Wawrzyk) i boleśnie zapłaciła za brak ambicji.

Polscy kibice boksu nie oczekują od Janika zwycięstwa, ale liczą na to, że da z siebie wszystko i podejmie walkę o pas. Trzeba wykorzystać flegmatyczność rywala i spróbować zaskoczyć go jakimś nagłym dynamicznym atakiem, tak jak to w przeszłości kilkakrotnie skutecznie zademonstrował Marco Huck. Niezależnie od końcowego rezultatu taka postawa naszego pięściarza będzie zasługiwała na szacunek.

Dariusz Chmielarski/www.bokserzy.cba.pl

TOMASZ ADAMEK BLOGUJE: OSTATNIE DNI SPARINGÓW

adamek_mike

Jeszcze dwa tygodnie treningów przede mną. Sparingi przebiegają zgodnie z założeniami trenera. Moi sparing partnerzy wywiązują się ze swojego zadania bardzo dobrze. To doświadczeni pięściarze – Monte Barrett, z którym już kiedyś  trenowałem oraz Travis Kaufmann, który niedawno temu oświadczył ,że chętnie stoczyłby pojedynek ze mną.

Pięściarze mają za zadanie naśladować stylem walki  w ringu, styl Wiaczesława Głazkowa. Wszystko przebiega zgodnie z planem, do tego dochodzi jeszcze niezbyt rozbudowany trening siłowy. Znane jest już miejsce naszego  pojedynku. W dniu 16 listopada 2013 roku wejdziemy do ringu w Turning Stone Resort Casino w Veronie w Nowym Jorku. Galę transmitować będzie  amerykańskiej stacja telewizyjna NBC. Organizatorzy gali zadbali o polskich widzów i organizują walkę w bardzo dogodnym czasie. Nasz pojedynek rozpocznie się w sobotę o godzinie 15.00 amerykańskiego czasu, czyli o godzinie 21.00 w Polsce. Walkę  zakontraktowano na 12 rund a jej stawką będzie, druga pozycja w rankingu IBF wagi ciężkiej.

Poza treningami w dniu 19 października 2013 roku w Centrum Kultury przy 176 Java St na Brooklynie , byłem jednym z 5 jurorów, których zdaniem było wybór najpiękniejszej Polki, spośród  Polonii amerykańskiej. Pierwszy raz występowałem w takiej roli , podobnie jak i Przemek Majewski. Tytuł Miss Polonii USA zdobyła Aleksandra Gąsiorowska z New Jersey. Było bardzo miło a krótkie oderwanie od boksu i udział w tej imprezie pozwolił mi na chwilę wytchnienia od ciężkich treningów.

Zawsze podkreślam ,że w czasie treningów a przede wszystkim w trakcie walki , ważne jest zdrowie i higiena psychiczna. Mam nadzieje ,że tym razem wyjdę do ringu skoncentrowany i dam dobrą walkę.

Źródło: tomaszadamek.eu
Fot. Adamek Team/Mike Gladysz

IZU UGONOH: DZIAŁAM W OPARCIU O NADZIEJĘ

izu01

- Proszę opowiedzieć o okolicznościach podpisania kontraktu z Billem Millerem i  nowej sytuacji, w której się znajdujesz…
Izu Ugonoh: Jeżeli chodzi o okoliczności,  to nie chcę mówić bezpośrednio o kontaktach. Myślę, że nie jest to takie ważne.  Długo czekałem na wygaśnięcie kontraktu, ostatnią walkę stoczyłem osiem miesięcy temu.  Po walce dałem sobie miesiąc czasu na pracę z Fiodorem Łapinem w Warszawie.  Jednak w międzyczasie nie doszedłem do porozumienia z moim ówczesnym promotorem i wróciłem do Gdańska.  Już wtedy wiedziałem,  że nie będę jeździł do Warszawy i prosił się, żeby ktoś podszedł do mojej osoby na poważnie. W Gdańsku trafiłem na konkretnych ludzi, trenera boksu oraz trenera od przygotowania motorycznego. Tymi właściwymi ludźmi okazali się trener boksu Maciek Brzostek, który starał się jak najlepiej przekazać mi swoją wiedzę oraz Adrian Hoffman, który zajmuje się przygotowaniem motorycznym. To najlepszy „team” z jakim dotychczas współpracowałem. Podziękowania należą się również sieci aptek „Gemini”. To dzięki nim w dużej mierze jestem obecny tu gdzie jestem.  Skupiłem się na treningu, czekając w międzyczasie na wygaśnięcie kontraktu. Kiedy wygasł, pojawiły się pewne możliwości, praktycznie znikąd. Wiadomo, że nasz „światek bokserski” jest mały, zawsze można do kogoś zadzwonić. Jednak nie wykonywałem żadnych gwałtownych ruchów, w kierunku pozyskania nowego promotora. Ja po prostu wierzyłem w to, że jak będę sumiennie trenował, to pojawi się odpowiednia osoba na mojej drodze i tak się stało. Pojawiło się kilka telefonów zanim doszedłem do porozumienia z panem Billem Millerem.  Bardzo mnie interesowała możliwość wyjazdu do Stanów. Miałem wideo rozmowę z Millerem i zobaczyłem jaka to energia,  jaki człowiek. Stwierdziłem, że to jest to na co czekałem. To jest dla mnie wielka szansa, żeby się rozwinąć. Jestem w boksie od trzech lat, dotąd było wszystko wyrywkowe, miałem propozycję typu; „ Masz walkę za dwa tygodnie, przyjedź do Warszawy, potrenujemy trochę”.  Miałem tylko jeden cykl przygotowawczy w przeciągu tych trzech lat. Nie licząc oczywiście moich treningów w Gdańsku.  To wszystko jest już za mną. Teraz zależy mi na tym, żeby pracować z ludźmi, którzy wykorzystają w pełni mój potencjał. Ludzie, którzy zaprosili mnie do Las Vegas dostrzegli moje możliwości, do mnie należy wykorzystanie tego co zostało mi zaoferowane.

- Jaką rolę odegrał w tym procesie polski szkoleniowiec Piotr Pożyczka?
IU: Tak naprawdę to pomoc trenera Pożyczki jest nieoceniona. Pierwszy kontakt z trenerem miałem rok temu w Warszawie. Wtedy zaczął mi się przyglądać podczas treningów i sparingów. Rozmawialiśmy na temat moich możliwości. Powiedział, że mam naturalny talent, zauważył też, że jestem trochę usztywniony. Tak to się wszystko potoczyło, że zarekomendował mnie u właściwych ludzi. Trener Pożyczka zapewne będzie brał udział w moim szkoleniu w mniejszym lub większym stopniu. Natomiast dowiem się więcej odnośnie naszej współpracy na miejscu.

- Nie było zainteresowania menedżerów z Polski/Europy jeżeli chodzi o twoją osobę?
IU: To nie chodzi o to, że nie było. Ja mam też pewną wizję swojej kariery. Nie byłem w desperackiej sytuacji i nie miałem zamiaru się chwytać pierwszej lepszej oferty. Miałem propozycję z Niemiec, która była bardzo ciekawa. Wybór jednak padł na Stany Zjednoczone. Jeżeli chodzi o nasze „podwórko” to wiemy jaka jest hierarchia i kto stoi na czele. Myślę , że musiałbym mocno kuleć, żeby zdecydować się na karierę w Polsce. Dlatego nie chciałem.

- Czy znasz realia amerykańskich gymów? Mam na myśli sposób pracy. Miałeś już kiedyś okazję trenować  w USA?
IU: Powiem szczerze, że nie. Byłem w USA przeszło trzy miesiące, bardzo mi się tam podobało. Oczywiście słyszałem o tym, jak wygląda praca w gymach, sam tego nie doświadczyłem. Jestem gotowy, żeby tego doświadczyć.

- Wybrałeś tę ofertę ze względu na to, że Stany są uważane za „Mekkę boksu”?
IU: Tak. Podstawowym czynnikiem mojego wyboru było to, że Stany to szczyt. Wiadomo jest , że jednego zawodnika można poprowadzić lepiej w Polsce drugiego w Niemczech, a trzeciego w USA.  Dla mnie najważniejsze jest przekonanie o samym sobie, mianowicie o tym, że bardzo szybko się uczę i chcę się uczyć. Myślę, że potrafię nauczyć się więcej przez trzy miesiące niż nie jeden zawodnik przez parę lat. Będę w takim miejscu, w którym na chwilę obecną, mogę się nauczyć najwięcej. Stany będą mi bardzo odpowiadały. Mają wielkie tradycje bokserskie.  Myślę, że będą wiedzieli jak poprowadzić takiego zawodnika jak ja. Dojdzie też trochę amerykańskiego luzu, który dobrze na mnie wpłynie i poprawi mój styl boksowania.

- Czy nie odczuwasz presji związanej z wyjazdem? Dobre starty za oceanem wiążą się z popularnością. Mamy swoje tradycje Gołota, Adamek. Jesteś kolejnym naszym rodakiem, który będzie próbował sił na tamtejszych ringach.
IU: Nie, absolutnie. To czy ktoś odczuwa presję lub jej nie odczuwa, jest tylko i wyłącznie kwestią sposobu myślenia. Na dzień dzisiejszy nie mogę mówić o presji. Ja działam w oparciu o nadzieje. Ten okres, który mam za sobą, w którym nie wiadomo było co ze mną będzie, był mi potrzebny. Teraz wiem, że chcę boksować i wierzę w mój boks i w to, że mogę dużo osiągnąć. To była moja próba. Przeszedłem tą próbę i teraz pojawiło się „światełko w tunelu” , zaczynam przyciągać do swojego życia właściwe osoby. Jestem bardzo optymistycznie nastawiony do tego,  co się teraz dzieje w moim życiu. Myślę, że to będzie niesamowita przygoda i nauka. Przede wszystkim to będzie dla mnie rozwój, a tego brakowało mi bardzo ostatnimi czasy. Nie czuję presji.

- Twój nowy szkoleniowiec Kenny Adams, powiedział mi, że jesteś utalentowanym atletą. Wspomniał też o ważnej rzeczy – możliwości sparowania z zawodnikami o różnorodnych stylach. W Polsce brakowało dobrego sparingu?
IU: Nie było tak źle. Mamy w „Knockout Gym” 3-4 zawodników w mojej kategorii wagowej, którzy prezentują wysoki poziom. Są to zawodnicy z pierwszej dwudziestki światowych rankingów. Więc nie mogłem narzekać. W Polsce jest jedynie ograniczenie styli boksowania, w USA jest różnorodność. To będzie wpływało na mój rozwój. Dla mnie najważniejszą kwestią jest możliwość pracy z trenerem i znalezienie wspólnego języka. Tak wyglądał końcowy etap mojej pracy z trenerem Fiodorem Łapinem. Znaleźliśmy wspólny język i tak naprawdę nasza współpraca mogła się dopiero zacząć, jednak zostało to przerwane.

- Jaka jest docelowa kategoria wagowa w twoim przypadku? Z ciekawości muszę zapytać o twoją wagę między walkami…
IU: To zależy od pory roku. Dobrze się czuję podczas ciepłych, słonecznych okresów roku.  Aktualnie ważę 97 kilogramów, a czasami 100 kilogramów. Nie wykluczam tego, że kategoria ciężka będzie w przyszłości moją wagą. Jednak nie mam parcia na kategorię ciężką. Ja podchodzę w sposób odkrywczy do siebie i swojego ciała. Jestem bardzo ciekaw moich możliwości. Tak jak powiedział trener Adams, jestem atletą, więc możliwości wagowe mam spore.  Jeżeli podczas treningów w USA pójdzie to wszystko w kierunku wagi ciężkiej, to ok. Na chwilę obecną czuję , że mogę startować w kategorii junior ciężkiej.

- Czy zostawiasz w Polsce żonę, partnerkę życiową? Pytam ponieważ , często zawodnicy mają kłopot z tego typu rozłąką.
IU: Mogę wyjechać ze „spokojną głową”. Nie założyłem rodziny. Zostawiam tylko moją siostrę. Jednak będę bywał w Polsce. Mogę skupić się w 100% na boksie i czekać na rozwój sytuacji. Nie ma co z góry zakładać, że na stałe przeniosę się do Stanów.

Rozmawiał: Marcin Mlak/boxingpassion.com

SZPILKA ZADEBIUTOWAŁ WE WRZEŚNIOWYM RANKINGU WBA

We wrześniowym rankingu federacji WBA zadebiutował 24-letni polski „ciężki” Artur Szpilka (16-0, 12 KO). Pięściarz z Wieliczki został sklasyfikowany na 14. pozycji, tuż przed Markiem DeMorim.

Oprócz Szpilki w rankingu WBA znalazło się jeszcze miejsce dla czterech Polaków – drugi w wadze junior ciężkiej jest Paweł Kołodziej (32-0, 17 KO), zaś jedenastą lokatę w tej samej dywizji zajmuje były mistrz Europy, Mateusz Masternak (30-1, 22 KO). Czwartym naszym zawodnikiem w zestawieniu jest nr 8 w wadze junior średniej, Damian Jonak (36-0-1, 21 KO).

KOCHANE SPEKULACJE – PAŹDZIERNIK 2013

diablo01

„Spekulacja to próba przewidywania przyszłości, biorąc pod uwagę to, że… nic się nie wie i bazę przewidywań stanowi obecna znajomość rzeczy” – napisał francuski ekonomista Jean-Marie Harribey, wykładowca Uniwersytetu Montesquieu – Bordeaux.

W sporcie, podobnie jak i w gospodarce, również bardzo często mamy do czynienia z rozmaitego rodzaju spekulacjami. To szczególnego rodzaju „sztuka” uprawiana przez działaczy, specjalistów od PR, czy dziennikarzy, mająca na celu podkręcenie sportowo-biznesowej koniunktury. Z drugiej strony ludzie uwielbiają gdybać, spekulować, prowadzić akademickie dyskusje, udzielać się na forum… Skoro jednak w plotce jest też miejsce na przysłowiowe ziarenko prawdy, z którego w przyszłości wyrosnąć może faktyczne wydarzenie, przyjrzyjmy się temu co aktualnie w bokserskiej trawie piszczy…

Wczoraj wspominaliśmy o ewentualnej walce zawodowego mistrza Europy wagi ciężkiej, Derecka Chisory (18-4, 12 KO), z Mariuszem Wachem (27-1, 15 KO). Mogłoby do niej dojść 30 listopada w Londynie, gdyby Polak przyjął warunki postawione przez Brytyjczyków. Po kilkunastu godzinach spekulacje we wspomnianym temacie uciął promotor „Wikinga”, Mariusz Kołodziej, przypominając, że federacja EBU nie zezwoli na rywalizację o pas europejski pięściarzowi, który przegrał swoją ostatnią walkę. Teoretycznie Mariusz mógłby zaboksować ze słabym rywalem za kilka dni (26 października), podczas gali boksu zawodowego w Dzierżoniowie. Podobnie przecież zrobił rok temu Grzegorz Proksa, by stanąć do rewanżowej walki z Kerry Hope`em… Jeśli wspominamy o Wachu i wątku „londyńskim”, dodajmy, że kilka dni temu przez kilkadziesiąt godzin krążyła w medialnej sieci informacja o możliwości startu Polaka w kolejnej edycji turnieju Prizefighter, która odbędzie się 16 listopada w mieście nad Tamizą.

Jedyny polski zawodowy mistrz świata, Krzysztof Włodarczyk (48-2-1, 34 KO) 6 grudnia w Chicago po raz trzeci w karierze – z obowiązku obrony pasa federacji WBC – zmierzy się z Włochem Giacobbe Fragomenim (31-3-2, 12 KO). Tymczasem pojawiły się już informacje jakoby w maju 2014 roku przeciwnikiem „Diablo” miałby być nowy zawodowy mistrz Europy, Grigorij Drozd (37-1, 26 KO), który niedawno w Moskwie zdetronizował Mariusza Masternaka. Walka Włodarczyka z Rosjaninem ma racjonalne uzasadnienie. Po pierwsze zapewne będzie na niej można świetnie zarobić (szczególnie jeśli odbyłaby się w Moskwie), a po wtóre ewentualnym zwycięstwem Krzysztof rozwiałby raz na zawsze temat zasadności jego rywalizacji z Masternakiem. Oczywiście walka Włodarczyk-Drozd położyłaby kres pomysłowi debiutu „Diablo” w wadze ciężkiej, czyli lutowej rywalizacji z Albertem Sosnowskim (47-6-2, 28 KO).

Do kolejnych przeciwników przymierzany jest także niepokonany Krzysztof Głowacki (20-0, 13 KO). W tym temacie na giełdzie spekulacji pojawiły się dwa nazwiska – Garrett Wilson (13-6-1, 7 KO) i Francisco Palacios (21-2, 13 KO). Z pierwszym Polak miałby rywalizować w grudniu, zaś z drugim wiosną 2014 roku. Biorąc pod uwagę aktualnie gorsze od Polaka rankingowe notowania Wilsona, jego minimalną medialność (na polskim rynku wręcz anonimowość) oraz kiepskie warunki fizyczne (światowa czołówka – poza afrykańską sensacją Thabiso Mchunu – to chłopy o ponad głowę wyżsi od mierzącego 175 cm Amerykanina), pomysł ten nie wydaje się być atrakcyjnym. Czym  innym byłby wybór znanego i cenionego w Polsce Palaciosa, który jest w stanie dać w ringu niezłe widowisko.

Na koniec zostawiliśmy miejsce dla innego niepokonanego na zawodowym ringu polskiego pięściarza, Damiana Jonaka (36-0-1), który od lat czeka na konfrontacje z rywalem z najwyższej półki. Zanim na przełomie marca i kwietnia 2014 roku Ślązak dostąpi zaszczytu walki o pas mistrza świata WBC wagi średniej ze słynnym Argentyńczykiem Sergio Gabrielem Martinezem (51-2-2, 28 KO), będzie musiał 23 listopada w Jastrzębiu-Zdroju odprawić z kwitkiem Rafaela Bejarana (16-2, 8 KO) z Dominikany.

WACH-CHISORA 30 LISTOPADA W LONDYNIE?

wach01

Mariusz Wach był pierwszym rezerwowym i ostatecznie nie pojechał na igrzyska w Atenach, ale po latach wiele wskazuje na to, że jednak zawita do parku olimpijskiego. „Wiking” otrzymał propozycję walki z mistrzem Europy wagi ciężkiej Dereckiem Chisorą. Jeśli podpisze kontrakt, 30 listopada wejdzie do ringu w 7-tysięcznej hali Copper Box w Londynie, gdzie w ubiegłym roku odbywał się m.in. olimpijski turniej piłki ręcznej. Ofertę złożyli promotorzy 29-letniego Brytyjczyka z grupy Frank Warren Promotions.

- Obaj zawodnicy wyrazili wstępną zgodę. Pozostaje ustalić szczegóły finansowe i organizacyjne, a także poukładać wszystko od strony prawnej. Niebawem wszystko powinno być jasne. Nie mogę powiedzieć, że walka na pewno się odbędzie, ale wygląda to optymistycznie – powiedział nam Mariusz Kołodziej, właściciel grupy Global Boxing, od trzech lat promotor Wacha.

Dla pretendenta do tytułu mistrza świata z ubiegłego roku może to być druga podróż do Londynu w ostatnich tygodniach. We wrześniu sparował tam z Davidem Haye’em, szykującym się do – jak się okazało – odwołanego starcia z Tysonem Furym. Następnie poleciał do Rosji, aby pomóc Aleksandrowi Powietkinowi w ostatniej fazie przygotowań do walki z Władymirem Kliczką. Od dwóch tygodni trenuje w Dzierżoniowie pod okiem Piotra Wilczewskiego.

- Sześć tygodni? To odpowiedni okres, żebym dobrze się przygotował i odebrał Chisorze pas mistrza Europy – ocenia 33-letni Wach. Bokserowi proponowano też, aby 16 listopada wziął udział w popularnym na Wyspach turnieju Prizefighter. – Pięściarz i trener szybko doszli do wniosku, że to nie są zawody dla Mariusza. Po jednym dniu poinformowałem organizatorów, że Wach nie weźmie w nich udziału – wyjaśnia Kołodziej.

Przemysław Osiak, Przegląd Sportowy

WNIOSKI PO GALI BOKSU ZAWODOWEGO W WIELICZCE

plakatwieliczka01

Za nami kolejna gala grupy zawodowej Tomasza Babilońskiego. Z racji miejsca, w którym się odbyła była zapewne po raz wtóry jedną z najbardziej osobliwych pięściarskich rywalizacji w skali świata. Pod względem sportowym pozostawiła może pewien niedosyt, bo w walce wieczoru nie zobaczyliśmy zapowiadanej przez zawodników nadzwyczajnej agresji. Mimo to kibice, doceniający coraz bardziej ringową rywalizację wewnątrz-polską zobaczyli kilka ciekawych momentów.

Najważniejszym punktem gali w Kopalni Soli w Wieliczce miała być rywalizacja Krzysztofa Zimnocha (17-0-1, 11 KO) z Arturem Binkowskim (16-4-3, 11 KO). Ten drugi, skazywany przez wielu na na porażkę, pokazał w ringu, że jego boks wyszedł z pod ręki trenerskich fachowców – Boehma i Teodorescu – i mimo krótkich przygotowań, w których zabrakło m.in. czasu na sparingi, jest w stanie przeboksować pełen dystans z mającym dobre recenzje Zimnochem. Binkowski walczył ambitnie, zostawiając na ringu w Wieliczce wiele zdrowia i serca – nie był jednak w stanie specjalnie zagrozić pięściarzowi z Białegostoku. Ze sportowego punktu widzenia pojedynek Zimnocha z Binkowskim niewiele dał jego zwycięzcy. Pokazał również, że na rywalizację na szczycie europejskiej wagi ciężkiej (vide ewentualna walka z Dereckiem Chisorą) jest dla Krzysztofa za wcześnie. Chyba właściwym rozwiązaniem jest zapowiadane przez jego team szukanie nowych bodźców treningowych za Oceanem, gdzie też znajdą się zapewne sparingpartnerzy, mogący podnosić Zimnochowi poprzeczkę do góry.

Do USA mógłby również pojechać Krzysztof Głowacki (20-0, 13 KO), który wczoraj udowodnił dlaczego znajduje się w światowych rankingach. Jego skuteczny i bezkompromisowy boks okazał się niszczycielski dla weterana światowych ringów, Richarda Halla (30-14, 28 KO). Bardzo dobrym posunięciem – sportowo i marketingowo – byłaby zapowiadana przez Tomasza Babilońskiego chęć skonfrontowania pięściarza rodem z Wałcza z Francisco Palaciosem, który mimo zastoju, do jakiego doprowadziły dwie porażki z Krzysztofem Włodarczykiem, może zagwarantować Głowackiemu wartościowy sprawdzian umiejętności.

Czego dowiedzieliśmy się jeszcze, oglądając galę boksu zawodowego w Wieliczce? Że dobrze przygotowany do walki, „wiecznie młody” Rafał Jackiewicz (43-11-2, 21 KO) nadal może być magnesem, przyciągającym kibiców i dającym gwarancję dobrego boksu. Że  wędrówka w górę kolejnych kategorii wagowej, która od pewnego czasu staje się udziałem Michała Żeromińskiego (5-1, 1 KO), jest dla radomianina niepotrzebna. Osobiście widziałbym go występującego maksymalnie w limicie wagi junior półśredniej. Że Kamil Szeremeta (5-0, 0 KO) szybko potrzebować będzie wyższych celów niż rywalizacja z krajowymi rywalami. Na jego przykładzie dostrzegam także, że droga jaka dzieli najlepszych w Polsce amatorów (chociażby z wagi średniej) do zawodowej czołówki krajowej nie jest zbyt długa. To samo można powiedzieć obserwując sportowy rozwój Michała Cieślaka (2-0, 0 KO). Cieszy mnie również zwycięski powrót na ring Roberta Świerzbińskiego (12-2, 3 KO), którego występy w kolejnych polskich galach gwarantują dobrą jakość widowiska. Dobrze się stało, że jego niefortunny wyjazd do Kanady, nie zakończył kariery, na co wiele wskazywało po bolesnej porażce przed czasem.

plakatwieliczka

AWANS ŁASZCZYKA W NAJNOWSZYM RANKINGU WBO

laszczyk027

W październikowym rankingu federacji WBO awans z 8. na 5. miejsce w kategorii piórkowej zaliczył Kamil Łaszczyk (14-0, 6 KO) Wyżej od młodego pięściarza grupy Global Boxing sklasyfikowanym Polakiem jest tylko Andrzej Fonfara (24-2, 14 KO), który znajduje się na czele zestawienia najlepszych „półciężkich”.

W kategorii junior ciężkiej na wysokim 6. miejscu znajduje się jeden z bohaterów dzisiejszej gali w Wieliczce,  Krzysztof Głowacki (19-0, 12 KO), który czeka na pojedynek z jamajskim weteranem, Richardem Hallem. W tej samej wadze mamy jeszcze jednego rodaka, Pawła Kołodzieja (32-0, 17 KO), który zajmuje 12. lokatę. Z pierwszej „15″ zestawienia WBO wypadł niestety po porażce z Grigorijem Drozdem były mistrz Europy, Mateusz Masternak (30-1, 22 KO), który przed miesiącem zajmował 7. lokatę. Ostatnim Polakiem w rankingu jest niepokonany na zawodowych ringach, Damian Jonak (36-0-1, 21 KO), który utrzymał ósmą pozycję w kategorii junior średniej

PRZED GALĄ W WIELICZCE. W KOPALNI POLEJE SIĘ KREW?

Wydaje się, że po majowej wygranej na punkty z mocno podstarzałym, lecz nadal dużo potrafiącym Oliverem McCallem, potyczka z Arturem Binkowskim nie powinna być dla Krzysztofa Zimnocha dużym wyzwaniem. 38-letni przeciwnik od lat mieszkający za Atlantykiem po 2007 roku stoczył tylko jeden, do tego przegrany pojedynek. Choć zapewnia, że należycie się przygotował, pomimo przyzwoitej wagi (100 kg przy 188 cm wzrostu) jego dyspozycja pozostaje sporą zagadką.

- Krzysiek stoczy dopiero trzecią walkę na dystansie ośmiu rund, a pojedynek z Arturem Szpilką, do którego może dojść w lutym, na pewno byłby zakontraktowany na dziesięć lub dwanaście. Pod tym względem będzie to dla niego pożyteczny sprawdzian – przekonuje Tomasz Babiloński, promotor Zimnocha i główny organizator gali w kopalni soli w Wieliczce.

- Niezależnie od tego, czy uda się doprowadzić do starcia ze Szpilką, wstępnie zaplanowaliśmy, że 26 kwietnia w Legionowie Krzysiek zmierzy się z rywalem klasą przynajmniej dorównującym McCallowi – poinformował Babiloński.

Media obiegła też wiadomość o propozycji złożonej Zimnochowi przez obóz mistrza Europy wagi ciężkiej Derecka Chisory. Do walki mogłoby dojść już 30 listopada w Londynie, lecz z wypowiedzi białostoczanina wynika, że kilka tygodni to zbyt krótki okres, aby mógł osiągnąć najwyższą dyspozycję.

W porównaniu z McCallem, Chisorą i Szpilką, Binkowski nie wydaje się dla Zimnocha dużym zagrożeniem. W ostatnich dniach, rozmawiając z mediami zrobił jednak dużo, aby niego i samej walki zrobiło się głośno. Cel udało się osiągnąć i nawet jeśli poziom pojedynku okaże się rozczarowujący, to już wiadomo, że sprowadzenie Binkowskiego do Polski będzie udany posunięciem przynajmniej z promocyjnego punktu widzenia.

PLAN GALI
waga ciężka, 8 rund: Krzysztof Zimnoch – Artur Binkowski
walka w limicie 70 kg, 8 rund: Rafał Jackiewicz – Michał Żeromiński
waga junior ciężka, 8 rund: Krzysztof Głowacki – Richard Hall (Jamajka)
waga średnia, 6 rund: Kamil Szeremeta – Daniel Urbański
waga junior ciężka, 4 rundy: Michał Cieślak – Łukasz Rusiewicz
waga średnia, 4 rundy: Robert Świerzbiński – Ismaił Tebojew

Przemysław Osiak, Przegląd Sportowy

PRZEMEK MAJEWSKI: WALCZYŁEM NA SŁABĄ TRÓJKĘ Z MINUSEM

Ponad miesiąc minął już od ostatniego ringowego występu Przemka Majewskiego (21-2, 13 KO), który w walce o interkontynentalne pasy federacji WBA i WBO wagi średniej przegrał jednogłośnie na punkty w Danii z faworytem gospodarzy, Patrickiem Nielsenem (20-0, 9 KO).

„The Machine” w wywiadzie udzielonym Marlenie Dudzińskiej z „Nowego Dziennika” zapewnia, że na pewno wyciągnie wnioski ze sportowej lekcji, jakiej udzielił mu rywal.

- Zawsze powtarzam, że porażki bywają też częścią tego sportu i gdybym się bał przegranych, to bym nigdy nie walczył – mówi pięściarz pochodzący z podradomskiej Wierzbicy. – Do każdej walki przygotowuje się bardzo solidnie, a później daję z siebie wszystko w walce. Przegrałem, dostałem solidną lekcję boksu i wyciągnę z niej wnioski. Oceniam siebie w tym pojedynku na słabą trójkę z minusem. Popełniłem dużo błędów, dałem się wybić z mojego planu gry i zatańczyłem tak jak mi Nielsen zagrał. Pozwoliłem mu zbyt swobodnie poruszać się na ringu. On się cały czas cofał i uciekał naokoło, ja powinienem odciąć ring i złapać go w narożniku i tam mocniej przycisnąć kombinacjami – ocenia Majewski.

Zapytany o ewentualną dłuższą przerwę w boksowaniu, Przemek zapowiedział, że decyzji o powrocie do bokserskiej rywalizacji jeszcze nie podjął.

- Regeneruje swoje siły i odpoczywam w ruchu, bo na leżąco jakoś nie potrafię. Jeżdżę na rowerze, chodzę na basen, mam również bardzo lekkie treningi bokserskie trwające około 30 minut. Niedługo zacznę pływać na dużej desce surfingowej z wiosłem – pedal board – na oceanie, zawsze chciałem tego spróbować, bo jest to bardzo dobry trening między innymi na równowagę. Zregeneruje się, i wtedy z czystą głową będę układał plany na swoją bokserską przyszłość – zakończył „The Machine”.

Źródło: Marlena Dudzińska, Nowy Dziennik

KAMIL SZEREMETA: WEJDĘ MIĘDZY LINY PO SWOJE

szeremeta01

- Nie ma mowy, abym w jakichś sposób zlekceważył Daniela Urbańskiego, mimo serii jego porażek – uważa Kamil Szeremeta, który jest faworytem walki z Urbańskim na gali „Wojak Boxing Night – Underground Show” 19 października w Wieliczce. Transmisja w Polsacie Sport i kanale otwartym tej stacji.

- Znam bilans ringowych osiągnięć Urbańskiego, wiem, że od dawna nie wygrał żadnej walki. Ale w żaden sposób go nie zlekceważę, bo to bardzo doświadczony pięściarz, z niemal 10-letnim doświadczeniem wśród zawodowców. O innych atutach mojego rywala nie będę mówił przed pojedynkiem – powiedział Kamil Szeremeta.

Białostoczanin przypomniał, że Daniel Urbański stawiał odważnie czoła takim znakomitym pięściarzom, jak obecni mistrzowie świata Gennadij Gołowkin z Kazachstanu i Zaurbek Bajsangurow z Rosji.

- Oczywiście, to było dawno, ale Daniel ma ringowy spryt i cwaniactwo. Ale nie ukrywam, że w sobotni wieczór wchodzę między liny jak po swoje, robię wszystko, aby wygrać. Nikt nie stanie na mojej drodze. Jako zawodowiec mam cztery wygrane, ale w gronie amatorów stoczyłem 200 walk – dodał Szeremeta.

Wcześniej w tym roku pokonał on Ismaila Tebojewa i Roberta Talarka. Występ w Wieliczce będzie 3 w tym sezonie.

- To będzie trudniejszy przeciwnik od dwóch wspomnianych, jeszcze raz podkreślę: bardzo doświadczony. Już w czwartek do Wieliczki przyjedzie trener Piotr Wilczewski, z którym będę analizował walki Urbańskiego przeciwko Sulęckiemu i Świerzbińskiemu. Nie chcę niczego zaniedbać w przygotowaniach. Z wagą jest nieźle, mam jeszcze 1,5 kg do zbicia, ale to żaden kłopot. Walczymy w umownym limicie 73,2 kg, czyli o 1 kilogram więcej niż zazwyczaj – powiedział Szeremeta.

W trakcie przygotowań jeździł on z Białegostoku na treningi do Dzierżoniowa i Bielawy. W pociągu spędzał po 14 godzin, ale – jak mówi – było warto.

- Postawiłem wszystko na jedną kartę, chcę ciężko pracować i osiągać sukcesy w boksie. Warunki w Bielawie nie były najłatwiejsze, ale już niebawem otworzony zostanie Gym w Dzierżoniowie. To będzie świetne miejsce do przygotowań – zaznaczył.

Oprócz Szeremety i Urbańskiego, w Wieliczce kibice i telewidzowie zobaczą m.in. Krzysztofa Zimnocha i Artura Binkowskiego oraz Krzysztofa Głowackiego i byłego mistrza świata wagi półciężkiej Richarda Halla.

ŻEROMIŃSKI GOTOWY NA WALKĘ Z JACKIEWICZEM

zerominski01

- Mam dużo więcej do zyskania, niż do stracenia, nawet gdybym przegrał z Rafałem Jackiewiczem – twierdzi Michał Żeromiński (5-0, 1 KO)  przed galą „Wojak Boxing Night – Underground Show” 19 października w Wieliczce. Transmisja w Polsacie Sport i kanale otwartym tej stacji.

- Nie chcę w przyszłości być mistrzem jakiegoś paska, który ma imponujący ringowy bilans 30-0, ale dzięki zwycięstwo ze słabymi i bardzo słabymi przeciwnikami. Od dawna liczyłem na walkę z tak utytułowanym i świetnym zawodnikiem, jak Rafał Jackiewicz – powiedział 26-letni radomianin Michał Żeromiński.

W Komorze Warszawa, znajdującej się 125 metrów pod ziemią, były reprezentant amatorskiej kadry biało-czerwonych spotka się z 36-letnim Rafałem Jackiewiczem (42-11-2, 21 KO), byłym mistrzem Europy i pretendentem do tytułu organizacji IBF.

- Nie sądzę, abym ryzykował decydując się w szóstym pojedynku na starcie z tak mocnym zawodnikiem. Nadarzyła się okazja, za co dziękuję mojemu promotorowi Tomaszowi Babilońskiemu, więc chętnie skrzyżuję rękawice z Rafałem, który prywatnie jest moim kolegą. Wchodząc między liny każdy chce wygrać, nie inaczej jest ze mną. Z pewnością mam więcej do zyskania, niż stracenia, nawet gdybym przegrał po dobrej walce – dodał Żeromiński.

Jego zdaniem, występ w Wieliczce to także szansa na pokazanie się publiczności interesującej się profesjonalnym pięściarstwem.

- W Polsce znacznie trudniej wybić się bokserom z wagi półśredniej i niższych. Znacznie łatwiej jest rywalizując w kategoriach ciężkiej i junior ciężkiej. Wiem, że muszę próbować, nie ma innej drogi – przyznał pięściarz, który łączy boks z pracą zawodową.

GŁAZKOW ZAMIERZA ZAJĄĆ MIEJSCE ADAMKA

- Adamek nie jest zawodnikiem, który ucieka przed rywalem i próbuje się z nim bawić. Potrafi narzucić bezkompromisową walkę, a ja potrafię taką walkę przyjąć. Ludziom się to podoba, więc mogą się nastawiać na świetne widowisko – powiedział w wywiadzie udzielonym Przemysławowi Osiakowi z Przeglądu Sportowego, Wiaczesław Głazkow.

- Sparował pan z Adamkiem przed jego sierpniową walką z Dominickiem Guinnem, a swoją z Bryanem Polleyem. Dużo czasu spędziliście razem w ringu?
Wiaczesław Głazkow: To był praktycznie cały obóz treningowy. Adamek to bardzo doświadczony pięściarz, a po tym, jak wyglądały nasze sparingi, mogę powiedzieć, że widzowie powinni się spodziewać twardej walki i ładnego, prawdziwego boksu. Adamek nie jest zawodnikiem, który ucieka przed rywalem i próbuje się z nim bawić. Potrafi narzucić bezkompromisową walkę, a ja potrafię taką walkę przyjąć. Ludziom się to podoba, więc mogą się nastawiać na świetne widowisko.

- To dobrze, że był już pan z naszym zawodnikiem w ringu?
WG: To nie ma znaczenia. Wcześniej chodziło o wspólny obóz, teraz czeka nas prawdziwy pojedynek. Trochę się o sobie dowiedzieliśmy, poznaliśmy swoje słabe i silne punkty. Dla mnie to wszystko jedno. Kiedy jesteś w ringu, robisz to, czego nauczyli cię trenerzy i powtarzasz głównie to, co wypracowałeś podczas przygotowań.

- Magazyn „The Ring” plasuje Adamka na piątym miejscu wśród najlepszych bokserów wagi ciężkiej. Przed nim są tylko Władymir Kliczko, Kubrat Pulew, Aleksander Powietkin i David Haye. Brakuje Witalija Kliczki, który nie walczył od ponad roku. Polak zasługuje na tak wysokie miejsce?
WG: A dlaczego miałby nie zasługiwać? Rozprawił się praktycznie ze wszystkimi czołowymi bokserami wagi ciężkiej z USA.

- Adamek bywa krytykowany, bo na przestrzeni ostatnich miesięcy i lat w jego boksie nie widać postępu.
WG: Władymira Kliczkę też wielu krytykuje za preferowany przez niego sposób walki, a wcale mu to nie przeszkadza utrzymywać się na szczycie i zwyciężać. Uważam, że Adamek nie zasługuje na krytykę, bo bronią go wyniki. Ostatnią porażkę poniósł z rąk Witalija Kliczki, a wszystkie pozostałe pojedynki wygrał. Zamiast oceniać w jaki sposób odnosi zwycięstwa, lepiej popatrzeć na jego bilans walk i wszystko będzie jasne.

- Werdykt ubiegłorocznej potyczki ze Steve’em Cunninghamem budził jednak duże kontrowersje.
WG: A ja z decyzją sędziów w zupełności się zgadzam. Cunningham próbował sztuczek, przez cały czas uciekał i unikał walki. Mnie tacy bokserzy się nie podobają. Adamek był inicjatorem walki, szedł do przodu i w moim odczuciu wygrał zasłużenie.

- Amerykański trener i komentator stacji ESPN Teddy Atlas nie potrafi wskazać faworyta. Stwierdził jednak, że Adamek może wygrać dzięki większemu doświadczeniu w boksie zawodowym.
WG: Bo ja wiem? Walczyłem już na dystansie dziesięciu rund, a po ostatnim gongu miałem jeszcze zapas sił na kolejne dwie. Wiem, że mogę walczyć na pełnym dystansie, nie odczuwam zatem żadnego dyskomfortu. Poza tym zdobyłem duże doświadczenie na ringu amatorskim. Stoczyłem ponad trzysta walk, a także szesnaście jako zawodowiec. Nie sądzę, abym pod tym względem był na straconej pozycji.

- Main Events promuje również Adamka. Mówi się, że w przypadku zwycięstwa zajmie pan jego miejsce.
WG: Tak postępują promotorzy na całym świecie. Jeśli w tej samej kategorii wagowej mają kilku bokserów, to niekiedy zestawiają ich ze sobą, czekają na wyjaśnienie, który z nich jest lepszy i następnie stawiają na zwycięzcę. To oczywiste i chyba nikt specjalnie tego nie ukrywa. Podobnie może być w przypadku moim i Adamka, a ja zamierzam zająć jego miejsce!

Rozmawiał: Przemysław Osiak, Przegląd Sportowy
Fotografia: Mike Gladysz/Adamek Team

MIAŁ DOKOŃCZYĆ TO, CO ZACZĄŁ GOŁOTA I ZOSTAĆ MISTRZEM ŚWIATA

- Binkowski już jako junior był zarozumiały i właściwie nie słuchał nikogo, dlatego też niczego nie osiągnął. W kanadyjskiej kadrze mówili na niego „Bigmouthki”, bo ciągle gadał. Kiedyś udzielił w Toronto wywiadu dla tamtejszej Polonii, w którym powiedział, że dokończy to, co zaczął Gołota, czyli będzie mistrzem świata w trzy lata. Niezależnie od tego, w sumie to miły chłopak, z którym często grałem w tenisa – wspominał mi w 2009 roku Artura w jednej z naszych korespondencji nie żyjący już niestety były szef wyszkolenia kanadyjskiej federacji boksu amatorskiego, dr Maciej (Matt) Mizerski.

Analizując fakty i wyniki, należy oddać Arturowi Binkowskiemu, że w latach 1998-2001 był czołowym pięściarzem wagi ciężkiej w Kanadzie. Na swoim rozkładzie miał m.in. Sheldona Hintona, Arthura Cooka (tego samego, który sensacyjnie znokautował na zawodowym ringu Alberta Sosnowskiego, a następnie przegrał z Mariuszem Wachem), Davida Cadieux, czy Gino Nardariego. Stoczył także wyrównany – choć przegrany – bój z Bermane Stiverne. Najlepszym rokiem w jego karierze amatorskiej był „olimpijski” 2000 rok, kiedy boksował w finale turnieju w Tampa (uległ Calvinowi Brockowi) i wygrał kolejny turniej kwalifikacji olimpijskich w Tijuanie. W Sydney jednak po wygraniu pierwszej walki z pięściarzem z Mauritiusu, w kolejnej uległ wyraźnie (przez RSC. Outclassed – czyli wysoką przewagę punktowej) Uzbekowi Rustamowi Saidowowi.

Na zawodowym ringu zadebiutował mało szczęśliwie, remisując w listopadzie 2001 roku z Michaelem Moncriefem (w 2010 roku znokautował go jego najbliższy rywal, Krzysztof Zimnoch). Później było już tylko lepiej i po zdobyciu mało znaczącego pasa mistrza stanu Illinois, w czerwcu 2005 roku Artur stanął do walki o zawodowe mistrzostwo Kanady wagi ciężkiej. Na jego punktową porażkę z Patrice`em L`Heureux miał rzekomo krótki okres przygotowawczy (Binkowski pracował wcześniej na planie filmu „Cinderella Man”), jakkolwiek Artur kategorycznie temu zaprzeczał, twierdząc, że tylko on sam zawsze ponosi winę za swoje sportowe upadki. Wielką szansę powrotu na właściwe tory kariery zamknęła mu w październiku 2007 roku porażka, jaką poniósł z rąk Mike`a Mollo. Powrót po 5 latach, zakończony punktową przegraną z Mr. Nobody, czyli Jonte Willisem nie nastrajał optymistycznie…

Podobnie jest teraz. Wybór na rywala Zimnocha na tym etapie kariery Binkowskiego nie wydaje się być odpowiedni. Być może to po prostu jedyna „dostępna” na rynku i zarazem dobrze płatna opcja dla Artura, który przed sześcioma laty namawiał Andrzeja Wasilewskiego na to, by dał mu szanse walki z Tomaszem Boninem lub (później) z młodym Andrzejem Wawrzykiem.

Siłą Artura zawsze była słowna perswazja i szaleńcza odwaga. Tak było podczas kariery amatorskiej i w trakcie przygody z zawodowym boksem. Kilka lat temu krążyły plotki, że wspomniany Mollo wcale nie kwapił się, by wyjść do ringu, po tym jak urodzony w Bielawie pięściarz przez dłuższy czas przed ich pojedynkiem walił z całych sił pięścią w dzieląca ich szatnie ścianę i wykrzykiwał niecenzuralne groźby…

W Polsce Artur jest tak samo pewny siebie, choć jak twierdzi nie ma wcale za sobą stricte bokserskich przygotowań, nie sparował. Wszem i wobec zapowiada jednak, że wyrządzi Zimnochowi krzywdę i nawet zakończy jego karierę. Na coraz pewniej boksującym Krzysztofie, który systematycznie buduje swoją sportową formę w nadziei na wielkie walki, raczej nie zrobił większego wrażenia a walka, która zobaczymy na gali w Wieliczce może być ostatnim pięściarskim występem …Artura.

FONFARA, KOŁODZIEJ I JONAK NAJWYŻEJ W RANKINGU IBF

W najnowszym rankingu federacji IBF znalazło się sześciu polskich pięściarzy. Podobnie jak w ubiegłym miesiącu najwyższe notowania ma boksujący na co dzień za Oceanem Andrzej Fonfara (24-2, 14 KO), który znajduje się na czele listy najlepszych „półciężkich”.

W dywizji junior ciężkiej drugą lokatę z ubiegłego miesiąca utrzymał Paweł Kołodziej (32-0, 17 KO). Niestety spadek z 3. na 8. miejsce zanotował Mateusz Masternak (30-1, 22 KO), który po porażce z Grigorijem Drozdem stracił pas zawodowego mistrza Europy. Tuż za nim, na 9. miejscu sklasyfikowano Krzysztofa Głowackiego (19-0, 12 KO), który awansował o 2 oczka.

Na wysokim 3. miejscu w zestawieniu zawodników wagi junior średniej znajduje się Damian Jonak (36-0-1, 21 KO), który w prawdzie zaliczył spadek o jedną pozycję, jakkolwiek dwie pierwsze lokaty w rankingu jego dywizji nie są obsadzone.

Szóstym Polakiem w rankingu IBF jest, podobnie jak przed miesiącem, „ciężki” Tomasz Adamek (49-2, 29 KO), którego czeka jednak za dwa miesiące ewentualny awans o trzy oczka – o ile pokona nie znającego goryczy porażki Wiaczesława Głazkowa.

SULĘCKI PRZEJMIE PAŁECZKĘ PO MASTERNAKU?

sulecki01

W świecie boksu zawrzało – trener Andrzej Gmitruk postanowił rozstać się z hołubionym do tej pory Mateuszem Masternakiem. Zadecydował podobno nie sam wynik ostatniej walki – pierwsza w zawodowej karierze boksera porażka i utrata tytułu mistrza Europy w wadze junior ciężkiej, ale głównie względy pozasportowe. Kto w teamie Gmitruka przejmie teraz rolę sztandarowego fightera? Wszystko wskazuje na to, że utalentowany Maciej Sulęcki (15-0, 3 KO).

Obaj swoją przygodę z boksem zaczynali w Gwardii – Sulęcki w Warszawie, Masternak w tej wrocławskiej. Sulęcki przez Masternaka długo nie mógł doprosić się o szansę w teamie: – Nie mam czasu cię oglądać, szykuję teraz Masternaka! – mówił Gmitruk, gdy Sulęcki dobijał się do drzwi jego zespołu. – W końcu trener się ugiął. Pojechałem na obóz, pokazałem się na treningu i już zostałem – opowiada Sulęcki.

24-letni pięściarz otrzymał już potwierdzenie, że na gali w Ełku, 9 listopada, dostanie szansę występu w walce wieczoru. Jego przeciwnikiem będzie Łukasz Wawrzyczek (18-1-2, 2 KO). – Od poniedziałku zaczynam ostre przygotowania pod okiem Andrzeja Gmitruka – zapowiada Sulęcki.

Na gali do ringu stanąć mają także m.in.: Norbert Dąbrowski, Michał Syrowatka, Krzysztof Cieślak. W przygotowaniach do walki, obok Gmitruka, Sulęckiego wspierać będzie trener Paweł Kłak oraz przyjaciel i sponsor pięściarza, prezes B.ilo Poland, Marco Beniamino Brioschi, który sam blisko trzydzieści lat temu sięgał po tytuły w boksie amatorskim, w tym interkontynentalnego mistrza juniorów. Gala ma być transmitowana w Polsat Sport.

- Łukasz Wawrzyczek to wymagający przeciwnik, więc szykuje się ciekawa walka. Jesteśmy blisko w rankingach – w przypadku wygranej, która musi być po mojej stronie, parę punkcików podskoczę – analizuje zbliżającą się walkę Sulęcki.

« Older Entries Recent Entries »