PO 11. ME W SOFII. CO DALEJ Z KADRĄ NARODOWĄ SENIOREK?

trenerzy_sofia

Sportowa klęska zakończonych przed tygodniem 11. Mistrzostw Europy Seniorek w Boksie stanowi wystarczający przyczynek do podsumowania ponad 18 miesięcznej pracy trenera kadry narodowej Marka Węgierskiego oraz wyników osiągniętych przez jego podopieczne. Zamiast zapowiadanych przez polskiego szkoleniowca „2-3 a nawet 4 medali” skończyło się na jednym brązowym przywróconej w ostatniej chwili do kadry Lidii Fidury (+81 kg). W Sofii Polki zdołały wygrać zaledwie trzy walki, przegrywając w ringu siedmiokrotnie i raz walkowerem. To najgorszy wynik w historii startu Polek w ME (zaledwie trzy walki udało się im wygrać wcześniej tylko raz – w 2004 r. w Riccione, choć wówczas wywalczyły 3 medale) i wyraźne przekroczenie tzw. „cienkiej czerwonej linii”. Tymczasem nikt na tę porażkę nie reaguje konkretnym działaniem, jak gdyby grając na wyciszenie, czy zapomnienie.

Niestety sportowa „klapa” Mistrzostw Europy w Sofii to nie pierwszy sygnał, że z naszą reprezentacją nie dzieje się dobrze. Wcześniej były dwa najgorsze w historii starty w najważniejszym międzynarodowym turnieju bokserskim, jaki rozgrywany jest w Polsce, czyli Memoriale im. Feliksa Stamma. W 2017 i 2018 roku (znów po raz pierwszy w historii) Biało-Czerwone nie tylko nie stanęły w Warszawie na najwyższym stopniu podium ale i nie zaboksowały w finale. Generalnie międzynarodowych startów (nie mówiąc o zgrupowaniach z innymi ekipami) było z miesiąca na miesiąc coraz mniej, tak, jak i pojedynczych turniejowych zwycięstw. Nie zmieniły tego obrazu trzy medale Mistrzostw Unii Europejskiej, które z wiadomych względów nie są imprezą prestiżową i nie wywindują Biało-Czerwonych w światowym rankingu. Tak samo tegoroczne Mistrzostwa Europy do lat 22, w której rywalizowały pięściarki dopiero marzące o wielkich sukcesach (zawody te nie zainteresowały Rosjanek, dla których ważniejszym był start w mistrzostwach swojego kraju).

Żeby było jasne – doceniam uczciwą pracę treningową tych zawodniczek, które robią to systematycznie i profesjonalnie, szanuję każdy polski medal, pojedynczy triumf, czy to turniejowy, czy w meczu międzypaństwowym, ale przecież od lat słyszę opowieści o potędze polskiego boksu kobiet, o jego ugruntowanej pozycji na ringach Europy i świata. Czy więc aby na pewno osiągamy teraz sukcesy na miarę naszych ambicji i tradycji? Coś więc jest tu nie tak… Przypomnę więc, że ostatni złoty medal ME zdobyła jedyna i niepowtarzalna Karolina Michalczuk w 2009 r. Ta sama zawodniczka rok wcześniej została mistrzynią świata, a więc od niemal dekady na najważniejszych imprezach mistrzowskich nie zagrano Mazurka Dąbrowskiego! W klasyfikacji medalowej ME wszech czasów po zawodach w Sofii spadliśmy z 10.  miejsca na 11. Nie jesteśmy żadną potęgą, choć tkwimy w tym mirażu.

Każdy trener, a już w szczególności selekcjoner reprezentacji Polski, jest głową swojej drużyny, dlatego za kiepskie wyniki i brak stylu w każdym sporcie płaci posadą. Pamiętam całkiem niedawną konferencję prasową trenera kadry polskich szczypiornistów, Michaela Bieglera, po przegranym sromotnie meczu z Chorwacją. Przepraszał na niej zarówno kibiców, jak i federację mówiąc: „Jestem osobą, która zawiodła. Przepraszam, nie jestem w stanie powiedzieć więcej”. Jego dymisja była oczywista. To była szczera reakcja szkoleniowca na porażkę całej jego myśli szkoleniowej. „Normalna” dymisja. Honorowa. Biegler zdał sobie sprawę, że kadrowicze przestali wierzyć w jego metody. Stracili do niego zaufanie.

Trener kadry seniorek, Marek Węgierski, przez 18 miesięcy nie znalazł metody na to, by jego podopieczne wygrywały ważne walki na arenie międzypaństwowej. Nie widać w jego pracy pomysłu, by poprowadzić tę grupę uzdolnionych – skądinąd – pięściarek do sukcesów. Na tę chwilę większość z nich niestety nie potrafi pokonać choćby bariery ćwierćfinałów. W grudniu 2016 r. kibice boksu otrzymali sygnał, że na stanowisku trenera najważniejszych z kobiecych kadr znalazł się człowiek wprawdzie wiekowy, ale przy tym kompetentny. Tymczasem osiągnięte przez niego wyniki oraz „dziwne” metody pracy (np. niedawne przejażdżki rowerowe w Cetniewie, czy niespodziewana nauka kajakarstwa zamiast pracy na obozie szkoleniowym w górach; brak monitoringu zdrowia kadrowiczek zleconych przez trenera Instytutowi Sportu) mówią, że jest zupełnie odwrotnie. Zawodniczki przekazywały od dawna sygnały, że na zgrupowaniach kadry niewiele się dzieje, że pracują z mało wymagającym trenerem. Mówiły, że ten nie potrafi korzystać z nowoczesnej technologii, narzędzi internetowych, innowacyjnych i zarazem pożytecznych metod prowadzenia zajęć, nie zna zagranicznych rywalek. To były sygnały mówiące językiem piłkarskim, że ta „szatnia za trenerem nie pójdzie”.

Fundamentem filozofii trenerskiej powinna być praca nad samym sobą. Trener, niezależnie od wieku, powinien się stale uczyć, rozwijać, zdobywać nowe umiejętności. To, co kilka lat temu było trendem, czy topem, szybko staje się przeżytkiem. Trener z nieaktualną  wiedzą nigdy nie będzie efektywny, czyli skuteczny. Niestety w Polsce nie wszyscy to rozumieją. W marcu 2018 r., po porażce Manchesteru United z Sevillą w Lidze Mistrzów, o wielkim José Mourinho napisano, że jest „trenerem wybitnie przeterminowanym”. Dlaczego? Bo przestał pracować nad sobą, wierząc ślepo swemu staremu warsztatowi i zgranym kartom graczy. Nie wiem na jaki cud liczył przed Mistrzostwami Europy w Sofii trener polskiej kadry? Że to samo z siebie „zaskoczy” i Polki będą z przypadku wygrywać walki z zagranicznymi rywalkami? Tak nic nie „zaskoczy”. Co gorsze, nasze zawodniczki w ostatnich czasie zatraciły nie tylko umiejętność wygrywania pojedynków ale i swój dawny styl walki. Bardzo wiele z ostatnich pojedynków stoczonych przez kadrowiczki po prostu nie dało się oglądać. Co gorsze – brakowało w nich nie tylko zwycięstw, ale i większych emocji.

Spójrzmy prawdzie w oczy. Naszej kadrze potrzebny jest od zaraz (!) nowy szkoleniowiec, który da tym zawodniczkom nie tylko wyraźny impuls do walki o kwalifikację olimpijską, ale przede wszystkim zmobilizuje je do ciężkiej pracy. Kadra potrzebuje trenera z kompetencjami i wizją oraz umiejętnością radzenia sobie ze stresem na wielkich zawodach, najlepiej wyłonionego w drodze konkursu. Sama zmiana trenera nie będzie jednak lekiem na całe zło kadry. Ta grupa zawodniczek potrzebuje wewnętrznego wstrząsu i wzmocnienia dyscypliny, zapewne zmian personalnych oraz obiektywnej selekcji, bo błędy w selekcji bolą podwójnie. Na dwa lata przed Igrzyskami Olimpijskimi w Tokio polskiej kadry nie stać już na oglądanie kolejnej klęski koncepcji dotychczasowego trenera a nieudane tegoroczne Mistrzostwa Świata najprawdopodobniej mogą tylko przelać czarę goryczy.

Jarosław Drozd