W DRODZE NA OLIMP. ODCINEK 4: POLSKA POTĘGĄ BOKSERSKĄ [1931]
Mistrzostwa Starego Kontynentu pokazały, że Polacy ambitnie pną się na coraz wyższe szczeble europejskiego pięściarstwa, kolejne zwycięstwa: wysokie 13:3 z Austrią, wygrana 10:6 z taką potęgami jak Węgry, były tego najlepszym potwierdzeniem. Po zwycięstwie nad Madziarami euforii nie krył największy pięściarski ekspert tamtych lat, Wiktor Junosza (P.S.22/1931):
Polska – Węgry – 10:6, taka wiadomość poszła w nocy z 8 na 9 marca w świat po drutach telegraficznych na falach eteru. Dla świata pięściarskiego stanowiła ta wieść sensację nie mniejsza, niż np. dla piłkarzy Polska – Urugwaj 1:0. Rudzki bije mistrza Europy Szabo, Forlański góruje nad najlepszym z mistrzów Europy Enekesem, Wystrach bije Koriego, dwukrotnego pogromcę Ostrużniaka przez nokaut. Fakty te muszą zelektryzować cały zagraniczny świat bokserski, a wszystkich sportowców polskich napełnić dumą. Nie powinniśmy jednak oddawać się radości niepodzielnie. Sukces tak wartościowy należy fetować, lecz nie przeszkadza to, by obok oklasków zachwytu znalazły się i zimne refleksje.
Z początku plusy. Sam fakt, że zupełnie zasłużenie pokonaliśmy pełny skład drużyny węgierskiej, najlepszej obecnie w całej Europie mówi, iż poziom naszych czołowych zawodników jest wyjątkowo wysoki. A że żaden z reprezentantów prawie nie jest murowanym mistrzem Polski, że mamy w każdej wadze po 2, a czasem 3 pięściarzy tej samej klasy – wolno zaryzykować twierdzenie, iż poziom ogólny polskiego pięściarstwa nie pozostawia nic do życzenia. Do tego dodać należy, iż uzdolnienia nasze okazały się wielce wielostronne.
Pięściarza tak zręcznego, jak Majchrzycki, nie mają ani Włosi, ani Węgrzy, ani Niemcy. Nie mają też tak nieludzko zawziętego fightera, jakim jest Rudzki. Z trudem znajdą kogoś, kto by warunkami fizycznymi i temperamentem ofensywnym przewyższał Wystracha i ni pokażą nam na pewno boksera tak doskonale wszechstronnego, jak Forlański. Ci czterej czołowi nasi pięściarze, choć tak niepodobni są do siebie stylem, za rok będą musieli być wzięci pod uwagę jako najbardziej poważni kandydaci do miejsc olimpijskich, przy czym do listy tej dopisać może będzie trzeba jeszcze Seweryniaka jeśli uda mu się utrzymać w wadze lekkiej.
Zwycięstwo nad Węgrami postawiło nas bardzo wysoko. Jeśli chodzi o boks amatorski, jesteśmy od dnia 8 marca w pierwszej piątce narodów świata, a to jest już bardzo wiele. Pamiętajmy, że sport pięściarski jest szeroko uprawiany wszędzie, i w turnieju olimpijskim brało udział 31 państw. Pisaliśmy tylko co o wielostronności uzdolnień i rozmaitości stylu naszych asów. Czy nie jest to jednak, obok faktu bezsprzecznego utalentowania Polaków do boksu spowodowane przypadkowością rozwoju ich drogi sportowej, słowem, iż są oni dostatecznie kierowani. Węgrzy, Włosi, Argentyńczycy, Niemcy – posiadając oczywiście coś indywidualnego, posiadają równocześnie i coś wspólnego, świadczącego o istnieniu pewnej skrystalizowanej koncepcji, pewnej szkoły. U naszych przedstawicieli tego zaobserwować nie sposób: każdemu coś braknie.
Przy planowej, dobrze obmyślanej działalności wydziału sportowego PZB niewątpliwie dałoby się usunąć takie luki. Można by osiągnąć, by Majchrzycki był zmuszony posiąść tę odrobinę skuteczności ciosu, która by zeń uczyniła pięściarza nie do pokonania, by taki Arski czy taki Goss obok k.o. z prawej ręki umieli szukać i czego innego na ringu, by taki Rudzki nauczył się kryć, a taki Wystrach znalazł kogoś, kto by mu pomógł zrealizować jego kolosalne możliwości. Ale nie tylko o szlif dla gwiazd chodzić powinno. Trzeba pomyśleć nad tym, by móc czerpać z obfitszego rezerwuaru, niż sam Poznań i Górny Śląsk, a w mniejszym stopniu Łódź i Warszawa. Polska jest duża. Na kresach wschodnich, w Wilnie, we Lwowie, na Bialej Rusi, na Wołyniu i na Podlasiu mamy cudowną piękną rasę, mamy materiał taki, jakiego zazdrościć nam mogą inne narody. Trzeba go wykorzystać, trzeba i stamtąd wydobyć mistrzów.
W świetle tych rozważań wychodzi na jaw, iż PZB powinien więcej roboty wziąć na siebie, aniżeli dotychczas. Musi przede wszystkim rozwinąć propagandę wszerz, zyskać dla boksu dzielnice dotąd nieporuszone. Odczyty, pokazy, zawody propagandowe, kursy informacyjne, kierowanie pracą w różnych ośrodkach prowincjonalnych i opiekuńcza jej kontrola, akcja prasowa i radiowa – oto środki wiodące do tego celu. Związek musi pracować nad doszkalaniem elity, nad doskonaleniem i racjonalizacją stylów wybitnych jednostek. Tu pójść należałoby drogą zapraszania dla naszych asów specjalnie dobieranych przeciwników, a nie przypadkowych, jak na meczach międzypaństwowych czy międzymiastowych.
Oczywiście, trzeba też zawczasu pomyśleć o obozie przedolimpijskim, o specjalnej opiece nad kandydatami do Los Angeles. Niemniej ważną jest sprawa przeszkolenia i doszkolenia czynnych instruktorów i trenerów. Ogromną rolę mógłby spełnić też krótki kurs informacyjny dla kierowników sekcji bokserskich. Wreszcie jedna sprawa, na pozór daleka od zagadnienia poziomu technicznego, a jednak z nim związana: sprawa jednolitej doktryny sędziowania. Każdy sędzia ma i musi mieć własne poglądy. Niemniej muszą być pewne wartości bezsprzeczne. Nie wiedząc co w oczach sędziego jest plusem, a co minusem, zawodnik jest zdezorientowany i musi utracić spoistość stylu. Szczególnie jeśli spotyka się z koncepcjami czasem wręcz przeciwnymi.
Biorę przykład: mecz Rudzki – Szabo. Połowa polskich sędziów dałaby zwycięstwo mistrzowi Europy, twierdząc, że technicznie był o dwie klasy lepszy od Polaka i że to wystarcza. Za to druga połowa punktowałaby na korzyść Rudzkiego, opierając się na tym, iż stale atakował i że jego ciosy odniosły większy skutek. Taka rozbieżność zdań, zgubnie odbija się nie tylko na słuszności decyzji, lecz przede wszystkim na linii postępowania pięściarzy, stającej się chwiejną i załamaną musi być czym prędzej usunięta, chociażby drogą specjalnych konferencji, na której nie byłoby nie na miejscu zastanowić się nad tym, że trzeba przygotować zawodników do tego typu wymagań, jakie stawiane zostaną w Los Angeles.
Tak było po meczu z Węgrami, ale czekał nas jeszcze mecz z pewnymi siebie Niemcami- wydawało się- będącymi poza naszym zasięgiem. Z Berlina dochodziły wieści, że w związku bokserskim pełna mobilizacja, zapowiedzi, iż do walki z Polską Niemcy wyślą swój najlepszy zespół. Sportowa prasa zwracała uwagę na takie postacie polskiego boksu, jak: Forlański, Seweryniak, Majchrzycki i Arski. A więc o żadnym lekceważeniu nie mogło być mowy. Do spotkania doszło 8 listopada 1931 roku: Okolice i teren Targów Poznańskich przedstawiały w niedzielę wieczorem szczególny widok. Ożywiony ruch, potok przeciągających tłumów, samochody, światła, podniecone głosy. Nic dziwnego: mecz Polska – Niemcy – i to w Poznaniu…
Koło godziny 8-ej przed halą reprezentacyjną Targów Poznańskich stoi zbity tłum. To amatorzy boksu, którzy nie dostali już biletów w kasie – galeria, która nic nie zobaczy, lecz ni ruszy się z miejsc, trwać tu będzie do końca, oczekując na wynik. Marząc o zwycięstwie… Wewnątrz hala wypełniona po brzegi. Wszystkie miejsca wyprzedane, na widowni 6.000 osób. Porządek wzorowy. Punktualnie o godz. 8 wchodzi na ring ósemka bokserów niemieckich w czarnych koszulkach, przepasanych czerwoną szarfą i żółtych spodenkach. Za chwilę wchodzą biało – czerwoni Polacy. Atak fotografów przerywa prezes PZB Baranowski, przemówieniem, w którym wita serdecznie drużynę niemiecką. Jednocześnie wzywa publiczność do spokojnego zachowania. Ceremoniał przewiduje odegranie hymnów narodowych. Niebawem rozbrzmiewa Deutschland, Deutschland uber alles. Potem Mazurek Dąbrowskiego. Za chwilę na ringu stają przedstawiciele wagi muszej, Ball i Kazimierski. Na ring wkracza również sędzia Fischer z Kopenhagi. Za stolikiem sędziowskim zajmują miejsca mandler (Niemcy) i Kościelski (Polska). Gong.
Waga musza: Ball – Kazimierski.
Ball, wyższy i silniejszy fizycznie od razu obiera specyficzną taktykę. Skulony, zwarty w sobie czeka i co pewien czas zasypuje przeciwnika serią ciosów, których niebezpieczeństwo polega na tym, że jest długa i mocna, a słabość, że jest niecelna i bita na oślep. Inicjatywę ma jednak stale Kazimierski, który góruje rozmaitością ataków, powstrzymuje ofensywę przeciwnika ciosami prostymi, wyprowadza go z równowagi unikami i ripostuje. Walczy bardziej celowo i z większą myślą. Gdy Ball jest w opresji, Kazimierski nie pozwala mu przyjść do siebie. Zapędzony w róg przeciwnik otrzymuje od Polaka dotkliwą nauczkę. W pierwszej rundzie, w jednej z takich sytuacji kazimierski prawym sierpowym powala Niemca do 4-ech na ziemię. W drugiej rundzie soczysty cios na dłuższą chwilę odbiera Niemcowi ochotę do swych wypadów. Nie ulega wątpliwości, że Kazimierski jest lepszym bokserem. Toteż jego przewaga na punkty chociaż nieznaczna, jest nieustająca i zwycięstwo Polaka w pełni zasłużone. Prowadzimy 2:0.
Waga kogucia: Pierenz – Forlański.
Niemiec po krótkiej obserwacji szkicuje momentalnie plan batalii. Widząc świetną pracę nód Forlańskiego, który tańczy jak baletnica, doskonałe proste, słowem pełnej klasy walkę na dystans. Niemiec dąży wszelkimi siłami do zwarcia. Robi to świetnie i z wielką rutyną. Po wyraźnej przewadze Polaka w pierwszej rundzie, druga jest raczej wyrównana. Serie Polaka na dystans są może za wolne, po każdym ciosie następuje jakby chwila namysłu. Dopiero w trzeciej rundzie znajduje Forlański sposób na powstrzymanie kłopotliwego półdystansu. Krótki, szybki uppercut przebija często zwartą wysoką gardę Niemca i zapewnia Polakowi przewagę w możność prowadzenia własnego stylu walki, a następnie zwycięstwo. Prowadzimy 4:0.
Waga piórkowa: Marten – Rudzki
Polak rzuca się z żywiołową furią do ataku. Na Niemca spada grad ciosów. Niestety, trafia najczęściej w zasłonę. Riposty Martena są lepsze technicznie, jak i jego cała praca w ringu. Wiele ciosów krótkich, podwójnych trafia Polaka. Jednakże ambicja i zaciętość Rudzkiego nie dają na siebie dlugo czekać. W nieustającej ofensywie siły Niemca topnieją jak wosk. Już pod koniec pierwszej rundy chwieje się na nogach. W drugiej rundzie Niemiec próbuje jeszcze bronić się technicznie, defensywnie, rezultatem tego jest jednak masakra w rogu ringu i nokdaun Martena. Wówczas Niemiec błyskawicznie zmienia plan walki: skoro „maszyna polska” pracuje tak niezmordowanie i nieustępliwie, powiększając z każdą chwilą swój dorobek punktowy, jedyna ucieczka dla Niemca musi być k.o. Marten więc od czasu do czasu z całych sił na oślep atakuje serią ciosów, potem prze do zwarcia, by odpocząć i znów atakuje. Nie jest to jednak sposób na Rudzkiego. Niewzruszonej w swej niszczycielskiej robocie Polak nadwyręża systematycznie siły Niemca. W drugiej rundzie nie ma on już możności odpowiadać, a w trzeciej k.o. wisi w powietrzu. Na to jednak brak sił Rudzkiemu. Niemiec jest za dobrym bokserem, by rzucić go na deski ciosem nie najwyższej klasy. Stan 6:0
Waga lekka: Messberg – Seweryniak
Dwóch bokserów o identycznym stylu, o pracy nieefektownej, ale nadzwyczaj skutecznej. Dużo walki w zwarciu, przerywa interwencja sędziego. Messberg jest nico szybszy od Seweryniaka, lepszy technicznie, lepiej zadaje proste i lepiej wchodzi w zwarcie. Seweryniak natomiast bardziej żywiołowy i zacięty wprowadza w pewna monotonię walki ożywienie atakami seryjnymi. O zwycięstwie decyduje dopiero trzecia runda, w której Messberg atakuje przepiękną serią błyskawiczną, nieoczekiwaną i bardzo dotkliwą. Niemiec akcentuje teraz wyraźnie swoje plusy, nadto rozcina Seweryniakowi oko. Jego wygrana jest słuszna, aczkolwiek bardzo nieznaczna. Stan meczu 6:2.
Waga półśrednia: Berensmeier – Arski.
Walka zapowiada się początkowo niemrawo. Przeciwnicy się badają, krążą wokół siebie z respektem. Z inicjatywą występuje pierwszy Arski i trafia w gardę. Jeszcze parę razy Polak atakuje, nie może jednak przebić zasłony przeciwnika toteż ciosy, które nawet dochodzą celu są amortyzowane rękawicami i ramionami. W drugiej rundzie jest już jednak trochę inaczej. Ataki Arskiego coraz rzadziej mijają się z celem, słabe inicjatywy Niemca likwidowane są w zarodku ciosami prostymi. Niemiec schylony, z wysoko podniesionymi rękami, widać, że chce się tylko bronić. Arski z gardą nisko, czujny, sprężysty, gotów jest wykorzystać każdą luką obrony. W trzeciej rundzie Niemiec zdobywa co prawda optyczną przewagę, podejmuje nawet inicjatywę; prze naprzód, ale Arski okazuje się równym mistrzem defensywy. Umiejętnie pokrywa zmęczenie, odpoczywa w klinczach i nie traci zdobytego terenu, choć jest bardziej zmęczony. Stan 8:2. Przegrać już nie możemy.
Waga średnia: Lang – Majchrzycki.
Niemiec, walcząc zwykle w kategorii półciężkiej, robi najlepsze wrażenie spośród gości. Szybki o silnym celnym ciosie, ogromnej wytrwałości, atakuje bez przerwy. Majchrzycki broni się świetnie; uniki, proste, praca nóg, wszystkie czynniki techniki pracują nad unicestwieniem Niemca, ale Lang zwiększa tempo, nie zraża się niepowodzeniem, nie ustaje w atakach i coraz częściej jego krótki, szybki cios pada na szczękę, twarz i serce przeciwnika. Defensywa Polaka coraz częściej jest łamana, coraz częściej widać na jego twarzy bezradność. W trzeciej rundzie Lang prze naprzód w zdwojonym tempie. Majchrzycki chwilami jest zupełnie bezradny. Dopiero pod koniec, gdy Lang jest zmęczony, dzięki świetnej technice Polak staje się równorzędnym przeciwnikiem, Zwycięstwo Niemca zasłużone. 8:4.
Waga półciężka: Rennen – Wiśniewski.
Wiśniewski momentalnie zaczyna walkę i oszałamia tym przeciwnika. Atakuje prostymi, sierpowymi, dąży do zwarcia. Niemiec jest zupełnie bezradny. Polak stosuje metodę Niemców: pcha się naprzód uniemożliwiając walkę na dystans, toteż zdobywa w pierwszej rundzie wyraźną przewagę. Już jednak w drugiej siły zaczynają go opuszczać, a cios traci na precyzji i staje się raczej pchnięciem niż uderzeniem. Tymczasem Rennen, bokser zdecydowanie lepszy technicznie, dochodzi coraz częściej do głosu, jego ciosy krótkie i zwięzłe, niemal zawsze trafiają celu. Ciosy Wiśniewskiego zatrzymują się na gardzie rywala. W trzeciej rundzie sytuacja jest jeszcze bardziej jaskrawa. Wiśniewski napiera, zasypuje Niemca gradem ciosów zupełnie nieskutecznych. Rennen odpowiada rzadziej, ale skutecznie. Jego zwycięstwo jest zasłużone. Publiczność przyjmuje werdykt 15-minutowym krzykiem, zapominając, że sam zamiar zadania ciosu punktów nie daje. Stan 8:6 dla Polski.
Waga ciężka: Polter – Wocka.
Wśród niemilknącego tumultu na ring wchodzą Polter i Wocka. Śląski olbrzym nic się nie zmienił. Jest silny, prze na rywala i nie przejmuje się otrzymywanymi ciosami. Boks zmienia często na zapasy, ale nie każdy umie dać sobie z nim radę. Niemiec tego nie umiał. Jeszcze w pierwszej rundzie od czasu do czasu zdobywał się na krótki celny cios, w drugiej rundzie jednak przewaga fizyczna Ślązaka nadwyrężyła jego siły, toteż tych ciosów było już mniej. W trzeciej rundzie Wocka panuje już zupełnie nad sytuacją. Jego zwycięstwo pieczętuje triumf Polski 10:6.
Bohaterami meczu byli: Kazimierski, Forlański, Rudzki, Arski i Wocka. Każdy z nich wniósł do walki inne cechy, podniesione do doskonałości, każdy z nich umiał narzucić swoje atuty przeciwnikowi i zbierać tego zasłużone rezultaty. Z drużyny niemieckiej podobał się Lang, najsłabszym był Ball. Drużyna gości zdobyła sobie mimo przegranej uznanie znawców. Była ona na ogół równiejsza, niż zespół polski, a technicznie lepiej wyszkolona. Rozporządzała bardziej jednolitym stylem i wyrobieniem fizycznym, toteż nasze zwycięstwo nad takim przeciwnikiem jest tym bardziej cenne i godne podziwu [St. Rothert, PS 90/1931].
Po meczu w Niemczech zapanowała prawdziwa żałoba narodowa. Berlińskie gazety w histerycznym tonie zarzucały związkowi bokserskiemu, że nie będąc pewnym wygranej nie odwołał, choćby w ostatniej chwili, meczu! Pretensje kierowano pod adresem polskich zawodników twierdząc, że walczyli nieczysto. Natomiast w przez polską prasę przelała się kolejna fala entuzjazmu. Zwycięstwo nad Niemcami uznano jako największy triumf polskiego pięściarstwa, oceniono wyżej nawet od srebrnych medali mistrzostw Europy.
Opracował: Krzysztof Kraśnicki, ringbulletin.pl