Archiwum: Wrzesień 2013

KOŁKOWSKI O PERSPEKTYWACH HUSSARS POLAND

Jablonski Tomasz 01

- Proszę przyjąć gratulacje z powodu awansu „Husarii” do grona ośmiu najlepszych drużyn ligi World Series of Boxing. Przed startem rozgrywek spora część obserwatorów stawiała Was na straconej pozycji, sugerując, że nie stać Was na jakiekolwiek sukcesy w WSB…
Jarosław Kołkowski: Dziękuję bardzo. Na papierze rzeczywiście to tak wyglądało. Na szczęście ciężka praca zawodników i trenerów w połączeniu z odrobiną strategii dała taki efekt. Mogę mieć tylko nadzieję, że sprawimy kibicom jeszcze niejedną miłą niespodziankę.

- Mecz ćwierćfinałowy z ekipą Dolce & Gabbana Italia Thunder rozegracie 23 marca w Zawierciu. W tym samym miejscu i czasie zaplanowano finały Mistrzostw Polski Seniorów w Boksie, przez co niektórzy z zawodników nie będą mogli wystąpić w tych zawodach. To kolejny dowód na to, że nie wierzono w Wasz sukces?
JK: Do końca nie wiem, z czego to wynikło. Nie chcę szukać winnych, bo mleko się rozlało. Ja ze swojej strony zrobiłem, co mogłem, aby bokserzy na tym nie ucierpieli. Proponowałem w pierwszej kolejności zmianę terminarza WSB. Niestety z uwagi na wymogi telewizji Sky, która transmituje walki D&G Italia Thunder i na współpracy z którą władzom ligi szczególnie zależy, taka zmiana nie była możliwa.

- Nie próbował Pan, jako menedżer grupy Hussars Poland, znaleźć jakiś kompromis z działaczami PZB w sprawie występu tych zawodników w Mistrzostwach Polski?
JK: Oczywiście, że próbowałem. Zaproponowałem, aby 22 marca (piątek) zrobić przerwę w programie Mistrzostw Polski i przesunąć walki półfinałowe oraz finałowe odpowiednio na sobotę i niedzielę. Wówczas w piątek mógłby odbyć się mecz WSB, a wyniki poszczególnych walk decydowałyby o awansie zawodników Hussars Poland do półfinałów Mistrzostw. Nie chciałem, aby nasi zawodnicy walczyli w półfinałach Mistrzostw Polski tylko z uwagi na „zasługi” dla drużyny WSB. Co więcej, byłem gotów poświęcić oglądalność w TVP Sport, która na pewno nie puściłaby meczu na żywo, ponieważ w tym dniu ma się odbyć mecz piłkarski Polska-Ukraina. Jedyne, o co prosiłem to zmiana harmonogramu Mistrzostw i zwolnienie trzech zawodników z obowiązku przechodzenia przez eliminacje i ćwierćfinały. Trzeba przecież pamiętać, że na dzień przed meczem muszą zrobić wagę dla celów WSB i przygotować się kondycyjnie do ciężkiego meczu z nomen omen ubiegłorocznym triumfatorem ligi. Nie wyszło…

- Jakie są konsekwencje takiego obrotu sprawy?
JK: Przede wszystkim tracą zawodnicy, którzy muszą walczyć w meczu WSB. Ja niestety nie mam wyjścia i jasno przedstawiłem chłopakom sytuację, licząc na ich zrozumienie. Po pierwsze, nie możemy jako drużyna pozwolić sobie na walkower, bo taki „luksus” kosztuje 10.000 USD kary. Po drugie, praktycznie wyczerpaliśmy zasoby kadrowe wliczając w to dopuszczalną regulaminowo ilość zmian w składzie. W rezultacie Mazik, Jabłoński i Tryc zostają pozbawieni szansy na medal Mistrzostw Polski, a przecież należą do faworytów w swoich kategoriach wagowych. Jestem jednak przekonany, że przykre skutki „konfliktu kalendarzowego” na tym się kończą. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której ktokolwiek usiłowałby zamykać ww. zawodnikom drogę do uczestnictwa np. w tegorocznych Mistrzostwach Europy z uwagi na brak medalu zdobytego w krajowym czempionacie. W tym ostatnim przypadku decyzja powinna należeć do trenera kadry, który ma możliwość konfrontacji kadrowiczów chociażby podczas Turnieju im. Feliksa Stamma.

- Powiedział Pan, że w meczu z drużyną z Mediolanu zaboksują Mateusz Mazik, Tomasz Jabłoński i Mateusz Tryc. Kto oprócz nich stanowić ma o sile „Husarii” w pierwszym meczu ćwierćfinałowym?
JK: Adil Asłanow i Mateusz Malujda.

- Biorąc pod uwagę omawiane wyżej okoliczności awans do ósemki najlepszych ekip ligi WSB – przynajmniej teoretycznie – wydaje się być kresem sportowych możliwości Hussars Poland. Co jednak będzie, gdy pokonacie i tę przeszkodę? Jesteście na to przygotowani? Sportowo, organizacyjnie, finansowo…
JK: Chciałbym mieć takie „zmartwienie”.

- Niezależnie od wyników najbliższych meczy z Italia Thunder możemy mówić o Waszym wielkim sukcesie. Kibice martwią się jednak, czy nie będzie to aby jednorazowa polska przygoda z ligą WSB? Myśli Pan już o kolejnym sezonie?
JK: Tak, zdecydowanie. Prowadzę już rozmowy z telewizją i sponsorami. Czy się uda? Nie wiem. To zależy od wielu czynników. Na pewno na korzyść tego projektu przemawia fakt, że media – może za wyjątkiem BOKSER.ORG – na powrót zajęły się boksem olimpijskim głównie dzięki WSB.

- Co należy zrobić, by poprawić sportową jakość drużyny? Jak będzie wyglądała selekcja zawodników? Obserwujecie konkretnych pięściarzy? Z kim wiążecie długofalowe plany, a z kim po sezonie się pożegnacie?
JK: Tak krawiec kraje… itd. Jestem jednym z niewielu ludzi w polskim boksie, który nie wmawia sobie i innym, że Polska to zagłębie bokserskich talentów, którym zawsze ktoś rzuca kłody pod nogi i że gdyby nie archaiczne władze PZB, to bylibyśmy potęgą na miarę Ukrainy albo Wielkiej Brytanii. „Ławka rezerwowych” nie jest zbyt długa. Selekcja zawodników będzie wyglądała tak, jak do tej pory, tzn. będziemy obserwować wyniki zawodników w zawodach Grand Prix i turniejach międzynarodowych i próbować ściągać do drużyny najlepiej rokujących. Przy czym nie łudzę się, że będziemy w stanie – na razie – wystawiać w lidze 2-3 równorzędne składy. W boksie olimpijskim, przynajmniej wśród seniorów, na palcach jednej ręki można policzyć dobrych zawodników, którzy przynajmniej raz nie walczyli w naszej drużynie. I pewnie nie ma już żadnego z tych dobrych, którego byśmy nie namawiali do współpracy. Nie wszyscy jednak chcą (np. Mateusz Kostecki). O zmianach w składzie mogę jedynie powiedzieć, że mamy już porozumienie z Michałem Cieślakiem, który będzie reprezentował Hussars Poland w wadze ciężkiej w rewanżowym meczu z Włochami. Istnieje też duża szansa, że w przyszłym sezonie w wadze półciężkiej dołączy do nas Krystian Sikora, który na co dzień mieszka w Irlandii i – co tylko częściowo mnie dziwi – bardziej docenia wartość WSB niż większość bokserów w kraju.

- Może się zdarzyć, że najlepsi otrzymają bardziej intratne propozycje z drużyn zagranicznych, względnie od zawodowych promotorów… Nie dzwonią do Pana menedżerowie z innych drużyn z zapytaniami o którychś z „Husarzy”?
JK: O inne drużyny WSB się nie martwię, ponieważ zgodnie z regulaminem w odniesieniu do zawodników polskich mamy prawo pierwszeństwa. Jeżeli chodzi o promotorów zawodowych, to już kilku zawodników się przekonało, że ich oferty nie są tak atrakcyjne, jakby się to na pierwszy rzut oka wydawało. Parafrazując klasyka: jeżeli młody pięściarz myśli, że od razu po przejściu na zawodowstwo zarobi górę pieniędzy, to źle myśli. Poza tym, już dzisiaj mogę zapewnić, że dobre występy w WSB dają szansę także na rozwój kariery zawodowej. Propozycję kontraktu APB (AIBA Pro Boxing) dostał już Mateusz Mazik. Czy z niej skorzysta? Zobaczymy. Na pewno jest, o czym myśleć.

- Przepraszam za niedyskretne pytanie, ale na jakiego rodzaju wynagrodzenia mogą liczyć zawodnicy, którzy występują w rozgrywkach WSB? Jaki jest system ich wynagradzania, względnie kar?
JK: Stawki muszą pozostać tajemnicą. Zawodnicy jednak nie narzekają. Na wynagrodzenie składa się zasadniczo miesięczna pensja i premia za walkę, chociaż zdarza się, że płacimy tylko za walki.

- Na koniec proszę powiedzieć jaki dla Pana – menedżera ekipy – był najtrudniejszy moment w trakcie obecnego sezonu WSB? No i jakie były największe blaski, związane z tą pracą?
JK: Trudne momenty mam praktycznie codziennie. Najtrudniejsze wolę zachować dla siebie, bo to się po prostu wiąże z zachowaniami konkretnych osób. Łatwiej jest mówić o blaskach. Tu na pierwszy plan wysuwa się wygrana z Rosją i zwycięstwo w meczu z Argentyną. W pierwszym wypadku chodziło o pierwsze zwycięstwo – i to z mocną drużyną, i w dodatku z historycznie „bliskim” nam sąsiadem. W drugim – niesamowite emocje związane z poszczególnymi walkami (owacje na stojąco dla Mateusza Malujdy!) i coraz śmielszy przebłysk świadomości, że awans do ćwierćfinałów jest realny. Przecież na początku sezonu też na to nie liczyłem.

- Życzymy Wam sukcesów w meczach ćwierćfinałowych i trzymamy kciuki za kolejny sezon. Mamy nadzieję, że polska drużyna w WSB stanowić będzie o sile odradzającego się boksu olimpijskiego w Polsce i przyczyni się do poprawy wizerunku tej dyscypliny sportu.  
JK: Nie chcę zapeszać, więc nie dziękuję.

IWONA NIERODA: KTO WIE, BYĆ MOŻE KIEDYŚ SPRÓBUJĘ BOKSU?

Nieroda Iwona 01

- Rozmawiamy w najciekawszym momencie Twojej kariery. Ten sportowy zenit wyznaczają wywalczone tytuły amatorskiej i zawodowej mistrzyni świata WAKO oraz amatorskiej mistrzyni Europy WAKO w formule low kick. Czy w kickboxingu jest jeszcze jakiś cel, do którego dążysz? Jakieś trofeum do zdobycia? A może jesteś już sportowcem spełnionym?
Iwona Nieroda: Jeszcze niecały miesiąc temu powiedziałabym, że brakuje mi zwycięstwa w Pucharze Świata w formule low kick, jednak 19 maja sięgnęłam po to trofeum, którego bardzo mi brakowało w moich „zbiorach”. Czy jestem sportowcem spełnionym? Oczywiście, że nie! Jak to mówią: apetyt rośnie w miarę jedzenia. Moim celem na ten rok jest obrona tytułu amatorskiej mistrzyni świata, za rok chcę znów wywalczyć złoto w amatorskich Mistrzostwach Europy w formule low kick. A co potem? W 2017 roku Wrocław będzie organizatorem Olimpiady Sportów Walki „Combat Games”, gdzie do programu wpisana jest formuła K-1 Rules. Bardzo chciałabym usłyszeć tam Mazurka Dąbrowskiego.

- Boks zna wiele pięknych karier, które swoje źródło miały w kickboxingu. Sukcesy pięściarskie święcili i święcą przecież m.in. Marek Piotrowski, Przemysław Saleta, Gerard Zdziarski, Iwona Guzowska, Agnieszka Rylik, Beata Małek-Leśnik, Sandra Drabik… Tych nazwisk moglibyśmy przytoczyć tu mnóstwo. Jest szansa na to, że w tym towarzystwie pojawi się kiedyś Twoje nazwisko?
IN: Wiem jedno, jestem kickbokserką i zawsze nią będę. To czas zweryfikuje co stanie się z moją karierą. Być może kiedyś zobaczycie mnie stojącą pomiędzy linami w bokserskich butach? Tego wykluczyć nie mogę. Często różni ludzie pytają mnie czy mam zamiar startować w boksie czy MMA, niektórzy dają mi „dobre” rady, a ja wiem, że na razie w kick-boxingu mi najlepiej. Co z tego, że to nie jest olimpijski sport, co z tego, że nie jest popularny w polskich mediach, ja naprawdę kocham to, co robię, a robię to chyba na tyle dobrze, że jeszcze mnie tu chcą. (śmiech)

- Pytam o Twoją ewentualną karierę bokserską nie bez powodu. Jakiś czas temu rozmawiając z wicemistrzynią Europy w boksie, Sandrą Drabik, która niedawno udanie wystartowała w kick-bokserskim czempionacie Starego Kontynentu w Bukareszcie, zapytałem która z jej koleżanek ze startującej tam kadry miałaby największe predyspozycje do trenowania boksu. Powiedziała, że Iwona Nieroda…
IN: Dziękuję Sandrze za wskazanie mojej osoby. Jestem trochę zaskoczona, że padło na mnie, ale tym bardziej mi miło. Dla mnie to naprawdę duży komplement, tym bardziej, że padł on z ust dziewczyny, którą podziwiam i szanuję za to jakim jest sportowcem.

- Czy kiedykolwiek ktoś rozmawiał poważnie z Tobą na temat walk bokserskich? Nikt nie kusił Cię perspektywą pięściarskich sukcesów? Z całym szacunkiem dla kickboxingu, wspaniałych polskich tradycji i nietuzinkowych zawodników, którzy reprezentowali, reprezentują i reprezentować będą nasz kraj w tej dyscyplinie, ale przynajmniej do 2016 roku kickboxing nie da Ci – w przeciwieństwie do boksu – szansy startu olimpijskiego.
IN: Pierwsze propozycje pojawiły się po moim zwycięstwie w Mistrzostwach Świata Juniorów w 2008 roku. Wtedy nie byłam zainteresowana, bo bardzo chciałam rozwijać się w kickboxingu. Poza tym przed mistrzostwami zrezygnowałam z treningów w sekcji lekkoatletycznej CWKS Resovia Rzeszów i nie chciałam się na nowo „pchać” w uprawianie dwóch dyscyplin sportowych jednocześnie. Niby w kickboxingu uderza się tak samo jak w boksie, ale są różnice dotyczące choćby pozycji walki. W okresie kilku ostatnich lat, jak wcześniej wspomniałam, pewne osoby dawały mi „dobre” rady i gorąco zachęcały do startów w boksie, jednak zawsze było coś ważniejszego: przygotowania do imprez mistrzowskich, do różnych pucharów, czy turniejów. Ja wiem, że boks ma tego asa w rękawie w postaci startu olimpijskiego, to kusi, ale ja na razie podziękuję, może kiedyś zmienię zdanie, tego nie wiem.

- Oglądasz zawody bokserskie? Odnajdujesz jakieś inspiracje w sposobach rozgrywania walk przez pięściarzy? Zdobyte przez Ciebie tytuły i medale to przecież w sporej części efekt skutecznej walki przy użyciu pięści…
IN: Lubię czasem – o ile w ogóle mam czas – oglądać różne walki, w tym pojedynki bokserskie. Gdy nadchodzi czas Mistrzostw Polski Kobiet śledzę rywalizację w ringu, ale bardziej z ciekawości jak pójdzie moim koleżankom z kickboxingu. Kibicuję im i trzymam za nie kciuki. Czasem zdarza się, że podpatrzę jakąś kombinację i próbuję wykonać ją na treningu, ale nie zawsze wychodzi (śmiech). Co do moich walk, to wygraną dają mi nie tylko moje pięści, ale i nogi. Raz jest tak, że walka jest bardzo dobra boksersko, a innym razem jest mało boksu i wtedy dużo się kopie. Tak naprawdę wszystko zależy od przeciwniczki.

- Czy mistrzyni świata i Europy w kickboxingu czuje się doceniona w kraju, dla którego zdobywa medale i mistrzowskie pasy? Możesz liczyć na odpowiednie zainteresowanie mediów, sponsorów, kibiców?
IN: Jedni doceniają, inni nie. Nieraz słyszy się opinie, że kickboxing to zwykłe mordobicie czy sport w którym rywalizacja jest tak mała, że nie trzeba nic umieć, żeby wygrać imprezę mistrzowską. To są bardzo przykre słowa. Trenuję tak samo ciężko jak niejeden sportowiec reprezentujący dyscyplinę olimpijską. Nie mogę narzekać na wsparcie mediów regionalnych, kibiców (tych najwierniejszych) też jest trochę. Najgorzej sprawa się ma ze sponsorami. Szukam ich na własną rękę i mam wielki problem. Nie rozumiem dlaczego niektóre firmy dają pieniądze np. „niedzielnym drużynom”, których zawodnicy zaszczycają swoją obecnością na treningu raz, czy dwa razy w tygodniu, a nie chcą wejść w współpracę z kimś, kto odnosi międzynarodowe sukcesy. Nie tylko ja mam taki problem. Ilu jest takich sportowców?!

- Czołowe polskie pięściarki narzekają, że w ciągu roku nie mają wielu okazji do toczenia walk, na czym cierpi ich doświadczenie i poziom sportowy. Jak jest z tym w kickboxingu? Ile razy walczysz w ciągu roku i na jakich dystansach?
IN: Osobiście nie mam na co narzekać. Kalendarz Polskiego Związku Kickboxingu załadowany jest wieloma imprezami. Ja startuję oprócz formuły low kick w K-1 Rules, w formule kick light i w full contact. Do tego pojawiły się propozycje walk zawodowych. W zeszłym roku stoczyłam 19 walk, w tym już 8, a z krajowych imprez mistrzowskich zdążyłam dopiero obronić mistrzostwo Polski w formule low kick. Amatorsko walczę 3 rundy po 2 minuty każda, zawodowo jest różnie. O pas zawodowej mistrzyni świata walczyłam 5 rund po 3 minuty każda, a np. o pas międzynarodowej mistrzyni Polski 3×3 min.

- Patrząc na Ciebie aż trudno w to uwierzyć, że masz już za sobą 10 lat wyczynowego uprawiania sportu i ponad 100 walk. Zdarzyły Ci się w tym czasie jakieś chwile zwątpienia? Jak radzisz sobie w sytuacjach kryzysowych?
IN: Myślę, że chwile zwątpienia, czy załamania są wpisane w każdy sport i dopadają każdego. Nasz układ nerwowy też czasem bywa „przetrenowany”. Wiele razy zdarzały mi się chwile zwątpienia we własne umiejętności, chwile załamania kiedy myślałam, że już dłużej nie dam rady i kończę z tym sportem. Było dużo emocji, dużo łez, ale za każdym razem trzeba było w jakiś sposób doprowadzić się do porządku. Mam dużo szczęścia, bo mam przy sobie grono cudownych ludzi: mojego trenera Jerzego Pilarza, moich rodziców i chłopaka, który rozumie mnie, bo trenuje ten sam sport.

- Zjawisko nieuczciwego, stronniczego sędziowania, na które narzekają czasem bokserscy kibice, również zdarza się podczas zawodów kickbokserskich?
IN: Myślę, że jest kilku sędziów, którzy nie są do końca fair.

- Jesteś wychowanką Jerzego Pilarza z UKS Diament Pstrągowa. W jakich okolicznościach rozpoczęłaś uprawianie sportów walki? Jak wielki wpływ na Twoje sukcesy miał pierwszy trener?
IN: Na pierwszy trening zaprosił mnie mój obecny trener Jerzy Pilarz, z którym współpracuję bez przerwy, od samego początku kariery. W szkole podstawowej byłam jego uczennicą i jeździłam z nim na praktycznie każde zawody sportowe. Pamiętam jak usłyszałam o możliwości startu w zawodach, co dało mi podwójną motywację do trenowania. Chciałam być najlepsza. Mojemu trenerowi będę do końca życia wdzięczna za to, co dla mnie zrobił. To on doprowadził mnie do zdobycia tytułów mistrzyni Europy i świata, z Nim zdobyłam zawodowy czempionat w kickboxingu low kick, po dużej części to dzięki Niemu jestem tym, kim jestem i stoję w tym miejscu, gdzie powinnam.

- Dodajmy przy tym, że jesteś – jak sądzę – najmłodszym wiceprezesem klubu sportowego w Polsce. Na czym polegają Twoje obowiązki?
IN: Ja przede wszystkim zajmuję się kontaktem z mediami. Piszę do różnych portali i regionalnych mediów o sukcesach klubu, prowadzę stronę internetową i fanpage klubu. Do tego pomagam czasem w organizacji wyjazdów na zawody i załatwiam drobne sprawy w urzędach.

- Twoja kariera wygląda na starannie prowadzoną. Trenujesz od 10 lat, pięć lat temu zdobyłaś złoty medal mistrzostw świata juniorów, później były wspomniane na wstępie sukcesy seniorskie. Z formuł łagodniejszych przechodziłaś do najbardziej trudnych, ryzykownych, wymagających, czyli low kicku i K-1. To były świadomie zaplanowane decyzje, czy naturalna kolej rzeczy w sportowym rozwoju kickboksera?
IN: Zmiana formuł z lżejszych na cięższe przyszła jakoś tak naturalnie. W 2008 roku po zdobyciu tytułu mistrzyni świata w formule full contact nie wyobrażałam sobie startów w K-1 czy low kicku, a rok później rywalizowałam w formule z kopnięciami na uda. Moja kariera bardzo dobrze się ułożyła. Myślę, że duża w tym zasługa mojego trenera.

- W trakcie dotychczasowej kariery uderzenia której rywalki najbardziej odczuwałaś? Jest jakaś zawodniczka, z którą masz jeszcze „nieuregulowane rachunki”? Jaki masz dokładnie bilans walk?
IN: Mam niewyrównane porachunki z pewną Norweżką, z którą przegrałam kilka razy w rywalizacji full contact, m.in. w finale Mistrzostw Europy Seniorów, czy Pucharze Świata. Tonje Sorlie to znakomita zawodniczka, wielokrotna mistrzyni świata i szkoda, że nie udało mi się jej pokonać. Myślę, że gdybyśmy spotkały się kiedyś w ringu w rywalizacji low kick wynik mógłby być inny. Co do rywalki, której ciosy najbardziej odczuwałam, to… hmm… na tę chwilę nie przychodzi mi do głowy żadne nazwisko. Nie raz po turnieju byłam mocno wybijana, ale złożyło się na to kilka trudnych walk. Od 2005 roku stoczyłam 125 walk, z czego zwyciężyłam 97 razy.

- Jesienią w Brazylii odbędą się mistrzostwa świata w low kicku, na których staniesz do obrony złota wywalczonego dwa lata temu w Skopje. Jak i gdzie będziesz przygotowywała się do tego startu? Kiedy rozpoczną się decydujące przygotowania?
IN: Głównym miejscem moich przygotowań jest mój klub. To tam razem z trenerem odwalam największą robotę. Z początkiem sierpnia wraz z Kadrą Narodową zaczynamy kilkunastodniowym zgrupowaniem w Zakopanem, kilka dni później wyjeżdżam na kolejny obóz, tym razem z Kadrą Kick Light, potem wracam do klubu i tam przygotowuję się z moimi klubowymi kolegami, miesiąc później kilkudniowe zgrupowanie i znów praca klubie. I tak do samych mistrzostw.

- Jak wygląda tygodniowy cykl treningowy mistrzyni świata i Europy?
IN: To zależy czy jestem w okresie przygotowania ogólnego, ukierunkowanego, czy specjalnego. Ilość treningów i ich czas zależy od kalendarza i ilości dni do startu. Zdarza się, że między zawodami, kiedy kalendarz jest napięty i starty są w przeciągu dwóch tygodni, mam mniejszą liczbę treningów. Tak naprawdę nie da się opisać w krótki sposób mojego planu treningowego.

- Na koniec zapytam Cię jeszcze o Twoją inną sportową pasję, czyli długodystansowe bieganie górskie. Byłaś mistrzynią Polski juniorów młodszych w biegach stylem anglosaskim, startowałaś w mistrzostwach świata. Przybliż naszym czytelnikom na czym polega ten rodzaj współzawodnictwa, na jakich dystansach biegasz oraz na ile wykorzystujesz tę dyscyplinę w przygotowaniach do walk kickbokserskich?
IN: Fakt, kiedyś biegałam i zdobyłam mistrzostwo Polski jako juniorka młodsza i z drugim czasem wśród juniorów zakwalifikowałam się na Mistrzostwa Świata, które odbyły się w Szwajcarii. W biegach górskich wyróżnia się dwa style: anglosaski i alpejski. W tym pierwszym trasa biegu jest mieszana, występują podbiegi i zbiegi, w stylu alpejskim biegnie się cały czas pod górę. Juniorki biegają na dystansie 4000 m. Dzięki przeszłości, związanej z uprawianiem biegów wiem, że kondycji i wydolności niektórzy mogliby mi pozazdrościć.

- Serdecznie dziękuję za rozmowę, przedstawienie się szerokiej rzeszy kibiców bokserskich i mam nadzieję, że spotkamy się kiedyś podczas jakiegoś wielkiego pięściarskiego wydarzenia. Najlepiej po zakończonym przez Ciebie pojedynku.
IN: Dziękuję i pozdrawiam zarówno wszystkich sympatyków boksu jak i kickboxingu.

CAŁA POLSKA PŁAKAŁA PO ŚMIERCI MISTRZA WAGI CIĘŻKIEJ

gloves 01

„Odszedł od nas jeden z największych talentów bokserskich, jedna z największych naszych nadziei. Życie jego skończyło się w chwili, gdy dla innych dopiero się zaczyna” – pisał 24 sierpnia 1929 r. Przegląd Sportowy poruszony do głębi samobójczą śmiercią 20-letniego mistrza Polski kategorii ciężkiej, Alfreda Kupki.

Do tragedii doszło 16 sierpnia 1929 r. w Katowicach. Dzień wcześniej Kupka wraz z drużyną Policyjnego Klubu Sportowego Katowice (powojenna nazwa: Gwardia Katowice) przyjechał do Bytomia na mecz z miejscowym klubem KS Heros. Ponieważ anonsowany na jego przeciwnika niejaki Buchta nie stawił się, do walki z Kupką stanął lżejszy od niego Mierzwa, były mistrz Niemiec Połudiowo-Wschodnich  w wadze półciężkiej. W trakcie walki Polak dwukrotnie wyrzucił swojego rywala poza obręb ringu i został zdyskwalifikowany. Nazajutrz strzałem z rewolweru odebrał sobie życie.

Urodził się w 1909 r. i od wczesnych lat zajmował się sportem. Mając 17 lat był jeszcze bramkarzem Kolejowego Klubu Sportowego w Katowicach, gdzie wypatrzył go pionier pięściarstwa na Śląsku, olimpijczyk z 1928 r., Wilhelm Snopek. Zimą 1926 r. 17-letni Alfred trenował już pod jego okiem, utrzymując się przy tym z pracy ślusarza w warsztatach kolejowych. Snopka nie zawiódł trenerski „nos”. Trafił na wyjątkowy materiał, który pod ręką wytrawnego trenera mógłby dojść nawet do światowej sławy. Już w następnym roku (1927) Kupka, startując jeszcze w kategorii półciężkiej, doszedł do finału mistrzostw Polski, ulegając nieznacznie na punkty ówczesnemu czempionowi, olimpijczykowi Janowi Gerbichowi.

Ale już w grudniu 1927 r. 18-letni młokos odniósł pierwszy wielki sukces, pokonując zdecydowanie na punkty trzykrotnego (1924-1926) mistrza Polski, Tomasza Konarzewskiego z Unionu Łódź. Kilkanaście dni później, na ringu w Katowicach przeszedł Kupka międzynarodowy chrzest, nokautując w pierwszym starciu mistrza Niemiec Południowo-Wschodnich, Gallera z Vorvaerts Wrocław. Zanim sędzia wyliczył rywala do „10″, ten – po ciężkich prawych sierpowych – kilkakrotnie lądował na deskach ringu.

Momentem kluczowym w karierze Alfreda było zdobycie w 1928 r. w Warszawie mistrzostwa Polski. W finale wagi ciężkiej w pierwszej rundzie znokautował Finna, trafiając go mocnym prawym w okolicę ucha. Od tego czasu rozpoczęła jego bezprecedensowa, szybka kariera.

Nie mając godnego siebie rywala w kraju, rzucił rękawice m.in. mistrzowi Niemiec, Saengerowi z Vorweartsu Wrocław, remisując po zażartej walce. W październiku 1928 r. wyjechał z drużyną PKS na tournee do Danii i Szwecji. W pierwszym występie w Danii przegrał na punkty z 10 lat starszym, aktualnym brązowym medalistą mistrzostw Europy (w 1930 r. zdobył złoty medal ME) Michaelem Jacobem Michaelsenem, a w drugim zwyciężył zdecydowanie Backa. W Szwecji znokautował w Malmoe Eneberga, przegrał na punkty w Helsingborgu z Johanem Sjoego Andersem oraz wypunktował w Landskronie Johna Friberga.

Po powrocie do kraju Alfred Kupka dostał powołanie do reprezentacji na prestiżowy mecz międzypaństwowy w Węgrami. Na ringu w Budapeszcie w efektowny sposób znokautował Lorinca Kelemena. Pod koniec pierwszego starcia kilkakrotnie celnie i ciężko trafił Madziara, który na niepewnych nogach, po gongu, wracał do narożnika. W drugiej odsłonie Alfred z impetem wpadł na rywala. Po potężnym prawym Węgier padł na deski. Po 8 sekundach wstał, lecz po chwili błyskawiczny, kolejny prawy, ostatecznie rozciągnął go na ziemi. Widok pokonanego był niezwykły. Znokautowany Kelemen podbródkiem dotykał desek ringu, mając rozpostarte ręce…

W 1929 r. Kupka dwukrotnie jeszcze bronił biało-czerwonych barw. W meczu z Niemcami we Wrocławiu wygrał wysoko na punkty z rutynowanym mistrzem kraju zachodnich sąsiadów, Danielsem, a półtora miesiąca później w Katowicach w trzeciej rundzie znokautował Czecha Rudolfa Ambroza, po brzydkiej, pełnej fauli walce.

Interesujące, że już dzień później Alfred skrzyżował rękawice z pięściarzem zawodowym (wicemistrzem olimpijskim wagi półciężkiej z 1928 r.), gwiazdą berlińskiego Herosa, 23-letnim Ernstem Pistullą, przegrywając w tym pokazowym boju nieznacznie na punkty. Była to niezwykle szybka i zażarta walka, w której młody Kupka ustępował rywalowi jedynie nieco pod względem techniki. Była to nieoficjalna walka rewanżowa za porażkę jaką Kupka poniósł z rąk Pistulli 14 grudnia 1928 r. na ringu w Katowicach. Wówczas to Niemiec, na własny koszt przyjechał, by sprawdzić wartość młodego mistrza Polski. Pistulla miał Alfreda w drugiej rundzie na deskach. Polak przetrwał jednak kryzys i w ostatniej rundzie, dzięki znakomitej kondycji, okazał się lepszy,ale w ostatecznym bilansie to jego rywalowi przyznano zwycięstwo. Jak zauważył jeden z dziennikarzy „gdyby walka trwała jak u zawodowców więcej rund, Kupka doprowadziłby do zwycięstwa”. Smaczku tej rywalizacji dodaje fakt, że 2 lata później Pistulla został zawodowym mistrzem Europy (EBU) wagi ciężkiej, pokonując po 15-rundowym boju, na ringu w Walencji, tamtejszego faworyta Martineza de Alfara.

Na mistrzostwach Polski AD 1929 Alfred Kupka reprezentował okręg śląski, pokonawszy wcześniej na mistrzostwach okręgu Jerzego Wockę. Ponieważ nie znalazł się ani jeden konkurent, który miałby ochotę zmierzyć z nim swoje umiejętności, 20-letni pięściarz zdobył swój drugi tytuł mistrzowski bez walki. Po mistrzostwach Ślązak znokautował jeszcze w pierwszej rundzie Schlohoffa w meczu Polski Śląsk-Niemiecki Śląsk, by w sierpniu wybrać się na nieszczęsne zawody do Bytomia.

Hiobowa wieść o śmierci młodego sportowca na falach radiowych w kilka godzin obiegła całą Polskę, budząc żal w kibicowskich sercach. Wszyscy pamiętali sukcesy tego wiecznie uśmiechniętego chłopaka. I te krajowe i międzynarodowe, gdzie z orzełkiem na piersiach reprezentował biało-czerwone barwy. To wprost niebywałe, że ten 20-latek w ciągu zaledwie 3 lat uprawiania boksu osiągnął takie wyniki i tak wspaniale rokował na przyszłość. W krótkim czasie stoczył 50 walk, z czego 44 wygrał (głównie przed czasem), 1 zremisował i 5 przegrał. Miał znakomite warunki fizyczne (188 cm/90 kg), przy czym dysponował szybkością, znakomitą wydolnością i elastycznością oraz koordynacją ruchową.

Wiktor Junosza-Dąbrowski, wielki autorytet bokserski Polski doby międzywojennej, widząc w młodym Kupce talent i mając nadzieję na jego harmonijny rozwój, starał się także na bieżąco zwracać uwagę na niedostatki w jego boksowaniu i …charakterze.

„Należy się obawiać, że nasz mistrz wagi ciężkiej przedstawiający ogromnie obiecujący materiał od dwóch już lat … pozostanie tylko materiałem na boksera do końca swojej kariery. A że podobno pracować nad sobą nie bardzo chce i nie bardzo lubi, więc trzeba będzie prawdopodobnie pożegnać się z myślą o tym, by go kiedy widzieć wśród pięściarzy amatorskich świata, na tym miejscu, do zajęcia którego predestynują go świetne warunki fizyczne” – pisał 23 marca 1929 r. Junosza-Dąbrowski.