Tag Archives: Piotr Gudel

GALE ZAWODOWE W POLSCE: LUTY 2023. STĘŻYCA I NOWY DWÓR MAZOWIECKI

gloves 01

11 LUTEGO 2023 ROKU [STĘŻYCA, ROCKY BOXING NIGHT]

Szybka robota w wykonaniu Kacpra Meyny (10-1, 6 KO), który już w pierwszej rundzie rozbroił Jakuba Sosińskiego (8-2-1, 3 KO), broniąc tytułu mistrza Polski wagi ciężkiej. Pięściarz z Kościerzyny już od samego początku polował na oponenta lewym prostym. Po trzydziestu sekundach natarcie Sosińskiego, który nadział się na kontrujący prawy sierp Meyny. Mistrz Polski poczuł krew, ruszając do ataku obszernymi sierpami na górę i dół, na które sosnowiczanin nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Koniec nastąpił na pół minuty przed końcem, gdy 23-latek zalał Sosińskiego serią ciosów, zmuszając sędziego Bubaka do interwencji.

Wcześniej Dominik Harwankowski (11-0, 2 KO) pokonał w walce wagi lekkiej Piotra Gudla (10-9-1, 1 KO). Harwankowski drugiej rundzie ciosem z prawej ręki rzucił weterana polskiej sceny na deski, potem kontrolował potyczkę ciosami prostymi, ale w szóstej odsłonie dostał ostrzeżenie za bicie w tył głowy. W siódmej dla odmiany to Gudel został napomniany odjęciem punktu, on za wpadanie głową w półdystans. Po ostatnim gongu musiało wyjść sędziom 79:70. I dwóm tak wyszło, trzeci w jakiś sposób znalazł dwie rundy dla Piotrka (77:72).

Kajetan Kalinowski (5-1, 4 KO) zaczął misję pod tytułem waga półciężkiej. Tryumfator turnieju Każyszki w kategorii cruiser zdecydował się zejść w dół. Ale stopniowo. Dziś wystąpił w umownym limicie 86 kilogramów, następnym razem zejdzie o kolejne 3-4 kilogramy i dopiero wtedy postara się wejść na limit 79,4. Naprzeciw niego stanął Damian Smagieł (1-5), lecz nie wyszedł nawet poza pierwszą rundę. Kalinowski szybko rzucił go na deski lewym sierpowym na szczękę z doskoku, potem Kajetan jeszcze trzy razy przewracał rywala i pojedynek zatrzymano.

„Piórkowy” Maciej Jóźwik (4-0, 1 KO) pewnie pokonał Michaiła Soloninkiniego (10-26-1, 5 KO). Znany z ringów olimpijskich Maciek zachwiał rywalem w drugiej rundzie lewym sierpowym, kontrolował pojedynek, a gdy Gruzin w ostatniej, czwartej odsłonie, nieco się otworzył i odważniej zaatakował, Polak złapał go na kilka kontr i ostudził jego zapał. Po ostatnim gongu pewne 3x 40:36.

Występujący w wadze ciężkiej Artur Bizewski (6-0, 3 KO) hakami na korpus w drugiej rundzie dwa razy doprowadził grubego Davita Gogiszwilego (18-17, 12 KO) do nokdaunu. Za drugim razem Gruzin dał się wyliczyć do dziesięciu.

25 LUTEGO 2023 ROKU [NOWY DWÓR MAZOWIECKI, BABILON BOXING SHOW]

Blisko dwa lata po pierwszej walce, Łukasz Stanioch (9-1, 1 KO) znów okazał się lepszy od Roberta Talarka (27-17-3, 18 KO). Teoretycznie pięściarz ze Szczecina znów zdominował walkę, jednak twardy górnik postawił chyba wyżej poprzeczkę niż w pierwszej potyczce. Po ośmiu solidnych rundach werdykt brzmiał 78:74 na korzyść Staniocha.

Wcześniej Damian Tymosz (7-2-1, 4 KO) posłał w drugiej rundzie Anatoli Conopliova (2-2, 1 KO) na deski lewym hakiem w okolice wątroby. W trzeciej ta sama akcja i drugi nokdaun. Trzecie liczenie po lewym sierpowym na górę. Mołdawianin wrócił lepszą czwartą odsłoną, jednak w piątej po raz czwarty przyklęknął, znów po lewym haku na korpus, i było po wszystkim.

Z kolei w bokserskim debiucie dobijający do czterdziestki Rafał Dudek (0-0-1), ceniony kickbokser, zremisował po czterech ciekawych rundach (38:38) walki w półdystansie z Artjomem Rażikiem (1-0-1).

źródło: bokser.org

GALA PBP W GDAŃSKU: OBRUŚNIAK WYGRAŁ Z GUDELEM W WALCE WIECZORU

PBP_logo

W zaciętej walce wieczoru gali Polsat Boxing Promotions w Stoczni Gdańskiej Radomir Obruśniak (5-0, 1 KO) jednogłośną decyzją sędziów pokonał Piotra Gudela (10-6-1, 1 KO) i zdobył wakujący tytuł zawodowego mistrza Polski wagi super piórkowej. Obaj zawodnicy byli liczeni, ale zwycięstwo Obruśniaka było zdecydowane.

Walczący z odwrotnej pozycji, dysponujący lepszymi warunkami fizycznymi Obruśniak od początku kontrolował sytuację w ringu za pomocą ciosów prostych, przewagi szybkości i efektywnej pracy nóg. Doświadczony Gudel szukał półdystansu i miał swoje momenty, ale Obruśniak rozkręcał się z akcji na akcję, smagając lewymi korpus rywala i dokładając do prostych ciosy sierpowe, także kontrujące. Kolejne odsłony to wciąż techniczny, precyzyjny boks Radomira i jego coraz wyraźniejsza przewaga. Nieliczne zrywy Gudela były pacyfikowane przepuszczeniami i kontrami z obu rąk, a podpowiedzi Dariusza Snarskiego w narożniku nie były realizowane. Jego podopieczny Gudel nie potrafił odmienić obrazu pojedynku, choć starał się m.in. zmieniać pozycję i co jakiś czas rzucał się do ataku. Prawy prosty Radomira pozostawał jednak czujny, a lewe bardzo kąśliwe, zadawane w różnych płaszczyznach. Na początku siódmej odsłony Gudel był liczony po wydłużonej serii Obruśniaka. Zdołał powstać, ale był ścigany po całym ringu i zasypywany uderzeniami. W końcu nieco przystopował, dbając o konserwację energii. Niespodziewanie w ósmej rundzie przyszedł jednak kryzys – Gudel pokazał ambicję i ostro ruszył, trafiając sierpowymi. Obruśniak przyklęknął po lewym na dół i był liczony. Powstał i wrócił do gry, powracając do szybszej pracy nóg. Rywal nadal nacierał, czując wiatr w żaglach, ale znów zaczął się nadziewać na kontry. W ostatniej rundzie to uderzenia Radomira robiły większe wrażenie, a po ostatnim gongu sędziowie punktowali 95-93, 96-92 i 99-90 – wszyscy dla Obruśniaka.

Kubańczyk Ihosvany Rafael Garcia (5-0, 3 KO) to w tym momencie jeden z najciekawszych bokserów walczących w Polsce. Potwierdził to w walce na gali Polsat Boxing Promotions w Stoczni Gdańskiej, bez trudu wygrywając z Damianem Smagiełem (1-2). Po pierwszej, badawczej rundzie Garcia ruszył do zdecydowanego ataku, huknął kilkoma prawymi i Smagieł był liczony. Kubańczyk zachował spokój i na zimno obrabiał korpus rywala, by następnie szukać kolejnych mocnych uderzeń na górę. Bezbarwna trzecia runda rozgrywanej w limicie wagi cruiser walki sprawiła, że Garcia nieco zmienił taktykę i zaczął boksować bardziej z luzu i defensywy. Efektownie pracował na nogach i bawił się boksem. W piątej rundzie zaczął natomiast ostro, doskoczył do rywala i po mocnej serii Smagieł był ponownie liczony. Zdołał jednak przetrwać do końca walki – zarówno dlatego, że jest ambitnym zawodnikiem, jak i z powodu raczej „sparingowego” podejścia Garcii do tego pojedynku.

W pojedynku wagi półciężkiej Michał Łoniewski (3-2) pokonał po prawdziwej wojnie Konrada Kaczmarkiewicza (3-1, 1 KO). 32-letni Łoniewski zaczął od ostrego pressingu i mocnych ciosów z prawej ręki. Młodszy o dekadę Kaczmarkiewicz nie najlepiej sobie z tym radził i jego nogi ugięły się po otrzymaniu ciosu w jednej z wymian. W drugiej rundzie walka się wyrównała, jednak wciąż nacierał Łoniewski, który lepiej składał ciosy w kombinacje i nieźle operował lewym prostym. Pod koniec rundy trafił mocnym prawym i Kaczmarkiewicz odczuł to uderzenie. W trzeciej odsłonie dobrze funkcjonował natomiast lewy sierpowy Łoniewskiego, który był już wyraźnie zmęczony, ale wciąż nie pozwalał Kaczmarkiewiczowi na złapanie rytmu. Druga połowa trzeciego starcia to jednak wreszcie naprawdę dobry fragment Konrada, trafiającego lewymi na dół i prostymi. Kolejne rundy to wciąż ringowa wojna, w której obaj mieli swoje momenty. Łoniewski złapał w czwartej odsłonie drugi oddech i znów trafiał mocniej, ale niesiony dopingiem Kaczmarkiewicz oddawał swoimi seriami. Również w piątej rundzie trudno było ten pojedynek punktować – agresja, siła i doświadczenie Łoniewskiego były równoważone pracą nóg i długimi uderzeniami Kaczmarkiewicza. Cios za cios, akcja za akcję, krew za krew, mimo to nieco lepsze wrażenie sprawiał Łoniewski, który postawił w ostatniej rundzie wszystko na jedną kartę i osiągnął na prawie dwie minuty przewagę, choć ostatnie 60 sekund ponownie stało pod znakiem wyrównanej wojny, a swoją serię zdołał umieścić w celu Kaczmarkiewicz. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 57-57 i dwa razy – 59-55 i 58-56 – dla Łoniewskiego.

Bezpośrednio przed Kaczmarkiewiczem i Łoniewskim zobaczyliśmy w ringu zawodników wagi średniej: Remigiusza Runowskiego (2-0, 2 KO) i Kamila Zychiewicza (0-2). Runowski – członek bokserskiego klanu Runowskich – zdominował pojedynek i wygrał przez TKO w czwartej rundzie. Wcześniej udanie na ringu zawodowym zadebiutował utalentowany Kewin Gibas (1-0), który wypunktował Islama Majrasułtanowa (0-2). Sędziowie mieli na swoich kartach przewagę Kewina 39:37 i dwukrotnie 40:36.

źródło: bokser.org

PARZĘCZEWSKI PUNKTUJE JANJANINA W ARŁAMOWIE. ŚWIETNA POSTAWA ŁASZCZYKA I GORGONIA

arlamow2020

W walce wieczoru gali boksu zawodowego w Arłamowie Robert Parzęczewski (25-1, 16 KO) aż pięciokrotnie przewracał Sladana Janjanina (27-6, 21 KO), jednak wygrał „tylko” na punkty.

Już pierwszy lewy hak Roberta w okolice wątroby zgiął rywala i widać było, że boli… Schowany za podwójną gardą 20 sekund przed końcem rundy wystrzelił obszernym prawym, a Polak przepuścił go i natychmiast skontrował krótkim lewym. Pierwsze liczenie. Za moment jednak zabrzmiał gong na przerwę. W połowie drugiego starcia Parzęczewski ściął przeciwnika z nóg prawym podbródkowym. Po liczeniu ruszył jeszcze ostrzej i lewym hakiem znów przewrócił oponenta. Ale i tym razem udało się dotrwać do przerwy. Początek trzeciej rundy to akcja lewy-prawy i czwarte liczenie. „Arab” czuł się tak mocny, że pozwalał sobie nawet na zmiany pozycji na mańkuta. Bośniak panicznie uciekał, a podopieczny Grzegorza Krawczyka nigdzie się nie śpieszył, tak oto doszło do czwartej odsłony. A potem piątej. Scenariusz się oczywiście nie zmieniał – pełna dominacja pięściarza z Częstochowy. Wydawało się wręcz, że mógł skończyć walkę w każdym momencie, lecz chciał trochę dłużej poboksować. Po dwudziestu sekundach piątej rundy krótki prawy hak na górę dał kolejny nokdaun. Ale że charakteru nie można było odmówić Bośniakowi, to i tym razem dotrwał do przerwy. W szóstej nawet się nie przewrócił. I tak wyglądało to do końca. Ruch jednostronny i wielki sukces Bośniaka. Bo porażka na punkty to jego wielki sukces… Werdykt mógł być jeden – trzy razy 80:67.

Świetnie dysponowany Kamil Łaszczyk (28-0, 10 KO). Dzielny Piotr Gudel (10-5-1, 1 KO) walczył bardzo charakternie, ale przewaga klas była ogromna i pojedynek został zastopowany w piątym starciu. Od początku uwidoczniła się przewaga szybkości Kamila. Trafił fajną kombinacją lewy podbródkowy-prawy sierp, poprawił prawym podbródkiem i Piotrek lekko się zachwiał. Wrocławianin pierwszą rundę zakończył jeszcze świetną kontrą z prawej ręki po odchyleniu. Po przerwie ciąg dalszy dominacji – lewy prosty pracujący z automatu i parę naprawdę mocnych lewych haków pod prawy łokieć. Trzecie starcie to coraz dłuższe i ciekawsze kombinacje Kamila i powiększająca się przewaga. Coraz częściej dochodził też prawy sierp. Gudel musiał coś szybko zmienić, kiedy jednak tylko chciał sam zaatakować, od razu nadziewał się na jakąś kontrę. Pod koniec czwartej rundy lewy podbródek w końcu złamał Gudela i zmusił do przyklęknięcia. Zanim sędzia Gortat doliczył do ośmiu, do przerwy pozostało już tylko kilka sekund. Łaszczyk demolował swojego kumpla w piątej rundzie i po dwóch kolejnych nokdaunach nierówny pojedynek został zatrzymany.

- Nie kończcie mi kariery – mówił przed galą Patryk Szymański (20-4, 10 KO). Ale chyba pora kończyć, skoro przegrał dziś z Przemysławem Gorgoniem (11-6-1, 5 KO). W pierwszej rundzie Patryk wykorzystując lepsze warunki fizyczne ustawiał sobie rywala jabem i dwukrotnie trafił prawym krzyżowym. Na początku drugiej odsłony Gorgoń trafił prawym sierpowym, poprawił lewym sierpem i Patryk sklinczował. Oddał inicjatywę, lecz niemal równo z gongiem ładnie skontrował swoim prawym. Po przerwie Szymański niby kontrolował potyczkę lewym prostym, jednak boksował zbyt zachowawczo, a gdy walka przechodziła w półdystans, panikował i jak najszybciej chciał sklinczować. Rundy szły na jego korzyść, ale to wciąż nie był ten sam zawodnik, na jakiego się zapowiadał pięć-sześć lat temu… Niby wszystkie argumenty miał w ręku Patryk, lecz runda numer cztery była naprawdę równa. Piątą dobrze zaczął faworyt, ale w połowie jakby odcięło go od prądu i Gorgoń zaczął go znów spychać. Dużo pracy miał też Robert Gortat, który co chwilę musiał rozrywać klincz. Gorszy technicznie, za to twardszy Przemek nacierał nieustannie i na samym finiszu po krótkim prawym sprawił, że Szymański przyklęknął. A pan Gortat jak najbardziej zasłużenie liczył. Po ostatnim gongu obaj w napięciu czekali na werdykt sędziów. A ci punktowali 58:55 Gorgoń, 57:56 Szymański i 58:55 – stosunkiem głosów dwa do jednego zwyciężył skazywany na porażkę Przemek!

Sprowadzony niemal w ostatniej chwili w zastępstwie Paweł Martyniuk (1-5, 1 KO) pokazał charakter i choć zakrwawiony, to przeboksował na pełnym dystansie z Sebastianem Ślusarczykiem (8-0, 5 KO). Podopieczny Adama Jabłońskiego chyba zlekceważył rywala i w pierwszej rundzie zainkasował kilka niepotrzebnych ciosów. Po przerwie Polak trafił mocnym prawym hakiem na korpus. To uderzenie zrobiło wrażenie na Ukraińcu mieszkającym w naszym kraju. Od tego czasu Sebastian zyskał przewagę. Trzecia runda już naprawdę fajna. Ślusarczyk dwukrotnie zranił Martyniuka prawym krzyżowym. Ukraińcowi nie można jednak odmówić ambicji i choć był lekko wstrząśnięty, to nie zamierzał kapitulować. W czwartej odsłonie Sebastian rozbijał przeciwnika lewym prostym, bił coraz częściej hakami na dół i systematycznie przełamywał. Podobny przebieg miała runda piąta. W szóstej Sebastian bawił się już i totalnie zaszachował oponenta swoim lewym prostym, którego trochę brakowało w poprzednich walkach. Po ostatnim gongu wszyscy sędziowie punktowali przewagę Polaka w stosunku 60:54.

To musiało się tak skończyć. Po jedenastu miesiącach przerwy Łukasz Różański (12-0, 11 KO) zastopował w drugiej rundzie Eriksa Kalasnikovsa (10-9-1, 8 KO). Pod koniec pierwszej minuty Łukasz fajną kombinacją lewy podbródkowy-prawy sierp rzucił Łotysza na deski po raz pierwszy. Kilkadziesiąt sekund później po prawym sierpowym w okolice ucha drugi nokdaun, ale rywal dotrwał do przerwy. Po niej Różański wziął się mocniej do pracy, uderzył kilka razy po dole, a walkę zakończył krótkim prawym na brodę.

W pojedynku wagi junior średniej Tomasz Nowicki (5-0, 2 KO) pokonał Bartosza Głowackiego (4-2, 3 KO). Nowickiego zżarły chyba nerwy. Pierwsze cztery minuty do śmieci. Był nerwowy, chaotyczny, skakał na nogach… Wyglądało to źle. W połowie drugiej rundy w końcu poukładał swój boks i od razu zaczął odrabiać straty. Na początku trzeciej rundy Tomek dwa razy trafił akcją prawy-lewy. – Jest dobrze – usłyszał potem w narożniku. Tomek miał chyba lekki kryzys w czwartym starciu, spuścił nieco z tonu, ale i tak był dużo aktywniejszy i po dwunastu minutach na karcie BOKSER.ORG wygrywał 39:37. Głowacki wziął się do pracy w piątej odsłonie. Brakował w jego akcjach polotu, wydawał się za to świeższy. A Nowicki coraz częściej klinczował. Ostatnie minuty zażarte, ale i nieco chaotyczne. Plus był taki, że z tego chaosu wyszło kilka celnych ciosów po obu stronach. Gdy zabrzmiał ostatni gong, wszyscy sędziowie mieli na swoich kartach przewagę 58:56 Nowickiego. I tak było też u nas – runda pierwsza i piąta dla Głowackiego, reszta dla Tomka.

Na otwarcie imprezy w Arłamowie w konfrontacji dwóch niepokonanych, młodych i zdolnych Polaków Kacper Salabura (2-0) pokonał faworyzowanego chyba Oskara Kapczyńskiego (3-1, 2 KO). Pierwszą rundę lepiej zaczął Oskar, choć odkrył się i zainkasował dwa prawe sierpy Kacpra. W drugiej Kapczyński niepotrzebnie zmieniał pozycję na mańkuta, co ewidentnie nie wychodziło mu na zdrowie. Pozostawał odkryty i kiedy tylko rywal wydłużał swoje akcje, od razu trafiał. Po sześciu minutach 19:19. Trzecia odsłona równa, ale to Salabura zaakcentował ją w samej końcówce dwoma bezpośrednimi prawymi. Salabura zachował więcej sił i pogonił w czwartej rundzie Kapczyńskiego. Ten równo z gongiem huknął lewym sierpowym. To był najmocniejszy cios w tej walce, ale finiszował zdecydowanie za późno. I znalazło to odzwierciedlenie na kartach sędziów. 40:36, 39:37 i 38:38 – stosunkiem głosów dwa do remisu zwyciężył Kacper.

źródło: bokser.org

MICHAŁ CIEŚLAK PRZEŁAMAŁ W LEGIONOWIE „EL TORO” KALENGĘ”

cieslak_kalenga

Michał Cieślak (18-0, 12 KO) zdał egzamin. Polak pokazał wczoraj w Legionowie mądry i wyważony boks, zmuszając w siódmej rundzie uznanego Youri Kalengę (24-6, 17 KO) do poddania.

Pięściarz z Radomia od pierwszych minut boksował mądrze i spokojnie, umiejętnie karcąc swojego bardziej doświadczonego oponenta celnymi kontrami. „El Toro” wprawdzie ciągle pozostawał groźny, ale pudłował na potęgę i szybko oddał wyraźnie silniejszemu Cieślakowi inicjatywę. Nie odzyskał jej już do końca. Potężne ciosy Michała sprawiły, że z czasem nad lewym okiem Francuza pojawiła się kontuzja. W piątej rundzie obaj pięściarze przypadkowo zderzyli się głowami, przez co uraz Kalengi tylko się pogłębił. Na szczęście nie był bardzo groźny i sędzia nie musiał przerywać walki. W szóstej odsłonie Cieślak trafił swojego oponenta lewym sierpowym, ale były tymczasowy mistrz świata wagi cruiser przyjął to bez zmrużenia oka. Widać jednak było jak na dłoni, że Kalenga jest coraz bardziej rozbity, oraz że z każdą kolejną minutą ma coraz mniej ochoty do walki. W rundzie siódmej nasz reprezentant „podłączył” swojego rywala do prądu kolejnym mocnym lewym sierpowym, ale by wykończyć robotę nie starczyło mu już czasu. Francuz miał jednak po tym ciosie dosyć i gdy zabrzmiał gong oznajmiający początek ósmego starcia, zdecydował się pozostać w swoim narożniku.

Wiktor Kotoczigow (8-0, 4 KO) miał wysoko zawiesić poprzeczkę Piotrowi Gudelowi (9-3-1, 1 KO), ale chyba nikt się nie spodziewał, że Kazach jest aż tak mocny. Niestety nasz pięściarz poległ przed czasem w szóstej rundzie. Kazach bardzo szybko narzucił w ringu swoje warunki. Imponował szybkością, balansem ciałem, no i znakomitą techniką. Było na co popatrzeć. Szkoda tylko, że w wykonaniu zawodnika przyjezdnego. Gudel wprawdzie boksował ambitnie, szukał swoich okazji, zaskoczyć rywala udawało mu się jednak niezwykle rzadko. A sam raz po raz przyjmował na szczękę uderzenie imponującego precyzją przeciwnika. W szóstym starciu stało się to, na co zanosiło się od początku. Kotoczigow strzelił lewym sierpowym na czubek głowy Polaka, który po przyjęciu tego ciosu kompletnie stracił władzę nad własnymi nogami. Sędzia Dariusz Zwoliński słusznie przerwał rywalizację, chroniąc tym samym naszego pięściarza przed ciężkim nokautem. Kazacha warto obserwować!

Nie udał się Krzysztofowi Cieślakowi (23-7, 7 KO) powrót na ring. Polak przegrał z Artemem Ayvazidim (12-13-1, 5 KO). Pierwszą rundę można było jeszcze przyznać na korzyść „Skorpiona”, ale od drugiej strzelał lewym sierpem w powietrze, a doświadczony przeciwnik kontrował go ciosami prostymi bitymi z luzu. Być może nie bił tak mocno jak Krzysiek, ale w przeciwieństwie do niego trafiał. I to często. Po gongu kończącym czwartą rundę sędziowie wskazali na Ukraińca, punktując 36:40 i dwukrotnie 37:39.

Wcześniej Jakub Dobrzyński (2-2, 1 KO) pokonał przez TKO w czwartej rundzie Michała Krawczyka (1-2). Przeciętny pojedynek zakończyła fajna akcja trzech ciosów Kuby. Udanie wśród zawodowców zadebiutował Patryk Cichy (1-0), choć jego walka z Bartoszem Głowackim (1-1) była znacznie bardziej wyrównana, niż widzieli to sędziowie (40-36, 40-36, 39-37). Kolejną wygraną do rekordu dopisał też Paweł Czyżyk (3-1), który pokonał jednogłośnie na punkty (60-54, 60-54, 60-54) niepokonanego dotąd Igora Porębskiego (2-1, 2 KO).

Wyniki walk boksu olimpijskiego – „Talent Factory”:
Ryszard Lewicki (Polska) – Vytautas Balsys (Litwa) 3-0
Konrad Kaczmarkiewicz (Polska) – Paulius Zujevas (Litwa) Remis
Łukasz Stanioch (Polska) – Azuolas Zube (Litwa) 3-0

źródło: bokser.org

ROBERT TALAREK WYGRYWA NA GALI W WIELICZCE. NIESPODZIANKA PIOTRA GUDELA

talarek_rene

W głównej walce wieczoru Underground Boxing Show X w Wieliczce szybkie i efektowne zwycięstwo zanotował Robert Talarek (22-13-2, 14 KO), który odprawił w niecałe trzy minuty Johna Rene’a (12-2-2, 9 KO).

Przez pół rundy obaj zawodnicy badali się, ale Robert kilka razy uderzył bezpośrednim prawym pod dole. W końcu zamarkował ten sam cios, by wystrzelić prawym sierpowym na górę. Cios doszedł do brody Amerykanina i powalił go na matę. Po liczeniu do ośmiu Talarek dopadł do zranionej ofiary, poprawił tym razem dla odmiany lewym sierpowym, posyłając przeciwnika po raz drugi na deski. Ten zdołał się podnieść, jednak z jego narożnika poleciał ręcznik na znak poddania. Szybko, łatwo i przyjemnie…

Dużo mniejszy Piotr Gudel (9-2-1, 1 KO) okazał się nieznacznie lepszy od Marka Jędrzejewskiego (14-2, 13 KO) na dystansie ośmiu rund. Od początku pojedynek układał się inaczej, niż można było zakładać. Piotrek lepiej operował lewym prostym, a Marek zamiast utrzymywać go z daleka od siebie, pchał się do półdystansu, gdzie zresztą też radził sobie gorzej. Fajnie bił prawym hakiem na korpus, lecz było to zbyt mało, by budować przewagę punktową. W końcówce szóstego starcia Gudel trafił dwukrotnie prawym sierpowym, dopisując do swojego konta kolejne dziesięć punktów. Jędrzejewski zerwał się do odrabiania strat w samej końcówce, lecz nie zdołał odwrócił losów potyczki. Przespał po prostu początek. Sędziowie byli niejednomyślni – 77:75, 75:77 i 78:74.

Chwilę wcześniej debiutujący na zawodowym ringu Mariusz Piwowar (1-0) pokonał po niestety nudnawych czterech rundach Mateusza Kowalczyka (1-1).

źródło:  bokser.org

NA GALI W WIELICZCE ZIMNOCH POKONAŁ REKOWSKIEGO. BĘDZIE REWANŻ Z MOLLO?

wieliczka16

W walce wieczoru gali Underground Boxing Show VIII w Wieliczce Krzysztof Zimnoch (20-1-1, 13 KO) wypunktował po ciekawej walce Marcina Rekowskiego (17-4, 14 KO), czym prawdopodobnie zapewnił sobie rewanż z Mike’em Mollo (21-6-1, 13 KO) za niespodziewaną porażkę sprzed ośmiu miesięcy.

Rekowski od początku starał się wywierać pressing, ale Zimnoch stopował go swoim jabem i uciekał na nogach. Na moment dał się zagonić do narożnika, ale przyjął ciosy na blok, odwrócił rywala i sam wyprowadził serię. W drugiej rundzie Krzysiek ustawiał Marcina lewym prostym. Boksował z rezerwą, nie chcąc niepotrzebnie ryzykować, lecz na samym finiszu dodał do tego podwójny prawy w półdystansie. Podobny przebieg miała trzecia odsłona i znów na samym finiszu zrobiło się ciekawiej, bo obaj weszli w kilkusekundową wymianę. Na moment zrobiło się naprawdę groźnie. Szybszy Zimnoch przepuszczał akcje przeciwnika bądź zbierał je na blok, natomiast „Reks” przekalkulował to wszystko, przestał za wszelką cenę nacierać i czekał na pięściarza z Białegostoku z kontrą, licząc na swój bardzo mocny cios. Marcin przegrywał, ale na początku szóstego starcia udało mu się zagonić rywala do narożnika, trafił potężnym prawym sierpowym i najwidoczniej Krzysiek to poczuł, bo na pół minuty stanął w miejscu. Opanował jednak krótki kryzys i jeszcze przed przerwą wrócił do lewego prostego. Po przerwie Zimnoch odpowiedział z nawiązką. Trafił lewym prostym, przepuścił akcję Marcina i poprawił krótkim lewym sierpem. „Reks” miał jakiś kłopot z okiem, więc Krzysiek natychmiast doskoczył i zasypał go kilkunastoma bombami. Po krótkim klinczu znów doskoczył do zranionej ofiary, jednak Rekowskiego wyratował gong. Pewny swojej przewagi Zimnoch odpuścił już trochę w ostatnich trzech minutach, ale większej krzywdy nie dał sobie zrobił. Rekowski z podpuchniętym prawym okiem fajnie finiszował, lecz o odrobieniu strat nie było mowy. A jednak! Sędziowie punktowali o dziwo niejednogłośnie… 78:74, 74:78 i 78:75. Tym samym Zimnoch otworzył sobie furtkę do rewanżu z Mollo, który zadał mu jedyną jak dotąd porażkę.

Zgodnie z przewidywaniami Kamil Łaszczyk (23-0, 8 KO) ograł Piotra Gudela (5-2-1) na krótkim dystansie sześciu rund, zwyciężył na punkty i czekać teraz będzie na rozwój sytuacji w wadze piórkowej. Pięściarz z Białegostoku ostro ruszył do ataku, ale wrocławianin szybko ostudził jego zapały prawym sierpowym na szczękę. Poprawił też lewym hakiem w okolice wątroby, który wyraźnie zrobił wrażenie na jego kumplu. W kolejnych minutach Gudel nadal starał się wywierać pressing, jednak szybki na nogach Łaszczyk (WBO #3) rzadko popełniał błędy, sprytnie kontrował, a przy tym konsekwentnie szukał miejsca pod łokciami rywala. O dominacji nie było mowy, ale rozluźniony Kamil pewnie wygrywał rundę po rundzie, boksując na refleksie, z opuszczonymi rękami. Piotrek odstawał szybkościowo, jednak do samego końca starał się ambitnie odwrócić losy pojedynku. I za to brawa. Sędziowie nie mogli mieć wątpliwości, choć jeden z nich zdołał doszukać się jednej rundy dla Piotrka (60:54, 60:54 i 59:55).

Dla obu była to trudna walka od strony mentalnej. Marek Matyja (11-1, 4 KO) wracał po blisko rocznej przerwie, natomiast Norbert Dąbrowski (19-5-1, 7 KO) nie zaznał znaczącego sukcesu od półtora roku, kiedy pokonał Roberta Talarka. Dziś jednak przełamał słabszą passę i mimo wszystko niespodziewanie wypunktował podopiecznego Fiodora Łapina. „Noras” zaskoczył faktem, że tym razem nie atakował, tylko czekał i boksował z kontry. Oddał nieznacznie inicjatywę w pierwszej rundzie, ale tuż przed końcem to właśnie on trafił mocnym lewym sierpowym. Pięściarz z Oleśnicy wywierał pressing, choć miał trochę problemy z dystansowaniem i niektóre jego ciosy mijały celu. Dąbrowski bił rzadziej, za to celniej, szczególnie lewym hakiem pod prawy łokieć. Agresorem pozostawał Marek, lecz Norbert stanął na zakrocznej nodze, przepuszczał jego ataki i polował na kontrę. Matyja dopiero w piątym starciu trafił po raz pierwszy naprawdę mocno – prawym krzyżowym. W szóstym Dąbrowskiego złapał chyba lekki kryzys kondycyjny. Matyja wydłużył natomiast dystans i lewym prostym ustawiał przeciwnika. Siódma runda to zażarta bitka i o wszystkim mogła zadecydować ostatnia odsłona. Na minutę przed końcem jakby bardziej zmęczony Dąbrowski niespodziewanie wskoczył z mocnym lewym sierpowym na szczękę. Trafił czysto, ale Matyja za moment dalej nacierał. Gdy zabrzmiał ostatni gong, Norbert podniósł ręce w geście tryumfu, Marek natomiast czekał w napięciu na werdykt. Sędziowie byli niejednogłośni – 74:78, 77:76 i 75:77, stosunkiem głosów dwa do jednego wskazali na Dąbrowskiego, który tym samym zrewanżował się za porażkę sprzed dwóch i pół roku.

Jordan Kuliński (3-0-1, 1 KO) potwierdził renomę utalentowanego zawodnika i choć znów zabrakło mu w końcówce zdrowia, to jednak pewnie ograł Andrzeja Sołdrę (12-5-1, 5 KO). Początek to kompletna dominacja Jordana, który szybko zranił przeciwnika lewym sierpowym, za moment po przepuszczeniu ciosu skontrował bezpośrednim prawym i Andrzej „pływał”. Był też mocny prawy podbródkowy. Wydawało się, że będzie to egzekucja, ale ambitny Sołdra przetrwał kryzys, w drugiej i trzeciej odsłonie jeszcze zbierał, ale w czwartej zaczął nawiązywać wyrównane wymiany. – Przegrywamy, boksuj ciosami prostymi. Dwa lewe i mocny prawy – krzyczał przed ostatnią rundą trener Adam Jabłoński do swojego podopiecznego. Kuliński nie przyjmował jednak niepotrzebnych wymian i ostatnie trzy minuty przetańczył na wstecznym, pewnie dowożąc wygraną. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 59:55, 58:56 i 59:56 – wszyscy oczywiście na korzyść Kulińskiego.

Nie udał się Krzysztofowi Kopytkowi (12-1, 2 KO) awans do wagi średniej. Trochę niedoceniany Mykola Vovk (12-1, 8 KO) zadał mu pierwszą porażkę w karierze. Podopieczny Fiodora Łapina już na początku dał się dwukrotnie zaskoczyć, ale po słabszej pierwszej rundzie, w drugiej i trzeciej poukładał sobie wszystko, fajnie pracował nogami i kilka razy skarcił kontrą nacierającego przeciwnika. Czysto wchodził prawy podbródkowy, lewy prosty, a my byliśmy przekonani, że tak będzie już do końca. Tymczasem od czwartego starcia Ukrainiec coraz bardziej spychał Krzyśka na liny i wykorzystywał lukę w jego obronie, celując lewym sierpowym ponad jego prawą ręką. Szósta i siódma odsłona to już kompletna dominacja Vovka. „W moim odczuciu zwycięzca może być tylko jeden i będzie to Vovk” – powiedział po ostatnim gongu komentujący ten pojedynek Albert Sosnowski. Sędzia Kozłowski „starał się” jak mógł i naciągnął remis 76:76, na szczęście dwaj pozostali arbitrzy typowali wygraną Vovka 75:77 i 74:78.

W dobrym stylu pokazał się tym razem Siergiej Werwejko (4-0, 2 KO), który porozbijał niedawnego rywala „Dragona”, Andrasa Csomora (17-13-1, 14 KO). Dotąd Ukraińcowi starającemu się o polskie obywatelstwo zarzucano, że brakuje mu chłodnej głowy i ciosów na korpus. Tym razem widać było jednak znaczny progres i po krótkim szturmie Węgra pełną kontrolę przejął Siergiej. Najpierw skruszył zapał rywala kilkoma prawymi hakami na żebra, by w końcu poprawić z lewej strony, w okolice wątroby. Csomor przyklęknął z grymasem bólu, ale powstał na osiem. Za moment znów był liczony, tym razem po prawym sierpowym. Wyratował go gong. W drugiej rundzie nawet próbował atakować, lecz nie potrafił się przedrzeć przez długi zasięg ramion Werwejki. W trzecim starciu Werwejko w końcu przycelował długim prawym i posadził oponenta na tyłku w narożniku. Wydawało się, że to już koniec, ale ambitny Csomor musiał jeszcze dwukrotnie paść, zanim zlitował się nad nim narożnik. Po piątym nokdaunie na szczęście wszystko przerwano, bo porozbijany Węgier był gotów dalej nadstawiać głowy.

Wcześniej Sandor Balogh (7-10, 4 KO) wyszumiał się przez pół minuty, Łukasz Różański (4-0, 3 KO) strzelił prawym sierpem nad prawą ręką Węgra i było po wszystkim.

źródło: bokser.org

FIGHTCARD_UndergroundVIII_v2

W MIĘDZYZDROJACH KAMIL SZEREMETA POKONAŁ BYŁEGO MISTRZA ŚWIATA

szeremeta01

Walka wieczoru gali w Międzyzdrojach miała przynieść największe emocje. Do Polski na walkę z Kamilem Szeremetą (14-0, 2 KO) przyjechał bowiem były mistrz świata IBF wagi super super półśredniej Kassim Ouma (29-10-1, 18 KO), który najlepsze lata ma już oczywiście za sobą, ale wydawało się, że może się postawić podopiecznemu Fiodora Łapina.

Szeremeta od pierwszych chwil po gongu słuchał wskazówek ze swojego nowego narożnika, nie chciał ryzykować, bowiem doświadczony Ouma mógłby wykorzystać moment i zranić otwartego polskiego pięściarza. Pięściarz z Białegostoku we wcześniejszych pojedynkach miał przebłyski, potrafił mądrze boksować, miał jednak problem, ponieważ  zadawał ciosy na siłę, podpalał się. Po zmianie trenera widać zdecydowaną poprawę. Bokser z Ugandy w ringu nie pokazywał jednak formy sprzed kilku lat, miał problemy z kondycją, zapewne przez co nie zaryzykował i nie podyktował mocnego tempa. Walka może nie zawierała wiele emocji, ale za to sporo mądrego boksu. Co najważniejsze, Szeremeta wyciąga wnioski ze swoich walk. Niespełna 27-letni polski bokser punktował Oumę, nie miał większych problemów ze swoim rywalem. W dziewiątej rundzie zadał kilka mocniejszych ciosów, a w dziesiątej po zderzeniu głowami pękł łuk brwiowy Ugandyjczyka. Po dziesięciu rundach werdykt mógł być tylko jeden – wysokie zwycięstwo Kamila Szeremety. Trzej sędziowie wypunktowali 98:92, 100:90, 99:92 na korzyść Polaka.

W przedostatniej walce gali Seaside Boxing Show zmierzyli się na dystansie dziesięciu rund Przemysław Runowski (12-0, 2 KO) oraz Elmo Traya (11-2, 8 KO). Stawką starcia było młodzieżowe mistrzostwo federacji WBC wagi super lekkiej w wersji Intercontinental. Od pierwszych sekund walki było już pewne, że Filipińczyk nie przyjechał po wypłatę. Ruszył na Runowskiego, chciał zepchnąć go do defensywy. Pięściarz Sferis Knockout Promotion radził sobie jednak świetnie, zadawał ciosy proste, przez co zatrzymywał ofensywę Trayi. Więcej uderzeń wyprowadzał gość z Filipin, choć wiele z nich nie dochodziło celu i były zbyt czytelne. Po dziesięciu rundach jednogłośną decyzją sędziów (99:92, 99:91, 100:90) ręce w geście zwycięstwa podniósł Runowski, dla którego był to zapewne najtrudniejszy test w dotychczasowej karierze.

Nowy nabytek grup Sferis Knockout Promotions i Babilon Promotion Przemysław Zyśk (2-0, 1 KO) nie miał żadnych problemów pokonać Tomasza Piątka (1-1-1). Po sześciu jednostronnych rundach sędziowie byli jednomyślni (wszyscy trzej punktowali 60-52) i wskazali na Zyśka. Punktacja była jeszcze wyższa, ponieważ Piątek dostał od ringowego dwukrotnie ostrzeżenie. Promocja walki była spora, ale jak się okazało przesadzono, bo Zyśk był o dwie klasy wyżej od ambitnego Piątka. Podopieczny Andrzej Wasilewskiego świetnie operował ciosami prostymi, nie miał problemów ze skracaniem dystansu i biciem na korpus. Jego rywal z rundy na rundę opadał z sił, zaczął wypluwać szczękę, by mieć czas na odpoczynek. Sędzia wyrozumiały dla Piątka jednak nie był i dwa razy ukarał go odjęciem punktu.

W pierwszej walce gali Siergiej Werwejko (2-0, 1 KO) pokonał po czterech rundach na punkty Artsioma Czarniakiewicza (2-13, 2 KO), zaś w drugiej naprzeciw siebie stanęli po raz drugi Krzysztof Rogowski (10-20, 5 KO) oraz Piotr Gudel (5-1-1). Po niejednogłośnej decyzji sędziów (39:38, 39:38, 38:38) zwycięzcą okazał się być znowu pięściarz Tomasza Babilońskiego. Cztery rundy wydają się dość kuriozalne, jeśli mówimy o rewanżu za starcie… sześciorundowe. Tak czy siak, Gudel przyłożył się, choć trzeba przyznać, że nie zachwycił. Ale chyba nie warto dosadnie go krytykować, skoro na jedyne 12 minut wyszedł do ringu na starcie z typowym walczakiem. Było więc jasnym, że walka będzie wyrównana i na kartach punktowych będzie blisko. Rogowski poniżej oczekiwań, ale też nie oczekiwaliśmy cudów. „Roguś” przespał początek, próbował bić w półdystansie, klinczu. W ostatniej odsłonie po bardzo mizernej z obu stron trzeciej rundzie podopieczny Dariusza Snarskiego poszedł na całość, zaatakował Gudela, kilka ciosów doszło celu. Werdykt nie był jednomyślny, ręce w geście wygranej podniósł 26-latek.

źródło: bokser.org

W MIĘDZYZDROJACH CIEŚLAK ROZBIŁ ROSBERGA. TECHNICZNY BOKS SZEREMETY

miedz15mini

Pierwsza walka wieczoru w wykonaniu Michała Cieślaka (9-0, 5 KO) i pierwszy tak długi dystans. Obawy były spore, tym bardziej, że Jarno Rosberg (18-2-1, 8 KO) jawił się jako najtrudniejszy dotąd rywal radomianina. Tymczasem wszystko potrwało niespełna dwie minuty! Polak od początku ruszył pressingiem, starając się spychać Fina na liny. W pewnym momencie huknął lewym hakiem pod prawy łokieć i wielki Rosberg osunął się z grymasem bólu na matę ringu w Międzyzdrojach. Z wielkim trudem powstał na dziewięć, ale Cieślak nie wypuścił już takiej okazji. Zasypał go w drugim narożniku całą lawiną uderzeń, kończąc wszystko krótkim prawym sierpowym na głowę. Tym razem Fin został już wyliczony!

Kamil Szeremeta (11-0, 1 KO) przeważał technicznie nad Arthurem Hermannem (16-2, 13 KO), ale żeby go pokonać, musiał się mocno natrudzić. Teraz krótki odpoczynek i gala Polsat Boxing Night 26 września. Kamil boksował niczym weteran. Widział każdy nadlatujący cios, zbierał je na szczelną gardę, ustawiał sobie rywala mocnym jabem, a pół minuty przed końcem pierwszej odsłony trafił lewym sierpowym tak mocno, że Niemiec aż obrócił się o 360 stopni. W drugiej rundzie zaczął szukać w półdystansie ciosów na korpus, szczególnie pod prawym łokciem przeciwnika. Ale nie podpalał się i boksował w jednym tempie. Hermann dopiero w trzecim starciu zaskoczył Polaka, gdy po jego lewym prostym wstrzelił się idealnie swoim prawym podbródkiem. Na szczęście na podopiecznym Andrzeja Liczika ten cios nie zrobił żadnego wrażenia.Szeremeta czwartą rundę rozpoczął koncertowo – prawym krzyżowym i lewym sierpem. Potem był jeszcze mocnym lewym hakiem w okolice wątroby. Ten odcinek zakończył natomiast prawym overhandem na czoło. Piąte starcie zapamiętamy z prawego podbródka, zaś w szóstej Kamil strzelił idealnym prawym sierpem na szczękę rywala. Dopadł do niego natychmiast w narożnika, poprawił jeszcze jednym prawym i… Niemca urodzonego w Kazachstanie z opresji wyratował zbawienny gong.Wydawało się, że Kamil mógł ostrzej ruszyć po przerwie na przeciwnika. Nie zrobił tego, tylko boksował w jednym rytmie. To tak na minus, choć być może nie chciał ryzykować z zawodnikiem o takim współczynniku nokautów. W ósmym starciu Polak po jednej z akcji Hermanna zapuchł pod lewym okiem. Pomimo niezbyt wysokiego tempa Szeremeta w ostatnich minutach spuścił już z tonu. Ale oczywiście obaw o werdykt nie mogliśmy mieć. Sędziowie punktowali 99:93, 97:93 i 99:91 – wszyscy oczywiście na korzyść Polaka.

Piotr Gudel (3-1-1) pokazał wielki hart ducha, lecz dziś dostał po prostu prezent od sędziów w postaci remisu z Marcem Vidalem (4-1-4, 1 KO). Od początku widać było, że gość z Hiszpanii to klasowy zawodnik. Dużo niższy Polak starał się skrócić dystans i z bliska szukał ciosów na korpus, ale trudno mu było dobrać się do skóry dużo wyższego i sprytnego przeciwnika. W trzeciej rundzie Piotrek zmienił pozycję i tym zaskoczył oponenta. W pewnym momencie wystrzelił lewym sierpowym na szczękę, posyłając go na deski. Ale Vidal przetrwał kryzys, a od czwartego starcia przejął kontrolę nad pojedynkiem. Celował przede wszystkim hakiem w okolice wątroby, ale trzeba zaznaczyć, że w czwartej i piątej rundzie po prostu zasypał Gudla lawiną ciosów z obu rąk. W szóstej potyczka się już bardziej wyrównała, choć nadal warunki dyktował Vidal. Wydawało się, że idzie ku lepszemu, jednak Hiszpan w połowie siódmej odsłony zranił Piotrka prawym krzyżowym, poprawił prawym sierpem w okolice ucha i Leszek Jankowiak był gotów wskoczyć między nich by zastopować dalsze bicie. Gudel przed przerwą przyjął jeszcze kilka bardzo mocnych bomb, ale jak na twardziela przystało nie poddawał się i nawet próbował odmienić losy jakimś obszernym sierpem. Ostatnie trzy minuty to już walka z samym sobą i własnymi słabościami. Piotra należy bardzo pochwalić za wielkie serducho, za sędziów zganić za skandaliczny werdykt. Każdy z nich punktował inaczej – 75:76, 77:76 i 76:76. Własne ściany niby chronią, lecz tym razem to już było niesmaczne… I tylko szkoda ambitnego Vidala. Tak po ludzku.

Tomasz Gargula (17-0-1, 5 KO) pokonał ambitnego Sebastiana Skrzypczyńskiego (11-11-2, 5 KO). Tym samym zapewnił sobie walkę z Maciejem Miszkiniem podczas gali Polsat Boxing Night za pięć tygodni. Zaczęło się bardzo ostro. Już na początku Sebastian trafił mocno prawym sierpowym. Tomasz poleciał na liny, lecz zaraz sam odpowiedział swoim prawym. Potem inicjatywę miał Skrzypczyński, za to tuż przed gongiem na przerwę Gargula dwukrotnie odpowiedział ładną kontrą. Jeszcze więcej emocji było w drugiej rundzie. Pierwsza połowa to skomasowany atak Skrzypczyńskiego, lecz piękna kontra lewym sierpem posłała go na deski. Teraz do głosu doszedł „Tomera”. W trzeciej odsłonie to on zaczął wywierać pressing, ale w końcówce zmienił trochę taktykę i zaczął boksować na wstecznym, co również wychodziło mu na dobre. W czwartym starciu było więcej boksu niż bitki. Lepiej wyglądał Gargula, jednak kilka uderzeń też przyjął i do narożnika schodził z podbitym prawym okiem. Pięściarz z Kalisza poczuł krew i w piątej rundzie podkręcił tempo, zrywając się do kolejnego szturmu. Doświadczony przeciwnik miał wszystko pod kontrolą i choć oddał trochę pola, miał podbite oko, to nie dawał sobie zrobić większej krzywdy. Ostatnie trzy minuty to zażarte wymiany na zmęczeniu. Boksu technicznego już nie było dużo, za to emocji sporo, więc po ostatnim gongu obaj dostali zasłużone brawa. A sędziowie punktowali 58:55, 59:54 i 60:53 – wszyscy na korzyść Garguli.

Wcześniej Artiom Karpets (21-0, 6 KO) wypunktował na dystansie sześciu starć Łukasza Janika (14-13-1, 8 KO). Każdy z sędziów typował przewagę Ukraińca w rozmiarach 60:54.

źródło: bokser.org

miedz15

KRZYSZTOF GŁOWACKI CORAZ BLIŻEJ WALKI O TYTUŁ MISTRZA ŚWIATA. NURI SEFERI BEZ SZANS

glowacki_seferi_mini

W głównej walce wieczoru gali boksu zawodowego w Toruniu, będącej jednocześnie półfinałem eliminatora do tronu federacji WBO kategorii junior ciężkiej, Krzysztof Głowacki (24-0, 15 KO) pokonał Nuri Seferiego (36-7, 20 KO). W pierwszej odsłonie „Albański Tyson” szukał prawego na korpus. Pięściarz z Wałcza skontrował po przepuszczeniu swoim lewym i również kilka razy obił doły przeciwnika. Podobny przebieg miała również druga runda, choć Seferiemu udało się raz dosięgnąć głowy Polaka lewym sierpowym. „Główka” miał jednak wszystko pod kontrolą. W trzeciej rundzie uruchomił nogi i prawym jabem stopował nacierającego oponenta. Czwartą rozpoczął bezpośrednim lewym na szczękę, jednak twardy jak skała Seferi nic sobie z tego nie robił. Szybszy i lotniejszy na nogach Krzysztof pozostawał nieuchwytny dla niższego rywala, dlatego ten w szóstym starciu nastawił się na przepuszczenie lewego i po odchyleniu bądź bloku odpowiedź swoim prawym. Dwukrotnie taka akcja mu się udała, więc „Główka” musiał wyciągnąć wnioski i powrócić do punktowania prawym prostym. To starczyło do szachowania przeciwnika, a zarazem robiło miejsce na potężny lewy raz na jakiś czas. Bo Nuri teoretycznie cały czas naciskał, lecz jego ciosy nie dochodziły najczęściej celu. Mijały kolejne minuty, a Krzysiek mądrze i konsekwentnie realizował założenia taktyczne, nie wdając się w niepotrzebne wymiany z niższym Albańczykiem. Głowacki kilka razy trafił czysto, jednak Seferi ze swoją twardą jak skała szczęką przyjmował te bomby bez zmrużenia oka. Pomimo przewagi na początku dwunastego starcia to Polak podkręcił tempo i parę razy swoją bombą w lewej ręce poczęstował rywala. Czterdzieści sekund przed końcem lewym sierpowym omal nie skosił go z nóg, ale Seferi jakimś cudem ustał i tym razem. Po ostatnim gongu nie było wątpliwości. Sędziowie punktowali 118:110, 118:110 i 120:108 – wszyscy na korzyść „Główki”.

Marek Matyja (8-0, 3 KO) miał być nową gwiazdą naszej wagi półciężkiej, ale ostatnio trochę zawodził. Dziś jednak z nawiązką zrewanżował się za mniej udane wcześniejsze występy, demolując w wielkim stylu dawnego pretendenta do pasa WBA Regular, Stjepana Bozicia (29-10, 19 KO). Wychowanek Wojciecha Bartnika, obecnie trenujący pod okiem Fiodora Łapina, pomimo świetnych warunków fizycznych preferuje walkę w półdystansie. I tak było również przed momentem. Od początku polował mocnymi hakami na korpus doświadczonego przeciwnika, robiąc sobie miejsce na uderzenia na szczękę. Z każdą minutą przewaga silniejszego fizycznie zawodnika z Oleśnicy wzrastała, a kumulacja nastąpiła w rundzie trzeciej. Wtedy właśnie po kolejnym prawym sierpowym w okolice ucha Bozić przyklęknął. Sędzia doliczył do ośmiu, ale za moment wkroczył już do akcji w obawie przed ciężkim nokautem.

Ewa Piątkowska (6-0, 4 KO) zdała najważniejszy test w swojej dotychczasowej karierze na zawodowstwie, pokonując na punkty Sabrinę Giuliani (12-4, 1 KO) Od pierwszych sekund pojedynku „Tygrysica” imponowała skutecznym lewym prostym, próbując kończyć akcje silnym i skutecznym prawym sierpowym. Bliźniaczo podobną postawę Polki mogliśmy zauważyć w rundzie drugiej. Belgijka dosyć ospale wracała do obrony po swoich atakach, nadziewając się na kontry Piątkowskiej. Była zawodniczka rugby chętnie zadawała bezpośrednie prawe, ciosy proste, udanie skracała dystans, szukała uderzeń na korpus, ale i również wyczekiwała na błędy przeciwniczki, co rzeczywiście wychodziło jej nad wyraz dobrze. W ferworze walki Giulani nie zagroziła naszej pięściarce, która ze spokojem kontrolowała tempo i całe starcie. Jednogłośna była też decyzja sędziów punktowych, według których Piątkowska wygrała wszystkie rundy.

Ta walka budziło sporo emocji jeszcze kilka dni temu. Obaj panowie - Krzysztof Rogowski (9-12, 4 KO) i Piotr Gudel (3-1, 0 KO) – nie szczędzili sobie gorzkich słów w prasie, ale trzeba przyznać, że ta sportowa złość przełożyła się na co prawda chaotyczne, ale za to bardzo dramatyczne i ciekawe widowisko. Pierwsze minuty to szalone wymiany z obu stron. W trzeciej odsłonie przewaga zaczęła się przychylać na stronę „Rogusia”. W czwartej dla odmiany sierpy Gudela robiły większe spustoszenie, ale niemal równo z gongiem podopieczny Dariusza Snarskiego bezpośrednim prawym rzucił przeciwnika na deski. Finisz z kolei należał do podopiecznego Andrzeja Liczika, który zmieniając co chwilę pozycję z normalnej na mańkuta oszukiwał starszego kolegę. Po ostatnim gongu obaj dostali gromkie i zasłużone brawa, ale na werdykt czekano z niecierpliwością, bo ten mógł pójść w obie strony. Sędziowie mieli trudne zadanie, ale jednogłośnie opowiedzieli się za Piotrem Gudelem, punktując 57:56 i dwukrotnie 58:56. Ale Krzysztof Rogowski również pozostawił po sobie dobre wrażenie.

Maciej Miszkiń (16-3, 4 KO) przerwał czarną serię trzech kolejnych porażek odprawiając Dmitrijsa Ovsjannikovsa (2-2-2). Polak skracał dystans mocnym lewym dyszlem, a już z bliska, mając rywala przy linach, okładał go hakami po dole, podbródkami i sierpami. Brakowało może zmiany tempa, ale przewaga podopiecznego Fiodora Łapina nie podlegała dyskusji. Ovsjannikovs w trzeciej rundzie po zwodzie na górę uderzył ładnie lewym pod prawy łokieć. To była najlepsza akcja w jego wykonaniu, ale większego spustoszenia nie zrobiła. Miszkiń konsekwentnie parł do przodu, w szóstej odsłonie podkręcił jeszcze tempo i był blisko przełamania przeciwnika. Ten jednak wytrzymał dzielnie wszystko z podbitym okiem i ciężko dysząc. Sędziowie punktowali na korzyść Maćka 60:54 i dwukrotnie 59:55.

Krzysztof Kosela (1-0) ma już za sobą zawodowy debiut. Blisko 120-kilogramowy olbrzym pokonał sprowadzonego na ostatnią chwilę Artsioma Czarniakiewicza (1-9, 1 KO), ale przed nim jeszcze sporo pracy. Brązowy medalista ostatnich MP Seniorów kontrolował przeciwnika ciosami prostymi, wykorzystując świetne warunki fizyczne. Niestety w tych uderzeniach brakowało dynamiki, stąd doświadczony Białorusin był w stanie unikać tych bomb. Podopieczny Adama Jabłońskiego najbliżej szczęścia był na początku trzeciej rundy, kiedy długim prawym krzyżowym zranił rywala, ale ten sprytnie sklinczował i nie dał sobie zrobić większej krzywdy do końca.

źródło: bokser.org
glowacki_seferi

SZPILKA PUNKTUJE W KRAKOWIE ADAMKA. ROZBICI PROKSA I CHUDECKI. NA TARCZY KOSTECKI I KACZOR

adamek_szpilka

W głównej walce wieczoru Polsat Boxing Night III w Krakowie młody wilk – Artur Szpilka (17-1, 12 KO), zaatakował starego wygę, byłego championa dwóch kategorii – Tomasza Adamka (49-4, 29 KO). Pierwsza runda typowo rozpoznawcza – „Góral” próbował zachodzić rywala i zagonić go do narożnika, ale „Szpila” stopował go prawym prostym. W drugiej uwidoczniła się nieznaczna przewaga zawodnika z Wieliczki, który trafił lewym krzyżowym, ale i potrafił prawym jabem trzymać przeciwnika z daleka. Tomek natomiast szukał miejsca po dole. Minutę przed końcem trzeciej odsłony Artur trafił bezpośrednim lewym, szybko poprawił akcja prawy-lewy i Tomek poleciał na liny. Odczuł to, ale w swoim zwyczaju szybko starał się odpowiedzieć. W czwartym starciu Adamek starał się wywierać mocny pressing, jednak w ciosach na górę odrobinę szybszy był młodszy rodak, dlatego podopieczny Rogera Bloodwortha konsekwentnie bił prawym na korpus. W piątym w końcu zaczęły dochodzić jego prawe również na głowę. Trafił kilka razy, lecz Artur przyjmował wszystko bez zmrużenia oka. Wyrównany przebieg miały kolejne trzy minuty, a obaj szachowali się trochę nawzajem swoimi przednimi rękoma. W siódmym starciu Artur znów wyłączył przeciwnika prawym prostym, przy okazji bijąc raz na jakiś czas mocnym lewym. Role odwróciły się w rundzie numer osiem. Już na początku szturm przeprowadził Tomek i w długiej serii kilka razy trafił. Szpilka chyba przeżywał kryzys, bo praktycznie do gongu boksował na wstecznym, choć trzeba mu przy tym oddać, że fajnie unikał bomby „Górala” rotacją i unikami. Złapał w przerwie drugi oddech i w dziewiątej rundzie znów toczył wyrównany bój z wielkim rywalem. O wszystkim miały więc zadecydować ostatnie trzy minuty. Najpierw dwa razy swoim lewym trafił Artur, w odpowiedzi lewym sierpem przymierzył Tomek, a gdy zabrzmiał gong, obaj podnieśli ręce w geście zwycięstwa. A sędziowie punktowali 94:96, 92:98 i 94:96 – wszyscy na korzyść Szpilki.

Zamiast zaciętej bitwy skończyło się na krótkiej egzekucji. W starciu dwóch niepokonanych pięściarzy Michał Syrowatka (11-0, 3 KO) znokautował błyskawicznie Michała Chudeckiego (10-1-1, 3 KO). Wydawałoby się w niegroźnej sytuacji w zwarciu Syrowatka zrobił mały krok w tył i huknął prawym sierpowym – wprost na szczękę rywala. Chudecki przewróciłby się, ale zawisł na linach. Zanim Grzegorz Molenda zdążył doskoczyć, podopieczny Andrzeja Gmitruka doskoczył i dobił zranioną ofiarę potwornym prawym hakiem. Bardzo ciężki nokaut i wyrównanie porachunków z czasów boksu olimpijskiego, gdy dwukrotnie przegrywał z „TNT”.

Zamiast świetnej i wyrównanej walki mieliśmy pokaz jednego aktora. Maciej Sulęcki (19-0, 4 KO) całkowicie zdominował Grzegorza Proksę (29-4, 21 KO) i wygrał przez nokaut! Pierwszą rundę świetnie rozpoczął popularny „Striczu”. Wciągnął byłego mistrza Europy dwukrotnie na kontrę bezpośrednim prawym, a raz na krótki lewy sierp. – Rozruszaj go – radził w przerwie Fiodor Łapin. Ale pomiędzy czwartą a szóstą minutą dalej przeważał podopieczny Andrzeja Gmitruka, ustawiając wszystko lewym prostym. Grzesiek trafił raz czysto, ale na tym etapie bezwzględnie przegrywał 18:20. Proksa dużo lepiej radził sobie na początku trzeciego starcia, kiedy trafił bezpośrednim lewym. Ale Sulęcki zrewanżował się mu potem bezpośrednim prawym, a wszystko zaakcentował świetną akcją prawy-lewy sierp. Maćkowi wychodziło wszystko, bo nawet w czwartej rundzie, w której prawdopodobnie nieznacznie lepszy był jego oponent, w ostatnich dziesięciu sekundach „Striczu” dwiema pięknymi akcjami znów przechylił chyba szalę na swoją korzyść. Tak samo widział to Przemek Saleta, który punktował w tym momencie 40:36 dla Maćka. Podrażniony Proksa ruszył niczym taran do ostrego ataku w szóstym starciu, lecz rozluźniony Sulęcki spokojnie kontrolował sytuację i punktował swoim lewym prostym. Na półmetku wątpliwości nie było, dlatego „Super G” atakował jeszcze zacieklej. Problem w tym, że do narożnika schodził po kolejnej przegranej rundzie, w dodatku z lekkim rozcięciem łuku brwiowego. – Nie ma stania. Od dołu do góry – zachęcał go i mobilizował Łapin. Ale to był dzień jednego człowieka. Koniec nastąpił w rundzie numer siedem. Sulęcki po prostu karcił każdy ruch Grześka bezpośrednim prawym krzyżowym. Wchodziło wszystko jak w masło. Proksa szedł coraz bardziej otwarty by odmienić losy jednym ciosem, ale nadział się na prawy sierp Sulęckiego. Klasyczny nokaut i niespodzianka – ale czy naprawdę aż taka?
undercardpbn3
Dawid Kostecki (39-2, 25 KO) wrócił dziś po długiej przerwie, ale spotkanie z Andrzejem Sołdrą (11-1-1, 5 KO) miało być dla niego tylko spacerkiem. Nie było! Zaczęło się sensacyjnie. Podopieczny Piotra Wilczewskiego trafił prawym krzyżowym i lewym sierpem. To jeszcze nic, bo po prawym sierpowym w okolice skroni „Cygan” zatańczył i ledwo co ustał na nogach. W narożniku Fiodor Łapin ostrzegał, ale początek drugiej rundy znów wyraźnie dla Sołdry. I nagle na sekundy przed przerwą Kostecki wystrzelił w akcji prawy na prawy i tym razem to Andrzej był liczony! Trzecia odsłona to prawdziwa wojna na wyniszczenie na środku ringu. Cios za cios, bomba za bombę, ale w ostatnich sekundach to prawy sierpowy Dawida zamroczył Andrzeja, czym zapewne zyskał przychylność sędziów. Czwarte starcie to całkowita dominacja Kosteckiego. No – prawie całkowita, bo po dwóch minutach i pięćdziesięciu sekundach lania porozbijany Sołdra nagle wystrzelił lewym sierpem na szczękę. Dawid ustał. Początek piątej rundy to znów przewaga Kosteckiego i gdy wydawało się, że egzekucja na Sołdrze to tylko kwestia czasu, ten fantastycznym zrywem zepchnął do głębokiej defensywy faworyzowanego przeciwnika. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Runda numer sześć to z kolei całkowita dominacja Sołdry. Wszyscy dookoła przecierali oczy ze zdziwienia! A Andrzej poczuł krew, polując na nokaut. Kolejne trzy minuty to rzeź. Obaj wyniszczeni, zmęczeni, rozkrwawieni, ale żaden nie ustępował. Ostatnią soczystą bombę wyprowadził Kostecki, jednak w przekroju tego odcinka znów lepszy był Sołdra. „Cygan” miał więc ostatnie starcie na odmienienie tej trudnej sytuacji. I nic się nie zmieniło – obustronne bombardowanie do ostatniej sekundy nagrodzone gromkimi brawami. Sędziowie punktowali 75:76, 75:77 i 75:77 – wszyscy na korzyść Sołdry!

W drugiej walce gali faworyzowany Łukasz Maciec (22-2-1, 5 KO) pokonał wyraźnie Michała Żeromińskiego (7-2, 1 KO). Pięściarz z Lublina rozpoczął potyczkę ciosami prostymi, wykorzystując lepsze warunki fizyczne, choć Michał wciągnął go w połowie pierwszej rundy na kontrę z prawej ręki po odchyleniu. Po wyrównanej pierwszej odsłonie, w drugiej przewagę zaczął zyskiwać Maciec, który zasypywał przeciwnika seriami złożonymi z kilku ciosów. Michał chciał uderzyć raz a dobrze, jednak „Gruby” konsekwentnie realizował swoje założenia taktyczne. Z daleka bił na górę, a gdy przechodził do półdystansu, szukał miejsca pod łokciami Żeromińskiego. W czwartym starciu Łukasz swoim nieustannym pressingiem po prostu złamał Michała. Z minuty na minutę dysproporcje między nimi były coraz bardziej widoczne. Oglądaliśmy ruch jednostronny, a jedyną niewiadomą wydawało się pytanie, czy Maciec zdoła dopisać do swojego rekordu szóstą „czasówkę”. W końcu na pół minuty przed końcem szóstej rundy po lewym haku w okolice wątroby Michał musiał przyklęknąć, choć Robert Gortat nie liczył, bo potraktował to jako zbyt niskie uderzenie. – On walczy już tylko o przetrwanie – krzyczała w narożniku swojemu koledze Karolina Michalczuk. I tak to trochę wyglądało. W połowie siódmej rundzie znów ta sama akcja. Tym razem Żeromiński nie był liczony, lecz widać było na jego twarzy grymas bólu. Krańcowo wyczerpany Michał pokazał charakter i dotrwał do ostatniego gongu. Sędziowie nie mieli problemów ze wskazaniem lepszego, punktując wygraną Maćca 79:73 i dwukrotnie 80:72.

W pierwszej walce Polsat Boxing Night Piotr Gudel (2-1, 0 KO) pokonał Rafała Kaczora (2-1, 0 KO), wyrównując porachunki z zeszłego roku. Żądny rewanżu Gudel już pod koniec pierwszej minuty trafił mocnym sierpem, doskoczył do zranionej ofiary zasypał ją serią bomb. Sędzia liczył wałbrzyszanina do ośmiu i choć ten zdołał wyjść z opresji, to krwawił z prawego łuku brwiowego. W drugiej odsłonie Kaczor wrócił do gry, a w końcówce nawet zyskał lekką przewagę. Podobnie było w trzecim starciu, choć obaj zawodnicy poszli już na otwartą bitkę i nokaut bądź przynajmniej nokdaun mógł nadejść w każdym momencie. Rafał zagapił się na początku czwartej rundy, gdy Piotrek w zwarciu zrobił krok w tył i huknął lewym sierpem na szczękę. Rywal znów w odpowiedzi zaakcentował końcówkę. Kolejne sześć minut to typowa wojna na przełamanie. Mocniej bił Piotrek, natomiast Rafał zachował jakby więcej sił o pozostawał aktywniejszy. Trzydzieści sekund przed końcem Kaczor trafił soczystym lewym sierpem na brodę, ale wygranej nie mógł być pewien. Sędziowie punktowali niejednogłośnie 57:56, 55:58 i 58:56 – na korzyść Gudela, któremu udał się rewanż.

źródło: bokser.org

ZWYCIĘSKI POWRÓT GŁAŻEWSKIEGO I ŻYCIOWY SUKCES SOŁDRY W BIAŁOBRZEGACH

glazewski

Udanie po porażce powrócił na ring Paweł Głażewski (21-2, 5 KO), który odprawił podczas gali boksu zawodowego w Białobrzegach Andrieja Salachudżinowa (15-3, 5 KO). Tak jak ostatnio od początku wszystko było przeciwko „Głazowi”, tak dziś zaczęło się po jego myśli i jednym z pierwszych ciosów rozciął Białorusinowi lewy łuk brwiowy. W drugiej rundzie jednak w ogóle nie przejmował inicjatywy, trochę oddał pole rywalowi i dopiero w samej końcówce zapewnił sobie 10:9 na swoją korzyść lewym sierpowym, po którym Salachudżinow wydawał się lekko zamroczony. W trzecim starciu Paweł w końcu się rozluźnił i choć boksował trochę zrywami, mając momentami przestoje, to trafiał już w różnych płaszczyznach swojego przeciwnika. Na początku czwartej odsłony skoncentrował się na ciosach na korpus, a gdy poczuł się już naprawdę pewny siebie, w końcówce trzy razy cofając się skontrował z defensywy precyzyjnym lewym sierpowym. Przewaga „Głaza” nie podlegała dyskusji, a coraz bardziej odczuwający trudy tego pojedynku i ciosy na korpus Białorusin dwukrotnie wypluwał ochraniacz na zęby, szukając w ten sposób odpoczynku. Dwadzieścia sekund przed końcem szóstego starcia prawy sierp w okolice ucha znów zamroczył Salachudżinowa, ale na coś więcej zabrakło już czasu. W siódmym dalej dominował nad rywalem, choć wydawało się, że mógł trochę bardziej podkręcić tempo i bardziej przycisnąć. Mimo wszystko Piotr Wilczewski był w narożniku zadowolony. Przez dwie i pół minuty ósmej rundy sytuacja nie ulegała zmianie, aż w końcu Paweł rzucił się na rywala w samej końcówce, zasypał ciosami z obu rąk i na dobrą sprawę gdyby zaczął ten finisz minutę wcześniej, prawdopodobnie wygrałby przed czasem. A tak pozostało mu cieszyć się ze zwycięstwa punktowego – 80:72 i dwukrotnie 79:73.

Po świetnym spektaklu Krzysztof Cieślak (21-5, 6 KO) pokonał twardego Sebastiena Cornu (13-10-3, 6 KO). Było dużo bomb, mnóstwo emocji i 24 minuty prawdziwej szermierki na pięści. Jak zwykle w przypadku występów „Skorpiona” od pierwszego gongu w ringu rozgorzała prawdziwa wojna. Nieznaczną przewagę zyskał Francuz, rozbijając Polakowi lewy łuk brwiowy. Końcówka była już wyrównana, a od drugiej rundy do szturmu przeszedł Cieślak. Trafił potężnym lewym sierpowym i już do przerwy ładował w przeciwnika wszystko co natura dała. Po niej Cornu starał się wydłużyć dystans i boksować ciosami prostymi z kontry. Na jedną taką akcję wciągnął nawet Krzyśka, trafiając lewym krzyżowym, lecz rozpędzony Cieślak nie robił kroku w tył, na czym tylko zyskało widowisko. Czwarta odsłona to prawdziwa wojna. Agresorem był „Skorpion”, niestety rywal skarcił go kilkoma precyzyjnymi bombami z lewej ręki. Tempo spadło po przerwie, ale 40 sekund przed końcem Krzysiek wystrzelił lewym sierpowym, jakim wstrząsnął Francuzem i znów rzucił się z całą serią, pozostawiając po sobie znacznie lepsze wrażenie. Niesamowicie wyrównane i zażarte były runda szósta i siódma. Obaj nie szczędzili sobie mocnych ciosów, starając się przełamać nawzajem. O wszystkim miały więc zadecydować ostatnie trzy minuty. Wydawało się początkowo, że Francuz przełamuje Krzyśka, lecz ten wziął się na sposób, zamiast się bić po odchyleniu dwa razy huknął prawym na szczękę i ostrym finiszem przypieczętował swój sukces. Ale zwycięstwo okazało się niejednogłośne – 77:75 (Gortat), 75: 77 (Kardyni) i 78:74 (Kromka).

Występujący w kategorii super średniej Andrzej Sołdra (9-0-1, 5 KO) pokonał przed czasem bardzo doświadczonego Lorenzo Di Giacomo (41-9-1, 19 KO). Włoch zaczął bardzo agresywnie, zasypując naszego rodak chaotycznymi sierpami. Polak jednak oparty o liny spokojnie wszystko zbierał na gardę i już pod koniec pierwszej rundy oponent odpuścił szalone tempo. Od drugiej do głosu wyraźnie doszedł już Andrzej, który wydłużył dystans i coraz częściej szukał ciosów na korpus. W trzecim starciu po mocnym prawym krzyżowym głowa jego rywala odskoczyła do tyłu. W czwartym to właśnie Sołdra podkręcił tempo, zaczął bić seriami, zepchnął przeciwnika do defensywy, a wszystko zakończył ładnym prawym podbródkowym. Po gongu na piątą odsłonę Di Giacomo przeciągał wyjście do ringu, aż w końcu podirytowany Robert Gortat zastopował wszystko i ogłosił wygraną Sołdry przez TKO.

Po serii pięciu kolejnych porażek w końcu zwyciężył Krzysztof Szot (18-9-1, 5 KO). W potyczce otwierającej galę w Białobrzegach pokonał Aleksandra Abramienkę (17-40-1, 6 KO). Pierwsza runda była trochę rozpoznawcza, choć i ta należała nieznacznie do Polaka. Od drugiej Szot pressingiem spychał rywala do lin, a tam bił hakami na korpus i soczystymi sierpami. W trzeciej wstrząsnął Białorusinem prawym podbródkowym, lecz nie spieszył się z dokończeniem dzieła zniszczenia. Czwarta odsłona to już jedynie walka o przetrwanie Abramienki. Szesnaście sekund przed końcem Krzysiek posłał go na deski potężnym prawym sierpowym, jednak przeciwnik zdołał powstać na osiem, a za moment zabrzmiał kończący walkę. Sędziowie nie mieli problemów z oceną tego pojedynku i zgodnie punktowali 40:35.

Po nieudanym debiucie zawodowym przed momentem pierwsze zwycięstwo zanotował „piórkowy” Piotr Gudel (1-1), który odprawił Artsioma Pawinicza (1-2-1). Młody Polak przygotowując się do tego występu pod okiem Piotra Wilczewskiego trenował walkę z obu pozycji i tak też zaczął ten pojedynek. Co chwilę z normalnej przechodził na mańkuta, czym zaskakiwał swojego rywala i już w ostatnich sekundach pierwszej rundy doprowadził go do liczenia krótkim prawym sierpowym. W drugiej trochę niepotrzebnie wdał się w chaotyczne wymiany i choć był w nich lepszy, to wyglądało wszystko już gorzej. W trzeciej powrócił do tego co robił wcześniej, znów pewnie kontrolując wydarzenia w ringu. Trochę spóźniony finisz nie dał rezultatów i Białorusin zdołał dotrwać do końca. Po ostatnim gongu sędziowie typowali jednomyślnie jego wygraną w rozmiarach 40:35.

źródło: bokser.org
20131206-bialobrzegi