Tag Archives: Andrzej Sołdra

NA GALI W WIELICZCE ZIMNOCH POKONAŁ REKOWSKIEGO. BĘDZIE REWANŻ Z MOLLO?

wieliczka16

W walce wieczoru gali Underground Boxing Show VIII w Wieliczce Krzysztof Zimnoch (20-1-1, 13 KO) wypunktował po ciekawej walce Marcina Rekowskiego (17-4, 14 KO), czym prawdopodobnie zapewnił sobie rewanż z Mike’em Mollo (21-6-1, 13 KO) za niespodziewaną porażkę sprzed ośmiu miesięcy.

Rekowski od początku starał się wywierać pressing, ale Zimnoch stopował go swoim jabem i uciekał na nogach. Na moment dał się zagonić do narożnika, ale przyjął ciosy na blok, odwrócił rywala i sam wyprowadził serię. W drugiej rundzie Krzysiek ustawiał Marcina lewym prostym. Boksował z rezerwą, nie chcąc niepotrzebnie ryzykować, lecz na samym finiszu dodał do tego podwójny prawy w półdystansie. Podobny przebieg miała trzecia odsłona i znów na samym finiszu zrobiło się ciekawiej, bo obaj weszli w kilkusekundową wymianę. Na moment zrobiło się naprawdę groźnie. Szybszy Zimnoch przepuszczał akcje przeciwnika bądź zbierał je na blok, natomiast „Reks” przekalkulował to wszystko, przestał za wszelką cenę nacierać i czekał na pięściarza z Białegostoku z kontrą, licząc na swój bardzo mocny cios. Marcin przegrywał, ale na początku szóstego starcia udało mu się zagonić rywala do narożnika, trafił potężnym prawym sierpowym i najwidoczniej Krzysiek to poczuł, bo na pół minuty stanął w miejscu. Opanował jednak krótki kryzys i jeszcze przed przerwą wrócił do lewego prostego. Po przerwie Zimnoch odpowiedział z nawiązką. Trafił lewym prostym, przepuścił akcję Marcina i poprawił krótkim lewym sierpem. „Reks” miał jakiś kłopot z okiem, więc Krzysiek natychmiast doskoczył i zasypał go kilkunastoma bombami. Po krótkim klinczu znów doskoczył do zranionej ofiary, jednak Rekowskiego wyratował gong. Pewny swojej przewagi Zimnoch odpuścił już trochę w ostatnich trzech minutach, ale większej krzywdy nie dał sobie zrobił. Rekowski z podpuchniętym prawym okiem fajnie finiszował, lecz o odrobieniu strat nie było mowy. A jednak! Sędziowie punktowali o dziwo niejednogłośnie… 78:74, 74:78 i 78:75. Tym samym Zimnoch otworzył sobie furtkę do rewanżu z Mollo, który zadał mu jedyną jak dotąd porażkę.

Zgodnie z przewidywaniami Kamil Łaszczyk (23-0, 8 KO) ograł Piotra Gudela (5-2-1) na krótkim dystansie sześciu rund, zwyciężył na punkty i czekać teraz będzie na rozwój sytuacji w wadze piórkowej. Pięściarz z Białegostoku ostro ruszył do ataku, ale wrocławianin szybko ostudził jego zapały prawym sierpowym na szczękę. Poprawił też lewym hakiem w okolice wątroby, który wyraźnie zrobił wrażenie na jego kumplu. W kolejnych minutach Gudel nadal starał się wywierać pressing, jednak szybki na nogach Łaszczyk (WBO #3) rzadko popełniał błędy, sprytnie kontrował, a przy tym konsekwentnie szukał miejsca pod łokciami rywala. O dominacji nie było mowy, ale rozluźniony Kamil pewnie wygrywał rundę po rundzie, boksując na refleksie, z opuszczonymi rękami. Piotrek odstawał szybkościowo, jednak do samego końca starał się ambitnie odwrócić losy pojedynku. I za to brawa. Sędziowie nie mogli mieć wątpliwości, choć jeden z nich zdołał doszukać się jednej rundy dla Piotrka (60:54, 60:54 i 59:55).

Dla obu była to trudna walka od strony mentalnej. Marek Matyja (11-1, 4 KO) wracał po blisko rocznej przerwie, natomiast Norbert Dąbrowski (19-5-1, 7 KO) nie zaznał znaczącego sukcesu od półtora roku, kiedy pokonał Roberta Talarka. Dziś jednak przełamał słabszą passę i mimo wszystko niespodziewanie wypunktował podopiecznego Fiodora Łapina. „Noras” zaskoczył faktem, że tym razem nie atakował, tylko czekał i boksował z kontry. Oddał nieznacznie inicjatywę w pierwszej rundzie, ale tuż przed końcem to właśnie on trafił mocnym lewym sierpowym. Pięściarz z Oleśnicy wywierał pressing, choć miał trochę problemy z dystansowaniem i niektóre jego ciosy mijały celu. Dąbrowski bił rzadziej, za to celniej, szczególnie lewym hakiem pod prawy łokieć. Agresorem pozostawał Marek, lecz Norbert stanął na zakrocznej nodze, przepuszczał jego ataki i polował na kontrę. Matyja dopiero w piątym starciu trafił po raz pierwszy naprawdę mocno – prawym krzyżowym. W szóstym Dąbrowskiego złapał chyba lekki kryzys kondycyjny. Matyja wydłużył natomiast dystans i lewym prostym ustawiał przeciwnika. Siódma runda to zażarta bitka i o wszystkim mogła zadecydować ostatnia odsłona. Na minutę przed końcem jakby bardziej zmęczony Dąbrowski niespodziewanie wskoczył z mocnym lewym sierpowym na szczękę. Trafił czysto, ale Matyja za moment dalej nacierał. Gdy zabrzmiał ostatni gong, Norbert podniósł ręce w geście tryumfu, Marek natomiast czekał w napięciu na werdykt. Sędziowie byli niejednogłośni – 74:78, 77:76 i 75:77, stosunkiem głosów dwa do jednego wskazali na Dąbrowskiego, który tym samym zrewanżował się za porażkę sprzed dwóch i pół roku.

Jordan Kuliński (3-0-1, 1 KO) potwierdził renomę utalentowanego zawodnika i choć znów zabrakło mu w końcówce zdrowia, to jednak pewnie ograł Andrzeja Sołdrę (12-5-1, 5 KO). Początek to kompletna dominacja Jordana, który szybko zranił przeciwnika lewym sierpowym, za moment po przepuszczeniu ciosu skontrował bezpośrednim prawym i Andrzej „pływał”. Był też mocny prawy podbródkowy. Wydawało się, że będzie to egzekucja, ale ambitny Sołdra przetrwał kryzys, w drugiej i trzeciej odsłonie jeszcze zbierał, ale w czwartej zaczął nawiązywać wyrównane wymiany. – Przegrywamy, boksuj ciosami prostymi. Dwa lewe i mocny prawy – krzyczał przed ostatnią rundą trener Adam Jabłoński do swojego podopiecznego. Kuliński nie przyjmował jednak niepotrzebnych wymian i ostatnie trzy minuty przetańczył na wstecznym, pewnie dowożąc wygraną. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 59:55, 58:56 i 59:56 – wszyscy oczywiście na korzyść Kulińskiego.

Nie udał się Krzysztofowi Kopytkowi (12-1, 2 KO) awans do wagi średniej. Trochę niedoceniany Mykola Vovk (12-1, 8 KO) zadał mu pierwszą porażkę w karierze. Podopieczny Fiodora Łapina już na początku dał się dwukrotnie zaskoczyć, ale po słabszej pierwszej rundzie, w drugiej i trzeciej poukładał sobie wszystko, fajnie pracował nogami i kilka razy skarcił kontrą nacierającego przeciwnika. Czysto wchodził prawy podbródkowy, lewy prosty, a my byliśmy przekonani, że tak będzie już do końca. Tymczasem od czwartego starcia Ukrainiec coraz bardziej spychał Krzyśka na liny i wykorzystywał lukę w jego obronie, celując lewym sierpowym ponad jego prawą ręką. Szósta i siódma odsłona to już kompletna dominacja Vovka. „W moim odczuciu zwycięzca może być tylko jeden i będzie to Vovk” – powiedział po ostatnim gongu komentujący ten pojedynek Albert Sosnowski. Sędzia Kozłowski „starał się” jak mógł i naciągnął remis 76:76, na szczęście dwaj pozostali arbitrzy typowali wygraną Vovka 75:77 i 74:78.

W dobrym stylu pokazał się tym razem Siergiej Werwejko (4-0, 2 KO), który porozbijał niedawnego rywala „Dragona”, Andrasa Csomora (17-13-1, 14 KO). Dotąd Ukraińcowi starającemu się o polskie obywatelstwo zarzucano, że brakuje mu chłodnej głowy i ciosów na korpus. Tym razem widać było jednak znaczny progres i po krótkim szturmie Węgra pełną kontrolę przejął Siergiej. Najpierw skruszył zapał rywala kilkoma prawymi hakami na żebra, by w końcu poprawić z lewej strony, w okolice wątroby. Csomor przyklęknął z grymasem bólu, ale powstał na osiem. Za moment znów był liczony, tym razem po prawym sierpowym. Wyratował go gong. W drugiej rundzie nawet próbował atakować, lecz nie potrafił się przedrzeć przez długi zasięg ramion Werwejki. W trzecim starciu Werwejko w końcu przycelował długim prawym i posadził oponenta na tyłku w narożniku. Wydawało się, że to już koniec, ale ambitny Csomor musiał jeszcze dwukrotnie paść, zanim zlitował się nad nim narożnik. Po piątym nokdaunie na szczęście wszystko przerwano, bo porozbijany Węgier był gotów dalej nadstawiać głowy.

Wcześniej Sandor Balogh (7-10, 4 KO) wyszumiał się przez pół minuty, Łukasz Różański (4-0, 3 KO) strzelił prawym sierpem nad prawą ręką Węgra i było po wszystkim.

źródło: bokser.org

FIGHTCARD_UndergroundVIII_v2

ZWYCIĘSKIE POŻEGNANIE SOSNOWSKIEGO. GARGULA LEPSZY OD SOŁDRY

sosnowski

Wracający po blisko dwuletniej przerwie i być może żegnający się na dobre z ringiem Albert Sosnowski (49-7-2, 30 KO) pokonał w Żyrardowie przed czasem Andrasa Csomora (14-10-1, 12 KO). „Dragon” w swoim stylu ostro ruszył do ataku. Doszło do kilku spięć w półdystansie, ale nie było celnych ciosów. Polak jednak jak na doświadczonego zawodnika przystało wyciągnął szybko wnioski, zrobił rok w tył i zaczął bić bezpośrednim prawym. Cios doszedł kilka razy do celu i Węgra przed liczeniem w końcówce pierwszej rundy wyratował tak naprawdę gong. Pod koniec pierwszej minuty drugiego starcia Albert skosił przeciwnika akcją lewy-prawy. Po liczeniu do ośmiu wiadomo już było, że czasówka jest już tylko kwestią czasu. Sosnowski wstrząsnął kilkadziesiąt sekund później Csomora lewym sierpowym, ale drugi nokdaun był następstwem prawego podbródkowego. Węgier powstał na osiem, do przerwy pozostało jeszcze tylko kilka sekund, jednak sędzia Grzegorz Molenda zastopował dalszą rywalizację.

Tomasz Gargula (18-1-1, 5 KO) pokonał stosunkiem głosów dwa do jednego lekko faworyzowanego Andrzeja Sołdrę (12-3-1, 5 KO). Pierwsza runda typowo rozpoznawcza. Od drugiej do czwartej zamiast ringowych szachów było już więcej boksu, ale też trochę chaosu. Nieznacznie aktywniejszy wydawał się Sołdra, choć nie wiadomo po co pchał się w półdystans zamiast boksować z daleka lewym prostym. Z czasem coraz więcej pracy miał ringowy Robert Gortat, bo momentami między linami panował chaos. – Punktowanie tego pojedynku do łatwych na pewno nie należy, bo mało jest tu celnych ciosów – mówił w połowie szóstego starcia komentujący walkę Andrzej Gmitruk. I rzeczywiście trudno było wskazać stronę dominującą… Walkę niezłym lewym sierpowym zakończył Sołdra, ale takich czystych ciosów było jak na lekarstwo. Sędziowie znów nie mieli łatwego zadania, ostatecznie jednak wskazali niejednogłośnie na Gargulę – 75:77, 77:76 i 75:77.

Po jednym z lepszych pojedynków ostatnich miesięcy na naszym krajowym podwórku Norbert Dąbrowski (18-4-1, 7 KO) zremisował po sześciu rundach z Jordanem Kulińskim (1-0-1, 1 KO). Rozpoczynający dopiero na poważnie zawodową karierę Jordan wszedł w pojedynek ostrym tempem, a nauczony przykrą wpadką z Muraszkinem „Noras” podjął wyzwanie i boksował na równie wysokim poziomie. Szybko po przypadkowym zderzeniu głowami Kulińskiemu pękł prawy łuk brwiowy. Pierwsza runda równa, choć raczej z nieznaczną przewagą Norberta. Druga również ciekawa, choć tym razem z lekką inicjatywą celniejszego Jordana. Kuliński podkręcił jeszcze bardziej tempo, dominując nad doświadczonym rywalem niepodzielnie w trzeciej odsłonie. – On już pływa – motywował Norberta w narożniku Paweł Kłak. I rzeczywiście po przerwie Kulińskiego dopadł lekki kryzys i tym razem to Dąbrowski doszedł do głosu. Różnicował siłę uderzeń, wyprowadzał więcej ciosów i prawdopodobnie odrobił straty na 38:38. Równe i zażarte było starcie numer pięć i na dobrą sprawę o wszystkim miały zadecydować ostatnie trzy minuty. Początek dla Kulińskiego, który chyba zranił przeciwnika krótkim sierpem. Końcówkę natomiast lepiej zaakcentował Dąbrowski i wydawało się, że nieznacznie powinien wygrać. Obaj zakończyli walkę zakrwawieni, za to nagrodzeni licznymi brawami. Sędziowie mieli trudne zadanie, punktując ostatecznie 58:56 Kuliński, 57:58 Dąbrowski i 57:57. Remis, który chyba dla obu był najlepszym rozwiązaniem. Również dla nas, bo szkoda by było, gdyby jeden z nich dziś przegrał…

Przemysław Runowski (11-0, 2 KO) w tegorocznym debiucie pokonał po fajnej i emocjonującej walce Carela Sandona (19-2, 6 KO). „Kosiarz” dobrze rozpoczął ten pojedynek. Pierwszą rundę zaakcentował dwoma fajnymi lewymi hakami pod prawy łokieć w okolice wątroby. Drugą z kolei dwoma mocnymi prawymi krzyżowymi na górę. Pięściarz z Kongo reprezentujący Włochy bardzo agresywnie natarł w trzecim starciu, spychają Polaka do odwrotu. Po słabiutkiej rundzie numer trzy, w czwartej Przemek opanował już sytuację i choć nadal agresorem pozostawał przeciwnik, to czyściej kontrował nasz rodak. Po w miarę jeszcze wyrównanej piątej odsłonie, w szóstej i siódmej znów dominował mądrze boksujący Runowski. Ambitny Sandon poderwał się jeszcze w ostatnich trzech minutach, lecz nie zdołał zrobić większej krzywdy dobrze dysponowanemu Przemkowi. Sędziowie punktowali 78:75, 79:73 i 78:74 – wszyscy na korzyść Runowskiego.

Z dobrej strony pokazał się Daniel Bociański (5-0, 2 KO), który przed czasem odprawił Vitalijsa Parsinsa (4-7, 4 KO). Dysponujący znakomitymi jak na standardy wagi super średniej warunkami Polak od początku kontrolował przeciwnika z dystansu i już pod koniec pierwszej rundy uderzeniem na korpus doprowadził go do liczenia. W drugiej najpierw prawym sierpowym, potem prawym na dół, dodał dwa kolejne nokdauny. Koniec nastąpił w trzeciej odsłonie po lewym sierpowym.

Wcześniej Tomasz Piątek (1-0-1) gładko wypunktował twardego Łukasza Janika (16-19-1, 9 KO). Podopieczny Adama Jabłońskiego wykorzystał odwrotną pozycję i dobrą pracę na nogach, obtańcowując swojego rywala przez cztery rundy. Po ostatnim gongu wszyscy sędziowie punktowali na jego korzyść 40:36.

źródło: bokser.org

MOLLO ZNOKAUTOWAŁ ZIMNOCHA. DESTRUKCYJNY SZEREMETA I CIEKAWE DEBIUTY W LEGIONOWIE

zimnoch krzysztof 01

Tego chyba nikt się nie spodziewał… Wracający do boksu po trzech latach Mike Mollo (21-5,1, 13 KO) podczas walki wieczoru gali boksu zawodowego w Legionowie szybko rozprawił się z faworyzowanym Krzysztofem Zimnochem (18-1-1, 12 KO)! Pierwsze osiemdziesiąt sekund nie zapowiadało trzęsienia ziemi. Polak był dużo szybszy, kontrolował rywala lewym prostym i polował na prawy. Obaj wpadli w klincz, wydawało się, że jest to niegroźna sytuacja, ale Amerykanin nagle wystrzelił krótkim lewym sierpem na szczękę, być może ułamek sekundy po komendzie stop, choć nie był to faul. Pod Krzyśkiem ugięły się nogi i szybko sklinczował. Mike zrobił krok w tył i za moment skosił pięściarza z Białegostoku prawym sierpem. Zimnoch ciężko wstawał i za wszelką cenę próbował przykleić się do przeciwnika. Był jednak zraniony i kolejny krótki lewy sierp w okolice skroni zupełnie odciął naszego rodaka od prądu. Klasyczny nokaut i przykra niespodzianka.

Kamil Szeremeta (13-0, 2 KO) pokazał ciekawy i konsekwentny boks, pokonując przed czasem niezwyciężonego dotąd Artioma Karpetsa (21-1, 6 KO). Ukrainiec zgodnie z oczekiwaniami boksował na wstecznym, ładnie pracując nogami i szukając swej szansy w lewym sierpie z doskoku. Pięściarz z Białegostoku z kolei podążał za nim, trafiał mocnym lewym dyszlem, a w połowie drugiej rundy wstrząsnął rywalem prawym krzyżowym. Kolejne minuty upływały, a obraz walki się nie zmieniał. Karpets boksował ostrożnie dla siebie, oddając jednak przy tym inicjatywę podopiecznemu Andrzeja Liczika, który systematycznie zbierał małe punkciki. W piątym starciu Szeremeta panował już niepodzielnie. Przeciwnik krwawił z nosa i powieki, histerycznie zaczął klinczować, a Polak włączył piąty bieg i spychał go do głębokiego odwrotu. Gdy zabrzmiał zbawienny gong, twarz Karpetsa przypominała już krwawą maskę. Nikt nie był więc zdziwiony, kiedy nie wyszedł do szóstej rundy.

Andrzej Sołdra (12-2-1, 5 KO) odczarował ring w Legionowie, gdzie dotąd startował dwukrotnie, raz remisując, a raz przegrywając boleśnie przed czasem. Po blisko rocznej przerwie spowodowanej poważną kontuzją i długiej rehabilitacji pokonał jak zwykle walecznego Sebastiana Skrzypczyńskiego (11-13-2, 5 KO). Ale łatwo nie było. Andrzej dobrze rozpoczął ten pojedynek, kontrolując przeciwnika ciosami prostymi, lecz ułamek sekundy po gongu kończącym pierwszą rundę przyklęknął po prawym na ucho. Leszek Jankowiak nie liczył, jednak zapaliła się lampka, że wszystko będzie sprawą otwartą do samego końca. I druga odsłona rzeczywiście była już dużo bardziej wyrównana niż pierwsza. W trzeciej przeważał nawet Skrzypczyński, a między zawodnikami zaiskrzyło w samej końcówce. Do tego stopnia, że bili się nawet po gongu. Sołdra w końcu opanował emocje i nerwy, zaczął boksować zamiast się bić z niewygodnym rywalem i odzyskał kontrolę w czwartym starciu. Na początku piątego złapał w akcji prawy na prawy Sebastiana, zachwiał nim, lecz obyło się bez liczenia. Zamiast jednak powiększać swoją przewagę, opadł z sił i oddał szóstą odsłonę. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali nie tylko niejednogłośnie, ale również z wielkim rozrzutem – 55:59, 60:54 i 60:54.

Jordan Kuliński (1-0, 1 KO), jeden z ciekawszych amatorów ostatnich lat, również efektownie zadebiutował w gronie zawodowców. Startujący w wadze półciężkiej Polak zastopował w drugim starciu Dennisa Kronemanna (2-2, 1 KO). Jordan już na początku ustalił warunki potyczki mocnym lewym hakiem w okolice wątroby, po którym przeciwnik wyraźnie się skrzywił i od razu cofnął do defensywy. Polak zmienił pozycję na mańkuta, uderzył lewym sierpowym na górę, przewracając Niemca po raz pierwszy. Za moment ponowił tę akcję i mieliśmy drugi nokdaun. Kronemanna wyratował jednak gong. Po przerwie Kuliński najpierw dwa razy strzelił długim prawym i mieliśmy dwa następne liczenia. Potem znów zmienił pozycję, dla odmiany trafił długim lewym, Kronemann padł na matę po raz piąty… i na szczęście ostatni.

Efektownie wyglądał debiut zawodowy startującego w kategorii junior średniej Przemysława Zyśka (1-0, 1 KO), który przed czasem rozmontował Kamila Wybrańca (3-1, 3 KO). Wyższy Przemek, aktualny wicemistrz Polski w boksie olimpijskim, już na starcie zatrzymał ataki rywala prawym podbródkiem, a pod koniec pierwszego starcia poczęstował go mocnym prawym prostym. Po przerwie zawodowy debiutant trafił prawym sierpem, dwukrotnie akcją lewy-prawy i w tym momencie jedynym pytaniem było, czy pojedynek potrwa na pełnym dystansie, czy nie? W końcówce drugiej rundy kolejny prawy krzyżowy Zyśka, kilka poprawek przez gardę i sędzia musiał liczyć po raz pierwszy. Za moment zabrzmiał gong. Co się nie udało w drugiej odsłonie, udało się już w trzeciej. Kilka mocnym bomb, kolejny prawy na szczękę i po drugim liczeniu Grzegorz Molenda zatrzymał walkę.

źródło: bokser.org

zimnoch_mollo

UDANY REWANŻ MISZKINIA Z GŁAŻEWSKIM. SZEREMETA LEPSZY OD JACKIEWICZA

wbn_leg_waga

Tym razem wątpliwości już być nie mogło. Maciej Miszkiń (17-3, 4 KO) podczas gali boksu zawodowego w Legionowie pokonał Pawła Głażewskiego (23-4, 5 KO), udanie rewanżując się mu za kontrowersyjną porażkę sprzed roku.

Pięściarz z Białegostoku rozpoczął spokojnie, aż za spokojnie, bo rywal po kilku prawych na dół dwukrotnie dosięgnął go obszernym prawym sierpowym. O dziwo porywczy zazwyczaj w takich sytuacjach Paweł nie podpalał się i próbował wyboksować znienawidzonego oponenta. Miszkiń obniżał pozycję, za to „Głaz” uruchomił lewy prosty, choć cały czas walczył na wstecznym. „Przystojniak” w trzeciej odsłonie znalazł lukę po drugiej stronie i trafił kilka razy obszernym prawym overhandem. Paweł finiszował fajną kombinacją w półdystansie, lecz na odrobienie tego starcia było to zbyt mało. W czwartej rundzie Głażewski podjął rękawice i wszedł w wymiany z przeciwnikiem. Wyglądał lepiej, jednak na pół minuty przed końcem spóźnił się o ułamek sekundy, nadział w akcji prawy na prawy i wyraźnie odczuł ten cios. Jeszcze gorzej wyglądało dla niego starcie numer pięć. Dwie minuty były w miarę wyrównane, aż w końcu Miszkiń wystrzelił prawym sierpowym i pod rywalem aż ugięły się nogi. „Głaz” przetrwał trudne chwile, lecz w jego narożniku widać było poddenerwowanie. Po przerwie Maciej podkręcił tempo, spychał pressingiem Pawła na liny i konsekwentnie realizował swój plan taktyczny. Zaczynał od ciosów na korpus, by zrobić sobie miejsce prawym na górę. Głażewski starał się przejąć inicjatywę, jednak nadział się na prawy na szczękę i zatrzymał się dopiero na linach. Uratował go wtedy gong kończący siódmą rundę. Ruch był już jednostronny. Niedawny pretendent do pasa WBA wagi półciężkiej cofał się i praktycznie tylko bronił, zaś Miszkiń człapał za nim niczym kłusownik podążający za zranioną zwierzyną. Na początku dziewiątej odsłony podwójny prawy Maćka i Paweł znów „pływał” Tylko dzięki wielkiej ambicji dalej stał na nogach, próbując od czasu do czasu heroicznie odpowiadać. W ostatnim starciu Miszkiń wstrząsnął jeszcze przeciwnikiem prawym podbródkiem oraz lewym sierpem, przypieczętowując swój sukces. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 97:93, 99:91 i 99:91 – wszyscy na korzyść Maćka.

Pomiędzy Kamilem Szeremetą (10-0, 1 KO) a Rafałem Jackiewiczem (46-13-2, 21 KO) było sporo złej krwi. Mieli sobie wszystko wyjaśnić w ringu i wyjaśnili. Kamil zwyciężył i chyba na dobre uciszył swoich niedowiarków. Pierwsze trzy minuty były typowo rozpoznawcze. W drugiej Rafał polował prawym sierpem nad lewą ręką Kamila, ten zaś po odchyleniu starał się kontrować prawym hakiem na korpus. Dodatkowo wykorzystując lepsze warunki fizyczne skutecznie operował lewym prostym. W trzeciej odsłonie były mistrz Europy w końcu zaskoczył oponenta bezpośrednim prawym, lecz generalnie miał kłopoty z przedostaniem się do półdystansu. Pięściarz z Białegostoku, który w poprzednich występach trochę palił się psychicznie, dziś boksował wyjątkowo konsekwentnie i bardzo mądrze. Podopieczny Andrzeja Liczika w piątym starciu zranił rywala lewym hakiem w okolice wątroby. Tak to przynajmniej wyglądało, ponieważ ten cofnął się do narożnika i przez kilkanaście sekund łapał drugi oddech. Za moment już starał się odpowiedzieć, jednak przegrał ten odcinek wyraźnie. W szóstej rundzie rozgorzała naprawdę fajna bitka cios za cios. Nie brakowało ciekawych akcji po obu stronach. Podobny przebieg miała i siódma, choć w końcówce to znów celniej uderzał Kamil. Robert Złotkowski robił co mógł w narożniku, pobudzał swojego zawodnika, ale więc broni w swoim arsenale miał dziś Szeremeta. Nie miał może jakiejś bardzo wyraźnej przewagi, ale kontrolował przebieg potyczki. Podobnego zdania byli sędziowie, którzy punktowali na jego korzyść 93:97, 92:98 i 93:97.

Jewgienij Machtejenko (5-3, 4 KO) dał się nam poznać niedawno jako bardzo groźny rywal, tocząc wyraźnie przegrany, za to bardzo twardy bój z Dariuszem Sękiem. Dziś o jego klasie niestety przekonał się na własnej skórze Andrzej Sołdra (11-2-1, 5 KO). Dodatkowo spotkały go dwa nieszczęścia w jednym. Ukrainiec już w pierwszym kontakcie trafił prawym sierpowym nad lewą ręką Polaka. Przez całą pierwszą rundę Andrzej niepotrzebnie bił się z silniejszym rywalem. Drugie starcie zaczął lepiej, stopował oponenta lewym prostym, aż nagle ten wystrzelił prawym krzyżowym – prosto na szczękę. Sołdra bezwładnie padł na matę, niestety została mu noga i w sposób nienaturalny wygięła się, powodując kontuzję kolana. Zamroczony Andrzej powstał na osiem i chciał walczyć dalej, lecz gdy przeniósł ciężar ciała na tę nogę, wszystko się posypało. Z ringu został zniesiony na noszach. Miejmy nadzieję, że kontuzja nie wykluczy go na długo…

Oleksandra „Sasza” Sidorenko (1-0) dobrze rozpoczęła swoją zawodową karierę, pokonując Bojanę Libiszewską (0-5). Ambitna Polka robiła co mogła, ale na tle świetnie wyszkolonej rywalki byłą bezradna. Ukrainka mieszkająca w naszym kraju w pierwszej rundzie ustawiała Bojanę lewym prostym i ciosami na korpus. W drugiej mocno zraniła prawym krzyżowym, ale nie zdążyła dokończyć dzieła zniszczenia, bo za moment zabrzmiał gong. Przewaga w trzecim starciu jeszcze bardziej się pogłębiła, lecz podopieczna Irosława Butowicza dzielnie kontynuowała pojedynek. Sidorenko w ostatniej odsłonie starała się wciągnąć Libiszewską na kontrę, ta jednak zaproszenia nie przyjęła. Zawodniczki zderzyły się głowami i na czole Saszy wyskoczył wielki siniak, ale punktacja mogła być tylko jedna – 3x 40:36.

Po dwudziestu miesiącach przerwy do akcji udanie powrócił Artiom Karpets (20-0, 6 KO). Wygrana nad Mariuszem Biskupskim (21-37-2, 8 KO) była jednocześnie jego debiutem w grupie Babilon Promotion. Ukrainiec bardzo dobrze zaczął. W początkowych trzech rundach czarował pracą nóg, schodził ładnie z linii ciosów i kontrował ambitnego Polaka precyzyjnymi akcjami. Od czwartego starcia widać było już jednak zmęczenie i choć Artiom przeważał, to pojedynek zrobił się wyrównany. Po ostatnim gongu sędziowie o dziwo byli niejednogłośni – 55:59, 58:56 i 56:58. Na szczęście na korzyść lepszego zawodnika…

Wcześniej Konrad Dąbrowski (6-1, 1 KO) bez problemów wypunktował na dystansie czterech rund trwoniącego coraz bardziej swoje znane niegdyś nazwisko Aliaksandra Abramienkę (17-50-1, 6 KO). Po jednostronnym spektaklu każdy z sędziów punktował przewagę Polaka w stosunku 40:36.

Tego dnia Jacek Wyleżoł (12-9, 7 KO) miał teoretycznie mierzyć się z nieobecnym Michałem Chudeckim. Ten nie przyjął „zaproszenia”, a naprzeciw Jacka stanął Viktor Gelien (0-14). Wszystko skończyło się w ostatnich sekundach drugiej odsłony.

źródło: bokser.org

SZPILKA PUNKTUJE W KRAKOWIE ADAMKA. ROZBICI PROKSA I CHUDECKI. NA TARCZY KOSTECKI I KACZOR

adamek_szpilka

W głównej walce wieczoru Polsat Boxing Night III w Krakowie młody wilk – Artur Szpilka (17-1, 12 KO), zaatakował starego wygę, byłego championa dwóch kategorii – Tomasza Adamka (49-4, 29 KO). Pierwsza runda typowo rozpoznawcza – „Góral” próbował zachodzić rywala i zagonić go do narożnika, ale „Szpila” stopował go prawym prostym. W drugiej uwidoczniła się nieznaczna przewaga zawodnika z Wieliczki, który trafił lewym krzyżowym, ale i potrafił prawym jabem trzymać przeciwnika z daleka. Tomek natomiast szukał miejsca po dole. Minutę przed końcem trzeciej odsłony Artur trafił bezpośrednim lewym, szybko poprawił akcja prawy-lewy i Tomek poleciał na liny. Odczuł to, ale w swoim zwyczaju szybko starał się odpowiedzieć. W czwartym starciu Adamek starał się wywierać mocny pressing, jednak w ciosach na górę odrobinę szybszy był młodszy rodak, dlatego podopieczny Rogera Bloodwortha konsekwentnie bił prawym na korpus. W piątym w końcu zaczęły dochodzić jego prawe również na głowę. Trafił kilka razy, lecz Artur przyjmował wszystko bez zmrużenia oka. Wyrównany przebieg miały kolejne trzy minuty, a obaj szachowali się trochę nawzajem swoimi przednimi rękoma. W siódmym starciu Artur znów wyłączył przeciwnika prawym prostym, przy okazji bijąc raz na jakiś czas mocnym lewym. Role odwróciły się w rundzie numer osiem. Już na początku szturm przeprowadził Tomek i w długiej serii kilka razy trafił. Szpilka chyba przeżywał kryzys, bo praktycznie do gongu boksował na wstecznym, choć trzeba mu przy tym oddać, że fajnie unikał bomby „Górala” rotacją i unikami. Złapał w przerwie drugi oddech i w dziewiątej rundzie znów toczył wyrównany bój z wielkim rywalem. O wszystkim miały więc zadecydować ostatnie trzy minuty. Najpierw dwa razy swoim lewym trafił Artur, w odpowiedzi lewym sierpem przymierzył Tomek, a gdy zabrzmiał gong, obaj podnieśli ręce w geście zwycięstwa. A sędziowie punktowali 94:96, 92:98 i 94:96 – wszyscy na korzyść Szpilki.

Zamiast zaciętej bitwy skończyło się na krótkiej egzekucji. W starciu dwóch niepokonanych pięściarzy Michał Syrowatka (11-0, 3 KO) znokautował błyskawicznie Michała Chudeckiego (10-1-1, 3 KO). Wydawałoby się w niegroźnej sytuacji w zwarciu Syrowatka zrobił mały krok w tył i huknął prawym sierpowym – wprost na szczękę rywala. Chudecki przewróciłby się, ale zawisł na linach. Zanim Grzegorz Molenda zdążył doskoczyć, podopieczny Andrzeja Gmitruka doskoczył i dobił zranioną ofiarę potwornym prawym hakiem. Bardzo ciężki nokaut i wyrównanie porachunków z czasów boksu olimpijskiego, gdy dwukrotnie przegrywał z „TNT”.

Zamiast świetnej i wyrównanej walki mieliśmy pokaz jednego aktora. Maciej Sulęcki (19-0, 4 KO) całkowicie zdominował Grzegorza Proksę (29-4, 21 KO) i wygrał przez nokaut! Pierwszą rundę świetnie rozpoczął popularny „Striczu”. Wciągnął byłego mistrza Europy dwukrotnie na kontrę bezpośrednim prawym, a raz na krótki lewy sierp. – Rozruszaj go – radził w przerwie Fiodor Łapin. Ale pomiędzy czwartą a szóstą minutą dalej przeważał podopieczny Andrzeja Gmitruka, ustawiając wszystko lewym prostym. Grzesiek trafił raz czysto, ale na tym etapie bezwzględnie przegrywał 18:20. Proksa dużo lepiej radził sobie na początku trzeciego starcia, kiedy trafił bezpośrednim lewym. Ale Sulęcki zrewanżował się mu potem bezpośrednim prawym, a wszystko zaakcentował świetną akcją prawy-lewy sierp. Maćkowi wychodziło wszystko, bo nawet w czwartej rundzie, w której prawdopodobnie nieznacznie lepszy był jego oponent, w ostatnich dziesięciu sekundach „Striczu” dwiema pięknymi akcjami znów przechylił chyba szalę na swoją korzyść. Tak samo widział to Przemek Saleta, który punktował w tym momencie 40:36 dla Maćka. Podrażniony Proksa ruszył niczym taran do ostrego ataku w szóstym starciu, lecz rozluźniony Sulęcki spokojnie kontrolował sytuację i punktował swoim lewym prostym. Na półmetku wątpliwości nie było, dlatego „Super G” atakował jeszcze zacieklej. Problem w tym, że do narożnika schodził po kolejnej przegranej rundzie, w dodatku z lekkim rozcięciem łuku brwiowego. – Nie ma stania. Od dołu do góry – zachęcał go i mobilizował Łapin. Ale to był dzień jednego człowieka. Koniec nastąpił w rundzie numer siedem. Sulęcki po prostu karcił każdy ruch Grześka bezpośrednim prawym krzyżowym. Wchodziło wszystko jak w masło. Proksa szedł coraz bardziej otwarty by odmienić losy jednym ciosem, ale nadział się na prawy sierp Sulęckiego. Klasyczny nokaut i niespodzianka – ale czy naprawdę aż taka?
undercardpbn3
Dawid Kostecki (39-2, 25 KO) wrócił dziś po długiej przerwie, ale spotkanie z Andrzejem Sołdrą (11-1-1, 5 KO) miało być dla niego tylko spacerkiem. Nie było! Zaczęło się sensacyjnie. Podopieczny Piotra Wilczewskiego trafił prawym krzyżowym i lewym sierpem. To jeszcze nic, bo po prawym sierpowym w okolice skroni „Cygan” zatańczył i ledwo co ustał na nogach. W narożniku Fiodor Łapin ostrzegał, ale początek drugiej rundy znów wyraźnie dla Sołdry. I nagle na sekundy przed przerwą Kostecki wystrzelił w akcji prawy na prawy i tym razem to Andrzej był liczony! Trzecia odsłona to prawdziwa wojna na wyniszczenie na środku ringu. Cios za cios, bomba za bombę, ale w ostatnich sekundach to prawy sierpowy Dawida zamroczył Andrzeja, czym zapewne zyskał przychylność sędziów. Czwarte starcie to całkowita dominacja Kosteckiego. No – prawie całkowita, bo po dwóch minutach i pięćdziesięciu sekundach lania porozbijany Sołdra nagle wystrzelił lewym sierpem na szczękę. Dawid ustał. Początek piątej rundy to znów przewaga Kosteckiego i gdy wydawało się, że egzekucja na Sołdrze to tylko kwestia czasu, ten fantastycznym zrywem zepchnął do głębokiej defensywy faworyzowanego przeciwnika. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Runda numer sześć to z kolei całkowita dominacja Sołdry. Wszyscy dookoła przecierali oczy ze zdziwienia! A Andrzej poczuł krew, polując na nokaut. Kolejne trzy minuty to rzeź. Obaj wyniszczeni, zmęczeni, rozkrwawieni, ale żaden nie ustępował. Ostatnią soczystą bombę wyprowadził Kostecki, jednak w przekroju tego odcinka znów lepszy był Sołdra. „Cygan” miał więc ostatnie starcie na odmienienie tej trudnej sytuacji. I nic się nie zmieniło – obustronne bombardowanie do ostatniej sekundy nagrodzone gromkimi brawami. Sędziowie punktowali 75:76, 75:77 i 75:77 – wszyscy na korzyść Sołdry!

W drugiej walce gali faworyzowany Łukasz Maciec (22-2-1, 5 KO) pokonał wyraźnie Michała Żeromińskiego (7-2, 1 KO). Pięściarz z Lublina rozpoczął potyczkę ciosami prostymi, wykorzystując lepsze warunki fizyczne, choć Michał wciągnął go w połowie pierwszej rundy na kontrę z prawej ręki po odchyleniu. Po wyrównanej pierwszej odsłonie, w drugiej przewagę zaczął zyskiwać Maciec, który zasypywał przeciwnika seriami złożonymi z kilku ciosów. Michał chciał uderzyć raz a dobrze, jednak „Gruby” konsekwentnie realizował swoje założenia taktyczne. Z daleka bił na górę, a gdy przechodził do półdystansu, szukał miejsca pod łokciami Żeromińskiego. W czwartym starciu Łukasz swoim nieustannym pressingiem po prostu złamał Michała. Z minuty na minutę dysproporcje między nimi były coraz bardziej widoczne. Oglądaliśmy ruch jednostronny, a jedyną niewiadomą wydawało się pytanie, czy Maciec zdoła dopisać do swojego rekordu szóstą „czasówkę”. W końcu na pół minuty przed końcem szóstej rundy po lewym haku w okolice wątroby Michał musiał przyklęknąć, choć Robert Gortat nie liczył, bo potraktował to jako zbyt niskie uderzenie. – On walczy już tylko o przetrwanie – krzyczała w narożniku swojemu koledze Karolina Michalczuk. I tak to trochę wyglądało. W połowie siódmej rundzie znów ta sama akcja. Tym razem Żeromiński nie był liczony, lecz widać było na jego twarzy grymas bólu. Krańcowo wyczerpany Michał pokazał charakter i dotrwał do ostatniego gongu. Sędziowie nie mieli problemów ze wskazaniem lepszego, punktując wygraną Maćca 79:73 i dwukrotnie 80:72.

W pierwszej walce Polsat Boxing Night Piotr Gudel (2-1, 0 KO) pokonał Rafała Kaczora (2-1, 0 KO), wyrównując porachunki z zeszłego roku. Żądny rewanżu Gudel już pod koniec pierwszej minuty trafił mocnym sierpem, doskoczył do zranionej ofiary zasypał ją serią bomb. Sędzia liczył wałbrzyszanina do ośmiu i choć ten zdołał wyjść z opresji, to krwawił z prawego łuku brwiowego. W drugiej odsłonie Kaczor wrócił do gry, a w końcówce nawet zyskał lekką przewagę. Podobnie było w trzecim starciu, choć obaj zawodnicy poszli już na otwartą bitkę i nokaut bądź przynajmniej nokdaun mógł nadejść w każdym momencie. Rafał zagapił się na początku czwartej rundy, gdy Piotrek w zwarciu zrobił krok w tył i huknął lewym sierpem na szczękę. Rywal znów w odpowiedzi zaakcentował końcówkę. Kolejne sześć minut to typowa wojna na przełamanie. Mocniej bił Piotrek, natomiast Rafał zachował jakby więcej sił o pozostawał aktywniejszy. Trzydzieści sekund przed końcem Kaczor trafił soczystym lewym sierpem na brodę, ale wygranej nie mógł być pewien. Sędziowie punktowali niejednogłośnie 57:56, 55:58 i 58:56 – na korzyść Gudela, któremu udał się rewanż.

źródło: bokser.org

W RZESZOWIE ŁUKASZ JANIK LEPSZY OD RICO HOYE. POWRÓT KRZYSZTOFA GŁOWACKIEGO

janik01

W głównej walce wieczoru gali w Rzeszowie Łukasz Janik (27-2, 14 KO) pokonał jednogłośną decyzją sędziów Rico Hoye (24-4, 16 KO). Pięściarz z jeleniej Góry bez zbędnych podchodów od razu ruszył do ataku, starając się zepchnąć przeciwnika nieustannym pressingiem. To wychodziło, tylko że Hoye polował swoją prawą ręką na mocną bombę. I taki długi prawy wszedł niemal równo z gongiem kończącym drugie starcie. Na szczęście Janik przyjął to uderzenie bez większego uszczerbku.Polak wchodził w półdystans ładną akcją bezpośredni prawy-lewy sierp. To funkcjonowało dobrze w trzeciej rundzie, a końcówkę czwartej zaakcentował w wymianie prawym i lewym sierpem na szczękę. Po przerwie po lewym prostym trafił długim prawym prostym i zaczął zyskiwać coraz wyraźniejszą przewagę. W siódmej odsłonie Amerykanin, niegdyś czołowa postać wagi półciężkiej, podjął rękawice i otwarte wymiany. Trafił kilka razy, na szczęście nie przełamał podopiecznego Fiodora Łapina. W ósmym starciu Hoye skoncentrował się na ciosach na korpus, lecz i to nie zdało egzaminu. Fajna była też dziesiąta runda. Oglądało się to nieźle, natomiast w boksie Łukasza wciąż było chyba trochę za dużo chaosu.

- Wysiadły mi nogi – powiedział w swoim narożniku jeszcze przed ogłoszeniem werdyktu. A sędziowie punktowali 97:94, 98:93 i 98:92 – wszyscy na korzyść Janika.

Po siedmiu miesiącach przerwy spowodowanej kłopotami zdrowotnymi udanie na ringu w Rzeszowie powrócił sklasyfikowany na pierwszym miejscu w rankingu federacji WBO kategorii cruiser Krzysztof Głowacki (22-0, 14 KO). Rywalem „Główki” – już po raz drugi w karierze, był jeden z najbardziej znanych journeymanów światowego boksu, Ismail Abdoul (54-29-2, 20 KO). To z góry narzuciło pewien scenariusz, czyli atakujący Polak i świetnie broniący się, bardzo twardy Belg, próbujący sporadycznie odpowiadać. Krzysiek atakował, choć trochę zbyt w jednostajnym tempie, zaś Abdoul robił to z czego słynie – szczelna garda, niezła praca nóg, a nawet jak już coś przeszło, to wszystko amortyzowała betonowa szczęka. Głowacki najlepszą akcję przeprowadził w siódmym starciu, uderzając kombinacją prawy hak na korpus-krótki lewy sierp na górę. Ale Ismail przyjął to bez zmrużenia oka. Po ostatnim gongu nie mogło być wątpliwości. Sędziowie punktowali 80:72, 79:74 i 80:74 – wszyscy na korzyść naszego rodaka.

Marek Matyja (6-0, 2 KO) pokonał twardego Roberta Talarka (6-6-2, 3 KO) w potyczce kategorii półciężkiej. Marek od początku rzucił się do ataku, stosując swoje firmowe ciosy na korpus. Lżejszy Robert przyjął wymianę i choć bił znacznie mniej, to starał się zbierać ciosy na blok i odpowiadał pojedynczymi kontrami. Przewaga była oczywiście po stronie aktywniejszego pięściarza z Wrocławia, jednak motywowany w narożniku Talarek ładnie ripostował w półdystansie. Matyja zaakcentował piąte starcie niemal równo z końcem długim prawym prostym, lecz jego przeciwnik nie oddawał pola. Tak samo wyglądały też ostatnie trzy minuty, czyli nieznaczna przewaga Marka oraz niezwykle ambitna i wręcz trochę zaskakująca postawa Talarka. Sędziowie oczywiście wątpliwości mieć nie mogli i typowali przewagę Matyji 58:57 i dwukrotnie 59:56. Fajny pojedynek, choć od zeszłorocznego mistrza polski wagi półciężkiej w boksie olimpijskim oczekujemy troszkę więcej…

Po bolesnej porażce w pierwszy weekend lutego udanie na ring powrócił boksujący w kategorii super średniej Andrzej Sołdra (10-1-1, 5 KO), który pokonał doświadczonego Daniela Urbańskiego (21-17-3, 5 KO). Pojedynek był lepszy niż można było się spodziewać. Urbański tym razem naprawdę chciał wygrać, przyjechał w dobrej formie i ciosami na korpus starał się przełamać faworyzowanego rywala. Sołdra z kolei był odrobinę szybszy, dobrze operował ciosami prostymi, a od czwartej rundy wydłużył swoje akcje w kombinacje złożone z 3-4 ciosów. Danielowi pękła prawa powieka po prawidłowo zadanym ciosie, lecz tak doświadczony pięściarz jak on poradził sobie z tymi niedogodnościami i przeboksował do ostatniego gongu, cały czas szukając jakiegoś mocnego uderzenia. Sędziowie nie mieli wątpliwości i wytypowali wygraną Andrzeja w rozmiarach 60:55, 59:55 i 60:54, choć Urbański pokazał się dziś z lepszej strony niż bywało to ostatnio.

Przemysław Runowski (7-0, 1 KO) pokonał Sylwestra Walczaka (4-14-1). Po pierwszej spokojnej rundzie popularny „Kosiarz” od drugiej znalazł sposób na przeciwnika. Obniżał pozycję i polował swoim prawym sierpem, który dwukrotnie mocno trafił. W trzeciej odsłonie w akcji lewy na lewy o ułamek sekundy szybszy był Runowski, trafił na szczękę i Walczak aż „zatańczył”. Ale ustał i dotrwał do przerwy. W kolejnych minutach nic się nie zmieniło. Runowski w piątym starciu dwukrotnie wstrząsnął rywalem bezpośrednim prawym, jednak nie zdołał dokończyć dzieła zniszczenia. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść Przemka 60:54 i dwukrotnie 60:55.

Wcześniej Michał Ludwiczak (11-0, 4 KO) przez cztery rundy obijał Josefa Obeslo (4-17-2, 2 KO), wygrywając u sędziów 40:37 i dwukrotnie 40:36. Utalentowany Konrad Dąbrowski (5-1, 1 KO) w końcu zanotował czasówkę, posyłając Rafała Piotrowskiego (0-44-1!!!) dwukrotnie na deski. Kilka sekund przed końcem drugiej odsłony pojedynek został zastopowany. Pierwszy raz na długim dystansie wystąpił Robert Parzęczewski (5-0, 2 KO). Zdał ten egzamin dojrzałości dobrze i poza mocnym prawym sierpem kończącym rywalizację jaki zainkasował mu Ivan Stupalo (7-5, 1 KO) dominował nad przeciwnikiem, o czym świadczy najlepiej punktacja – 80:73 i 2x 80:72.

źródło: bokser.org

SKANDAL PRZY ODCZYTYWANIU KART PUNKTOWYCH W WALCE WIECZORU. PORAŻKI POLAKÓW

rekowski

Do kuriozalnej sytuacji doszło podczas odczytywania werdyktu po walce Marcina Rekowskiego z Oliverem McCallem. Według słów Marka Mateli niejednogłośnie na punkty (75-77, 76-75, 76-75) zwyciężył Rekowski, jednak sędzia ringowy Mirosław Brózio zagapił się i podniósł w górę ręce McCalla. Później zrobiło się bardzo niezręcznie, bo całą aferę trzeba było odkręcić – ku zdziwieniu i bezradności obozu Amerykanina. Jeszcze dziwniej zrobiło się po paru minutach, kiedy Paweł Wójcik przeprowadzał wywiad z „Rexem”. Właśnie wtedy do dziennikarza Polsatu Sport dotarła informacja o tym, że karty punktowe zostały źle podliczone. Okazało się, że zwycięzcą walki został mimo wszystko „Atomowy Byk”. Skąd więc zamieszanie z kartami? Albo dodawanie dziewiątek i dziesiątek przerasta profesjonalistów, którzy zajmują się tym od lat, albo za kulisami działo się coś trudnego do wyjaśnienia i tutaj możemy się tylko domyślać. Miejmy nadzieję, że wygrana McCalla (57-13, 37 KO) to ostateczny wynik i nie będziemy mieli do czynienia z kolejnymi zmianami. W takiej sytuacji Rekowski (12-1, 10 KO) poniósł dziś pierwszą porażkę na zawodowych ringach, ale w żaden sposób nie przekreśla to jego szans na ciekawą karierę w Polsce, natomiast „Atomowego Byka” zapewne jeszcze zobaczymy w naszym kraju – prawdopodobnie w walce z Andrzejem Wawrzykiem. Jeśli zaś chodzi o sam przebieg pojedynku wieczoru gali w Opolu: McCall bardzo leniwie rozpoczął walkę i pierwsze dwie rundy oddał swojemu rywalowi. Obraz potyczki zmienił się w trzeciej odsłonie, kiedy amerykański weteran wrzucił wyższy bieg, wstrząsnął Rekowskim i po chwili zafundował mu nokdaun po prawym bitym z góry. Polak wstał i podjął dalszą walkę, ale wyraźnie odczuł te uderzenia i jego kryzys trwał aż do gongu. Ofensywa „Atomowego Byka” trwała w rundzie czwartej, ale po dojściu do siebie Rekowski zaczął odpowiadać. Jego celne ciosy nie robiły jednak żadnego wrażenia na McCallu, którego szczęka uważana jest za najmocniejszą w historii. Blisko 49-letni dawny mistrz toczył wyrównaną walkę z Rekowskim w kolejnych starciach, ale przed ósmą rundą wynik wciąż był sprawą otwartą. W ostatniej odsłonie inicjatywa należała do McCalla, a Rekowski przeboksował tę rundę na wstecznym i wyraźnie unikał wymian, starając się trzymać bezpieczny dystans. Po ostatnim gongu Oliver natychmiast zaczął manifestować swoją radość, natomiast Polak nie był przekonany co do tego, czy należała mu się wygrana. Obydwaj zawodnicy bardzo ładnie zachowali się, gdy ogłoszono ostateczny werdykt. Należy to pochwalić chociażby dlatego, że całe zamieszanie kosztowało obydwu sporo nerwów.

- Danny Williams był w tej walce agresywny jak 15-letni Reksio śpiący przy kominku – powiedział komentujący tę potyczkę dla Polsatu Sport Andrzej Kostyra. Trafił w samo sedno. Andrzej Wawrzyk (28-1, 14 KO) nie miał najmniejszych problemów z rozbiciem 40-letniego Danny’ego Williamsa (45-21, 34 KO), który powinien zawiesić rękawice na kołku, jeżeli chce cieszyć się jako takim zdrowiem na sportowej emeryturze. „Brixton Bomber” jest już tylko smutnym cieniem zawodnika, który wygrywał z Mikiem Tysonem i przez pewien czas zaliczał się do najlepszych ciężkich na Wyspach Brytyjskich. Zwycięstwo nad nim nie daje Wawrzykowi absolutnie nic, ale może to i dobrze, że po ciężkiej porażce z rąk Aleksandra Powietkina nasz 26-letni zawodnik odbudował się efektownym zwycięstwem w pierwszej rundzie. Cały „pojedynek” trwał niestety tylko kilkadziesiąt sekund, a Williams zdążył w tym czasie dwa razy wylądować na deskach.

Rzucenie Andrzeja Sołdry (9-1-1, 5 KO) na mocno bijącego Vincenta Feigenbutza (9-1, 8 KO) nie było dobrym pomysłem. Polak przegrał przed czasem już w pierwszej rundzie. Sołdra dobrze wszedł w walkę i z dystansu trafiał rywala ciosami prostymi. Ograniczony, aczkolwiek piekielnie silny Feigenbutz wyczekał moment i przeszedł do ataku. Widać było ogromną przewagę w sile fizycznej między zawodnikami. Niemiec szybko zamroczył Sołdrę i poczuł krew, a po chwili mieliśmy pierwsze liczenie. Polak wstał, jednak był mocno wstrząśnięty. Robert Gortat zezwolił na kontynuowanie walki, a Niemiec nie wypuścił już szansy z rąk i zmusił ringowego do przerwania zawodów. Tym samym Sołdra poniósł pierwszą porażkę na profesjonalnym ringu.

Marek Matyja (4-0, 3 KO) zaliczył dziś kolejne zwycięstwo przed czasem, jednak sposób przerwania jego walki z Harisem Colakovicem (5-1, 4 KO) budzi spore kontrowersje. Matyja od początku nie mógł złapać właściwego rytmu walki. Serb przyjechał do Opola bardzo zmotywowany, jednak jego chaotyczne ataki i dziury w obronie nie wróżyły mu sukcesu. W połowie starcia Polak trafił rywala i Colakowicz zatoczył się na liny. Druga runda była już znacznie lepsza w wykonaniu zawodnika KnockOut Promotions, jednak Serb nadal nie pozwalał mu na rozkręcenie się w ringu. W trzeciej odsłonie Serb wyraźnie stracił ochotę do walki, a także sporo przetrzymywał, za co został ukarany odjęciem punktu. Między rundami w narożniku przyjezdnego rywala zawrzało i sprawiał wrażenie bliskiego rezygnacji z kontynuowania zawodów. Wyszedł on jednak do kolejnej odsłony i zaczął bardzo agresywnie zasypując Polaka chaotycznymi ciosami. Wtedy do akcji wkroczył Mirosław Brózio, który jak słusznie zauważyli komentatorzy Polsatu, był dziś zbyt surowy dla pięściarzy. Postanowił on zdyskwalifikować Serba za bicie nasadą, jednak zdecydowanie była to decyzja przedwczesna.

Łukasz Janik (10-4-1, 5 KO) wysoko postawił poprzeczkę utalentowanemu Przemysławowi Runowskiemu (5-0, 1 KO). Pojedynek pomiędzy młodymi polskimi pięściarzami dał wiele emocji kibicom oglądającym galę z cyklu „Wojak Boxing Night”. Faworyzowany Runowski od pierwszego gongu przeszedł do ofensywy i zasypywał podopiecznego Irosława Butowicza seriami ciosów, szczególnie często trafiając na korpus. Janik, który znany jest ze swojej niezłomności, ambitnie próbował odpowiadać na ataki rywala, jednak wyraźnie spóźniał się z akcjami i był wolniejszy. W drugiej rundzie pojedynek wyraźnie się wyrównał. Janik przetrzymał szarże zawodnika KnockOut Promotions i pod koniec starcia dwukrotnie mocno trafił. Trzecia runda mogła podobać się kibicom. Janik przyjmował ciosy Runowskiego na blok i przechodził do kontrataku. W czwartej odsłonie „Kosiarz” zaczął przełamywać zawodnika Silesia Boxing. Skutek zaczęły przynosić bardzo dynamiczne ciosy na korpus. Podopieczny Fiodora Łapina podłączył rywala, który w pewnym momencie był blisko liczenia. Niesamowicie twardy Janik chciał wrócić do gry w piątej rundzie, jednak wyraźnie stracił impet. Tempo spadło, ale to Runowski miał inicjatywę. Na 20. sekund przed gongiem trafił mocnym lewym sierpowym i zaakcentował końcówkę. Do połowy szóstego starcia „Kosiarz” wyraźnie dominował, jednak sędzia Mirosław Brózio postanowił odjąć mu punkt za ataki głową. To wyraźnie pobudziło Janika, który znów przystąpił do ataku. „Kosiarz” podjął rękawice i wdał się w wymiany, w których był precyzyjniejszy. Sędziowie po sześciu rundach punktowali 58-56, 59-56, 60-55 dla zawodnika KnockOut Promotions.

Włodzimierz Letr (1-2, 1 KO) po raz kolejny poniósł porażkę przed czasem na zawodowym ringu. Agit Kabayel (9-0, 7 KO) okazał się dla niego zbyt wymagającym rywalem i nawet nie dał mu rozkręcić się między linami. Niemiec o tureckich korzeniach znokautował podopiecznego Dariusza Snarskiego już w 12. sekundzie! Już w drugiej sekundzie Letr został trafiony lewym hakiem na wątrobę i upadł na deski. Sędzia wyliczył go i ogłosił zwycięstwo rywala przez nokaut. Ta dotkliwa porażka powinna skłonić pochodzącego z Kazachstanu pięściarza do ciężkiej pracy na sali treningowej i zbicia zbędnych kilogramów.

Leszek Dudek, bokser.org

ZWYCIĘSKI POWRÓT GŁAŻEWSKIEGO I ŻYCIOWY SUKCES SOŁDRY W BIAŁOBRZEGACH

glazewski

Udanie po porażce powrócił na ring Paweł Głażewski (21-2, 5 KO), który odprawił podczas gali boksu zawodowego w Białobrzegach Andrieja Salachudżinowa (15-3, 5 KO). Tak jak ostatnio od początku wszystko było przeciwko „Głazowi”, tak dziś zaczęło się po jego myśli i jednym z pierwszych ciosów rozciął Białorusinowi lewy łuk brwiowy. W drugiej rundzie jednak w ogóle nie przejmował inicjatywy, trochę oddał pole rywalowi i dopiero w samej końcówce zapewnił sobie 10:9 na swoją korzyść lewym sierpowym, po którym Salachudżinow wydawał się lekko zamroczony. W trzecim starciu Paweł w końcu się rozluźnił i choć boksował trochę zrywami, mając momentami przestoje, to trafiał już w różnych płaszczyznach swojego przeciwnika. Na początku czwartej odsłony skoncentrował się na ciosach na korpus, a gdy poczuł się już naprawdę pewny siebie, w końcówce trzy razy cofając się skontrował z defensywy precyzyjnym lewym sierpowym. Przewaga „Głaza” nie podlegała dyskusji, a coraz bardziej odczuwający trudy tego pojedynku i ciosy na korpus Białorusin dwukrotnie wypluwał ochraniacz na zęby, szukając w ten sposób odpoczynku. Dwadzieścia sekund przed końcem szóstego starcia prawy sierp w okolice ucha znów zamroczył Salachudżinowa, ale na coś więcej zabrakło już czasu. W siódmym dalej dominował nad rywalem, choć wydawało się, że mógł trochę bardziej podkręcić tempo i bardziej przycisnąć. Mimo wszystko Piotr Wilczewski był w narożniku zadowolony. Przez dwie i pół minuty ósmej rundy sytuacja nie ulegała zmianie, aż w końcu Paweł rzucił się na rywala w samej końcówce, zasypał ciosami z obu rąk i na dobrą sprawę gdyby zaczął ten finisz minutę wcześniej, prawdopodobnie wygrałby przed czasem. A tak pozostało mu cieszyć się ze zwycięstwa punktowego – 80:72 i dwukrotnie 79:73.

Po świetnym spektaklu Krzysztof Cieślak (21-5, 6 KO) pokonał twardego Sebastiena Cornu (13-10-3, 6 KO). Było dużo bomb, mnóstwo emocji i 24 minuty prawdziwej szermierki na pięści. Jak zwykle w przypadku występów „Skorpiona” od pierwszego gongu w ringu rozgorzała prawdziwa wojna. Nieznaczną przewagę zyskał Francuz, rozbijając Polakowi lewy łuk brwiowy. Końcówka była już wyrównana, a od drugiej rundy do szturmu przeszedł Cieślak. Trafił potężnym lewym sierpowym i już do przerwy ładował w przeciwnika wszystko co natura dała. Po niej Cornu starał się wydłużyć dystans i boksować ciosami prostymi z kontry. Na jedną taką akcję wciągnął nawet Krzyśka, trafiając lewym krzyżowym, lecz rozpędzony Cieślak nie robił kroku w tył, na czym tylko zyskało widowisko. Czwarta odsłona to prawdziwa wojna. Agresorem był „Skorpion”, niestety rywal skarcił go kilkoma precyzyjnymi bombami z lewej ręki. Tempo spadło po przerwie, ale 40 sekund przed końcem Krzysiek wystrzelił lewym sierpowym, jakim wstrząsnął Francuzem i znów rzucił się z całą serią, pozostawiając po sobie znacznie lepsze wrażenie. Niesamowicie wyrównane i zażarte były runda szósta i siódma. Obaj nie szczędzili sobie mocnych ciosów, starając się przełamać nawzajem. O wszystkim miały więc zadecydować ostatnie trzy minuty. Wydawało się początkowo, że Francuz przełamuje Krzyśka, lecz ten wziął się na sposób, zamiast się bić po odchyleniu dwa razy huknął prawym na szczękę i ostrym finiszem przypieczętował swój sukces. Ale zwycięstwo okazało się niejednogłośne – 77:75 (Gortat), 75: 77 (Kardyni) i 78:74 (Kromka).

Występujący w kategorii super średniej Andrzej Sołdra (9-0-1, 5 KO) pokonał przed czasem bardzo doświadczonego Lorenzo Di Giacomo (41-9-1, 19 KO). Włoch zaczął bardzo agresywnie, zasypując naszego rodak chaotycznymi sierpami. Polak jednak oparty o liny spokojnie wszystko zbierał na gardę i już pod koniec pierwszej rundy oponent odpuścił szalone tempo. Od drugiej do głosu wyraźnie doszedł już Andrzej, który wydłużył dystans i coraz częściej szukał ciosów na korpus. W trzecim starciu po mocnym prawym krzyżowym głowa jego rywala odskoczyła do tyłu. W czwartym to właśnie Sołdra podkręcił tempo, zaczął bić seriami, zepchnął przeciwnika do defensywy, a wszystko zakończył ładnym prawym podbródkowym. Po gongu na piątą odsłonę Di Giacomo przeciągał wyjście do ringu, aż w końcu podirytowany Robert Gortat zastopował wszystko i ogłosił wygraną Sołdry przez TKO.

Po serii pięciu kolejnych porażek w końcu zwyciężył Krzysztof Szot (18-9-1, 5 KO). W potyczce otwierającej galę w Białobrzegach pokonał Aleksandra Abramienkę (17-40-1, 6 KO). Pierwsza runda była trochę rozpoznawcza, choć i ta należała nieznacznie do Polaka. Od drugiej Szot pressingiem spychał rywala do lin, a tam bił hakami na korpus i soczystymi sierpami. W trzeciej wstrząsnął Białorusinem prawym podbródkowym, lecz nie spieszył się z dokończeniem dzieła zniszczenia. Czwarta odsłona to już jedynie walka o przetrwanie Abramienki. Szesnaście sekund przed końcem Krzysiek posłał go na deski potężnym prawym sierpowym, jednak przeciwnik zdołał powstać na osiem, a za moment zabrzmiał kończący walkę. Sędziowie nie mieli problemów z oceną tego pojedynku i zgodnie punktowali 40:35.

Po nieudanym debiucie zawodowym przed momentem pierwsze zwycięstwo zanotował „piórkowy” Piotr Gudel (1-1), który odprawił Artsioma Pawinicza (1-2-1). Młody Polak przygotowując się do tego występu pod okiem Piotra Wilczewskiego trenował walkę z obu pozycji i tak też zaczął ten pojedynek. Co chwilę z normalnej przechodził na mańkuta, czym zaskakiwał swojego rywala i już w ostatnich sekundach pierwszej rundy doprowadził go do liczenia krótkim prawym sierpowym. W drugiej trochę niepotrzebnie wdał się w chaotyczne wymiany i choć był w nich lepszy, to wyglądało wszystko już gorzej. W trzeciej powrócił do tego co robił wcześniej, znów pewnie kontrolując wydarzenia w ringu. Trochę spóźniony finisz nie dał rezultatów i Białorusin zdołał dotrwać do końca. Po ostatnim gongu sędziowie typowali jednomyślnie jego wygraną w rozmiarach 40:35.

źródło: bokser.org
20131206-bialobrzegi