Archiwum: Maj 2017

HOLENDRZY NAJLEPSI W FINAŁACH 34 MTB. IM. F. STAMMA. „ZŁOTY” MATEUSZ KOSTECKI

mateusz_kostecki_desant

Organizatorzy tegorocznego 34. Międzynarodowego Turnieju im. Feliksa Stamma stanęli na wysokości zadania, serwując kibicom znakomicie podane, efektowne widowisko. W warszawskiej hali Torwar znów słychać było bokserski gong, a w ringu zobaczyliśmy 20 najlepszych pięściarzy i 10 najlepszych pięściarek turnieju, którzy zaprezentowali interesujący boks. Nas najbardziej ucieszył triumf Mateusza Kosteckiego (69 kg – na zdjęciu), który jako jedyny z Biało-Czerwonych zwyciężył w finale. Ale de facto „zwycięzców” było co najmniej dwóch, bo przecież Adrian Kowal (60 kg) stoczył porywający bój z wicemistrzem olimpijskim Sofiane Oumiha i mimo iż po jego zakończeniu do góry powędrowała ręka Francuza, pięściarz z Lublina mógł czuć się wygranym tych zawodów.

Trener reprezentacji Polski, Karol Chabros, ma ciekawy materiał do analizy, bo w całym turnieju jego zawodnicy stoczyli aż 30 walk z zagranicznymi rywalami, z których wygrali 13 i przegrali 17. Kształtuje się zatem w głowie naszego szkoleniowca ostateczny skład drużyny, którą zabierze do Charkowa na Mistrzostwa Europy, jakże ważne w kontekście Mistrzostw Świata w Hamburgu. Kibiców, którzy zapewne mieli apetyt na więcej finałowych zwycięstw, cieszy triumf Mateusza Kosteckiego, którego w ub. roku pozbawiono szansy walki o przepustkę olimpijską na turnieju w wenezuelskim Vargas.

„Kostek” (a właściwie jego wysoka forma) to nie jedyne odkrycie turnieju. Świetnie w rywalizację „średnich” włączył się najbardziej zapracowany zawodnik polskiej drużyny, Stanisław Gibadło (75 kg), który aż czterokrotnie stawał w ringu i niewiele brakowało, by pokonał w finale doświadczonego i niewygodnego w boksowaniu Holendra Maxa van der Pasa. Właśnie pięściarze ‚Oranje” wywalczyli najwięcej turniejowych złotych medali (3), wyprzedzając Francję i Kazachstan (po 2).

Wśród pań najlepsze wrażenie wywarła na wszystkich weteranka światowych ringów, 37-letnia Finka Mira Potkonen. Brązowa medalistka olimpijska z Rio de Janeiro nie zamierza wieszać rękawic na kołku i postawiła sobie za cel zdobycie złota na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio. Nie mniej nadziei na taki sukces mają Turcy, którzy począwszy od warszawskiego turnieju będą przez trzy kolejne lata promować talent swojej gwiazdy Busenaz Surmeneli, dla której zwycięstwo w 34. MTB im. Feliksa Stamma jest największym sukcesem w trwającej dopiero piąty miesiąc seniorskiej karierze.

WYNIKI WALK FINAŁOWYCH [Warszawa, 6 maja 2017 roku - na pierwszym miejscu zwycięzcy]

KOBIETY
51 KG Virginia Fuchs (USA) – Busenaz Cakiroglu (Turcja) 5-0
57 KG Anna Alimardanova (Azerbejdżan) – Wendy Casey (USA) 5-0
60 KG Mira Potkonen (Finlandia) – Natalia Shadrina (Rosja) 5-0
69 KG Nadine Apetz (Niemcy) – Shahla Allakhverdieva (Azerbejdżan) 5-0
75 KG Busenaz Surmeneli (Turcja) – Maily Nicar (Francja) 5-0

MĘŻCZYŹNI
49 KG Shalkar Aikhynbay (Kazachstan) – Jakub Słomiński (Polska) 5-0
52 KG David Alaverdian (Izrael) – Maciej Jóźwik (Polska) 5-0
56 KG Jordan Fernandez (Francja) – Jarosław Iwanow (Polska) 5-0
60 KG Sofiane Oumiha (Francja) – Adrian Kowal (Polska) 5-0
64 KG Askar Erubek (Kazachstan) – Wahid Hambli (Francja) 4-1
69 KG Mateusz Kostecki (Polska) – Kieran Molloy (Irlandia) 3-1
75 KG Max Van Der Pas (Holandia) - Stanisław Gibadło (Polska) 3-2
81 KG Peter Mullenberg (Holandia) – Arkadiusz Szwedowicz (Polska) 5-0
91 KG Roy Korving (Holandia) – Erik Tlkanec (Słowacja) 5-0
+91 KG Joseph Goodall (Australia) – Aleksander Stawirej (Polska) 4-1

BALSKI EFEKTOWNIE NOKAUTUJE NA GALI W EŁKU. DEBIUT WIERZBICKIEGO NA POLSKIM RINGU

gala_elk17

Adam Balski (9-0, 7 KO) zanotował chyba najcenniejsze zwycięstwo w zawodowej karierze. I nie chodzi tylko o samego rywala, ale również okoliczności zakończenia potyczki. W walce wieczoru gali „Budweld Boxing Night: Next Generation” w Ełku podopieczny Piotra Wilczewskiego zastopował w ostatnich sekundach walki twardego i mocno bijącego Tarasa Oleksijenkę (8-3, 7 KO).

Od początku w oczy rzucała się dynamika pięściarza z Kalisza. Akcje lewy-prawy rozbijały gardę rywala, było też kilka mocnych haków na korpus, zarówno z lewej jak i prawej strony, lecz przede wszystkim Balski wyszedł dziś do ringu skupiony na wskazówkach narożnika, i zrelaksowany, co było dotąd jego bolączką. Nie próbował już urwać głowy, tylko mądrze boksował i zbierał rundę po rundzie. Bardzo szybkie ręce, niezła praca nóg – generalnie spory postęp. Ukrainiec jednak nie miał zamiaru łatwo oddać pola. Przegrał wyraźnie pierwsze pięć rund. W czwartej prawdopodobnie uratował go gon, bo ostatni prawy krzyżowy wyraźnie go naruszył. W szóstym starciu to jednak on zaczął śmielej atakować i nawet kilka razy trafił przy linach. Balski na szczęście wrócił udaną siódmą rundą i przed ostatnią jasne było, że jeśli nie zainkasuje jakiejś przypadkowej bomby, to wygra wysoko na punkty. Boksował więc na wstecznym i kąsał kontrami. W pewnym momencie doskoczył świetną kombinacją kilka ciosów, nokautując efektownie Oleksijenkę w samej końcówce walki.

Łukasz Wierzbicki (12-0, 6 KO) udanie zadebiutował na polskiej ziemi, pokonując wysoko na punkty Innocenta Anyanwu (25-21-3, 15 KO). Tym samym otworzył sobie furtkę do gali Polsat Boxing Night pod koniec czerwca. W Gdańsku poprzeczka będzie już wyżej zawieszona w osobie Roberta Tlatlika (20-0, 14 KO). Już w pierwszej rundzie podopieczny Andrzeja Gmitruka trafił mocno krótkim prawym sierpem i chyba nie zauważył, że zranił poważnie przeciwnika. Przespał ten moment, a mógł bardzo szybko rozstrzygnąć potyczkę. Potem wygrywał rundę po rundzie, ogrywając bez problemu ambitnego, lecz dużo wolniejszego przeciwnika. Na korzyść Łukasz wpływa na pewno fakt, że boksuje niestandardowo, niewygodnie dla innych, w dodatku z pozycji mańkuta. Ma szybkie ręce i nogi, ale nie było dziś ponowienia akcji, pomimo wrodzonej szybkości boksuje jeszcze w dość jednostajnym tempie, a gdy trafia, nie idzie za ciosem, co na wyższym poziomie, przy trudniejszym rywalu, może być kluczowe. Wierzbicki pokazał boks bardzo solidny, dobrze poukładany, choć pewnie z takim stylem nie porwie tłumów. Ale przecież to wynik jest najważniejszy, a z tak niewygodnym stylem boksowania może sprawić wielu zawodnikom spore kłopoty. Po ostatnim gongu werdykt mógł być tylko jeden – trzy razy 80:72.

Tak jak można było się spodziewać, Mateusz Rzadkosz (5-0-1, 1 KO) wraz z Pawłem Rumińskim (2-2, 2 KO) stworzyli fajne widowisko i dali kibicom kawał dobrego boksu. Obaj w niedalekiej przeszłości stawali na podium Mistrzostw Polski. Dziś podopieczny Piotra Wilczewskiego zrewanżował się „Legioniście” za porażkę jeszcze w czasach boksu olimpijskiego. Zaraz na początku znany z mocnego uderzenia Rumiński rzucił się do szturmu, polując prawym sierpowym za rękawicę w okolicę ucha. Rzadkosz przetrwał nawałnicę i uruchomił lewy prosty, który pracował jak z automatu. W drugiej rundzie obaj podjęli walkę w półdystansie. Wszystko na granicy remisu. W trzeciej do głosu doszedł Paweł, bo choć trafiał rzadziej, to jednak optycznie mocniej. Mateusz jednak zaczął łapać swój rytm, rozluźnił się i to on przejął kontrolę nad pojedynkiem w czwartej oraz piątej odsłonie. Ładnie chodził na nogach i łapał na kontry atakującego przeciwnika. Przegrywający Paweł złapał drugi oddech, znów pogonił mocno w półdystansie mocnymi sierpami oraz hakami. To on wygrał ostatnie trzy minuty, więc zawodnicy w napięciu czekali na werdykt. Ostatecznie wszyscy sędziowie wskazali na Rzadkosza – 58:56, 58:56 i 58:57.

Wcześniej Sasza Sidorenko (6-0, 1 KO) zastopowała w zaledwie minutę Mirjanę Vujić (4-7, 2 KO).

Dwa i pół roku pauzował Krystian Huczko (3-1). Dziś wrócił w końcu do gry i pokonał niewygodnego Borislava Gligoricia (5-7, 4 KO). Wszystko zaczęło się bardzo dobrze. Już na starcie nowy nabytek stajni Tymex w akcji prawy na prawy wyprzedził swojego rywala, trafił na szczękę i posłał na deski. Ale nie podpalał się, boksując dalej swoje. W późniejszych minutach w zmagania obu wkradło się trochę chaosu, zawodnicy boksowali zrywami, lecz to Huczko miał nieznaczną przewagę w każdym z sześciu starć. Po ostatnim gongu sędziowie nie mieli najmniejszego problemu ze wskazaniem lepszego z tej dwójki, punktując na korzyść Krystiana 60:53, 60:53 i 59:54.

Udany debiut na ringu zawodowym zanotował Jakub Dobrzyński (1-0), który pokonał doświadczonego Aleksandra Abramenkę (17-58-1, 6 KO). Od pierwszej minuty przewagę zyskał Polak i jedyne pytanie brzmiał – czy wygra na punkty, czy przed czasem? Zabrakło minuty. W końcówce czwartej rundy posłał przeciwnika na deski ciosem na korpus, potem kilka razy trafił na górę, ale Białorusina z opresji wyratował gong. Wątpliwości być nie mogło i każdy z sędziów punktował na korzyść debiutanta w stosunku 40:35.

Wcześniej kolejną czasówkę nad słabiutkim rywalem do swojego rekordu dopisał Przemysław Opalach (25-2, 21 KO), który zastopował na początku drugiego starcia Aleksandara Kuvaca (11-32, 6 KO).

źródło: bokser.org