Archiwum: Kwiecień 2015

PRESTIŻOWA NAGRODA PKOL DLA TRENERA TOMASZA RÓŻAŃSKIEGO

tomek z feliksem

Rok 2014 był niewątpliwie najważniejszym w karierze trenerskiej Tomasza Różańskiego. Szkoleniowiec z Karlina, którego wychowanka, Elżbieta Wójcik wywalczyła złote medale Młodzieżowych Igrzysk Olimpijskich, Mistrzostw Świata i Europy, został laureatem XIV edycji konkursu „Trener Roku” w kategorii „Nagroda dla Trenera pracującego z kobietami za osiągnięcia w 2014 roku”, organizowanego przez Komisję Sportu Kobiet Polskiego Komitetu Olimpijskiego.

- Szczerze mówiąc, to mam trochę dosyć tych nagród, tym bardziej, że dotyczą tego, co zrobiłem wiele miesięcy temu – powiedział nieco zaskoczony wyróżnieniem były trener młodzieżowej kadry narodowej kobiet. – Teraz skupiam się na naborach i szkoleniu bokserskim dzieci z małych wiosek, takich jak np. Karścino, Lubiechowo, Daszewo, Gościnko. Szukam talentów i w związku z tym całe swoje dni poświęcam na to przedsięwzięcie. Pracuję codziennie, odwiedzając każdego dnia inną miejscowość, gdzie w wiejskich świetlicach zachęcam dzieci oraz młodzież, aby przyjeżdżali do Karlina na treningi. Powoli ten pomysł „zaskakuje” i wszędzie przychodzi po ok. 10 osób – opowiada z entuzjazmem Tomasz Różański, który swoją nagrodę zawdzięcza ubiegłorocznym sukcesom nie tylko Elżbiety Wójcik ale także co najmniej dziesięciu innych reprezentantek Polski juniorek i kadetek, które zdobyły w Asyżu medale Młodzieżowych Mistrzostw Europy.

Dodajmy, że „Nagroda dla Trenera pracującego z kobietami” przyznawana jest od 2001 roku. Pierwszym laureatem został Andrzej Drużkowski – wówczas trener Montexu Lublin – wielokrotnych mistrzyń kraju w piłce ręcznej. W późniejszym latach wyróżniani byli m.in.: trener kadry florecistek – Andrzej Pagiński (2007),  szkoleniowiec Justyny KowalczykAleksander Wierietielny (2009), czy sportowy opiekun kolarskich mistrzyń Anny Szafraniec, Mai Włoszczowskiej i Aleksandry Dawidowicz Andrzej Piątek.

Uroczystość wręczenia nagród laureatowi odbędzie się 28 kwietnia 2015 roku w siedzibie PKOl. W imieniu redakcji i Czytelników serdecznie gratulujemy.

[Fot. Barbara Sańko ©]

REKOWSKI ZASTOPOWAŁ OLOUKUNA. PASY DLA PIĄTKOWSKIEJ I RUNOWSKIEGO

WBN_Gliwice_mini

To miał być test dla Marcina Rekowskiego (16-1, 13 KO). Jeśli rzeczywiście, to wypadł dla niego niezwykle korzystnie. Na własnej skórze odczuł to Gbenga Oloukun (19-12, 12 KO), który „poległ” z naszym rodakiem przed czasem.

Pojedynek wyglądał tak, jak można było przypuszczać. Nigeryjczyk nie forsował tempa, a jedynie polował na pojedyncze, nokautujące uderzenie. Szczególnie groźne wydawały się próby prawym podbródkiem. Popularny „Rex” kontrolował go swoim lewym prostym, często szukał prawego na dół, a dzięki dobrej pracy nóg unikał zagrożenia w postaci obszernych ciosów rywala. Oloukun wrócił udaną dla siebie rundą czwartą, gdy udało mu się zepchnąć Polaka do defensywy na linach. To na szczęście był jedyny taki moment. Za chwilę było po wszystkim, ale to przeciwnik został wyliczony. Rekowski cofając się naglę zrobił krok naprzód i huknął lewym sierpowym na szczękę. Zamroczony Oloukun stanął za podwójną gardą, a Marcin poprawił jeszcze jednym lewym sierpem w okolice skroni, dodał prawy na korpus i rywal przyklęknął. Powstał dopiero gdy usłyszał „dziewięć” od Grzegorza Molendy, lecz sędzia uznał, iż nie jest zdolny do kontynuowania pojedynku.

Ewa Piątkowska (7-0, 4 KO) sięgnęła w Gliwicach po pas WBC Silver, swoje pierwsze trofeum, pokonując Jane Kavulani (16-13-2, 6 KO). Po spokojnej pierwszej rundzie, w drugiej nasza „Tygrysica” zraniła rywalkę lewym hakiem w okolice wątroby. W trzeciej próbowała powtórzyć tę akcję, lecz doświadczona Kenijka przetrwała kryzys. Kolejne minuty nie przyniosły nic nowego. Ewa przeważała, szczególnie gdy była lotna na nogach, ale nie była w stanie poważniej dobrać się do skóry przeciwniczki.

Przemysław Runowski (9-0, 2 KO) po raz pierwszy był liczony, po raz pierwszy zaboksował dłużej niż sześć rund – od razu przeskoczył na dziesięć, ale przede wszystkim zdobył pierwsze trofeum – młodzieżowy pas WBC Silver. W Gliwicach nie sprostał mu Alfredo Rodolfo Blanco (13-3, 7 KO), ambitny, choć fatalnie wyszkolony technicznie. Argentyńczyk rozpoczął minutowym szturmem. Jego chaotyczne, bardzo obszerne ciosy na rękawice zbierał „Kosiarz” i kontrował, ale w wymianie przy linach nadział się na lewy sierp i zapoznał się z deskami. Ranny nie był, ale wszyscy sędziowie typowali ten odcinek 8:10. Polak pomimo nokdaunu cały czas tak naprawdę kontrolował pojedynek. W drugiej rundzie trafił dwoma mocnymi prawymi krzyżowymi, w trzeciej skoncentrował się na obijaniu korpusu przeciwnika jedyne pytanie brzmiało, czy Blanco dotrwa do końca. O dziwo obijany i strasznie chaotyczny Argentyńczyk nie tylko wychodził do kolejnych odsłon, ale w tych „dzikich” akcjach czasem nawet udawało mu się trafić. Gdy Runowski boksował, on był bezradny, jednak przy okazji jakiś spięć szanse przeciwnika wzrastały. Szalone, nieskoordynowane ataki Blanco w połączeniu z ciosami na korpus Przemka odbiły się na kondycji egzotycznego przybysza. W siódmym starciu dopadł go wyraźny kryzys i już nawet nie specjalnie się nawet odgryzał. Przemek bez cienia wątpliwości wygrywał każdą minutę, lecz nie potrafił dobić zranionej ofiary. Po ostatnim gongu nie mogło być wątpliwości – wszyscy sędziowie opowiedzieli się za naszym rodakiem w stosunku 98:91.

Wielu obserwatorów uważało przed imprezą, że potyczka Sasuna Karapetyana (8-2, 2 KO) z Krzysztofem Kopytkiem (10-0, 2 KO) będzie najciekawszym starciem dzisiejszego wieczoru, a oczy kibiców zwrócone będą najbardziej właśnie na to zestawienie. Trzeba przyznać – obaj panowie dali sporo emocji.Pierwsza odsłona to lekka przewaga Karapetyana, który skutecznie trafiał lewym sierpowym, dokładając kilka celnych ciosów na tułów. Kopytek nie chciał być mu dłużny i próbował zaskakiwać mieszkającego w Kołobrzegu boksera m.in. uderzając prawy krzyżowy nad lewą ręką. Drugie trzy minuty starcia i mimo kilku ataków podopiecznego Łapina znów wydawało się, że runda należała się Karapetyanowi. Sytuacja zmieniła się w kolejnych dwóch rundach, w których przeważał już Kopytek, który wdrożył więcej technicznego boksu i trafionych ciosów, natomiast Sasun imponował dużą ambicją i zaangażowaniem. Piąta odsłona rozpoczęła się na korzyść Karapetyana, w drugiej fazie przeważał Kopytek, skutecznie kontrując swojego rywala uderzeniami z prawej ręki. Scenariusz z piątej rundy powtórzył się zarówno w szóstej jak i siódmej odsłonie. Przed ostatnimi trzema minutami pojedynku będący w narożniku Karapetyana jego brat, Hakob motywował go do podkręcenia tempa. Sasun rzeczywiście przyśpieszył, kilka razy trafił zawodnika Knockout Promotiontę i tę rundę można było zapisać na konto mającego ormiańskie korzenie Karapetyana.Po ośmiu ciekawych rundach sędziowie jednogłośną decyzją (77-75, 77-76, 78-74) wskazali zwycięstwo pięściarza z Jaworzna, który dopisał do swojego rekordu dziesiątą wygraną.

Marek Matyja (9-0, 4 KO) efektownie rozprawił się z niepokonanym dotąd, lecz w rzeczywistości przeciętnym Zoltanem Nagym (2-1-3).Mistrz Polski wagi półciężkiej sprzed dwóch lat od początku zdominował przeciwnika. Najpierw ciosami prostymi, a gdy ten poczuł ich moc i stanął za podwójną gardą, pięściarz z Oleśnicy skoncentrował się na ciosach na korpus. Już w pierwszej rundzie zranił go lewym hakiem w okolice wątroby. Od początku drugiej robił dalej to samo, czym otworzył sobie drogę do piekielnie mocnego lewego sierpowego w końcówce drugiej odsłony, jakim powalił i klasycznie znokautował Węgra.

źródło: bokser.org

WBN_Gliwice