Archiwum: Grudzień 2020

WIELKI GIENNADIJ GOŁOWKIN ZMUSIŁ DO PODDANIA AMBITNEGO KAMILA SZEREMETĘ.

Golovkin_szeremeta

Kamil Szeremeta (21-1, 5 KO) wyszedł do wielkiego Giennadija Gołowkina (41-1-1, 36 KO) bez obaw i dał z siebie absolutnie wszystko. To niestety nie starczyło. Polak został poddany pomiędzy siódmą a ósmą rundą. Tym samym Kazach obronił tytuł mistrza świata wagi średniej federacji IBF.

Kamil wyszedł do ringu oczywiście jako pierwszy. Nie wyglądał na spiętego walką życia. Zaraz potem między linami pojawił się „GGG”. Anonser odczytał nazwiska, rekordy i zaczęli… Kamil zaczął tak jak zapowiadał – odważnie, pressingiem. Przez pół minuty szachował mistrza lewym prostym, ale ten za moment zaczął odpowiadać tym samym, polując prawym sierpem na górę. Kamil zbierał ten sierp na rękawicę, ale niemal równo z gongiem padł na matę po lewym sierpowym. Pytanie brzmiało, czy minutowa przerwa starczyła, by dojść do siebie?

Zaraz po starcie drugiej odsłony champion ruszył po swoje. Kamil dzielnie odpowiadał, lecz po prawym sierpowym był „podłączony”. Na szczęście sprytnie sklinczował. 50 sekund przed końcem drugiej rundy Gołowkin trafił akcją lewy-prawy i Polak po raz drugi tej nocy zapoznał się z matą ringu. Pokazał jednak charakter i przetrwał do gongu. W trzecim starciu bombardier z Karagandy demolował naszego rodaka mocnym lewym prostym, prawym hakiem na dół, dwa razy trafił też mocnym prawym podbródkiem. Mały sukces był taki, że Kamil trzecią rundę przetrwał bez liczenia.

Szeremeta na początku czwartego starcia trafił lewym sierpowym, ale na Kazachu nie zrobiło to żadnego wrażenia. On szedł jak czołg po swoje. Minutę przed końcem rundy trafił prawym sierpowym w okolice ucha, poprawił krótkim lewym hakiem na szczękę i Kamil po raz trzeci był liczony. Ale znów dotrwał do przerwy. Mało tego, pomimo strasznego lania przetrwał również piątą odsłonę – drugą bez liczenia. Cierpiał, krzywił się po hakach na korpus, lecz nie dawał za wygraną. – On jest gotowy iść już do domu – usłyszał w narożniku Gołowkin przed szóstą rundą. Ale Kamil nigdzie się nie wybierał. W szóstym starciu przyjął potworny prawy podbródek, kilka tak mocnych lewych haków w okolicę wątroby, że bolało aż tu w Polsce, zainkasował też mocny prawy sierp, a wciąż stał na nogach.

Gołowkin wyszedł do siódmej rundy z nastawieniem nokautu. Włączył piąty bieg. Po minucie rozbijania lewy prosty posłał Kamila po raz czwarty na deski. Pięściarz z Białegostoku dotrwał jednak i tym razem do przerwy. Ale Szeremeta nie został już dopuszczony do ósmego starcia. Pokazał wielkie jaja, ale kolejne minuty z Gołowkinem w ringu mogłyby zakończyć mu karierę.

Prezentujemy Wam statystyki ciosów.

Nie ma co ukrywać – to był teatr jednego aktora. Ale na jego tle polski pretendent do pasa IBF pokazał charakter i serce do walki. Dysproporcja siły ciosów była bardzo duża, a do tego „GGG” bił więcej i celniej. To nie mogło się więc inaczej skończyć.

Ciosy celne/wyprowadzone:
Gołowkin 228/554 (41%) – Szeremeta 59/327 (18%)
Tzw. mocne uderzenia:
Gołowkin 134/237 (56%) – Szeremeta 49/135 (36%)
Ciosy zadane przednią ręką:
Gołowkin 94/317 (30%) – Szeremeta 10/192 (5%)

- Cieszę się, że boks wraca. Czułem się bardzo komfortowo, ale Szeremeta to świetny bokser. Miałem jednak dużo czasu na przygotowania i dobrych ludzi wokół siebie, a pracowałem naprawdę ciężko. Szacunek dla narożnika Kamila, bo on przecież już był s kończony w tej walce. To była dobra decyzja. Jestem teraz otwarty na każdego rywala. Na wszystkich – powiedział po wszystkim Gołowkin.

źródło: bokser.org

LAURA GRZYB PUNKTUJE DE LEON W WALCE WIECZORU NA GALI W PIONKACH

pionki2020

W głównym daniu gali bokserskiej Tymex Boxing Night 15 w Pionkach po raz pierwszy boksująca na tak długim dystansie Laura Grzyb (5-0, 3 KO) po dobrej walce pokonała Enerolisę de Leon (6-4-2, 2 KO).

Pierwsza runda typowo na rozpoznanie. Na początku drugiej rywalka ostrzej zaatakowała, jednak Laura skontrowała ją lewym sierpowym na odejściu i posłała na deski. Nie był to może ciężki nokdaun, za to ostudził na jakiś czas zapał zawodniczki z Dominikany. Polka podążając za radą swojego trenera Piotra Wilczewskiego wydłużała dystans lewym prostym, a dzięki dobrej pracy nóg nie dawała się zagonić na liny. Ale nawet gdy tak się stało, nie panikowała i – co jest rzadkością w boksie kobiecym, po zebraniu ciosu na gardę natychmiast kontrowała tą samą ręką krótkim sierpem. Pod koniec piątej rundy pogubiła się trochę w defensywie, przyjęła prawy sierp, na szczęście bez większych konsekwencji. Grzyb ma jeszcze jedną umiejętność – przynajmniej w pustej hali, bez kibiców. Potrafi wyłapać wskazówki z narożnika i na bieżąco wcielać je w walkę. De Leon, która miała już przeboksowaną „dziesiątkę”, podkręcała tempo, nieustannie atakowała, licząc chyba na to, że Polka opadnie w końcówce z sił. Laura popełniła kilka błędów w defensywie, generalnie jednak boksowała naprawdę solidnie. Na minutę przed końcem spóźniła się w akcji prawy na prawy, ale dobrze finiszowała. Sędziowie punktowali ciaśniej niż widzieliśmy to my sprzed telewizora – 96:94 i dwukrotnie 97:92. Dobra lekcja i nauka na przyszłość.

Marcin Siwy (22-0, 10 KO) szybko i efektownie rozprawił się z Morganem Dessaux (6-9, 5 KO). „Ciężki” z Częstochowy w pierwszej rundzie zranił przeciwnika lewym sierpowym na szczękę przy linach, ale dużo wyższy Francuz dwa razy sięgnął go długim prawym. Mimo wszystko 10:9 dla Marcina. Tuż po przerwie Siwy zanurkował zwodem pod rękę rywala, znów strzelił lewym na szczękę, ale tym razem już nie wypuścił zranionej ofiary z opresji. Marcin poszedł za ciosem, wydłużył kombinację, aż w końcu po prawym sierpie w okolice ucha Dessaux przyklęknął. Po liczeniu do ośmiu Siwy nie odpuszczał. Nacierał, bił na zmianę na dół i górę, co zaowocowało drugim nokdaunem. Za moment poprawił kilkoma bombami i z narożnika Francuza poleciał ręcznik na znak poddania.

Kolejne zwycięstwo zanotował występujący w kategorii junior średniej Tomasz Nowicki (6-0, 2 KO). Octavian Gratii (5-10-1, 3 KO) rzucił się do szturmu tuż po gongu, ale Tomek pół minuty pozbierał wszystko na gardę i zaczął celnie kontrować. W końcówce pierwszej rundy trafił najpierw na wątrobę, poprawił znów lewą ręką – tym razem w okolice żołądka i Gratii był do liczenia. Udało mu się jednak oszukać sędziego Molendę, który uznał ten cios za zbyt niski i dał mu odpocząć. W drugim starciu Polak przepuszczał chaotyczne próby przeciwnika i po odchyleniu łapał go na kontry – najczęściej lewym sierpowym. Potem Tomek trochę spuścił z tonu, choć cały czas kontrolował chaotycznie nacierającego przeciwnika. Pół minuty przed końcem piątej odsłony zrobił krok w tył, strzelił lewym podbródkowym i Gratii znów był przez moment w tarapatach. Ostatnia runda także dla Polaka i pewne zwycięstwo – 59:55 oraz dwukrotnie 60:54.

Kamil Kuździeń (4-0) zakończył pierwszy rok zawodowej kariery czwartym zwycięstwem. Dziś naprzeciw niego stanął Bartosz Głowacki (4-5, 3 KO). Pierwsza runda jeszcze równa, ale od drugiej lepiej wyszkolony technicznie pięściarz z Częstochowy złapał swój rytm, wciągał rywala na kontry, sam polował hakami na korpus i kontrolował potyczkę zbyt rzadko używanym lewym prostym. To wszystko starczyło do punktowego zwycięstwa – 39:37 i dwukrotnie 40:36.

Potem między linami zaprezentował się olimpijczyk z Pekinu (2008) w reprezentacji Ukrainy – Aleksander Strecki (12-1-2, 5 KO). W pierwszej rundzie Aleks polował na Pablo Mendozę (9-7, 9 KO) lewym hakiem pod prawy łokieć. W drugiej rywal zaczął atakować bardziej ochoczo, nadział się jednak na kontrę lewym sierpowym na pół minuty przed przerwą i przez moment był lekko podłączony. Strecki kontrolował pojedynek w kolejnych minutach, choć źle czuł się w bliskim półdystansie i próbował trzymać przeciwnika jak najdalej od siebie. Nie lśnił jednak jak na zawodnika z takim CV w boksie olimpijskim… Sędziowie punktowali wyjątkowo przyjaźnie dla przybysza z Nikaragui, bo o mały włos wywiózłby z Pionek remis – 57:57 i dwukrotnie 58:56. Strecki był lepszy, remis byłby wygłupem.

Zaciąg Kubańczyków na polskie ringi wygląda póki co bardzo średnio. Tydzień temu z trójki zawodników tylko jeden pokazał poważny boks, dziś natomiast na gali innego promotora – Mariusza Grabowskiego, kolejny uciekinier z „Gorącej Wyspy” zaboksował poniżej oczekiwań. Teoretycznie mający solidne podstawy z boksu olimpijskiego Yuriet Prades wyglądał dużo lepiej technicznie niż Taras Gołowiaszczenko (4-4, 3 KO), jednak Ukrainiec wszedł w niego swoją siłą fizyczną, trafił kilka razy obszernym lewym sierpowym, w trzeciej rundzie poprawił też prawym krzyżowym i popsuł debiut Kubańczyka. Choć jeden z sędziów wyciągnął mu remis – 38:38, 39:37 i 40:36.

Wcześniej występujący w kategorii cruiser debiutant Piotr Kuberski (1-0) pokonał po średnio interesującej walce Huberta Krasuskiego (1-3-1, 1 KO). Po jednostajnych czterech rundach wszyscy sędziowie punktowali 40:36.

źródło: bokser.org

TO NIE BYŁ POLSKI WIECZÓR. JEŻEWSKI I WACH WRACAJĄ Z LONDYNU NA TARCZY

london2020gala

Nikodem Jeżewski (19-1-1, 9 KO) przyjął trochę szaloną propozycję, ale wróci na tarczy. Lawrence Okolie (15-0, 12 KO) przejechał się po nim w niecałe pięć minut i w przyszłym roku zawalczy z Krzysztofem Głowackim (31-2, 19 KO) o wakujący tytuł mistrza świata federacji WBO kategorii junior ciężkiej.

Anglik od razu poszedł po swoje. Zaczął pressingiem, uderzył mocnym prawym na górę, poprawił prawym hakiem po dole i Nikodem przyklęknął. Potem „zatańczył” dwa razy po prawym krzyżowym na głowę, a potem jeszcze jeden prawy po raz drugi rzucił go na deski. Ale wytrwał do przerwy. Po niej polował lewym sierpowym z doskoku, brakowało mu jednak centymetrów. A Okolie wyczekał odpowiedni moment, znów huknął prawą ręką i było po wszystkim.

Początek był obiecujący, ale Mariusz Wach (36-7, 19 KO) został wypunktowany przez Hughie Fury’ego (25-3, 14 KO) podczas gali Joshua vs Pulew w Londynie. Fajna pierwsza runda w wykonaniu Mariusza. Zaczął ją i skończył prawym krzyżowym na głowę faworyzowanego Anglika. Po przerwie dwa razy uderzył po dole, więc sprytny rywal zmienił taktykę, poszedł w półdystans i tam „brudnym boksem” w zwarciu zyskał przewagę. W pewnym momencie jednak Polak strzelił mocnym prawym podbródkowym. Po gongu na przerwę Fury uderzył jeszcze raz, co świadczyło chyba o lekkim podrażnieniu. – Nie śpiesz się, on poluje na jedno uderzenie – mówił w narożniku Peter Fury, ojciec i trener Hughie’ego. Fury agresywnie rozpoczął trzecie starcie, spychając Mariusza do odwrotu. Bił na zmianę na górę i korpus. Jeszcze gorzej rozpoczęła się czwarta runda. Hughie trafił prawym krzyżowym, za moment poprawił kolejnym prawym, ale Mariusz nic sobie z tego nie zrobił. Po przypadkowym zderzeniu głowami pękła lewa powieka Anglika. Sędzia poprosił o konsultację lekarza, a ten puścił pojedynek. Wach zaskoczył przeciwnika na starcie piątej odsłony długim prawym. Fury się śpieszył, w ringu zapanował lekki chaos i obaj poszli na przełamanie. Przed startem szóstego starcia sędzia znów poprosił lekarza o konsultację. Na półmetku „Waszkę” dopadł chyba lekki kryzys, bo stanął w szóstej rundzie i oddał ją Fury’emu. Z drugiej strony nie przyjął nic mocnego. Pierwsza połowa siódmego starcia też do zapomnienia, ale finisz w wykonaniu Polaka był już dużo lepszy. Złapał drugi wiatr w żagle. W ósmym Fury – podobnie jak jego sławny kuzyn, zmienił pozycję na mańkuta, czym trochę wytracił z tempa Wacha. A gdy wrócił do normalnej, szachował Polaka lewym prostym. Podobny scenariusz miały kolejne trzy minuty. W dziesiątej i ostatniej rundzie Fury podkręcił tempo jeszcze bardziej, szukając jakby „czasówki”. Nie udało się, ale przypieczętował swoją wygraną. Po gongu kończącym pojedynek sędziowie punktowali na korzyść Brytyjczyka 100:90, 100:90 i 99:91.

źródło: bokser.org

NIESPODZIEWANA PORAŻKA IGORA JAKUBOWSKIEGO NA GALI W WIELKIM KLINCZU

klincz2020

Utytułowany na ringach olimpijskich Igor Jakubowski (2-1, 1 KO) przegrał w walce wieczoru gali Rocky Boxing Night 7 im. Jana Biangi w Wielkim Klinczu ze Słowakiem Michalem Plesnikiem (8-4, 6 KO). Mimo dynamicznego początku, pojedynek okazał się dla Polaka bardzo trudny i ostatecznie „Cygan” nie zdołał przechylić szali zwycięstwa na swoją stronę.

Jakubowski rozpoczął od zdecydowanego pressingu za twardym lewym prostym. Słowak starał się co jakiś czas odpowiadać i trafiał przednią ręką, ale Polak dołożył uderzenia prawą ręką do swojego lewego i wygrał pierwsze starcie. Trafiał prawicą na górę i na dół, akcentując jeszcze przewagę lewym sierpowym na korpus. W drugim starciu „Cygan” nadal spychał Słowaka do obrony, jednak stracił jakby koncept i nie mógł dobrać się do rywala mocnymi ciosami. Plesnik wciąż trafiał lewym prostym i pojedynek się wyrównał. Tempo było spore, ale narzucający je Polak musiał w przerwie zastanowić się, co począć dalej, by wygrać. W trzeciej odsłonie Igor zaczął szukać nowych rozwiązań, trafił kombinacją sierpowych i prawym z odchylenia, jednak Plesnik również miał sporo dobrych momentów, jego lewy prosty nadal pracował regularnie. Pressing Jakubowskiego nie przynosił oczekiwanych efektów, a walka na półmetku była wyrównana. Czwarte starcie to atakujący, ale naprawdę zmęczony Jakubowski, który zaczynał tracić kontrolę nad pojedynkiem. W pewnym momencie padł na matę ringu, ale sędzia kontrowersyjnie uznał, że nie było to efektem ciosu. Plesnik trafiał jednak bardziej soczystymi uderzeniami i chyba wygrał ten odcinek walki. Pod Jakubowski ugięły się nogi na początku piątej rundy po kombinacji Plesnika i widać było, że Polak ma duże problemy. Całkiem stracił precyzję, nie funkcjonował timing, a Słowak zaczął bić na dół i rzucał niebezpiecznymi sierpowymi z bloku. Osiągnął przewagę, trafiał seriami prostych i przed ostatnią rundą sprawy nie wyglądały dla „Cygana’” najlepiej. Szósta odsłona miała na dodatek podobny przebieg do piątej – Słowak nieco spuścił z tonu, ale bił celniej, a Igor walczył już ostatkiem sił, choć pod koniec rzucił się do ostrego ataku. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 59:55 i dwa razy 58-56 – wszyscy dla Plesnika.

Walczący z odwrotnej pozycji zawodnik wagi średniej i super średniej Adrian Szczypior (5-0, 3 KO) pokonał przed czasem Marcina Piejka (2-6). Szczypior od początku dominował pod każdym względem, ale nie mógł trafić konkretną bombą i rozkręcał się z akcji na akcję. Koniec przyszedł w drugiej rundzie, gdy ustawił sobie rywala przy linach i huknął mocnym lewym. Piejek osunął się na liny, był liczony, jednak sędzia dopuścił go do dalszej walki. Szczypior zasypał przeciwnika kolejnymi mocnymi ciosami i pojedynek przerwano na kilka sekund przed końcem rundy.

W ostrej walce wagi lekkiej Dominik Harwankowski (2-0, 1 KO) pokonał Artura Gierczaka (0-2) jednogłośną decyzją sędziów. Ambitni zawodnicy często wymieniali ciosy w półdystansie i nie odpuszczali, ale wyraźnie większą szybkość i lepszą technikę pokazał zwycięzca. Harwankowski nieźle składał kombinacje, wplatając w nie ciekawe rozwiązania. Szczególnie dotkliwie karcił statycznego rywala podbródkowymi z prawej ręki. Gierczak miał okazje do skontrowania Harwankowskiego, ale nie był w stanie ich wykorzystać. Przyjął sporo ciosów i został ostatecznie zdeklasowany, choć stawiał pewnego rodzaju opór.

Debiutujący na zawodowym ringu w wadze cruiser Kubańczyk Pablo Sanchez (0-0-1) – świeży nabytek grupy Rocky Boxing Promotion – zremisował z utytułowanym zawodnikiem K-1, Niemcem Andre Langenem (0-0-1). Werdykt sędziów można uznać za kontrowersyjny. Niemiec rzucił się do ataku i od początku jego chaotyczny styl sprawiał Kubańczykowi kłopoty. Sanchez przyjmował jednak większość ciosów na gardę i zdawał się spokojnie wchodzić w swój rytm. Niemiec faulował uderzając backfistem i dostał mocne ostrzeżenie od sędziego, a Kubańczyk do końca rundy niewiele zrobił. Do pracy ruszył w drugim starciu. Ustawiał sobie Niemca lewym prostym i dokładał prawy, ale ciosom brakowało dynamiki i wymowy. Stopniowo jednak zaczął regularnie trafiać, a Langen słabł w oczach. Sanchez dołożył jeszcze uderzenia na dół i prawe sierpowe na głowę. Nie błyszczał, jednak zdobywał przewagę. Trzecia runda to kolejne szarże Langena, który wrócił do pressingu, cały czas ”siedział” na Garcii i nie dawał mu chwili oddechu. Wyraźnie odzyskał kontrolę i walka zaczynała się faworytowi wymykać z rąk. Kubańczyk zaczął mocno atakować w czwartej odsłonie, szybko jednak stracił impet. Był bardzo zmęczony, a Niemiec szedł do przodu jak burza i chyba wygrał ostatnią rundę. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 39-37 dla Niemca i dwa razy 38-38.

Drugi z trzech debiutujących Kubańczyków, Ihosvany Garcia (1-0, 1 KO) pokonał przez TKO w trzeciej rundzie Michała Łoniewskiego (0-1) w pojedynku wagi półciężkiej. Kubańczyk wywierał mocny pressing i wkładał w ciosy dużo siły, ale pokazał też niezłe umiejętności. Nowy zawodnik grupy Krystiana Każyszki odsłaniał się chwilami i sygnalizował niektóre uderzenia, jednak szybko i sprawnie złamał Polaka, trafiając od pewnego momentu raz po raz ciężkimi ciosami. Początek trzeciego starcia okazał się ostatnim aktem egzekucji na ostatecznie bezradnym, ale stosunkowo dzielnie walczącym Łoniewskim.

W innej walce gali Andrzej Szkuta (1-2-1) przegrał w ćwierćfinale turnieju wagi cruiser z Rafałem Rzeźnikiem (1-0) po wyrównanej walce jednogłośną decyzją sędziów. Obaj zawodnicy dali z siebie dużo i często rzucali się do ataków, ale umiejętności w tym wszystkim brakowało, choć nie można temu pojedynkowi odmówić pewnej dawki emocji.

Mniejsze emocje i jeszcze niższe umiejętności widzieliśmy w drugim ćwierćfinale ww. turnieju – Damian Smagiel (1-0) wygrał jednogłośnie na punkty ze Sławomirem Brylą (0-1) i choć ambicja obu zawodników była widoczna, to poziom rozczarował.

W rozgrywanym w wadze junior średniej pojedynku debiutantów efektownie zaprezentował się Kubańczyk Evander Rivera (1-0, 1 KO), który już w pierwszej rundzie odprawił Islama Majrasultanowa (0-1). W boksie Rivery od początku widać było kubański sznyt. Rivera elegancko się poruszał i kontrolował rywala ciosami prostymi. Do precyzyjnego lewego dokładał mocny prawy i bawił się walką. W połowie trzeciej minuty walki Majrasultanow otrzymał prawy prosty na korpus, po chwili przyklęknął i został wyliczony.

Walczący w wadze junior półśredniej Radomir Obruśniak (2-0, 1 KO) wygrał z ambitnym Tomaszem Piotrowskim (1-2). Obruśniak był szybszy i lepiej pracował na nogach i od początku było to widać. Piotrowski sporo o boksie wie i ma całkiem niezłe umiejętności, ale przyjmował zbyt dużo ciosów i nie wyglądał najlepiej atletycznie. W drugiej rundzie był bliski porażki przed czasem, ale sędzia Gortat nie przerwał, a w końcówkach trzeciego i czwartego starcia Tomasz rzucał się na faworyta i wymieniali ciosy w wymianach, pokazując serce. Ostatecznie Obruśniak zwyciężył 40-36 na kartach wszystkich sędziów.

źródło: bokser.org

POLSAT BOXING NIGHT 9: MICHAŁ CIEŚLAK WYGRYWA W WALCE WIECZORU

PBN92020

W pojedynku wieczoru gali Polsat Boxing Night 9 Michał Cieślak (20-1, 14 KO), jedna z naszych największych nadziei na zdobycie tytułu mistrza świata, skrzyżował rękawice z twardym Taylorem Mabiką (19-7-2, 10 KO). Pojedynek zgodnie z planem wygrał radomianin, który udanie wrócił po styczniowej porażce z rąk Ilungi Makabu.  

Pierwsza runda minęła pod dyktando Michała, który różnicował akcje, nie podpalał się, schodził z linii ciosu. Pojedynczymi uderzeniami ustawiał swojego przeciwnika. Mabika nie był mu dłużny, w drugiej odsłonie przyjął na blok, odpowiedział kombinacją prawy-lewy, zbijał ciosy Cieślaka. Współkomentator gali Przemysław Saleta zauważył, że były pretendent do tytułu mistrza świata wagi junior ciężkiej przy zadawaniu niektórych kombinacji wkłada zbyt dużo siły. Mabika starał się aktywizować swój boks, wyprowadzał sporadycznie bezpośrednie prawe proste, skracał dystans – szczególnie w momentach, gdy Cieślak miał przestoje i stawał przy linach. Mabika nie jest łatwym do rozpracowania zawodnikiem, stąd różnicowanie akcji było ważnym elementem boksu Cieślaka. Przykładem była czwarta runda, w której radomianin starał się korzystać z innych kombinacji, np. trafił celu jego prawy podbródkowy – idealnie w momencie gdy Mabika wchodził pochylony do półdystansu. Z rundy na rundę Cieślak za bardzo skupiał się na sile i nie widać było w ringu odpowiednich efektów. Rywal imponował obroną, był śliski, ale akurat tego można się było spodziewać. – Troszeczkę więcej się spodziewałem po Michale, spodziewałem się więcej luzu – komentował po piątej rundzie Saleta. Pojedynek zakończył się jednak już w szóstej odsłonie. Taylor Mabika przyklęknął dwukrotnie, pokazując, że nabawił się jakiejś kontuzji prawej ręki. Komentujący Saleta uznał, że skrupulatnie rozbijany Mabika bardziej uciekał od walki niż doznał urazu. Po obejrzeniu kilku powtórek trudno było zauważyć moment, w którym rywal Cieślaka nabawił się kontuzji.

Organizatorzy długo zastanawiali się czy co-main eventem gali ma być ostatecznie starcie Runowskiego z Syrowatką czy potyczka Ewy Piątkowskiej (15-1, 4 KO) z Różą Gumienną (0-1). Ostatecznie wybrano starcie kobiet. Szału nie było, niespodzianki także. Pierwsze dwie rundy wygrała była mistrzyni świata w boksie, szybko można było zauważyć sporą dysproporcje w pięściarskich umiejętnościach obu zawodniczek. Gumienna bardzo słabo pracowała na nogach, które przy każdej akcji zostawały w tyle, ale nadrabiała olbrzymią ambicją i zaangażowaniem, stąd na pewno urwała jedną-dwie rundy. Piątkowska walczyła za to poniżej swoich umiejętności i to nie jest jej pierwszy taki pojedynek, w ostatnim czasie walczy poniżej oczekiwań.  Pojedynek trwał pełne sześć rund. Dwaj sędziowie wypunktowali 58-56 na korzyść Piątkowskiej, na kartach ostatniego z arbitrów widniał wynik remisowy.

Pojedynek zorganizowany o kilka lat za późno, ale dalej interesował część środowiska. Przemysław Runowski (20-1, 5 KO) zdemolował Michała Syrowatkę (22-5, 7 KO) i prawdopodobnie wysłał go na sportową emeryturę. Od pierwszych chwil walki Michał nie istniał w ringu, w którym pełną kontrolę miał Runowski, a poza ringiem słychać było tylko i wyłącznie narożnik „Kosiarza”. Runowski zaczął dosyć spokojnie, nie chciał urwać głowy rywalowi, choć trzeba przyznać, że przewaga była widoczna od razu. W trzeciej odsłonie pięściarz z Ełku zaczął chwiać się po ciosach przeciwnika i było niemal pewne, że za chwilę walka może się zakończyć. Do zakończenia doszło już w czwartej rundzie. Runowski zasypywał Syrowatkę ciosami, bił szybkie kombinacje, trafiał czysto na twarz rywala i ostatecznie sędzia przerwał pojedynek po tym jak narożnik Syrowatki zdecydował go poddać. Runowski przyznał po walce, że miał problem z prawą ręką i już od drugiej rundy praktycznie jej nie używał. O urazie wiedział już przed pojedynkiem, ale jak stwierdził, nie chciał rezygnować z walki. Mamy nadzieję, że dla Michała Syrowatka był to ostatni pojedynek. Zdrowie jest najważniejsze, a mamy wrażenie, że w ostatnich miesiącach Michał stracił dużo zdrowia i nie warto, by tracił je dalej.

Łukasz Stanioch (4-0, 1 KO) zmierzył się z bardzo ambitnym i nieustępliwym Przemysławem Gorgoniem (12-7-1, 5 KO) na dystansie ośmiu rund. Tak jak się spodziewano, to był naprawdę świetny, obfity w emocje pojedynek. Tempo walki było od początku bardzo dobre. W pierwszej odsłonie Gorgoń trafił prawym sierpowym po zbyt wolnym prawym haku Staniocha. Narożnik 25-letniego Łukasza doradzał mu, aby nie był tak blisko Gorgonia i schodził z linii ciosu. Stanioch zadawał na tyle przyzwoite ciosy proste, że podchodził blisko rywala. Bardziej rozluźniony w pierwszej rundzie był jednak orgoń. Momentami Stanioch się zapominał i stał w miejscu, a Przemek instynktownie skracał dystans. W drugiej odsłonie dobre proste w wykonaniu Staniocha, zaczął dokładać do nich mocne prawe, ale chwilami za długo czekał i był podatny na kontry Gorgonia, który bardzo dobrze czuł się w półdystansie. Będący w narożniku Staniocha Karol Chabros i Michał Materla krzyczeli do niego, aby bił z większym luzem i nie wpadał w Gorgonia. Współkomentujący galę PBN Przemysław Saleta w trakcie drugiej odsłony zauważył, że Gorgoń powinien śmielej zaatakować i częściej wchodzić w półdystans, bo inaczej będzie zostawiał miejsce przeciwnikowi. Z kolei Stanioch chwilami zbyt nisko trzymał swoje ręce i robiąc krok w tył z opuszczonymi rękoma mógł nadziać się na mocniejsze ciosy ze strony Przemka. W momencie kiedy Stanioch zaczynał się ruszać, wtedy pojawiały się problemy u Gorgonia. Najlepiej Stanioch boksował w momentach, gdy bił kombinacje lewy-prawy i od razu schodził z linii ciosu. Szósta runda to popis w ringu Staniocha. 25-latek zadawał jeszcze więcej podbródkowych, rozbijał Gorgonia lewym prostym i był zdecydowanie bardziej rozluźniony niż w poprzednich odsłonach walki. Było to widoczne, że Przemek odczuwał inkasowane ciosy i wydawało się, że Stanioch znalazł receptę na zwycięstwo z Gorgoniem – Nie przysypiaj. Siódma runda, on już ledwo żyje! – mówił w narożniku przed siódmą rundą Staniochowi trener Chabros. I chyba rzeczywiście jego podopieczny przysnął, bo pod koniec walki dało się zauważyć, że więcej sił zachował podopieczny Dariusza Snarskiego, który bardzo ambitnie starał się skracać dystans i zaskakiwać Łukasza. Ostatecznie sędziowie stosunkiem „dwa do remisu” (76-76, 77-75, 77-75) przyznali zwycięstwo Łukaszowi Staniochowi.

Jan Lodzik (5-0, 1 KO) i Damian Tymosz (4-1-1, 2 KO) pokazali niezły boks. Były także nokdauny. W pierwszej odsłonie pojedynku Tymosz był szybszy i wyprzedzał Lodzika, którego ciosy były wyraźnie wolniejsze i sygnalizowane. Druga runda była już dużo bardziej wyrównana, choć jak słusznie zauważył komentujący gale Przemysław Saleta, Lodzik mając rywala przy linach powinien wydłużać akcje i być bardziej aktywny. Od trzeciej rundy przewagę uzyskał zdecydowanie Lodzik – bardzo wyraźne prowadzenie, Tymosz chwiał się po ciosach rywala. Lodzik bił wiele ciosów z prawej ręki nad opuszczoną lewą Tymosza. W piątej rundzie Tymosz po celnych uderzeniach rywala dwukrotnie był liczony przez sędziego Leszka Jankowiaka, raz po ciosie w splot słoneczny. Wydawało się, że w kolejnej odsłonie Lodzik dobije przeciwnika, ale Tymosz bardzo ambitnie starał się odwrócić losy pojedynku. W ostatnich rundach nie było już żadnego nokdaunu, w ósmej z dobrej strony pokazał się Tymosz, ale ostatecznie sędziowie jednogłośnie (77-73, 78-70, 78-72) wypunktowali zwycięstwo Jana Lodzika.

Mateusz Lis (2-1, 2 KO) skrzyżował rękawice z Maksem  Miszczenką (7-1, 3 KO) na dystansie sześciu rund. Ukrainiec pokonał Lisa przed czasem w czwartej rundzie z powodu kontuzji rywala. W pierwszej odsłonie Lis zaczął od ataków zza podwójnej gardy, często zbyt chaotycznych, stąd od razu po gongu dostał uwagę od swojego narożnika, żeby nie próbował urwać głowy rywalowi. Mateusz od drugiej odsłony miał nieco problemów z zamykaniem Miszczenki w ringu. Ukrainiec zadawał pojedyncze ciosy, ale też podejmował walkę, w jednej z akcji przepuścił lewy sierpowy Lisa i uderzył kombinację szybkich uderzeń. Lis w pewnym momencie zaczął mieć spore problemy z poruszaniem przez kontuzję nogi, której nabawił się podczas walki. Lis zachęcał Miszczenkę do ataków, szukając w tym szansy na kontrę, ale rywal nie był skłonny do ofensywy, widząc w jakim stanie jest noga Lisa. W czwartej rundzie kontuzja ambitnego Mateusza jeszcze bardziej się pogłębiła i ostatecznie sędzia Jankowiak przerwał pojedynek. Rywal Miszczenki od czasu nabawienia się kontuzji dalej walczył niezwykle ambitnie i starał się odmienić losy pojedynku.

Wcześniej w pojedynkach boksu olimpijskiego Marcel Materla wypunktował Filipa Lewandowskiego, a starcie Muhamada Ali Kharimowa z Sejfullą Ashkabovem zakończyło się remisem.

źródło: bokser.org

CORAZ LEPSZY MASTERNAK POROZBIJAŁ ARGENTYŃCZYKA ULRICHA NA GALI W ŁODZI

masternak_gala lodz

Bardzo dobrze dysponowany Mateusz Masternak (43-5, 29 KO) porozbijał i pokonał przed czasem twardego Jose Gregorio Ulricha (17-4, 6 KO) w głównym daniu gali KnockOut Boxing Night Extra w Łodzi.

Mateusz od początku boksował na lekkim pressingu. Pod koniec pierwszej rundy zmienił na moment pozycję na mańkuta, wrócił do normalnej i zaskoczył zdezorientowanego rywala mocnym lewym sierpowym. Gdy Argentyńczyk podniósł ręce, skarcił go od razu lewym hakiem w okolice wątroby. Po przerwie Ulrich w myśl zasady, że najlepszą obroną jest atak, próbował przejść do ofensywy, jednak Mateusz albo zbierał jego akcje na blok, albo je przepuszczał i wtedy kontrował. Były mistrz Europy w trzeciej odsłonie rozbijał przeciwnika mocnym lewym dyszlem, koncentrując się potem w półdystansie na obijaniu tułowia oponenta. Wrocławianin długo nie mógł znaleźć rytmu w czwartym starciu, aż w końcu trafił prawym podbródkowym. Gdy zobaczył, że to dobra broń na nisko schodzącego Argentyńczyka, jeszcze dwa razy złapał go na taką samą akcję. Dwadzieścia sekund przed końcem piątej rundy Mateusz wyprzedził rywala w akcji prawy na prawy, lekko nim zachwiał, ale Ulrich okazał się naprawdę twardym i ambitnym zawodnikiem. W szóstym starciu Polak zaskoczył Argentyńczyka dla odmiany lewym sierpowym, a gdy ten ruszył oddać, wciągnął go jeszcze na mocną kontrę z prawej ręki. Masternak wyszedł po przerwie na siódmą rundę po swoje. Od razu wydłużył serię do kilku mocnych bomb, a gdy Ulrich przyklęknął w narożniku, sędzia bez zbędnego liczenia przerwał nierówny pojedynek.

Kolejne zwycięstwo do bilansu dopisał Marek Matyja (18-2-2, 8 KO), który pokonał Czecha Ondreja Buderę (13-18-1, 8 KO). Pojedynek odbył się w limicie wagi cruiser i był jednostronnym widowiskiem. Matyja od początku robił swoje, zaznaczając przewagę siły i techniki. Pracował lewą ręką i starał się dokładać do niej różne uderzenia. Nie olśniewał, ale spokojnie kontrolował pojedynek. W ataku radził sobie przeciętnie, za to jak zwykle mało przyjmował, prezentując szczelną obronę. Jeśli chodzi o efektowne akcje, to w trzeciej i czwartej rundzie Czech był wyraźnie zraniony po dobrych ciosach na dół, obrywał też lewym sierpowym na głowę i prawym prostym. Mimo wszystko próbował i kilka razy zaskoczył Matyję. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali jednogłośnie dla Polaka – 60:54 i dwa razy 59:55. W przyszłym roku Marek może mieć sporo ciekawych propozycji (mówi się m.in. o walce z Mateuszem Trycem, a także o możliwościach walk wyjazdowych) i wydaje się, że możemy go zobaczyć w kilku ciekawych walkach z zawodnikami europejskiej klasy. Tego przynajmniej sobie i Markowi życzymy.

W pojedynku rozgrywanym w wadze średniej Kamil Gardzielik (11-0, 3 KO) pokonał wysoko na punkty Nikaraguańczyka Davida Bency’ego (14-19-1, 4 KO). Gardzielik od początku kontrolował mniejszego rywala lewym prostym i zaskakiwał go co jakiś czas ciosami z prawej ręki. Czasem prawym prostym na górę, czasem prawym na dół, a czasem prawym podbródkowym. Dobrze pracował na nogach i szybko narzucił swój styl. W drugim starciu nadal robił swoje, ale brakowało mocniejszego zaakcentowania przewagi, a jego ciosy jakby nie miały odpowiedniej wymowy. Prawy podbródkowy w trzeciej odsłonie był początkiem nieco lepszego okresu w wykonaniu Polaka. Prawa ręka coraz częściej dochodziła do celu, a rywal był kompletnie bezradny. Oprócz rzucanych raz na jakiś czas obszernych prawych i stosunkowo lekkich prawych prostych nie miał właściwie żadnych argumentów w ataku, choć Kamil również – mimo wyraźnej dominacji – nie zachwycał. Trafiał często ciekawymi kombinacjami, jednak nie mógł wykrzesać iskier. Podopieczny Andrzeja Liczika zerwał się do ostrzejszego ataku w końcówce szóstej rundy, gdy huknął konkretnym prawym, ale nie zdołał dokończyć roboty. Do końca walki obraz sytuacji w ringu już się nie zmienił, po ostatnim gongu sędziowie punktowali trzy razy 80:72 – wszyscy dla Gardzielika.

Jeden z najciekawszych polskich prospektów, rywalizujący w kategorii super średniej Kamil Bednarek (6-0, 3 KO) pokonał jednogłośnie na punkty Czecha Tomasa Bezvodę (8-14, 5 KO). Polak od początku dobrze pracował prawym prostym, podwajał go i potrajał, a wkrótce dołożył lewy podbródkowy. Dobrze pracował na nogach i kontrolował pojedynek ze starającym się atakować rywalem. Bezvoda kilka razy trafił, ale nie mógł poważnie zagrozić Bednarkowi. Kamil zwiększył tempo w drugiej rundzie i szukał coraz mocniejszych rozwiązań. Czech był zraniony po ciosie na dół, ale za chwilę sam trafił mocnym prawym przy linach. Bednarek wydłużył serie i zaczął nacierać, ale Bezvoda pokazał twardość i przyzwoite umiejętności. W trzecim starciu Polak skupił się na wywieraniu aktywnej presji i całkowicie już panował między linami, a w czwartej rundzie ranił Czecha raz po raz ciosami na dół i na górę. Złapał luz i jego pomysłowe kombinacje mogły się podobać. Szóste starcie również było popisem Polaka, Bezvoda było liczony i ledwo dotrwał do końca, ale warto oddać szacunek dzielnemu Czechowi. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 60:54 i dwa razy 60:53 – wszyscy dla Bednarka.

W walce otwierającej transmisję zwycięstwo odniósł Maks Hardzeika (9-0, 4 KO). Białorusin zdominował w każdym elemencie doświadczonego Adama Grabca (8-33, 1 KO), który nie był w stanie przeciwstawić się przewadze siły, szybkości i techniki rywala. Białorusin zmieniał płaszczyzny ataku, nieźle pracował na nogach i w piątej rundzie przygotował sobie kończącą pojedynek akcję. Mocny prawy i reakcja weterana z Żor sprawiły, że sędzia przerwał walkę i ogłoszono zwycięstwo Hardzeiki przed czasem.

Rafał Wołczecki (2-0, 2 KO) słynie z mocnego uderzenia i potwierdził swoją reputację na dzisiejszej gali w Łodzi, szybko odprawiając Nikaraguańczyka Nelsona Altamirano (10-38-3, 6 KO). Polak zaczął od lewego prostego na dół, a potem zrzucał bomby – najpierw na korpus, a potem na górę. Skontrował potężnym prawym, a chwilę później trafił kolejnym soczystym uderzeniem i rywal był liczony. Pozbierał się, ale po lewym sierpowym znów padł, a następnie został zahaczony następnym mocnym ciosem i był liczony po raz trzeci. Sędzia Arkadiusz Małek nie przerwał jednak walki. Koniec nastąpił w drugim starciu, gdy lewy sierpowy posłał Altamirano na deski po raz czwarty. Kiedy Wołczecki trafił chwilę później podbródkowym, przeciwnik znów zwijał się z bólu. Sędzia zaczął liczyć, ale w końcu zdecydował się na przerwanie.

Konrad Kaczmarkiewicz (1-0, 1 KO), należący do krajowej czołówki wagi ciężkiej w boksie olimpijskich, zbił parę kilogramów i już jako półciężki udanie zadebiutował w gronie zawodowców. Walka bez większej historii. Inny debiutant – Bartłomiej Włodarczyk, poległ w końcówce pierwszej rundy. Wcześniej Jan Czerklewicz (4-1, 1 KO) zastopował w trzecim starciu Przemysława Biniendę (2-29, 2 KO), a Bartłomiej Szczęsny (2-0) wypunktował twardego journeymana Artsioma Czarniakiewicza (3-29, 3 KO).

źródło: bokser.org

ME KADETEK: TRADYCJA ZACHOWANA. OLIWIA CZERWIŃSKA MISTRZYNIĄ STAREGO KONTYNENTU

meSofia2020

Pięć medali, w tym 1 złoty, 2 srebrne i 2 brązowe przywiozą ze sobą z Sofii reprezentantki Polski kadetek w boksie, które rywalizowały w zakończonych dzisiaj Mistrzostwach Europy. Najwięcej radości przyniosło finałowe zwycięstwo Oliwii Czerwińskiej (75 kg) z Serbką Zeljaną Amidzić. Dzielnie o prymat na Starym Kontynencie walczyły również Juliana Rutkowska (63 kg) i Weronika Bochen (+80 kg) ale obie musiały uznać wyższość swoich rywalek - Evy Nikitiny z Rosji oraz Marii Boticy z Rumunii. Brawa dla naszych młodych zawodniczek i ich trenerów Tomasza Winiarskiego i Krzysztofa Góreckiego.

Dodajmy, że przed rokiem w Gałaczu złoty medal ME kadetek wywalczyła Zofia Stachowiak (70 kg), srebrny Barbara Marcinkowska (75 kg), zaś na najniższym stopniu podium stały Julia Szeremeta (50 kg) i Nikola Prymaczenko (54 kg). Z kolei dwa lata temu, podczas ME w Anapie cieszyliśmy się z dwóch tytułów mistrzowskich – Zofii Stachowiak (70 kg) i Darii Parady (75 kg), dwóch wicemistrzyń Europy – Martyny Jancelewicz (80 kg) i Oliwii Toborek (+80 kg) oraz brązowego medalu Karoliny Ampulskiej (52 kg).

ME KADETÓW W SOFII: BRĄZOWY MEDAL DLA NIKOLASA PAWLIKA

mme15_ring

Z jednym brązowym medalem wrócą do kraju reprezentanci Polski, którzy w Sofii rywalizowali w Mistrzostwach Europy Kadetów. Życiowy sukces odniósł wczoraj błyskotliwy Nikolas Pawlik (46 kg), który dotarł do półfinału turnieju, w którym zdaniem piątki sędziów był słabszy od zawodnika gospodarzy, Kristyana Tsvetanova. Niestety do strefy medalowej nie zdołał awansować Nikodem Szafarz (50 kg) przegrywając w sobotę w ćwierćfinale jednogłośnie na punkty (0-5) z Ukraińcem Maksymem Rudykiem.

W sumie reprezentanci Polski, prowadzeni przez trenerów Krzysztofa Szota i Emina Huseynova, stoczyli 9 walk, z których wygrali 2 (Pawlik i Szafarz) i 7 przegrali, zdobywając jeden brązowy medal. Przypominamy dla porównania, że przed rokiem kadrowicze prowadzeni przez trenerów Krzysztofa Szota i Ludwika Buczyńskiego stoczyli podczas ME w Gałaczu 13 walk (2 wygrali i 11 przegrali), zaś w 2018 r. na ME w Anapie młodzi Polacy stoczyli 10 walk, wygrywając tylko 1.

ME KADETEK W SOFII: W ŚRODĘ TRZY SZANSE NA ZŁOTO DLA BIAŁO-CZERWONYCH

meSofia2020

Podczas rozgrywanych w Sofii Mistrzostw Europy Kadetek poznaliśmy dzisiaj komplet finalistek. Do decydujących o tytule mistrzowskim pojedynków awansowały także trzy reprezentantki Polski: Juliana Rutkowska (63 kg), Oliwia Czerwińska (75 kg) i Weronika Bochen (+80 kg). Pierwsza pokonała jednogłośnie na punkty (5-0) Ukrainkę Mariyą Fontovą (Ukraina), druga w takim samym stosunku wypunktowała Rumunkę Marię Cimpoeru, zaś trzecia rozbiła przez RSC w 3. starciu Litwinkę Kamile Aglinskaite.

Z brązowymi medalami powrócą do kraju Aleksandra Kożak (48 kg), która przedwczoraj została pokonana na punkty (0-5) przez Rosjankę Alenę Tremasovą i Kinga Rewińska (66 kg), która dzisiaj nie sprostała (1 RSC) Veronice Nakota z Ukrainy. W uzupełnieniu dodajmy, że nasza finalistka, Weronika Bochen w ćwierćfinale sprawiła miłą niespodziankę pokonując na punkty faworyzowaną Rosjankę Marinę Semenovą.

W ćwierćfinałach swój udział w turnieju zakończyły ponadto Natalia Graś (54 kg), która przegrała na punkty (0-5) z Ariną Vostrikovą (Rosja) oraz Sandra Lipińska Pupka (70 kg), którą odprawiła przed czasem (1 RSC) inna Rosjanka Zukhro Umarbekova.

Jutro czekają nas zatem emocje w trzech walkach finałowych. Juliana Czerwińska skrzyżuje rękawice z Rosjanką Evą Nikitiną, Oliwia Czerwińska z Serbką Zeljana Amidzić, zaś Weronika Bochen z Rumunką Maria Boticą.