Tag Archives: Robert Talarek

GALE ZAWODOWE W POLSCE: LUTY 2023. STĘŻYCA I NOWY DWÓR MAZOWIECKI

gloves 01

11 LUTEGO 2023 ROKU [STĘŻYCA, ROCKY BOXING NIGHT]

Szybka robota w wykonaniu Kacpra Meyny (10-1, 6 KO), który już w pierwszej rundzie rozbroił Jakuba Sosińskiego (8-2-1, 3 KO), broniąc tytułu mistrza Polski wagi ciężkiej. Pięściarz z Kościerzyny już od samego początku polował na oponenta lewym prostym. Po trzydziestu sekundach natarcie Sosińskiego, który nadział się na kontrujący prawy sierp Meyny. Mistrz Polski poczuł krew, ruszając do ataku obszernymi sierpami na górę i dół, na które sosnowiczanin nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Koniec nastąpił na pół minuty przed końcem, gdy 23-latek zalał Sosińskiego serią ciosów, zmuszając sędziego Bubaka do interwencji.

Wcześniej Dominik Harwankowski (11-0, 2 KO) pokonał w walce wagi lekkiej Piotra Gudla (10-9-1, 1 KO). Harwankowski drugiej rundzie ciosem z prawej ręki rzucił weterana polskiej sceny na deski, potem kontrolował potyczkę ciosami prostymi, ale w szóstej odsłonie dostał ostrzeżenie za bicie w tył głowy. W siódmej dla odmiany to Gudel został napomniany odjęciem punktu, on za wpadanie głową w półdystans. Po ostatnim gongu musiało wyjść sędziom 79:70. I dwóm tak wyszło, trzeci w jakiś sposób znalazł dwie rundy dla Piotrka (77:72).

Kajetan Kalinowski (5-1, 4 KO) zaczął misję pod tytułem waga półciężkiej. Tryumfator turnieju Każyszki w kategorii cruiser zdecydował się zejść w dół. Ale stopniowo. Dziś wystąpił w umownym limicie 86 kilogramów, następnym razem zejdzie o kolejne 3-4 kilogramy i dopiero wtedy postara się wejść na limit 79,4. Naprzeciw niego stanął Damian Smagieł (1-5), lecz nie wyszedł nawet poza pierwszą rundę. Kalinowski szybko rzucił go na deski lewym sierpowym na szczękę z doskoku, potem Kajetan jeszcze trzy razy przewracał rywala i pojedynek zatrzymano.

„Piórkowy” Maciej Jóźwik (4-0, 1 KO) pewnie pokonał Michaiła Soloninkiniego (10-26-1, 5 KO). Znany z ringów olimpijskich Maciek zachwiał rywalem w drugiej rundzie lewym sierpowym, kontrolował pojedynek, a gdy Gruzin w ostatniej, czwartej odsłonie, nieco się otworzył i odważniej zaatakował, Polak złapał go na kilka kontr i ostudził jego zapał. Po ostatnim gongu pewne 3x 40:36.

Występujący w wadze ciężkiej Artur Bizewski (6-0, 3 KO) hakami na korpus w drugiej rundzie dwa razy doprowadził grubego Davita Gogiszwilego (18-17, 12 KO) do nokdaunu. Za drugim razem Gruzin dał się wyliczyć do dziesięciu.

25 LUTEGO 2023 ROKU [NOWY DWÓR MAZOWIECKI, BABILON BOXING SHOW]

Blisko dwa lata po pierwszej walce, Łukasz Stanioch (9-1, 1 KO) znów okazał się lepszy od Roberta Talarka (27-17-3, 18 KO). Teoretycznie pięściarz ze Szczecina znów zdominował walkę, jednak twardy górnik postawił chyba wyżej poprzeczkę niż w pierwszej potyczce. Po ośmiu solidnych rundach werdykt brzmiał 78:74 na korzyść Staniocha.

Wcześniej Damian Tymosz (7-2-1, 4 KO) posłał w drugiej rundzie Anatoli Conopliova (2-2, 1 KO) na deski lewym hakiem w okolice wątroby. W trzeciej ta sama akcja i drugi nokdaun. Trzecie liczenie po lewym sierpowym na górę. Mołdawianin wrócił lepszą czwartą odsłoną, jednak w piątej po raz czwarty przyklęknął, znów po lewym haku na korpus, i było po wszystkim.

Z kolei w bokserskim debiucie dobijający do czterdziestki Rafał Dudek (0-0-1), ceniony kickbokser, zremisował po czterech ciekawych rundach (38:38) walki w półdystansie z Artjomem Rażikiem (1-0-1).

źródło: bokser.org

GALE ZAWODOWE W POLSCE: PAŹDZIERNIK 2022. OD KARLINA DO ZAKOPANEGO

masternak_gala lodz

1 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [KARLINO, ROCKY BOXING NIGHT]

Efektownie wypadł występ Mateusza Polskiego (3-0, 3 KO) przed własną publicznością w Karlinie. Były medalista Mistrzostw Europy i Igrzysk Europejskich już w pierwszej rundzie odprawił Adam Ngange (20-8-2, 13 KO). Tym samym Mateusz sięgnął po tytuł zawodowego mistrza Polski kategorii junior półśredniej. Wcześniej występujący w wadze ciężkiej Kacper Meyna (9-1, 5 KO) pokonał Michała Bańbułę (13-35-5) przez techniczny nokaut po trzeciej rundzie. Niemal równo rok temu też wygrał Kacper, ale na dystansie ośmiu rund.

Robiący systematyczne postępy Karol Welter (12-1, 3 KO) pokonał Evandera Riverę (7-1-1, 3 KO) jednogłośną decyzją sędziów – 77:75, 78:74, 77:75, a Radomir Obruśniak (7-1, 2 KO) odprawił Cosmasa Chekę (27-15-7, 7 KO). Sędziowie punktowali 79:73 i dwukrotnie 78:74. Kajetan Kalinowski (4-1, 3 KO) udanie powrócił po pierwszej porażce w karierze. Zwycięzca turnieju kategorii cruiser pokonał Jiriego Svacinę (15-55, 4 KO). Od początku jedynym pytaniem było, czy Kajetan, który sparował w ramach przygotowań między innymi z Michałem Cieślakiem, wygra to na punkty, czy przed czasem. Ostatecznie przeboksował na dystansie sześciu rund i zwyciężył jednogłośnym werdyktem 60:54. Wcześniej Dominik Harwankowski (10-0, 2 KO) zanotował jubileuszową wygraną, punktując równie wysoko Yona Segu (20-12-2, 6 KO). Szybko sprawę załatwił z kolei „ciężki” Artur Bizewski (5-0, s KO), który już w pierwszym starciu odprawił Andrasa Csomora (18-36-2, 14 KO).

1 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [BIELSKO-BIAŁA, BABILON BOXING SHOW]

Nieaktywny od czterdziestu miesięcy Khoren Gevor (35-10, 17 KO) ostro wszedł w walkę, a gdy siły zaczęły go opuszczać, po przypadkowym zderzeniu głowami pękł mu łuk brwiowy. I to zagwarantowało mu wygraną nad Łukaszem Staniochem (9-1, 2 KO). Tak naprawdę trudni jednoznacznie stwierdzić, czy pięściarz ze Szczecina zdołałby odrobić straty, z pewnością jednak były mistrz Europy zaczął powoli spuszczać z tonu. Podliczono karty i dwóch sędziów miało w tym momencie na swoich kartach prowadzenie Gevora. Zasłużenie…

Wcześniej Łukasz Pławecki (5-0-2, 3 KO) przełamał Mateusza Lisa (3-2, KO), który poddał się w siódmej rundzie. Mając jednocześnie zastrzeżenia do pracy sędziego Bubaka. Nie udał się też rewanż Damianowi Kiwiorowi (9-5-1, 1 KO). Pablo Mendoza (12-12, 12 KO) od początku wciągnął go w ringową wojnę, a że arsenał był po jego stronie, w wymianach jego ciosy robiły coraz większe wrażenie. W końcówce szóstej rundy arbiter Arek Małek po liczeniu postanowił przerwać nierówny bój.

1 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [LUBLIN, KNOCKOUT BOXING NIGHT 24]

W walce wieczoru KnockOut Boxing Night 24 w Lublinie dobrze dysponowany Michał Cieślak (23-2, 17 KO) przełamał i znokautował Krzysztofa Twardowskiego (9-4, 6 KO). Bombardier z Radomia od razu ostro wszedł w walkę. Twardowski jednak przepuszczał jego ataki bądź szybko klinczował. Michał w drugiej rundzie zmienił nieco taktykę, poczekał na rywala i wciągał go w akcje cios na cios. W trzecim starciu dwukrotny pretendent do tytułu mistrza świata wagi junior ciężkiej najpierw zalał się krwią po przypadkowym zderzeniu głowami. Ale pęknięty łuk brwiowy tylko go rozsierdził jeszcze bardziej. Michał trafił mocnym jabem, poprawił krótkim prawym sierpem i Twardowski po raz pierwszy przyklęknął. Za moment mocny prawy podbródek i mieliśmy drugi nokdaun. Na szczęście dla Krzyśka za moment zabrzmiał gong na przerwę. W czwartej odsłonie Cieślak utrzymywał przewagę, bił sierpami na górę, ale walkę skończył w rundzie piątej ładnym lewym hakiem w okolice wątroby. Nokaut!

W pierwszej ósemce w karierze Rafał Wołczecki (7-0, 4 KO) pokonał twardego journeyama Pavla Semjonova (26-23-2, 10 KO). Rafał w swoim stylu szukał półdystansu, boksując zza podwójnej, szczelnej gardy. A rywal podjął rękawicę. Z jednej strony wrocławianin pokazał mądry, wyważony boks, z drugiej brakowało trochę zmiany tempa i przyśpieszeń. W piątej rundzie Wołczecki kilka razy trafił mocnym lewym hakiem pod prawy łokieć. W szóstej dołożył do tego prawy sierpowy. W pewnym momencie trafił lewym sierpowym, ale poślizgnął się i nie ponowił akcji, gdy rywal był lekko naruszony. Pojedynek potrwał pełne osiem rund. Po ostatnim gongu sędziowie jednomyślnie wskazali na Wołczeckiego – 78:74 i dwukrotnie 80:72.

Mniej doświadczony Jan Czerklewicz (9-1, 2 KO) pokonał stosunkiem głosów dwa do remisu Marka Matyję (20-4-2, 9 KO). Po pierwszej, jeszcze w miarę spokojnej rundzie, od drugiej zaczął się fajny spektakl. Najpierw kilka razy lewym sierpem trafił Czerklewicz. W trzeciej i czwartej rundzie Matyja zaczął wciągać go na swój bezpośredni prawy. Wydawało się, że pięściarz z Oleśnicy zaczyna zyskiwać przewagę, tymczasem Janek w piątej odsłonie wydłużył serie i ciekawymi kombinacjami, kończonymi często prawym podbródkiem, wrócił do gry. Kolejne minuty były zacięte. Jeśli jeden trafił, drugi od razu starał się odpowiedzieć. Przed ostatnią odsłoną nikt nie mógł być niczego pewnym. Lepiej zaczął ją Matyja, który trafił lewym sierpowym, ale Czerklewicz zrewanżował się mu bombą z prawej ręki. Sędziowie punktowali dwa do remisu 76:76, 77:75 i 79:73 – zwycięzcą został ogłoszony Jan Czerklewicz.

Zwycięstwa do swoich rekordów dopisali Kamil Szeremeta (23-2-1, 7 KO) oraz Mateusz Wojtasiński (3-0, 1 KO). Młody wrocławianin od początku zdominował Sylwestra Ziębę (1-3), nękał go konsekwentnie ciosami na korpus i jedyne z czego może być zły to fakt, iż pomimo czterech nokdaunów nie udało się skończyć rywala przed czasem. Ale werdykt – 3x 40:32 najlepiej oddaje obraz tej potyczki. Z kolei Kami – były mistrz Europy wagi średniej, trochę męczył się z ambitnym Władysławem Gelą (12-5, 7 KO), ale cały czas kontrolował pojedynek. Przed ostatnią, ósmą rundą sędzia Grzegorz Molenda zastopował potyczkę. Zawodnik z Ukrainy co prawda protestował, lecz chwilę wcześniej wymiotował w swoim narożniku, a jego trener dał znać sędziemu, że poddaje swojego zawodnika.

8 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [RUDA ŚLĄSKA, SILESIA BOXING]

Przeciętnie dysponowany Robert Talarek (27-15-3, 18 KO) zanotował drugie tegoroczne zwycięstwo. Naprzeciw niego stanął Thodoris Ritzakis (4-4-1). I od początku zaczął zapychać lepszego technicznie, za to dziwnie ospałego górnika. Talarek miał swoje przebłyski, kilka razy wciągnął przeciwnika na kontrę, lecz w jego boksie brakowało błysku i agresji. Po ośmiu rundach sędziowie wskazali na wygraną Talarka 77:75, 77:75 i 78:74.

Damian Knyba (9-0, 5 KO) po raz pierwszy zaboksował na dystansie ośmiu i pokonał doświadczonego journeymana Konstantina Dowbiszczenkę (9-11-1, 6 KO). Od początku kontrolę nad rywalem zyskał Polak, który ustawiał go sobie lewym prostym. Dużo ruszał się na nogach, co miało dobre i słabsze strony. Plusem było to, że unikał ciosów rywala. Minusem fakt, że uderzając w ruchu jego ciosy traciły na mocy. Można się również przyczepić do małej ilości ciosów na korpus, ale podopieczny Piotra Wilczewskiego coraz więcej widzi w ringu, zaczyna celować i nie bije już bezsensownie na gardę, co zdarzało się mu choćby rok temu. Przeciwnik myślał przede wszystkim o obronie, więc ciężko było go trafić czymś czystym, ale gdy tylko zaatakował, Damian potrafił wejść w tempo i skontrować. W szóstej rundzie Knybę złapał kryzys, a Dowbiszczenko wyczuł swoją szansę i podkręcił tempo. Dobra nauka na przyszłość. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 78:74, 77:75 i 79:73 – wszyscy na korzyść Knyby.

Wcześniej Ioannis Evmorfiadis (2-0, 1 KO) po raz drugi pokonał Dawida Turka (0-2-1), tym razem przez TKO w trzeciej rundzie. Poniżej oczekiwań wypadł Witold Lisek (4-0, 2 KO), który wygrał z Athanasiosem Droutsasem (0-2), ale dziś nie olśnił. Tak jak jeden z sędziów, któremu wyszedł remis 38:38. Na dwóch pozostałych kartach 40:36. Polak rzeczywiście wygrał wszystkie cztery rundy, ale w ringu było więcej chaosu niż boksu.

22 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [ŚWIERADÓW ZDRÓJ, MB BOXING NIGHT 14]

Absurdalnie zakończyła się gala MB Boxing Night 14. Najpierw ogłoszono zwycięstwo Artjomsa Ramlavsa (15-2, 8 KO), ale za moment to ręka Damiana Wrzesińskiego (26-2-2, 7 KO) powędrowała w górę. Początek walki równy, momentami chaotyczny. Żaden z zawodników nie potrafił zbudować większej przewagi. W piątej rundzie Łotysz posłał „Wrzosa” na deski, ale to tylko zmotywowało Polaka, który w kolejnych starciach zaczął boksować znacznie lepiej. Gdy zabrzmiał ostatni gong, obaj w napięciu oczekiwali na werdykt. A ten był jednomyślny na korzyść Ramlavsa. Problem w tym, że sędziowie zaczęli zgłaszać swoje uwagi, bo okazało się, że supervisor po prostu źle podliczył punkty. Wtedy zaczęła się mała awantura w ringu. Promotor Grabowski wyrywał Łotyszowi pas, promotor Borek starał się obozowi Łotysza coś tłumaczyć, supervisor przepraszał i brał winę na siebie, ale niesmak z pewnością pozostanie. Ostatecznie okazało się, że na kartach sędziów nieznacznie wygrał Damian – 96:93 i dwukrotnie 95:94.

Pół minuty trwała walka Łukasza Wierzbickiego (22-1, 8 KO). Pan Frank Rojas (25-6, 24 KO) najpierw nie popisał się przed walką, a teraz w ringu. Ale oddajmy Łukaszowi to co jego. Rojas nie zrobił wagi półśredniej, potem nie zrobił umownej granicy, a dziś w południe przekroczył trzeci umówiony limit. Łukasz natomiast ukarał go za to wszystko szybką „czasówką”. Już w pierwszej akcji Wierzbicki trafił lewym sierpowym. Rywal cofnął się na liny, tam zainkasował kolejny lewy sierp, a gdy zawisł na linach, Polak dobił go jeszcze jednym ciosem z lewej ręki. Nokaut.

Debiutujący na zawodowym ringu Sebastian Wiktorzak (1-0, 1 KO), jedna z gwiazd naszej reprezentacji, pobił Eduarda Vaisę (4-1, 1 KO). Pięściarz ze Szczecina, ćwierćfinalista zeszłorocznych Mistrzostw Świata, od początku zmieniał pozycję i szukał luki w obronie rywala. W połowie drugiej rundy zranił go lewym hakiem w okolice wątroby, ponowił akcję przy linach i po kolejnym ciosie na korpus było po wszystkim.

Wcześniej Arkadiusz Zakharyan (3-0, 1 KO) kontrolował w pierwszej połowie potyczkę z Paulem Peersem (2-3, 2 KO), potem nieco opadł z sił, ale dowiózł wygraną do końca. Po gongu kończącym szóste starcie sędziowie punktowali na korzyść Polaka 58:56 i dwukrotnie 59:55.

28 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [RZYM]

Ewelina Pękalska (6-1) przegrała w Rzymie jednogłośnie na punkty z mistrzynią Europy (EBU) wagi super muszej – Stephanie Silvą (7-0). Włoszka od pierwszej rundy imponowała przede wszystkim mądrą pracą lewą ręką i precyzją swoich akcji. Zachowywała przy tym sporą aktywność. 35-letnia Polka miała swoje momenty, ale jej zrywy były mało efektywne. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 97-93 i dwa razy 98-92 – wszyscy na korzyść 27-letniej Włoszki.

29 PAŹDZIERNIKA 2022 ROKU [ZAKOPANE, KNOCKOUT BOXING NIGHT 25]

Koncertowo zaboksował Mateusz Masternak (47-5, 31 KO), pewnie pobił niepokonanego dotąd olimpijczyka Jasona Whateleya (10-1, 9 KO) i nabył prawa pretendenta do tytułu mistrza świata wagi junior ciężkiej. Federacja IBF uznała ten pojedynek za oficjalny i ostateczny eliminator. Stawka więc była ogromna. Ale poza pierwszą rundą, gdy Whateley dwukrotnie złapał Polaka prawym krzyżowym, cała reszta potyczki wyraźnie na konto i korzyść byłego mistrza Europy. Od trzeciego starcia Mateusz regularnie kąsał Australijczyka lewym prostym, podbijając mu szybko oko. Od czwartej rundy dołożył do tego lewy sierpowy i lewy hak pod prawy łokieć. Przewaga wzrastała. Od szóstej rundy, gdy „Master” zaczął wydłużać kombinacje, jedyne pytanie brzmiało, czy ambitny Whateley dotrwa do ostatniego gongu? W siódmej rundzie Australijczyk był liczony, niemal równo z gongiem kończącym dziewiątą odsłonę „pływał” zamroczony po prawym sierpowym, ale pokazał „cohones” i wytrzymał do końca. Po ostatnim gongu sędziowie jednogłośnie wskazali na Masternaka – 117:110, 118:109 i 119:108. Whateley pobity, teraz pora na mistrza – Jai Opetaię (22-0, 17 KO).

Duża, przykra niespodzianka. Niepokonany dotąd Mateusz Tryc (14-1, 7 KO) poległ z niedocenianym, a mocno bijącym Leonardem Carrillo (16-4, 15 KO). Pierwsza runda nie zapowiadała katastrofy. Mateusz zapychał rywala na liny, bił w półdystansie i wygrał pierwsze trzy minuty. Ale już na początku drugiej rundy zainkasował lewy sierpowy. Tryc nie wyciągnął wniosków, Kolumbijczyk kilka sekund później strzelił raz jeszcze lewym sierpem, trafił w okolice czoła i zupełnie odciął Polaka. Nokaut!

Po długiej przerwie Krzysztof Włodarczyk (61-4-1, 41 KO) długo wchodził na swoje obroty, ale jak już w końcu złapał rytm, to zobaczyliśmy starego dobrego „Diablo”. Śliski Cesar Hernan Reynoso (17-18-4, 8 KO) długo sprawiał kłopoty swoją ruchliwością byłemu dwukrotnemu mistrzowi świata. Cały czas zmieniał pozycję, dużo pracował na nogach i dobrze amortyzował ciosy. A Krzysiek czekał, jakby pewny swego, choć z lepszymi rywalami to może okazać się złudne. Rywal z czasem trochę opadł z sił, a wtedy Włodarczyk – konkretnie w szóstej rundzie, trafił prawym podbródkowym, posyłając przeciwnika na deski. Za moment znów prawy podbródkowy i drugi nokdaun. Kilkanaście sekund później „Diablo” poprawił lewym sierpowym, Argentyńczyk po raz trzecie wylądował na deskach, a z jego narożnika poleciał ręcznik na znak poddania.

Adam Balski (17-2, 10 KO) efektownie i szybko powrócił po ciężkiej, przegranej nieznacznie walce z Babiciem i przed momentem rozbił na ringu w Zakopanem Nicolasa Holcapfela (12-10, 10 KO). Pojedynek bez większej historii, zakończył się już po dwóch minutach. Po rozpoznawczej minucie pięściarz z Kalisza po lewym prostym huknął prawym sierpowym za rękawicę w okolice ucha i rzucił rywala na deski. Zamroczony Słowak powstał z trudem na osiem, ale za moment przewrócił się po lewym prostym i walkę zastopowano.

Laura Grzyb (8-0, 3 KO) z kolejną dobrą walką. Polka w dobrym stylu pokonała niezwyciężoną dotąd Marian Herrerię (3-1). Dobrze pracująca na nogach „Grzybowa” lepiej dystansowała niż rywalka. Hiszpanka miała swoje momenty, ale generalnie pojedynek pod dyktando Polki. Szczególnie wtedy, gdy wydłużała kombinację do 3-4 ciosów. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść Laury 77:75, 78:74 i 80:72.

źródło: bokser.org

GALE ZAWODOWE W POLSCE: LISTOPAD 2021. OD RUDY ŚLĄSKIEJ DO OSTROŁĘKI

diablo01

5 LISTOPADA 2021 ROKU [SILESIA BOXING SHOW, RUDA ŚLĄSKA]

W Rudzie Śląskiej między linami pokazało się dwóch znanych i naprawdę dobrych polskich pięściarzy – Norbert Dąbrowski (24-9-2, 11 KO) oraz Robert Talarek (25-14-3, 16 KO).

Problem w tym, że sparingi mieli pewnie trudniejsze niż dzisiejszych rywali. Nie mogło się to więc skończyć inaczej. „Noras” pokonał w czwartej rundzie Przemysława Biniendę (2-31, 2 KO), który obchodził swój mały „jubileusz” – trzydziestą porażkę z rzędu! Z kolei najmocniej bijący górnik w naszym kraju (no może obok Pawła Czyżyka…) – Talarek, zastopował w drugiej odsłonie George Aduaszwilego (19-39-2, 8 KO). Seria Gruzina jest mniej okazała – to dopiero jedenasta porażka z rzędu, za to wszystkie jedenaście przegrał przed czasem.

6 LISTOPADA 2021 ROKU [GIA 3, NOWY SĄCZ]

W daniu głównym gali GIA 3 w Nowym Sączu jubileuszowe zwycięstwo zanotował Krzysztof Włodarczyk (60-4-1, 40 KO), który odprawił Maximiliano Jorge Gomeza (29-6, 13 KO).

„Diablo” zrzucił z siebie rdzę w lipcu i dziś od początku ruszył do ataku, z czym różnie bywało w ostatnich walkach. Tuż przed końcem pierwszej rundy po lewym haku na korpus uderzył mocnym lewym sierpowym na górę. To ostudziło zapał Argentyńczyka, który w drugiej odsłonie skoncentrował się tylko na defensywie i ucieczce. W trzeciej były dwukrotny mistrz świata wagi junior ciężkiej przewrócił rywala krótkim lewym sierpowym w półdystansie. W czwartym starciu Włodarczyk odwrócił kolejność, najpierw postraszył lewym na górę, po czym strzelił lewym hakiem w okolice wątroby. Zapiekło i Gomez musiał przyklęknąć. Argentyńczyk dotrwał jeszcze do gongu, jednak do piątej rundy już nie wyszedł.

Wcześniej miejscowy Łukasz Pławecki (3-0-1, 1 KO) zremisował z Radoslavem Estocinem (8-2-1, 3 KO) ze Słowacji na dystansie sześciu rund.

Kamil Gardzielik (14-0, 3 KO) zakończył walkę z jednym okiem, ale wygrał z Nicolasem Luque Palaciosem (12-9-1, 1 KO). W pierwszej rundzie wydawało się, że Kamil samym lewym prostym uprzykrzy rywalowi życie, ten jednak wrócił do gry w drugiej odsłonie, przebijając się dwa razy przez gardę prawym sierpowym. Potem rundy wygrywał Gardzielik, choć pojedyncze udane akcje Argentyńczyka sprawiły, że prawa powieka zaczęła puchnąć. Podopieczny Andrzeja Liczika podkręcił tempo w siódmym starciu, do swojego arsenału dodał kilka mocnym ciosów na korpus, a musiał się śpieszyć, gdyż prawe oko miał już prawie zamknięte. Sprawa się komplikowała, Palacios radził sobie coraz odważniej i po ostatnim gongu walka okazała się ciasna na kartach punktowych – 98:92 i dwukrotnie 96:94.

Wcześniej Mateusz Wojtasiński (2-0, 1 KO) ograł Mariusa Cola (2-6). Lepiej wyszkolony technicznie wrocławianin przepuszczał sierpy rywala i kontrolował go z dystansu ciosami prostymi, jednak w czwartej rundzie nieco osłabł i do głosu coraz częściej dochodził przeciwnik. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść Wojtasińskiego 40:36 i dwukrotnie 39:37.

21 LISTOPADA 2021 ROKU [POLSAT BOXING PROMOTIONS, TORUŃ]

W walce wieczoru gali w Toruniu Ihosvany Garcia (6-0, 5 KO) efektownie rozprawił się z twardym przecież Przemysławem Gorgoniem (14-8-1, 5 KO).

Od początku uwidoczniła się spora przewaga szybkości Kubańczyka, który kąsał lewym prostym i polował prawym sierpowym. W drugiej rundzie dodał do swojego arsenału również prawy hak na korpus. W końcówce czwartej trafił w akcji prawy na prawy w okolice ucha, posyłając Polaka na deski. Przemka wyratował jednak gong na przerwę. W połowie piątego starcia Gorgoń porozbijany i krwawiący spod oka Przemek przyklęknął i dał się policzyć do ośmiu. Za moment znów był na macie, tym razem po szybkim lewym prostym. Wszystko skończył czwarty nokdaun – tym razem po prawym haku na żebra.

Marcin Siwy (23-0, 11 KO) efektownie rozpoczął współpracę z grupą Polsat Boxing Promotions, bijąc już w pierwszej rundzie doświadczonego journeymana Marcelo Nascimento (18-21, 16 KO). „Ciężki” z Częstochowy agresywnie wszedł w swojego rywala podwójnym lewym prostym, a gdy już skrócił dystans, bił konsekwentnie prawym na dół, po którym od razu szukał lewego sierpowego. Trafił tak kilka razy, aż w końcówce pierwszej odsłony huknął dla odmiany prawym sierpowym. Ten cios rozciął rywalowi skórę pod okiem i odebrał ochotę do kontynuowania potyczki.

Wcześniej Remigiusz Runowski (2-0-1, 1 KO) dostał przedwczesny prezent mikołajkowy od sędziów w postaci remisu z Jarosławem Petriczenką (1-0-1, 1 KO). Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 39:38, 38:39 i 38:38. Po wszystkim obaj wyrazili chęć rewanżu. Plus jest taki, że 18-letni Runowski takimi walkami może pójść w górę.

Na otwarcie gali Polsat Boxing Promotions w Toruniu solidny niegdyś junior – Konrad Kozłowski (2-0), pokonał debiutującego na zawodowym ringu Denisa Makowskiego. Brązowy medalista ME Juniorów z 2015 kontrolował przeciwnika lewym prostym. W końcówce trzeciej rundy Białorusin miał kryzys i było blisko liczenia, jednak wyratował go gong, a minuta przerwy starczyła na złapanie drugiego oddechu. Po ostatnich gongu wszyscy sędziowie punktowali 40:36 na korzyść Kozłowskiego.

Potem Gracjan Królikowski (1-1-1, 1 KO) zaczął nawet nieźle pierwszą rundę, potem jednak lepiej wyszkolony i mający szerszy wachlarz Siergiej Szwec (3-1, 2 KO) przejął kontrolę nad pojedynkiem, zwyciężając na kartach sędziów 40:36 i dwukrotnie 39:37.

26 LISTOPADA 2021 ROKU [TYMEX BOXING NIGHT 19, RADOMSKO]

W walce wieczoru Tymex Boxing Night 19 w Radomsku Robert Parzęczewski (28-2, 17 KO) wygrał po trudnej, taktycznej potyczce z Tarasem Gołowiaszczenką (6-5, 3 KO).

„Arab” zaczął z przytupem. Trafił lewym hakiem na wątrobę i na twarzy Ukraińca pojawił się grymas bólu. Robert jednak nie podkręcił tempa, czego mógł potem żałować, bo rywal był do skończenia. Potem walka się uspokoiła. Obie strony czekały na błąd tego drugiego i momentami przypominało to ostrzejszy sparing. W ósmej rundzie Gołowiaszczenko podkręcił tempo, przeprowadził dłuższy atak, jednak Robert zbierał jego ciosy na blok bądź przepuszczał, choć przy swojej bierności tę rundę zapewne przegrał. Do samego końca pojedynek już się nie rozwinął, a sędziowie mieli trudny orzech do zgryzienia. Po ostatnim gongu punktowali 95:95, 96:94 i 97:93 – stosunkiem głosów dwa do remisu zwyciężył Parzęczewski.

Damiana Jonaka (41-1-2, 21 KO) na pewno nie chronią w Polsce ściany. Dziś walczył dobrze i choć miał kryzys kondycyjny, to zrobił nieco więcej niż Andrew Robinson (25-5-2, 7 KO). Sędziowie orzekli jednak remis. Damian mocno wszedł w ten pojedynek, bijąc z obu rąk na dół i górę. W drugiej rundzie lewym hakiem na korpus zranił Anglika, a w trzeciej po prawym podbródkowym miał go już na przysłowiowym widelcu. Niestety przerwał mu gong. Robinson obudził się dopiero w drugiej połowie czwartej rundy. W piątej bardzo mocno przycisnął Damiana, który miał ewidentny kryzys. Wrócił jednak w szóstym starciu do gry. Ostatnie sześć minut to wojna, w której nieznacznie – chyba, lepszy był Polak. Sędziowie punktowali 77:75 Jonak, ale dwaj pozostali sędziowie mieli remis 76:76.

Tomasz Nowicki (11-0, 3 KO) efektownie wszedł w drugą dziesiątkę walk. Pięściarz z Obornik Wielkopolskich ciężko znokautował Tomasa Reynoso (13-9-1, 3 KO). Tomek od początku przejął kontrolę nad pojedynkiem, choć jeszcze w pierwszej rundzie nie podkręcał tempa. W połowie drugiej rzucił rywala na deski, ten jednak powstał na osiem. Kilka sekund przed zakończeniem drugiego starcia Nowicki zranił przeciwnika lewym sierpowym, a równo z gongiem – gdy poprawił lewym sierpem, ciężko znokautował Argentyńczyka, który przez dobrą minutę leżał jeszcze nieprzytomny na macie ringu.

Po zaledwie remisie w zawodowym debiucie, dziś Patryk Tołkaczewski (1-0-1, 1 KO), finalista turnieju GROMDA, efektownie rozprawił się z kolejnym rywalem. Ważący 104 kilogramy „Gleba” już w pierwszej akcji trafił prawym nad lewą ręką. Potem dodał kilka ciosów na korpus, by w końcówce pierwszej rundy ściąć Pawła Sowika (3-9, 1 KO) z nóg akcją lewy-prawy na górę. Nokaut. Potem między linami zameldował się Kamil Kuździeń (7-0, 2 KO), któremu w ostatniej chwili zmienił się rywal. Sprowadzony Beka Murjikneli (6-19-1, 4 KO) skoncentrował się wyłącznie na obronie. W piątej odsłonie przyklęknął po lewym haku na wątrobę pięściarza z Częstochowy, ale wyratował go jeszcze gong. W szóstej rundzie Kuździeń dokończył jednak dzieła zniszczenia, wygrywając przez TKO.

Dużo nie brakowało, by debiut Karola Łapawy (1-0) został popsuty przez jak zawsze twardego Wołodymira Juszyna (0-4). W pierwszej rundzie Karol dał się złapać na kontrę i był liczony, choć prawda jest też taka, że źle stał na nogach. Potem odrabiał straty, wygrał trzy pozostałe starcia, zwyciężając na kartach arbitrów 38:37. Wcześniej Aleksander Jasiewicz (3-1) wygrał u wszystkich sędziów trzy do jednego w rundach z debiutantem Igorem Prygą, zaś Oskar Wierzejski (5-0-1) męczył się niespodziewanie z „gromdziarzem” Łukaszem Załuską (0-2). Wszyscy sędziowie punktowali 58:56 – dwóch na korzyść Oskara, jeden dla Łukasza.

27 LISTOPADA 2021 ROKU [KNOCKOUT BOXING NIGHT 19, OSTROŁĘKA]

W walce wieczoru gali KnockOut Boxing Night 19 Przemysław Zyśk (18-0, 6 KO) na oczach swoich kumpli i rodziny w Ostrołęce pokonał Juana Ruiza (27-6, 19 KO).

Miejscowy bohater rozpoczął walkę od kilku lewych prostych, ale pod koniec drugiej minuty „El Nino” przepuścił ten lewy i po odchyleniu mocno skontrował prawą ręką. W drugiej rundzie to Przemek trafił mocnym lewym sierpem, ale rywal zaraz odpowiedział i oddalił od siebie zagrożenie. W trzeciej jeden próbował narzucić swój styl drugiemu, panowie wymienili kilka soczystych lewych „dyszli”, a pojedynek nabierał rumieńców. Podobny przebieg miała kolejna runda, choć ostatni atak należał do podopiecznego Łukasza Malinowskiego. Mijały kolejne minuty, a żaden z nich nie był w stanie uzyskać większej przewagi. Gdy jeden miał lepszy moment, za moment drugi wracał do gry i odpowiadał swoją akcją. W sprawę zaangażował się sam Andrzej Wasilewski, zajmując miejsce w narożniku swojego zawodnika i na zmianę z trenerem Malinowskim podpowiadając Przemkowi. Niestety dobrą siódmą rundę w wykonaniu naszego reprezentanta lepiej zaakcentował Wenezuelczyk, który tuż przed przerwą dwa razy złapał naszego rodaka bezpośrednim prawym. W dziewiątym starciu Zyśk wydłużył swoje ataki do serii trzech-czterech ciosów, czym trochę „zaszachował” przeciwnika. Obaj podkręcili tempo w ostatnich trzech minutach, ale to Przemek zaakcentował lepiej samą końcówkę, za co został nagrodzony gromkimi brawami przez swoich krajanów z Ostrołęki. Parę rund było trudnych do oceny, ale sędziowie wątpliwości nie mieli – stosunkiem 97:93, 98:92 i 98:92 zwyciężył Zyśk.

Niektórzy twierdzą, że po walce z Giennadijem Gołowkinem zawodnik już nigdy nie jest ten sam.  Nie ma co wyciągać pochopnych wniosków, ale… Kamil Szeremeta (21-2-1, 5 KO) zaledwie zremisował z bardzo solidnym Nizarem Trimechem (9-2-1, 4 KO). Wszystko zaczęło się zgodnie ze scenariuszem, były mistrz Europy dyktował warunki, ale  końcówce pierwszej rundy nadział się na mocny prawy podbródkowy. Podrażniony pięściarz z Białegostoku w drugiej rundzie ruszył do ataku, lecz znów zagapił się na moment, pół minuty przed gongiem zainkasował lewy sierp na skroń i aż „uciekła” mu jedna noga. Nie było nokdaunu, choć na sędziach zrobiło to na pewno wrażenie. Kamil na szczęście złapał swój rytm i wrócił do gry dobrą trzecią odsłoną. Francuz wyczuł swoją szansę i w czwartym starciu przyjął wymiany w półdystansie. Walka mogła podobać się kibicom, ale my z pewnością liczyliśmy na wyraźniejszą przewagę niedawnego pretendenta do pasa IBF wagi średniej. Szeremeta polował przede wszystkim na ciosy na górę, rywal natomiast mieszał takie akcje z długim prawym na korpus. W szóstym starciu podopieczny Andrzeja Liczika poszedł na przełamanie, brakowało jednak w jego atakach trochę dynamiki. W siódmej rundzie Polak złapał drugi oddech, natomiast jego przeciwnik miał chyba w tym okresie kryzys kondycyjny. Kamil władował sporo ciosów na korpus, trafił też mocnym prawym sierpem oraz podbródkiem. Ostatnie trzy minuty jak cały pojedynek – zażarte i bliskie remisu. Obaj byli już wyczerpani, ale dawali z siebie wszystko. Po ostatnim gongu jeden sędzia punktował 77:75 Szeremeta, lecz dwaj pozostali mieli na swojej karcie 76:76. A więc remis.

Paweł Stępień (16-0-1, 12 KO) wrócił udanie po półrocznej przerwie i pewnie pokonał na pełnym dystansie Hernana Davida Pereza (8-5, 3 KO). Paweł kontrolował od początku sporo niższego rywala lewym prostym, szukając miejsca na zadanie mocnego prawego na górę bądź na korpus. W drugiej odsłonie dał przeciwnikowi trochę luzu, oparł się o liny i pozwolił mu pobić w gardę lub powietrze. Potem wrócił do swojego boksu, choć wydawało się, że wciąż pozwala przeciwnikowi na więc niż by mógł. Miał oczywiście wszystko pod kontrolą, ale momentami niepotrzebnie oddawał pola. I tak mijały kolejne minuty. Z jedne strony fajnie było oglądać luz Stępnia, z drugiej jednak powtarzają się „grzechy” z pierwszej walki z Matyją, gdy Paweł – dużo lepszy boksersko, trochę koło tamtej walki „przeszedł”. W ostatnim starciu Stępień zmienił pozycję na mańkuta i poczęstował Argentyńczyka podwójnym lewym hakiem na żebra. Ta akcja pokazuje potencjał Pawła, ale po niej znów oddał miejsce i nie ponowił ataku. Sędziowie punktowali 79:73 i dwukrotnie 78:74, choć wydaje się, że Paweł spokojnie mógł z tego wyciągnąć 80:72, o ile nie wygrać przed czasem.

Rafał Wołczecki (4-0, 3 KO) wrócił po kontuzji ręki i w niecałe pięć minut rozprawił się efektownie z Olegiem Lebiedińskim (3-2, 1 KO). Rafał od początku szukał ciosów na korpus i już w końcówce pierwszej rundy lewym hakiem w okolice wątroby posłał rywala na deski. Gdy ten wstał, poprawił równo z gongiem mocnym lewym sierpowym, jednak Ukrainiec dostał minutę przerwy. Po niej nawet starał się przejść do ataku, lecz wrocławianin pozbierał te ciosy na blok i znów lewym hakiem pod prawy łokieć po raz drugi zmusił przeciwnika do przyklęknięcia. Kiedy po lewym haku na żebra poprawił za moment prawym podbródkiem i Ukrainiec po raz trzeci przyklęknął, pojedynek został zastopowany w połowie drugiej rundy.

źródło: bokser.org

POLSAT BOXING NIGHT 10: BŁYSKAWICZNA WYGRANA MICHAŁA CIEŚLAKA

cieslak_kaszinski

Miała być energia i była! W pojedynku wieczoru gali Polsat Boxing Night 10 w Warszawie Michał Cieślak (21-1, 15 KO) skrzyżował rękawice z Jurijem Kaszińskim (20-2, 18 KO). Starcie było eliminatorem federacji IBF w wadze junior ciężkiej, w której czempionem jest przymierzający się do przejścia do wagi ciężkiej Mairis Briedis. Pojedynek rozpoczął się od kilku lewych haków na tułów Cieślaka, jeden był na granicy, ale sędzia Leszek Jankowiak nie zwrócił uwagi. W pewnym momencie radomianin wyprowadził pierwszy bardzo mocny prawy sierpowy za gardę nad lewą ręką Rosjanina – prosto w jego szczękę. Rywal był niewątpliwie zraniony i zamroczony, z zamglonym wzrokiem. Sędzia ringowy nie rozpoczął liczenia w narożniku, tylko od razu przerwał walkę.

- Będzie leciał dym z rękawic! – komentował na gorąco przed walką legendarny Andrzej Kostyra. Tak miał wyglądać pojedynek Łukasza Staniocha (7-0, 1 KO) z Robertem Talarkiem (24-14-3, 16 KO) o pas WBC Francophone wagi super średniej na gali Polsat Boxing Night 10 i taki właśnie był. To było bardzo dobre starcie. Talarek od pierwszego gongu wysoko trzymał ręce, uważając na uderzenia Staniocha. Z drugiej strony pięściarz Silesii Boxing nie czekał na rywala i w pierwszych czterech rundach umiejętnie skracał półdystans. Stanioch rozpoczął spokojnie i trzeba przyznać, że tego się spodziewaliśmy, bo pięściarz Skorpiona Szczecin stoczył raptem sześc walk na zawodowstwie i rzucił się na głęboką wodę. Mający za sobą półtoraroczny rozbrat z ringami Robert zadał między innymi mocny lewy hak na tułów, próbował też podbródkowych, potem ponawiał hakiem na wątrobę. Druga odsłona była już lepsza w wykonaniu Staniocha. Najpierw Talarek zainkasował prawy podbródkowy, później podopieczny Karola Chabrosa zaczął być bardziej aktywny, celniejszy, zadawał ciosy proste i podtrzymywał dobre tempo. Walka była bardzo czysta, sędzia Robert Gortat nie miał zbyt wiele pracy. Górnik Talarek nie ustępował Staniochowi, starał się umiejętnie skracać dystans i bić dużo kombinacjami lewy prosty – prawy sierpowy. Po czterech pierwszych rundach dwaj sędziowie mieli na kartach wynik 39-37 na korzyść Staniocha, trzeci zanotował remis 38-38. Piątą odsłonę wygrał zdecydowanie Stanioch, pięściarz ze Śląska tę odsłonę odpuścił, walcząc zza podwójnej gardy, przyjmując sporo ciosów prostych i sierpowych w półdystansie. W pewnym momencie zawodnik Skorpiona Szczecin złapał rytm boksowania, więcej luzu i wywiązała się jego większa przewaga, w szóstej rundzie naszym zdaniem również był zawodnikiem lepszym. Kolejna, siódma runda pokazała, że walka toczy się pod dyktando Łukasza Staniocha. Pięściarz ze Szczecina przejął inicjatywę – Talarek zagrażał mu i sprawiał problemy jedynie w pierwszych czterech rundach, po nich zdecydowaną przewagę zyskał młodszy o jedenaście lat Łukasz. Po ośmiu rundach pojedynku wszyscy trzej sędziowie mieli na kartach punktowych (73-79, 73-79, 74-78) wyraźną przewagę Staniocha i aby wygrać Talarek potrzebował już tylko nokautu.Zwycięstwa przed czasem jednak nie było i ostatecznie po dziesięciu dobrych odsłonach jednogłośnie na punkty (98-92, 99-91, 99-91) Łukasz Stanioch został ogłoszony zwycięzcą i tym samym zdobył wakujący pas WBC Francophone wagi super średniej. To najważniejsze zwycięstwo 26-latka w jego dotychczasowej karierze na zawodowych ringach.

Wracający między liny po bolesnej porażce z grudnia ubiegłego roku Nikodem Jeżewski (20-1-1, 9 KO) skrzyżował rękawice z Władimirem Reznickiem (10-4-2, 4 KO) z Czech. Mierzący 187 centymetrów Rezniczek, który przegrał trzy walki, ale tylko jedną przed czasem, miał być odpowiednim rywalem dla Jeżewskiego na jego powrót po nokaucie z rąk Lawrence’a Okoliego. Pierwsza runda była rozpoznawcza, ale raczej wygrana przez Polaka, który kontrolował lewym prostym, szedł do przodu, był bardziej aktywny, ale też Czechowi dwa-trzy razy udało się trafić Jeżewskiego z prawej ręki, przez co narożnik Nikodema doradzał mu, aby był czujny i uważał na tę prawą rękę Rezniczka oraz obniżył pozycję oraz skierował głowę w dół. A tego miejsca na uderzenia Czech miał dużo, bo Jeżewski starał się boksować na refleksie i opuścił lewą rękę. Kolejne rundy wygrał Jeżewski, Rezniczek nie był skłonny na zaryzykowanie i bardziej aktywne zadawanie ciosów, choć wydawało się, że powinien tak zrobić, bo Nikodem miał podczas walki przestoje i było dużo miejsca na zadawanie uderzeń. Jeżewski wygrywał kolejne rundy aktywnością i skutecznością, Czech walczył ślamazarnie, bez pomysłu i mocy. W żadnym momencie nie zagroził Jeżewskiemu podczas walki – nie był na tyle aktywny, by wygrać z Jeżewskim, koncentrował się tylko i wyłącznie na obronie. Na tle całego pojedynku zdecydowanie lepszym zawodnikiem był Nikodem Jeżewski i to on zdaniem wszystkich trzech sędziów punktowych (78-74, 79-73, 80-72) wygrał tę walkę. To pierwsze tegoroczne zwycięstwo pięściarza z Kościerzyny.

Była mistrzyni świata WBC wagi super półśredniej Ewa Piątkowska (16-1, 4 KO) pokonała jednogłośnie na punkty po sześciu rundach Judy Waguthii (17-10-4, 5 KO). Piątkowska, która w ostatniej walce pokonała Różę Gumienną, rozpoczęła dzisiejszy pojedynek bardzo spokojnie. W drugiej i trzeciej odsłonie Ewa podkręciła nieco tempo, zadała kilka ciosów na dół i zaczęła dyktować warunki. Po kilku minutach walki było już jednak widać, że Kenijka nie ma żadnych argumentów, aby pokonać dziś byłą mistrzynię świata. Oczywiście jak w większości walk w boksie kobiet, pojedynek zakończył się na punkty. Po sześciu rundach po dwie minuty sędziowie nie mieli większych kłopotów ze wskazaniem wygranej – wszyscy trzech arbitrzy punktowi jednomyślnie wypunktowali zwycięstwo Ewy Piątkowskiej. To pierwsze tegoroczne zwycięstwo byłej zawodniczki KnockOut Promotions.

Maksim Hardzeika (10-0, 4 KO) pokonał stosunkiem głosów dwa do remisu Daniela Rutkowskiego (1-3). Pierwsza połowa walki optycznie wyrównana. Więcej pokazywał Hardzeika, ale silniejszy fizycznie „Rutek” spychał go momentami na liny, a ciosy bardziej doświadczonego rywala przyjmował bez zmrużenia oka. Białorusin zaczął zyskiwać przewagę w rundzie piątej i szóstej, ale to Rutkowski pogonił go w końcówce siódmej. Ostatnia odsłona dla Hardzeiki, który wziął rywala na blok i odpowiadał z kontry. Po gongu kończącym walkę sędziowie punktowali 76:76 i dwukrotnie 77:75 – na korzyść Maksima.

Walki boksu olimpijskiego:
Oliwier Zamojski – Dominik Palak WP
Bartłomiej Rośkowicz – Paweł Sulęcki WP
Sebastian Kusz – Kevin Lakatos WP

źródło: bokser.org

W RASZYNIE STRECKI Z TALARKIEM NA REMIS. PIERWSZE ZWYCIĘSTWA STANIOCHA I SĄDEJ

raszyn_2019

W głównej walce wieczoru gali boksu zawodowego w Raszynie świetnie wyszkolony technicznie Aleksander Strecki (9-1-2, 4 KO) zremisował z twardym niczym stal Robertem Talarkiem (24-13-3, 16 KO).

Robert w swoim stylu ruszył do ataku, ale świetny technicznie Strecki dwukrotnie złapał go kontrą. Zbierał cios na gardę i błyskawicznie odpowiadał lewym sierpowym. W drugiej i trzeciej rundzie do swojego arsenału dodał również prawy sierp, jednak Talarek, choć przegrywał, to szedł jak czołg do przodu. W połowie czwartego starcia „Alex” zranił Roberta lewym hakiem na wątrobę. Podopieczny Irka Butowicza cierpiał, ale przetrwał kryzys i zyskał minutę na odpoczynek. A że najlepszą obroną jest atak, po gongu na piątą odsłonę ruszył znów do przodu.I zrobił małą powtórkę z walki z Szymańskim. Napierał, nacierał, aż w końcu złamał opór. W końcówce piątej rundy zranił Streckiego, zapędził do narożnika i tam przez pół minuty władował w niego kilkanaście potężnych sierpów. Zamroczonego byłego olimpijczyka wyratował gong. I bardzo dobrze wykorzystał przerwę, bo po niej wrócił dużo lepszą rundą szóstą. W siódmej Aleksander przepuścił prawy Roberta i po odchyleniu skontrował kolejnym lewym hakiem na korpus. Talarek krzywił się z bólu, cierpiał, ale przetrwał i ten kryzys. A w ósmej rundzie wrócił do odrabiania strat. Dzięki tej odsłonie zdołał doprowadzić do remisu, bo sędziowie nie byli zgodni – 78:75 Strecki, 77:75 Talarek i 76:76. Remis!

Efektownie wypadł debiut Łukasza Staniocha (1-0), wielokrotnego medalisty mistrzostw Polski w wadze półciężkiej. Pięściarz ze Szczecina pokonał Mihalisa Davisa (4-3, 2 KO). Polak rozpoczął zawodową karierę od razu od sześciu rund, ale był bardzo dobrze przygotowany fizycznie i przeboksował je w wysokim tempie. Konsekwentnie obijał korpus przeciwnika, po czym ponawiał często akcję prawym podbródkowym. Niemiec poza jednym prawym w czwartej odsłonie nie potrafił się niczym przeciwstawić i Stanioch wygrał na kartach sędziów 60:53, 60:54 i 60:54.

Pierwsze zawodowe zwycięstwo odniosła niedawna reprezentantka Polski w boksie olimpijskim, Wiktoria Sądej (1-1, 0 KO), która wypunktowała na dystansie czterech rund (2x 40:36, 39:37) doświadczoną 33-letnią Brytyjkę Dani Hodges (5-3, 0 KO). Kluczem do zwycięstwa podopiecznej trenera Aleksandra Maciejowskiego były bite z konsekwencją i dokładnością lewe proste, które z minuty na minutę zniechęcały do walki starszą o 10 lat Angielkę.

WYNIKI POZOSTAŁYCH WALK:
Jan Lodzik (1-0) pokonał Kristiana Nguyena (1-1, 1 KO) jednogłośną decyzją sędziów
Adrian Ali Ahmad (1-0-1) zremisował z Jakubem Laskowskim (1-0-1, 1 KO)
Patryk Trochimiak (1-0) pokonał Mykhailo Sovtusa (2-3) niejednogłośną decyzją sędziów
Damian Tarabasz (2-2) pokonał Przemysława Kuliga (0-1) decyzją sędziów
Jakub Nasiłowski (0-0-1) zremisował z Mateuszem Karolakiem (0-0-1)

CENNE ZWYCIĘSTWO PARZĘCZEWSKIEGO. „OSTATNI TANIEC” SZYMAŃSKIEGO I WETERANÓW?

parzeczewski

Robert Parzęczewski (23-1, 16 KO) twierdzi, że jego praca to nokautowanie. I dzisiejszego wieczoru w katowickim Spodku wykonał swoją pracę wzorowo, nokautując już w drugiej rundzie znakomitego niegdyś Dmitrija Czudinowa (21-5-2, 13 KO) i sięgając po pas międzynarodowego mistrza Polski w wadze superśredniej.

Arab zaliczył dobre otwarcie pojedynku, wykorzystując przewagę warunków fizycznych i celnie stopując ataki szukającego walki w dystansie rywala ciosami kontrującymi, z których szczególnie mógł podobać się lewy sierpowy. Widać było wyraźnie, że Czudinow najlepsze lata ma już za sobą, ale dysponuje ogromnym doświadczeniem. Chyba nikt nie spodziewał się, że koniec nastąpi tak szybko. W drugiej rundzie Parzęczewski trafił prawym, po którym Rosjanin padł na deski i choć wstał na „8”, był wyraźnie podłączony do prądu. „Arab” ruszył do przodu, starając się dokończyć dzieła zniszczenia, jednak Czudinow swojemu doświadczeniu zawdzięczał przetrwanie bombardowania pod linami. Nie na długo jednak. Gdy udało mu się przenieść walkę na środek ringu, Polak przepuścił jego atak i potężnym prawym sierpowym bitym na skroń skosił z nóg. Choć Czudinow z trudem pozbierał się z desek, sędzia Arkadiusz Małek nie miał wątpliwości i słusznie zakończył walkę. Triumfujący „Arab” w rozmowie z Mateuszem Borkiem po walce zapowiedział zmianę ringowego przydomka na „Mr KO”. I choć odrzucił niedawno ofertę walki z mistrzem WBA Callumem Smithem, który szuka rywala na galę w nowojorskiej Madison Square Garden na 1 czerwca, stwierdził jednocześnie, że kolejne zwycięstwo przez nokaut nad doświadczonym rywalem zbliża go do walki na szczycie kategorii superśredniej. I tak z niedocenianego do niedawna pięściarza wyrósł nam kolejny polski prospekt.

Damian Jonak (41-1-1, 21 KO) niesiony dopingiem śląskiej publiczności nie poradził sobie z Andrew Robinsonem (23-4-1, 6 KO), notując pierwszą w karierze porażkę, trochę na własne życzenie. Jonak nie najlepiej wszedł w walkę. Koncentrował się na obszernie bitych sierpowych, ale nie czuł dystansu i przestrzeliwał te ciosy, sam inkasując celne kontry Brytyjczyka. Dopiero pod koniec rundy złapał rywala w narożniku, ale nawałnicę jego ciosów przerwał gong. Niestety Jonak nie wyciągnął wniosków z obrazu pierwszej rundy i kolejne starcie przebiegało w bardzo podobnym stylu – agresywne ataki Polaka, prującego nieskutecznie powietrze i celne kontry Robinsona. Dopiero w trzeciej rundzie Jonak zaczął częściej trafiać i to starcie sędziowie mogli zapisać na jego konto bez wątpliwości. Jednak w kolejnej odsłonie Robinson wprowadził do swojego arsenału ciosy podbródkowe, które okazały się zabójczo skuteczne i już do końca celnie raził nimi Jonaka. W czwartej rundzie rywalizacja nieco wyrównała się, gdyż Jonak zaczął częściej atakować korpus oraz używać ciosów prostych, czego domagał się od niego w narożniku trener Gus Curren. Powoli jednak boksujący spokojnie i uważnie Brytyjczyk zaczął ponownie dochodzić do głosu i stopniowo dominować nad Polakiem. Szósta runda to była już niemal zupełna deklasacja Jonaka, który przyjmował bez odpowiedzi kolejne kombinacje ciosów. Polak odpowiadał pojedynczymi atakami, w których obszernymi sierpami próbował urwać głowę rywala, niestety ciągle przestrzeliwując. Robinson konsekwentnie realizował wskazówki przekazywane w narożniku, nie podpalał się i celnie kontrował szarżującego bezradnie rywala. Ten opanowany styl znalazł uznanie w oczach dwóch sędziów, którzy ostatecznie punktowali 78:74 i 77:75 dla Robinsona, tylko sędzia Grzegorz Molenda nieco zbyt optymistycznie i gospodarsko ocenił tę walkę stosunkiem 77:75 dla Jonaka i w efekcie miejscowy faworyt po raz pierwszy poczuł gorzki smak porażki, choć w wywiadzie po walce nie uznał wyższości rywala, oceniając werdykt sędziowski jako niesprawiedliwy. W opinii piszącego te słowa kontrowersji jednak nie było i Damian Jonak niestety tej walki nie wygrał.

Mariusz Wach (33-5, 17 KO) zapowiadał przed walką „koniec opierdzielania się” i choć na ringu w katowickim Spodku zobaczyliśmy Wikinga chwilami aktywniejszego niż w większości jego ostatnich walk, jednak było to stanowczo za mało na Martina Bakole Ilungę (12-1, 9 KO), który zastopował naszego pięściarza w ósmej rundzie. Przez większą część pierwszego starcia Polak boksował skutecznie w defensywie, stopując celnymi kontrami lewym prostym nacierającego z animuszem Kongijczyka. Jednak jego aktywność pod koniec tej rundy zmalała, co pozwoliło w ostatnich sekundach skutecznie zaatakować Ilundze. To był zwiastun tego, co nastąpiło w kolejnych czterech starciach, które upłynęły pod znakiem zdecydowanej dominacji Kongijczyka, który zasypywał bezradnego momentami Wacha kombinacjami ciosów. Zaskakująco łatwo jego lewe proste przebijały się przez podwójną gardę Polaka. Aktywność Wacha spadła do minimum, co wykorzystywał jego rywal, bezkarnie przechodząc do półdystansu i ładując cios za ciosem w głowę Wikinga. Jedyne co mogło imponować, to niemal nadludzka odporność Wacha na te uderzenia. Zdesperowany Piotr Wilczewski krzyczał do swego podopiecznego w narożniku: Sparowałeś z Joshuą, sparowałeś z Furym, musisz sobie poradzić, musisz to wytrzymać! Chyba udało mu się nieco zmotywować Wacha, który wrócił udaną szóstą rundą, w której był chyba najbardziej aktywny w przekroju całej walki. Zawdzięczał to jednak spokojniejszej postawie rywala, który być może postanowił nieco odpocząć po niezwykle dynamicznych poprzednich starciach i także mógł imponować odpornością na celne ciosy Polaka, który przecież ma czym uderzyć. Niestety pary Wachowi starczyło tylko na trzy minuty. W siódmej rundzie Ilunga ponowił ataki i Polak znów znalazł się pod gradem ciosów, na które nie znajdował odpowiedzi. Koniec nastąpił w ósmym starciu, gdy po 12 (!!!) ciosach sierpowych na głowę Wacha bez odpowiedzi z jego strony, sędzia Robert Gortat wkroczył przerywając słusznie egzekucję i ratując być może trochę zdrowia naszemu pięściarzowi. Ilunga początkowo wygwizdany przez kibiców, zebrał później owację, gdy zaczął pozdrawiać publiczność odbierając trofeum zwycięzcy z rąk Adama Kownackiego i dziękować za szansę, którą otrzymał. Poprosił Mateusza Borka o kolejną i otrzymał zapewnienie, że ją dostanie.

Dla Patryka Szymańskiego (19-2, 10 KO) walka w katowickim Spodku okazała się naprawdę ostatnim tańcem. W wywiadach przed pojedynkiem zapowiadał, że w przypadku porażki z Robertem Talarkiem (24-13-2, 16 KO) zakończy karierę. I to rzeczywiście było niestety ostatnie tango Szymańskiego w Katowicach. Ale jego walkę z Talarkiem zapamiętamy na długie lata, przejdzie do historii polskiego boksu. W całym pojedynku obaj rywale znaleźli się łącznie na deskach 10 razy! Szymański zaczął pierwszą rundę od trzęsienia ziemi. Zaatakował od pierwszego gongu i już w pierwszej minucie klasyczną akcją prawy na prawy posadził Talarka na deskach! Dzielny górnik pozbierał się, jednak chwilę później znów zaliczył nokdaun po prawym bitym nad lewą ręką. Wydawało się, że sensacyjne zwycięstwo przed czasem wisiało na włosku, jednak Talarek dotrwał do gongu. W drugim starciu nieoczekiwanie to właśnie Talarek w ataku trafił prawym na górę, wykorzystując opuszczone ręce rywala, poprawił tym samym ciosem i Szymański znalazł się na deskach! Gdy wydawało się, że teraz losy starcia obrócą się na korzyść miejscowego faworyta, pięściarz z Wielkopolski wrócił do gry dwoma nokdaunami, kontrując skutecznie nacierającego Talarka prawym sierpowym i po drugim z tych nokdaunów wydawało się, że to już naprawdę koniec. Ambitnego Ślązaka uratował jednak ponownie gong. W trzeciej rundzie Talarek przeżywał trudne chwile, gdy Szymański dwukrotnie posyłał go na deski i porażka Ślązaka przed czasem wisiała w powietrzu. Jednak Talarek pokazał wielki hart ducha i twardy charakter górnika, który pozwolił mu przetrwać trudne chwile. Ta walka to był jednak prawdziwy rollercoaster! Coraz bardziej widoczne było zmęczenie Szymańskiego, który nie nacierał już tak skutecznie jak w poprzednim starciu i po ciosie Talarka z prawej na korpus znalazł się po raz drugi w tym pojedynku na deskach. Teraz to on walczył o przetrwanie, zaliczając kolejny nokdaun przed gongiem kończącym tę rundę. I choć dotrwał do przerwy było jasne, że jego koniec jest bliski. Wrzawa na trybunach sięgała zenitu! Szymański był jednak ciągle groźny i w czwartym starciu kilka razy celnie skontrował nacierającego gwałtownie Talarka. Jednak nie miał już siły, a jego ciosy były pozbawione dynamiki, więc nie mogły już wyrządzić rywalowi takiej szkody, jak w pierwszych rundach. Kolejne ciosy na korpus rozbijały go i doprowadziły do dwóch nokdaunów, które chyba tylko on sam wie, jak przetrwał do gongu na koniec starcia. Dał radę nawet wstrząsnąć Talarkiem w ostatnich sekundach prawym z kontry, ale nie miał już sił, aby odwrócić losy pojedynku. W końcu w piątej rundzie kumulacja uderzeń, którymi Talarek już bezkarnie rozbijał skrajnie wyczerpanego Szymańskiego doprowadziła do dziesiątego w tej walce, a szóstego dla Patryka nokdaunu, po którym Wielkopolanin pozbierał się z ogromnym trudem na „8”, jednak sędzia Robert Gortat słusznie nie dopuścił go już do dalszej walki. Zbyt dużo zdrowia obaj pięściarze zostawili tego dnia w ringu. Po ogłoszeniu werdyktu w rozmowie z promotorem i organizatorem katwickiej gali Mateuszem Borkiem pokonany Patryk Szymański potwierdził, że kończy karierę bokserską, a jego szczere słowa na temat sportowej ambicji wywołały owację na stojąco zebranej w Spodku publiczności. Jeśli młody pięściarz z Wielkopolski rzeczywiście wytrwa w swoim postanowieniu i nie wróci już na ring, to z pewnością tym thrillerem ze Spodka zapisze się trwale w pamięci kibiców.

Nikodem Jeżewski (17-0-1, 9 KO) miał trudną przeprawę z trochę niedocenianym Shawndellem Terellem Wintersem (11-2, 10 KO). Po ośmiu rundach sędziowie wskazali na niego w stosunku dwa do remisu. Amerykanin próbował zaskoczyć naszego rodaka na samym początku, ten jednak nie dał się niczym trafić, choć nieco za bardzo oddał inicjatywę. W drugiej rundzie podkręcił nieco tempo, trafił dwa razy prawym krzyżowym, ale i tak dostał w narożniku uwagę, że jest za mało aktywny. W połowie trzeciej odsłony Jeżewski dostał po komendzie stop mocny cios na korpus.  Sędzia Grzegorz Molenda dał mi czas na dojście do siebie, ale Polak ewidentnie stanął po tamtej akcji i obudził się dopiero w połowie czwartej rundy, gdy zainkasował lewy sierpowy. Wtedy odpowiedział ładnie swoim prawym sierpem. Wszystko jednak oscylowało w granicach remisu. Po przerwie Jeżewski uderzył najpierw mocnym lewym hakiem w okolice wątroby, zrobił krok do tyłu i poprawił prawym na splot. I te akcje zrobiły na moment wrażenie na przeciwniku. Szósta runda wyrównana. Obaj mieli swoje momenty i trudno było wskazać lepszego na tym etapie walki. W siódmym starciu Jeżewski zaczął bić swój prawy nie w linii, tylko z góry w dół, dzięki czemu zaczął trafiać schodzącego unikiem w prawo do dołu rywala. Nie potrafił go jednak zranić. W ostatnich trzech minutach obaj panowie trochę ostrzej i odważniej ruszyli na siebie i oglądaliśmy kilka spięć w półdystansie. Nikt nie zadał natomiast czystej bomby, która mogłaby zrobić wrażenie na sędziach. A ci po ostatnim gongu punktowali dwa do remisu – 76:76 oraz 78:75 i 76:75 Jeżewski. W rekordzie kolejna wygrana, ale i dobry materiał poglądowy na przyszłe walki.

Damian Wrzesiński (17-1-2, 5 KO) pokonał Kamila Młodzińskiego (11-3-4, 6 KO) i obronił tytuł mistrza Polski kategorii junior półśredniej (63,5kg). Pierwsze dwie rundy bardzo dobre. Młodziński sięgał głowę rywala długim prawym, natomiast Wrzesiński odpowiadał mu ładnym lewym sierpowym z defensywy po zakroku. W trzeciej „Wrzos” zaczął obijać korpus przeciwnika mocnymi hakami, a w czwartej skosił go z nóg prawym sierpem w wymianie i zdobył dodatkowy punkt za nokdaun. Oczywiście nie było to mocne uderzenie, a liczenie wynikało ze złego ustawienia nóg Kamila, jednak liczenie jak najbardziej słuszne i zgodne z zasadami. Piąte starcie było w miarę równe, lecz Damian trafił w wymianie w półdystansie czysto mocnym lewym sierpowym i przechylił szalę na swoją korzyść. Przez dwie minuty szóstej odsłony Młodziński radził sobie lepiej, lecz nagle stanął w miejscu. Dopadł go wyraźny kryzys, a widząc to obrońca tytułu podkręcił jeszcze bardziej tempo. Młodziński walczył nie tylko z rywalem, ale i swoimi słabościami. Był naprawdę dzielny i wciąż groźny, trafiając nawet kilka razy prawą ręką, jednak więcej zdrowia miał „Wrzos” i to on wygrywał nieznacznie kolejne rundy. Przy dobrej woli tą dziewiątą można było nawet przyznać ambitnemu Młodzińskiemu. W dziesiątej rozochocony złapał drugi oddech i dwukrotnie trafił prawą ręką. Przegrał, ale zaimponował serduchem do walki. Sędziowie po ostatnim gongu punktowali niejednogłośnie. Pan Małek wygłupił się punktacją 96:93 dla Młodzińskiego, na szczęście dwaj pozostali wyspali się przed galą i typowali 97:93 oraz 96:93 dla Damiana.

To była ich trzecia walka w gronie zawodowców, a piąta w ogóle. I za każdym razem było ciekawie. Na otwarcie gali Mateusz Rzadkosz (10-0-1, 3 KO) pokonał po twardej potyczce Tomasza Gromadzkiego (9-2-1, 3 KO). Początek zgodny ze scenariuszem. Do ataku ruszył „Zadyma”, natomiast lepiej wyszkolony Mateusz stopował jego chaotyczne szturmy swoim lewym prostym, dobrze pracując też nogami. Ale wszystko zaczęło się zmieniać w końcówce drugiej rundy, gdy Tomek zaczął sięgać obszernym prawym sierpowym. Potem zaś Rzadkosz niepotrzebnie zaczął wdawać się z nim w wymiany, zamiast boksować z daleka. W trzeciej odsłonie pod jego prawym okiem pojawiło się rozcięcie, lecz krew spływała po policzku i nie przeszkadzała w kontynuowaniu potyczki. Na półmetku pojedynek był w okolicach remisu, ale walka toczyła się na warunkach Gromadzkiego – w bliskim półdystansie. I to jego ciosy miały większą wymowę. Rzadkosz równo z gongiem kończącym piąte starcie skontrował fajnie bezpośrednim prawym krzyżowym. Mateusz z jakiegoś powodu ubzdurał sobie, że zamiast boksować, lepiej jest z Gromadzkim się bić i poszedł z nim na wojnę w szóstej rundzie. Kibice pewnie byli zadowoleni, ale taktycznie nie było to najlepsze rozwiązanie. W połowie siódmej wydłużył serię i złapał go ładną akcją, wciąż jednak brakowało jabu. Tuż przed przerwą doszło do spięcia w półdystansie, w której w końcu lepszy był Mateusz. Ostatnie trzy minuty jak cała walka – zażarta i zacięta. Po ostatnim gongu obaj z niepokojem czekali więc na werdykt. A sędziowie punktowali stosunkiem głosów dwa do remisu na korzyść Rzadkosza – 76:76, 78:74 i 78:75.
źródło: bokser.org

ROBERT TALAREK WYGRYWA NA GALI W WIELICZCE. NIESPODZIANKA PIOTRA GUDELA

talarek_rene

W głównej walce wieczoru Underground Boxing Show X w Wieliczce szybkie i efektowne zwycięstwo zanotował Robert Talarek (22-13-2, 14 KO), który odprawił w niecałe trzy minuty Johna Rene’a (12-2-2, 9 KO).

Przez pół rundy obaj zawodnicy badali się, ale Robert kilka razy uderzył bezpośrednim prawym pod dole. W końcu zamarkował ten sam cios, by wystrzelić prawym sierpowym na górę. Cios doszedł do brody Amerykanina i powalił go na matę. Po liczeniu do ośmiu Talarek dopadł do zranionej ofiary, poprawił tym razem dla odmiany lewym sierpowym, posyłając przeciwnika po raz drugi na deski. Ten zdołał się podnieść, jednak z jego narożnika poleciał ręcznik na znak poddania. Szybko, łatwo i przyjemnie…

Dużo mniejszy Piotr Gudel (9-2-1, 1 KO) okazał się nieznacznie lepszy od Marka Jędrzejewskiego (14-2, 13 KO) na dystansie ośmiu rund. Od początku pojedynek układał się inaczej, niż można było zakładać. Piotrek lepiej operował lewym prostym, a Marek zamiast utrzymywać go z daleka od siebie, pchał się do półdystansu, gdzie zresztą też radził sobie gorzej. Fajnie bił prawym hakiem na korpus, lecz było to zbyt mało, by budować przewagę punktową. W końcówce szóstego starcia Gudel trafił dwukrotnie prawym sierpowym, dopisując do swojego konta kolejne dziesięć punktów. Jędrzejewski zerwał się do odrabiania strat w samej końcówce, lecz nie zdołał odwrócił losów potyczki. Przespał po prostu początek. Sędziowie byli niejednomyślni – 77:75, 75:77 i 78:74.

Chwilę wcześniej debiutujący na zawodowym ringu Mariusz Piwowar (1-0) pokonał po niestety nudnawych czterech rundach Mateusza Kowalczyka (1-1).

źródło:  bokser.org

KIEPSKA PROMOCJA BOKSU NA OPUSTOSZAŁYM PGE NARODOWYM W WARSZAWIE

NGB_warszawa

Wobec absencji Mariusza Wacha to walka Artura Szpilki (21-3, 15 KO) była głównym daniem gali boksu zawodowego na PGE Narodowym. „Szpila” zrobił swoje i pewnie wypunktował doświadczonego Dominicka Guinna (35-12-1, 24 KO), wracając tym samym po prawie trzech latach na zwycięską ścieżkę.

Artur wniósł przed tą walką do ringu najwięcej kilogramów w karierze, a zatem niektórzy mieli obawy co do tego, jak będzie wyglądała jego mobilność. Dawało się zauważyć, że pod okiem trenera Andrzeja Gmitruka pięściarz z Wieliczki zaczął boksować bardziej ekonomicznie – mniej było niepotrzebnego skakania, więcej zaś zachodzenia oponenta i skracania dystansu za pomocą małych kroków. Szpilka od początku boksował bardzo spokojnie, ale bynajmniej nie pasywnie – przez cały czas wywierał na rywalu nieustanną presję i co jakiś czas rzucał w jego stronę mocne ciosy sierpowe z obu rąk. Trzeba jednak przyznać, że przeciwnik niespecjalnie mu w tych wszystkich działaniach przeszkadzał – Guinn skoncentrował się w tym starciu wyłącznie na obronie i tym, by zachować status pięściarza, który nigdy nie przegrał przed czasem. Z biegiem rund obraz pojedynku ani trochę się nie zmieniał – Szpilka wyraźnie przeważał, ale nie potrafił zranić swojego skrytego za szczelną gardą oponenta. No może poza szóstą rundą, w której u Amerykanina na skutek kilku przyjętych ciosów pojawił się krwotok z nosa. Po pewnym czasie sfrustrowani przebiegiem ringowych wydarzeń kibice zaczęli gwizdać, ale trzeba przyznać, że były to oznaki niezadowolenia skierowane głównie w stronę Guinna – Artur się starał, zadawał sporą liczbę ciosów, jednak 43-letni pięściarz zza oceanu nie zamierzał podkręcać tempa, zadowalając się tym, że przez dziesięć rund nie pozwolił zrobić sobie w ringu większej krzywdy.Przed ostatnią rundą podenerwowany nieco biernością swojego oponenta Szpilka starał się wymusić na trenerze Gmitruku pozwolenie na podjęcie większego ryzyka, ale znany z zamiłowania do konsekwentnego boksu szkoleniowiec pozostał nieugięty – niczego nie zmieniamy. Mimo to na trzydzieści sekund przed zakończeniem pojedynku Artur dopiął swego – trafił Amerykanina celnym ciosem z lewej ręki, posyłając go na deski. Guinn nie był jednak  „podłączony” i bez problemów dotrwał do końca. Werdykt mógł być tylko jeden – wszyscy sędziowie zgodnie wypunktowali tę walkę na korzyść zawodnika z Wieliczki.

Andrzej Wasilewski przestrzegał w studiu, że Ewa Piątkowska (11-1, 4 KO) będzie miała z Marią Lindberg (16-4-2, 9 KO) bardzo trudną przeprawę. I tak rzeczywiście było, ale na szczęście ostatecznie polska pięściarka skutecznie obroniła mistrzowski pas federacji WBC. Głównym problemem Ewy była w tym pojedynku chyba siła fizyczna Szwedki. Wszystko wyglądało nieźle dopóki Polka korzystała ze swojego zasięgu i boksowała na dystans, natomiast kiedy tylko Lindberg udawało się przedostać blisko swojej przeciwniki, natychmiast zaczynały się kłopoty. Walka była zażarta, obie panie nie szczędziły sobie mocnych ciosów, obie miały też w tej walce momenty, w których znajdowały się w sporych tarapatach. Niestety, długimi chwilami Piątkowskiej brakowało między linami spokoju, a w chaotycznych wymianach dużo lepiej radziła sobie reprezentantka Szwecji. Praca nóg była w tym starciu zdecydowanie atutem Polki, jednak obrończyni tytułu korzystała z tej broni nieco zbyt rzadko. W końcówce Ewa pokazała jednak charakter i ostatnie wymiany należały do niej. Po ostatnim gongu trudno było orzec, która z zawodniczek była lepsza. Obie panie uniosły ręce w górę w geście zwycięstwa, ale o wszystkim mieli oczywiście zadecydować sędziowie. A ci dwa do remisu (95-95, 96-94, 96-94) wskazali na wygraną reprezentantki Polski. Odetchnęliśmy z ulgą naprawdę głęboko.

Izu Ugonoh (18-1, 15 KO) zapowiadał, że chciałby pokonać Freda Kassiego (18-8-1, 10 KO) w lepszym stylu niż uczynił to Tomasz Adamek, ale niespecjalnie miał ku temu okazję. Kameruńczyk już po drugiej rundzie zdecydował, że nie ma ochoty dalej boksować. Urodzony w Szczecinie pięściarz zdawał sobie sprawę, że Kameruńczyk to bardzo niebezpieczny rywal i pierwsze dwie rundy przeboksował bardzo spokojnie, operując głównie ciosami prostymi i trzymając się od rywala w bezpiecznym dla siebie dystansie. Kiedy zabrzmiał gong oznajmiający początek trzeciego starcia oczekiwaliśmy więc, że w ringu w końcu zaczną się grzmoty, tymczasem Kassi oznajmił sędziemu ringowemu, że to koniec. Ogromna szkoda, bo Ugonoh nie zdążył się nawet rozkręcić.

Marcin Najman (15-5, 11 KO) nie znalazł sposobu na pokonanie Rihardsa Bigisa (13-6, 11 KO). Wszystko zakończyło się w czwartej rundzie na skutek kontuzji „El Testosterona”. Wydawało się, że Najman w swoim stylu rozpocznie pojedynek od huraganowego ataku, jednak zawodnik z Częstochowy praktycznie całą pierwszą rundę przeboksował asekuracyjnie. Spodziewany szturm przeprowadził dopiero na początku starcia drugiego, ale Łotysz łatwo wyłapał te wszystkie ciosy na gardę. Generalnie trzeba przyznać, że przez zdecydowaną większość czasu obaj panowie w ringu bardzo się oszczędzali – ciosów było niewiele, a poirytowana publiczność kwitowała niemrawe poczynania pięściarzy gwizdami. W końcu w połowie czwartej rundy Najman zasygnalizował sędziemu ringowemu kontuzję dłoni i tym samym przez techniczny nokaut zwycięzcą walki został Rihards Bigis. Otwartym pozostaje tylko pytanie, czy takie starcie powinno być jednym z głównych dań podczas tak dużej bokserskiej imprezy…

To był ich trzeci pojedynek. Dotąd był remis – obaj wygrali po razie na punkty. Wczoraj Robert Talarek (20-13-2, 13 KO) i Norbert Dąbrowski (22-7-2, 9 KO) dopełnili trylogii. Twardy górnik od początku narzucił pressing, ale „Noras” fajnie chodził na nogach, boksując z kontry krótkimi, szybkimi ciosami. Tak jak tuż przed pierwszym gongiem, gdy trafił lewym sierpowym. Chyba silniejszy fizycznie Talarek w drugiej rundzie jeszcze mocniej natarł, szukając mocnych haków i sierpów w półdystansie. W końcówce zaiskrzyło przy linach, ale to ciosy Roberta miały większą wymowę. Początek trzeciej odsłony dla Norberta, którzy przepuszczał akcje przeciwnika i kontrował go po odchyleniu. Gdy jednak zagapił się i zainkasował mocny prawy sierp, cofnął się, a czujący krew Talarek przez minutę zasypywał go swoimi bombami z obu rąk. Niestety po przypadkowym zderzeniu głowami Robertowi pękł lewy łuk brwiowy. Wydawało się, że Dąbrowski jest przełamywany, ale to on na początku czwartej rundy huknął z kontry i wstrząsnął rywalem. Pod Talarkiem ugięły się nogi, przeżywał chwile trwogi, lecz przełamał kryzys i jeszcze przed przerwą zaczął odpowiadać. Przez pół piątej rundy Dąbrowski uciekał przed atakami rywala. W końcu stanął, zamarkował prawy, wystrzelił lewym sierpowym na szczękę, posyłając Talarka na deski. Ten z trudem powstał na osiem. Za kilkanaście sekund kolejny lewy sierp „Norasa” i drugi nokdaun! Ale Robert dotrwał do przerwy. Po niej jeszcze nie doszedł do siebie i oddał szóste starcie Dąbrowskiemu. Siódma runda już bardziej wyrównana, ale wciąż należałoby ją dać Norbertowi, który poczuł się pewnie i to on wykazywał większa inicjatywę. Zakrwawiony Talarek finiszował ostro w ostatniej, ósmej rundzie, ale Norbert podjął rękawice. Zryw na finiszu okazał się spóźniony. Sędziowie punktowali 77:73, 78:72 i 78:72 – wszyscy na korzyść Dąbrowskiego!

W pierwszym bokserskim pojedynku na PGE Narodowym w limicie wagi średniej spotkali się Rafał Jackiewicz (49-19-2, 22 KO) i Robert Świerzbiński (20-7-2, 3 KO). Wygrał ten drugi, sprawiając chyba małą niespodziankę. Pięściarz z Białegostoku zaczął aktywnie, ale na samym finiszu dostał potężny prawy na szczękę i cała jego ciężka praca poszła na marne. Po przerwie jednak to znów on nadawał tempo i choć większej krzywdy byłemu mistrzowi Europy nie robił, to prawdopodobnie wyrównał po sześciu minutach na 19:19. Od trzeciej rundy Jackiewicz również zaczął boksować aktywniej i w końcu zobaczyliśmy fajny boks. Niedoceniany trochę Świerzbiński dotrzymywał kroku faworytowi, ładnie chodząc na nogach i punktując lewym prostym. Rafał bił rzadziej, za to celniej. Ostatnie trzy minuty jak cała walka – wyrównane i na fajnym poziomie technicznym. Po gongu kończącym zmagania dwóch weteranów sędziowie punktowali 57:57, 58:56 i 59:55 na korzyść Roberta.

źródło: bokser.org

UDANE POWROTY ADAMKA I GŁOWACKIEGO W GDAŃSKU. MASTERNAK Z SILLAKHEM DALI WIDOWISKO

pbn7

Szybki Tomasz Adamek (51-5, 30 KO) w głównej walce wieczoru gali Polsat Boxing Night VII w Gdańsku pokonał w dobrym stylu Solomona Haumono (24-4-2, 21 KO). „Góral” dobrze wszedł w ten pojedynek. Od początku widać było sporą różnicę w szybkości na jego korzyść na tle zapewne silniejszego fizycznie rywala. Przepuszczał pojedyncze bomby, kontrował lewym prostym, często szukając również miejsca na korpusie Australijczyka. W drugiej rundzie złapał go piękną kontrą w tempo prawym krzyżowym, ale gdy poczuł się zbyt pewny swego, w samej końcówce dał się zaskoczyć dosyć obszernym prawym. Na szczęście w takich sytuacjach najczęściej Tomka ratował betonowa szczęka. W trzecim starciu Tomek chyba wiedział już, że nie taki diabeł straszny, bo coraz częściej wchodził z nim w wymiany, korzystając z tego, że niemal za każdym razem był o ułamek sekundy szybszy. Czasem zdarzyło się, że „Góral” nie zdążył się przed czymś uchylić, ale na jedną taką akcję odpowiadał dziesięcioma swoimi. Trzeba jednak przy tym dodać, że silny niczym tur Australijczyk przyjmował wszystko bez zmrużenia oka. W szóstej rundzie świetna kombinacja Adamka, który po dwóch hakach na korpus wystrzelił prawym i lewym sierpem na górę. W ósmej już bawił się z prącym nieustannie do przodu, za to coraz wolniejszym Haumono. Wchodziło prawie wszystko, jednak bezradny boksersko Solomon wydawał się niezniszczalny. Taki sam scenariusz miała dziewiąta runda. Na samym finiszu „Góral” podkręcił jeszcze tempo, uderzył mocnym lewym sierpem na szczękę, jednak nie udało się mu zatopić Haumono. Po ostatnim gongu sędziowie nie mogli mieć wątpliwości – 99:91, 99:91 i 100:90, wszyscy na korzyść Tomka.

Po utracie pasa mistrza świata, kontuzji i długiej rehabilitacji, przed momentem zwycięstwem przed czasem wrócił Krzysztof Głowacki (27-1, 17 KO). Ofiarą jego ciężkich ciosów padł niezwyciężony do dzisiaj Hizni Altunkaya (29-1, 17 KO). Naładowany „Główka” wyszedł jak po swoje. Rozpoczął od razu agresywnie, bijąc lewym hakiem w okolice wątroby. W połowie rundy dla odmiany huknął lewym sierpem, naruszając mocno przeciwnika. Ale obyło się bez nokdaunu. Napór Polaka nie malał o w połowie drugiej odsłony po lewym sierpowym w narożniku wstrząśnięty Niemiec przyklęknął, dając sobie czas na dojście do siebie. To był dobry pomysł, bo wybił tym trochę Krzyśka z rytmu i znów dotrwał do zbawiennej przerwy. W trzecim starciu trwał napór pięściarza z Wałcza, który szczelnie zasłoniętego i trochę przestraszonego oponenta musiał konsekwentnie rozbijać najpierw ciosami na dół. I tak mijały kolejne minuty, gdyż Altunkaya w ogóle nie podejmował rękawicy, a jedynie chronił się i marzył o ostatnim gongu. Na pół minuty przed końcem piątego starcia podopieczny Fiodora Łapina trafił przy linach mocnym lewym sierpowym na górę, posyłając rywala na deski po raz drugi w walce. Po liczeniu do ośmiu poprawił natychmiast dla odmiany prawym sierpem, fundując mu trzecie spotkanie z deskami. Altunkaya znów dotrwał do przerwy, jednak gdy zabrzmiał gong na szóstą odsłonę, poddał się. Był już rozbity, a nokaut wydawał się już tylko kwestią czasu.

Dwóch świetnych zawodników światowej czołówki naprzeciw siebie, obaj zakrwawieni, obaj liczeni, a wszystko zakończone zwycięstwem Mateusza Masternaka (39-4, 26 KO). Ale Ismail Sillakh (25-4, 19 KO) postawił dziś naprawdę wysoko poprzeczkę. Na początku zgodnie ze scenariuszem – Mateusz skracał dystans, wywierał pressing, bił na korpus, zaś Ukrainiec świetnie tańczył na nogach i wydłużał odległości. Po przerwie Sillakh podjął bardziej otwarte akcje, zmieniał pozycje z normalnej na mańkuta, w jeszcze w końcówce tej drugiej rundy Polakowi pękł lewy łuk brwiowy i mocno krwawił. Wtedy do pracy wziął się Piotr Wilczewski – w poprzednich walkach trener Balskiego i Brodnickiej, teraz cutman „Mastera”. A Andrzej Gmitruk podpowiadał – Bij na klatkę piersiową, bo on się odchyla. Trzecia odsłona dla Sillakha. Najpierw wstrząsnął Mateuszem prawym sierpem, a za moment poprawił prawym podbródkiem. Polak zachwiał się w obu przypadkach, lecz szybko starał się odpowiedzieć w myśl zasady, że najlepszą obroną jest atak. Tuż przed przerwą Polak w końcu trafił mocnym ciosem – prawym krzyżowym. I na samym początku czwartego starcia ponowił taką samą akcją, posyłając Sillakha na deski i rozcinając mu skórę pod okiem. Po liczeniu do ośmiu Mateusz poprawił jeszcze jednym długim prawym. Ukrainiec „zatańczył”, jednak ustał tę bombę. Potem na wstecznym biegu uciekał i robił to na tyle skutecznie, że przetrwał najtrudniejsze chwile. W piątej rundzie Polak dodał do arsenału skuteczny na tym etapie lewy prosty. Teraz to on dyktował warunki, nadawał tempo oraz ustalał dystans. Na samym finiszu trafił lewym sierpowym, poprawił nieczystym prawym i gdyby nie gong, być może udałoby się to wszystko skończyć. W szóstym starciu nieoczekiwanie Sillakh wrócił do gry, za to w siódmej role się odwróciły i to znów podopieczny trenera Gmitruka był lepszy, lokując na głowie rywala dwa mocne prawe. Dobrze wyglądała również runda ósma, niestety Mateusz zagapił się pół minuty przed końcem, zainkasował krótki prawy sierp i przyklęknął na prawe kolano. Po słabszej minucie dziewiątej rundy, w drugiej części tego odcinka wrocławianin złapał swój rytm i zaczął odrabiać straty. Ostatnie trzy minuty doskonałe – tak jak cały pojedynek. Więcej sił zachował Masternak, bo to on pogonił na finiszu przeciwnika i zaakcentował końcówkę. Sędziowie byli jednomyślni, punktując na korzyść „Mastera” 95:93, 96:92 i 95:93. Brawo.

Maciej Sulęcki (25-0, 10 KO) efektownie rozprawił się z Damianem Ezequielem Bonellim (24-2, 21 KO), odprawiając go w niespełna trzy rundy. Już w pierwszej akcji „Striczu” zranił przeciwnika. Przepuścił jego prawy, skontrował krótkim lewym sierpem, po którym Argentyńczyk „zatańczył”. Ale nie przewrócił się. W drugiej rundzie Polak zaczął wywierać większy pressing i spychać oponenta na liny. Czterdzieści sekund przed końcem powtórka z rozrywki – obszerny prawy rywala przepuszczony i po odchyleniu skontrowany krótkim lewym sierpowym. Tym razem Bonelli musiał już być liczony do ośmiu. I znów dotrwał do przerwy. Nie wyciągał jednak żadnych wniosków, ponieważ w pierwszej akcji trzeciej odsłony Sulęcki złapał go na taką samą, wręcz skopiowaną akcję. Drugi nokdaun. Półtora minuty później Maciek po uniku wystrzelił lewym sierpowym nad opuszczoną prawą przeciwnika, posyłając go na deski po raz trzeci. Ambitny Argentyńczyk powstał raz jeszcze, lecz po dwóch kolejnych bombach naszego rodaka z narożnika rywala poleciał ręcznik na znak poddania. I dobrze, bo od ciężkiego nokautu był już tylko jeden krok.

W ciekawej konfrontacji kategorii junior ciężkiej perspektywiczny Adam Balski (10-0, 8 KO) pokonał przed czasem Łukasza Janika (28-4, 15 KO). Ciekawie było podczas walki, a jeszcze ciekawiej po niej! Od początku uwidoczniła się przewaga szybkości na korzyść podopiecznego Piotra Wilczewskiego. I kiedy dwukrotnie trafił – raz prawym sierpem przy linach, potem lewym sierpem na środku ringu, Janik szybko klinczował. W drugiej rundzie było już trochę spokojniej, choć nadal pod dyktando Adama. Bił teraz więcej prawym na korpus i czekał, starając się wciągnąć Łukasza na mocną kontrę. Na początku trzeciego starcia Janik trafił w akcji prawy na prawy. Za moment znów trafił prawym. Wydawało się, że nabiera wiatru w żagle, lecz pięćdziesiąt sekund przed końcem nadział się w wymianie na lewy sierp na szczękę, po którym padł jak ścięty na matę. Z trudem się podniósł na osiem, lecz pokazał charakter i dotrwał do przerwy. Po niej Adam nacierał i szedł jak po swoje. W kolejnym spięciu w półdystansie mocnym prawym hakiem na korpus znokautował bardziej doświadczonego przeciwnika. – W jaja mi jeb…ł – żalił się potem Janik, ale powtórki pokazały, że cios był na pas, więc dozwolony.

Bardzo trudną przeprawę miała Ewa Brodnicka (14-0, 2 KO). Sprowadzona w zastępstwie Viviane Obenauf (10-3, 5 KO) napędziła jej sporo strachu, a nawet posłała na deski. Ewa zyskała na początku nieznaczną przewagę, przede wszystkim dzięki swojej konsekwencji i podwójnemu lewemu prostemu. Na półmetku niepotrzebnie zaczęła się jednak wdawać w chaotyczne wymiany w półdystansie i od razu wszystko się wyrównało. W ósmej i dziewiątej rundzie Ewa odzyskała właściwy rytm i wydawało się, że dowiezie wygraną do końca, tymczasem minutę przed końcem zainkasowała w półdystansie akcję prawy-lewy sierp, po jakiej zapoznała się z deskami i ringowy Robert Gortat musiał liczyć do ośmiu. Kiedy więc zabrzmiał ostatni gong, obie zawodniczki z napięciem czekały na werdykt. Sędziowie nie byli jednomyślni, ale stosunkiem głosów dwa do jednego wskazali na „Kleo” – 95:94, 94:95 i 96:93.

W konfrontacji dwóch niepokonanych dotąd pięściarzy kategorii junior półśredniej Łukasz Wierzbicki (13-0, 6 KO) pokonał Roberta Tlatlika (20-1, 14 KO). O dziwo Tlatlik nie poszedł pressingiem, czego raczej się spodziewaliśmy. A to była woda na młyn dla Łukasza, który stał szeroko na nogach i po odchyleniu kontrował ładnie niższego przeciwnika. Fajnie wchodził mu również lewy hak pod prawy łokieć, a w krótkich wymianach straszył również prawym sierpem. I nie dość, że miał przewagę warunków fizycznych, to jeszcze optycznie wydawał się szybszy. W drugiej połowie potyczki Tlatlik podkręcił już nieco tempo, próbował spychać Łukasza na liny, lecz nie zrobił mu większej krzywdy. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali jednomyślnie na korzyść podopiecznego Andrzeja Gmitruka – 79:74, 78:74 i 80:72.

Fantastyczny spektakl i wygrana Roberta Talarka (18-12-2, 11 KO) nad Norbertem Dąbrowskim (20-7-1, 8 KO). Już od pierwszej minuty obaj poszli na wojnę. Lewym podbródkiem trafił „Noras”, ale natychmiast rywal odpowiedział swoim prawym podbródkowym. Norbert trafił lewym sierpowym, ale zainkasował prawy. I tak przez trzy minuty. Jeszcze ciekawiej było po przerwie. Talarek zranił przeciwnika prawym hakiem na szczękę. Ruszył do ataku, zyskiwał przewagę, jednak Dąbrowski odgryzł się lewym sierpem na górę, studząc jego zapały. W trzeciej odsłonie nadal trwały wymiany cios za cios, choć akcje Talarka robiły jakby więcej wrażenia na drugiej stronie. I choć to on szedł w górę i powinien teoretycznie być słabszy fizycznie, bił chyba z większą mocą. Dąbrowski świetnie rozpoczął pierwszą połowę czwartej rundy, ale to znów Talarek lepiej finiszował. Powtórka z rozrywki w kolejnych trzech minutach. Początek nieznacznie dla Norberta, lecz w końcówce przeżywał trudne chwile. A po bezpośrednim prawym krzyżowym rywala aż ugięły się pod nim nogi. W szóstym starciu Talarkowi pękł lewy łuk brwiowy. Mocno krwawił, ale szybko opanował kryzys i wrócił do gry. W siódmej rundzie to znów on dyktował warunki, a piętnaście sekund przed końcem długim prawym krzyżowym doprowadził Dąbrowskiego do nokdaunu! Ostatnie trzy minuty świetne jak i cała walka. Po ostatnim gongu wszyscy sędziowie punktowali na korzyść Roberta – 79:72, 77:74 i 79:73.

źródło: bokser.org

W KALISZU ADAM BALSKI NOKAUTUJE VALEREGO BRUDOVA. SPACEREK EWY BRODNICKIEJ

gala_kalisz16

W pojedynku wieczoru gali boksu zawodowego w Kaliszu Ewa Brodnicka (11-0, 2 KO) pokonała zdecydowanie na punkty po ośmiu rundach Lelę Terashvili (7-4-2, 3 KO). Mistrzyni Europy wagi lekkiej nie zachwyciła, ale nie miała problemów z pokonaniem Gruzinki i teraz przyszedł czas na obronę tytułu w listopadowym występie z Anitą Torti.

Brodnicka od pierwszego gongu była aktywna, Gruzinka ambitna, ale bez argumentów, by przeciwstawić się w pełni polskiej zawodniczce. Ciosy Ewy nie robiły wrażenia na jej rywalce  choć to właśnie Brodnicka dyktowała tempo starcia i kontrolowania pojedynek. Dużo ciosów prostych, szukania zakończenia prawym sierpowym na górę. Każdą z rund wygrała 32-latka, dla której była to rozgrzewka przed starciem w obronie tytułu mistrzyni Europy wagi lekkiej z Anitą Torti, które odbędzie się 5 listopada podczas wielkiej gali Polsat Boxing Night w Krakowie. Wydaje się, że Włoszka będzie trzy razy groźniejsza od dzisiejszej przeciwniczki Brodnickiej.

Adam Balski (7-0, 6 KO) na własnym terenie pokonał przed czasem w piątej rundzie byłego mistrza świata wagi junior ciężkiej w wersji tymczasowej Valerego Brudova (43-10, 29 KO). Zawodnik Tymex Boxing Promotion od początku zaczął narzucać swoje tempo, dyktował swoje warunki, ale Rosjanin nie spoczął tylko na obronie. Po dwóch pierwszych rundach, w których to Balski był stroną przeważającą, Brudow nie był mu dłużny i kilka jego ciosów doszło celu. Nie da się jednak ukryć, że polski pięściarz wygrał każdą z rund, a w odsłonie piątej, która okazała się ostatnią, po ciosach Balskiego (lewym sierpowym i prawym prostym) Rosjanin padł na deski, by chwilę później sędzia ringowy Robert Gortat przerwał pojedynek.

Robert Parzęczewski (14-1, 7 KO) znokautował w czwartej rundzie Bekę Aduashvilego (18-6, 8 KO). Pięściarz z Częstochowy nie dał żadnych szans rywalowi z Gruzji, który w ciągu kilku rund przyjął mnóstwo uderzeń od Polaka. Popularny „Arab” zaczął jak zwykle bardzo aktywnie, skupił się na ciosach na korpus. Do celu doszło sporo uderzeń z lewej ręki na wątrobę. Pierwsza runda była pod dyktando Parzęczewskiego, w drugiej odsłonie ambitny Gruzin zaatakował zawodnika Mariusza Grabowskiego, ale na nic zdała się jego ofensywa. W kolejnej rundzie Polak znalazł sposób na Aduaszwilego i mieliśmy pierwsze liczenie. Rywal wytrzymał do gongu kończącego trzecie starcie, w czwartej był już jednak bezradny. Parzęczewski zadał kilka mocniejszych ciosów na wątrobę oraz na górę, Gruzin padł na deski i już nie wstał.

Michał Żeromiński (11-2-1, 1 KO) może nie ma najmocniejszego ciosu, ale jego ostatnie walki ogląda się naprawdę dobrze. Tak samo było dziś na ringu w Kaliszu, gdzie już po raz drugi spotkał się z Łukaszem Janikiem (16-21-1, 9 KO). Pięściarz ze Śląska w swoim stylu nacierał niczym tur, natomiast „Żeromka” ładnie chodził na nogach i ogrywał go swoim tańcem oraz ciosami prostymi. W trzeciej rundzie po przypadkowym zderzeniu głowami Michałowi pękła powieka i już do końca mocno krwawił. Pewnie jednak dowiózł wygraną, kilka razy po drodze wchodząc w krótkie spięcia z silnym fizycznie Janikiem. Po gongu kończącym walkę cała trójka sędziów typowała przewagę Żeromińskiego w stosunku 59:56.

Robert Talarek (15-12-2, 9 KO) to bardzo ceniony pięściarz, nie tylko na naszym podwórku, co zresztą udowodnił w Kaliszu rozbijając miejscowego Sebastiana Skrzypczyńskiego (11-14-2, 5 KO). Talarek już w pierwszej rundzie przejął całkowitą kontrolę nad pojedynkiem, stopując rywala szybkim lewym prostym i lewym hakiem w okolice wątroby, jakim wyraźnie ranił Skrzypczyńskiego. W drugiej rundzie po kilku lewych pod prawy łokieć zaczął bić dla odmiany prawym sierpowym nad lewą rękawicą. W końcu jeden z tych sierpów doszedł idealnie do celu – szczęki Sebastiana, odcinając go zupełnie od prądu. Sędzia Gortat bez zbędnego liczenia zastopował jednostronną walkę.

Bardzo efektownie wypadł debiut na zawodowym ringu bokserskim znanego kickboksera, Tomasza Sarary (1-0, 1 KO). Już w pierwszej walce spotkał się z byłym mistrzem Polski seniorów, Łukaszem Zygmuntem (2-5). I szybko go odprawił przed czasem. Sarara od początku narzucał pressing, choć Zygmunt polował groźną kontrą prawym podbródkowym. Już w pierwszej odsłonie Tomek doprowadził przeciwnika do liczenia prawym po dole, ale to było nic w porównaniu z tym, co stało się w połowie drugiej rundy. Sarara huknął przy linach potężnym prawym overhandem – idealnie na szczękę Zygmunta, który bezwładnie zawisł na linach. Sędzia policzył do czterech i odpuścił, widząc przed sobą klasyczny, ciężki nokaut.

Michał Leśniak (5-1, 2 KO) pokonał Łukasza Gworka (6-1, 2 KO). Początkowo w ringu było dużo chaosu. Dopiero od końcówki drugiej rundy „Szczupak” poukładał sobie wszystko, przyjmował ciosy rywala na blok, samemu polując lewym hakiem w okolice wątroby. Gworek w trzecim starciu został ukarany odjęciem punktu za ataki głową. Gdy obaj byli już zmęczeni, walka znów zrobiła się brzydka, ale sędziowie nie mieli wątpliwości. Punktowali 58:55, 58:55 i 57:56 – wszyscy na korzyść Leśniaka.

W pierwszej walce gali Mateusz Rzadkosz (4-0-1, 1 KO) wypunktował na dystansie sześciu rund Mariusza Runowskiego (4-2, 2 KO). Podopieczny Piotra Wilczewskiego rozpoczął pojedynek potężnym prawym krzyżowym na szczękę, który wyraźnie dał się we znaki przeciwnikowi. Potem kontrolował go lewym prostym i pracą nóg na środku ringu, a także kontrą bezpośrednim prawym bądź prawym podbródkiem, gdy akurat znajdował się na linach. Silniejszy fizycznie Runowski kilka razy ładnie trafił bezpośrednim prawym, lecz większość jego ciosów pruło powietrze. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 60:54, 60:54 i 60:55 – wszyscy na korzyść Rzadkosza.

źródło: bokser.org

SYROWATKA NA PUNKTY, CHOĆ LORA DWUKROTNIE NA DESKACH. UDANY POWRÓT SĘKA

brodnica

Zawsze groźny Felix Lora (18-14-5, 9 KO) miał być dla Michała Syrowatki (12-0, 3 KO) kolejnym sprawdzianem w dotychczasowej karierze na zawodowych ringach. Podczas gali w Brodnicy obaj panowie mieli pokazać dobry boks, dorównujący pojedynkowi z sierpnia ubiegłego roku pomiędzy Dominikańczykiem a ostatnim rywalem Syrowatki, Michałem Chudeckim. Pierwsze dwie rundy nie wyglądały obiecująco ze strony polskiego pięściarza. Podopieczny Andrzeja Gmitruka nie zadawał wielu ciosów i tak jak nie ukrywał przed walką, że zacznie ją spokojnie, tak też się stało, choć rzeczywiście można było zauważyć niewielką przewagę Lory. W trzeciej odsłonie role się odwróciły i przyszedł czas na pierwsze deski. Syrowatka wykorzystał dogodny moment i Lora zaliczył nokdaun. Przez chwilę wydawało się, że Polak może zakończyć pojedynek przed czasem, ale przeciwnik wyszedł z opresji. Syrowatka nie przestawał atakować, bijąc z pełnym skrętem, lecz Lora ani drgnął. Prosto z narożnika trener Gmitruk oczekiwał większej ilości ciosów na dół ze strony Michała, który boksował nad wyraz efektywnie, ostrożnie, wyczekując na błędy Domikańczyka. Plan się opłacił, bo Syrowatka w rundzie ósmej po raz drugi położył na deski Lorę, ale tak jak przy pierwszym nokdaunie rywal Polaka uchronił się przed czasówką. Kontrolujący pojedynek zawodnik z Ełku po dziesięciu rundach zwyciężył jednogłośną decyzją sędziów (98-90, 96-92, 97-91). Trzeba przyznać – Syrowatka zdał kolejny ważny test, który przybliża go do coraz to większych walk. Do pełni zadowolenia jeszcze długa droga, ale z każdym pojedynkiem polski pięściarz pokazuje, że trzeba się z nim liczyć.

Pojedynkiem z Siergiejem Mekhteyenką (4-3, 2 KO) Dariusz Sęk (22-2-1, 7 KO) miał udanie powrócić po grudniowej przegranej z rąk Robina Krasniqiego. Ze zwycięstwem tarnowianin nie miał żadnych problemów, pokazał dobry boks i udowodnił, że jest gotowy na duże walki. Od pierwszych chwil obu pięściarzy w ringu wydawało się, że Sęk wyciągnął wnioski z ostatniego pojedynku. Na uwagę zasługiwały świetne odchylenia, uniki oraz dobra praca nóg. Ukrainiec nie był mu dłużny i skutecznie zadawał ciosy proste, zmieniając pozycję, jednak  podopieczny Andrzeja Gmitruka nie dawał dużo miejsca rywalowi na bicie wielu uderzeń. Polski pięściarz stopował go prawym prostym, dorzucając mocne i odczuwalne haki, przez co wygrywał każdą z rund. Były dwukrotny medalista mistrzostw Polski na amatorstwie zmienił również swoje ataki w półdystansie. Do niedawna bił sporo uderzeń na górę, zapominając o skuteczności i mądrym rozkładaniu sił. Dziś było inaczej. Sympatyczny bokser z Tarnowa nie dość, że zadawał więcej celnych ciosów, to nie zapomniał również o obijaniu dołów Ukraińca, tak ważnym aspekcie w boksie, którego brakowało w ostatnich pojedynkach Darka. Kiedy byliśmy z kamerą na sparingach Sęka przed jego walką z Krasniqim, trenerzy Gmitruk i Kłak wręcz domagali się od niego, by w końcu zaczął bić na korpus. Szósta, siódma i ósma odsłona to pokaz boksu i świetnego przygotowania w wykonaniu Sęka, który miał już rywala na widelcu. W pewnym momencie nadarzyła się spora szansa zakończenia starcia przed czasem, ale pięściarz zza naszej wschodniej granicy udanie wyszedł z opresji i dotrwał do ostatniego gongu. Sędziowie byli zgodni – wszyscy trzej wypunktowali 80-72 na korzyść Polaka.

Prognozowano, że pojedynek Norberta Dąbrowskiego (17-2, 6 KO) z twardym Robertem Talarkiem (10-10-2, 5 KO) obok walki wieczoru może być najciekawszym starciem. Pierwsza runda okazała się być nad wyraz spokojną, z nieznaczną przewagą popularnego „Norasa”. Drugie trzy minuty walki były już zupełnie inne. Podopieczny Irosława Butowicza zaczął być bardziej agresywny, wywierał pressing i zadawał ciosy na górę, co było dobrym rozwiązaniem, ponieważ patrząc na wcześniejsze pojedynki, Dąbrowski nie lubi, gdy jego rywale przechodzą do ostrej ofensywy. Talarek jednak zamiast bić częściej kombinacje, polował na jeden cios, przez co nie zagrażał w pełni warszawiakowi. W kolejnych rundach Dąbrowski osiągnął przewagę, ponawiając ataki, m.in. kombinację prawy prosty – prawy sierpowy, ale w rundzie szóstej zaczęły się problemy. Talarek dwa razy celnie trafił „Norasa” prawym podbródkowym, po jednym z nich Dąbrowski wydawał się być „podłączony”, zwłaszcza, że pięściarz Silesii Boxing dorzucił jeszcze soczysty lewy sierpowy. Siódmą lepiej rozpoczął „Noras”, ale końcówka należała do walecznego i nieustępliwego 31-latka mieszkającego w Rudzie Śląskiej. W finałowej ósmej odsłonie Talarek dalej sukcesywnie dobierał się do gardy Dąbrowskiego, kilkakrotnie wystrzeliwując bezprośredni lewy sierpowy oraz skuteczny dziś w jego wykonaniu prawy podbródkowy. Wydawało się, że trzy ostatnie rundy powinny zostać zapisane na konto zawodnika ze Śląska. Po tej niezwykle emocjonującej walce sędziowie stosunkiem dwa do remisu (76-76, 77-76, 79-73) wypuntkowali na korzyść podopiecznego Andrzeja Gmitruka. Na uwagę zasługuje kuriozalny werdykt 79-73 ostatniego z sędziów, który w Brodnicy oglądał chyba inną walkę.

Michał Starbała (12-0, 3 KO) skrzyżował rękawice z twardym i nieustępliwym Bartłomiejem Grafką (11-16-1, 4 KO). Po sześciu rundach sędziowie jednogłośnie wypunktowali zwycięstwo warszawiaka (59-55 i dwukrotnie 59-56, 59-56), choć pojedynek na pewno nie był do jednej do bramki.”Azazel” przed walką pozytywnie wypowiadał się o swoim rywalu, wymieniając jego mocne strony. Powtarzał w mediach, że bilans w boksie nie gra żadnej roli. I miał rację. Starbała zaczął dosyć dobrze, bił sporo haków, ale Grafka, który kipiał agresją nie był mu dłużny. W pewnym momencie, gdy zawodnik grupy Silesia Boxing śmielej atakował i pojedynek był w półdystansie, Starbała nie stronił od klinczów. Z kolei ambitny Grafka przyśpieszył i mimo sporej dysproporcji umiejętności potrafił utrzeć nosa „Azazelowi”, z którego w końcowej fazie starcia uleciała cała energia.

Krzysztof Kosela (2-0, 1 KO) po małych perturbacjach jednak wystąpił podczas dzisiejszej gali w Brodnicy. Jego pojedynek z Jakubem Kozerą (0-4) nie trwał długo. Podopieczny Adama Jabłońskiego od początku przeważał w ringu. Kozera opuszczał ręce, tym samym narażał się na ataki mającego świetne warunki fizyczne Koseli. W drugiej odsłonie Kosela wystrzelił celny prawy prosty, którym położył na deski swojego przeciwnika. Po tym uderzeniu sędzia zdecydował się przerwać walkę.

W inauguracyjnym pojedynku gali Damian Mielewczyk (8-0, 7 KO) pokonał na dystansie sześciu rund Iona Barsana (2-4, 1 KO) i zaliczył kolejne zawodowe zwycięstwo. Werdykt sędziów był jednogłośny – dwaj z nich punktowali 60-54, jeden 59-55 – wszyscy na korzyść zawodnika Thunder Promotions. Podopieczny Krystiana Cieśnika od początku dyktował warunki w ringu. W trzeciej odsłonie był nawet bliski zakończenia pojedynku przed czasem, ale pogubił się po przypadkowym zderzeniu głowami, po którym pękł mu łuk brwiowy.

źródło: bokser.org

brodnica_gala

ZWYCIĘSTWA POLAKÓW NA GALI W RADOMIU. OZDOBĄ BÓJ SYROWATKI Z JANIKIEM

sek02

W walce wieczoru gali „Boxing Night” w Radomiu Dariusz Sęk (21-1-1, 7 KO) wypunktował twardego Mohameda Belkacema (21-8-1, 9 KO). Po dziesięciu rundach sędziowie punktowali 99-92, 98-93, 98-92. Polak przez większość walki nie mógł złapać właściwego dystansu, na co skarżył się również w narożniku. „Fighter” w swoim stylu kontrolował rywala ciosami prostymi w środku ringu i skutecznie unikał jego obszernych ciosów z prawej ręki. Problemem była skuteczność, której nieco Polakowi brakowało. Zdecydowanie lepsza była druga faza pojedynku, w której Sęk podkręcił nieco tempo, jednak nie był w stanie naruszyć rywala. Przewaga naszego reprezentanta nie podlegała dyskusji, jednak występ Sęka nie należał do najlepszych i z pewnością stać go na więcej.

Zgodnie z przewidywaniami Michał Cieślak (7-0, 3 KO) wypunktował doświadczonego Ismaila Abdoula (54-31-2, 20 KO), jednak nie zdołał wyrządzić mu większej krzywdy. Sędziowie punktowali 60-55 i dwukrotnie 60-54. Walka praktycznie w każdej z rund miała ten sam przebieg – Cieślak ostro nacierał na doświadczonego Belga, a ten spokojnie wyłapywał zdecydowaną większość ciosów na swoje rękawice. Polaka można pochwalić za bardzo dobre przygotowanie kondycyjne – Cieślak narzucił bardzo wysokie tempo, jednak nawet w szóstej rundzie był w stanie mocno przycisnąć swojego rywala. Belg rzadko decydował się na akcje ofensywne, co z pewnością wpłynęło negatywnie na widowisko. Czystych ciosów było jak na lekarstwo, jednak dobrze wiemy, że jest to standardem w walkach z Abdoulem. Tym samym Cieślak odniósł dziś trzecie zwycięstwo w tym roku.

Michał Syrowatka (10-0, 2 KO) pewnie wypunktował Łukasza Janika (12-6-1, 6 KO), który do samego końca nie odpuścił podopiecznemu Andrzeja Gmitruka. Sędziowie punktowali 80-73, 79-73, 80-72. W pierwszej odsłonie Syrowatka praktycznie nie dał dojść do głosu swojemu rywalowi i spokojnie kontrolował przebieg walki ciosami z dystansu. Potencjalny przeciwnik Michała Chudeckiego imponował w ringu szybkością i dynamiką. W kolejnej rundzie Janik zainkasował dużą ilość ciosów na korpus, które z pewnością odbiją się w drugiej fazie pojedynku. Syrowatka przycisnął w końcówce wyraźnie już zmęczonego Janika. Janik nie zamierzał jednak oddać walki za darmo i od trzeciej rundy zaczął się odgryzać, jednak jego zrywy nie robiły wrażenia na dobrze dysponowanym Syrowatce. Pięściarz ze Śląska był w sporych tarapatach po piekielnie mocnym prawym podbródkowym w piątej rundzie, jednak w znany tylko sobie sposób przetrwał i przeszedł do kontrofensywy. Janik przełamał kryzys kondycyjny i wrócił do gry w pewnym momencie rundy szóstej spychając Syrowatkę do defensywy. Michał odzyskał szybko kontrolę nad przebiegiem walki i zaakcentował końcówkę. Ostatnia runda to absolutna dominacja Syrowatki, który nie zdołał wykończyć krańcowo wykończonego Janika.

Bartłomiej Grafka (10-11-1, 4 KO) w ostatnim czasie porzucił pracę i zajął się boksem zawodowym na poważnie. Efekty jego „przemiany” mogliśmy oglądać dziś na gali w Radomiu. Mimo wszystko pięściarz Silesia Boxing przegrał wysoko na punkty z Norbertem Dąbrowskim (15-2, 6 KO). Dąbrowski kapitalnie wszedł w walkę. Podopieczny Andrzeja Gmitruka zasypywał rywala ciosami prostymi i w pewnym momencie wstrzelił się lewym prostym pomiędzy rękawice i zamroczył Grafkę. Doświadczony pięściarz ze Śląska przetrzymał kryzys i próbował się odgryźć, jednak rundę zdecydowanie wygrał „Noras”. Grafka nie zamierzał odpuścić i udanie powrócił w drugiej odsłonie parokrotnie zaskakując faworyta. Dąbrowski kontrolował przebieg pojedynku do samego końca, jednak podopieczny Irosława Butowicza cały czas starał się przełamać faworyta i w rundzie piątej postawił mu poprzeczkę bardzo wysoko. Po sześciu rundach sędziowie punktowali jednomyślnie – 60-54.

Pavel Staravoitau (13-21-2, 11 KO) nie stanowił wielkiej przeszkody dla dobrze dysponowanego Roberta Talarka (8-7-2, 3 KO). Polak wygrał przez techniczny nokaut już w drugiej rundzie. Pięściarz grupy Silesia Boxing w pierwszej rundzie boksował bardzo aktywnie lewą ręką i systematycznie rozbijał rywala z Białorusi. W drugiej odsłonie Talarek kilkakrotnie mocno trafił i odebrał chęci do walki oponentowi. Sędzia Robert Gortat bez większego zastanowienia przerwał walkę i ogłosił wygraną Polaka przez techniczny nokaut.

Pojedynek doświadczonego Łukasza Rusiewicza (16-18, 7 KO) z Damianem Trzcińskim (2-2, 1 KO) rozpoczął galę w Radomiu. Popularny „Rusek” nie miał większych problemów z pokonaniem pięściarza z Bydgoszczy. Słynący z odporności na ciosy „Rusek” rozpoczął dosyć ospale i zainkasował trochę ciosów, jednak od razu rzucało się w oczy, że ma on o wiele lepszy pomysł na walkę niż jego rywal. Od drugiego starcia Rusiewicz przejął już wyraźnie kontrolę i kilkukrotnie trafił „Turbo” lewym sierpowym. W trzeciej rundzie Rusiewicz już na samym początku trafił lewym sierpowym w tempo i posłał Trzcińskiego na deski. Pięściarz z Bydgoszczy wstał dość szybko, ale był wyraźnie zamroczony. Do samego końca rundy „Rusek” kontrolował przebieg pojedynku. W finałowej odsłonie Trzciński był już bardzo zmęczony, jednak dzięki ambicji wytrwał do ostatniego gongu. Sędziowie punktowali dwukrotnie 39-36 oraz 40-35.

źródło: bokser.org