Tag Archives: Remigiusz Wóz

W GLIWICACH SZPILKA NIEZNACZNIE LEPSZY OD WACHA. STĘPIEŃ W TARAPATACH ALE WYGRAŁ

szpilka_wach

Po emocjonujących dziesięciu rundach Artur Szpilka (22-3, 15 KO) pokonał niejednogłośnie na punkty Mariusza Wacha (33-4, 17 KO), choć pojedynek skończył półprzytomny, na skraju nokautu. Przekrętu żadnego nie było, ale przez wzgląd na końcówkę rewanż wydaje się być obowiązkowy!

Od pierwszego gongu Mariusz ruszył do przodu. Szybszy Artur tańczył na nogach, bił konsekwentnie lewym na korpus, ale „Waszka” wyczekał i huknął prawym z całej siły. Chybił, ale ten cios przeszedł od celu dosłownie o centymetry. Druga odsłona wyglądała podobnie, lecz dwadzieścia sekund przed gongiem podopieczny Piotra Wilczewskiego trafił mocnym prawym krzyżowym. – Jedziemy! – mobilizował swojego zawodnika „Wilk”. – Doły! – słychać było po drugiej stronie Andrzeja Gmitruka. Trzecia runda nieznacznie dla „Szpili”, który znów uruchomił nogi. I słuchał wskazówek z narożnika. Na starcie czwartego starcia Mariusz trafił rywala dwa razy przy linach. Wach przejął inicjatywę, jednak zmęczył się chyba tym tempem i w końcówce spuścił nieco z tonu. W piątym dla odmiany Artur lepiej zaczął, a Mariusz lepiej finiszował. Znów doszedł długi prawy. – To za mało. Te rundy są jeszcze zbyt równe – pobudzał „Waszkę” Wilczewski. W szóstej rundzie Wach podkręcił tempo. I sprawdziło się co mówił. Podmęczony już lekko Szpilka opuścił ręce przy linach i zainkasował kilka bomb Wacha. Mariusza przytkała widocznie poprzednia runda, bo w siódmej przez dwie minuty oddał inicjatywę rywalowi. Ale trafił długim prawym na korpus, poprawił prawym na górę i znów zrobiło się gorąco. Ale Artur na samym finiszu odpowiedział lewym sierpowym. W ósmym starciu Mariusza dopadł ewidentny kryzys. Przechodził te trzy minuty. Artur za to nabrał wiatru w żagle i choć nie robił większej krzywdy, pewnie wygrał 10:9. Podobnie wyglądało ponad dwie i pół minuty kolejnego starcia. Wach trafił tuż przed gongiem mocnym prawym, lecz nie miał prawa wygrać tego odcinka jedną akcją. Na ostatnią rundę Wach wyszedł zdeterminowany. Zaatakował, dał z siebie wszystko. Przez dwie minuty bez rezultatu, aż w końcu złapał Szpilkę prawym bitym z góry. Artur padł na deski. Powstał z trudem. To było najdłuższe czterdzieści sekund w jego karierze. Zataczał się, był półprzytomny, ale dotrwał jakimś cudem do gongu. Wszyscy czekali w napięciu na werdykt… Sędziowie orzekli – 97:93 Szpilka, 93:96 Wach i 95:94 Szpilka.

Paweł Stępień (12-0, 11 KO) ma za sobą najtrudniejszą walkę, ale i najcenniejszy skalp w karierze. Polak powstał z desek i pokonał przed czasem byłego pretendenta do tytułu mistrza świata wagi półciężkiej, Dimitrija Suchockiego (23-7, 16 KO). Pięściarz ze Szczecina wyszedł do ringu zrelaksowany. Fajnie przepuszczał akcje przeciwnika, samemu kąsając lekkimi, za to celnymi kontrami. W trzeciej rundzie Rosjanin ostrzej natarł, przechodził do półdystansu, ale Paweł w końcówce ostudził nieco jego zapały dwoma kontrami. Suchocki zawsze był znany jednak z mocnego uderzenia i determinacji. Na własnej skórze przekonał się o tym Polak 40 sekund przed końcem czwartej odsłony, gdy poleciał na deski po lewym sierpowym rywala. Nie był bardzo zraniony, ale rundę przegrał 8:10. Suchocki nabrał wiary w sukces, atakował jeszcze śmielej i obraz pojedynku wyrównał się na półmetku. W szóstej rundzie większość ciosów Rosjanina przepuszczał bądź blokował, lecz za bardzo oddał inicjatywę. Ładne uniki to zdecydowanie za mało, by wygrywać rundy. A rozochocony Suchocki bił z całych sił z obu rąk. Rzadko trafiał czysto, ale to on dyktował teraz tempo. Dopiero w siódmym starciu Stępień odzyskał rytm i choć zainkasował parę „obcierek”, to chyba wygrał ten trzyminutowy odcinek. W ósmej rundzie wyglądał jeszcze lepiej. Na początku dziewiątej rundzie nastąpiło przełamanie. Stępień zranił oponenta lewym sierpowym, a za moment posłał na deski bezpośrednim prawym. Suchocki czekał do ośmiu. Za długo. Gdy powstał, sędzia Arek Małek zastopował potyczkę. To był chyba mały błąd arbitra, ale z drugiej strony Suchocki dał mu też pretekst, czekając zbyt długo na kolanie. Tak czy siak Paweł pokazał, że poza umiejętnościami bokserskimi, ma również do tego sportu serducho.

Maciej Sulęcki (27-1, 11 KO) to światowa czołówka wagi średniej. Jean Michel Hamilcaro (26-10-3, 6 KO) to średniak, ale Francuzi znani są z twardych charakterów, liczyliśmy więc na dłuższą walkę. Nic z tego. „Striczu” szybko rozprawił się z przeciwnikiem. Po pierwszej spokojnej, trochę rozpoznawczej rundzie, egzekucja nastąpiła w drugiej. Podopieczny Andrzeja Gmitruka napoczął przeciwnika hakiem na korpus. Ten chciał szybko odpowiedzieć, lecz Sulęcki skontrował go prawym krzyżowym na szczękę, po raz drugi posyłając na deski. Potem rozwinął skrzydła, zasypywał oponentami ciosami z obu rąk i po dwóch kolejnych liczeniach sędzia zatrzymał jednostronne bicie.

Ewa Piątkowska (12-1, 4 KO) w dobrym stylu pokonała Ornellę Domini (13-2, 3 KO) i po raz drugi obroniła tytuł mistrzyni świata federacji WBC w wadze junior średniej. W pierwszej rundzie podopieczna Andrzeja Liczika jeszcze sondowała rywalkę, ale w drugiej poczęstowała ją lewym hakiem na górę, poprawiła długim prawym krzyżowym, a jej jab kąsał coraz częściej. Po przypadkowym zderzeniu głowami po czwartej odsłonie Polce zaczęło jednak puchnąć lewe oko. To ją rozproszyło, wybiło z rytmu i boks wyglądał trochę gorzej, ale w połowie szóstego starcia trafiła mocnym lewym sierpowym i wróciła do gry. Urodziwa Szwajcarka w dziewiątej odsłonie już mocno cierpiała, a Ewa czując krew podkręciła tempo. Pretendentka wykazała się charakterem i dzielnie zaboksowała do końca. Sędziowie punktowali na korzyść Polki 100:90, 98:92 i 99:91.

W polsko-polskiej walce wagi półciężkiej Marek Matyja (15-1-1, 7 KO) pokonał Remigiusza Woza (11-4, 6 KO). Początek dość niespodziewany. Przez dwie i pół minuty nieznacznie przeważał Wóz, ale na trzydzieści sekund przed końcem nadział się na kontrę prawym sierpowym. Pięściarz z Oleśnicy poszedł za ciosem, wyprowadził długą serię i zmusił sędziego Leszka Jankowiaka do liczenia. Ale gdy walka została wznowiona, zabrzmiał zbawienny gong. Drugie starcie wyrównane, lecz w trzecim Matyja znów mocno trafił, poprawił kilkoma bombami i tym razem arbiter zatrzymał już dalszą rywalizację.

Zwycięstwa do swoich rekordów dopisali Przemysław Zyśk (9-0, 3 KO) w wadze junior średniej oraz Łukasz Różański (10-0, 9 KO). Przemek pewnie wypunktował Igora Fanijana (16-17-3, 8 KO) na dystansie ośmiu rund, choć można mu zarzucić, że momentami niepotrzebnie chciał się bić zamiast boksować. Na Łukasza natarł przez kilkadziesiąt sekund Eugen Buchmueller (13-4, 10 KO), lecz Polak spokojnie to przetrzymał i prawym sierpowym w okolice ucha zmusił do przyklęknięcia. Za moment taki samy prawy sierp Różańskiego zakończył walkę.

źródło: bokser.org

ZIMNOCH I SOSNOWSKI ZNOKAUTOWANI W RADOMIU. „KOSIARZ” ZDAŁ KOLEJNY TEST

zimnoch abell

Na pewno nie tak Krzysztof Zimnoch (22-2-1, 15 KO) wyobrażał sobie potyczkę z Joey’em Abellem (34-9, 32 KO). Polak od początku walki był w ringu mocno pogubiony i został brutalnie znokautowany już w trzeciej rundzie. Według wielu ekspertów kluczem do zwycięstwa Zimnocha miało być przetrwanie pierwszej części walki i uniknięcie potężnych ciosów Amerykanina. Czym później, tym miało być dla Krzyśka łatwiej. Niestety, Polak już w pierwszej rundzie dał się zaskoczyć kilkoma potężnymi, obszernymi sierpami, po których o mało nie wylądował na macie. Właściwie tylko gong sprawił, że walka nie zakończyła się dla naszego zawodnika już w inauguracyjnym starciu. W drugiej rundzie nadal to Abell dzielił i rządził między linami, zaś Krzysiek koncentrował się na defensywie, która niestety była dziurawa jak szwajcarski ser. Nieco lepiej zaczęła się dla Krzyśka runda trzecia – Polak w końcu uspokoił walkę, uderzał ciosami prostymi i wydawało się, że nieco odzyskał kontrolę nad ringowymi wydarzeniami. Niestety, na minutę przed gongiem Abell ponownie wstrząsnął Zimnochem potężnym prawym sierpowym i tym razem nie wypuścił już okazji z rąk – rzucił się szaleńczymi ciosami na półprzytomnego Polaka, brutalnie go nokautując. Co dalej? Wygląda na to, że z planowanej na grudzień walki z Arturem Szpilką nici…

To był najtrudniejszy test w całej zawodowej karierze Przemysława Runowskiego (16-0, 3 KO). „Kosiarz” był w sporych opałach, ale przetrwał kryzys i ostatecznie pokonał na punkty lepszego niż oczekiwano Twahę Kiduku (11-2, 7 KO). Pierwsza runda była jeszcze bardzo wyrównana, ale w drugiej doszło do niespodzianki – reprezentant Tanzanii trafił potężnym prawym sierpowym, dołożył kolejny sierp i Przemek osunął się na matę ringu. Polak wstał, ale przez chwilę był „podłączony”. W trzeciej rundzie Runowskiemu udało się jednak zmazać złe wrażenie z poprzedniego starcia – tym razem to on trafił kilkoma mocnymi uderzeniami, po których pod Kiduku ugięły się nogi. „Kosiarz” nieustannie atakował przez dwie kolejne minuty, lecz jego oponent imponował odpornością. Pierwsze rundy tego pojedynku były dla naszego pięściarza bardzo trudne, ale z czasem Runowski zaczął przejmować kontrolę nad walką. Co prawa Kiduku ciągle był groźny i szukał szczęścia szczególnie w mocnym prawym sierpowym, ale to Polak górował w ringu dobrą pracą na nogach i większymi umiejętnościami technicznymi. Ostatecznie po ośmiu rundach Przemek zasłużenie zwyciężył na kartach wszystkich sędziów – 77-74, 78-74, 77-74.

Wydawało się, że Sergiej Werwejko (7-1, 5 KO) został rzucony w Radomiu na zbyt głębokie wody, tymczasem Ukrainiec przez cztery rundy naprawdę dobrze radził sobie z rutynowanym Nagym Aguilerą (20-10, 14 KO), ostatecznie zwyciężając go przez techniczny nokaut w czwartej rundzie. Okoliczności samego przerwania pojedynku były jednak dość kontrowersyjne. Ukrainiec zaczął walkę bardzo dobrze. Spokojnie operował ciosami prostymi i co ciekawe sprawiał wrażenie szybszego od swojego rywala. W drugiej rundzie Sergiej uderzył oponenta trzykrotnie w tył głowy, co wyraźnie poirytowało Aguilerę, który w odpowiedzi ruszył do zdecydowanego ataku. Ofensywa „Dominikańskiego dynamitu” trwała jednak tylko chwilę, potem znowu to Ukrainiec był stroną nacierającą. I dodajmy, że ciosy Werwejki były mocne oraz bardzo często celne. Werwejko nawet przez chwilę pojedynku nie był zagrożony i pewnie wygrał pierwsze rundy, punktując nieco ospałego rywala. Pod koniec czwartego starcia doszło do małej kontrowersji – Sergiej ponownie uderzył swojego rywala w tył głowy, a Aguilera przyklęknął i głośno domagał się ukarania przeciwnika. Sędzia ringowy pozostał jednak niewzruszony na protesty pięściarza z Dominikany i kiedy ten przez dłuższy moment nie podnosił się z maty, ogłosił zwycięstwo przez techniczny nokaut zawodnika z Ługańska. Będzie się o tym dyskutować.

Mateusz Tryc (3-0, 3 KO) w trzecim zawodowym występie po raz trzeci zmierzył się z rodakiem – tym razem naprzeciw niego stanął Remigiusz Wóz (10-2, 5 KO). Choć łatwo nie było, to pięściarz z Wyszkowa dopisał do rekordu kolejne zwycięstwo. Mateusz rozpoczął intensywnie, stopując rywala dobrymi seriami i całkowicie kontrolując przebieg pierwszej rundy. W drugim starciu Tryc jeszcze mocniej docisnął pedał gazu, kilka razy ponowił ataki, co zaowocowało sporymi kłopotami Wóza. Remigiusz dzielnie przetrwał jednak napór rywala, a momentami nawet skutecznie kontrował. Przez cały okres pojedynku wyraźnie było widać, że obaj panowie zdecydowanie lepiej czują się w ataku, dlatego też pojedynek był ciekawy dla oka. Destrukcyjny styl walki obu pięściarzy spowodował, że w czwartej odsłonie Mateusz złapał kontuzję łuku brwiowego, zaś z nosa Remigiusza zaczęła płynąć krew. W piątym starciu Tryc wreszcie dopiął swego – trafił rywala mocnym ciosem na górę, poprawił na korpus i Wóz po raz pierwszy padł na matę. Potem były jeszcze dwa kolejne liczenia w tej samej rundzie i sędzia słusznie przerwał walkę. Występ Tryca na pewno na plus, choć defensywa wymaga poprawy.

Łukasz Różański (7-0, 6 KO) nie dość, że odniósł dzisiejszego wieczoru najważniejszą zawodową wiktorię, to jeszcze prawdopodobnie zakończył karierę byłego mistrza Europy Alberta Sosnowskiego (49-9-2, 30 KO). Wszystko trwało zaledwie dwie minuty. Różański od pierwszych sekund pojedynku rzucił się do nieco chaotycznych i szaleńczych ataków, na które „Dragon” kompletnie nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Kwestią czasu było zatem to, który z potężnych ciosów Łukasza zakończy walkę. Już w drugiej minucie pojedynku Różański trafił jednym z szerokich uderzeń sierpowych, rzucając Sosnowskiego na deski. Sędzia policzył do dziesięciu, a Albert pozostał na macie. Tuż po walce były pretendent do tytułu mistrza świata wagi ciężkiej zadeklarował, że był to jego ostatni występ. I oby tak było, bo po prostu szkoda zdrowia.

źródło: bokser.org

EFEKTOWNE POWROTY KRZYSZTOFA WŁODARCZYKA I PAWŁA KOŁODZIEJA W SOSNOWCU

diablo_brudov

Półtora roku przerwy i półtora rundy po powrocie. Niespełna pięciu minut potrzebował Krzysztof Włodarczyk (50-3-1, 36 KO) na odprawienie Walerego Brudowa (42-8, 28 KO). Pierwsza runda spokojna. Schowany za szczelną gardą Polak kilka razy skontrował mocnym lewym dyszlem, nie dając rywalowi skrócić dystansu. Po przerwie działo się już więcej, choć niestety krótko. „Diablo” polował prawym podbródkiem z kontry, lecz nie trafił. Pod koniec drugiej minuty drugiego starcia wyprowadził podwójny lewy prosty, drugim trafił na szczękę i powalił Rosjanina. Ten powstał na osiem, jednak z narożnika poleciał ręcznik na znak poddania. Powtórki pokazały, że Brudow przewracając się doznał urazu prawego kolana.

Status niepokonanego zachował Krzysztof Kopytek (12-0, 2 KO), który wypunktował Stanislasa Salmona (25-5-2, 10 KO). Już pod koniec pierwszej rundy podopieczny Fiodora Łapina zranił przeciwnika lewym hakiem w okolice wątroby, choć obyło się bez liczenia. Na początku drugiej wciągnął Francuza akcją prawy na prawy i znów było blisko liczenia. Nokdaun nastąpił jednak dwie minuty później, gdy Krzysiek wystrzelił lewym sierpowym, bitym z luzu, za to na punkt. Salmon padł, z trudem powstał i był wyraźnie wstrząśnięty, na jego szczęście zabrzmiał zbawienny gong. Kopytek kontrolował wydarzenia między linami przez następne kilka minut, ale w drugiej połowie piątej rundy dopadł go chyba lekki kryzys, albo po prostu przeciwnik się rozhulał, bo wszystko się wyrównało, a momentami nawet Krzysiek dawał spychać się do defensywy. Końcówka należała nawet do Francuza, lecz punktacja nie pozostawiała wątpliwości – 79:72, 79:72 i 78:73, wszyscy na korzyść Kopytka.

Wcześniej zwycięstwo – dodajmy po przeciętnym występie, zanotował Kamil Młodziński (8-0-1, 5 KO), który niejednogłośnie na punkty odprawił bardzo chaotycznego, za to ambitnego i walecznego Ivana Njegaca (6-1, 1 KO). Polak przeważał nad rywalem technicznie, lecz nie potrafił sobie poradzić z jego dziwacznym stylem. Wygrał dzięki ostrzeżeniu, inaczej byłby remis. Sędziowie punktowali stosunkiem głosów dwa do jednego – 57:58, 58:56 i 57:56.

Po nieudanym ataku na tron WBA i długiej przerwie udanie na ring powrócił Paweł Kołodziej (34-1, 19 KO). Na jego drodze stanął niegdyś dobry, dziś już bardzo porozbijany Władimir Letr (6-7, 3 KO). Pojedynek odbył się w umownym limicie 95 kilogramów. I o dziwo pierwsza runda była w miarę równa. Letr obniżał pozycję, polował podwójnym lewym sierpem. Pierwszym nie trafiał, ale ten drugi czasem doszedł do głowy „Harnasia”. Po przerwie wszystko wróciło już do normy i zakładanego scenariusza. Paweł przewrócił Letra dwukrotnie lewym sierpowym. Trzeci nokdaun był wynikiem długiego prawego krzyżowego. Włodek szybko się poderwał, więc dostał jeszcze jedną szansę, lecz kolejny prawy i czwarty nokdaun w drugiej rundzie wystarczyły w końcu do zatrzymania potyczki.

Andriej Staliarczuk (11-25-4, 2 KO) napsuł już sporo krwi kilku naszym pięściarzom. Dziś przegrał z Konradem Dąbrowskim (8-1, 1 KO), jednak znów pozostawił po sobie dobre wrażenie. Białorusin od początku starał się atakować, lecz w pierwszych sześciu minutach szybszy i składający swe akcje w kombinacje kilku ciosów Polak przeważał. Gdy już jednak trochę się zmęczył, dało o sobie znać doświadczenie rywala. Staliarczuk wygrał trzecie starcie i o wszystkim miała decydować ostatnia runda. Ta była równa – początek należał do Konrada, końcówka do Andrieja. Po ostatnim gongu sędziowie stosunkiem głosów dwa do remisu wskazali na Polaka – 39:37, 39:37 i 38:38.

Wcześniej Remigiusz Wóz (8-1, 4 KO) odebrał ciosami na korpus ochotę Mateuszowi Zielińskiemu (2-6, 2 KO) do kontynuowania pojedynku w końcówce drugiej odsłony.

Efektownie póki co wygląda kariera zawodowa Pawła Stępnia (2-0, 2 KO), który odprawił drugiego zawodnika już w pierwszej rundzie. Mający dobre warunki fizyczną na wagę półciężką pięściarz odprawił Przemysława Biniedę (1-1, 1 KO). Paweł rozpoczął pojedynek od kilku lewych haków na korpus, by pod koniec pierwszej minuty wystrzelić lewym sierpowym w okolice skroni. Rywal padł ciężko, ale o dziwo zdołał się podnieść. Za moment był jeszcze prawy sierp przy linach i znów bardzo ciężko nokdaun. Wtedy należało już na dobrą sprawę zastopować potyczkę, lecz sędzia Moszumański puścił jeszcze ambitnego Biniendę… A to skończyło się nokautem. Stępień przepuścił lewy prosty przeciwnika i po odchyleniu huknął prawym krzyżowym na szczękę. Efektowny, choć niepotrzebny nokaut…

źródło: bokser.org

diablo_brudov16