Tag Archives: Patryk Szymański

UDANE POWROTY ROBERTA PARZĘCZEWSKIEGO I PATRYKA SZYMAŃSKIEGO

gala_szklarska2021

W głównym daniu wczorajszej gali MB Boxing Night 9 wracający po ciężkim nokaucie Robert Parzęczewski (26-2, 16 KO) pokonał solidnego Facundo Nicolasa Galovara (10-6-2, 7 KO). Argentyńczyk naoglądał się ostatniej walki „Araba” i od początku polował lewym sierpowym bitym z całym skrętem. Robert natomiast dobrze pracował nogami i lewym prostym punktował. Gdy rywal wydłużał kombinację, czasem coś przeszło, generalnie jednak podopieczny Grzegorza Krawczyka dobrą defensywą przepuszczał bądź blokował ciosy rywala. Sam natomiast polował, by wejść w tempo akcją prawy na prawy. Celował też lewym hakiem pod prawy łokieć.

Na półmetku wszystko pod kontrolą, choć Galovar pozostawał groźny, polując jakimś mocnym uderzeniem, którym mógłby obrócić losy potyczki. W piątym starciu Parzęczewski bił albo prawym na dół, albo kombinacją lewy na dół-prawy sierp na górę. Na początku kolejnej odsłony zagapił się i Argentyńczyk trafił długim prawym, ale ten cios nie zrobił na Robercie większego wrażenia. Zaraz zresztą uderzył lewym pod prawy łokieć, poprawił prawym sierpowym i rywal był w tarapatach. Zabrakło czasu. Ale po przerwie Galovar już odważnie wchodził w wymiany w półdystansie. Do końca atakował i starał się przechylić szalę na swoją korzyść. Robert natomiast boksował dziś konsekwentnie, nie podpalał się i wyboksował oponenta. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 78:74 i dwukrotnie 80:72 – wszyscy na korzyść „Araba”.

Po czterech porażkach w pięciu walkach wielu wysyłało już Patryka Szymańskiego (21-4, 11 KO) na sportową emeryturę. On jednak się nie poddaje i zadał Danielowi Bociańskiemu (10-1, 2 KO) pierwszą porażkę w karierze. Patryk wyprzedzał rywala w pierwszej rundzie. Drugą zaczął od akcji prawy krzyżowy-lewy sierp. Weszło. Od razu poprawił tą samą kombinacją. Był jeszcze prawy podbródkowy. Ale tuż przed gongiem sam zainkasował mocny prawy podbródek i wydawał się, że gong go trochę uratował. Po przerwie tempo nieco spadło, co było Szymańskiemu na rękę. W takim kontrolowanym boksie górę brały jego większe umiejętności techniczne. A poza tym wszyscy znamy jego problemy z kondycją. „Bocian” nie podkręcał tempa również w czwartym starciu. Przegrał więc i ten odcinek. W połowie piątej rundy Szymański ustawił sobie przeciwnika lewym prostym, uderzył prawym podbródkowym, trafił idealnie na szczękę i było po wszystkim. Co prawda Bociański się nie przewrócił, ale mocno „zatańczył” i sędzia Małek wkroczył do akcji. Bo Patryk mógł zaraz dobić Daniela i ciężko znokautować.

Kamil Bodzioch (7-1-1, 2 KO) zremisował z Jakubem Sosińskim (3-2-1, 1 KO). Kuba zaczął spokojniej. Wywierał pressing, ale celował. Nie tracił niepotrzebnie energii. A 40 sekund przed końcem pierwszej rundy zranił Kamila prawym sierpowym na szczękę. Obyło się bez nokdaunu, ale mocne 10:9. Drugie starcie również dla Sosińskiego, który bił optycznie mocniej. W trzeciej jednak pojedynek zaczął się robić „ciasny”. I znów rozgrzał salę, tak jak kilka miesięcy wcześniej. Tuż przed przerwą pięściarz z Jeleniej Góry trafił lewym sierpowym i niemal równo z gongiem poprawił prawym. Udana końcówka sprawiła, że po przerwie Bodzioch rozluźnił się, boksował z dystansu ciosami, przepuszczał sierpy rywala, a raz mocno strzelił lewym hakiem pod prawy łokieć. W piątej rundzie Kamil ustawiał już sobie przeciwnika lewym prostym, polując na mocny prawy. I dwa razy takim prawym trafił. Ale Sosiński zebrał się w sobie, złapał drugi oddech i w szóstej rundzie znów ostrzej zaatakował. Poziom światowy to nie był, ale oglądało się to dobrze. A takie starcia też są fajne dla kibiców… Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 58:56 Sosiński i dwa razy 57:57 – a więc remis!

Kamil Młodziński (14-5-4, 7 KO) w dobrym stylu odprawił niepokonanego Bartłomieja Wańczyka (15-1, 7 KO). Już w pierwszej rundzie zranił rywala prawym krzyżowym. W drugiej był mocny prawy podbródek. W trzeciej kilka haków w okolice wątroby i ostrzeżenie dla przeciwnika za klinczowanie. Młodziński zakończył jednostronny bój w czwartym starciu. Wańczyk wstał po pierwszym nokdaunie, ale za moment kolejne ciosy Kamila zmusiły sędziego Jankowiaka do zatrzymania potyczki.

Po twardych sześciu rundach Tomasz Nowicki (8-0, 2 KO) pokonał niejednogłośnym werdyktem Dmytro Szczerbina (9-1-1, 2 KO). Sędziowie punktowali 58:56, 56:58 i 58:56. Nie był to przekręt, ale na neutralnym terenie Tomek tej walki by nie wygrał…

Kacper Salabura (3-1) pokonał Marcina Piegońskiego (1-2). Salabura dobrze wszedł w pojedynek, skracając dystans i bijąc celnie hakami oraz sierpami. W drugiej rundzie niby dalej wywierał pressing, lecz przestał zadawać ciosy. Po sześciu minutach 19:19. – Bliżej niego – krzyczał trener Galara. W połowie trzeciej odsłony Piegoński już ciężko oddychał, a czujący jego kryzys Kacper podkręcił jeszcze bardziej tempo. Celował hakami na korpus na osłabionego przeciwnika. Po przerwie Salabura ruszył po nokaut. Łamał Marcina każdym kolejnym ciosem, choć brakowało w nich trochę mocy. Obijanie rywala – momentami trochę bezmyślne, w końcówce piątej rundy zmęczyło również Slaburę. Ostatnie trzy minuty także dla Kacpra, który wygrał na kartach sędziów 58:56 (???) i dwukrotnie 59:55.

Wcześniej występujący w kategorii cruiser Oskar Gryckiewicz (1-0, 1 KO) udanie zadebiutował w gronie zawodowców, stopując Łukasza Bordewicza (1-1, 1 KO) w drugiej rundzie. W pierwszej kilka razy trafił prawym na górę, na początku drugiej prawy – tym razem na dół, dał pierwszy nokdaun. Po liczeniu Oskar poprawił prawym sierpowym na górę i było po wszystkim.

Boks olimpijski:
Artur Proksa PKT (30:27) Almos Lantos
Alexas Kubicki PKT (30:27) Martyna Bruch

źródło: bokser.org

szklarska2021

PARZĘCZEWSKI PUNKTUJE JANJANINA W ARŁAMOWIE. ŚWIETNA POSTAWA ŁASZCZYKA I GORGONIA

arlamow2020

W walce wieczoru gali boksu zawodowego w Arłamowie Robert Parzęczewski (25-1, 16 KO) aż pięciokrotnie przewracał Sladana Janjanina (27-6, 21 KO), jednak wygrał „tylko” na punkty.

Już pierwszy lewy hak Roberta w okolice wątroby zgiął rywala i widać było, że boli… Schowany za podwójną gardą 20 sekund przed końcem rundy wystrzelił obszernym prawym, a Polak przepuścił go i natychmiast skontrował krótkim lewym. Pierwsze liczenie. Za moment jednak zabrzmiał gong na przerwę. W połowie drugiego starcia Parzęczewski ściął przeciwnika z nóg prawym podbródkowym. Po liczeniu ruszył jeszcze ostrzej i lewym hakiem znów przewrócił oponenta. Ale i tym razem udało się dotrwać do przerwy. Początek trzeciej rundy to akcja lewy-prawy i czwarte liczenie. „Arab” czuł się tak mocny, że pozwalał sobie nawet na zmiany pozycji na mańkuta. Bośniak panicznie uciekał, a podopieczny Grzegorza Krawczyka nigdzie się nie śpieszył, tak oto doszło do czwartej odsłony. A potem piątej. Scenariusz się oczywiście nie zmieniał – pełna dominacja pięściarza z Częstochowy. Wydawało się wręcz, że mógł skończyć walkę w każdym momencie, lecz chciał trochę dłużej poboksować. Po dwudziestu sekundach piątej rundy krótki prawy hak na górę dał kolejny nokdaun. Ale że charakteru nie można było odmówić Bośniakowi, to i tym razem dotrwał do przerwy. W szóstej nawet się nie przewrócił. I tak wyglądało to do końca. Ruch jednostronny i wielki sukces Bośniaka. Bo porażka na punkty to jego wielki sukces… Werdykt mógł być jeden – trzy razy 80:67.

Świetnie dysponowany Kamil Łaszczyk (28-0, 10 KO). Dzielny Piotr Gudel (10-5-1, 1 KO) walczył bardzo charakternie, ale przewaga klas była ogromna i pojedynek został zastopowany w piątym starciu. Od początku uwidoczniła się przewaga szybkości Kamila. Trafił fajną kombinacją lewy podbródkowy-prawy sierp, poprawił prawym podbródkiem i Piotrek lekko się zachwiał. Wrocławianin pierwszą rundę zakończył jeszcze świetną kontrą z prawej ręki po odchyleniu. Po przerwie ciąg dalszy dominacji – lewy prosty pracujący z automatu i parę naprawdę mocnych lewych haków pod prawy łokieć. Trzecie starcie to coraz dłuższe i ciekawsze kombinacje Kamila i powiększająca się przewaga. Coraz częściej dochodził też prawy sierp. Gudel musiał coś szybko zmienić, kiedy jednak tylko chciał sam zaatakować, od razu nadziewał się na jakąś kontrę. Pod koniec czwartej rundy lewy podbródek w końcu złamał Gudela i zmusił do przyklęknięcia. Zanim sędzia Gortat doliczył do ośmiu, do przerwy pozostało już tylko kilka sekund. Łaszczyk demolował swojego kumpla w piątej rundzie i po dwóch kolejnych nokdaunach nierówny pojedynek został zatrzymany.

- Nie kończcie mi kariery – mówił przed galą Patryk Szymański (20-4, 10 KO). Ale chyba pora kończyć, skoro przegrał dziś z Przemysławem Gorgoniem (11-6-1, 5 KO). W pierwszej rundzie Patryk wykorzystując lepsze warunki fizyczne ustawiał sobie rywala jabem i dwukrotnie trafił prawym krzyżowym. Na początku drugiej odsłony Gorgoń trafił prawym sierpowym, poprawił lewym sierpem i Patryk sklinczował. Oddał inicjatywę, lecz niemal równo z gongiem ładnie skontrował swoim prawym. Po przerwie Szymański niby kontrolował potyczkę lewym prostym, jednak boksował zbyt zachowawczo, a gdy walka przechodziła w półdystans, panikował i jak najszybciej chciał sklinczować. Rundy szły na jego korzyść, ale to wciąż nie był ten sam zawodnik, na jakiego się zapowiadał pięć-sześć lat temu… Niby wszystkie argumenty miał w ręku Patryk, lecz runda numer cztery była naprawdę równa. Piątą dobrze zaczął faworyt, ale w połowie jakby odcięło go od prądu i Gorgoń zaczął go znów spychać. Dużo pracy miał też Robert Gortat, który co chwilę musiał rozrywać klincz. Gorszy technicznie, za to twardszy Przemek nacierał nieustannie i na samym finiszu po krótkim prawym sprawił, że Szymański przyklęknął. A pan Gortat jak najbardziej zasłużenie liczył. Po ostatnim gongu obaj w napięciu czekali na werdykt sędziów. A ci punktowali 58:55 Gorgoń, 57:56 Szymański i 58:55 – stosunkiem głosów dwa do jednego zwyciężył skazywany na porażkę Przemek!

Sprowadzony niemal w ostatniej chwili w zastępstwie Paweł Martyniuk (1-5, 1 KO) pokazał charakter i choć zakrwawiony, to przeboksował na pełnym dystansie z Sebastianem Ślusarczykiem (8-0, 5 KO). Podopieczny Adama Jabłońskiego chyba zlekceważył rywala i w pierwszej rundzie zainkasował kilka niepotrzebnych ciosów. Po przerwie Polak trafił mocnym prawym hakiem na korpus. To uderzenie zrobiło wrażenie na Ukraińcu mieszkającym w naszym kraju. Od tego czasu Sebastian zyskał przewagę. Trzecia runda już naprawdę fajna. Ślusarczyk dwukrotnie zranił Martyniuka prawym krzyżowym. Ukraińcowi nie można jednak odmówić ambicji i choć był lekko wstrząśnięty, to nie zamierzał kapitulować. W czwartej odsłonie Sebastian rozbijał przeciwnika lewym prostym, bił coraz częściej hakami na dół i systematycznie przełamywał. Podobny przebieg miała runda piąta. W szóstej Sebastian bawił się już i totalnie zaszachował oponenta swoim lewym prostym, którego trochę brakowało w poprzednich walkach. Po ostatnim gongu wszyscy sędziowie punktowali przewagę Polaka w stosunku 60:54.

To musiało się tak skończyć. Po jedenastu miesiącach przerwy Łukasz Różański (12-0, 11 KO) zastopował w drugiej rundzie Eriksa Kalasnikovsa (10-9-1, 8 KO). Pod koniec pierwszej minuty Łukasz fajną kombinacją lewy podbródkowy-prawy sierp rzucił Łotysza na deski po raz pierwszy. Kilkadziesiąt sekund później po prawym sierpowym w okolice ucha drugi nokdaun, ale rywal dotrwał do przerwy. Po niej Różański wziął się mocniej do pracy, uderzył kilka razy po dole, a walkę zakończył krótkim prawym na brodę.

W pojedynku wagi junior średniej Tomasz Nowicki (5-0, 2 KO) pokonał Bartosza Głowackiego (4-2, 3 KO). Nowickiego zżarły chyba nerwy. Pierwsze cztery minuty do śmieci. Był nerwowy, chaotyczny, skakał na nogach… Wyglądało to źle. W połowie drugiej rundy w końcu poukładał swój boks i od razu zaczął odrabiać straty. Na początku trzeciej rundy Tomek dwa razy trafił akcją prawy-lewy. – Jest dobrze – usłyszał potem w narożniku. Tomek miał chyba lekki kryzys w czwartym starciu, spuścił nieco z tonu, ale i tak był dużo aktywniejszy i po dwunastu minutach na karcie BOKSER.ORG wygrywał 39:37. Głowacki wziął się do pracy w piątej odsłonie. Brakował w jego akcjach polotu, wydawał się za to świeższy. A Nowicki coraz częściej klinczował. Ostatnie minuty zażarte, ale i nieco chaotyczne. Plus był taki, że z tego chaosu wyszło kilka celnych ciosów po obu stronach. Gdy zabrzmiał ostatni gong, wszyscy sędziowie mieli na swoich kartach przewagę 58:56 Nowickiego. I tak było też u nas – runda pierwsza i piąta dla Głowackiego, reszta dla Tomka.

Na otwarcie imprezy w Arłamowie w konfrontacji dwóch niepokonanych, młodych i zdolnych Polaków Kacper Salabura (2-0) pokonał faworyzowanego chyba Oskara Kapczyńskiego (3-1, 2 KO). Pierwszą rundę lepiej zaczął Oskar, choć odkrył się i zainkasował dwa prawe sierpy Kacpra. W drugiej Kapczyński niepotrzebnie zmieniał pozycję na mańkuta, co ewidentnie nie wychodziło mu na zdrowie. Pozostawał odkryty i kiedy tylko rywal wydłużał swoje akcje, od razu trafiał. Po sześciu minutach 19:19. Trzecia odsłona równa, ale to Salabura zaakcentował ją w samej końcówce dwoma bezpośrednimi prawymi. Salabura zachował więcej sił i pogonił w czwartej rundzie Kapczyńskiego. Ten równo z gongiem huknął lewym sierpowym. To był najmocniejszy cios w tej walce, ale finiszował zdecydowanie za późno. I znalazło to odzwierciedlenie na kartach sędziów. 40:36, 39:37 i 38:38 – stosunkiem głosów dwa do remisu zwyciężył Kacper.

źródło: bokser.org

SZYMAŃSKI, SĘK, ZIMNOCH I WERWEJKO NA TARCZY. WYGRANE ŁASZCZYKA, ŚLUSARCZYKA, GARDZIELIKA W RADOMIU

gala_radom2019

W walce wieczoru gali MB Boxing Night 6 w Radomiu Patryk Szymański (20-3, 10 KO) został zdominowany i pokonany przed czasem przez Andrieja Welikowskija (15-2-1, 9 KO), który górował właściwie w każdym elemenice rzemiosła i był dużo odporniejszy na ciosy.

Szymański w pierwszej akcji trafił prawym prostym, a potem zaczął celować lewym sierpowym na korpus. Ukrainiec zaczął jednak kontrować mocnym lewym sierpowym i chyba zranił Polaka. Welikowskij kontynuował ciekawe akcje w drugej rundzie, szukając różnych rozwiązań. Kończył zazwyczaj lewym sierpowym i coraz bardziej dominował. Szymański boksował schematycznie – miał swoje momenty, trafił m.in. lewym sierpowym, ale walka nie układała się po jego myśli. W trzecim starciu Welikowskij rozbijał już Polaka, spustoszenie siał zwłaszcza jego prawy. Szymański się trzymał i odpowiadał pojedynczymi trafieniami, lecz obficie krwawił jego nos i sytuacja podopiecznego Gusa Currena wyglądała coraz gorzej. Ukrainiec okazał się zawodnikiem wszechstronniejszym, umiejętnie balansował i kontrował, a także dobrze pracował na nogach. Koniec nastąpił w rundzie czwartej, gdy precyzyjna akcja zakończona kolejnym lewy sierpowym i prawym w okolice ucha posłała Polaka na deski. Patryk jakoś wstał, ale sędzia słusznie przerwał walkę, nie chcąc przesadnie narażać zdrowia zawodnika.

Shawndell Winters (13-2, 12 KO) pokazał się już w tym roku polskim kibicom z dobrej strony na gali w Katowicach, ale przegrał z Nikodemem Jeżewskim. Dziś Amerykanin wystąpił w wadze ciężkiej i pokonał przed czasem słabo przygotowanego Siergieja Werwejkę (11-3, 7 KO). Obaj zaczęli spokojnie i konsekwentnie, rozpoznając sytuację. Werwejko szedł do przodu za lewym prostym, Winters krążył wokół niego i czekał na okazję do ataku. Obaj trafili kilka razy lewymi prostymi i udali się do narożników. Drugą odsłonę Winters rozpoczął dynamiczną kombinacją, trafiając prawą ręką po lewym prostym. Chwilę później Amerykanin znów huknął prawą ręką i chyba zranił Werwejkę, ale nie poszedł za ciosem. Winters doskakiwał i kontrolował walkę, Werwejko nie miał wiele do powiedzenia, choć pod koniec rundy próbował się zerwać. Trzecia runda była szarpana, z obu stron brakowało czystych akcji. Siergiej doszedł do siebie i zaczął wreszcie pracować lewą ręką z większą precyzją (trafił przede wszystkim mocnym, bezpośrednim lewym sierpowym), co zapewniło mu zapewne zwycięstwo w tej odsłonie. Czwarta runda to znów sporo chaosu i przepychanek, w których lepiej czuł się zwinniejszy Winters, trafiając przede wszystkim prawą ręką. Werwejko odgryzał się lewymi sierpowymi, lecz dążenie do walki w półdystansie wyraźnie mu nie służyło. Siergiej próbował w piątej rundzie uruchomić wreszcie prawą rękę, ale to Winters trafił nią naprawdę mocno z doskoku i zranił Werwejkę, który zaczął słaniać się na nogach. Mimo wszystko zdołał się jakoś pozbierać i pod koniec rundy znów ruszył do ataku, trafiając prawym podbródkowym. Z kolei w rundzie szóstej Werwejko trafił kilka razy lewym sierpowym i wciąż był w grze, ale dał się złapać kontrą prawą ręką po odchyleniu. Padł na deski, zdołał wstać i został zasypany ciosami, przed nokautem uratował go gong. Po przerwie miał miękkie nogi, a Winters mądrze zaczynał akcje z dołu, by kontynuować bombami na górę. W końcu z narożnika Werwejki poleciał ręcznik na znak poddania i Robert Gortat przerwał walkę.

Sebastian Ślusarczyk (7-0, 5 KO) odniósł najważniejsze zwycięstwo w swojej dotychczasowej karierze, nokautując doświadczonego Dariusza Sęka (28-6-3, 10 KO). Sęk w swoim stylu zaczął od szachowania prawym prostym, do którego dokładał sporą ruchliwość. Odwrotna pozycja sprawiała Ślusarczykowi kłopoty, przyjmował lewe proste na dół, był również trafiany na głowę. W końcu wystrzelił celnym lewym sierpowym i do końca rundy starał się atakować, lecz prezentował zbyt słabą pracę nóg, by zagrozić rywalowi. Doświadczenie i umiejętności Sęka robiły swoje w drugiej rundzie, ale wyglądał na coraz bardziej zmęczonego. Ślusarczyk zaczął regularnie trafiać lewymi sierpowymi i walka się wyrównała. W trzeciej odsłonie napór Ślusarczyka zaczął robić na Sęku wrażenie. Serie ciosów w różnych płaszczyznach – od mocnych prawych, przez uderzenia na korpus, do lewych sierpowych – dochodziły celu i szala zwycięstwa zaczęła się przechylać na stronę młodszego zawodnika. Ślusarczyk nie przygotowywał swoich akcji najlepiej w czwartej odsłonie, ale jego młodość, siła i ambicja pchały go do przodu. Zaczynała jednak zawodzić kondycja, a Sęk stopniowo przełamywał kryzys i wracał do gry. Pod koniec starcia został natomiast zraniony ciosami z prawej ręki na dół i na górę. W piątej rundzie Ślusarczyk złapał drugi oddech i kontynuował natarcie, trafiał lewym i prawym sierpowym, zamknął Sęka w narożniku, zasypał go ciosami i ciężko znokautował.

Jeden z najciekawszych polskich zawodników ostatniej dekady, Kamil Łaszczyk (27-0, 9 KO) pokonał wysoko na punkty Aleksandra Jegorowa (20-3-1, 10 KO) i pokazał, że duży talent idzie obecnie w parze z naprawdę niezłą formą. Kamil wdał się na początku w dość ryzykowną wymianę, ale chwilę później zaznaczył przewagę szybkości ładnymi akcjami prawą ręką. Wciąż jednak odsłaniał się w półdystansie i Jegorow regularnie lokował niebezpieczne prawe sierpowe. Pod koniec rundy Łaszczyk trafił mocnym prawym na dół, ale Jegorow zakończył pierwszą odsłonę natarciem. W pierwszej akcji drugiej rundy Polak huknął celną kombinacją. Potem rozluźnił się i trafił kilkoma mocnymi ciosami, m.in. lewym sierpowym na dół i prawym z góry. Niestety doznał rozcięcia prawego łuku brwiowego, zresztą twarz Jegorowa również krwawiła. Łaszczyk naprawdę dobre momenty przeplatał słabymi, a Jegorow wciąż pozostawał w grze. Podwójny i potrójny lewy prosty Łaszczyka i różnicowanie siły ciosu ”robiły robotę” w trzeciej i czwartej odsłonie. Polak szachował Ukraińca, choć nie chciał lub nie potrafił do końca uruchomić nóg i walka wyglądała momentami chaotycznie, także ze względu na niewygodny styl Jegorowa. Łaszczyk miał kapitalną końcówkę czwartej rundy, gdy trafił kilkoma sierpowymi w różnych płaszczyznach i zranił Ukraińca prawym podbródkowym. Można powiedzieć, że Jegorow został uratowany przez gong. Lewy na górę-prawy na korpus i bezpośredni prawy-lewy sierpowy po zejściu to dwie akcje, które często widzieliśmy w wykonaniu Łaszczyka, który rozwinął w piątej rundzie skrzydła i pokazywał naprawdę ciekawy boks. Ranił Jegorowa głównie bombami na korpus. Totalna dominacja Łaszczyka trwała w szóstej odsłonie, gdy Jegorow wielokrotnie zginał się z bólu, ale zdołał jakoś przetrwać. Kamil trochę za bardzo podpalał się w rundzie siódmej, Jegorow dużo klinczował i uchronił się przed nokautem, przyjmując po drodze kolejne mocne ciosy – od uderzeń z bliska na korpus, przez prawe proste (w kombinacjach i bezpośrednie) do sierpowych na głowę. Podobny przebieg miała ostatnia runda, pod koniec której Łaszczyk znów był blisko skończenia przed czasem po serii sierpowych. Po ostatnim gongu sędziowie byli niemal jednomyślni (79-73 i dwa razy 80-72).

- Tutaj w Radomiu upadłem i tutaj chcę się podnieść – mówił przed tym startem Krzysztof Zimnoch (22-3-1, 15 KO). Ale Radom mu nie służy, a Krzysztof Twardowski (6-2, 4 KO) wysłał go chyba na sportową emeryturę. W pierwszej rundzie Zimnoch ustawiał przeciwnika lewym prostym, ale to Twardowski zadał najmocniejszy cios – prawy krzyżowy w akcji prawy na prawy. Na początku drugiego starcia Twardowski zranił faworyta prawym krzyżowym na szczękę. Widział, że Zimnoch się zachwiał, więc doskoczył do niego, władował przy linach kilka kolejnych mocnych bomb i zamroczonego Zimnocha przed ciężkim nokautem uratował sędzia Arek Małek. Dla Zimnocha, kiedyś naprawdę dobrego amatora i zawodowca, był to powrót po ciężkim nokaucie z rąk Joeya Abella ponad dwa lata temu. Zbił kilogramy do kategorii junior ciężkiej, ale niestety czas płynie nieubłaganie. I jego czas w poważnym boksie właśnie się skończył…

Rok trwała przerwa Kamila Gardzielika (10-0, 3 KO) od startów. W tym czasie nie zardzewiał i pewnie ograł niepokonanego dotąd Mikolaja Kuzmickiego (11-1, 9 KO). Kamil zaczął spokojnie, ale kontrolował przeciwnika lewym prostym. W drugiej rundzie poczęstował rywala efektownym prawym podbródkiem, choć nie włożył w ten cios siłę i nie zrobił nim większej krzywdy. Po przerwie do swojego arsenału dodał uderzenia na korpus, co na dłuższym dystansie ma spore znaczenie. Przewaga Polaka wzrastała i nie podlegała dyskusji, a jedyne do czego można było się przyczepić, to brak zmiany tempa i ponowień. Ale on chyba chciał po prostu poboksować parę rund więcej po bardzo długiej przerwie. W siódmym starciu ruszył nieco agresywniej i szczególnie jego haki po dole robiły na przeciwniku wrażenie. Ambitnie jednak walczył o przetrwanie, a czasem nawet szukał szczęścia w jakimś obszernym sierpie. Sędziowie punktowali 79:73 i dwukrotnie 80:72, oczywiście na korzyść Gardzielika.

Mający ostatnio gorszy okres Kamil Młodziński (12-5-4, 6 KO) pokonał Jakuba Dobrzyńskiego (4-3, 1 KO). Już na początku zaiskrzyło. Pod koniec drugiej minuty Kamil trafił prawym krzyżowym na szczękę, zamroczonego rywala trafił jeszcze krótkim lewym sierpem i zaliczył dodatkowy punkt za nokdaun. Kuba doszedł do siebie i w drugiej oraz trzeciej odsłonie nawiązał wyrównaną walkę, jednak w końcówce czwartej znów był w poważnym kryzysie. Młodzińskiemu wygraną przed czasem zabrał chyba gong na przerwę, a minuta odpoczynku starczyła Dobrzyńskiemu na regenerację. Dobrzyński w ostatnich sześciu minutach znów nawiązał równą walkę, jednak nie zdołał odrobić strat. Sędziowie punktowali 58:55, 59:54 i 58:55 – wszyscy na korzyść Młodzińskiego.

źródło: bokser.org

TRUDNY TEST PARZĘCZEWSKIEGO, OBRONA BRODNICKIEJ I CIĘŻKI NOKAUT NA WIERZBICKIM

parzeczewski_mendy

Polska nadzieja młodego pokolenia, Robert Parzęczewski (24-1, 16 KO) pokonał po trudnym boju nietypowo boksującego i bardzo odpornego Patricka Mendy’ego (18-15-3, 1 KO) z Gambii. Kibice podczas gali Tymex Boxing Night 9 w Częstochowie oglądali bezpardonowy i brudny momentami pojedynek, który był też pełen dużych emocji.

Mendy od pierwszej sekundy pokazał, że przyjechał po zwycięstwo. Umiejętnie się odchylał i pokazał Parzęczewskiemu kilka ciekawych trików, próbując przy tym kontrować. Polak zaczął dość nerwowo, ale był agresywny i zdecydowany. Mendy zaatakował bezpośrednim lewym sierpowym, ale chwilę później ”Arab” złapał go podbródkowym, co okazało się dobrą odpowiedzią na często pochylającego się rywala. Druga odsłona to kolejne próby bezpośredniego lewego sierpowego w wykonaniu Mendy’ego. Robert nieco się uspokoił i szukał m.in. kontry lewym sierpowym i prawym z dołu na korpus. Wciąż nie mógł złapać swojego rytmu, ale nie przyjmował też czystych ciosów. Mendy był bardzo aktywny w trzecim starciu, wciąż atakował bezpośrednimi sierpowymi, a także wymieniał z Parzęczewskim lewe proste. Mocno jednak przestrzelił w jednym z ataków i wpadł w liny, co wykorzystał Polak, choć jego ciosom brakowało precyzji. Mendy był jak zwykle bardzo ”śliski” i niewygodny, a w dodatku nie ustawał w ataku. Parzęczewski na szczęście dla siebie zachowywał koncentrację: wymienił w połowie czwartego starcia mocne ciosy na korpus z rywalem i widać było, że bije dużo mocniej. Mendy poczuł bomby Polaka, był spychany do obrony i Parzęczewski zaczynał przejmować kontrolę. W piątym starciu ciosy na dół w wykonaniu ”Araba” przełamywały już rywala, który był w tarapatach i opierał się o liny, walcząc chyba o przetrwanie. Wrócił jednak do gry w szóstej odsłonie, pokazując prawdziwy hart ducha. Trafiał pochylonego Polaka podbródkowymi i ciosami na korpus, lecz końcówka tego starcia należała do faworyta publiczności. Niezmordowany Mendy wciąż dążył natomiast do odwrócenia losów pojedynku. Parzęczewski wyraźnie odczuwał uderzenia na dół w siódmej rundzie i przechodził przez kryzys kondycyjny, polując przy tym na cios w splot słoneczny lub wątrobę i starając się złapać drugi oddech. Ostatnie trzy odsłony to wyrównany i zacięty bój, w którym Parzęczewski musiał nieustannie myśleć i pracować. Na szczęście dla siebie znajdował na bardzo trudny do kontrolowania boks Mendy’ego wiele odpowiedzi: wciąż soczyste uderzenia na korpus, a także kontry prawym prostym i ataki prawym podbródkowym. Błędy były popełniane głównie w obronie, Mendy stosował dziwaczne zwody i łapał Polaka ciosami w różnych płaszczyznach. Wydawało się, że to właśnie rywal Roberta miał inicjatywę tej fazie walki, zwłaszcza w rundzie dziewiątej. Mimo wszystko ”Arab” zasłużył na zwycięstwo, które jednogłośnie przyznali mu po ostatnim gongu sędziowie (96:94, 97:93, 97:94).

Polski prospekt wagi półśredniej, Łukasz Wierzbicki (18-1, 7 KO) doznał porażki przed czasem w drugiej rundzie. Anglik Louis Greene (10-2, 5 KO) był od początku agresywnie nastawiony i wykorzystał spory błąd Polaka, ciężko go nokautując. Na początku walki ”The Medway Mauler” trafił prawym sierpowym, tym samym ciosem odgryzł się Łukasz. Greene ostro nacierał i walka wyglądała z minuty na minutę coraz ciekawiej. Wierzbicki przyjął kilka bomb na korpus, ale odpowiedział bezpośrednim lewym prostym. Niestety na prawym łuku brwiowym Łukasza pojawiło się niewielkie rozcięcie, co jest jego zmorą. Wierzbicki świetnie skontrował w pierwszych akcjach drugiej odsłony dwoma mocnymi lewymi – najpierw po odchyleniu, a potem po uniku rotacyjnym. Nagle przyszedł jednak brutalny koniec. Greene rzucił się do ataku, a ”Pretty Boy” zupełnie niepotrzebnie przyjął wymianę i się odsłonił, przyjmując chwilę później mocne i czyste prawe sierpowe. Padł ciężko na deski, zdołał jakoś powstać, ale Greene nie wypuścił już okazji z rąk. Kolejne uderzenia spadały na Polaka, zalała go krew i Robert Gortat nie miał innego wyjścia – musiał przerwać pojedynek.

Ewa Brodnicka (18-0, 2 KO) nie dała sobie odebrać tytułu mistrzyni świata WBA wagi super piórkowej, pokonując niejednogłośnie na punkty Argentynkę Edith Soledad Matthysse (16-10-1, 1 KO). Pojedynek stał na dość przeciętnym poziomie i obfitował w klincze, które przysłoniły nieliczne momenty czystego i interesującego boksu. Polka może być natomiast zadowolona z kolejnej obrony prestiżowego pasa. Brodnicka od początku boksowała w swoim stylu, polegając na lewym prostym i pracy nóg. Argentynka nacierała, ale była tłamszona klinczami, w których Polka starała się być aktywniejsza niż zwykle, lokując uderzenia na koprus. Wciągała również rywalkę na kontrujące ciosy proste prawą ręką. Słabiej wyglądał boks mistrzyni w drugiej odsłonie, brakowało soczystych trafień, ale Polka dość spokojnie kontrolowała walkę. Potrójny lewy prosty i lewy sierpowy po rotacji w wykonaniu Brodnickiej na początku trzeciej odsłony mogły się podobać. Argentynka trafiła w odpowiedzi lewym sierpowym, a potem znów wkradły się klincze, w których Polka spychała rywalkę do lin. Nie wyglądało to zbyt pięknie, ale było skuteczne. Klincze były stałą narracją również w czwartej rundzie, ale zdarzały się i ciekawsze momenty, takie jak ciosy na korpus z obu stron i celny lewy podbródkowy Matthysse, która wciąż nie mogła jednak złapać swojego rytmu. Ciekawszy boks zobaczyliśmy wreszcie w piątej rundzie. Upominana przez sędziego Leszka Jankowiaka Brodnicka nieco mniej klinczowała i ulokowała kilka celnych prostych. Chwilę później znów wróciła – niestety dla kibiców – do klinczu i została trafiona przez Argentynkę prawym overhandem. Szósta odsłona to wreszcie nieco ciekawszy boks z obu stron. Celny lewy sierpowy Brodnickiej i nadal dobra praca nóg w jej wykonaniu oraz uderzenia na korpus lokowane coraz częściej przez rywalkę. W siódmej odsłonie lewy sierpowy Polki znów doszedł celu i mistrzyni świata zaczynała boksować z większą swobodą, chociaż prawy prosty nie funkcjonował i w drugiej połowie rundy zobaczyliśmy kolejne klincze i spychanie rywalki na liny przez Brodnicką. Ten scenariusz powtarzał się w kolejnych starciach. Niezłe momenty ”Kleo” (elegancka praca nóg, pojedyncze celne ciosy i uniki) były dominowane przez serie klinczów. Na szczęście dla Brodnickiej Matthysse nie potrafiła narzucić swojego stylu i przejąć kontroli nad konfrontacją. Z jednej strony była to zasługa boksu Polki, a z drugiej niemocy Argentynki, której wyraźnie brakowało siły fizycznej i dynamiki w ataku. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 96-95 dla Matthysse oraz 96-94 i 97-93 dla Brodnickiej.

Po dość ciekawej walce Marcin Siwy (20-0, 8 KO) pokonał lepszego niż wskazywałby na to jego bilans Ukraińca Kostiantyna Dowbyszczenkę (6-5-1, 3 KO). Po dobrym początku Polaka dopadł kryzys kondycyjny i walka się wyrównała, ciesząc kibiców wieloma zwrotami akcji. Polak zaczął dynamiczną kombinacją przy linach, od początku dobrze skracając dystans i obijając korpus rywala. Siwy próbował w półdystansie kończyć akcje prawym podbródkowym, pod koniec rundy mocno trafił takim uderzeniem. W drugiej rundzie Marcin nadal atakował, bił lewy prosty z luzu i wciąż polował na bombę prawym podbródkowym. Pod koniec rundy trafił natomiast bezpośrednim lewym sierpowym po uniku rotacyjnym. Nadal dobrze wyglądała praca nóg Marcina i jego ogólna szybkość. Niezłe wymiany rozgorzały w trzeciej rundzie, gdy rywal próbował stawić Polakowi mocniejszy opór. Siwy przyjął dwa mocne prawe Ukraińca, lecz sam lokował lewe sierpowe na dół i prawe sierpowe kończące krótkie kombinacje. Dynamika Polaka wyraźnie spadła w czwartej rundzie. Ukrainiec trafiał niezbyt mocnymi, ale precyzyjnymi ciosami z obu rąk, mądrze zrywając dystans. Siwy stanął i próbował złapać oddech opierając się o liny. Oddał rundę i przed kolejnymi starciami ciężko oddychał w narożniku. Piąte starcie w jego wykonaniu to zrywy – w których trafiał zwłaszcza prawym sierpowym – i przerwy poświęcone na odwrót i dalsze łapanie oddechu. Kondycja zawodziła Marcina nie pierwszy raz. Szósta runda była naprawdę trudna dla Siwego i obfitowała w wymiany, w których niejednokrotnie górował Ukrainiec. Potrafił złożyć ciekawe kombinacje i choć nie zranił Polaka, to wykorzystywał jego kondycyjny kryzys. Przejął również kontrolę w pierwszej minucie siódmej odsłony, ale Siwy zerwał się i trafił dwukrotnie prawym sierpowym, a następnie przyśpieszył i huknął kombinacją prawy podbródkowy-lewy sierpowy. W końcówce znów doszło do wymiany, w której obu zabrakło już celności. Prawy sierpowy Siwego doszedł celu na początku ostatniego starcia, ale nacierał Dowbyszczenko, zasypując Siwego krótkimi ciosami. Polak odpowiedział na szczęście dla siebie dobrym lewym sierpowym, a następnie prawym prostym. Walka była wyrównana i wyczerpująca, jednak Marcin zdobył się na niezłe akcje w ostatniej minucie ósmej rundy, trafiając m.in. lewym prostym popartym prawym podbródkowym. Ukrainiec był chyba nieco aktywniejszy, ale trafiał mniej soczyście. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 78-74 i dwa razy 78-75 – wszyscy dla Siwego.

Powrót Patryka Szymańskiego (20-2, 10 KO) po dramatycznej porażce z Robertem Talarkiem okazał się udany. Polak wyraźnie pokonał Denisa Kriegera (14-8-2, 9 KO). Pojedynek był jednostronny, ale Patryk nie ustrzegł się trudnych momentów. Szymański zaczął lewym prostym na dół i na górę, do którego szybko dołożył prawą rękę. Spokojnie kontrolował Kriegera, nie wkładając całej siły w celne ciosy i ładnie pracując na nogach. Pod koniec rundy Krieger wreszcie uruchomił swój lewy i dwukrotnie trafił. Drugie starcie to nadal spokojny boks Polaka, który dołożył tym razem ciosy proste i sierpowe na korpus. Krieger był systematycznie rozbijany, ale co jakiś czas odgryzał się niecelnymi uderzeniami. Mieszkaniec Hamburga przyśpieszył w trzeciej rundzie i dość łatwo trafiał ciosami sierpowymi na dół i na górę, zwłaszcza kontrując Polaka. Szymański popełniał stare błędy w obronie, lecz zdołał opanować sytuację lewym prostym. Właśnie na tym ciosie całkowicie skupił się w czwartej odsłonie, często zbytnio się pochylając, jednak utrzymując przy tym przewagę. Podwójny i potrójny lewy Polaka rozpoczął starcie piąte. Krieger zaczął dynamiczniej poruszać głową i co jakiś czas wdzierał się do półdystansu, gdzie lokował uderzenia na dół. Szymański coraz więcej klinczował i wyraźnie odczuwał już trudy walki, podobnie zresztą jak rywal. Szósta runda to powrót Szymańskiego do pełnej kontroli. Ryzykował tylko podczas zadawania uderzeń na korpus, lecz ogólnie rzecz biorąc operował głównie lewym prostym, który zapewnił mu również przewagę przez większość czasu w siódmej rundzie. Pod koniec tej odsłony znów popełnił jednak prosty błąd i otrzymał kilka naprawdę mocnych ciosów z obu rąk, po których schodził do narożnika na miękkich nogach. Ostatnia runda to próba natarcia Kriegera, który został szybko poskromiony dobrą pracą nóg i seriami niezbyt mocnych, ale skutecznych ciosów prostych. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 79-73, 78-74 i 80-72 – wszyscy dla podopiecznego Gusa Currena.

Mało dotąd znany na naszym podwórku Sebastian Ślusarczyk (6-0, 4 KO) wyrobił sobie dobrą markę dzięki efektownej wygranej nad Tomaszem Gromadzkim (10-3-1, 3 KO). Już w pierwszej rundzie po lewym sierpowym rywala „Zadyma” mógł być liczony, jednak sędzia uznał, że to nie cios zadecydował o nokdaunie. Gromadzki przedzierał się do półdystansu, niwelując w ten sposób ogromną przewagę wzrostu Ślusarczyka, jednak to wcale nie sprawiło, że odebrał mu jego argumenty. Druga odsłona również dla „wyspiarskiego Polaka”. W trzeciej Tomek zaczął dochodzić do głosu i wydawało się, że swoim doświadczeniem na dłuższych dystansach może odwrócić losy potyczki na swoją korzyść. Nic z tego… W czwartym starciu Sebastian trafił w wymianie w półdystansie, poszedł za ciosem, ponowił akcję i choć Tomek nie przewrócił się, był już mocno zraniony i arbiter wkroczył do akcji, ratując mu trochę zdrowia.

Wcześniej boksujący w kategorii cruiser Oskar Wierzejski (2-0) wygrał niejednogłośnym werdyktem z Igorem Filipienką (5-46-2, 1 KO).

źródło: bokser.org

CENNE ZWYCIĘSTWO PARZĘCZEWSKIEGO. „OSTATNI TANIEC” SZYMAŃSKIEGO I WETERANÓW?

parzeczewski

Robert Parzęczewski (23-1, 16 KO) twierdzi, że jego praca to nokautowanie. I dzisiejszego wieczoru w katowickim Spodku wykonał swoją pracę wzorowo, nokautując już w drugiej rundzie znakomitego niegdyś Dmitrija Czudinowa (21-5-2, 13 KO) i sięgając po pas międzynarodowego mistrza Polski w wadze superśredniej.

Arab zaliczył dobre otwarcie pojedynku, wykorzystując przewagę warunków fizycznych i celnie stopując ataki szukającego walki w dystansie rywala ciosami kontrującymi, z których szczególnie mógł podobać się lewy sierpowy. Widać było wyraźnie, że Czudinow najlepsze lata ma już za sobą, ale dysponuje ogromnym doświadczeniem. Chyba nikt nie spodziewał się, że koniec nastąpi tak szybko. W drugiej rundzie Parzęczewski trafił prawym, po którym Rosjanin padł na deski i choć wstał na „8”, był wyraźnie podłączony do prądu. „Arab” ruszył do przodu, starając się dokończyć dzieła zniszczenia, jednak Czudinow swojemu doświadczeniu zawdzięczał przetrwanie bombardowania pod linami. Nie na długo jednak. Gdy udało mu się przenieść walkę na środek ringu, Polak przepuścił jego atak i potężnym prawym sierpowym bitym na skroń skosił z nóg. Choć Czudinow z trudem pozbierał się z desek, sędzia Arkadiusz Małek nie miał wątpliwości i słusznie zakończył walkę. Triumfujący „Arab” w rozmowie z Mateuszem Borkiem po walce zapowiedział zmianę ringowego przydomka na „Mr KO”. I choć odrzucił niedawno ofertę walki z mistrzem WBA Callumem Smithem, który szuka rywala na galę w nowojorskiej Madison Square Garden na 1 czerwca, stwierdził jednocześnie, że kolejne zwycięstwo przez nokaut nad doświadczonym rywalem zbliża go do walki na szczycie kategorii superśredniej. I tak z niedocenianego do niedawna pięściarza wyrósł nam kolejny polski prospekt.

Damian Jonak (41-1-1, 21 KO) niesiony dopingiem śląskiej publiczności nie poradził sobie z Andrew Robinsonem (23-4-1, 6 KO), notując pierwszą w karierze porażkę, trochę na własne życzenie. Jonak nie najlepiej wszedł w walkę. Koncentrował się na obszernie bitych sierpowych, ale nie czuł dystansu i przestrzeliwał te ciosy, sam inkasując celne kontry Brytyjczyka. Dopiero pod koniec rundy złapał rywala w narożniku, ale nawałnicę jego ciosów przerwał gong. Niestety Jonak nie wyciągnął wniosków z obrazu pierwszej rundy i kolejne starcie przebiegało w bardzo podobnym stylu – agresywne ataki Polaka, prującego nieskutecznie powietrze i celne kontry Robinsona. Dopiero w trzeciej rundzie Jonak zaczął częściej trafiać i to starcie sędziowie mogli zapisać na jego konto bez wątpliwości. Jednak w kolejnej odsłonie Robinson wprowadził do swojego arsenału ciosy podbródkowe, które okazały się zabójczo skuteczne i już do końca celnie raził nimi Jonaka. W czwartej rundzie rywalizacja nieco wyrównała się, gdyż Jonak zaczął częściej atakować korpus oraz używać ciosów prostych, czego domagał się od niego w narożniku trener Gus Curren. Powoli jednak boksujący spokojnie i uważnie Brytyjczyk zaczął ponownie dochodzić do głosu i stopniowo dominować nad Polakiem. Szósta runda to była już niemal zupełna deklasacja Jonaka, który przyjmował bez odpowiedzi kolejne kombinacje ciosów. Polak odpowiadał pojedynczymi atakami, w których obszernymi sierpami próbował urwać głowę rywala, niestety ciągle przestrzeliwując. Robinson konsekwentnie realizował wskazówki przekazywane w narożniku, nie podpalał się i celnie kontrował szarżującego bezradnie rywala. Ten opanowany styl znalazł uznanie w oczach dwóch sędziów, którzy ostatecznie punktowali 78:74 i 77:75 dla Robinsona, tylko sędzia Grzegorz Molenda nieco zbyt optymistycznie i gospodarsko ocenił tę walkę stosunkiem 77:75 dla Jonaka i w efekcie miejscowy faworyt po raz pierwszy poczuł gorzki smak porażki, choć w wywiadzie po walce nie uznał wyższości rywala, oceniając werdykt sędziowski jako niesprawiedliwy. W opinii piszącego te słowa kontrowersji jednak nie było i Damian Jonak niestety tej walki nie wygrał.

Mariusz Wach (33-5, 17 KO) zapowiadał przed walką „koniec opierdzielania się” i choć na ringu w katowickim Spodku zobaczyliśmy Wikinga chwilami aktywniejszego niż w większości jego ostatnich walk, jednak było to stanowczo za mało na Martina Bakole Ilungę (12-1, 9 KO), który zastopował naszego pięściarza w ósmej rundzie. Przez większą część pierwszego starcia Polak boksował skutecznie w defensywie, stopując celnymi kontrami lewym prostym nacierającego z animuszem Kongijczyka. Jednak jego aktywność pod koniec tej rundy zmalała, co pozwoliło w ostatnich sekundach skutecznie zaatakować Ilundze. To był zwiastun tego, co nastąpiło w kolejnych czterech starciach, które upłynęły pod znakiem zdecydowanej dominacji Kongijczyka, który zasypywał bezradnego momentami Wacha kombinacjami ciosów. Zaskakująco łatwo jego lewe proste przebijały się przez podwójną gardę Polaka. Aktywność Wacha spadła do minimum, co wykorzystywał jego rywal, bezkarnie przechodząc do półdystansu i ładując cios za ciosem w głowę Wikinga. Jedyne co mogło imponować, to niemal nadludzka odporność Wacha na te uderzenia. Zdesperowany Piotr Wilczewski krzyczał do swego podopiecznego w narożniku: Sparowałeś z Joshuą, sparowałeś z Furym, musisz sobie poradzić, musisz to wytrzymać! Chyba udało mu się nieco zmotywować Wacha, który wrócił udaną szóstą rundą, w której był chyba najbardziej aktywny w przekroju całej walki. Zawdzięczał to jednak spokojniejszej postawie rywala, który być może postanowił nieco odpocząć po niezwykle dynamicznych poprzednich starciach i także mógł imponować odpornością na celne ciosy Polaka, który przecież ma czym uderzyć. Niestety pary Wachowi starczyło tylko na trzy minuty. W siódmej rundzie Ilunga ponowił ataki i Polak znów znalazł się pod gradem ciosów, na które nie znajdował odpowiedzi. Koniec nastąpił w ósmym starciu, gdy po 12 (!!!) ciosach sierpowych na głowę Wacha bez odpowiedzi z jego strony, sędzia Robert Gortat wkroczył przerywając słusznie egzekucję i ratując być może trochę zdrowia naszemu pięściarzowi. Ilunga początkowo wygwizdany przez kibiców, zebrał później owację, gdy zaczął pozdrawiać publiczność odbierając trofeum zwycięzcy z rąk Adama Kownackiego i dziękować za szansę, którą otrzymał. Poprosił Mateusza Borka o kolejną i otrzymał zapewnienie, że ją dostanie.

Dla Patryka Szymańskiego (19-2, 10 KO) walka w katowickim Spodku okazała się naprawdę ostatnim tańcem. W wywiadach przed pojedynkiem zapowiadał, że w przypadku porażki z Robertem Talarkiem (24-13-2, 16 KO) zakończy karierę. I to rzeczywiście było niestety ostatnie tango Szymańskiego w Katowicach. Ale jego walkę z Talarkiem zapamiętamy na długie lata, przejdzie do historii polskiego boksu. W całym pojedynku obaj rywale znaleźli się łącznie na deskach 10 razy! Szymański zaczął pierwszą rundę od trzęsienia ziemi. Zaatakował od pierwszego gongu i już w pierwszej minucie klasyczną akcją prawy na prawy posadził Talarka na deskach! Dzielny górnik pozbierał się, jednak chwilę później znów zaliczył nokdaun po prawym bitym nad lewą ręką. Wydawało się, że sensacyjne zwycięstwo przed czasem wisiało na włosku, jednak Talarek dotrwał do gongu. W drugim starciu nieoczekiwanie to właśnie Talarek w ataku trafił prawym na górę, wykorzystując opuszczone ręce rywala, poprawił tym samym ciosem i Szymański znalazł się na deskach! Gdy wydawało się, że teraz losy starcia obrócą się na korzyść miejscowego faworyta, pięściarz z Wielkopolski wrócił do gry dwoma nokdaunami, kontrując skutecznie nacierającego Talarka prawym sierpowym i po drugim z tych nokdaunów wydawało się, że to już naprawdę koniec. Ambitnego Ślązaka uratował jednak ponownie gong. W trzeciej rundzie Talarek przeżywał trudne chwile, gdy Szymański dwukrotnie posyłał go na deski i porażka Ślązaka przed czasem wisiała w powietrzu. Jednak Talarek pokazał wielki hart ducha i twardy charakter górnika, który pozwolił mu przetrwać trudne chwile. Ta walka to był jednak prawdziwy rollercoaster! Coraz bardziej widoczne było zmęczenie Szymańskiego, który nie nacierał już tak skutecznie jak w poprzednim starciu i po ciosie Talarka z prawej na korpus znalazł się po raz drugi w tym pojedynku na deskach. Teraz to on walczył o przetrwanie, zaliczając kolejny nokdaun przed gongiem kończącym tę rundę. I choć dotrwał do przerwy było jasne, że jego koniec jest bliski. Wrzawa na trybunach sięgała zenitu! Szymański był jednak ciągle groźny i w czwartym starciu kilka razy celnie skontrował nacierającego gwałtownie Talarka. Jednak nie miał już siły, a jego ciosy były pozbawione dynamiki, więc nie mogły już wyrządzić rywalowi takiej szkody, jak w pierwszych rundach. Kolejne ciosy na korpus rozbijały go i doprowadziły do dwóch nokdaunów, które chyba tylko on sam wie, jak przetrwał do gongu na koniec starcia. Dał radę nawet wstrząsnąć Talarkiem w ostatnich sekundach prawym z kontry, ale nie miał już sił, aby odwrócić losy pojedynku. W końcu w piątej rundzie kumulacja uderzeń, którymi Talarek już bezkarnie rozbijał skrajnie wyczerpanego Szymańskiego doprowadziła do dziesiątego w tej walce, a szóstego dla Patryka nokdaunu, po którym Wielkopolanin pozbierał się z ogromnym trudem na „8”, jednak sędzia Robert Gortat słusznie nie dopuścił go już do dalszej walki. Zbyt dużo zdrowia obaj pięściarze zostawili tego dnia w ringu. Po ogłoszeniu werdyktu w rozmowie z promotorem i organizatorem katwickiej gali Mateuszem Borkiem pokonany Patryk Szymański potwierdził, że kończy karierę bokserską, a jego szczere słowa na temat sportowej ambicji wywołały owację na stojąco zebranej w Spodku publiczności. Jeśli młody pięściarz z Wielkopolski rzeczywiście wytrwa w swoim postanowieniu i nie wróci już na ring, to z pewnością tym thrillerem ze Spodka zapisze się trwale w pamięci kibiców.

Nikodem Jeżewski (17-0-1, 9 KO) miał trudną przeprawę z trochę niedocenianym Shawndellem Terellem Wintersem (11-2, 10 KO). Po ośmiu rundach sędziowie wskazali na niego w stosunku dwa do remisu. Amerykanin próbował zaskoczyć naszego rodaka na samym początku, ten jednak nie dał się niczym trafić, choć nieco za bardzo oddał inicjatywę. W drugiej rundzie podkręcił nieco tempo, trafił dwa razy prawym krzyżowym, ale i tak dostał w narożniku uwagę, że jest za mało aktywny. W połowie trzeciej odsłony Jeżewski dostał po komendzie stop mocny cios na korpus.  Sędzia Grzegorz Molenda dał mi czas na dojście do siebie, ale Polak ewidentnie stanął po tamtej akcji i obudził się dopiero w połowie czwartej rundy, gdy zainkasował lewy sierpowy. Wtedy odpowiedział ładnie swoim prawym sierpem. Wszystko jednak oscylowało w granicach remisu. Po przerwie Jeżewski uderzył najpierw mocnym lewym hakiem w okolice wątroby, zrobił krok do tyłu i poprawił prawym na splot. I te akcje zrobiły na moment wrażenie na przeciwniku. Szósta runda wyrównana. Obaj mieli swoje momenty i trudno było wskazać lepszego na tym etapie walki. W siódmym starciu Jeżewski zaczął bić swój prawy nie w linii, tylko z góry w dół, dzięki czemu zaczął trafiać schodzącego unikiem w prawo do dołu rywala. Nie potrafił go jednak zranić. W ostatnich trzech minutach obaj panowie trochę ostrzej i odważniej ruszyli na siebie i oglądaliśmy kilka spięć w półdystansie. Nikt nie zadał natomiast czystej bomby, która mogłaby zrobić wrażenie na sędziach. A ci po ostatnim gongu punktowali dwa do remisu – 76:76 oraz 78:75 i 76:75 Jeżewski. W rekordzie kolejna wygrana, ale i dobry materiał poglądowy na przyszłe walki.

Damian Wrzesiński (17-1-2, 5 KO) pokonał Kamila Młodzińskiego (11-3-4, 6 KO) i obronił tytuł mistrza Polski kategorii junior półśredniej (63,5kg). Pierwsze dwie rundy bardzo dobre. Młodziński sięgał głowę rywala długim prawym, natomiast Wrzesiński odpowiadał mu ładnym lewym sierpowym z defensywy po zakroku. W trzeciej „Wrzos” zaczął obijać korpus przeciwnika mocnymi hakami, a w czwartej skosił go z nóg prawym sierpem w wymianie i zdobył dodatkowy punkt za nokdaun. Oczywiście nie było to mocne uderzenie, a liczenie wynikało ze złego ustawienia nóg Kamila, jednak liczenie jak najbardziej słuszne i zgodne z zasadami. Piąte starcie było w miarę równe, lecz Damian trafił w wymianie w półdystansie czysto mocnym lewym sierpowym i przechylił szalę na swoją korzyść. Przez dwie minuty szóstej odsłony Młodziński radził sobie lepiej, lecz nagle stanął w miejscu. Dopadł go wyraźny kryzys, a widząc to obrońca tytułu podkręcił jeszcze bardziej tempo. Młodziński walczył nie tylko z rywalem, ale i swoimi słabościami. Był naprawdę dzielny i wciąż groźny, trafiając nawet kilka razy prawą ręką, jednak więcej zdrowia miał „Wrzos” i to on wygrywał nieznacznie kolejne rundy. Przy dobrej woli tą dziewiątą można było nawet przyznać ambitnemu Młodzińskiemu. W dziesiątej rozochocony złapał drugi oddech i dwukrotnie trafił prawą ręką. Przegrał, ale zaimponował serduchem do walki. Sędziowie po ostatnim gongu punktowali niejednogłośnie. Pan Małek wygłupił się punktacją 96:93 dla Młodzińskiego, na szczęście dwaj pozostali wyspali się przed galą i typowali 97:93 oraz 96:93 dla Damiana.

To była ich trzecia walka w gronie zawodowców, a piąta w ogóle. I za każdym razem było ciekawie. Na otwarcie gali Mateusz Rzadkosz (10-0-1, 3 KO) pokonał po twardej potyczce Tomasza Gromadzkiego (9-2-1, 3 KO). Początek zgodny ze scenariuszem. Do ataku ruszył „Zadyma”, natomiast lepiej wyszkolony Mateusz stopował jego chaotyczne szturmy swoim lewym prostym, dobrze pracując też nogami. Ale wszystko zaczęło się zmieniać w końcówce drugiej rundy, gdy Tomek zaczął sięgać obszernym prawym sierpowym. Potem zaś Rzadkosz niepotrzebnie zaczął wdawać się z nim w wymiany, zamiast boksować z daleka. W trzeciej odsłonie pod jego prawym okiem pojawiło się rozcięcie, lecz krew spływała po policzku i nie przeszkadzała w kontynuowaniu potyczki. Na półmetku pojedynek był w okolicach remisu, ale walka toczyła się na warunkach Gromadzkiego – w bliskim półdystansie. I to jego ciosy miały większą wymowę. Rzadkosz równo z gongiem kończącym piąte starcie skontrował fajnie bezpośrednim prawym krzyżowym. Mateusz z jakiegoś powodu ubzdurał sobie, że zamiast boksować, lepiej jest z Gromadzkim się bić i poszedł z nim na wojnę w szóstej rundzie. Kibice pewnie byli zadowoleni, ale taktycznie nie było to najlepsze rozwiązanie. W połowie siódmej wydłużył serię i złapał go ładną akcją, wciąż jednak brakowało jabu. Tuż przed przerwą doszło do spięcia w półdystansie, w której w końcu lepszy był Mateusz. Ostatnie trzy minuty jak cała walka – zażarta i zacięta. Po ostatnim gongu obaj z niepokojem czekali więc na werdykt. A sędziowie punktowali stosunkiem głosów dwa do remisu na korzyść Rzadkosza – 76:76, 78:74 i 78:75.
źródło: bokser.org

„DIABLO” SZYBKO NOKAUTUJE SANDSA. BOLESNA PORAŻKA SZYMAŃSKIEGO Z JOURNEYMAN`EM

diablo01

W pojedynku wieczoru gali Nosalowy Dwór Knockout Boxing Night 4 w Zakopanem Krzysztof Włodarczyk (56-4-1, 39 KO) nie dał absolutnie żadnych szans Al’owi Sandsowi (20-4, 18 KO) i pokonał Amerykanina już w drugiej rundzie po… lewym prostym. Dla „Diablo” była to trzecia tegoroczna walka i trzecia wygrana.

Pojedynek rozpoczął się spokojnie, pierwsza runda była zachowawcza – jak zwykle w pojedynkach z udziałem Krzysztofa. Z kolei Sands zadał kilka ciosów, ale nie były one realnym zagrożeniem dla Włodarczyka. W drugiej „Diablo” był już ciut aktywniejszy i w pewnym momencie wyprowadził lewy prosty, który trafił Sandsa i po którym Amerykanin zwijał się na deskach z bólu. Udało mu się na chwilę wstać, jednak ponownie uklęknął i sędzia ringowy przegrał starcie.

Patryk Szymański (19-1, 10 KO) miał pod okiem Andrzeja Gmitruka rozpocząć nowy etap swojej kariery, tymczasem… zaliczył straszną wpadkę i przegrał pierwszą walkę w karierze. Niespodzianka. Przykra niespodzianka. Wydawało się, że może i twardy, za to nie dysponujący mocnym ciosem Fouad El Massoudi (15-11, 2 KO) jest z góry skazany na pożarcie, tymczasem… Już w pierwszej rundzie zawodnicy zderzyli się głowami, co być może miało negatywny wpływ na pięściarza z Konina. Rozochocony przeciwnik od trzeciej rundy rozpoczął szturm na naszego prospekta, zyskując coraz wyraźniejszą przewagę. Sensacja dopełniła się w czwartej rundzie. Patryk został zastopowany. Padł po serii zakończonej prawą ręką. Co prawda powstał, ale poddał go narożnik.

Fiodor Czerkaszyn (11-0, 7 KO) pokazał, że nie tylko potrafi szybko nokautować, ale również zaboksować na pełnym dystansie. Dziś pokonał pewnie jak zwykle twardego Bartłomieja Grafkę (21-32-3, 10 KO). O ile pierwsza odsłona była jeszcze spokojna i typowo rozpoznawcza, to już w drugiej po świetnym lewym sierpowym Ukraińca pod Polakiem ugięły się nogi. Bartek wyciągnął wnioski i schował się za szczelną gardą, więc od trzeciej rundy podopieczny Fiodora Łapina coraz częściej bił hakami na korpus. Dłuższe kombinacje lżejszych ciosów kończył zawsze jednym mocnym. Szukał prawego podbródka i nawet dwa razy znalazł miejsce, jednak Grafka znany jest z tego, że przewraca się bardzo rzadko. W drugiej połowie walki Grafka starał się przejść do półdystansu, lecz szybszy i lepiej wyszkolony Czerkaszyn kontrolował go ciosami prostymi z dystansu. Dobra walka, zakończona wysoki zwycięstwem Fiodora – 79:73 i dwukrotnie 80:72.

Damian Kiwior (4-0) udanie rozpoczął swoją polską część zawodowej kariery, pokonując podczas gali w Zakopanem niezwyciężonego dotąd Gkourama Mirzajewa (3-1, 2 KO). Polak rozpoczął od jabów, ale już w drugiej rundzie szukał bezpośrednich prawych. Rywal starał się odpowiadać, lecz jego ciosy były zbyt obszerne i Damian zbierał te akcje na blok. Od trzeciej odsłony Kiwior dodał do swojego arsenału ciosy na korpus. Wielokrotny mistrz naszego kraju miał mały zastój w czwartym i piątym starciu, ale dobrze finiszował w szóstym, przypieczętowując swoją wygraną. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na jego korzyść 59:55 i 58:56.

źródło: bokser.org

WŁODARCZYK LEPSZY OD GEVORA. ŚWIETNA WALKA RUNOWSKIEGO. DEBIUT „WIERZBY”

diablo01

To była gra o wysoką stawkę. Krzysztof Włodarczyk (53-3-1, 37 KO) i Noel Gevor (22-1, 10 KO) spotkali się w Poznaniu w ostatecznym eliminatorze do tronu federacji IBF wagi junior ciężkiej, ale również o prawo do startu w atrakcyjnym turnieju World Boxing Super Series z wielką pulą nagród.

Panowie nie narzucali wysokiego tempa, choć Niemiec cały czas pozostawał ruchliwy na nogach. Krzysiek wywierał pressing, ale nie wydłużał serii i nie poza kilkoma mocnymi prawymi na korpus nie potrafił dosięgnąć szczęki przeciwnika. W końcówce czwartej rundy Gevor złapał Polaka prawym krzyżowym w narożniku, na szczęście jednak bez większych szkód. Niemiec dobrze rozegrał również szóstą odsłonę. Czekał na Krzyska, przepuszczał jego akcje i wtedy szybko odpowiadał kombinacją dwóch-trzech ciosów. „Diablo” wrócił do gry trochę lepszym ósmym starciem. Podkręcił tempo i trafił prawym sierpowym przy linach. Poderwał się również w przedostatniej, jedenastej rundzie, ale nie mógł złamać ruchliwego i sprytnego przeciwnika. W ostatnich trzech minutach to Gevor pokazał się z lepszej strony i w napięciu oczekiwaliśmy na werdykt. Sędziowie stosunkiem głosów dwa do jednego opowiedzieli się za „Diablo” – 113:115, 116:112 i 115:114.

Patryk Szymański (18-0, 9 KO) dopisał do swojego rekordu znane nazwisko Rafała Jackiewicza (48-17-2, 22 KO), ale w drugiej walce z rzędu był zraniony i wydaje się, że na tym najwyższym poziomie odporność na ciosy może stanowić spory problem dla zawodnika z Konina. Pojedynek jeszcze na dobre się nie zaczął, a stary lis już był liczony. Szymański po podwójnym lewym strzelił prawym krzyżowym w okolice ucha. Na szczęście dla widowiska Rafał dzięki olbrzymiemu doświadczeniu przetrwał kryzys. Przewaga warunków fizycznych oraz siły były jednak zbyt duże. Patryk swoimi ciosami przebijał się przez szczelną zazwyczaj gardę Rafała, narzucał swój boks i nawet na moment nie pozwalał mu zbliżyć się do półdystansu. – Nie mogę go kurde złapać – mówił podirytowany Jackiewicz do Roberta Złotkowskiego przed trzecią odsłoną. W trzecim starciu Rafał rzeczywiście zaczął trafiać, jego problem polegał natomiast na tym, że nawet gdy trafił czysto, to na Patryku nie robiło to wrażenia. W drugą stronę natomiast każde uderzenie bolało. I nagle… Jackiewicz pokazał to, z czego znany był przez całą karierę. Przepuścił lewy prosty rywala i po odchyleniu natychmiast skontrował prawym krzyżowym. Szymański zatańczył, Jackiewicz poprawił jeszcze jednym prawym i byliśmy o krok od sensacji. Zabrakło trochę czasu. Rundę piątą wygrał Patryk, lecz obraz potyczki już znacznie się wyrównał. – Czekam na kontrę – mówił w narożniku Jackiewicz. – No OK, ale czekasz trochę za długo – ripostował jego szkoleniowiec. W szóstej rundzie byłego mistrza Europy dopadł chyba lekki kryzys, być może odłożyło się te kilkadziesiąt ciosów na korpus i stanął. Kiedy jednak zabrzmiał gong na siódmą, wyszedł odmieniony. I znów zranił przeciwnika kontrą w tempo. Szymański sprytnie sklinczował i za moment doszedł do siebie. Po równym ósmym starciu, w dziewiątym pełną kontrolę przejął młodszy Patryk. Żeby było śmieszniej i ciekawiej, to Rafał znów lepiej wyglądał na finiszu i złapał jeszcze dwoma efektownymi kontrami Szymańskiego. Oczywiście przegrał, ale i obnażył niedociągnięcia młodszego o szesnaście lat rodaka. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść Patryka 95:92, 98:92 i 98:91.

To prawdopodobnie najlepsza walka w karierze Przemysława Runowskiego (15-0, 3 KO). Popularny „Kosiarz” w wielkim stylu odprawił przed czasem niepokonanego dotąd Alaina Cherveta (13-1-2, 10 KO). Szwajcar zaczął bardzo ostro, lecz Polak dobrą pracą nóg i szybkim lewym prostym skutecznie stopował jego zapały. A do tego od początku czyhał na kontrę akcją prawy na prawy. W pierwszej rundzie jeszcze się nie udało, za to w drugiej złapał rywala na kontrę prawym krzyżowym, posyłając go na deski. Chervet powstał na osiem i cofnął się na liny. Ale to był wieczór Przemka. Kilkadziesiąt sekund później kolejnym prawym krzyżowym doprowadził oponenta do drugiego nokdaunu. Pięć sekund przed końcem drugiego starcia Runowski – tym razem prawym sierpowym, wysłał przeciwnika na deski po raz trzeci i ostatni. Wygrana przez TKO i rozbudzone nadzieje na przyszłość.

To miał być jeden z ważniejszych debiutów w polskim boksie zawodowym od kilkunastu miesięcy. I nie zawiedliśmy się. Paweł Wierzbicki – wielokrotny mistrz Polski wagi super ciężkiej, srebrny medalista Mistrzostw Świata Juniorów, szybko odprawił pierwszego przeciwnika na ringach profesjonalnych. Naprzeciw podopiecznego Tomasza Potapczyka stanął silny fizyczny, ale dopiero zaczynający przygodę z boksem Paweł Sowik (0-2). Pięściarz z Sokółki zaczął spokojnie lewym prostym i mocnymi hakami na korpus, którymi omijał szczelną gardę rywala. A gdy już uśpił jego czujność, kombinacją prawy podbródkowy-prawy sierp doprowadził oponenta do liczenia. Ten powstał na osiem, a za moment zabrzmiał zbawienny gong na przerwę. Zaraz po niej było już jednak po wszystkim. Wierzbicki naruszył rywala prawym sierpowym na szczękę, doskoczył do zranionej ofiary i po kilku kolejnych bombach Sowik zawisł na linach. Sędzia Włodzimierz Kromka nawet nie liczył i w obawie przed ciężkim nokautem zastopował dalszą rywalizację.

Faworyt był jeden i nie zawiódł. Przemysław Zyśk (5-0, 2 KO) pokonał ambitnego, ale po prostu mało potrafiącego Tomasza Golucha (4-7, 2 KO). Podopieczny Fiodora Łapina i Łukasza Malinowskiego pod koniec drugiej minuty huknął lewym hakiem w okolice wątroby, po którym rywal z grymasem bólu boksował aż do przerwy. W drugiej rundzie Zyśk kombinacją lewy-prawy dwukrotnie doprowadził przeciwnika do nokdaunu i choć Goluch wstawał, to na pół minuty przed końcem drugiej odsłony arbiter zdecydował się zastopować nierówny pojedynek.

Kamil Gardzielik (3-0, 1 KO) przeżył chwilę grozy, lecz wybrnął z opresji obronną ręką i pokonał słabszego technicznie, za to silniejszego fizycznie Przemysława Gorgonia (3-1, 1 KO). Dwukrotny mistrz kraju wagi średniej – bez wątpienia faworyt na papierze, wyszedł do ringu jakby zaspany, nierozgrzany, i dał się kilka razy złapać prawym sierpem ponad lewą ręką. Na minutę przed końcem pierwszej rundy dla odmiany lewy sierp Przemka posłał niespodziewanie Kamila na deski! Ten jednak szybko się poderwał i opanował kryzys, a w drugim starciu przejął kontrolę nad pojedynkiem. W trzecim przeważał już bardzo wyraźnie, bijąc celnie z daleka prawym na korpus na zmianę z prawym krzyżowym na górę. Dokładał do tego groźny prawym podbródkowy, gdy Gorgoń starał się skrócić dystans. Gdy zabrzmiał ostatni gong, werdykt mógł być tylko jeden – 38:37 dla Gardzielika. I na szczęście każdy z sędziów tak właśnie typował.

Wcześniej Aleksander Strecki (4-0, 2 KO) w ładnym stylu odprawił przed czasem Andrieja Abramenkę (20-9-2, 4 KO). Już w pierwszej odsłonie ciosami na korpus doprowadził Białorusina dwukrotnie do liczenia, a w drugiej dokończył dzieła zniszczenia.

źródło: bokser.org

KRZYSZTOF GŁOWACKI ZDETRONIZOWANY. EWA PIĄTKOWSKA MISTRZYNIĄ ŚWIATA

usyk_glowacki

W głównej walce wieczoru Polsat Boxing Night w gdańskiej Ergo Arenie nastąpiła zmiana na tronie federacji WBO wagi junior ciężkiej. Olexandr Usyk (10-0, 9 KO) wypunktował Krzysztofa Głowackiego (26-1, 16 KO), zadając mu pierwszą porażkę i zrzucając go z tronu WBO.

Pierwsza runda dla pretendenta. Co prawda to „Główka” wywierał pressing, ale Ukrainiec ustawiał go trochę prawym jabem i dwukrotnie skarcił kontrą z lewej ręki. Po przerwie Krzyśkowi udało się dwukrotnie zapędzić rywala na liny i tak wsadzić krótką serię, lecz na środku ringu panował Usyk, szczególnie za sprawą prawego prostego. W trzeciej odsłonie z jednej strony dominacja Usyka, który wyboksowywał naszego mistrza kapitalnym jabem. Z drugiej strony światełko w tunelu – 45 sekund przed końcem potężny i w końcu celny lewy sierpowy Krzyśka. Po okresie przewagi challengera Głowacki wrócił dobrym czwartym starciem. Skracał dystans, konsekwentnie bił po dole, otwierając sobie tym drogę do dwóch lewych sierpów na górę. Zacięta i wyrównana była piąta odsłona. W szóstej niestety Usyk wydłużył dystans i ciosami prostymi znów przejął kontrolę w ringu. – Musisz go Krzysiek spychać na liny – krzyczał w przerwie trener Fiodor Łapin. Siódma runda już lepsza w wykonaniu Krzyśka, nie było już takiej dominacji, ale wciąż nieznacznie przeważał słabiej bijący, za to celniej rozluźniony Ukrainiec. Kolejne trzy minuty to bokserskie szachy. Działo się mało, bo jeden i drugi czekali na błąd rywala. Dwie pierwsze minuty dziewiątej rundy na korzyść pięściarza z Wałcza, ale Usyk w końcówce trafił prawym sierpem i lewym podbródkiem. W dziesiątej rundzie Usyk złapał swój rytm, przepuszczał akcje Krzyśka i kontrował. Uderzenia Polaka robiły większe wrażenie, lecz to Ukrainiec czyściej i częściej trafiał. I niestety w jedenastej rundzie ta przewaga wzrosła. Głowacki na moment się zagapił na środku ringu, inkasując całą kombinację lekkich, rzucanych z luzu ciosów. Zmotywowany Krzysiek rzucił się do szturmu na początku ostatniego starcia. Przewrócił nawet Usyka serią przy linach, lecz arbiter nie dopatrzył się czystej akcji i nie liczył. Po minutowym zrywie, z niesamowitą ripostą wrócił Olexandr. Świetnymi kombinacjami bił zmęczonego Krzyśka, przypieczętowując swój sukces. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali jednogłośnie – 119:109, 117:111 i 117:111, wszyscy na korzyść Usyka.

Ewa Piątkowska (10-1, 4 KO) pokonując Aleksandrę Magdziak Lopes (16-4-2, 1 KO) zdobyła wakujący tytuł mistrzyni świata federacji WBC w wadze junior średniej. Ewa już w pierwszej rundzie trafiła mocnym lewym sierpowym, ale Ola odpowiedziała za moment długim prawym prostym. Po pierwszej rundzie dla „Tygrysicy”, w drugiej „amerykańska Polka” wyboksowała ją kontrami z defensywy. Piątkowska po przerwie zmieniła więc trochę taktykę i swoje akcje zaczynała od akcji na korpus. Biła ewidentnie mocniej niż rywalka, choć wpadała czasem nieprzygotowana na kontry. W szóstym starciu Piątkowska mocnym prawym na splot przewróciła przeciwniczkę. Ta tłumaczyła się, że po prostu źle stała na nogach, jednak sędzia zaliczył to jako nokdaun i liczył do ośmiu. To dodało animuszu Ewie, która w siódmym oraz ósmym starciu zaczęła też trafiać prawym sierpowym. Na pół minuty przed końcem dziewiątego starcia Piątkowska huknęła na punkt lewym sierpem, ale Magdziak przyjęła tę bombę bez zmrużenia oka. W ostatnich dwóch minutach Ewa podkręciła jeszcze bardziej tempo i przypieczętowała swój sukces. Po gongu kończącym walkę sędziowie jednomyślnie wskazali na Polkę – 96:93, 97:93 i 96:93.

Andrzej Wawrzyk (33-1, 19 KO) pokonał przed czasem Alberta Sosnowskiego (49-8-2, 30 KO), zdobywając przy okazji na ringu w Gdańsku tytuł Mistrza Polski wagi ciężkiej. Były mistrz Europy próbował zaczynać akcje ciosami na korpus i skracać dystans, lecz dużo szybszy Andrzej dobrze chodził na nogach i kontrował – zarówno w półdystansie przy linach, jak i w dystansie. W pierwszej rundzie nie było czystych ciosów, ale już w drugiej pod koniec pierwszej minuty Andrzej trafił akcją lewy-prawy. Zachwiał „Dragonem”, ten jednak sprytnie sklinczował i przetrwał krótki kryzys. Niemal równo z gongiem Wawrzyk cofając się skontrował jeszcze mocno prawą ręką. I gdy wydawało się, że to powoli początek końca, po pół minuty trzeciego starcia w wymianie w półdystansie to Sosnowski trafił lewym sierpowym, po którym rywal cofnął się i teraz to on przez moment sklinczował. Doszedł do siebie szybko, ale równo z gongiem to Albert zaakcentował ten odcinek, tym razem prawym sierpem. Ta runda była jego. Andrzej wziął się szybko w garść. W połowie czwartej odsłony odchylił się na zakrocznej nodze i ładnie skontrował prawym podbródkiem. W końcówce złapał przeciwnika przy linach serią kilku uderzeń, rozcinając mu lewy łuk brwiowy. Po przerwie Albert wciąż krwawił, co dodatkowo utrudniało mu zadanie. Wawrzyk dominował przez te trzy minuty, choć nadział się w pewnym momencie na podwójny jab Sosnowskiego. Gdy zabrzmiał gong na szóstą rundę, Albert poddał walkę. Miał po prostu problemy ze wzrokiem. Mimo wszystko pokazał się z dobrej strony i choć przegrywał wyraźnie, to również miał swoje krótkie momenty.

Trzecia walka gali Polsat Boxing Night była pierwszą o charakterze mistrzowskim. W stawce był bowiem tytuł młodzieżowego mistrza świata federacji WBC wagi junior średniej. A w niej Patryk Szymański (17-0, 9 KO) kontrowersyjnie pokonał Jose Antonio Villalobosa (9-2-2, 5 KO). Patryk pokazał serducho, ale dziś dostał mały prezent. Już w pierwszej rundzie doszło do kilku spięć. Rywal pozostawał groźny, ale od razu rzuciła się w oczy przewaga fizyczna Polaka. Nieoczekiwanie Patryk kompletnie pogubił się w drugiej rundzie. Villalobos najpierw zaskoczył go lewym sierpowym, za moment był szybszy w akcji prawy na prawy. Minutę później był jeszcze jeden czysty lewy sierp, a po lewym haku w okolice wątroby Patryk z grymasem bólu szybko sklinczował. Na szczęście po przerwie pięściarz z Konina wszystko sobie poukładał i znów to on dyktował warunki. Sędzia nawet liczył Argentyńczyka, choć ten nokdaun wziął z kosmosu. Ciosu nie było. Ale najważniejsze, że stery znów miał Patryk, rozbijając przeciwnikowi prawy łuk brwiowy. Czwarta odsłona znów zrobiła się trochę chaotyczna i wyrównana, bo w tym chaosie Jose czuł się jak ryba w wodzie. Mało tego, Szymańskiego złapał jakiś kryzys w piątym starciu. Bił rzadko, w dodatku na siłę, próbując jakby ustrzelić przeciwnika. Villalobos natomiast „pykał” i punktował. Szczególnie groźne były bite z luzu ciosy na korpus. Pierwsze dwie minuty szóstej rundy również nie były najlepsze, aż w końcu Patryk strzelił prawym krzyżowym. Kilkanaście sekund później poprawił czystym lewym sierpowym i wydawało się, że zachwiał oponentem z Ameryki Południowej. Niestety nie wykorzystał okazji. W kolejnej odsłonie Polak w końcu zaczął boksować zamiast bić się z niekonwencjonalnym rywalem. Ustawiał go sobie lewym prostym, konsekwentnie szukał dołów i zaczął zyskiwać przewagę. Przez dwie minuty ósmego starcia dalej przeważał i jakby stanął w miejscu, pozwalając przeciwnikowi odrobić straty. I niestety to pozwoliło mu nabrać wiatru w żagle. Rozpędzony Villalobos pogonił Polaka w dziewiątej rundzie, rozcinając mu przy okazji głęboko lewą powiekę. Ostatnie trzy minuty wyglądały już lepiej, ale nieznacznie więcej sił wykazał jednak Argentyńczyk. Sędziowie punktowali niejednogłośnie – 96:94 Szymański, 94:95 Villalobos i 95:94 Szymański. Punktacja trochę kontrowersyjna, tym bardziej, że liczenie było po prostu błędne. Ale tak inteligentny chłopak jak Patryk powinien chyba wyciągnąć odpowiednie wnioski i wrócić silniejszy.

Michał Cieślak (14-0, 10 KO) nie miał problemów z demolką nad doświadczonym Giulianem Ilie (21-11-2, 7 KO). Pojedynek zakończył się już w drugiej rundzie. Michał w swoim stylu zaczął ostro i bezkompromisowo. Rumun był szczelnie zakryty, więc po dwóch-trzech przestrzelonych sierpach pięściarz z Radomia zaczął mocno i konsekwentnie obijać tułów swoimi hakami. Na początku drugiej rundy Cieślak w zwarciu trafił krótkim prawym. Ilie żalił się, że dostał w tył głowy, przyklęknął, ale Leszek Jankowiak liczył do ośmiu. Michał polował, trochę chybiał, aż w końcu wystrzelił prawym krzyżowym. Tym razem rywal już z wielkim trudem powstał na dziewięć. Polak doskoczył, bił już gdzie popadnie, nawet przez gardę, powalając go po raz trzeci. Ilie powstał, przyjął postawę, do przerwy pozostawało już tylko dziesięć sekund, ale i tak z jego narożnika poleciał ręcznik na znak poddania. Szybko łatwo i przyjemnie – przynajmniej dla kibiców, bo Rumun zapewne Michała nie będzie wspominał z przyjemnością.

W pojedynku rozpoczynającym galę w wadze półciężkiej Paweł Stępień (5-0, 4 KO) pokonał na punkty po trudnym boju Norberta Dąbrowskiego (18-5-1, 7 KO). Obaj zaczęli w spokojnym tempie, szukając przede wszystkim ciosów na korpus, jakie miały odłożyć się w późniejszych minutach. Dużo ciekawiej było w drugiej rundzie. Początkowo nieznacznie przeważał „Noras”, ale pół minuty przed końcem prawym krzyżowym trafił Stępień. Norbert dobrze rozpoczął trzecie starcie, dwukrotnie wciągając rywala na kontrę lewą ręką. Ale to znów Paweł zaakcentował końcówkę. W czwartym ładnie trafił prawym podbródkowym, poprawiając za moment prawym sierpem. Dąbrowski zaskoczył oponenta na początku piątej odsłony przy linach krótkim lewym na szczękę. Wyczuł swoją szansę i ruszył do ataku. Nie zrobił większej krzywdy, ale swoją aktywnością na pewno przekonał do siebie sędziów. Z kolei w szóstej rundzie większy pressing wywierał Dąbrowski, to on zadał więcej uderzeń, ale krótki zryw Stępnia dał jemu ten odcinek. Trafił opierając się o liny i natychmiast ponowił akcję dłuższą kombinacją. Podobnie było w następnym starciu. Niby pressing wywierał Norbert, ale to uderzenia Pawła robiły większe wrażenie. Ostatnie trzy minuty jak cała potyczka. Równe, ale mocne kontry po odchyleniu Pawła zdawały się przesądzić o punktacji 10:9. Po obu stronach była jednak niepewność. A sędziowie byli jednogłośni – 79:73, 79:73 i 77:75, wszyscy na korzyść Stępnia.

źródło: bokser.org

plakat pbn16gdansk

CENNE ZWYCIĘSTWO PATRYKA SZYMAŃSKIEGO W DEBIUCIE TELEWIZYJNYM

szymanski

To była bardzo ważna walka dla Patryka Szymańskiego (16-0, 9 KO), bo po pierwsze – spotkał na swojej naprawdę mocnego rywala, a po drugie – debiutował na poważnej amerykańskiej stacji. Przez moment przeżywał trudniejsze chwile, ale generalnie pokazał się z bardzo dobrej strony i pokonał Wilky’ego Campforta (21-3, 12 KO).

Młody Polak zaczął dobrze akcją lewy sierpowy-prawy krzyżowy. Do końca pierwszej rundy kontrolował rywala lewym prostym, polując od czasu do czasu prawym po dole. Po przerwie Haitańczyk próbował skrócić dystans, lecz pięściarz z Konina dobrze pracował nogami, dystansował swoim jabem, a do tego dwukrotnie ładnie skontrował prawym sierpowym w okolice ucha. W trzecim starciu Campfort po raz pierwszy zagonił Patryka do narożnika, ale to właśnie Polak wyszedł z tej sytuacji celnym lewym sierpowym. Pod koniec pierwszej minuty czwartej odsłony Szymański zaskoczył przeciwnika kombinacją prawy podbródkowy-prawy sierp. Naruszył go, więc ruszył dokończyć dzieła zniszczenia, jednak doświadczony Campfort – niedawny pretendent do tytułu mistrza świata, przetrwał chwilowy kryzys.

Bezradny dotąd Haitańczyk nieoczekiwanie przejął inicjatywę w piątej rundzie, trafiając kilka razy prawą ręką. Po gongu na przerwę podirytowany Patryk dał się sprowokować i odepchnął przeciwnika. W szóstej Szymański najpierw kilka razy uderzył lewym hakiem w okolice wątroby, a na półmetku tego odcinka zmienił tempo, zerwał się do krótkiego szturmu i znów wyglądał lepiej. Mimo wszystko w narożniku Chico Rivas miał do Polaka pewne zastrzeżenia. Nasz rodak wrócił do boksowania w dystansie i przez dwie minuty radził sobie bardzo dobrze, natomiast w końcówce złapał go chyba lekki kryzys kondycyjny, bo przestał zadawać tyle ciosów i trochę ciężko oddychał. W ósmym starciu widać było, że ciosy Patryka nie mają już takiej wymowy jak wcześniej, lecz wtedy dała o sobie znać inteligencja ringowa. Przez trzy minuty szachował rywala lewym prostym na górę bądź na dół, przy okazji oddalając od siebie zagrożenie dobrą pracą nóg. Dziewiąte starcie było wyrównane, choć wydawało się, że znów nieznacznie lepszy był Polak.

W ostatniej, dziesiątej rundzie, Szymański złapał wyraźnie drugi oddech, znów odważniej wchodził w wymiany i to on przełamywał fizycznie przeciwnika. Dwukrotnie trafił mocnym prawym krzyżowym, rozluźnił się i przypieczętował swój sukces. Po ostatnim gongu doszło jeszcze do krótkiego spięcia między zawodnikami, a sędziowie punktowali 98:92 i dwukrotnie 99:91 – wszyscy na korzyść Patryka Szymańskiego.

źródło: bokser.org

NASI W ŚWIATOWYCH RANKINGACH. IBF DOCENIA DWÓCH POLAKÓW. WBO – SIEDMIU

Federacja IBF jako pierwsza z czterech liczących się w świecie boksu zawodowego organizacji przedstawiła swój uaktualniony ranking. I tak jak cztery tygodnie temu, polski boks znów reprezentuje tam tylko dwóch zawodników. W kategorii junior ciężkiej Mateusz Masternak (36-4, 26 KO) zachował piętnaste miejsce, dzięki czemu teoretycznie nadal ma prawa pretendenta. Z kolei w dywizji półciężkiej Andrzej Fonfara (28-3, 16 KO) spadł z miejsca czwartego na piąte.

Dużo lepszą jest sytuacja Polaków w lutowym zestawieniu WBO. Widnieje w nim siedem nazwisk naszych rodaków. W wadze ciężkiej Artur Szpilka (20-2, 15 KO) po nieudanym ataku na tron WBC i porażce przed czasem z Deontayem Wilderem spadł z dwunastego na czternaste miejsce. Tuż przed nim, na trzynastej lokacie, znalazł się Izuagbe Ugonoh (15-0, 12 KO). W kategorii cruiser, gdzie na tronie zasiada Krzysztof Głowacki (25-0, 16 KO), zaś Mateusz Masternak utrzymał piętnaste miejsce. Spory awans zaliczył Andrzej Fonfara, który w dywizji półciężkiej wywindował się z piątej na drugą pozycję. Nieznacznie awansował również Maciej Sulęcki (22-0, 7 KO), który dzięki wygranej nad Derrickem Findleyem przeskoczył oczko w górę i zamyka teraz pierwszą dziesiątkę pretendentów w wadze średniej. W kategorii junior średniej o dwa miejsca – z piętnastego na trzynaste, awansował Patryk Szymański (15-0, 9 KO). Ostatnim naszym przedstawicielem jest Kamil Łaszczyk (21-0, 8 KO), który utrzymał czwórkę w dywizji piórkowej.

ZWYCIĘSTWA ŁASZCZYKA I SZYMAŃSKIEGO NA GALI W HIALEAH NA FLORYDZIE

GLOBAL_JUSTYNA

Widmo porażki zawisło ubiegłej nocy nad Kamilem Łaszczykiem (20-0, 8 KO) jak nigdy dotąd. Wrocławianin podczas gali boksu zawodowego w w Hialeah na Florydzie był dwukrotnie liczony, ale pokazał charakter i sam zwyciężył ostatecznie przed czasem. Wiadomo było, że doświadczony Jose Luis Araiza (31-11-1, 22 KO) nie tylko potrafi mocno uderzyć, ale również sprawić niespodziankę. I sensacją – jakże niemiłą dla nas, zapachniało w drugiej rundzie, gdy „Szczurek” dwa razy lądował na macie. Na szczęście szybko się pozbierał i z mijającymi minutami zaczął uzyskiwać coraz wyraźniejszą przewagę. Piąte i szóste starcie to już dominacja Polaka, stąd też zniechęcony Meksykanin pozostał na stołku, gdy zabrzmiał gong na siódmą odsłonę.

Miało być spokojnie, miało być dużo lewego prostego i zabawy, a skończyło się na krótkim spięciu. Na szczęście zwycięskim dla Patryka Szymańskiego (13-0, 8 KO). Pięściarz z Konina zamiast boksować w dystansie z niższym Yoryi Estrellą (11-10-2, 8 KO), próbował mu udowodnić, kto jest silniejszy. Przyjął niepotrzebnie kilka ciosów, ale przełamał w końcówce drugiej rundy rywala i było po wszystkim. Pora chyba na kogoś lepszego, bo na pewno Patryka stać na sukcesy z jeszcze lepszymi zawodnikami.

źródło: bokser.org

SZYBKA ROBOTA PATRYKA SZYMAŃSKIEGO NA GALI W CHICAGO

szymanski

Podczas gali boksu zawodowego w Chicago pierwszy pojedynek pod skrzydłami nowego menedżera i trenera stoczył Patryk Szymański (12-0, 7 KO). Liczący 21 lat koninianin, występujący w limicie kategorii junior średniej, nie zostawił nam wiele materiału do analizy jego aktualnego potencjału, gdyż już w pierwszej rundzie odprawił przed czasem doświadczonego Amerykanina Gundricka Kinga (18-14, 11 KO).

Przypominamy, że Patryk podpisał niedawno kontrakt menadżerski z Alem Haymonem, lecz jego promotorem jest nadal szef Global Boxing, Mariusz Kołodziej, a współpromotorem od niedawna Leon Margules ze stajni Warriors Boxing.

- Ten chłopak ma w sobie to coś. Jest silny, potrafi bardzo mocno uderzyć, ale przy tym jest również świetnie wyszkolony technicznie – chwalił Patryka kubański szkoleniowiec, Chico Rivas. – Na sali trenuje bardzo ciężko, a poza nią pozostaje bardzo przyjaznym chłopakiem. Zresztą ilu pięściarzy potrafi zaprosić swojego trenera na obiad? – dodał Rivas.

HBB

PIĘCIU POLAKÓW W RANKINGU WBO. KRZYSZTOF GŁOWACKI NADAL NUMEREM 1

Federacja WBO opublikowała swój ranking za wrzesień, w którym odnajdujemy nazwiska pięciu polskich pięściarzy. Najwyżej oceniany jest 28-letni „junior ciężki” Krzysztof Głowacki (22-0, 14 KO), który nadal przewodzi całej stawce w swojej kategorii wagowej.

W wadze „cruiser” mamy jeszcze jednego reprezentanta, Pawła Kołodzieja (33-0, 18 KO), zajmującego 13.lokatę, podobnie jak Tomasz Adamek (49-3, 29 KO) w „królewskiej” wadze ciężkiej. Bardzo wysoko stoją akcje Kamila Łaszczyka (17-0, 7 KO), piątego w wadze piórkowej. Jego śladem w górę zestawienia podąża inny zawodnik związany z grupą Global Boxing, Patryk Szymański (11-0, 6 KO), zajmujący 12. miejsce w limicie wagi półśredniej, w której …już nie boksuje.

EFEKTOWNY BOKS SZYMAŃSKIEGO I POTWIERDZENIE KLASY ŁASZCZYKA W ŚLESINIE

szymanski

W głównej walce wieczoru gali boksu zawodowego w Ślesinie Patryk Szymański (11-0, 6 KO) znokautował Andrieja Abramenkę (20-6-2, 4 KO), zdobywając przy okazji międzynarodowy pas organizacji WBF oraz pas Mistrza Polski w wadze junior średniej. Początek był nerwowy, a Patryk wyglądał jakby chciał pójść na wymianę cios za cios, by udowodnić rywalowi, że jest od niego po prostu silniejszy. W drugiej rundzie wydłużył dystans i polował prawym krzyżowym. Już w trzecim starciu trafił takim ciosem, choć Abramenka jeszcze ustał. W czwartym znów prawy krzyżowy i tym razem nie obyło się bez liczenia. W piątej odsłonie młody Polak kontynuował szturm, jednak koniec nadszedł dopiero w szóstek, gdy po kilku ciosach na górę nagle wystrzelił prawym po dole, nokautując twardego Białorusina.

Kamil Łaszczyk (17-0, 7 KO) wypunktował dzielnego Tuomo Eronena (13-3, 5 KO) i zdobył wakujące pasy Mistrza Polski oraz WBF kategorii piórkowej. Od początku zarysowała się przewaga szybkości u Polaka, który dodatkowo dzięki niezłej pracy nóg pozostawał nieuchwytny dla walecznego Fina. Ten był trudny do trafienia na górę, dlatego Kamil często w początkowej fazie bił prawym po dole. W piątym starciu Łaszczyk podkręcił jeszcze tempo i coraz mocniej spychał Eronena do defensywy. Wciągnął go również na kontrę prawy na prawy, o co w narożniku długo prosił Piotr Wilczewski. W szóstej odsłonie Kamil konsekwentnie rozbijał przeciwnika przy linach. Składał serie w ciosy słabsze, które kończył zawsze mocnym uderzeniem. Fin po wyraźnym kryzysie w rundzie szóstej, w siódmej rzucił się do odrabiania strat. W końcówce jednak Kamil znów zaznaczył swoją przewagę i po odchyleniu huknął celnym prawym krzyżowym. W ósmej rundzie obaj chyba łapali drugi oddech, jednak w dziewiątej znów do głosu doszedł pięściarz stajni Global Boxing. Robił co mógł w ostatnich minutach by zakończyć pojedynek przed czasem, lecz Eronen nie tylko się nie przewracał, ale nawet co jakiś czas próbował dzielnie ripostować. Po ostatnim gongu wszyscy sędziowie typowali przewagę wrocławianina w stosunku 120:108.

Szóste zawodowe zwycięstwo zanotował Michał Gerlecki (6-0, 3 KO), który z porozbijaną twarzą odprawił Marko Benzona (8-7, 4 KO). Polak początkowo kontrolował swojego przeciwnika lewym prostym, lecz już w końcówce pierwszej rundy po przypadkowym zderzeniu głowami pękł mu prawy łuk brwiowy. Narożnik, w którym stał Marcin Rekowski oraz promotor Mariusz Grabowski na szczęście zatamował krew i Michał wrócił do gry. Benzon strzelał obszernymi, ale mocnymi sierpami. Był trochę chaotyczny, jednak przy linach groźny. Gerlecki miał wszystko pod kontrolą, ale w ostatnich sekundach trzeciego starcia po kolejnym zderzeniu głowami pękła ma druga powieka. Ostatnie trzy minuty to już nerwowa jatka na środku ringu. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść Gerleckiego 39:37 i dwukrotnie 39:38.

Nikodem Jeżewski (7-0-1, 5 KO) zastopował niewygodnego Marko Rupcicia (3-7-1, 1 KO). Polak od początku skoncentrował się przede wszystkim na pressingu. Z kolei jego przeciwnik boksował na wstecznym, ograniczając się do lewego prostego. W końcówce trzeciej rundy Jeżewski wystrzelił błyskawicznym prawym krzyżowym na szczękę, posyłając Chorwata na deski. Ten jednak szybko się poderwał, a za moment zabrzmiał gong na przerwę. Po niej Nikodem ruszył już jak po swoje. Zamiast na górę, uderzył prawym hakiem w okolice żeber i Rupcić przyklęknął, dając wyliczyć się do ośmiu. Kilkadziesiąt sekund później poprawił tą samą akcją i było już po wszystkim.

Tomasz Duszak (5-0-1, 2 KO) wypunktował sprowadzonego w ostatniej chwili Jakuba Wójcika (1-4-1, 1 KO). Silny fizycznie Wójcik był wolniejszy, za to w pierwszych minutach groźnie wciągał na pojedyncze sierpy. Duszak wykorzystując swoje warunki fizyczne szachował go lewym prostym, a gdy już miał rywal przy linach dodawał lewy hak w okolice wątroby bądź prawy podbródek. Niestety Tomek, który wygrał pewnie, zawiódł tym razem, boksując szczególnie w końcówce chaotycznie. Po ostatnim gongu sędziowie zgodnie typowali jego przewagę 40:36.

Trwa dobra passa doświadczonego na ringach zawodowych Sebastiana Skrzypczyńskiego (11-8, 5 KO). Pochodzący z Kalisza pięściarz zanotował czwartą wygraną z rzędu, wygrywając jednogłośnie na punkty z Białorusinem Dzianisem Makarem (4-22-1, 3 KO). Sędziowie punktowali zwycięstwo Skrzypczyńskiego 60-55, i dwa razy 59-55. Pochodzący z Poznania  Dawid Knade (2-1), walcząc na dystansie 4. rund, pokonał jednogłośnie na punkty Viktora Geliena (0-6). Niepokonany Michał Ludwiczak (10-0, 4 KO) dopisał dzisiaj do rekordu kolejne zwycięstwo, wygrywając jednogłośnie na punkty ze Słowakiem Władimirem Pakanikiem (0-3). Pochodzący z Rudy Śląskiej Robert Talarek (5-4-2, 2 KO) pokonał jednogłośnie na punkty Michała Szebestika (1-10-1).

źródło: bokser.org

[fot. Kasia Niedźwiecka ©]

WIELKI SUKCES KAMILA ŁASZCZYKA. SZYBKA „ROBOTA” PATRYKA SZYMAŃSKIEGO

laszczyk027

Najważniejsze zwycięstwo w karierze zanotował minionej nocy na ringu w UIC Pavilion w Chicago młodziutki Kamil Łaszczyk (16-0, 7 KO), który pokonał wyraźnie dawnego pretendenta do tytułu mistrzowskiego Daniela Diaza (20-6-1, 14 KO). Nasz rodak doskonale rozpoczął pojedynek, rzucają rywala prawym prostym na deski. Zresztą akcja bezpośrednim prawym była najczęściej używaną techniką Polaka, dziurawiącą gardę pięściarza z Nikaragui. Łaszczyk na moment znalazł się w tarapatach w czwartym starciu, lecz szybko z nich wyszedł i sam zaatakował. W ostatnich minutach wydłużył dystans, znów przycelował kilkoma ładnymi akcjami, czym przypieczętował swój sukces. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali zwycięstwo Kamila 78:73 oraz dwukrotnie 79:72.

W ślady swojego kolegi z Global Boxing kilkadziesiąt minut później w Chicago poszedł również Patryk Szymański (10-0, 5 KO), dopisując do swojego rekordu jubileuszowe, efektowne zwycięstwo. Balansujący na granicy kategorii junior średniej Polak nie miał najmniejszych problemów z odniesieniem wygranej i już w drugiej rundzie zastopował Daniela Hicksa (5-5, 3 KO).

bokser.org

PEWNE ZWYCIĘSTWA POLAKÓW W RADOMIU. DRAMATYCZNA WALKA MAĆCA Z KARAPETJANEM

radom_575

W głównej walce wieczoru „Windoor Radom Boxing Night” w Radomiu Michał Syrowatka (7-0, 1 KO) w dobrym stylu wypunktował Aboubekera Bechelaghema (8-5-1, 0 KO) na dystansie ośmiu rund. Początek miał być rozpoznawczy według zapowiedzi dzień wcześniej, ale już od pierwszego gongu obaj panowie ostro ruszyli do pracy, wymieniając potężne bomby w półdystansie. W drugiej rundzie Polak wystrzelił prawym prostym, poprawił natychmiast krótkim prawym sierpem, zaznaczając swoją nieznaczną przewagę. Od czwartej przestał się bić z Francuzem, świetną pracą nóg przepuszczał jego chaotyczne ataki i kontrował z dystansu. W końcówce czwartego starciu po uniku trafił bardzo mocnym prawym sierpowym, po którym Bechelaghem był wyraźnie zamroczony. Na dokończenie dzieła zniszczenia zabrakło niestety czasu. Francuz po słabszym okresie powrócił dobrą szóstą odsłoną, ale przede wszystkim dlatego, że Michał znów zaczął się z nim bić. Po uwagach Andrzeja Liczika w narożniku Syrowatka powrócił do tego co robił wcześniej i swoimi nogami zostawiał przeciwnika daleko z tyłu. Sam składał akcje w serie po dwa-trzy ciosy, kilkoma hakami na korpus skarcił za zbyt wysoko podniesione ręce, w ostatnich minutach wyraźnie już górując nad twardym przecież rywalem. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 79:73, 80:72 i 79:73 – wszyscy oczywiście na korzyść Michała.

Michał Cieślak (4-0, 1 KO) wygrał po raz czwarty, ale w końcu przypieczętował bardzo udany dla siebie rok zwycięstwem przed czasem. Ferenc Zsalek (12-39-3, 1 KO) nie przetrwał nawet kilku minut. Promowany przez Tomasza Babilońskiego i Andrzeja Gmitruka młody Polak początkowo skoncentrował się na obijaniu tułowia, dzięki czemu obniżył trochę gardę rywala i już w końcówce pierwszej rundy dzięki temu trafił długim prawym na głowę. W drugiej odsłonie była już prawdziwa demolka. Cieślak podkręcił tempo, swoje ciosy składał w serie złożone z kilku uderzeń i w końcu przełamał Zsaleka, który przyklęknął i dał się wyliczyć do ośmiu. Za moment po kilku bombach znów padł na matę. Sędzia jeszcze puścił walkę, ale po kolejnym mocnym sierpie Włodzimierz Kromka zastopował potyczkę w obawie przed ciężkim nokautem.

Kamil Łaszczyk (15-0, 7 KO) nie miał najmniejszych problemów z rozmontowaniem obrony Laszlo Fekete (8-3, 6 KO). Notowany na trzecim miejscu światowego rankingu federacji WBO wagi piórkowej Polak już po minucie doprowadził do liczenia rywala po długim prawym na dół. Jeszcze przed przerwą złapany przy linach Węgier przyklęknął po raz drugi, ale wyratował go gong. W drugim starciu Łaszczyk znów dwukrotnie przewrócił Fekete – najpierw prawym prostym, a później prawym sierpowym. W trzeciej odsłonie Kamil prawym podbródkowym zafundował Fekete jeszcze piąty i szósty nokdaun, aż w końcu Włodzimierz Kromka zlitował się nad porozbijanym Węgrem i przerwał dalszą egzekucję.

Udanie wypadł debiut Patryka Szymańskiego (9-0, 4 KO) w dywizji junior średniej. Jego ofiarą padł Francesco Di Fiore (16-10-2, 5 KO). Polak natychmiast narzucił rywalowi swoje warunki. Ustawiał o sobie lewym prostym na dystans, a gdy już decydował się skracać odległość, bił ładnymi hakami na korpus oraz prawym podbródkowym. Efektem był pęknięty lewy łuk brwiowy już w pierwszej rundzie. W drugiej oparł się o liny, wpuścił rywala w zasadzkę i skontrował akcją prawy na prawy. Di Fiore „zatańczył” na nogach, a Szymański poczuł krew, doskoczył i zasypał go serią ciosów. Po kilku kolejnych bombach Leszek Jankowiak poddał zamroczonego Włocha.

W trzecim pojedynku gali spotkali się niepokonany dotąd Sasun Karapetjan (5-1, 2 KO) oraz Łukasz Maciec (19-2-1, 4 KO). Od pierwszego gongu było bardzo ciekawie. „Gruby” trafił mocnym prawym sierpowym, ale tuż przed końcem pierwszej rundy rywal odpowiedział swoim lewym sierpowym z kontry. W drugiej odsłonie było identycznie – najpierw Sasun przycelował prawym krzyżowym, lecz Maciec w końcówce znów dosięgnął go obszernym prawym sierpowym. Lepiej poukładany technicznie wydawał się Sasun, jednak szalony pressing Łukasza przyniósł efekt w trzecim starciu. W jego atakach było sporo chaosu, ale pozostawał bardzo aktywny, zyskując nieznaczną przewagę. Maciec dominował również w pierwszej minucie po przerwie, jednak Karapetjan złapał w końcu właściwy rytm w końcówce czwartej rundy, łapiąc przeciwnika na kilka kontr. Znów trudna runda do punktowania była „piątka”. Karapetjan przełamał Maćca kondycyjnie i zasypywał ciosami, ale to Łukasz trafił dwoma najmocniejszymi bombami – prawym podbródkiem i lewym sierpem. Przed ostatnim starciem wydawało się, że spuchnięty Maciec da się zepchnąć, tymczasem wystrzelił na samym początku lewym sierpowym idealnie na szczękę i nieoczekiwanie Leszek Jankowiak liczył Sasuna! „Gruby” rzucił się dokończyć dzieła zniszczenia, trafił jeszcze prawym podbródkiem. Karapetjan szybko doszedł do siebie i wspaniała końcówka była najlepszym podsumowanie tej kapitalnej jak na polskie warunki wojny. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali jednogłośnie – (Kromka) 57:56, (Moszumański) 58:55 i (Kozłowski) 58:57, wszyscy na korzyść Maćca.

Podobnie jak w pierwszym pojedynku polsko-węgierskim Michał Starbała (8-0, 2 KO) także rozprawił się ze swoim przeciwnikiem – konkretnie Zoltanem Kissem (30-17-3, 13 KO), pod koniec drugiej rundy. Polak przewrócił rywala podwójnym prawym sierpem. Ten powstał, jednak po kilku kolejnych ciosach sędzia zastopował Kissa.

Efektownie galę w Radomiu rozpoczął Nikodem Jeżewski (5-0, 4 KO), który w potyczce kategorii cruiser zastopował Viktora Szalai (18-50-4, 4 KO). Węgier od początku schował się za podwójną gardą, więc zawodnik grupy Tymex Boxing Promotion skoncentrował się na ciosach po dole. Już na początku drugiej rundy przewrócił przeciwnika po raz pierwszy. Kilkadziesiąt sekund później bezpośrednim prawym doprowadził oponenta do drugiego nokdaunu i choć ten wstał na osiem, to sędzia Włodzimierz Kromka zastopował walkę, ogłaszając wygraną Polaka przez TKO.

źródło: bokser.org

20131222-ag-radom