Tag Archives: Norbert Dąbrowski

GALE ZAWODOWE W POLSCE: LISTOPAD 2021. OD RUDY ŚLĄSKIEJ DO OSTROŁĘKI

diablo01

5 LISTOPADA 2021 ROKU [SILESIA BOXING SHOW, RUDA ŚLĄSKA]

W Rudzie Śląskiej między linami pokazało się dwóch znanych i naprawdę dobrych polskich pięściarzy – Norbert Dąbrowski (24-9-2, 11 KO) oraz Robert Talarek (25-14-3, 16 KO).

Problem w tym, że sparingi mieli pewnie trudniejsze niż dzisiejszych rywali. Nie mogło się to więc skończyć inaczej. „Noras” pokonał w czwartej rundzie Przemysława Biniendę (2-31, 2 KO), który obchodził swój mały „jubileusz” – trzydziestą porażkę z rzędu! Z kolei najmocniej bijący górnik w naszym kraju (no może obok Pawła Czyżyka…) – Talarek, zastopował w drugiej odsłonie George Aduaszwilego (19-39-2, 8 KO). Seria Gruzina jest mniej okazała – to dopiero jedenasta porażka z rzędu, za to wszystkie jedenaście przegrał przed czasem.

6 LISTOPADA 2021 ROKU [GIA 3, NOWY SĄCZ]

W daniu głównym gali GIA 3 w Nowym Sączu jubileuszowe zwycięstwo zanotował Krzysztof Włodarczyk (60-4-1, 40 KO), który odprawił Maximiliano Jorge Gomeza (29-6, 13 KO).

„Diablo” zrzucił z siebie rdzę w lipcu i dziś od początku ruszył do ataku, z czym różnie bywało w ostatnich walkach. Tuż przed końcem pierwszej rundy po lewym haku na korpus uderzył mocnym lewym sierpowym na górę. To ostudziło zapał Argentyńczyka, który w drugiej odsłonie skoncentrował się tylko na defensywie i ucieczce. W trzeciej były dwukrotny mistrz świata wagi junior ciężkiej przewrócił rywala krótkim lewym sierpowym w półdystansie. W czwartym starciu Włodarczyk odwrócił kolejność, najpierw postraszył lewym na górę, po czym strzelił lewym hakiem w okolice wątroby. Zapiekło i Gomez musiał przyklęknąć. Argentyńczyk dotrwał jeszcze do gongu, jednak do piątej rundy już nie wyszedł.

Wcześniej miejscowy Łukasz Pławecki (3-0-1, 1 KO) zremisował z Radoslavem Estocinem (8-2-1, 3 KO) ze Słowacji na dystansie sześciu rund.

Kamil Gardzielik (14-0, 3 KO) zakończył walkę z jednym okiem, ale wygrał z Nicolasem Luque Palaciosem (12-9-1, 1 KO). W pierwszej rundzie wydawało się, że Kamil samym lewym prostym uprzykrzy rywalowi życie, ten jednak wrócił do gry w drugiej odsłonie, przebijając się dwa razy przez gardę prawym sierpowym. Potem rundy wygrywał Gardzielik, choć pojedyncze udane akcje Argentyńczyka sprawiły, że prawa powieka zaczęła puchnąć. Podopieczny Andrzeja Liczika podkręcił tempo w siódmym starciu, do swojego arsenału dodał kilka mocnym ciosów na korpus, a musiał się śpieszyć, gdyż prawe oko miał już prawie zamknięte. Sprawa się komplikowała, Palacios radził sobie coraz odważniej i po ostatnim gongu walka okazała się ciasna na kartach punktowych – 98:92 i dwukrotnie 96:94.

Wcześniej Mateusz Wojtasiński (2-0, 1 KO) ograł Mariusa Cola (2-6). Lepiej wyszkolony technicznie wrocławianin przepuszczał sierpy rywala i kontrolował go z dystansu ciosami prostymi, jednak w czwartej rundzie nieco osłabł i do głosu coraz częściej dochodził przeciwnik. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na korzyść Wojtasińskiego 40:36 i dwukrotnie 39:37.

21 LISTOPADA 2021 ROKU [POLSAT BOXING PROMOTIONS, TORUŃ]

W walce wieczoru gali w Toruniu Ihosvany Garcia (6-0, 5 KO) efektownie rozprawił się z twardym przecież Przemysławem Gorgoniem (14-8-1, 5 KO).

Od początku uwidoczniła się spora przewaga szybkości Kubańczyka, który kąsał lewym prostym i polował prawym sierpowym. W drugiej rundzie dodał do swojego arsenału również prawy hak na korpus. W końcówce czwartej trafił w akcji prawy na prawy w okolice ucha, posyłając Polaka na deski. Przemka wyratował jednak gong na przerwę. W połowie piątego starcia Gorgoń porozbijany i krwawiący spod oka Przemek przyklęknął i dał się policzyć do ośmiu. Za moment znów był na macie, tym razem po szybkim lewym prostym. Wszystko skończył czwarty nokdaun – tym razem po prawym haku na żebra.

Marcin Siwy (23-0, 11 KO) efektownie rozpoczął współpracę z grupą Polsat Boxing Promotions, bijąc już w pierwszej rundzie doświadczonego journeymana Marcelo Nascimento (18-21, 16 KO). „Ciężki” z Częstochowy agresywnie wszedł w swojego rywala podwójnym lewym prostym, a gdy już skrócił dystans, bił konsekwentnie prawym na dół, po którym od razu szukał lewego sierpowego. Trafił tak kilka razy, aż w końcówce pierwszej odsłony huknął dla odmiany prawym sierpowym. Ten cios rozciął rywalowi skórę pod okiem i odebrał ochotę do kontynuowania potyczki.

Wcześniej Remigiusz Runowski (2-0-1, 1 KO) dostał przedwczesny prezent mikołajkowy od sędziów w postaci remisu z Jarosławem Petriczenką (1-0-1, 1 KO). Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 39:38, 38:39 i 38:38. Po wszystkim obaj wyrazili chęć rewanżu. Plus jest taki, że 18-letni Runowski takimi walkami może pójść w górę.

Na otwarcie gali Polsat Boxing Promotions w Toruniu solidny niegdyś junior – Konrad Kozłowski (2-0), pokonał debiutującego na zawodowym ringu Denisa Makowskiego. Brązowy medalista ME Juniorów z 2015 kontrolował przeciwnika lewym prostym. W końcówce trzeciej rundy Białorusin miał kryzys i było blisko liczenia, jednak wyratował go gong, a minuta przerwy starczyła na złapanie drugiego oddechu. Po ostatnich gongu wszyscy sędziowie punktowali 40:36 na korzyść Kozłowskiego.

Potem Gracjan Królikowski (1-1-1, 1 KO) zaczął nawet nieźle pierwszą rundę, potem jednak lepiej wyszkolony i mający szerszy wachlarz Siergiej Szwec (3-1, 2 KO) przejął kontrolę nad pojedynkiem, zwyciężając na kartach sędziów 40:36 i dwukrotnie 39:37.

26 LISTOPADA 2021 ROKU [TYMEX BOXING NIGHT 19, RADOMSKO]

W walce wieczoru Tymex Boxing Night 19 w Radomsku Robert Parzęczewski (28-2, 17 KO) wygrał po trudnej, taktycznej potyczce z Tarasem Gołowiaszczenką (6-5, 3 KO).

„Arab” zaczął z przytupem. Trafił lewym hakiem na wątrobę i na twarzy Ukraińca pojawił się grymas bólu. Robert jednak nie podkręcił tempa, czego mógł potem żałować, bo rywal był do skończenia. Potem walka się uspokoiła. Obie strony czekały na błąd tego drugiego i momentami przypominało to ostrzejszy sparing. W ósmej rundzie Gołowiaszczenko podkręcił tempo, przeprowadził dłuższy atak, jednak Robert zbierał jego ciosy na blok bądź przepuszczał, choć przy swojej bierności tę rundę zapewne przegrał. Do samego końca pojedynek już się nie rozwinął, a sędziowie mieli trudny orzech do zgryzienia. Po ostatnim gongu punktowali 95:95, 96:94 i 97:93 – stosunkiem głosów dwa do remisu zwyciężył Parzęczewski.

Damiana Jonaka (41-1-2, 21 KO) na pewno nie chronią w Polsce ściany. Dziś walczył dobrze i choć miał kryzys kondycyjny, to zrobił nieco więcej niż Andrew Robinson (25-5-2, 7 KO). Sędziowie orzekli jednak remis. Damian mocno wszedł w ten pojedynek, bijąc z obu rąk na dół i górę. W drugiej rundzie lewym hakiem na korpus zranił Anglika, a w trzeciej po prawym podbródkowym miał go już na przysłowiowym widelcu. Niestety przerwał mu gong. Robinson obudził się dopiero w drugiej połowie czwartej rundy. W piątej bardzo mocno przycisnął Damiana, który miał ewidentny kryzys. Wrócił jednak w szóstym starciu do gry. Ostatnie sześć minut to wojna, w której nieznacznie – chyba, lepszy był Polak. Sędziowie punktowali 77:75 Jonak, ale dwaj pozostali sędziowie mieli remis 76:76.

Tomasz Nowicki (11-0, 3 KO) efektownie wszedł w drugą dziesiątkę walk. Pięściarz z Obornik Wielkopolskich ciężko znokautował Tomasa Reynoso (13-9-1, 3 KO). Tomek od początku przejął kontrolę nad pojedynkiem, choć jeszcze w pierwszej rundzie nie podkręcał tempa. W połowie drugiej rzucił rywala na deski, ten jednak powstał na osiem. Kilka sekund przed zakończeniem drugiego starcia Nowicki zranił przeciwnika lewym sierpowym, a równo z gongiem – gdy poprawił lewym sierpem, ciężko znokautował Argentyńczyka, który przez dobrą minutę leżał jeszcze nieprzytomny na macie ringu.

Po zaledwie remisie w zawodowym debiucie, dziś Patryk Tołkaczewski (1-0-1, 1 KO), finalista turnieju GROMDA, efektownie rozprawił się z kolejnym rywalem. Ważący 104 kilogramy „Gleba” już w pierwszej akcji trafił prawym nad lewą ręką. Potem dodał kilka ciosów na korpus, by w końcówce pierwszej rundy ściąć Pawła Sowika (3-9, 1 KO) z nóg akcją lewy-prawy na górę. Nokaut. Potem między linami zameldował się Kamil Kuździeń (7-0, 2 KO), któremu w ostatniej chwili zmienił się rywal. Sprowadzony Beka Murjikneli (6-19-1, 4 KO) skoncentrował się wyłącznie na obronie. W piątej odsłonie przyklęknął po lewym haku na wątrobę pięściarza z Częstochowy, ale wyratował go jeszcze gong. W szóstej rundzie Kuździeń dokończył jednak dzieła zniszczenia, wygrywając przez TKO.

Dużo nie brakowało, by debiut Karola Łapawy (1-0) został popsuty przez jak zawsze twardego Wołodymira Juszyna (0-4). W pierwszej rundzie Karol dał się złapać na kontrę i był liczony, choć prawda jest też taka, że źle stał na nogach. Potem odrabiał straty, wygrał trzy pozostałe starcia, zwyciężając na kartach arbitrów 38:37. Wcześniej Aleksander Jasiewicz (3-1) wygrał u wszystkich sędziów trzy do jednego w rundach z debiutantem Igorem Prygą, zaś Oskar Wierzejski (5-0-1) męczył się niespodziewanie z „gromdziarzem” Łukaszem Załuską (0-2). Wszyscy sędziowie punktowali 58:56 – dwóch na korzyść Oskara, jeden dla Łukasza.

27 LISTOPADA 2021 ROKU [KNOCKOUT BOXING NIGHT 19, OSTROŁĘKA]

W walce wieczoru gali KnockOut Boxing Night 19 Przemysław Zyśk (18-0, 6 KO) na oczach swoich kumpli i rodziny w Ostrołęce pokonał Juana Ruiza (27-6, 19 KO).

Miejscowy bohater rozpoczął walkę od kilku lewych prostych, ale pod koniec drugiej minuty „El Nino” przepuścił ten lewy i po odchyleniu mocno skontrował prawą ręką. W drugiej rundzie to Przemek trafił mocnym lewym sierpem, ale rywal zaraz odpowiedział i oddalił od siebie zagrożenie. W trzeciej jeden próbował narzucić swój styl drugiemu, panowie wymienili kilka soczystych lewych „dyszli”, a pojedynek nabierał rumieńców. Podobny przebieg miała kolejna runda, choć ostatni atak należał do podopiecznego Łukasza Malinowskiego. Mijały kolejne minuty, a żaden z nich nie był w stanie uzyskać większej przewagi. Gdy jeden miał lepszy moment, za moment drugi wracał do gry i odpowiadał swoją akcją. W sprawę zaangażował się sam Andrzej Wasilewski, zajmując miejsce w narożniku swojego zawodnika i na zmianę z trenerem Malinowskim podpowiadając Przemkowi. Niestety dobrą siódmą rundę w wykonaniu naszego reprezentanta lepiej zaakcentował Wenezuelczyk, który tuż przed przerwą dwa razy złapał naszego rodaka bezpośrednim prawym. W dziewiątym starciu Zyśk wydłużył swoje ataki do serii trzech-czterech ciosów, czym trochę „zaszachował” przeciwnika. Obaj podkręcili tempo w ostatnich trzech minutach, ale to Przemek zaakcentował lepiej samą końcówkę, za co został nagrodzony gromkimi brawami przez swoich krajanów z Ostrołęki. Parę rund było trudnych do oceny, ale sędziowie wątpliwości nie mieli – stosunkiem 97:93, 98:92 i 98:92 zwyciężył Zyśk.

Niektórzy twierdzą, że po walce z Giennadijem Gołowkinem zawodnik już nigdy nie jest ten sam.  Nie ma co wyciągać pochopnych wniosków, ale… Kamil Szeremeta (21-2-1, 5 KO) zaledwie zremisował z bardzo solidnym Nizarem Trimechem (9-2-1, 4 KO). Wszystko zaczęło się zgodnie ze scenariuszem, były mistrz Europy dyktował warunki, ale  końcówce pierwszej rundy nadział się na mocny prawy podbródkowy. Podrażniony pięściarz z Białegostoku w drugiej rundzie ruszył do ataku, lecz znów zagapił się na moment, pół minuty przed gongiem zainkasował lewy sierp na skroń i aż „uciekła” mu jedna noga. Nie było nokdaunu, choć na sędziach zrobiło to na pewno wrażenie. Kamil na szczęście złapał swój rytm i wrócił do gry dobrą trzecią odsłoną. Francuz wyczuł swoją szansę i w czwartym starciu przyjął wymiany w półdystansie. Walka mogła podobać się kibicom, ale my z pewnością liczyliśmy na wyraźniejszą przewagę niedawnego pretendenta do pasa IBF wagi średniej. Szeremeta polował przede wszystkim na ciosy na górę, rywal natomiast mieszał takie akcje z długim prawym na korpus. W szóstym starciu podopieczny Andrzeja Liczika poszedł na przełamanie, brakowało jednak w jego atakach trochę dynamiki. W siódmej rundzie Polak złapał drugi oddech, natomiast jego przeciwnik miał chyba w tym okresie kryzys kondycyjny. Kamil władował sporo ciosów na korpus, trafił też mocnym prawym sierpem oraz podbródkiem. Ostatnie trzy minuty jak cały pojedynek – zażarte i bliskie remisu. Obaj byli już wyczerpani, ale dawali z siebie wszystko. Po ostatnim gongu jeden sędzia punktował 77:75 Szeremeta, lecz dwaj pozostali mieli na swojej karcie 76:76. A więc remis.

Paweł Stępień (16-0-1, 12 KO) wrócił udanie po półrocznej przerwie i pewnie pokonał na pełnym dystansie Hernana Davida Pereza (8-5, 3 KO). Paweł kontrolował od początku sporo niższego rywala lewym prostym, szukając miejsca na zadanie mocnego prawego na górę bądź na korpus. W drugiej odsłonie dał przeciwnikowi trochę luzu, oparł się o liny i pozwolił mu pobić w gardę lub powietrze. Potem wrócił do swojego boksu, choć wydawało się, że wciąż pozwala przeciwnikowi na więc niż by mógł. Miał oczywiście wszystko pod kontrolą, ale momentami niepotrzebnie oddawał pola. I tak mijały kolejne minuty. Z jedne strony fajnie było oglądać luz Stępnia, z drugiej jednak powtarzają się „grzechy” z pierwszej walki z Matyją, gdy Paweł – dużo lepszy boksersko, trochę koło tamtej walki „przeszedł”. W ostatnim starciu Stępień zmienił pozycję na mańkuta i poczęstował Argentyńczyka podwójnym lewym hakiem na żebra. Ta akcja pokazuje potencjał Pawła, ale po niej znów oddał miejsce i nie ponowił ataku. Sędziowie punktowali 79:73 i dwukrotnie 78:74, choć wydaje się, że Paweł spokojnie mógł z tego wyciągnąć 80:72, o ile nie wygrać przed czasem.

Rafał Wołczecki (4-0, 3 KO) wrócił po kontuzji ręki i w niecałe pięć minut rozprawił się efektownie z Olegiem Lebiedińskim (3-2, 1 KO). Rafał od początku szukał ciosów na korpus i już w końcówce pierwszej rundy lewym hakiem w okolice wątroby posłał rywala na deski. Gdy ten wstał, poprawił równo z gongiem mocnym lewym sierpowym, jednak Ukrainiec dostał minutę przerwy. Po niej nawet starał się przejść do ataku, lecz wrocławianin pozbierał te ciosy na blok i znów lewym hakiem pod prawy łokieć po raz drugi zmusił przeciwnika do przyklęknięcia. Kiedy po lewym haku na żebra poprawił za moment prawym podbródkiem i Ukrainiec po raz trzeci przyklęknął, pojedynek został zastopowany w połowie drugiej rundy.

źródło: bokser.org

KIEPSKA PROMOCJA BOKSU NA OPUSTOSZAŁYM PGE NARODOWYM W WARSZAWIE

NGB_warszawa

Wobec absencji Mariusza Wacha to walka Artura Szpilki (21-3, 15 KO) była głównym daniem gali boksu zawodowego na PGE Narodowym. „Szpila” zrobił swoje i pewnie wypunktował doświadczonego Dominicka Guinna (35-12-1, 24 KO), wracając tym samym po prawie trzech latach na zwycięską ścieżkę.

Artur wniósł przed tą walką do ringu najwięcej kilogramów w karierze, a zatem niektórzy mieli obawy co do tego, jak będzie wyglądała jego mobilność. Dawało się zauważyć, że pod okiem trenera Andrzeja Gmitruka pięściarz z Wieliczki zaczął boksować bardziej ekonomicznie – mniej było niepotrzebnego skakania, więcej zaś zachodzenia oponenta i skracania dystansu za pomocą małych kroków. Szpilka od początku boksował bardzo spokojnie, ale bynajmniej nie pasywnie – przez cały czas wywierał na rywalu nieustanną presję i co jakiś czas rzucał w jego stronę mocne ciosy sierpowe z obu rąk. Trzeba jednak przyznać, że przeciwnik niespecjalnie mu w tych wszystkich działaniach przeszkadzał – Guinn skoncentrował się w tym starciu wyłącznie na obronie i tym, by zachować status pięściarza, który nigdy nie przegrał przed czasem. Z biegiem rund obraz pojedynku ani trochę się nie zmieniał – Szpilka wyraźnie przeważał, ale nie potrafił zranić swojego skrytego za szczelną gardą oponenta. No może poza szóstą rundą, w której u Amerykanina na skutek kilku przyjętych ciosów pojawił się krwotok z nosa. Po pewnym czasie sfrustrowani przebiegiem ringowych wydarzeń kibice zaczęli gwizdać, ale trzeba przyznać, że były to oznaki niezadowolenia skierowane głównie w stronę Guinna – Artur się starał, zadawał sporą liczbę ciosów, jednak 43-letni pięściarz zza oceanu nie zamierzał podkręcać tempa, zadowalając się tym, że przez dziesięć rund nie pozwolił zrobić sobie w ringu większej krzywdy.Przed ostatnią rundą podenerwowany nieco biernością swojego oponenta Szpilka starał się wymusić na trenerze Gmitruku pozwolenie na podjęcie większego ryzyka, ale znany z zamiłowania do konsekwentnego boksu szkoleniowiec pozostał nieugięty – niczego nie zmieniamy. Mimo to na trzydzieści sekund przed zakończeniem pojedynku Artur dopiął swego – trafił Amerykanina celnym ciosem z lewej ręki, posyłając go na deski. Guinn nie był jednak  „podłączony” i bez problemów dotrwał do końca. Werdykt mógł być tylko jeden – wszyscy sędziowie zgodnie wypunktowali tę walkę na korzyść zawodnika z Wieliczki.

Andrzej Wasilewski przestrzegał w studiu, że Ewa Piątkowska (11-1, 4 KO) będzie miała z Marią Lindberg (16-4-2, 9 KO) bardzo trudną przeprawę. I tak rzeczywiście było, ale na szczęście ostatecznie polska pięściarka skutecznie obroniła mistrzowski pas federacji WBC. Głównym problemem Ewy była w tym pojedynku chyba siła fizyczna Szwedki. Wszystko wyglądało nieźle dopóki Polka korzystała ze swojego zasięgu i boksowała na dystans, natomiast kiedy tylko Lindberg udawało się przedostać blisko swojej przeciwniki, natychmiast zaczynały się kłopoty. Walka była zażarta, obie panie nie szczędziły sobie mocnych ciosów, obie miały też w tej walce momenty, w których znajdowały się w sporych tarapatach. Niestety, długimi chwilami Piątkowskiej brakowało między linami spokoju, a w chaotycznych wymianach dużo lepiej radziła sobie reprezentantka Szwecji. Praca nóg była w tym starciu zdecydowanie atutem Polki, jednak obrończyni tytułu korzystała z tej broni nieco zbyt rzadko. W końcówce Ewa pokazała jednak charakter i ostatnie wymiany należały do niej. Po ostatnim gongu trudno było orzec, która z zawodniczek była lepsza. Obie panie uniosły ręce w górę w geście zwycięstwa, ale o wszystkim mieli oczywiście zadecydować sędziowie. A ci dwa do remisu (95-95, 96-94, 96-94) wskazali na wygraną reprezentantki Polski. Odetchnęliśmy z ulgą naprawdę głęboko.

Izu Ugonoh (18-1, 15 KO) zapowiadał, że chciałby pokonać Freda Kassiego (18-8-1, 10 KO) w lepszym stylu niż uczynił to Tomasz Adamek, ale niespecjalnie miał ku temu okazję. Kameruńczyk już po drugiej rundzie zdecydował, że nie ma ochoty dalej boksować. Urodzony w Szczecinie pięściarz zdawał sobie sprawę, że Kameruńczyk to bardzo niebezpieczny rywal i pierwsze dwie rundy przeboksował bardzo spokojnie, operując głównie ciosami prostymi i trzymając się od rywala w bezpiecznym dla siebie dystansie. Kiedy zabrzmiał gong oznajmiający początek trzeciego starcia oczekiwaliśmy więc, że w ringu w końcu zaczną się grzmoty, tymczasem Kassi oznajmił sędziemu ringowemu, że to koniec. Ogromna szkoda, bo Ugonoh nie zdążył się nawet rozkręcić.

Marcin Najman (15-5, 11 KO) nie znalazł sposobu na pokonanie Rihardsa Bigisa (13-6, 11 KO). Wszystko zakończyło się w czwartej rundzie na skutek kontuzji „El Testosterona”. Wydawało się, że Najman w swoim stylu rozpocznie pojedynek od huraganowego ataku, jednak zawodnik z Częstochowy praktycznie całą pierwszą rundę przeboksował asekuracyjnie. Spodziewany szturm przeprowadził dopiero na początku starcia drugiego, ale Łotysz łatwo wyłapał te wszystkie ciosy na gardę. Generalnie trzeba przyznać, że przez zdecydowaną większość czasu obaj panowie w ringu bardzo się oszczędzali – ciosów było niewiele, a poirytowana publiczność kwitowała niemrawe poczynania pięściarzy gwizdami. W końcu w połowie czwartej rundy Najman zasygnalizował sędziemu ringowemu kontuzję dłoni i tym samym przez techniczny nokaut zwycięzcą walki został Rihards Bigis. Otwartym pozostaje tylko pytanie, czy takie starcie powinno być jednym z głównych dań podczas tak dużej bokserskiej imprezy…

To był ich trzeci pojedynek. Dotąd był remis – obaj wygrali po razie na punkty. Wczoraj Robert Talarek (20-13-2, 13 KO) i Norbert Dąbrowski (22-7-2, 9 KO) dopełnili trylogii. Twardy górnik od początku narzucił pressing, ale „Noras” fajnie chodził na nogach, boksując z kontry krótkimi, szybkimi ciosami. Tak jak tuż przed pierwszym gongiem, gdy trafił lewym sierpowym. Chyba silniejszy fizycznie Talarek w drugiej rundzie jeszcze mocniej natarł, szukając mocnych haków i sierpów w półdystansie. W końcówce zaiskrzyło przy linach, ale to ciosy Roberta miały większą wymowę. Początek trzeciej odsłony dla Norberta, którzy przepuszczał akcje przeciwnika i kontrował go po odchyleniu. Gdy jednak zagapił się i zainkasował mocny prawy sierp, cofnął się, a czujący krew Talarek przez minutę zasypywał go swoimi bombami z obu rąk. Niestety po przypadkowym zderzeniu głowami Robertowi pękł lewy łuk brwiowy. Wydawało się, że Dąbrowski jest przełamywany, ale to on na początku czwartej rundy huknął z kontry i wstrząsnął rywalem. Pod Talarkiem ugięły się nogi, przeżywał chwile trwogi, lecz przełamał kryzys i jeszcze przed przerwą zaczął odpowiadać. Przez pół piątej rundy Dąbrowski uciekał przed atakami rywala. W końcu stanął, zamarkował prawy, wystrzelił lewym sierpowym na szczękę, posyłając Talarka na deski. Ten z trudem powstał na osiem. Za kilkanaście sekund kolejny lewy sierp „Norasa” i drugi nokdaun! Ale Robert dotrwał do przerwy. Po niej jeszcze nie doszedł do siebie i oddał szóste starcie Dąbrowskiemu. Siódma runda już bardziej wyrównana, ale wciąż należałoby ją dać Norbertowi, który poczuł się pewnie i to on wykazywał większa inicjatywę. Zakrwawiony Talarek finiszował ostro w ostatniej, ósmej rundzie, ale Norbert podjął rękawice. Zryw na finiszu okazał się spóźniony. Sędziowie punktowali 77:73, 78:72 i 78:72 – wszyscy na korzyść Dąbrowskiego!

W pierwszym bokserskim pojedynku na PGE Narodowym w limicie wagi średniej spotkali się Rafał Jackiewicz (49-19-2, 22 KO) i Robert Świerzbiński (20-7-2, 3 KO). Wygrał ten drugi, sprawiając chyba małą niespodziankę. Pięściarz z Białegostoku zaczął aktywnie, ale na samym finiszu dostał potężny prawy na szczękę i cała jego ciężka praca poszła na marne. Po przerwie jednak to znów on nadawał tempo i choć większej krzywdy byłemu mistrzowi Europy nie robił, to prawdopodobnie wyrównał po sześciu minutach na 19:19. Od trzeciej rundy Jackiewicz również zaczął boksować aktywniej i w końcu zobaczyliśmy fajny boks. Niedoceniany trochę Świerzbiński dotrzymywał kroku faworytowi, ładnie chodząc na nogach i punktując lewym prostym. Rafał bił rzadziej, za to celniej. Ostatnie trzy minuty jak cała walka – wyrównane i na fajnym poziomie technicznym. Po gongu kończącym zmagania dwóch weteranów sędziowie punktowali 57:57, 58:56 i 59:55 na korzyść Roberta.

źródło: bokser.org

KULIŃSKI Z DĄBROWSKIM ZNOWU NA REMIS NA GALI W NOWYM DWORZE MAZOWIECKIM

gala_ndm17

W miniony piątek w Nowym Dworze Mazowieckim, dziewiętnaście miesięcy po pierwszej, remisowej walce, po raz drugi naprzeciw siebie stanęli Norbert Dąbrowski (21-7-2, 9 KO) i Jordan Kuliński (5-0-2, 1 KO). I znów nie rozstrzygnęli, który z nich jest lepszy.

Do ataku od początku ruszył Jordan, lecz „Noras” dwukrotnie wciągnął go na kontrę lewą ręką, podbijając mu lekko prawe oko. Na początku drugiego starcia Kuliński zaskoczył przeciwnika przy linach dłuższą akcją, ten jednak odpowiedział mocnym lewym sierpem, po którym ochraniacz na szczękę Jordana wyleciał poza ring. Mimo wszystko ten odcinek nieznacznie dla niego. W trzeciej odsłonie Kuliński kilka razy zmienił pozycję, czym zaskoczył przeciwnika. Po odchyleniu trafił też mocnym lewym sierpem. Na początku czwartej rundy Kuliński dalej naciskał, składał akcje w dłuższe kombinacje i zaczynał dyktować warunki. Norbert cofnął się na liny i przeżywał trudny moment. Po przerwie Dąbrowski próbował się odgryzać, jednak po wyrównane pierwszej połowie, w drugiej znów do głosu wyraźnie doszedł podopieczny Andrzeja Liczika. Do swojego arsenału dodał haki i lewy podbródek. Na półmetku na punkty na pewno wygrywał Jordan. Kolejne trzy minuty również pod jego dyktando. Co prawda „Noras” trafił raz mocną kontrą z lewej ręki, ale dużo aktywniejszy i częściej trafiający był Kuliński.Dąbrowski odżył wreszcie w siódmej rundzie. Polował na mocne uderzenie z pozycji mańkuta, natomiast Jordan uruchomił trochę bardziej nogi, próbując wydłużyć nieco dystans. Tuż przed przerwą podopieczny Krzysztofa Drzazgowskiego zaakcentował lepszy dla siebie fragment odczepnym prawym sierpem. W połowie ósmego starcia Dąbrowski trafił bardzo mocnym lewym sierpowym. Ten cios po raz pierwszy zrobił wrażenie na Kulińskim. Tak więc po kryzysie Norberta w piątej i szóstej rundzie, w siódmej oraz ósmej to jego rywal walczył z własnymi słabościami. Wszystko wyrównało się w przedostatniej, dziewiątej rundzie. Kuliński bił i trafiał częściej, za to Dąbrowski uderzał jakby mocniej. Ostatnie trzy minuty – jak i cała walka, zażarte i naprawdę ciekawe dla oka. Sędziowie punktowali 97:93 Dąbrowski i dwukrotnie 95:95, a więc znów remis! Będzie trylogia?

Kamil Gardzielik (5-0, 2 KO) przeszedł najtrudniejszy jak dotąd test na ringach zawodowych, pokonując Artioma Karpeca (21-6, 6 KO). Teraz króciutki odpoczynek i za osiem dni start w Wieliczce. Już w pierwszej rundzie były mistrz Polski seniorów pokazał kilka ciekawych akcji, ale też dwukrotnie dał się złapać prawym krzyżowym. W drugim starciu pięściarz z Konina kontrolował sytuację lewym prostym, trafił też mocnym prawym podbródkowym. Dla odmiany w połowie trzeciej odsłony to Ukrainiec trafił Polaka prawym podbródkiem. Cały czas jednak to Kamil dyktował warunki gry. Po przerwie wrócił do lewego prostego, do których dodał kilka ciosów na korpus. Ostatnie dwie rundy były zażarte i efektowne. Optycznie mocniej bił Gardzielik, lecz widać u niego jeszcze spore luki w obronie, szczególnie na prawy krzyżowy z drugiej strony. Wątpliwości co do werdyktu oczywiście być nie mogło i po ostatnim gongu sędziowie punktowali zgodnie 59:55 na korzyść Kamila.

Czwarta walka i czwarta „czasówka” – oto dorobek Mateusza Tryca (4-0, 4 KO). Tym razem nie sprostał mu Ruslan Rodivich (14-24, 14 KO). Dwukrotny ćwierćfinalista Mistrzostw Europy w swoim stylu od początku narzucił pressing, spychał rywala, a równo z gongiem kończącym pierwszą rundę trafił też prawym krzyżowym na głowę. Na początku drugiej hakami z obu rąk na korpus posłał Białorusina na deski. Po liczeniu do ośmiu Mateusz ponowił akcję, doprowadzając oponenta do drugiego nokdaunu. Trzecie liczenie było po prawym sierpowym, a wszystko zakończył dla odmiany lewy sierp na szczękę.

Kolejne zwycięstwo do swojego rekordu dopisał Daniel Bociański (8-0, 2 KO), który pokonał Przemysława Biniendę (2-13, 2 KO). W połowie pierwszej rundy podopieczny Jerzego Galary trafił długim prawym, wykorzystując świetne warunki fizyczne. W drugiej odsłonie Binienda odważniej zaatakował i nieoczekiwanie wyrównał obraz potyczki. Bociański dopiero w końcówce czwartego starcia pokazał ciekawą akcję. Wygrał również piąte, lecz w szóstej znów dał się kilka razy głupio trafić skazywanemu na porażkę rywalowi. Po ostatnim gongu sędziowie stosunkiem głosów dwa do remisu wskazali na Daniela – 57:57, 59:55 i zdecydowanie przesadzone 60:54.

Wcześniej boksujący w kategorii cruiser Krzysztof Twardowski (3-0, 2 KO) pokonał doświadczonego Jakuba Wójcika (9-21-2, 5 KO). Wszyscy sędziowie typowali na korzyść młodego pięściarza z Nowego Sącza 39:37, ale trzeba dodać, że jego przeciwnik w ostatniej, czwartej rundzie, zerwał biceps i nie mógł uderzać swoją mocniejszą, lewą ręką.

źródło: bokser.org

UDANE POWROTY ADAMKA I GŁOWACKIEGO W GDAŃSKU. MASTERNAK Z SILLAKHEM DALI WIDOWISKO

pbn7

Szybki Tomasz Adamek (51-5, 30 KO) w głównej walce wieczoru gali Polsat Boxing Night VII w Gdańsku pokonał w dobrym stylu Solomona Haumono (24-4-2, 21 KO). „Góral” dobrze wszedł w ten pojedynek. Od początku widać było sporą różnicę w szybkości na jego korzyść na tle zapewne silniejszego fizycznie rywala. Przepuszczał pojedyncze bomby, kontrował lewym prostym, często szukając również miejsca na korpusie Australijczyka. W drugiej rundzie złapał go piękną kontrą w tempo prawym krzyżowym, ale gdy poczuł się zbyt pewny swego, w samej końcówce dał się zaskoczyć dosyć obszernym prawym. Na szczęście w takich sytuacjach najczęściej Tomka ratował betonowa szczęka. W trzecim starciu Tomek chyba wiedział już, że nie taki diabeł straszny, bo coraz częściej wchodził z nim w wymiany, korzystając z tego, że niemal za każdym razem był o ułamek sekundy szybszy. Czasem zdarzyło się, że „Góral” nie zdążył się przed czymś uchylić, ale na jedną taką akcję odpowiadał dziesięcioma swoimi. Trzeba jednak przy tym dodać, że silny niczym tur Australijczyk przyjmował wszystko bez zmrużenia oka. W szóstej rundzie świetna kombinacja Adamka, który po dwóch hakach na korpus wystrzelił prawym i lewym sierpem na górę. W ósmej już bawił się z prącym nieustannie do przodu, za to coraz wolniejszym Haumono. Wchodziło prawie wszystko, jednak bezradny boksersko Solomon wydawał się niezniszczalny. Taki sam scenariusz miała dziewiąta runda. Na samym finiszu „Góral” podkręcił jeszcze tempo, uderzył mocnym lewym sierpem na szczękę, jednak nie udało się mu zatopić Haumono. Po ostatnim gongu sędziowie nie mogli mieć wątpliwości – 99:91, 99:91 i 100:90, wszyscy na korzyść Tomka.

Po utracie pasa mistrza świata, kontuzji i długiej rehabilitacji, przed momentem zwycięstwem przed czasem wrócił Krzysztof Głowacki (27-1, 17 KO). Ofiarą jego ciężkich ciosów padł niezwyciężony do dzisiaj Hizni Altunkaya (29-1, 17 KO). Naładowany „Główka” wyszedł jak po swoje. Rozpoczął od razu agresywnie, bijąc lewym hakiem w okolice wątroby. W połowie rundy dla odmiany huknął lewym sierpem, naruszając mocno przeciwnika. Ale obyło się bez nokdaunu. Napór Polaka nie malał o w połowie drugiej odsłony po lewym sierpowym w narożniku wstrząśnięty Niemiec przyklęknął, dając sobie czas na dojście do siebie. To był dobry pomysł, bo wybił tym trochę Krzyśka z rytmu i znów dotrwał do zbawiennej przerwy. W trzecim starciu trwał napór pięściarza z Wałcza, który szczelnie zasłoniętego i trochę przestraszonego oponenta musiał konsekwentnie rozbijać najpierw ciosami na dół. I tak mijały kolejne minuty, gdyż Altunkaya w ogóle nie podejmował rękawicy, a jedynie chronił się i marzył o ostatnim gongu. Na pół minuty przed końcem piątego starcia podopieczny Fiodora Łapina trafił przy linach mocnym lewym sierpowym na górę, posyłając rywala na deski po raz drugi w walce. Po liczeniu do ośmiu poprawił natychmiast dla odmiany prawym sierpem, fundując mu trzecie spotkanie z deskami. Altunkaya znów dotrwał do przerwy, jednak gdy zabrzmiał gong na szóstą odsłonę, poddał się. Był już rozbity, a nokaut wydawał się już tylko kwestią czasu.

Dwóch świetnych zawodników światowej czołówki naprzeciw siebie, obaj zakrwawieni, obaj liczeni, a wszystko zakończone zwycięstwem Mateusza Masternaka (39-4, 26 KO). Ale Ismail Sillakh (25-4, 19 KO) postawił dziś naprawdę wysoko poprzeczkę. Na początku zgodnie ze scenariuszem – Mateusz skracał dystans, wywierał pressing, bił na korpus, zaś Ukrainiec świetnie tańczył na nogach i wydłużał odległości. Po przerwie Sillakh podjął bardziej otwarte akcje, zmieniał pozycje z normalnej na mańkuta, w jeszcze w końcówce tej drugiej rundy Polakowi pękł lewy łuk brwiowy i mocno krwawił. Wtedy do pracy wziął się Piotr Wilczewski – w poprzednich walkach trener Balskiego i Brodnickiej, teraz cutman „Mastera”. A Andrzej Gmitruk podpowiadał – Bij na klatkę piersiową, bo on się odchyla. Trzecia odsłona dla Sillakha. Najpierw wstrząsnął Mateuszem prawym sierpem, a za moment poprawił prawym podbródkiem. Polak zachwiał się w obu przypadkach, lecz szybko starał się odpowiedzieć w myśl zasady, że najlepszą obroną jest atak. Tuż przed przerwą Polak w końcu trafił mocnym ciosem – prawym krzyżowym. I na samym początku czwartego starcia ponowił taką samą akcją, posyłając Sillakha na deski i rozcinając mu skórę pod okiem. Po liczeniu do ośmiu Mateusz poprawił jeszcze jednym długim prawym. Ukrainiec „zatańczył”, jednak ustał tę bombę. Potem na wstecznym biegu uciekał i robił to na tyle skutecznie, że przetrwał najtrudniejsze chwile. W piątej rundzie Polak dodał do arsenału skuteczny na tym etapie lewy prosty. Teraz to on dyktował warunki, nadawał tempo oraz ustalał dystans. Na samym finiszu trafił lewym sierpowym, poprawił nieczystym prawym i gdyby nie gong, być może udałoby się to wszystko skończyć. W szóstym starciu nieoczekiwanie Sillakh wrócił do gry, za to w siódmej role się odwróciły i to znów podopieczny trenera Gmitruka był lepszy, lokując na głowie rywala dwa mocne prawe. Dobrze wyglądała również runda ósma, niestety Mateusz zagapił się pół minuty przed końcem, zainkasował krótki prawy sierp i przyklęknął na prawe kolano. Po słabszej minucie dziewiątej rundy, w drugiej części tego odcinka wrocławianin złapał swój rytm i zaczął odrabiać straty. Ostatnie trzy minuty doskonałe – tak jak cały pojedynek. Więcej sił zachował Masternak, bo to on pogonił na finiszu przeciwnika i zaakcentował końcówkę. Sędziowie byli jednomyślni, punktując na korzyść „Mastera” 95:93, 96:92 i 95:93. Brawo.

Maciej Sulęcki (25-0, 10 KO) efektownie rozprawił się z Damianem Ezequielem Bonellim (24-2, 21 KO), odprawiając go w niespełna trzy rundy. Już w pierwszej akcji „Striczu” zranił przeciwnika. Przepuścił jego prawy, skontrował krótkim lewym sierpem, po którym Argentyńczyk „zatańczył”. Ale nie przewrócił się. W drugiej rundzie Polak zaczął wywierać większy pressing i spychać oponenta na liny. Czterdzieści sekund przed końcem powtórka z rozrywki – obszerny prawy rywala przepuszczony i po odchyleniu skontrowany krótkim lewym sierpowym. Tym razem Bonelli musiał już być liczony do ośmiu. I znów dotrwał do przerwy. Nie wyciągał jednak żadnych wniosków, ponieważ w pierwszej akcji trzeciej odsłony Sulęcki złapał go na taką samą, wręcz skopiowaną akcję. Drugi nokdaun. Półtora minuty później Maciek po uniku wystrzelił lewym sierpowym nad opuszczoną prawą przeciwnika, posyłając go na deski po raz trzeci. Ambitny Argentyńczyk powstał raz jeszcze, lecz po dwóch kolejnych bombach naszego rodaka z narożnika rywala poleciał ręcznik na znak poddania. I dobrze, bo od ciężkiego nokautu był już tylko jeden krok.

W ciekawej konfrontacji kategorii junior ciężkiej perspektywiczny Adam Balski (10-0, 8 KO) pokonał przed czasem Łukasza Janika (28-4, 15 KO). Ciekawie było podczas walki, a jeszcze ciekawiej po niej! Od początku uwidoczniła się przewaga szybkości na korzyść podopiecznego Piotra Wilczewskiego. I kiedy dwukrotnie trafił – raz prawym sierpem przy linach, potem lewym sierpem na środku ringu, Janik szybko klinczował. W drugiej rundzie było już trochę spokojniej, choć nadal pod dyktando Adama. Bił teraz więcej prawym na korpus i czekał, starając się wciągnąć Łukasza na mocną kontrę. Na początku trzeciego starcia Janik trafił w akcji prawy na prawy. Za moment znów trafił prawym. Wydawało się, że nabiera wiatru w żagle, lecz pięćdziesiąt sekund przed końcem nadział się w wymianie na lewy sierp na szczękę, po którym padł jak ścięty na matę. Z trudem się podniósł na osiem, lecz pokazał charakter i dotrwał do przerwy. Po niej Adam nacierał i szedł jak po swoje. W kolejnym spięciu w półdystansie mocnym prawym hakiem na korpus znokautował bardziej doświadczonego przeciwnika. – W jaja mi jeb…ł – żalił się potem Janik, ale powtórki pokazały, że cios był na pas, więc dozwolony.

Bardzo trudną przeprawę miała Ewa Brodnicka (14-0, 2 KO). Sprowadzona w zastępstwie Viviane Obenauf (10-3, 5 KO) napędziła jej sporo strachu, a nawet posłała na deski. Ewa zyskała na początku nieznaczną przewagę, przede wszystkim dzięki swojej konsekwencji i podwójnemu lewemu prostemu. Na półmetku niepotrzebnie zaczęła się jednak wdawać w chaotyczne wymiany w półdystansie i od razu wszystko się wyrównało. W ósmej i dziewiątej rundzie Ewa odzyskała właściwy rytm i wydawało się, że dowiezie wygraną do końca, tymczasem minutę przed końcem zainkasowała w półdystansie akcję prawy-lewy sierp, po jakiej zapoznała się z deskami i ringowy Robert Gortat musiał liczyć do ośmiu. Kiedy więc zabrzmiał ostatni gong, obie zawodniczki z napięciem czekały na werdykt. Sędziowie nie byli jednomyślni, ale stosunkiem głosów dwa do jednego wskazali na „Kleo” – 95:94, 94:95 i 96:93.

W konfrontacji dwóch niepokonanych dotąd pięściarzy kategorii junior półśredniej Łukasz Wierzbicki (13-0, 6 KO) pokonał Roberta Tlatlika (20-1, 14 KO). O dziwo Tlatlik nie poszedł pressingiem, czego raczej się spodziewaliśmy. A to była woda na młyn dla Łukasza, który stał szeroko na nogach i po odchyleniu kontrował ładnie niższego przeciwnika. Fajnie wchodził mu również lewy hak pod prawy łokieć, a w krótkich wymianach straszył również prawym sierpem. I nie dość, że miał przewagę warunków fizycznych, to jeszcze optycznie wydawał się szybszy. W drugiej połowie potyczki Tlatlik podkręcił już nieco tempo, próbował spychać Łukasza na liny, lecz nie zrobił mu większej krzywdy. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali jednomyślnie na korzyść podopiecznego Andrzeja Gmitruka – 79:74, 78:74 i 80:72.

Fantastyczny spektakl i wygrana Roberta Talarka (18-12-2, 11 KO) nad Norbertem Dąbrowskim (20-7-1, 8 KO). Już od pierwszej minuty obaj poszli na wojnę. Lewym podbródkiem trafił „Noras”, ale natychmiast rywal odpowiedział swoim prawym podbródkowym. Norbert trafił lewym sierpowym, ale zainkasował prawy. I tak przez trzy minuty. Jeszcze ciekawiej było po przerwie. Talarek zranił przeciwnika prawym hakiem na szczękę. Ruszył do ataku, zyskiwał przewagę, jednak Dąbrowski odgryzł się lewym sierpem na górę, studząc jego zapały. W trzeciej odsłonie nadal trwały wymiany cios za cios, choć akcje Talarka robiły jakby więcej wrażenia na drugiej stronie. I choć to on szedł w górę i powinien teoretycznie być słabszy fizycznie, bił chyba z większą mocą. Dąbrowski świetnie rozpoczął pierwszą połowę czwartej rundy, ale to znów Talarek lepiej finiszował. Powtórka z rozrywki w kolejnych trzech minutach. Początek nieznacznie dla Norberta, lecz w końcówce przeżywał trudne chwile. A po bezpośrednim prawym krzyżowym rywala aż ugięły się pod nim nogi. W szóstym starciu Talarkowi pękł lewy łuk brwiowy. Mocno krwawił, ale szybko opanował kryzys i wrócił do gry. W siódmej rundzie to znów on dyktował warunki, a piętnaście sekund przed końcem długim prawym krzyżowym doprowadził Dąbrowskiego do nokdaunu! Ostatnie trzy minuty świetne jak i cała walka. Po ostatnim gongu wszyscy sędziowie punktowali na korzyść Roberta – 79:72, 77:74 i 79:73.

źródło: bokser.org

KULIŃSKI, GARDZIELIK I DĄBROWSKI WYGRYWAJĄ W ŻYRARDOWIE. WERWEJKO ZNOKAUTOWANY

zyrardow2017

To miał być mocny test dla Siergieja Werwejki (5-1, 3 KO). Okazał się zbyt mocny. W głównej walce gali Friday Boxing Night w Żyrardowie zwycięstwo zanotował Marcelo Luiz Nascimento (23-14, 20 KO).

Brazylijczyk już na początku kilka razy złapał na kontrę „polskiego Ukraińca”. Siergiej zakończył pierwszą rundę ładnym prawym krzyżowym, ale od początku widać było, że czeka go trudny wieczór. Piętnaście sekund przed końcem drugiego starcia Nascimento zranił go obszernym prawym sierpowym. W trzeciej taki sam prawy wysłał Werwejkę na deski, a wcześniej był jeszcze ładny prawy podbródkowy. To był tak naprawdę początek końca tej potyczki. Doświadczony, bardzo ceniony w środowisku journeyman z Ameryki Południowej w czwartej odsłonie dominował już niepodzielnie i na dobrą sprawę bardziej wrażliwy narożnik mógłby rzucić ręcznik. Wszystko przeciągnięto do rundy piątej. Wtedy Nascimento huknął kolejnym prawym overhandem i przed ciężkim nokautem Werwejkę wyratował arbiter.

W pojedynku dwóch niepokonanych dotąd pięściarzy Jordan Kuliński (4-0-1, 1 KO) pokonał Piotra Podłuckiego (4-1, 2 KO). Co ciekawe w myśl wcześniejszych postanowień lepszy z tej dwójki wziął całą pulę, a gorszy… boksował za darmo. Od początku obaj narzucili wysokie tempo. Wyższy Podłucki próbował boksować ciosami prostymi, ale Kuliński większość tych akcji zbierał na blok, a gdy zmienił pozycję na mańkuta, dwukrotnie zaskoczył rywala lewym sierpowym. W połowie drugiej odsłony Jordan po przestrzelonym prawym poprawił lewym na szczękę, posyłając Piotra na deski. Potem poprawił taką samą akcją, na którą przeciwnik nie potrafił znaleźć recepty. W trzecim starciu nadal przeważał bardziej doświadczony i utytułowany na ringach olimpijskich Kuliński. Dopiero w czwartej rundzie obraz potyczki wyrównał się, choć w piątej znów dominował podopieczny Łukasza Landowskiego. Później Kuliński – niestety jak to w jego zwyczaju, trochę spuchł, tempo spadło, ale i tak miał ten pojedynek pod kontrolą. Na pewno musi jeszcze popracować nad kondycją, bo talent jest… Po ostatnim gongu sędziowie punktowali i tak dość „ciasno” – 78:73, 78:74 i 78:74, wszyscy oczywiście na korzyść Kulińskiego.

Utytułowany na ringach olimpijskich Kamil Gardzielik (2-0, 1 KO) nie miał prawa mieć problemów z kimś takim jak Kasjan Inglot (0-1). A i tak kompletny nowicjusz zdołał postawić się poważniej niż moglibyśmy przypuszczać. Dwukrotny mistrz Polski seniorów już na samym początku zranił niedoświadczonego przeciwnika lewym hakiem w okolice wątroby. A jeszcze przed końcem pierwszej rundy kilka razy skarcił go po odchyleniu bezpośrednim prawym, rozbijając mu nos i wargi. Kolejne trzy minuty to jeszcze większa demolka. Inglot przyjął dziesiątki ciosów – na zmianę na korpus i twarz, ale choć obficie krwawił, o dziwo dzielnie stał na nogach i nie zamierzał kapitulować. Koniec nastąpił dopiero w połowie trzeciego starcia. Po prawym krzyżowym na górę Gardzielik poprawił prawym na dół, posyłając rywala na deski. Ten szybko się poderwał, lecz z narożnika – w końcu, poleciał ręcznik na znak poddania.

Mający ostatnio dobrą passę Norbert Dąbrowski (20-6-1, 8 KO) łatwo rozprawił się z Michałem Graszkiem (6-6, 4 KO). „Noras” rozpoczął spokojnie swoje akcje za prawym jabem. W połowie rundy uderzył mocnym lewym na korpus, czym otworzył sobie drogę do lewego krzyżowego na górę kilkanaście sekund później. Rywal powstał na osiem, był jednak jeszcze oszołomiony i ringowy Robert Gortat – zresztą słusznie, zastopował dalszą rywalizację.

Wcześniej debiutująca na zawodowym ringu Paulina Raszewska (1-0) na pewno nie była lepsza od Bojany Libiszewskiej (5-20, 1 KO), maksymalnie szła na remis, ale dwóch sędziów wypełniło karty chyba jeszcze przed pojedynkiem, dając jej wszystkie rundy. Chaos, chaos i jeszcze raz chaos, a mimo tego wygrana niejdenogłośnie na punkty… Potencjał jest, ale dziś górę wzięły emocje. I niepotrzebnie naciągany werdykt.

źródło: bokser.org

zyrardow17

NA GALI W WIELICZCE ZIMNOCH POKONAŁ REKOWSKIEGO. BĘDZIE REWANŻ Z MOLLO?

wieliczka16

W walce wieczoru gali Underground Boxing Show VIII w Wieliczce Krzysztof Zimnoch (20-1-1, 13 KO) wypunktował po ciekawej walce Marcina Rekowskiego (17-4, 14 KO), czym prawdopodobnie zapewnił sobie rewanż z Mike’em Mollo (21-6-1, 13 KO) za niespodziewaną porażkę sprzed ośmiu miesięcy.

Rekowski od początku starał się wywierać pressing, ale Zimnoch stopował go swoim jabem i uciekał na nogach. Na moment dał się zagonić do narożnika, ale przyjął ciosy na blok, odwrócił rywala i sam wyprowadził serię. W drugiej rundzie Krzysiek ustawiał Marcina lewym prostym. Boksował z rezerwą, nie chcąc niepotrzebnie ryzykować, lecz na samym finiszu dodał do tego podwójny prawy w półdystansie. Podobny przebieg miała trzecia odsłona i znów na samym finiszu zrobiło się ciekawiej, bo obaj weszli w kilkusekundową wymianę. Na moment zrobiło się naprawdę groźnie. Szybszy Zimnoch przepuszczał akcje przeciwnika bądź zbierał je na blok, natomiast „Reks” przekalkulował to wszystko, przestał za wszelką cenę nacierać i czekał na pięściarza z Białegostoku z kontrą, licząc na swój bardzo mocny cios. Marcin przegrywał, ale na początku szóstego starcia udało mu się zagonić rywala do narożnika, trafił potężnym prawym sierpowym i najwidoczniej Krzysiek to poczuł, bo na pół minuty stanął w miejscu. Opanował jednak krótki kryzys i jeszcze przed przerwą wrócił do lewego prostego. Po przerwie Zimnoch odpowiedział z nawiązką. Trafił lewym prostym, przepuścił akcję Marcina i poprawił krótkim lewym sierpem. „Reks” miał jakiś kłopot z okiem, więc Krzysiek natychmiast doskoczył i zasypał go kilkunastoma bombami. Po krótkim klinczu znów doskoczył do zranionej ofiary, jednak Rekowskiego wyratował gong. Pewny swojej przewagi Zimnoch odpuścił już trochę w ostatnich trzech minutach, ale większej krzywdy nie dał sobie zrobił. Rekowski z podpuchniętym prawym okiem fajnie finiszował, lecz o odrobieniu strat nie było mowy. A jednak! Sędziowie punktowali o dziwo niejednogłośnie… 78:74, 74:78 i 78:75. Tym samym Zimnoch otworzył sobie furtkę do rewanżu z Mollo, który zadał mu jedyną jak dotąd porażkę.

Zgodnie z przewidywaniami Kamil Łaszczyk (23-0, 8 KO) ograł Piotra Gudela (5-2-1) na krótkim dystansie sześciu rund, zwyciężył na punkty i czekać teraz będzie na rozwój sytuacji w wadze piórkowej. Pięściarz z Białegostoku ostro ruszył do ataku, ale wrocławianin szybko ostudził jego zapały prawym sierpowym na szczękę. Poprawił też lewym hakiem w okolice wątroby, który wyraźnie zrobił wrażenie na jego kumplu. W kolejnych minutach Gudel nadal starał się wywierać pressing, jednak szybki na nogach Łaszczyk (WBO #3) rzadko popełniał błędy, sprytnie kontrował, a przy tym konsekwentnie szukał miejsca pod łokciami rywala. O dominacji nie było mowy, ale rozluźniony Kamil pewnie wygrywał rundę po rundzie, boksując na refleksie, z opuszczonymi rękami. Piotrek odstawał szybkościowo, jednak do samego końca starał się ambitnie odwrócić losy pojedynku. I za to brawa. Sędziowie nie mogli mieć wątpliwości, choć jeden z nich zdołał doszukać się jednej rundy dla Piotrka (60:54, 60:54 i 59:55).

Dla obu była to trudna walka od strony mentalnej. Marek Matyja (11-1, 4 KO) wracał po blisko rocznej przerwie, natomiast Norbert Dąbrowski (19-5-1, 7 KO) nie zaznał znaczącego sukcesu od półtora roku, kiedy pokonał Roberta Talarka. Dziś jednak przełamał słabszą passę i mimo wszystko niespodziewanie wypunktował podopiecznego Fiodora Łapina. „Noras” zaskoczył faktem, że tym razem nie atakował, tylko czekał i boksował z kontry. Oddał nieznacznie inicjatywę w pierwszej rundzie, ale tuż przed końcem to właśnie on trafił mocnym lewym sierpowym. Pięściarz z Oleśnicy wywierał pressing, choć miał trochę problemy z dystansowaniem i niektóre jego ciosy mijały celu. Dąbrowski bił rzadziej, za to celniej, szczególnie lewym hakiem pod prawy łokieć. Agresorem pozostawał Marek, lecz Norbert stanął na zakrocznej nodze, przepuszczał jego ataki i polował na kontrę. Matyja dopiero w piątym starciu trafił po raz pierwszy naprawdę mocno – prawym krzyżowym. W szóstym Dąbrowskiego złapał chyba lekki kryzys kondycyjny. Matyja wydłużył natomiast dystans i lewym prostym ustawiał przeciwnika. Siódma runda to zażarta bitka i o wszystkim mogła zadecydować ostatnia odsłona. Na minutę przed końcem jakby bardziej zmęczony Dąbrowski niespodziewanie wskoczył z mocnym lewym sierpowym na szczękę. Trafił czysto, ale Matyja za moment dalej nacierał. Gdy zabrzmiał ostatni gong, Norbert podniósł ręce w geście tryumfu, Marek natomiast czekał w napięciu na werdykt. Sędziowie byli niejednogłośni – 74:78, 77:76 i 75:77, stosunkiem głosów dwa do jednego wskazali na Dąbrowskiego, który tym samym zrewanżował się za porażkę sprzed dwóch i pół roku.

Jordan Kuliński (3-0-1, 1 KO) potwierdził renomę utalentowanego zawodnika i choć znów zabrakło mu w końcówce zdrowia, to jednak pewnie ograł Andrzeja Sołdrę (12-5-1, 5 KO). Początek to kompletna dominacja Jordana, który szybko zranił przeciwnika lewym sierpowym, za moment po przepuszczeniu ciosu skontrował bezpośrednim prawym i Andrzej „pływał”. Był też mocny prawy podbródkowy. Wydawało się, że będzie to egzekucja, ale ambitny Sołdra przetrwał kryzys, w drugiej i trzeciej odsłonie jeszcze zbierał, ale w czwartej zaczął nawiązywać wyrównane wymiany. – Przegrywamy, boksuj ciosami prostymi. Dwa lewe i mocny prawy – krzyczał przed ostatnią rundą trener Adam Jabłoński do swojego podopiecznego. Kuliński nie przyjmował jednak niepotrzebnych wymian i ostatnie trzy minuty przetańczył na wstecznym, pewnie dowożąc wygraną. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 59:55, 58:56 i 59:56 – wszyscy oczywiście na korzyść Kulińskiego.

Nie udał się Krzysztofowi Kopytkowi (12-1, 2 KO) awans do wagi średniej. Trochę niedoceniany Mykola Vovk (12-1, 8 KO) zadał mu pierwszą porażkę w karierze. Podopieczny Fiodora Łapina już na początku dał się dwukrotnie zaskoczyć, ale po słabszej pierwszej rundzie, w drugiej i trzeciej poukładał sobie wszystko, fajnie pracował nogami i kilka razy skarcił kontrą nacierającego przeciwnika. Czysto wchodził prawy podbródkowy, lewy prosty, a my byliśmy przekonani, że tak będzie już do końca. Tymczasem od czwartego starcia Ukrainiec coraz bardziej spychał Krzyśka na liny i wykorzystywał lukę w jego obronie, celując lewym sierpowym ponad jego prawą ręką. Szósta i siódma odsłona to już kompletna dominacja Vovka. „W moim odczuciu zwycięzca może być tylko jeden i będzie to Vovk” – powiedział po ostatnim gongu komentujący ten pojedynek Albert Sosnowski. Sędzia Kozłowski „starał się” jak mógł i naciągnął remis 76:76, na szczęście dwaj pozostali arbitrzy typowali wygraną Vovka 75:77 i 74:78.

W dobrym stylu pokazał się tym razem Siergiej Werwejko (4-0, 2 KO), który porozbijał niedawnego rywala „Dragona”, Andrasa Csomora (17-13-1, 14 KO). Dotąd Ukraińcowi starającemu się o polskie obywatelstwo zarzucano, że brakuje mu chłodnej głowy i ciosów na korpus. Tym razem widać było jednak znaczny progres i po krótkim szturmie Węgra pełną kontrolę przejął Siergiej. Najpierw skruszył zapał rywala kilkoma prawymi hakami na żebra, by w końcu poprawić z lewej strony, w okolice wątroby. Csomor przyklęknął z grymasem bólu, ale powstał na osiem. Za moment znów był liczony, tym razem po prawym sierpowym. Wyratował go gong. W drugiej rundzie nawet próbował atakować, lecz nie potrafił się przedrzeć przez długi zasięg ramion Werwejki. W trzecim starciu Werwejko w końcu przycelował długim prawym i posadził oponenta na tyłku w narożniku. Wydawało się, że to już koniec, ale ambitny Csomor musiał jeszcze dwukrotnie paść, zanim zlitował się nad nim narożnik. Po piątym nokdaunie na szczęście wszystko przerwano, bo porozbijany Węgier był gotów dalej nadstawiać głowy.

Wcześniej Sandor Balogh (7-10, 4 KO) wyszumiał się przez pół minuty, Łukasz Różański (4-0, 3 KO) strzelił prawym sierpem nad prawą ręką Węgra i było po wszystkim.

źródło: bokser.org

FIGHTCARD_UndergroundVIII_v2

KRZYSZTOF GŁOWACKI ZDETRONIZOWANY. EWA PIĄTKOWSKA MISTRZYNIĄ ŚWIATA

usyk_glowacki

W głównej walce wieczoru Polsat Boxing Night w gdańskiej Ergo Arenie nastąpiła zmiana na tronie federacji WBO wagi junior ciężkiej. Olexandr Usyk (10-0, 9 KO) wypunktował Krzysztofa Głowackiego (26-1, 16 KO), zadając mu pierwszą porażkę i zrzucając go z tronu WBO.

Pierwsza runda dla pretendenta. Co prawda to „Główka” wywierał pressing, ale Ukrainiec ustawiał go trochę prawym jabem i dwukrotnie skarcił kontrą z lewej ręki. Po przerwie Krzyśkowi udało się dwukrotnie zapędzić rywala na liny i tak wsadzić krótką serię, lecz na środku ringu panował Usyk, szczególnie za sprawą prawego prostego. W trzeciej odsłonie z jednej strony dominacja Usyka, który wyboksowywał naszego mistrza kapitalnym jabem. Z drugiej strony światełko w tunelu – 45 sekund przed końcem potężny i w końcu celny lewy sierpowy Krzyśka. Po okresie przewagi challengera Głowacki wrócił dobrym czwartym starciem. Skracał dystans, konsekwentnie bił po dole, otwierając sobie tym drogę do dwóch lewych sierpów na górę. Zacięta i wyrównana była piąta odsłona. W szóstej niestety Usyk wydłużył dystans i ciosami prostymi znów przejął kontrolę w ringu. – Musisz go Krzysiek spychać na liny – krzyczał w przerwie trener Fiodor Łapin. Siódma runda już lepsza w wykonaniu Krzyśka, nie było już takiej dominacji, ale wciąż nieznacznie przeważał słabiej bijący, za to celniej rozluźniony Ukrainiec. Kolejne trzy minuty to bokserskie szachy. Działo się mało, bo jeden i drugi czekali na błąd rywala. Dwie pierwsze minuty dziewiątej rundy na korzyść pięściarza z Wałcza, ale Usyk w końcówce trafił prawym sierpem i lewym podbródkiem. W dziesiątej rundzie Usyk złapał swój rytm, przepuszczał akcje Krzyśka i kontrował. Uderzenia Polaka robiły większe wrażenie, lecz to Ukrainiec czyściej i częściej trafiał. I niestety w jedenastej rundzie ta przewaga wzrosła. Głowacki na moment się zagapił na środku ringu, inkasując całą kombinację lekkich, rzucanych z luzu ciosów. Zmotywowany Krzysiek rzucił się do szturmu na początku ostatniego starcia. Przewrócił nawet Usyka serią przy linach, lecz arbiter nie dopatrzył się czystej akcji i nie liczył. Po minutowym zrywie, z niesamowitą ripostą wrócił Olexandr. Świetnymi kombinacjami bił zmęczonego Krzyśka, przypieczętowując swój sukces. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali jednogłośnie – 119:109, 117:111 i 117:111, wszyscy na korzyść Usyka.

Ewa Piątkowska (10-1, 4 KO) pokonując Aleksandrę Magdziak Lopes (16-4-2, 1 KO) zdobyła wakujący tytuł mistrzyni świata federacji WBC w wadze junior średniej. Ewa już w pierwszej rundzie trafiła mocnym lewym sierpowym, ale Ola odpowiedziała za moment długim prawym prostym. Po pierwszej rundzie dla „Tygrysicy”, w drugiej „amerykańska Polka” wyboksowała ją kontrami z defensywy. Piątkowska po przerwie zmieniła więc trochę taktykę i swoje akcje zaczynała od akcji na korpus. Biła ewidentnie mocniej niż rywalka, choć wpadała czasem nieprzygotowana na kontry. W szóstym starciu Piątkowska mocnym prawym na splot przewróciła przeciwniczkę. Ta tłumaczyła się, że po prostu źle stała na nogach, jednak sędzia zaliczył to jako nokdaun i liczył do ośmiu. To dodało animuszu Ewie, która w siódmym oraz ósmym starciu zaczęła też trafiać prawym sierpowym. Na pół minuty przed końcem dziewiątego starcia Piątkowska huknęła na punkt lewym sierpem, ale Magdziak przyjęła tę bombę bez zmrużenia oka. W ostatnich dwóch minutach Ewa podkręciła jeszcze bardziej tempo i przypieczętowała swój sukces. Po gongu kończącym walkę sędziowie jednomyślnie wskazali na Polkę – 96:93, 97:93 i 96:93.

Andrzej Wawrzyk (33-1, 19 KO) pokonał przed czasem Alberta Sosnowskiego (49-8-2, 30 KO), zdobywając przy okazji na ringu w Gdańsku tytuł Mistrza Polski wagi ciężkiej. Były mistrz Europy próbował zaczynać akcje ciosami na korpus i skracać dystans, lecz dużo szybszy Andrzej dobrze chodził na nogach i kontrował – zarówno w półdystansie przy linach, jak i w dystansie. W pierwszej rundzie nie było czystych ciosów, ale już w drugiej pod koniec pierwszej minuty Andrzej trafił akcją lewy-prawy. Zachwiał „Dragonem”, ten jednak sprytnie sklinczował i przetrwał krótki kryzys. Niemal równo z gongiem Wawrzyk cofając się skontrował jeszcze mocno prawą ręką. I gdy wydawało się, że to powoli początek końca, po pół minuty trzeciego starcia w wymianie w półdystansie to Sosnowski trafił lewym sierpowym, po którym rywal cofnął się i teraz to on przez moment sklinczował. Doszedł do siebie szybko, ale równo z gongiem to Albert zaakcentował ten odcinek, tym razem prawym sierpem. Ta runda była jego. Andrzej wziął się szybko w garść. W połowie czwartej odsłony odchylił się na zakrocznej nodze i ładnie skontrował prawym podbródkiem. W końcówce złapał przeciwnika przy linach serią kilku uderzeń, rozcinając mu lewy łuk brwiowy. Po przerwie Albert wciąż krwawił, co dodatkowo utrudniało mu zadanie. Wawrzyk dominował przez te trzy minuty, choć nadział się w pewnym momencie na podwójny jab Sosnowskiego. Gdy zabrzmiał gong na szóstą rundę, Albert poddał walkę. Miał po prostu problemy ze wzrokiem. Mimo wszystko pokazał się z dobrej strony i choć przegrywał wyraźnie, to również miał swoje krótkie momenty.

Trzecia walka gali Polsat Boxing Night była pierwszą o charakterze mistrzowskim. W stawce był bowiem tytuł młodzieżowego mistrza świata federacji WBC wagi junior średniej. A w niej Patryk Szymański (17-0, 9 KO) kontrowersyjnie pokonał Jose Antonio Villalobosa (9-2-2, 5 KO). Patryk pokazał serducho, ale dziś dostał mały prezent. Już w pierwszej rundzie doszło do kilku spięć. Rywal pozostawał groźny, ale od razu rzuciła się w oczy przewaga fizyczna Polaka. Nieoczekiwanie Patryk kompletnie pogubił się w drugiej rundzie. Villalobos najpierw zaskoczył go lewym sierpowym, za moment był szybszy w akcji prawy na prawy. Minutę później był jeszcze jeden czysty lewy sierp, a po lewym haku w okolice wątroby Patryk z grymasem bólu szybko sklinczował. Na szczęście po przerwie pięściarz z Konina wszystko sobie poukładał i znów to on dyktował warunki. Sędzia nawet liczył Argentyńczyka, choć ten nokdaun wziął z kosmosu. Ciosu nie było. Ale najważniejsze, że stery znów miał Patryk, rozbijając przeciwnikowi prawy łuk brwiowy. Czwarta odsłona znów zrobiła się trochę chaotyczna i wyrównana, bo w tym chaosie Jose czuł się jak ryba w wodzie. Mało tego, Szymańskiego złapał jakiś kryzys w piątym starciu. Bił rzadko, w dodatku na siłę, próbując jakby ustrzelić przeciwnika. Villalobos natomiast „pykał” i punktował. Szczególnie groźne były bite z luzu ciosy na korpus. Pierwsze dwie minuty szóstej rundy również nie były najlepsze, aż w końcu Patryk strzelił prawym krzyżowym. Kilkanaście sekund później poprawił czystym lewym sierpowym i wydawało się, że zachwiał oponentem z Ameryki Południowej. Niestety nie wykorzystał okazji. W kolejnej odsłonie Polak w końcu zaczął boksować zamiast bić się z niekonwencjonalnym rywalem. Ustawiał go sobie lewym prostym, konsekwentnie szukał dołów i zaczął zyskiwać przewagę. Przez dwie minuty ósmego starcia dalej przeważał i jakby stanął w miejscu, pozwalając przeciwnikowi odrobić straty. I niestety to pozwoliło mu nabrać wiatru w żagle. Rozpędzony Villalobos pogonił Polaka w dziewiątej rundzie, rozcinając mu przy okazji głęboko lewą powiekę. Ostatnie trzy minuty wyglądały już lepiej, ale nieznacznie więcej sił wykazał jednak Argentyńczyk. Sędziowie punktowali niejednogłośnie – 96:94 Szymański, 94:95 Villalobos i 95:94 Szymański. Punktacja trochę kontrowersyjna, tym bardziej, że liczenie było po prostu błędne. Ale tak inteligentny chłopak jak Patryk powinien chyba wyciągnąć odpowiednie wnioski i wrócić silniejszy.

Michał Cieślak (14-0, 10 KO) nie miał problemów z demolką nad doświadczonym Giulianem Ilie (21-11-2, 7 KO). Pojedynek zakończył się już w drugiej rundzie. Michał w swoim stylu zaczął ostro i bezkompromisowo. Rumun był szczelnie zakryty, więc po dwóch-trzech przestrzelonych sierpach pięściarz z Radomia zaczął mocno i konsekwentnie obijać tułów swoimi hakami. Na początku drugiej rundy Cieślak w zwarciu trafił krótkim prawym. Ilie żalił się, że dostał w tył głowy, przyklęknął, ale Leszek Jankowiak liczył do ośmiu. Michał polował, trochę chybiał, aż w końcu wystrzelił prawym krzyżowym. Tym razem rywal już z wielkim trudem powstał na dziewięć. Polak doskoczył, bił już gdzie popadnie, nawet przez gardę, powalając go po raz trzeci. Ilie powstał, przyjął postawę, do przerwy pozostawało już tylko dziesięć sekund, ale i tak z jego narożnika poleciał ręcznik na znak poddania. Szybko łatwo i przyjemnie – przynajmniej dla kibiców, bo Rumun zapewne Michała nie będzie wspominał z przyjemnością.

W pojedynku rozpoczynającym galę w wadze półciężkiej Paweł Stępień (5-0, 4 KO) pokonał na punkty po trudnym boju Norberta Dąbrowskiego (18-5-1, 7 KO). Obaj zaczęli w spokojnym tempie, szukając przede wszystkim ciosów na korpus, jakie miały odłożyć się w późniejszych minutach. Dużo ciekawiej było w drugiej rundzie. Początkowo nieznacznie przeważał „Noras”, ale pół minuty przed końcem prawym krzyżowym trafił Stępień. Norbert dobrze rozpoczął trzecie starcie, dwukrotnie wciągając rywala na kontrę lewą ręką. Ale to znów Paweł zaakcentował końcówkę. W czwartym ładnie trafił prawym podbródkowym, poprawiając za moment prawym sierpem. Dąbrowski zaskoczył oponenta na początku piątej odsłony przy linach krótkim lewym na szczękę. Wyczuł swoją szansę i ruszył do ataku. Nie zrobił większej krzywdy, ale swoją aktywnością na pewno przekonał do siebie sędziów. Z kolei w szóstej rundzie większy pressing wywierał Dąbrowski, to on zadał więcej uderzeń, ale krótki zryw Stępnia dał jemu ten odcinek. Trafił opierając się o liny i natychmiast ponowił akcję dłuższą kombinacją. Podobnie było w następnym starciu. Niby pressing wywierał Norbert, ale to uderzenia Pawła robiły większe wrażenie. Ostatnie trzy minuty jak cała potyczka. Równe, ale mocne kontry po odchyleniu Pawła zdawały się przesądzić o punktacji 10:9. Po obu stronach była jednak niepewność. A sędziowie byli jednogłośni – 79:73, 79:73 i 77:75, wszyscy na korzyść Stępnia.

źródło: bokser.org

plakat pbn16gdansk

ZWYCIĘSKIE POŻEGNANIE SOSNOWSKIEGO. GARGULA LEPSZY OD SOŁDRY

sosnowski

Wracający po blisko dwuletniej przerwie i być może żegnający się na dobre z ringiem Albert Sosnowski (49-7-2, 30 KO) pokonał w Żyrardowie przed czasem Andrasa Csomora (14-10-1, 12 KO). „Dragon” w swoim stylu ostro ruszył do ataku. Doszło do kilku spięć w półdystansie, ale nie było celnych ciosów. Polak jednak jak na doświadczonego zawodnika przystało wyciągnął szybko wnioski, zrobił rok w tył i zaczął bić bezpośrednim prawym. Cios doszedł kilka razy do celu i Węgra przed liczeniem w końcówce pierwszej rundy wyratował tak naprawdę gong. Pod koniec pierwszej minuty drugiego starcia Albert skosił przeciwnika akcją lewy-prawy. Po liczeniu do ośmiu wiadomo już było, że czasówka jest już tylko kwestią czasu. Sosnowski wstrząsnął kilkadziesiąt sekund później Csomora lewym sierpowym, ale drugi nokdaun był następstwem prawego podbródkowego. Węgier powstał na osiem, do przerwy pozostało jeszcze tylko kilka sekund, jednak sędzia Grzegorz Molenda zastopował dalszą rywalizację.

Tomasz Gargula (18-1-1, 5 KO) pokonał stosunkiem głosów dwa do jednego lekko faworyzowanego Andrzeja Sołdrę (12-3-1, 5 KO). Pierwsza runda typowo rozpoznawcza. Od drugiej do czwartej zamiast ringowych szachów było już więcej boksu, ale też trochę chaosu. Nieznacznie aktywniejszy wydawał się Sołdra, choć nie wiadomo po co pchał się w półdystans zamiast boksować z daleka lewym prostym. Z czasem coraz więcej pracy miał ringowy Robert Gortat, bo momentami między linami panował chaos. – Punktowanie tego pojedynku do łatwych na pewno nie należy, bo mało jest tu celnych ciosów – mówił w połowie szóstego starcia komentujący walkę Andrzej Gmitruk. I rzeczywiście trudno było wskazać stronę dominującą… Walkę niezłym lewym sierpowym zakończył Sołdra, ale takich czystych ciosów było jak na lekarstwo. Sędziowie znów nie mieli łatwego zadania, ostatecznie jednak wskazali niejednogłośnie na Gargulę – 75:77, 77:76 i 75:77.

Po jednym z lepszych pojedynków ostatnich miesięcy na naszym krajowym podwórku Norbert Dąbrowski (18-4-1, 7 KO) zremisował po sześciu rundach z Jordanem Kulińskim (1-0-1, 1 KO). Rozpoczynający dopiero na poważnie zawodową karierę Jordan wszedł w pojedynek ostrym tempem, a nauczony przykrą wpadką z Muraszkinem „Noras” podjął wyzwanie i boksował na równie wysokim poziomie. Szybko po przypadkowym zderzeniu głowami Kulińskiemu pękł prawy łuk brwiowy. Pierwsza runda równa, choć raczej z nieznaczną przewagą Norberta. Druga również ciekawa, choć tym razem z lekką inicjatywą celniejszego Jordana. Kuliński podkręcił jeszcze bardziej tempo, dominując nad doświadczonym rywalem niepodzielnie w trzeciej odsłonie. – On już pływa – motywował Norberta w narożniku Paweł Kłak. I rzeczywiście po przerwie Kulińskiego dopadł lekki kryzys i tym razem to Dąbrowski doszedł do głosu. Różnicował siłę uderzeń, wyprowadzał więcej ciosów i prawdopodobnie odrobił straty na 38:38. Równe i zażarte było starcie numer pięć i na dobrą sprawę o wszystkim miały zadecydować ostatnie trzy minuty. Początek dla Kulińskiego, który chyba zranił przeciwnika krótkim sierpem. Końcówkę natomiast lepiej zaakcentował Dąbrowski i wydawało się, że nieznacznie powinien wygrać. Obaj zakończyli walkę zakrwawieni, za to nagrodzeni licznymi brawami. Sędziowie mieli trudne zadanie, punktując ostatecznie 58:56 Kuliński, 57:58 Dąbrowski i 57:57. Remis, który chyba dla obu był najlepszym rozwiązaniem. Również dla nas, bo szkoda by było, gdyby jeden z nich dziś przegrał…

Przemysław Runowski (11-0, 2 KO) w tegorocznym debiucie pokonał po fajnej i emocjonującej walce Carela Sandona (19-2, 6 KO). „Kosiarz” dobrze rozpoczął ten pojedynek. Pierwszą rundę zaakcentował dwoma fajnymi lewymi hakami pod prawy łokieć w okolice wątroby. Drugą z kolei dwoma mocnymi prawymi krzyżowymi na górę. Pięściarz z Kongo reprezentujący Włochy bardzo agresywnie natarł w trzecim starciu, spychają Polaka do odwrotu. Po słabiutkiej rundzie numer trzy, w czwartej Przemek opanował już sytuację i choć nadal agresorem pozostawał przeciwnik, to czyściej kontrował nasz rodak. Po w miarę jeszcze wyrównanej piątej odsłonie, w szóstej i siódmej znów dominował mądrze boksujący Runowski. Ambitny Sandon poderwał się jeszcze w ostatnich trzech minutach, lecz nie zdołał zrobić większej krzywdy dobrze dysponowanemu Przemkowi. Sędziowie punktowali 78:75, 79:73 i 78:74 – wszyscy na korzyść Runowskiego.

Z dobrej strony pokazał się Daniel Bociański (5-0, 2 KO), który przed czasem odprawił Vitalijsa Parsinsa (4-7, 4 KO). Dysponujący znakomitymi jak na standardy wagi super średniej warunkami Polak od początku kontrolował przeciwnika z dystansu i już pod koniec pierwszej rundy uderzeniem na korpus doprowadził go do liczenia. W drugiej najpierw prawym sierpowym, potem prawym na dół, dodał dwa kolejne nokdauny. Koniec nastąpił w trzeciej odsłonie po lewym sierpowym.

Wcześniej Tomasz Piątek (1-0-1) gładko wypunktował twardego Łukasza Janika (16-19-1, 9 KO). Podopieczny Adama Jabłońskiego wykorzystał odwrotną pozycję i dobrą pracę na nogach, obtańcowując swojego rywala przez cztery rundy. Po ostatnim gongu wszyscy sędziowie punktowali na jego korzyść 40:36.

źródło: bokser.org

NIEZNACZNA PORAŻKA NORBERTA DĄBROWSKIEGO Z LIDEREM RANKINGU WBO

dabrowski_bosel

Norbert Dąbrowski (17-3, 6 KO) nie sprostał w sobotę (2 maja) notowanemu na pierwszym miejscu w światowym rankingu federacji WBO wagi półciężkiej Dominicowi Boeselowi (19-0, 6 KO). Polak był raz liczony, ale sam miał dwie okazje i podłączonego rywala. Przegrał nieznacznie, lecz z pewnością dał najlepszą walkę w dotychczasowej karierze.

Pierwsza runda miała spokojny przebieg. Polak od początku po prawym jabie szukał uderzenia lewą ręką na korpus. Boesel miał jedną „obcierkę” prawą ręką, ale czekał na ruchy naszego rodaka. Po przerwie reprezentant gospodarzy próbował narzucić wyższe tempo, ale Norbert sprytnie stopował jego akcje prawym prostym. No i ciągle za namową Andrzeja Gmitruka szukał lewego po dole. W połowie trzeciej odsłony po jednej z akcji pod prawym okiem „Norasa” pękła skóra, jednak krew spływała po policzku i nie przeszkadzała w boksowaniu. „Musisz robić to o czym mówiliśmy w hotelu. Szczelna garda i przyjmujesz jego ataki” – doradzał w narożniku trener Gmitruk.

Obaj mieli kłopot z dystansowaniem i w czwartym starciu zapanował lekki chaos. Boesel uderzał częściej, choć najczęściej na gardę bądź w powietrze. Niestety niemal równo z gongiem Niemiec uderzył mocno prawym krzyżowym, Norbertowi odskoczyła głowa i oddał ten odcinek 9:10. Na początku piątej rundy sam więc podkręcił trochę tempo, starając się wywierać presję na rywalu na długość przedniej ręki. Boesel wziął się z kolei na sposób. Gdy uderzał jednym czy dwoma ciosami, był nieskuteczny, dlatego teraz zaczął składać swoje akcje w 5-6 uderzeń i w końcu jedno z nich dochodziło celu. Wrażenia nie robiło na Norbercie, ale na „życzliwych” sędziach prawdopodobnie już tak. Powoli wydawało się, że Dominic łapie właściwy rytm, gdy w połowie szóstego starcia Dąbrowski huknął na szczękę lewym sierpowym i widać było, że rywal odczuł ten cios. Niemiec siadał w narożniku z pękniętą prawą powieką, choć trzeba dodać, że zawodnicy zderzyli się głowami niemal równo z gongiem i to spowodowało rozcięcie.

Siódma odsłona również wyrównana. Najpierw w wymianie trafił Polak, w końcówce rywal się mu zrewanżował podobną akcją. Ósmą bezpośrednim prawym rozpoczął Boesel. Dąbrowski trochę stracił rytm, przestrzeliwał swoje akcje i uczciwie przegrał 9:10. Dużo lepsza w wykonaniu Polaka była dziewiąta runda. Przełamał chwilowy kryzys, zaczął przejmować inicjatywę i… Czterdzieści sekund przed końcem nie trafił lewym, zaplątał się w liny, a Boesel sprytnie skontrował krótkim prawym sierpem, poprawił lewym podbródkiem i znów prawym, po którym Norbert przyklęknął i dał się policzyć do ośmiu. Na szczęście szybko doszedł do siebie starał się odpowiedzieć.

Minutę przed końcem dziesiątej rundy to Norbert trafił mocno lewym sierpowym na górę. „Trafiłeś! Trafiłeś” – krzyczał Andrzej Gmitruk. Jego podopieczny nie wykorzystał jednak okazji. Albo to przegapił, albo po prostu był już zbyt zmęczony. Bardzo udana dla „Norasa” okazało się jedenaste starcie. Na samym początku mocny lewy hak pod prawy łokieć wyraźnie zranił oponenta. Ten klinczował i przez minutę ograniczał się do utrudniania boksowania. Niestety nie udało się. W ostatniej rundzie Dąbrowski dał z siebie wszystko, lecz Boesel doszedł do siebie i sprytnie kontrował rozpędzonego Polaka ciosami prostymi. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 117:110, 115:113 i 116:111 – wszyscy na korzyść reprezentanta gospodarzy, który tym samym obronił interkontynentalny pas organizacji WBO.

źródło: bokser.org
[Fot. boxen-magazin.com]

SYROWATKA NA PUNKTY, CHOĆ LORA DWUKROTNIE NA DESKACH. UDANY POWRÓT SĘKA

brodnica

Zawsze groźny Felix Lora (18-14-5, 9 KO) miał być dla Michała Syrowatki (12-0, 3 KO) kolejnym sprawdzianem w dotychczasowej karierze na zawodowych ringach. Podczas gali w Brodnicy obaj panowie mieli pokazać dobry boks, dorównujący pojedynkowi z sierpnia ubiegłego roku pomiędzy Dominikańczykiem a ostatnim rywalem Syrowatki, Michałem Chudeckim. Pierwsze dwie rundy nie wyglądały obiecująco ze strony polskiego pięściarza. Podopieczny Andrzeja Gmitruka nie zadawał wielu ciosów i tak jak nie ukrywał przed walką, że zacznie ją spokojnie, tak też się stało, choć rzeczywiście można było zauważyć niewielką przewagę Lory. W trzeciej odsłonie role się odwróciły i przyszedł czas na pierwsze deski. Syrowatka wykorzystał dogodny moment i Lora zaliczył nokdaun. Przez chwilę wydawało się, że Polak może zakończyć pojedynek przed czasem, ale przeciwnik wyszedł z opresji. Syrowatka nie przestawał atakować, bijąc z pełnym skrętem, lecz Lora ani drgnął. Prosto z narożnika trener Gmitruk oczekiwał większej ilości ciosów na dół ze strony Michała, który boksował nad wyraz efektywnie, ostrożnie, wyczekując na błędy Domikańczyka. Plan się opłacił, bo Syrowatka w rundzie ósmej po raz drugi położył na deski Lorę, ale tak jak przy pierwszym nokdaunie rywal Polaka uchronił się przed czasówką. Kontrolujący pojedynek zawodnik z Ełku po dziesięciu rundach zwyciężył jednogłośną decyzją sędziów (98-90, 96-92, 97-91). Trzeba przyznać – Syrowatka zdał kolejny ważny test, który przybliża go do coraz to większych walk. Do pełni zadowolenia jeszcze długa droga, ale z każdym pojedynkiem polski pięściarz pokazuje, że trzeba się z nim liczyć.

Pojedynkiem z Siergiejem Mekhteyenką (4-3, 2 KO) Dariusz Sęk (22-2-1, 7 KO) miał udanie powrócić po grudniowej przegranej z rąk Robina Krasniqiego. Ze zwycięstwem tarnowianin nie miał żadnych problemów, pokazał dobry boks i udowodnił, że jest gotowy na duże walki. Od pierwszych chwil obu pięściarzy w ringu wydawało się, że Sęk wyciągnął wnioski z ostatniego pojedynku. Na uwagę zasługiwały świetne odchylenia, uniki oraz dobra praca nóg. Ukrainiec nie był mu dłużny i skutecznie zadawał ciosy proste, zmieniając pozycję, jednak  podopieczny Andrzeja Gmitruka nie dawał dużo miejsca rywalowi na bicie wielu uderzeń. Polski pięściarz stopował go prawym prostym, dorzucając mocne i odczuwalne haki, przez co wygrywał każdą z rund. Były dwukrotny medalista mistrzostw Polski na amatorstwie zmienił również swoje ataki w półdystansie. Do niedawna bił sporo uderzeń na górę, zapominając o skuteczności i mądrym rozkładaniu sił. Dziś było inaczej. Sympatyczny bokser z Tarnowa nie dość, że zadawał więcej celnych ciosów, to nie zapomniał również o obijaniu dołów Ukraińca, tak ważnym aspekcie w boksie, którego brakowało w ostatnich pojedynkach Darka. Kiedy byliśmy z kamerą na sparingach Sęka przed jego walką z Krasniqim, trenerzy Gmitruk i Kłak wręcz domagali się od niego, by w końcu zaczął bić na korpus. Szósta, siódma i ósma odsłona to pokaz boksu i świetnego przygotowania w wykonaniu Sęka, który miał już rywala na widelcu. W pewnym momencie nadarzyła się spora szansa zakończenia starcia przed czasem, ale pięściarz zza naszej wschodniej granicy udanie wyszedł z opresji i dotrwał do ostatniego gongu. Sędziowie byli zgodni – wszyscy trzej wypunktowali 80-72 na korzyść Polaka.

Prognozowano, że pojedynek Norberta Dąbrowskiego (17-2, 6 KO) z twardym Robertem Talarkiem (10-10-2, 5 KO) obok walki wieczoru może być najciekawszym starciem. Pierwsza runda okazała się być nad wyraz spokojną, z nieznaczną przewagą popularnego „Norasa”. Drugie trzy minuty walki były już zupełnie inne. Podopieczny Irosława Butowicza zaczął być bardziej agresywny, wywierał pressing i zadawał ciosy na górę, co było dobrym rozwiązaniem, ponieważ patrząc na wcześniejsze pojedynki, Dąbrowski nie lubi, gdy jego rywale przechodzą do ostrej ofensywy. Talarek jednak zamiast bić częściej kombinacje, polował na jeden cios, przez co nie zagrażał w pełni warszawiakowi. W kolejnych rundach Dąbrowski osiągnął przewagę, ponawiając ataki, m.in. kombinację prawy prosty – prawy sierpowy, ale w rundzie szóstej zaczęły się problemy. Talarek dwa razy celnie trafił „Norasa” prawym podbródkowym, po jednym z nich Dąbrowski wydawał się być „podłączony”, zwłaszcza, że pięściarz Silesii Boxing dorzucił jeszcze soczysty lewy sierpowy. Siódmą lepiej rozpoczął „Noras”, ale końcówka należała do walecznego i nieustępliwego 31-latka mieszkającego w Rudzie Śląskiej. W finałowej ósmej odsłonie Talarek dalej sukcesywnie dobierał się do gardy Dąbrowskiego, kilkakrotnie wystrzeliwując bezprośredni lewy sierpowy oraz skuteczny dziś w jego wykonaniu prawy podbródkowy. Wydawało się, że trzy ostatnie rundy powinny zostać zapisane na konto zawodnika ze Śląska. Po tej niezwykle emocjonującej walce sędziowie stosunkiem dwa do remisu (76-76, 77-76, 79-73) wypuntkowali na korzyść podopiecznego Andrzeja Gmitruka. Na uwagę zasługuje kuriozalny werdykt 79-73 ostatniego z sędziów, który w Brodnicy oglądał chyba inną walkę.

Michał Starbała (12-0, 3 KO) skrzyżował rękawice z twardym i nieustępliwym Bartłomiejem Grafką (11-16-1, 4 KO). Po sześciu rundach sędziowie jednogłośnie wypunktowali zwycięstwo warszawiaka (59-55 i dwukrotnie 59-56, 59-56), choć pojedynek na pewno nie był do jednej do bramki.”Azazel” przed walką pozytywnie wypowiadał się o swoim rywalu, wymieniając jego mocne strony. Powtarzał w mediach, że bilans w boksie nie gra żadnej roli. I miał rację. Starbała zaczął dosyć dobrze, bił sporo haków, ale Grafka, który kipiał agresją nie był mu dłużny. W pewnym momencie, gdy zawodnik grupy Silesia Boxing śmielej atakował i pojedynek był w półdystansie, Starbała nie stronił od klinczów. Z kolei ambitny Grafka przyśpieszył i mimo sporej dysproporcji umiejętności potrafił utrzeć nosa „Azazelowi”, z którego w końcowej fazie starcia uleciała cała energia.

Krzysztof Kosela (2-0, 1 KO) po małych perturbacjach jednak wystąpił podczas dzisiejszej gali w Brodnicy. Jego pojedynek z Jakubem Kozerą (0-4) nie trwał długo. Podopieczny Adama Jabłońskiego od początku przeważał w ringu. Kozera opuszczał ręce, tym samym narażał się na ataki mającego świetne warunki fizyczne Koseli. W drugiej odsłonie Kosela wystrzelił celny prawy prosty, którym położył na deski swojego przeciwnika. Po tym uderzeniu sędzia zdecydował się przerwać walkę.

W inauguracyjnym pojedynku gali Damian Mielewczyk (8-0, 7 KO) pokonał na dystansie sześciu rund Iona Barsana (2-4, 1 KO) i zaliczył kolejne zawodowe zwycięstwo. Werdykt sędziów był jednogłośny – dwaj z nich punktowali 60-54, jeden 59-55 – wszyscy na korzyść zawodnika Thunder Promotions. Podopieczny Krystiana Cieśnika od początku dyktował warunki w ringu. W trzeciej odsłonie był nawet bliski zakończenia pojedynku przed czasem, ale pogubił się po przypadkowym zderzeniu głowami, po którym pękł mu łuk brwiowy.

źródło: bokser.org

brodnica_gala

ZWYCIĘSTWA POLAKÓW NA GALI W RADOMIU. OZDOBĄ BÓJ SYROWATKI Z JANIKIEM

sek02

W walce wieczoru gali „Boxing Night” w Radomiu Dariusz Sęk (21-1-1, 7 KO) wypunktował twardego Mohameda Belkacema (21-8-1, 9 KO). Po dziesięciu rundach sędziowie punktowali 99-92, 98-93, 98-92. Polak przez większość walki nie mógł złapać właściwego dystansu, na co skarżył się również w narożniku. „Fighter” w swoim stylu kontrolował rywala ciosami prostymi w środku ringu i skutecznie unikał jego obszernych ciosów z prawej ręki. Problemem była skuteczność, której nieco Polakowi brakowało. Zdecydowanie lepsza była druga faza pojedynku, w której Sęk podkręcił nieco tempo, jednak nie był w stanie naruszyć rywala. Przewaga naszego reprezentanta nie podlegała dyskusji, jednak występ Sęka nie należał do najlepszych i z pewnością stać go na więcej.

Zgodnie z przewidywaniami Michał Cieślak (7-0, 3 KO) wypunktował doświadczonego Ismaila Abdoula (54-31-2, 20 KO), jednak nie zdołał wyrządzić mu większej krzywdy. Sędziowie punktowali 60-55 i dwukrotnie 60-54. Walka praktycznie w każdej z rund miała ten sam przebieg – Cieślak ostro nacierał na doświadczonego Belga, a ten spokojnie wyłapywał zdecydowaną większość ciosów na swoje rękawice. Polaka można pochwalić za bardzo dobre przygotowanie kondycyjne – Cieślak narzucił bardzo wysokie tempo, jednak nawet w szóstej rundzie był w stanie mocno przycisnąć swojego rywala. Belg rzadko decydował się na akcje ofensywne, co z pewnością wpłynęło negatywnie na widowisko. Czystych ciosów było jak na lekarstwo, jednak dobrze wiemy, że jest to standardem w walkach z Abdoulem. Tym samym Cieślak odniósł dziś trzecie zwycięstwo w tym roku.

Michał Syrowatka (10-0, 2 KO) pewnie wypunktował Łukasza Janika (12-6-1, 6 KO), który do samego końca nie odpuścił podopiecznemu Andrzeja Gmitruka. Sędziowie punktowali 80-73, 79-73, 80-72. W pierwszej odsłonie Syrowatka praktycznie nie dał dojść do głosu swojemu rywalowi i spokojnie kontrolował przebieg walki ciosami z dystansu. Potencjalny przeciwnik Michała Chudeckiego imponował w ringu szybkością i dynamiką. W kolejnej rundzie Janik zainkasował dużą ilość ciosów na korpus, które z pewnością odbiją się w drugiej fazie pojedynku. Syrowatka przycisnął w końcówce wyraźnie już zmęczonego Janika. Janik nie zamierzał jednak oddać walki za darmo i od trzeciej rundy zaczął się odgryzać, jednak jego zrywy nie robiły wrażenia na dobrze dysponowanym Syrowatce. Pięściarz ze Śląska był w sporych tarapatach po piekielnie mocnym prawym podbródkowym w piątej rundzie, jednak w znany tylko sobie sposób przetrwał i przeszedł do kontrofensywy. Janik przełamał kryzys kondycyjny i wrócił do gry w pewnym momencie rundy szóstej spychając Syrowatkę do defensywy. Michał odzyskał szybko kontrolę nad przebiegiem walki i zaakcentował końcówkę. Ostatnia runda to absolutna dominacja Syrowatki, który nie zdołał wykończyć krańcowo wykończonego Janika.

Bartłomiej Grafka (10-11-1, 4 KO) w ostatnim czasie porzucił pracę i zajął się boksem zawodowym na poważnie. Efekty jego „przemiany” mogliśmy oglądać dziś na gali w Radomiu. Mimo wszystko pięściarz Silesia Boxing przegrał wysoko na punkty z Norbertem Dąbrowskim (15-2, 6 KO). Dąbrowski kapitalnie wszedł w walkę. Podopieczny Andrzeja Gmitruka zasypywał rywala ciosami prostymi i w pewnym momencie wstrzelił się lewym prostym pomiędzy rękawice i zamroczył Grafkę. Doświadczony pięściarz ze Śląska przetrzymał kryzys i próbował się odgryźć, jednak rundę zdecydowanie wygrał „Noras”. Grafka nie zamierzał odpuścić i udanie powrócił w drugiej odsłonie parokrotnie zaskakując faworyta. Dąbrowski kontrolował przebieg pojedynku do samego końca, jednak podopieczny Irosława Butowicza cały czas starał się przełamać faworyta i w rundzie piątej postawił mu poprzeczkę bardzo wysoko. Po sześciu rundach sędziowie punktowali jednomyślnie – 60-54.

Pavel Staravoitau (13-21-2, 11 KO) nie stanowił wielkiej przeszkody dla dobrze dysponowanego Roberta Talarka (8-7-2, 3 KO). Polak wygrał przez techniczny nokaut już w drugiej rundzie. Pięściarz grupy Silesia Boxing w pierwszej rundzie boksował bardzo aktywnie lewą ręką i systematycznie rozbijał rywala z Białorusi. W drugiej odsłonie Talarek kilkakrotnie mocno trafił i odebrał chęci do walki oponentowi. Sędzia Robert Gortat bez większego zastanowienia przerwał walkę i ogłosił wygraną Polaka przez techniczny nokaut.

Pojedynek doświadczonego Łukasza Rusiewicza (16-18, 7 KO) z Damianem Trzcińskim (2-2, 1 KO) rozpoczął galę w Radomiu. Popularny „Rusek” nie miał większych problemów z pokonaniem pięściarza z Bydgoszczy. Słynący z odporności na ciosy „Rusek” rozpoczął dosyć ospale i zainkasował trochę ciosów, jednak od razu rzucało się w oczy, że ma on o wiele lepszy pomysł na walkę niż jego rywal. Od drugiego starcia Rusiewicz przejął już wyraźnie kontrolę i kilkukrotnie trafił „Turbo” lewym sierpowym. W trzeciej rundzie Rusiewicz już na samym początku trafił lewym sierpowym w tempo i posłał Trzcińskiego na deski. Pięściarz z Bydgoszczy wstał dość szybko, ale był wyraźnie zamroczony. Do samego końca rundy „Rusek” kontrolował przebieg pojedynku. W finałowej odsłonie Trzciński był już bardzo zmęczony, jednak dzięki ambicji wytrwał do ostatniego gongu. Sędziowie punktowali dwukrotnie 39-36 oraz 40-35.

źródło: bokser.org

POKAZ BOKSU SULĘCKIEGO W BRODNICY. UDANY POWRÓT SĘKA

sulecki01

W walce wieczoru na gali w Brodnicy Maciej Sulęcki (18-0, 3 KO) stoczył pasjonujący dziesięciorundowy bój z Nicolasem Dionem (11-2, 1 KO). Zwycięski „Striczu” został międzynarodowym mistrzem Polski w wadze super średniej. Punktacja sędziów: 96-92, 98-90 i 100-90. Już w pierwszym starciu Sulęcki rzucił rywala na deski perfekcyjną kontrą z prawej ręki. Francuz był wyraźnie naruszony i wydawało się, że Maciej może go zdemolować w ciągu zaledwie kilkudziesięciu sekund, ale nie udało się wykończyć roboty, a Dion w końcu przezwyciężył kryzys i wrócił do gry. Niestety nokdaun nie wpłynął dobrze na boks Polaka – rozkojarzony Maciek nastawił się na mocne ciosy i przestał boksować za lewym prostym, a jego rywal przeszedł do ofensywy i narzucił swoje warunki. W ringu rozgorzała wojna pełna uderzeń w półdystansie. Szala co chwilę przechylała się na jedną lub drugą stronę, a Sulęckiemu nikt w narożniku nie był w stanie przemówić do rozsądku. Nie ma jednak tego złego, bo na determinacji zawodników z pewnością skorzystali kibice, którzy obejrzeli świetne widowisko. Kiedy w 10. rundzie wydawało się, że w ringu nie wydarzy się już nic dramatycznego, Sulęcki zranił Diona lewym sierpem, szybko poprawił prawym prostym, a następnie zarzucił przeciwnika całą serią ciosów, co skończyło się drugim liczeniem. Na wykończenie roboty niestety zabrakło czasu i Maciej znów był niepocieszony po ostatnim gongu, ale kiedy emocje nieco opadły, z rozbawieniem odparł, że z rzucającym mu wyzwanie Maciejem Miszkiniem (15-2, 4 KO) może walczyć w każdej chwili – nawet teraz.

Dariusz Sęk (20-1-1, 7 KO) wrócił na ring po 11-miesięcznej przerwie i na dystansie ośmiu rund wypunktował Sergieja Demczenkę (14-7, 10 KO). Polak miał przewagę w większości rund, ale doświadczony Ukrainiec postraszył go w samej końcówce, kiedy Darek nie miał już sił. Sędziowie punktowali 80-72, 80-72 i 80-73. Pod znakiem zapytania stoi teraz potyczka z Konni Konradem (20-1, 10 KO) o pas WBO Inter-Continental. Pojedynek może się odbyć 31 maja na gali Felixa Sturma, ale Sęk miał dziś cięższą niż przypuszczał przeprawę, więc być może będzie zmuszony zrezygnować z tej szansy.

W marcu Norbert Dąbrowski (14-2, 6 KO) stoczył świetny pojedynek z Markiem Matyją (5-0, 2 KO) i choć przegrał niejednogłośnie na punkty, jego występ spodobał się kibicom. Dziś w Brodnicy „Noras” zmierzył się z Andrejem Salakhutdzinau (15-4, 5 KO) i wygrał przez techniczną decyzję sędziów po czterech rundach. Karty zostały podliczone przedwcześnie z powodu groźnego rozcięcia, które pojawiło się na czole Białorusina w wyniku przypadkowego zderzenia głowami. Już w pierwszej odsłonie pod prawym okiem Polaka pojawił się ślad walki. Zawodnicy bili się w półdystansie, a większy Dąbrowski – choć momentami zagubiony w obronie – radził sobie dobrze i ciosami na korpus osłabiał nacierającego Salakhutdzinau. Tuż po feralnym zderzeniu głowami jasne stało się, że pojedynek nie potrwa sześciu rund. Sędzia Leszek Jankowiak pozwolił pięściarzom dokończyć starcie, a potem w porozumieniu z lekarzem przerwał walkę. Punktacja sędziów: 40-37, 39-37, 40-36 – jednogłośnie dla Dąbrowskiego.

Znów z doskonałej strony pokazał się Michał Syrowatka (9-0, 2 KO). Były mistrz Polski amatorów po raz czwarty w karierze zawodowej spotkał się z francuskim pięściarzem i tym razem wypadł lepiej niż kiedykolwiek – zwyciężył Ala Edine Moussę (6-4-1, 1 KO) przez nokaut w czwartej rundzie. Syrowatka od pierwszego gongu świetnie wyczuwał dystans i punktował przeciwnika. Francuz był liczony już w drugiej rundzie, ale zdołał jeszcze wrócić do gry. W końcówce czwartego starcia Polak skontrował lewy prosty Moussy swoim prawym sierpem i było po wszystkim.

źródło: Leszek Dudek, bokser.org

WAWRZYK UPOLOWAŁ BOTHĘ NA GALI W ARŁAMOWIE. MATYJA LEPSZY OD DĄBROWSKIEGO

arlamow

Andrzej Wawrzyk (29-1, 15 KO) dość niepewnie wszedł w walkę z 45-letnim Fransem Bothą (48-11-3, 28 KO), jednak zakończył swój występ pięknym nokautem notując drugą wygraną od czasu porażki z Aleksandrem Powietkinem. Wawrzyk rozpoczął walkę bardzo spięty i praktycznie nie zadawał ciosów w pierwszej rundzie. „Biały Bawół” sporadycznie przeprowadzał ataki, które dawały mu optyczną przewagę, jego ciosy nie dochodziły jednak celu. W drugiej odsłonie nadal atakował Botha, a Polak rozluźnił się nieco w końcówce i w końcu zaczął trafiać. W ostatniej minucie trzeciej rundy podopieczny Fiodora Łapina nareszcie zaczął trafiać czysto i przeszedł do odważniejszej ofensywy. Po kolejnym gongu „Guliwer” wyraźnie przejął inicjatywę i kilkakrotnie mocno trafił prawą ręką, nie zrobiło to jednak wrażenia na rywalu. Przełom przyniosła runda piąta – Wawrzyk trafił lewym prostym, poprawił prawym krzyżowym i „Biały Bawół” wylądował ciężko na deskach. Przeciwnik był mocno zamroczony i został poddany przez swój narożnik.

Marcin Rekowski (13-1, 11 KO) udanie powrócił po pierwszej porażce w zawodowej karierze i znokautował Mateusza Malujdę (4-3-1, 1 KO). Rekowski rozpoczął spokojnie przejmując inicjatywę dzięki ciosom prostym z dystansu. W drugiej rundzie „Reks” zaznaczył swoją przewagę i na koniec trafił kapitalnym krótkim prawym prostym i rzucił rywala na deski. Malujda wstał i przed nokautem uratował go gong. W kolejnej odsłonie rywal „Reksa” boksował już bardzo asekuracyjnie i wyraźnie odczuwał cios z poprzedniej rundy. Rekowski wyczuł to, delikatnie przyspieszył i mocnym hakiem na korpus posłał Malujdę na deski po raz drugi. Przeciwnik nie był w stanie kontynuować walki i został wyliczony.

Zestawienie w ringu Norberta Dąbrowskiego (14-2, 6 KO) z Markiem Matyją (5-0, 2 KO) okazało się świetnym pomysłem. Wygrał pięściarz grupy KnockOut Promotions, jednak obaj pięściarze zasługują na wielkie brawa – dali kibicom wielkie emocje i pokazali kawał dobrego boksu. Dąbrowski który przez wielu był skazywany na porażkę świetnie zaprezentował się w pierwszej rundzie i wyraźnie chciał coś udowodnić. Pod koniec tej odsłony Matyja doznał rozcięcia nad prawym łukiem, co z pewnością nie ułatwiało mu boksowania. Od drugiej rundy rozpoczęła się typowa wojna na wyniszczenie. Matyja w końcówce przyspieszał, co dawało mu optyczną przewagę nad rywalem. Podopieczny Fiodora Łapina był silniejszy fizycznie, co miało kluczowe znaczenie w tej walce, jednak Dąbrowski pokazał ogromne serce do walki i udowodnił, że nadal liczy się na polskim podwórku. Po sześciu rundach sędziowie punktowali 58-57, 59-55 dla Matyi oraz 58-56 dla Dąbrowskiego. Miejmy nadzieję, że promotorzy doprowadzą do rewanżu i ponownie zobaczymy pięściarzy w ringu.

Kamil Szermeta (6-0, 1 KO) pewnie pokonał Ivana Gogosevica (4-2-1, 1 KO) kończąc go w czwartej rundzie. Od pierwszego gongu w oczy rzuciła się duża różnica w wyszkoleniu technicznym na korzyść Polaka. Gogosevic co jakiś czas atakował serią „cepów”, jednak był karcony przez szybszego i precyzyjniejszego Polaka. W drugiej odsłonie Szeremeta rozbijał rywala ciosami prostymi i pod koniec trafił mocnym prawym. Jego rywal odczuł ten cios, jednak chciał dać do zrozumienia, że nic się nie stało i przeszedł do kontrofensywy. W kolejnej odsłonie Polak lewym sierpowym po raz pierwszy rzucił Chorwata na deski. Przeciwnik wstał, ale był wyraźnie zamroczony. Doświadczony Szeremeta nie wypuścił okazji z rąk, trafił w narożniku podwójnym hakiem na wątrobę i doprowadził do kolejnego liczenia. Sędzia ringowy postanowił zakończyć nierówne zawody i ogłosił wygraną podopiecznego Andrzeja Liczika przez techniczny nokaut.

Krzysztof Cieślak (22-5, 7 KO) miał problemy w początkowej fazie walki z Chawazim Chacygowem (10-6, 6 KO), jednak ostatecznie przełamał doświadczonego rywala z Białorusi i wygrał przez techniczny nokaut w czwartej rundzie. Pierwsza runda nie przebiegała po myśli Polaka – przyjezdny rywal walczący z odwrotnej pozycji parokrotnie mocno trafił i przeważał przez pierwsze trzy minuty, a „Skorpion” upadł nawet na deski, jednak ringowy nie zdecydował się na liczenie pięściarza. Chacygow utrzymał tempo w rundzie drugiej oraz trzeciej i nadal „szachował” Polaka prawym prostym. Cieślak miał swoje momenty, jednak jego akcje ofensywne były zbyt czytelne dla Białorusina. Czwarta runda rozpoczęła się od szarży „Skorpiona”, który wyraźnie odebrał ochotę do walki Białorusinowi, który tak jak w poprzednich występach po prostu był źle przygotowany kondycyjnie. Chacygow przyklęknął i oznajmił Robertowi Gortatowi, że nie chce kontynuować pojedynku.

Ewa Piątkowska (3-0, 3 KO) nie dała żadnych szans Dasie Gaborowej (0-2) nokautując rywalkę w niespełna 40. sekund. Był to jej debiut w barwach grupy KnockOut Promotions. „Tygrysica” w swoim stylu rozpoczęła bardzo agresywnie i już w dziesiątej sekundzie przeciwniczka ze Słowacji znalazła się na deskach. Gaborowa wstała, ale pewna siebie Polka ruszyła do ataku i po kolejnym bardzo mocnym prawym prostym znów rzuciła rywalkę na deski. Robert Gortat spojrzał jej w oczy i postanowił nie liczyć jej do końca ogłaszając klasyczny nokaut.

Adam Jarecki, bokser.org

SULĘCKI I SYROWATKA ZWYCIĘŻAJĄ PODCZAS GALI W SUWAŁKACH

gala_suwalki

W głównej walce wieczoru Bodzio Boxing Night w Suwałkach spotkali się pięściarze wagi średniej – Maciej Sulęcki (17-0, 3 KO) oraz Howard Cospolite (9-3-1, 4 KO). Francuz okazał się wymagającym rywalem i do samego końca próbował przełamać Polaka. Od pierwszego gongu obaj pięściarze próbowali przejąć inicjatywę w ringu i narzucili wysokie tempo. Polak był odrobinę szybszy i precyzyjniejszy, co dało mu zwycięstwo w tej odsłonie. W rundzie drugiej „Striczu” miał problemy ze znalezieniem recepty na pressing Francuza. Cospolite na koniec zerwał się do ataku i zaskoczył tym faworyta. W kolejnym starciu Sulęcki wyraźnie się rozluźnił i znów przejął inicjatywę. Polak często trafiał na korpus, co z pewnością będzie miało wpływ na przebieg drugiej fazy pojedynku. Kolejne dwie rundy nie przyniosły wielkiego przełomu – Sulęcki był aktywniejszy i trafiał precyzyjniej, jednak chwilami się dekoncentrował i wdawał w niepotrzebne wymiany z silniejszym fizycznie Francuzem. W szóstej odsłonie presja Cospolite nieco spadła i przewaga Sulęckiego w ringu była nieco wyraźniejsza. Francuz w swoim stylu przyspieszył przed końcowym gongiem odrabiając nieco straty. Przełom przyniosło kolejne starcie – „Striczu” trafił już na początku rundy lewym sierpem i mocno przyspieszył zasypując rywala serią ciosów, jednak ten zdołał się odgryźć. Polak trafił jeszcze mocno w końcówce rundy i zaliczył ją na swoje konto. W ostatnich rundach Cospolite wyraźnie stracił impet i nastawił się na nokautujący cios. Sulęcki parokrotnie wstrząsnął oponentem, jednak nie był w stanie doprowadzić do liczenia. W samej końcówce Cospolite nieco przyspieszył, jednak było już zbyt późno, by zmienić obraz pojedynku. Po dziesięciu rundach sędziowie punktowali 97-93, 98-94, 97-93.

Michał Syrowatka (8-0, 1 KO) pewnie pokonał Alexa Bone’a (10-16-2, 4 KO), choć Ekwadorczyk postawił wysoko poprzeczkę. Pięściarz z Ełku jak zwykle zaprezentował nienaganną pracę nóg, dzięki której pozostawał najczęściej nieuchwytny dla rywala. Ten nieustannie parł do przodu, szukając mocnego prawego sierpa nad lewą ręką Polaka. Ten jednak najczęściej sprytnie unikał tych bomb, po odchyleniu czy zajstepie kontrując przeciwnika. Ekwadorczyk powrócił dobrą piątą rundą, lecz Michał po przerwie znów uruchomił nogi i lewy prosty, dzięki czemu odzyskał przewagę. Wyrównane siódme starcie Syrowatka finiszował piękną akcją, gdy najpierw uderzył prawym podbródkowym, poprawił prawym sierpem i po przejściu w prawo trafił lewym sierpowym. Tak oto kibice w Suwałkach i przed telewizorami zobaczyli osiem rund ciekawej, technicznej walki, którą nagrodzili gromkimi brawami. Sędziowie punktowali 79:73, 79:73 i 79:72 – wszyscy oczywiście na korzyść Michała.

Łukasz Maciec (20-2-1, 5 KO) zanotował jubileuszowe zwycięstwo, odprawiając przed czasem mistrza Europy sprzed dwunastu lat, Chawazi Chacygowa (10-4, 6 KO). Doświadczony, sporo umiejący Białorusin w pierwszych minutach sprawiał trochę kłopotów „Grubemu”. Polak jednak miał nieznaczną przewagę. W końcówce trzeciej rundy zawodnik Paco Lublin trafił mocnym prawym podbródkowym, poprawił prawym sierpem i w końcu zrobiło się trochę ciekawiej. Zabrzmiał gong i… Chacygow pozostał w narożniku, nie wychodząc do kolejnego starcia.

W oczekiwaniu na rewanż z Łukaszem Maćcem korespondencyjny pojedynek stoczył Sasun Karapetyan (6-1, 2 KO). W pierwszej rundzie konfrontacji z doświadczonym Konstantinsem Sakarą (13-31-3, 11 KO) zaczął trochę ospale, ale już od drugiej rundy systematycznie zwiększał tempo. Tak naprawdę jednak dopiero od czwartej pokazał dobry boks, wcześniej trochę zawodząc. Wydłużył swoje serie z jednego-dwóch ciosów na cztery-pięć, co od razu przyniosło wymierne korzyści, bowiem odgryzający się dotąd Sakara został zepchnięty do głębszej defensywy. W ostatniej, szóstej odsłonie, Karapetyan wstrząsnął Łotyszem obszernym prawym sierpowym, lecz nie zdołał skończyć go przed czasem. Sędziowie punktowali wygraną Sasuna 59:56, 59:55 oraz 60:54.

W pierwszej walce gali w Suwałkach spotkali się pięściarze kategorii super średniej – Norbert Dąbrowski (14-1, 6 KO) oraz Martins Kukulis (8-40, 5 KO). Podopieczny Andrzeja Gmitruka od początku ustawiał rywala prawym prostym, polując lewym hakiem pod prawy łokieć w okolice wątroby. Tak upływały kolejne minuty, ponieważ Łotysz ograniczał się do pojedynczych prawych sierpów po zebraniu wcześniej ciosu na blok. Raz nawet Dąbrowskiego zaskoczył, jednak większej krzywdy nie zrobił. Sam natomiast był liczony w końcówce trzeciego starcia po lewym krzyżowym Norberta. Po gongu kończącym czwartą odsłonę nie mogło być wątpliwości i sędziowie wskazali na Polaka – jednogłośnie w rozmiarach 40:35.

W innej potyczce kategorii super średniej zmierzyli się Michał Starbała (9-0, 2 KO) oraz dobrze znany polskiej publiczności Ismail Tebojew (7-6-1, 3 KO). Były reprezentant naszego kraju od początku narzucił pressing, ale nie wdawał się w niepotrzebne wymiany ze słynącym z mocnego ciosu rywalem, tylko punktował podwójnym, nawet potrójnym lewym prostym. W końcówce drugiej rundy złapał przeciwnika przy linach lewym sierpowym, a w czwartej dosięgnął jego głowy długim prawym prostym. Do końca pojedynek był ciekawy, pomimo iż przewaga Starbały nie podlegała dyskusji. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali na jego korzyść dwukrotnie 60:54 i 59:56.

źródło: bokser.org

EMOCJE NA GALI W BIAŁYMSTOKU. ZEGAN PONOWNIE LEPSZY OD SNARSKIEGO

zegan_snara

Pojedynki „oldboyów” nie muszą być żenujące. W lutym udowodnili to Przemek Saleta z Andrzejem Gołotą, a dziś w ich ślady poszli Maciej Zegan (43-6-2, 21 KO) i Dariusz Snarski (32-32-2, 6 KO). Po naprawdę dobrej walce lepszy okazał się ten pierwszy, ale „Snara” jak zwykle zostawił w ringu całe serce i do końca walczył o zwycięstwo. Zabrakło niewiele, sędziowie punktowali: 76-76, 77-75 i 78-73.

Wrocławianin znakomicie rozpoczął i już w pierwszej odsłonie przez moment pachniało nokautem, kiedy Snarski walczył o przetrwanie po celnych lewych prostych Zegana. 37-letni mańkut był dobrze przygotowany szybkościowo i przede wszystkim znakomicie czuł dystans. Od początku Zegan z dużą skutecznością trafiał swoim krzyżowym, ale po kilku rundach jego przewagi „Snara” zaczął wracać do gry. Błędem Macieja były chwilowe zaniki koncentracji w ostatnich sekundach rund. Aktywniejszy białostoczanin skradł kilka starć dzięki mocnym końcówkom. Czując, że przegrywa walkę, „Snara” postawił wszystko na jedną kartę i rzucił się do ataku w ósmej odsłonie, ale w samej końcówce, gdy zdawało się, że Zegan przechodzi właśnie drobny kryzys, Darek odrobinę się zapomniał i wszedł na lewą rękę Maćka. Snarski stracił równowagę, a Zegan natychmiast zareagował i trafił jeszcze jednym lewym prostym na brodę, rzucając rywala na deski i przesądzając o losach pojedynku.

Na gali w Białymstoku Norbert Dąbrowski (13-1, 6 KO) nie sprostał dobrze dysponowanemu Robertowi Świerzbińskiemu (13-2, 3 KO). W początkowej fazie walki żaden z zawodników nie był w stanie wypracować sobie wyraźnej przewagi w ringu, jednak to zawodnik Andrzeja Gmitruka prezentował się odrobinę lepiej. Gdy „Noras” próbował podkręcić tempo, „Shy” zaczął regularnie karcić go ciosami z prawej ręki. W ostatnich rundach zawodnik Darka Snarskiego rozkręcił się i zaakcentował swoją przewagę. Było to drugie zwycięstwo Świerzbińskiego w tym roku.

Krzysztof Rogowski (6-4, 2 KO) przerwał fatalną serię czterech porażek i podreperował trochę swój rekord, wygrywając jednogłośnie na punkty z Dzmitrim Agafonau (8-2, 2 KO). Nie wiedzie się z kolei Mariuszowi Biskupskiemu (20-29-1, 8 KO), który tym razem wytrzymał pełen dystans, ale po sześciu rundach przegrał z Andrejem Abramienką (20-4-2, 4 KO).

Kolejne zwycięstwo odniósł Damian Wrzesiński (4-0, 3 KO) – do niedawna czołowy polski amator występujący w wadze lekkiej. Tym razem jego pojedynek nie zakończył się efektownie, bo w wyniku zderzenia głowami na czole Damiana pojawiło się rozcięcie, które uniemożliwiło mu dalszą walkę. Potyczka z Jewgienijem Alejnikiem (1-1) została przerwana, a po podliczeniu kart Wrzesiński został ogłoszony zwycięzcą (29-28, 29-28 i 30-27). Drugą w karierze wygraną zaliczył też Michał Gerlecki (2-0, 1 KO), który na dystansie czterech rund porozbijał Siergieja Krapszylę (2-4-2, 2 KO).

Nie udał się debiut w zawodowym boksie Włodzimierzowi Letrowi (0-1). Czterokrotny amatorski mistrz kraju w kategoriach półciężkiej i ciężkiej najwyraźniej nie przygotował się do tego występu. Wczoraj podczas ceremonii ważenia okazało się, że ma jakieś 10 kilogramów nadwagi, a dziś otrzymaliśmy tego potwierdzenie – Letr miał kondycję tylko na parę minut walki. Pierwszą rundę jeszcze wygrał, ale w drugiej lepszy był już Artsiom Czarniakiewicz (1-1) – ten sam, który kilka tygodni temu przegrał na punkty z Patrykiem Brzeskim. Białorusin zaczął zyskiwać przewagę w kolejnych dwóch starciach, a w czwartej odsłonie dwukrotnie rzucał Letra na deski i zwyciężył przed czasem. Jeśli Włodzimierz nie weźmie się do pracy, jego obiecująca kariera skończy się, zanim na dobre się zacznie…

Credit: Leszek Dudek, Adam Jarecki/www.bokser.org

gala_snarski

17. MŚ SENIORÓW: MICHAŁ KOWALCZYK WYELIMINOWANY

kowalczyk02

Zdobywając w 2011 roku brązowy medal Mistrzostw Świata, Bogdan Juratoni wygrał aż cztery pojedynki. Tymczasem nasz debiutant, Michał Kowalczyk (75 kg), z rumuńskim pięściarzem toczył dopiero piątą międzypaństwową walkę w swojej karierze. To najlepiej oddaje różnicę w doświadczeniu obu zawodników, którzy przed chwilą zmierzyli się ze sobą na ringu w Ałmatach.

Liczący dzisiaj 23 lata Rumun po Igrzyskach Olimpijskich w Londynie otrzymał lukratywną ofertę podpisania zawodowego kontraktu z kanadyjską grupą Interbox, która przez lata skutecznie promowała jego rodaków, ale niespodziewanie propozycję tę odrzucił. Niesprawiedliwa porażka punktowa (10-12), jaką w Londynie poniósł w walce z Uzbekiem Abbasem Atojewem, wpłynęła na niego bardzo mobilizująco. Juratoni postanowił, że skoncentruje się na przygotowaniach do kolejnych Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro, gdzie zamierza zmazać złe wspomnienie ze stolicy Wielkiej Brytanii i walczyć o złoty medal.

W tym roku Bogdan do swojego sportowego dorobku dorzucił srebrny medal Mistrzostw Europy w Mińsku, gdzie w finale stoczył fantastyczny pojedynek z irlandzką rewelacją turnieju, Jasonem Quigleyem, przegrywając niejednogłośnie na punkty. Wcześniej bez problemu wypunktował m.in. Astona Browna ze Szkocji, który wyeliminował Ireneusza Zakrzewskiego. Za ten wynik sportowy został nagrodzony przez rodzimą federację nagrodą pieniężną w wysokości 25 000 Euro i coraz rzadziej wspominał o ewentualnej zawodowej przyszłości za Oceanem, nie mogąc się doczekać startu projektu pod nazwą APB (AIBA Professional Boxing).

Kibice rumuńscy na niecałe dwa miesiące przed Mistrzostwami Świata patrzyli jednak na formę swojego idola z pewna dozą niepokoju. Wszystko to za sprawą jego nieudanego wrześniowego startu w turnieju w Konstancy, gdzie sensacyjnie uległ (0-3) rodakowi Catalinowi Paraschiveanu. Co gorsze podczas tego turnieju doznał poważnej kontuzji złamania piramidy nosa i w ostatniej chwili potwierdzono jego udział w Mistrzostwach Świata (przez 3 tygodnie był zupełnie wyłączony ze sparingów). Mimo kłopotów ze zdrowiem, Juratoni pewnie wygrał w Kazachstanie pierwszą turniejową walkę z Chińczykiem Wen Yinhangiem.

Przed walką Michała z Rumunem, serce kazało nam wierzyć w jego sukces, czyli w tzw. „dzień konia”, ale rozum natychmiast tonował te emocje, wskazując na przewagi rywala w wyszkoleniu, doświadczeniu i pewności siebie. Dodajmy, że była to już trzecia walka Juratoniego z Polakiem (wcześniej wygrał przed czasem z Norbertem Dąbrowskim i minimalnie na małe punkty przy remisie z Kamilem Szeremetą).

Kowalczyk nie zląkł się aktualnego wicemistrza Europy i boksował ofensywnie, nie unikając mocnych wymian. Niestety dzisiaj wszystkie atuty były po stronie Rumuna, który pięściarzowi z Wołomina dał surową lekcję boksu. Juratoni konsekwentnie punktował naszego debiutanta, wygrywając bardzo pewnie wszystkie starcia (dwukrotnie 30-25 i raz 30-27).