Tag Archives: Konrad Dąbrowski

GALE ZAWODOWE W POLSCE: MAJ 2023. OD ZĄBEK DO BIAŁEGOSTOKU

szeremeta_diablo

14 MAJA 2023 ROKU [ZĄBKI, BABILON PROMOTIONS]

W Ząbkach Jan Lodzik (8-0, 2 KO) pokonał Konrada Dąbrowskiego (11-4, 1 KO), który w pierwszych trzech rundach postawił się Lodzikowi, boksował z kontry, ale nieustanny pressing rywala sprawił, że w czwartej odsłonie zaczął coraz ciężej oddychać. W piątej Lodzik trafił mocnym prawym sierpowym, podkręcił tempo i pod nawałnicą jego ciosów Dąbrowski dwukrotnie przyklęknął. Przy drugim nokdaunie sędzia zastopował pojedynek.

19 MAJA 2023 ROKU [ZŁOTÓW, TYMEX BOXING NIGHT]

W daniu głównym gali Jewgienij Makarczuk (8-0, 3 KO) ściągnął kolejny skalp z naszego podwórka. Tym razem pokonał Łukasza Maćca (28-7-1, 5 KO). Styl robi walkę, a te style się nie dobrały. Dużo było klinczowania, mało ciekawych akcji, a sędziowie mieli duży rozrzut na swoich kartach po dziesięciu rundach. Jeden z nich wskazał na Maćca 96:94, lecz dwaj pozostali na Makarczuka – 97:93 i 98:92. Przypomnijmy, że urodzony w Białorusi, a mieszkający w Polsce Jewgienij dwa miesiące wcześniej pokonał Tomasza Nowickiego.

Tomasz Nowicki (11-3, 4 KO) przerwał serię trzech kolejnych porażek i zwyciężył mocnego niegdyś Johana Pereza (27-13-2, 16 KO). Nowicki zaczął od lewych na korpus. Na początku drugiej odsłony trafił lewym sierpowym na górę. Minutę później poprawił dla odmiany prawym sierpowym. W trzecim starciu obaj weszli w bardziej otwarte wymiany. W pewnym momencie Tomek wyprowadził kombinację trzech ciosów przy linach, wszystkie weszły i Perez był w tarapatach. Weteran sprytnie wybrnął z opresji, dotrwał do przerwy, mijały kolejne minuty, a on wciąż stał na nogach. I był momentami groźny. W końcówce piątej rundy Nowicki strzelił lewym sierpowym na szczękę i wygrał przez efektowny nokaut!

Wcześniej dobrą walkę w mocnym tempie stoczyli Kamil Kuździeń (9-0, 3 KO) i Artjom Rażnik (1-1-1). Początkowo boksujący z kontry Ukrainiec sprawiał problemy pięściarzowi z Częstochowy, ten jednak zdominował drugą część potyczki i wygrał. Ale sędziowie nie byli jednogłośni – 59:54, 56:58 Rażnik i 58:56. Stosunkiem głosów dwa do jednego wygrał Kuździeń.

Paweł Brach (1-0) nie zawiódł i pokonał innego debiutanta, Karola Siwka. Od początku był to popis jednego aktora. Siwek już w końcówce pierwszej rundy był w tarapatach, ale wyratował go gong. W drugiej jakoś sobie radził, ale pół minuty przed końcem trzeciej po serii ciosów na korpus przyklęknął. Przed przerwą był jeszcze drugi raz liczony. Minutowa przerwa starczyła do złapania drugiego oddechu i uciekając przez ostatnie trzy minuty Karol zdołał przetrwać z Brachem cały dystans, co jest dla niego swego rodzaju sukcesem. Punktacja mogła być tylko jedna – 40:34. Dwóch sędziów tak typowała, a trzeci wypunktował nawet 40:33.

Wcześniej Wasyl Halycz (1-0-1) pokonał Bartosza Kwiatkowskiego (1-2-1, 1 KO). Znany z walk na gołe pięści Halycz był agresorem, ale uparł się na lewy sierp, którym nie trafiał. Boksował schematycznie, lecz pressing i mocniejsze ciosy sprawiły, że wszyscy sędziowie wskazali na niego – 58:56, 59:55 i przesadzone 60:54.

20 MAJA 2023 ROKU [BIAŁYSTOK, KNOCKOUT PROMOTIONS]

Bardzo udany rewanż Kamila Szeremety (24-2-1, 8 KO), który przełamał Nizara Trimecha (10-5-2, 4 KO). Francuz nie wyszedł do czwartej rundy. Już od samego początku spore emocje, okraszone wieloma wymianami. W drugiej odsłonie seria ciosów sierpowych na korpus ze strony Polaka, na koniec prawym bezpośrednim trafił Trimech. Początek trzeciej rundy w miarę spokojny, fajerwerki rozpoczęły się mniej więcej w połowie – Szeremeta skontrował znakomitym lewym sierpowym, po którym Francuz padł na deski. Już do końcowego gongu Szeremeta okładał Trimecha całą gamą ciosów na głowę i korpus, ale ten zdołał przetrwać. Za sprawą narożnika i decyzji trenera Francuz nie wyszedł już jednak do czwartej rundy.

Sylvera Louis (9-9, 4 KO) klinczował, ile mógł, ale Krzysztof Włodarczyk (62-4-1, 42 KO) przełamał go w siódmej rundzie zakończonego przed momentem pojedynku. Już w pierwszej rundzie Diablo trafił Kanadyjczyka mocnym lewym prostym, dokładając do tego sporo lewych sierpowych pod prawą ręką Louisa. Podobny przebieg miały następne dwie odsłony – Polak metodycznie polował lewym prostym i lewymi sierpowymi na korpus, Louis klinczował i pozwalał sobie na pojedyncze zrywy. Kolejne świetne uderzenie Diablo w rundzie czwartej, był to mianowicie lewy sierpowy na korpus, po którym pięściarz przyjezdny nieco się skulił. Więcej ciosów sierpowych w piątej, jak i w szóstej rundzie, ale był to jedynie przedsmak czekających nas emocji. Koniec nastąpił w połowie siódmej odsłony – Diablo złapał Louisa prawym podbródkowym, po którym ten padł na deski. Kanadyjczyk wstał, ale po serii ciosów i kolejnym zabójczym prawym podbródkowym było już po wszystkim.

Mateusz Tryc (14-2, 7 KO) – dwukrotny ćwierćfinalista mistrzostw Europy w boksie olimpijskim, zanotował drugą porażkę z rzędu przed czasem. O ile nokaut z rąk Leonard Carrillo był wliczony w ryzyko, to dziś podopieczny Andrzeja Liczika miał odbudować się kosztem Petro Lakockija (2-2, 2 KO). Od początku jednak Ukrainiec podjął rękawicę i w półdystansie bił się jak równy z równym z Polakiem. Trzeba przyznać, że oglądało się to wybornie, ale kiedyś Mateusz po prostu przejechałby się po takim rywalu. Na początku piątej odsłony Tryc wstrząsnął przeciwnikiem prawym podbródkowym. Kilkadziesiąt sekund później taka sama akcja zakończyła potyczkę, lecz tym razem to Lakockij trafił czystko podbródkiem, poprawił raz jeszcze tym samym ciosem, posyłając naszego rodaka na deski. Mateusz powstał na dziewięć, ale sędzia popatrzył mu w oczy i pomimo protestów zawodnika zastopował potyczkę.

Kolejna szybka robota Rafała Wołczeckiego (9-0, 6 KO), który zastopował Pavla Albrechta (16-21, 13 KO). Pierwsza minuta pod znakiem obopólnych badań, ale już po minucie Polak zranił rywala mocnym prawym sierpowym na korpus. Czterdzieści sekund później pierwszy nokdaun po kombinacji lewy-prawy. Do końca rundy Albrecht był liczony jeszcze dwukrotnie – po kontrującym prawym sierpowym i raz jeszcze po kombinacji lewy-prawy. Druga runda to już odwlekanie egzekucji – czwarty nokdaun po wspaniałej kontrze lewym sierpowym, piąty po ciosach na głowę i korpus, a sam koniec po znakomitym lewym haku na wątrobę Czecha, który aż zawył z bólu. Gratulujemy wrocławianinowi dziewiątego zwycięstwa.

Jan Czerklewicz (10-1, 3 KO) z jubileuszowym zwycięstwem. Jiri Kroupa (5-12-1, 4 KO) zastopowany pod koniec drugiej rundy. Występujący w wadze półciężkiej Polak od początku ostro ruszył na rywala, który skoncentrował się przede wszystkim na defensywie. W pierwszej rundzie obijał jego tułów, na początku drugiej dodał podbródki z obu rąk i powiększył przewagę. Na pół minuty przed końcem drugiego starcia po wydłużonej serii Czerklewicza Czech przyklęknął i dał się policzyć do ośmiu. Chciał kontynuować potyczkę, ale z jego narożnika poleciał ręcznik na znak poddania.

Kamil Gardzielik (16-0, 4 KO) miał dziś słabszego rywala, jego obowiązkiem było więc podreperowanie statystyki nokautów. I szybko odprawił Vojtecha Majera (4-7, 4 KO). Występujący w wadze średniej Polak już w pierwszej rundzie trafił prawym sierpowym, dopadł rywala przy linach i po wydłużonej serii bez odpowiedzi zmusił arbitra do zastopowania potyczki.

Wcześniej Mateusz Wojtasiński (4-0, 1 KO) pewnie wypunktował Bazargura Jugdera (8-17-2, 3 KO). Na naszych oczach Mateusz z uzdolnionego dzieciaka przeradza się powoli w mężczyznę, jego ciosy mają coraz większą moc, a i on łapie pewność siebie. Dziś ustawiał rywala lewą ręką, a gdy ten próbował zaatakować, Wojtasiński łapał go na ładną kontrę prawym krzyżowym po odejściu. Zdecydowanie najlepszy występ od czasu podpisania kontraktu zawodowego.

źródło: bokser.org

GALE ZAWODOWE W POLSCE: MAJ 2022. OD BIAŁEGOSTOKU DO LUBLINA

polski02

7 MAJA 2022 [CHORTEN BOXING PRODUCTION, BIAŁYSTOK]

W daniu głównym gali Podlaskie Boxing Show w Białymstoku Przemysław Gorgoń (15-9-1, 5 KO) wygrał przed czasem z Bogdanem Malinovicem (4-3-1, 2 KO). „Śmieszek” dobrze wszedł w ten pojedynek, rozbijając przeciwnikowi nos swoim lewym prostym. W drugiej rundzie spóźnił się jednak w akcji prawy na prawy, zainkasował cios i zapoznał się z matą ringu. Co prawda nie był nawet ranny, ale sędzia musiał policzyć go do ośmiu. Po przerwie Gorgoń ruszył do kontrofensywy. Coraz mocniej spychał przeciwnika, aż w końcu powalił go na deski mocnym lewym sierpowym. Malinović dotrwał do przerwy, lecz do czwartego starcia już nie wyszedł.

Występujący w wadze ciężkiej Jakub Sosiński (8-1-1, 3 KO) pokonał przed momentem Carlosa Carreona (8-7, 2 KO). Od początku Polak skoncentrował się na ciosach po dole, a pierwszą rundę zakończył lewym sierpowym na górę. Były mistrz Meksyku po przerwie starał się przejąć inicjatywę, zostawiał jednak nogi z tyłu, a jego obszerne sierpy pruły powietrze. A Kuba konsekwentnie celował po dołach. Mijały kolejne minuty, a blisko 120-kilogramowy misiek z Meksyku wcale nie słabł, a wręcz starał się wywierać pressing. Sosiński momentami zmieniał się w boksera, nieźle operował lewym prostym i kontrolował wciąż groźnego przeciwnika. Po raz pierwszy w karierze wyszedł również poza szóstą odsłonę. W ostatnich trzech minutach obaj byli już mocno zmęczeni, lecz „charakternie” wymieniali ciosy do samego końca. Sędziowie punktowali na korzyść Jakuba 80:72, 80:72 i 79:73.

Wcześniej Krzysztof Warekso (2-0-1, 1 KO) zremisował z Piotrem Bisiem (6-1-1, 2 KO). Po czterech rundach wszyscy sędziowie zgodnie punktowali 38:38.

13 MAJA 2022 [BABILON BOXING SHOW, JAWORZNO]

Jan Lodzik (7-0, 1 KO) zdał test i pokonał wysoko na punkty byłego mistrza świata amatorów oraz trzykrotniego olimpijczyka Domenico Valentino (11-3, 1 KO). Kibice spodziewali się, że walka Lodzika z Valentino, który przecież jest bardzo doświadczonym i utytułowanym w boksie zawodnikiem, będzie bardziej wyrównana. Tak się jednak nie stało, Lodzik przeważał w każdym aspekcie. 98-91 Godoń, 99-90 Gortat, 98-91 Małek – wszyscy trzej sędziowie wypunktowali zwycięstwo Jana Lodzika nad mistrzem świata z Mediolanu (2009).

Wielokrotny mistrz świata w K-1 Łukasz Pławecki (4-0-2, 2 KO) oraz medalista mistrzostw Finlandii Krzysztof Wojciechowski (4-0-1) dali świetną walkę i prawdopodobnie w listopadzie dojdzie do ich rewanżu. Pławecki z Wojciechowskim zmierzyli się na dystansie ośmiu rund. Ten pierwszy od początku narzucił mocne tempo. Wojciechowski – mimo swojej pracy jako spawacz – dobrze przygotował się do pojedynku i szczególnie pokazał to w ostatnich odsłonach starcia, gdy śmiało wchodził w wymiany. Pławecki nie był mu dłużny i również był otwarty na bitkę. Dwaj sędziowie wypunktowali remis, Leszek Jankowiak miał na swojej karcie 77-75 na korzyść Wojciechowskiego – walka remisowa. Obaj po walce zgodzili się na rewanż, są duże szanse, że drugi pojedynek odbędzie się na dystansie dziesięciu rund.

Swego czasu Konrad Dąbrowski (11-3, 1 KO) uchodził za duży talent. Wielkich sukcesów nie osiągnął, a i dziś nie zachwycił. Pomimo przeciętnej postawy starczyło to na wygranie z Hamisi Mayą (13-5-1, 11 KO). Tanzańczyk boksujący z pozycji mańkuta nie dość, że sporo wyższy, to jeszcze cały czas boksował na odchyleniu. Konrad zamiast konsekwentnie bić pod prawy łokieć uparł się, żeby upolować rywala lewym sierpem na górę. I większość tych ciosów pruło powietrze. Przeciwnik zrozumiał, że wielkiego ryzyka ze strony Polaka nie ma, w piątej i szóstej rundzie podkręcił tempo, lecz zabrakło mu czasu na odrobienie strat. Po ostatnim gongu sędziowie zgodnie punktowali 58:56 na korzyść Dąbrowskiego.

Wcześniej Oskar Gajcowski (1-1) nokdaunem w ostatnich sekundach przechylił szalę zwycięstwa (3x 38:37) na swoją korzyść w konfrontacji z Pawłem Rogiem (1-1), a Mateusz Lis (3-1, 3 KO) szybko poddał przestraszonego Radoslava Estocina (8-4-1, 3 KO).

14 MAJA 2022 ROKU [ROCKY BOXING NIGHT, GDAŃSK]

W walce wieczoru gali w Gdańsku Cristian Lopez (3-0, 1 KO) pokonał Kajetana Kalinowskiego (3-1, 3 KO). Polak, zwycięzca turnieju wagi junior ciężkiej, źle wszedł w ten pojedynek. Chciał urwać głowę, przez co jego mocne sierpy pruły powietrze, Kubańczyk zaś karcił go z defensywy lżejszymi kontrami. Ale w końcówce drugiej rundy jakby zeszło z niego powietrze. Kajetan natomiast przeszedł na lewy prosty i to dzięki niemu zyskiwał przewagę. W trzecim starciu Lopez ratował się już klinczem, choć cały czas próbował wciągnąć pięściarza z Lublina na jakąś kontrę. W czwartej rundzie to Kalinowski przeżywał lekki kryzys, bo spuścił z tonu. Końcówkę lepiej zaznaczył Lopez, dzięki czemu wyszarpał wygraną w stosunku dwa do remisu – 57:57, 58:56 i 59:55.

Mateusz Polski (2-0, 2 KO) nie zamierza bezpiecznie i powoli budować swojej kariery. I słusznie, o czym świadczy szybkie zwycięstwo nad Saidi Mundim (25-9-1, 13 KO). Mateusz – medalista Mistrzostw Europy oraz Igrzysk Europejskich, ostro wszedł w ten pojedynek i już w 70. sekundzie krótkim prawym sierpowym rzucił rywala na deski. Za moment kolejny prawy i drugi nokdaun. Tu przed przerwą trzeci raz prawa ręka wylądowała na głowie Tanzańczyka i Grzegorz Molenda liczył po raz trzeci. Zaraz potem zabrzmiał gong na przerwę. Po niej Mateusz dalej nacierał i gdy znów trafił prawym w okolice ucha, rywal przyklęknął i tym razem dał się wyliczyć do dziesięciu.

Robiący małe, aczkolwiek systematyczne postępy Adrian Szczypior (10-0, 3 KO) wypunktował 78:74, 78:74 i 80:72 solidnego journeymana Pavla Semjonova (25-22-2, 10 KO) w walce wagi średniej.

Występujący w wadze ciężkiej Artur Bizewski (4-0, 1 KO) pokonał weterana, Michała Bańbułę (13-34-5). Młodszy i silniejszy fizycznie „Bizon” ostro wszedł w pojedynek, jednak stary wyga przeczekał jego próby, by w drugiej i trzeciej rundzie skarcić go kilka razy swoim lewym sierpowym z doskoku. Albo bezpośrednim, albo w kombinacji po wcześniejszym prawym. Gdyby Bańbuła był młodszy i trochę lżejszy – bo to przecież naturalny „półciężki”, mógł to spokojnie wygrać, lecz pressing oraz „zdrowie” Bizewskiego zrobiły swoje. Michał w końcówce piątego starcia miał już lekki kryzys, a całe szóste walczył z rywalem i własnymi słabościami. Po ostatnim gongu sędziowie wskazali na Bizewskiego 59:55, 58:56 i przesadzone 60:54.

„Lekki” Dominik Harwankowski (9-0, 2 KO) wypunktował 60:54 i dwukrotnie 59:55 Emmanuela Amosa (17-7-1, 10 KO) zaś Evander Rivera (7-0-1, 3 KO) znokautował już w pierwszej odsłonie Nicolausa Mdoe (10-5-2, 7 KO).

20 MAJA 2022 ROKU [TYMEX BOXING NIGHT, ŚRODA WIELKOPOLSKA]

Urwał rundy Łaszczykowi i do Polski ponownie przyleciał pokazać się z solidnej strony. Ismail Galiatano (10-4-3, 2 KO) w pojedynku wieczoru gali MB Boxing Night 12 w Środzie Wielkopolskiej zmierzył się z Damianem Wrzesińskim (25-2-2, 7 KO). Tanzańczyk jednak nie zdecydował się na agresywniejszy boks, miał podczas walki kilka zrywów, ale nie zagroził Polakowi i nie poszedł na całosć. W narożniku polskiego pięściarza zabrakło jego nowego trenera Wayne’a Battena, z którym „Wrzos” przygotowywał się ostatni miesiąc w angielskim Southampton. Batten wybrał lokalną galę, na której wystąpi kilku jego podopiecznych. Wrzesiński od początku naładowany pozytywną energią, ale rywal do łatwych nie należał, nie bez przyczyny udało mu się posadzić na deski Kamila Łaszczyka w marcu tego roku w Koninie. Chwilami odważnie wchodził w wymiany Galiatano, Polak starał się bić więcej, ale brakowało u Wrzesińskiego zarówno precyzji, jak i siły uderzenia. Pięściarz z Tanzanii czekał na żwawsze ataki Wrzesińskiego, próbował odpowiadać lewym prostym lub zaczepnym prawym podbródkowym, by wtedy w konsekwencji zakończyć akcje lewym prostym. Wrzesiński z kolei podchodził bliżej, wchodził do półdystansu, dorzucał sporo balansu, ale ciosy Polaka nie robiły na Tanzańczyku żadnego wrażenia. „Wrzos” mógł jednak kontrolować tempo pojedynku ze względu na to, że Galiatano wycofywał się i nie zadawał wielu uderzeń, był chwilami mocno pasywny. Na początku czwartej odsłony rywal polskiego pięściarza podkręcił nieco tempo, ale w drugiej połowie rundy Wrzesiński bił częściej i celniej. W całej walce z obu stron brakowało jednak większej aktywności, pojedynek był nudny, obaj panowie nie zadawali wielu ciosów, choć na pewno aktywniejszy był Wrzesiński i to on wygrał większość rund. Druga połowa walki była lepsza od pierwszej. Walka mogłaby być bardziej wyrównana, gdyby rywal Polaka zadawał więcej uderzeń i podkręcał tempo. Po dziesięciu rundach trzej sędziowie jednogłośnie wskazali (98-92, 98-92, 99-91) na Damiana Wrzesińskiego.

Louis Greene (14-3, 8 KO) lubi przyjeżdżać do Polski. Kiedyś zabrał zero w rekordzie Łukasza Wierzbickiego, dziś pokonał przed czasem Tomasza Nowickiego (10-1, 3 KO). Nasz „Joker” dobrze wszedł w ten pojedynek. Był śliski, unikał akcji rywala, a sam zranił go pół minuty przed końcem pierwszej rundy lewym hakiem pod prawy łokieć. Po przerwie Brytyjczyk zaczął wywierać pressing. Nowicki przepuścił jego prawy i świetnie skontrował lewą ręką, ale minutę później to Greene trafił swoim prawym. Trzecia odsłona również równa. Tomek oddawał inicjatywę, ale tylko pozornie, bo opierając się o liny cały czas starał się kontrować z defensywy. Greene rzucił wszystko na jedną kartę na początku czwartego starcia. Jego szturm trwał 90 sekund i wyglądało to bardzo groźnie, lecz Tomek przetrwał trudne chwile i to on zaakcentował końcówkę. Wydawało się, że pięściarz Tymexu kontroluje już sytuację, tymczasem w piątej rundzie znów oparł się o liny, a Greene po spokojniejszej minucie znów zerwał się do ataku. Jego ciosy zaczęły dochodzić celu, Nowicki przestał balansować, przyjął mocny prawy krzyżowy, schował się za gardą, Anglik poprawił lewym sierpowym na szczękę i do akcji wkroczył sędzia Małek.

Łukasz Maciec (28-4-1, 5 KO) pokonał solidnego niegdyś, dziś będącego journeymanem Joela Julio (39-12, 33 KO). „Gruby” jak zwykle ostro zaczął. Wywierał pressing, bił dużo po dole. Trafił czysto w akcji prawy na prawy, ale gdy doskoczył do zranionego Kolumbijczyka, w tym samym momencie zabrzmiał gong kończący pierwszą rundę. Po przerwie pięściarz z Lublina dalej robił swoje, choć już tak czystych ciosów brakowało. Łukasz nastawił się trochę za bardzo na bombę z prawej ręki, kiedy więc w końcówce szóstej odsłony po zwodzie uderzył dla odmiany lewym sierpowym, znów wstrząsnął doświadczonym przeciwnikiem. W ostatnich minutach nie wydarzyło się już nic godnego uwagi. Łukasz przeważał i po ostatnim gongu sędziowie punktowali na jego korzyść 77:75 (pan Małek przysnął…) i dwukrotnie 80:72.

Wcześniej Karol Welter (11-1, 3 KO) pewnie ograł Emmanuela Feuzeu (10-12-2, 4 KO), ale nie zachwycił. Wygrywał runda po rundzie, panował nad sytuacją niepodzielnie, jednak nie zrywał tempa, boksował schematycznie i dzięki temu dużo słabszy rywal nie dał sobie zrobić większej krzywdy. Po ostatnim gongu werdykt musiał być tylko jeden – trzy razy 60:54.

udanie na zawodowym ringu zadebiutował Arkadiusz Zakharyan (1-0). Polak pokonał Buchuti Tatiszwilego (3-1, 1 KO). Po czterech rundach sędziowie punktowali 39:37 i dwukrotnie 40:36.

27 MAJA 2022 ROKU [POLSAT BOXING PROMOTIONS, LUBLIN]

Rzadko mamy takie zestawienia w Polsce. Po pierwsze – duże nazwisko w main evencie. Po drugie – pasy regionalne w stawce. W pojedynku wieczoru gali Polsat Boxing Promotions 7 w Lublinie Osleys Iglesias (6-0, 5 KO) zmierzył się z bardzo doświadczonym i znanym w świecie boksu Isaaciem Chilembą (26-9-3, 10 KO).  Chilemba przed pojedynkiem był 25. zawodnikiem rankingu Boxrec wagi super średniej, dwukrotnie walczył o mistrzostwo świata, dzierżył również mniej znaczący tytuł federacji IBO. Dla występującego na galach Polsatu Iglesiasa to był zdecydowanie najtrudniejszy test w dotychczasowej karierze w boksie zawodowym. Na pięć pojedynków Kubańczyka aż cztery nie wyszły poza pierwszą rundę. Spodziewano się więc, że mimo ogromnego doświadczenia Chilemby Iglesias od początku narzuci swoje tempo i będzie boksował eksplozywnie. Prognozowano także, że mieszkający w Niemczech zawodnik może mieć problemy kondycyjne w drugiej fazie walki. Już od pierwszych minut Iglesias był dużo bardziej aktywniejszy, narzucił tempo, świetnie operował przednią ręką, ale współkomentujący galę Polsatu Przemysław Saleta przekonywał, że mimo wielu zwycięstw przed czasem Kubańczyk początkową częśc walki z Chilembą raczej poświęci na rozpracowywanie przeciwnika. Pięściarz z Malawi był w ringu spokojny, przyjmował ciosy bez większego wrażenia, ze sporym przeglądem pola amortyzował te uderzenia. 33-letni Chilemba, nawet jeśli był czasem zamykany przy linach, kontrolował większość akcji swojego rywala, sporo ciosów inkasował na gardę, ale boksował pasywnie, ostrożnie wyprowadzał uderzenia. Z kolei Kubańczyk cały czas schodził z linii ciosu, przez to ciężko było go trafić. Chilemba głównie pracował prawą ręką, wiedział doskonale, że dłuższe serie jego rywala mogą zabierać mu energię. Dużo sił wkładał podopieczny Goerga Bramowskiego w każdy swój cios. W szóstej rundzie Iglesias jeszcze raz podkręcił tempo, Chilemba przyjął sporo uderzeń. Łukasz Jurkowski powiedział, że w narożniku między szóstą a siódmą rundą były mistrz IBO zasygnalizował problem z ręką. Chilemba był w ringu pasywny, najczęściej decydował się na pojedyńcze ciosy, przegrywał kolejne rundy. Saleta zwracał uwagę na to, że Kubańczyk ze względu na dobrą obronę Chilemby powinien chwilami poczekać na ofensywną akcję rywala i wtedy go skontrować. W dziewiątym starciu utrzymujący świetne tempo Iglesias zadał prawy sierpowy w okolice ucha i wyraźnie naruszony Chilemba wylądował na deskach. Podopieczny Bramowskiego nie zdołał jednak dokończyć roboty i walka zakończyła się po dwunastu rundach. Sędziowie jednogłośnie na punkty wskazali na Osleysa Iglesiasa, dla którego to jest najważniejsze zwycięstwo w jego karierze. Trzeba też przyznać, że Iglesias świetnie wytrzymał trudy pojedynku, pod względem kondycyjnym na przestrzeni calej walki wyglądał świetnie, pokazał ringową dojrzałość i zdecydowanie wygrał na punkty, zdobył także dwa tytuły: WBA Inter-Continental oraz IBO International. Nie był w stanie dziś zaistnieć w ringu Isaac Chilemba.

Wracający po porażce Nikodem Jeżewski (21-2-1, 9 KO) stoczył twardą, dobrą i co najważniejsze wygraną walkę z Artursem Gorlovsem (9-2-1, 8 KO). Pierwsze dwie rundy równe, może z lekką przewagą Nikodema. Ale równie dobrze Polak mógł być liczony w pierwszej odsłonie. Sędzia Gortat uznał cios za zbyt niski, choć powtórka pokazała, że trafił hakiem w pas, więc teoretycznie akcja była prawidłowa. W trzecim starciu to Jeżewski starał się każdą akcję kończyć lewym hakiem w okolice wątroby. W wymianie w narożniku trafił także czystym lewym sierpowym na szczękę. Polak i Łotysz w czwartej i piątej rundzie poszli na bitkę w półdystansie. Fajnie to się oglądało, choć taki obraz potyczki bardziej odpowiadał chyba silniejszemu fizycznie przeciwnikowi. Gorlovsa złapał lekki kryzys w szóstym starciu, które oddał, za to Nikodem trudne chwile przeżywał w siódmym. Gdy wydawało się, że Jeżewski przegra wyraźnie 9:10 ten odcinek, w ostatniej akcji trafił mocnym prawym i posyłając rywala na deski z 9:10 zrobiło się 10:8. To dodało skrzydeł Jeżewskiemu, który złapał drugi oddech i choć Łotysz do końca był groźny, to lepiej na finiszu wyglądał pięściarz z Kościerzyny. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 96:93, 97:92 i 96:93.

Aleksander Bereżewski (5-0, 5 KO) podtrzymuje serię wygranych przed czasem. Przed momentem czołowy polski „półśredni” zastopował Wilbera Blanco (8-3, 7 KO). Olek od początku ruszył pressingiem, obijał korpus, a na finiszu pierwszej rundy strzelił prawym sierpowym na szczękę i posłał rywala na liny. Gdy sędzia Gortat doliczył do ośmiu, zabrzmiał zbawienny dla Kolumbijczyka gong na przerwę. Było to jednak tylko odroczenie wyroku. Bereżewski szedł jak czołg i po dwóch minutach drugiego starcia po serii w narożniku było po wszystkim.

Konrad Kozłowski (5-0, 2 KO) – brązowy medalista Mistrzostw Europy Juniorów 2015, po brzydkiej, rwanej i chaotycznej walce wyrwał zwycięstwo nad Athanasiosem Glynosem (2-1, 1 KO). Sędziowie punktowali 40:36 i dwukrotnie 39:37.

W starciu dwóch niepokonanych 19-latków Max Suske (4-0, 3 KO) pokonał przed czasem Remigiusza Runowskiego (2-1-1, 1 KO). Remek dobrze wszedł w pojedynek, polując konsekwentnie lewym hakiem pod prawy łokieć. Po przerwie jednak to Niemiec doszedł do głosu, trafiając w końcówce mocnym prawym sierpowym i prawym podbródkiem. Pod koniec pierwszej minuty trzeciej odsłony w wymianie w półdystansie Suske trafił lewym sierpowym na szczękę, zadając najmłodszemu z klanu Runowskich „czasówkę”.

Miłosz Grabowski (3-0), po słabszej pierwszej rundzie, pokonał Andrija Czyrkowa (0-1-1). Sędziowie punktowali 38:38 i dwukrotnie 40:36. Później w kategorii junior półśredniej Bartłomiej Przybyła (2-0, 1 KO) rzucał Denisa Bartosa (8-4, 6 KO) na deski w pierwszej, trzykrotnie w drugiej oraz dwukrotnie w trzeciej rundzie, zanim sędzia Leszek Jankowiak zlitował się nad Czechem i zatrzymał nierówny bój.

źródło: bokser.org

KRZYSZTOF GŁOWACKI NOKAUTUJE SANTANDERA SILGADO NA GALI W RODZINNYM WAŁCZU

glowacki_gala_walcz

Krzysztof Głowacki (30-1, 19 KO) brutalnie rozprawił się z Santanderem Silgado (28-5, 22 KO) w głównej walce wieczoru KnockOut Boxing Night 1 w Wałczu. Były i miejmy nadzieję przyszły mistrz świata kategorii junior ciężkiej wygrał przez nokaut w pierwszej rundzie! Obaj dysponują potężnym uderzeniem, nie podpalali się więc i czekali na najlepszą okazję. Dwukrotnie zaiskrzyło w półdystansie, ale żaden z nich nie trafił czysto. Trzecie spięcie zakończyło się efektownym nokautem w wykonaniu miejscowego pięściarza. Pod koniec pierwszej rundy „Główka” huknął lewym sierpowym na skroń, ciężko nokautując swojego przeciwnika, który jeszcze przez dobre dwie-trzy minuty leżał półprzytomny na macie ringu.

Paweł Stępień (9-0, 8 KO) i Michał Ludwiczak (15-8, 7 KO) rywalizowali o wakujący tytuł Międzynarodowego Mistrza Polski wagi półciężkiej. Pas do domu zabierze z sobą pięściarz ze Szczecina, który z walki na walkę prezentuje się coraz lepiej. Pierwsze dwie rundy pod dyktando Pawła, który był ruchliwy, zmieniał często pozycję i bił może nie tak mocno, za to z luzu i celnie. Oczywiście Michał ambitnie atakował, lecz większość jego akcji pruło powietrze. W trzecim starciu Stępień po kilku lżejszych sierpach na górę wystrzelił lewym hakiem na wątrobę. Wydawało się, że to już koniec, jednak ambitny Ludwiczak powstał na osiem z grymasem bólu na twarzy. A za moment zabrzmiał gong. Po nim obraz pojedynku się nie zmieniał. Paweł dyktował warunki, znów zmylił rywala i akcję zakończył mocnym hakiem pod prawy łokieć. Tym razem przeciwnik już nie dał rady i został wyliczony do dziesięciu.

Pierwszy tegoroczny pojedynek szybko przed czasem rozstrzygnął Marek Matyja (14-1-1, 6 KO). Naprzeciw pięściarza z Oleśnicy stanął Giorgi Beroszwili (30-24-3, 22 KO). Po pierwszej, trochę rozpoznawczej rundzie, od drugiej rundy podopieczny Fiodora Łapina rozpoczął demolkę. Najpierw naruszył rywal hakiem na korpus, czym otworzył sobie miejsce do sierpów na górę. Po prawym sierpowym przeciwnik przyklęknął po raz drugi. Za moment kolejna seria przy linach i trzeci nokdaun. Do gongu na przerwę pozostawały sekundy, więc walka został wznowiona. Kolejny mocny sierp Marka i czwarty nokdaun. Końcówka odliczania już po gongu na przerwę.

Przemysław Runowski (17-0, 3 KO) miał momentami problemy z Siergiejem Guliakiewiczem (43-10, 17 KO), ale przełamał go fizycznie i wygrał na samym finiszu. Pierwsze dwie rundy dla podopiecznego Fiodora Łapina, który twardym lewym przebijał się przez gardę przeciwnika. Były mistrz Europy wrócił do gry w trzeciej i czwartej odsłonie. Podkręcił tempo, wyprzedzał akcje Polaka, bił często i obraz potyczki wyrównał się na tym etapie. Guliakiewicz nie wytrzymał jednak narzuconego przez siebie stylu i od piątego starcia uchodziło z niego powietrze z każdą kolejną minutą. Największy kryzys przyszedł w siódmej rundzie. Nieustannie klinczował, a nabierający wiatru w żagle Przemek podkręcił jeszcze tempo. Skończyło się na dwóch ostrzeżeniach oraz liczeniu po haku na korpus. Guliakiewicza wyratował gong, ale przecież musiał jeszcze przeboksować ostatnie trzy minuty. Nie dał rady. Był tak zmęczony, że ratował się klinczem. Sędzia Robert Gortat nie wytrzymał i zdyskwalifikował go za powtarzające się faule.

Sporo ciepłych słów słyszeliśmy ostatnio o Fiodorze Czerkaszynie (9-0, 6 KO), ale kiedy chwali promotor zawodnika, zazwyczaj należy to traktować z lekkim przymrużeniem oka. Czekaliśmy więc na jego potyczkę z twardym i niewygodnym Danielem Urbańskim (21-23-3, 5 KO). Tylko… za długo Fiodora nie naoglądaliśmy się w akcji. Ukrainiec zamieszkały u nas i płynnie mówiący po polsku bardzo szybko odprawił Urbańskiego. Zamarkował lewy sierp na górę, zszedł zakrokiem w bok, strzelił potężnym lewym hakiem w okolice wątroby i Daniel z grymasem bólu na twarzy zgiął się w pół niczym scyzoryk. Szybki i efektowny debiut w telewizji publicznej tego prospekta wagi średniej.

Timur Kuzachmedow (5-0-2, 2 KO) przeciętnie rozpoczął przygodę z boksem zawodowym, lecz z walki na walkę robi postępy. Przekonał się o tym Krzysztof Rogowski (10-25, 5 KO). Ukrainiec z grupy Darka Snarskiego, który nie ukrywa, że chciałby się spotkać z Damianem Wrzesińskim, w pierwszym dwóch rundach kontrolował pojedynek dobrą pracą nóg i lewym prostym. W trzecim starciu posłał przeciwnika na deski prawym sierpowym, choć nie był to ciężki nokdaun i Krzysiek szybko przyjął pozycję. Koniec nastąpił w czwartej rundzie. Po prawym podbródku Rogowski zachwiał się i sędzia Gortat bez liczenia zastopował dalszą rywalizację.

Po półtorarocznej przerwie udanie powrócił do gry Konrad Dąbrowski (9-2, 1 KO), który pokonał Tomasza Gołucha (6-12, 4 KO).

ZWYCIĘSKI WŁODARCZYK I KONTROWERSJE W WALCE CIEŚLAKA Z JEŻEWSKIM

Wroclawgala2016

W głównej walce wieczoru gali boksu zawodowego we Wrocławiu Krzysztof Włodarczyk (52-3-1, 37 KO) pokonał na punkty Leona Hartha (14-2, 10 KO) i obronił interkontynentalny pas organizacji IBF kategorii junior ciężkiej.

Pierwsza runda typowo rozpoznawcza, choć to Ormianin z niemieckim paszportem trafił swoim prawym sierpem. Druga odsłona to dalsze badanie, mało ciosów i praktycznie żadnych spięć. Mijały kolejne minuty, a my ciągle czekaliśmy na coś więcej niż kilka ciosów na rundę. „Diablo” wywierał co prawda presję nogami, lecz był mało aktywny. Dodajmy jednak, że jeszcze mniej robił przeciwnik, który nawet zadając ciosy bił je w taki sposób, by od razu móc szybko uciec. Krzysiek starał się atakować i zbierał małe punkty, lecz brakowało błysku, zmiany tempa. Rywal przede wszystkim przeszkadzał i być może powinien dostać ostrzeżenie. Polak walcząc w ten sposób na wyjeździe z pewnością by je otrzymał. Włodarczyk starał się przełamać przeciwnika hakami na korpus, ale jak na byłego dwukrotnego mistrza świata pokazywał za mało. Harth nawet po lewym prostym klinczował, a od dziewiątego starcia przeżywał chyba jeszcze kryzys kondycyjny. Oddychał coraz ciężej, momentami stawał w miejscu, co otwierało szansę Krzyśkowi na efektowne zakończenie tej nudnej walki. Niestety „śliski” i nastawiony wybitnie defensywnie rywal konsekwentnie unikał prawdziwej walki. Gdy zabrzmiał ostatni gong sędziowie na swoich kartach mieli przewagę Włodarczyka 116:112, 115:113 i 116:112.

Wiele emocji, ale i kontrowersji przyniosła walka Michała Cieślaka (15-0, 11 KO) z Nikodemem Jeżewskim (12-1-1, 7 KO). Wygrał ten pierwszy i sięgnął po tytuł mistrza Polski kategorii junior ciężkiej. Pięściarz z Radomia zaczął od mocnych prawych haków w okolice żeber, czym zrobił sobie miejsce na prawy sierp już w pierwszej rundzie. Ale Nikodem przyjął to bez zmrużenia oka. Pół minuty przed końcem drugiego starcia Michał przepuścił prawy rywala, skontrował swoim krótkim prawym i natychmiast doskoczył. To był huraganowy, ale krótki szturm. Cieślak ostro ruszył od początku trzeciej odsłony. Trafił lewym hakiem, poprawił prawym sierpem i gdy wydawało się, że zaraz dokończy dzieła zniszczenia, sensacja. Mocny prawy Jeżewskiego sprawił, że bombardier z Radomia po raz pierwszy w karierze był liczony! Szybko jednak zripostował. W zwarciu trafił krótkim prawym i tym razem to Nikodem przyklęknął. A wtedy zaczęły się kontrowersje… Michał poprawił jeszcze jednym prawym, gdy Jeżewski już klęczał. Włoski sędzia nie dość, nie zwrócił na to uwagi, to jeszcze stanowczo zbyt wcześnie przerwał walkę. Wielki niedosyt. Wszak jeśli ma już sędziować ktoś spoza Polski, to niech przynajmniej zna się na rzeczy. Fajna walka, spore emocje i fatalny sędzia…

Dojrzały i mądry boks pokazał dzisiaj Przemysław Runowski (13-0, 2 KO). Pewnie uporał się z groźnym Mykolą Vovkiem (12-2, 8 KO) i zrewanżował się mu za jego niespodziewaną wygraną nad Krzyśkiem Kopytkiem. A wszystko to w wyższej niż zazwyczaj wadze. Popularny „Kosiarz” już na samym początku powitał rywala mocnym prawym podbródkowym, a chwilę później po przypadkowym zderzeniu głowami z prawego łuku brwiowego Ukraińca mieszkającego w naszym kraju poleciała krew. W drugiej rundzie Przemek dwukrotnie przycelował szybkim i dynamicznym prawym krzyżowym. Vovk po przerwie ruszył do ostrego szturmu, jednak podopieczny Fiodora Łapina wyprzedzał go i zanim ten uderzył, Runowski zdążył skontrować i uciec. Dopiero w czwartym starciu Vovk doszedł bardziej do głosu, wykorzystując przewagę w sile. Spychał Polaka, starając się wciągnąć go w wymiany w półdystansie. Po trochę słabszej czwartej odsłonie, w piątej Runowski wrócił do tego, co robił na początku i co przynosiło efekty. Był aktywniejszy, wyprzedzał Ukraińca, a niemal równo z gongiem huknął prawym podbródkowym idealnie na punkt – brodę przeciwnika. Vovk był odłączony od prądu i z najwyższym trudem, trzymając się lin, doszedł do narożnika. Gdyby Przemek miał kilka sekund więcej, zapewne wszystko skończyłoby się nokautem. W szóstym starciu przewaga nadal utrzymywała się po stronie naszego rodaka, choć Mykola od czasu do czasu starał się zrewanżować czymś mocnym. Ambitny Vovk do samego końca dzielnie odgryzał się i atakował, jednak dobrze poukładany technicznie Przemek spokojnie, inteligentnie, boksował swoje i kontrolował pojedynek. A dwie minuty przed ostatnim gongiem bezpośrednim prawym na dół dostał bonus w postaci nokdaunu. Ukrainiec powstał, chciał szybko się odgryźć, jednak Runowski w akcji prawy na prawy po raz drugi na przestrzeni pół minuty doprowadził oponenta do liczenia. Wszystko zakończył kapitalnym lewym sierpem na szczękę i znów gong uratował Vovka. Bardzo dobra walka, ale w sumie dominacja Przemka nie podlegała żadnej dyskusji – 80:71, 79:72 i 79:71.

Dobry boks i pewne zwycięstwo zanotował Przemysław Zyśk (3-0, 1 KO), który pokonał we Wrocławiu Rusłana Mokryckija (1-2, 1 KO). Od początku uwidoczniła się przewaga fizyczna Polaka. Nacierał ostro na rywala, starał się go spychać na liny, gdzie polował mocnym uderzeniem. Z bliska przedzierał się prawym podbródkowym, a w piątej rundzie zachwiał przeciwnikiem lewym sierpowym. Boksował na wysokim tempie, a w ostatniej, szóstej rundzie jeszcze bardziej zwiększył intensywność. Zabrakło czasu. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali jednomyślnie – wszyscy trzej w stosunku 60:54, oczywiście na korzyść Zyśka.

Udanie po pierwszej porażce powrócił Marek Matyja (12-1, 4 KO), który pewnie odprawił Olegsa Fedotovsa (21-28, 15 KO). Pięściarz z Oleśnicy zaczął w swoim stylu uderzeniami na korpus, które są jego znakiem firmowym. Gdy już trochę naruszył przeciwnika, w połowie drugiej rundy wstrząsnął nim prawym krzyżowym, a zaraz potem lewym sierpowym. W czwartej Marek znów był blisko wygranej przed czasem. Tym razem doświadczony oponent wyratował się klinczem. Na tym etapie wiadomo już było, że jedyne pytanie brzmi – walka potrwa na pełnym dystansie, czy skończy się wcześniej? Twardy Łotysz dotrwał do końca, ale trójka sędziów nie mogła go wynagrodzić za jego ambicję i zgodnie typowała przewagę podopiecznego Fiodora Łapina 60:54.

Konrad Dąbrowski (8-2, 1 KO) przegrał praktycznie do jednej bramki z Nadzirem Bakhshyieu (3-4-1). Rywal od razu ruszył do szturmu, ale lepiej wyszkolony młody Polak dobrą pracą nóg i celnymi kontrami stopował jego zapał. Przez pięć minut wszystko wyglądało dobrze, ale już końcówka drugiej rundy była słabsza. W trzeciej i czwartej całkowicie dominował już Białorusin, który ładował w Konrada serie po kilka ciosów. W przerwie przed piątą rundą Dąbrowski mocno krwawił z ust i nosa, a do tego miał wyraźny kryzys kondycyjny. W piątym starciu było jeszcze gorzej i aż dziwne, że pięściarz z Warszawy ustał te wszystkie uderzenia. W ostatniej odsłonie przeciwnik trafił lewym hakiem na szczękę, poprawił prawym sierpowym i Dąbrowski dotrwał do ostatniego gongu tylko dzięki pomocy sędziego Arka Małka, który ewidentnie dwukrotnie mu pomógł. Sędziowie nie mogli mieć wątpliwości, typując jednogłośnie przewagę gościa – 55:59, 54:60 i 55:59.

źródło: bokser.org

aa_wroclaw

EFEKTOWNE POWROTY KRZYSZTOFA WŁODARCZYKA I PAWŁA KOŁODZIEJA W SOSNOWCU

diablo_brudov

Półtora roku przerwy i półtora rundy po powrocie. Niespełna pięciu minut potrzebował Krzysztof Włodarczyk (50-3-1, 36 KO) na odprawienie Walerego Brudowa (42-8, 28 KO). Pierwsza runda spokojna. Schowany za szczelną gardą Polak kilka razy skontrował mocnym lewym dyszlem, nie dając rywalowi skrócić dystansu. Po przerwie działo się już więcej, choć niestety krótko. „Diablo” polował prawym podbródkiem z kontry, lecz nie trafił. Pod koniec drugiej minuty drugiego starcia wyprowadził podwójny lewy prosty, drugim trafił na szczękę i powalił Rosjanina. Ten powstał na osiem, jednak z narożnika poleciał ręcznik na znak poddania. Powtórki pokazały, że Brudow przewracając się doznał urazu prawego kolana.

Status niepokonanego zachował Krzysztof Kopytek (12-0, 2 KO), który wypunktował Stanislasa Salmona (25-5-2, 10 KO). Już pod koniec pierwszej rundy podopieczny Fiodora Łapina zranił przeciwnika lewym hakiem w okolice wątroby, choć obyło się bez liczenia. Na początku drugiej wciągnął Francuza akcją prawy na prawy i znów było blisko liczenia. Nokdaun nastąpił jednak dwie minuty później, gdy Krzysiek wystrzelił lewym sierpowym, bitym z luzu, za to na punkt. Salmon padł, z trudem powstał i był wyraźnie wstrząśnięty, na jego szczęście zabrzmiał zbawienny gong. Kopytek kontrolował wydarzenia między linami przez następne kilka minut, ale w drugiej połowie piątej rundy dopadł go chyba lekki kryzys, albo po prostu przeciwnik się rozhulał, bo wszystko się wyrównało, a momentami nawet Krzysiek dawał spychać się do defensywy. Końcówka należała nawet do Francuza, lecz punktacja nie pozostawiała wątpliwości – 79:72, 79:72 i 78:73, wszyscy na korzyść Kopytka.

Wcześniej zwycięstwo – dodajmy po przeciętnym występie, zanotował Kamil Młodziński (8-0-1, 5 KO), który niejednogłośnie na punkty odprawił bardzo chaotycznego, za to ambitnego i walecznego Ivana Njegaca (6-1, 1 KO). Polak przeważał nad rywalem technicznie, lecz nie potrafił sobie poradzić z jego dziwacznym stylem. Wygrał dzięki ostrzeżeniu, inaczej byłby remis. Sędziowie punktowali stosunkiem głosów dwa do jednego – 57:58, 58:56 i 57:56.

Po nieudanym ataku na tron WBA i długiej przerwie udanie na ring powrócił Paweł Kołodziej (34-1, 19 KO). Na jego drodze stanął niegdyś dobry, dziś już bardzo porozbijany Władimir Letr (6-7, 3 KO). Pojedynek odbył się w umownym limicie 95 kilogramów. I o dziwo pierwsza runda była w miarę równa. Letr obniżał pozycję, polował podwójnym lewym sierpem. Pierwszym nie trafiał, ale ten drugi czasem doszedł do głowy „Harnasia”. Po przerwie wszystko wróciło już do normy i zakładanego scenariusza. Paweł przewrócił Letra dwukrotnie lewym sierpowym. Trzeci nokdaun był wynikiem długiego prawego krzyżowego. Włodek szybko się poderwał, więc dostał jeszcze jedną szansę, lecz kolejny prawy i czwarty nokdaun w drugiej rundzie wystarczyły w końcu do zatrzymania potyczki.

Andriej Staliarczuk (11-25-4, 2 KO) napsuł już sporo krwi kilku naszym pięściarzom. Dziś przegrał z Konradem Dąbrowskim (8-1, 1 KO), jednak znów pozostawił po sobie dobre wrażenie. Białorusin od początku starał się atakować, lecz w pierwszych sześciu minutach szybszy i składający swe akcje w kombinacje kilku ciosów Polak przeważał. Gdy już jednak trochę się zmęczył, dało o sobie znać doświadczenie rywala. Staliarczuk wygrał trzecie starcie i o wszystkim miała decydować ostatnia runda. Ta była równa – początek należał do Konrada, końcówka do Andrieja. Po ostatnim gongu sędziowie stosunkiem głosów dwa do remisu wskazali na Polaka – 39:37, 39:37 i 38:38.

Wcześniej Remigiusz Wóz (8-1, 4 KO) odebrał ciosami na korpus ochotę Mateuszowi Zielińskiemu (2-6, 2 KO) do kontynuowania pojedynku w końcówce drugiej odsłony.

Efektownie póki co wygląda kariera zawodowa Pawła Stępnia (2-0, 2 KO), który odprawił drugiego zawodnika już w pierwszej rundzie. Mający dobre warunki fizyczną na wagę półciężką pięściarz odprawił Przemysława Biniedę (1-1, 1 KO). Paweł rozpoczął pojedynek od kilku lewych haków na korpus, by pod koniec pierwszej minuty wystrzelić lewym sierpowym w okolice skroni. Rywal padł ciężko, ale o dziwo zdołał się podnieść. Za moment był jeszcze prawy sierp przy linach i znów bardzo ciężko nokdaun. Wtedy należało już na dobrą sprawę zastopować potyczkę, lecz sędzia Moszumański puścił jeszcze ambitnego Biniendę… A to skończyło się nokautem. Stępień przepuścił lewy prosty przeciwnika i po odchyleniu huknął prawym krzyżowym na szczękę. Efektowny, choć niepotrzebny nokaut…

źródło: bokser.org

diablo_brudov16

UDANY REWANŻ MISZKINIA Z GŁAŻEWSKIM. SZEREMETA LEPSZY OD JACKIEWICZA

wbn_leg_waga

Tym razem wątpliwości już być nie mogło. Maciej Miszkiń (17-3, 4 KO) podczas gali boksu zawodowego w Legionowie pokonał Pawła Głażewskiego (23-4, 5 KO), udanie rewanżując się mu za kontrowersyjną porażkę sprzed roku.

Pięściarz z Białegostoku rozpoczął spokojnie, aż za spokojnie, bo rywal po kilku prawych na dół dwukrotnie dosięgnął go obszernym prawym sierpowym. O dziwo porywczy zazwyczaj w takich sytuacjach Paweł nie podpalał się i próbował wyboksować znienawidzonego oponenta. Miszkiń obniżał pozycję, za to „Głaz” uruchomił lewy prosty, choć cały czas walczył na wstecznym. „Przystojniak” w trzeciej odsłonie znalazł lukę po drugiej stronie i trafił kilka razy obszernym prawym overhandem. Paweł finiszował fajną kombinacją w półdystansie, lecz na odrobienie tego starcia było to zbyt mało. W czwartej rundzie Głażewski podjął rękawice i wszedł w wymiany z przeciwnikiem. Wyglądał lepiej, jednak na pół minuty przed końcem spóźnił się o ułamek sekundy, nadział w akcji prawy na prawy i wyraźnie odczuł ten cios. Jeszcze gorzej wyglądało dla niego starcie numer pięć. Dwie minuty były w miarę wyrównane, aż w końcu Miszkiń wystrzelił prawym sierpowym i pod rywalem aż ugięły się nogi. „Głaz” przetrwał trudne chwile, lecz w jego narożniku widać było poddenerwowanie. Po przerwie Maciej podkręcił tempo, spychał pressingiem Pawła na liny i konsekwentnie realizował swój plan taktyczny. Zaczynał od ciosów na korpus, by zrobić sobie miejsce prawym na górę. Głażewski starał się przejąć inicjatywę, jednak nadział się na prawy na szczękę i zatrzymał się dopiero na linach. Uratował go wtedy gong kończący siódmą rundę. Ruch był już jednostronny. Niedawny pretendent do pasa WBA wagi półciężkiej cofał się i praktycznie tylko bronił, zaś Miszkiń człapał za nim niczym kłusownik podążający za zranioną zwierzyną. Na początku dziewiątej odsłony podwójny prawy Maćka i Paweł znów „pływał” Tylko dzięki wielkiej ambicji dalej stał na nogach, próbując od czasu do czasu heroicznie odpowiadać. W ostatnim starciu Miszkiń wstrząsnął jeszcze przeciwnikiem prawym podbródkiem oraz lewym sierpem, przypieczętowując swój sukces. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali 97:93, 99:91 i 99:91 – wszyscy na korzyść Maćka.

Pomiędzy Kamilem Szeremetą (10-0, 1 KO) a Rafałem Jackiewiczem (46-13-2, 21 KO) było sporo złej krwi. Mieli sobie wszystko wyjaśnić w ringu i wyjaśnili. Kamil zwyciężył i chyba na dobre uciszył swoich niedowiarków. Pierwsze trzy minuty były typowo rozpoznawcze. W drugiej Rafał polował prawym sierpem nad lewą ręką Kamila, ten zaś po odchyleniu starał się kontrować prawym hakiem na korpus. Dodatkowo wykorzystując lepsze warunki fizyczne skutecznie operował lewym prostym. W trzeciej odsłonie były mistrz Europy w końcu zaskoczył oponenta bezpośrednim prawym, lecz generalnie miał kłopoty z przedostaniem się do półdystansu. Pięściarz z Białegostoku, który w poprzednich występach trochę palił się psychicznie, dziś boksował wyjątkowo konsekwentnie i bardzo mądrze. Podopieczny Andrzeja Liczika w piątym starciu zranił rywala lewym hakiem w okolice wątroby. Tak to przynajmniej wyglądało, ponieważ ten cofnął się do narożnika i przez kilkanaście sekund łapał drugi oddech. Za moment już starał się odpowiedzieć, jednak przegrał ten odcinek wyraźnie. W szóstej rundzie rozgorzała naprawdę fajna bitka cios za cios. Nie brakowało ciekawych akcji po obu stronach. Podobny przebieg miała i siódma, choć w końcówce to znów celniej uderzał Kamil. Robert Złotkowski robił co mógł w narożniku, pobudzał swojego zawodnika, ale więc broni w swoim arsenale miał dziś Szeremeta. Nie miał może jakiejś bardzo wyraźnej przewagi, ale kontrolował przebieg potyczki. Podobnego zdania byli sędziowie, którzy punktowali na jego korzyść 93:97, 92:98 i 93:97.

Jewgienij Machtejenko (5-3, 4 KO) dał się nam poznać niedawno jako bardzo groźny rywal, tocząc wyraźnie przegrany, za to bardzo twardy bój z Dariuszem Sękiem. Dziś o jego klasie niestety przekonał się na własnej skórze Andrzej Sołdra (11-2-1, 5 KO). Dodatkowo spotkały go dwa nieszczęścia w jednym. Ukrainiec już w pierwszym kontakcie trafił prawym sierpowym nad lewą ręką Polaka. Przez całą pierwszą rundę Andrzej niepotrzebnie bił się z silniejszym rywalem. Drugie starcie zaczął lepiej, stopował oponenta lewym prostym, aż nagle ten wystrzelił prawym krzyżowym – prosto na szczękę. Sołdra bezwładnie padł na matę, niestety została mu noga i w sposób nienaturalny wygięła się, powodując kontuzję kolana. Zamroczony Andrzej powstał na osiem i chciał walczyć dalej, lecz gdy przeniósł ciężar ciała na tę nogę, wszystko się posypało. Z ringu został zniesiony na noszach. Miejmy nadzieję, że kontuzja nie wykluczy go na długo…

Oleksandra „Sasza” Sidorenko (1-0) dobrze rozpoczęła swoją zawodową karierę, pokonując Bojanę Libiszewską (0-5). Ambitna Polka robiła co mogła, ale na tle świetnie wyszkolonej rywalki byłą bezradna. Ukrainka mieszkająca w naszym kraju w pierwszej rundzie ustawiała Bojanę lewym prostym i ciosami na korpus. W drugiej mocno zraniła prawym krzyżowym, ale nie zdążyła dokończyć dzieła zniszczenia, bo za moment zabrzmiał gong. Przewaga w trzecim starciu jeszcze bardziej się pogłębiła, lecz podopieczna Irosława Butowicza dzielnie kontynuowała pojedynek. Sidorenko w ostatniej odsłonie starała się wciągnąć Libiszewską na kontrę, ta jednak zaproszenia nie przyjęła. Zawodniczki zderzyły się głowami i na czole Saszy wyskoczył wielki siniak, ale punktacja mogła być tylko jedna – 3x 40:36.

Po dwudziestu miesiącach przerwy do akcji udanie powrócił Artiom Karpets (20-0, 6 KO). Wygrana nad Mariuszem Biskupskim (21-37-2, 8 KO) była jednocześnie jego debiutem w grupie Babilon Promotion. Ukrainiec bardzo dobrze zaczął. W początkowych trzech rundach czarował pracą nóg, schodził ładnie z linii ciosów i kontrował ambitnego Polaka precyzyjnymi akcjami. Od czwartego starcia widać było już jednak zmęczenie i choć Artiom przeważał, to pojedynek zrobił się wyrównany. Po ostatnim gongu sędziowie o dziwo byli niejednogłośni – 55:59, 58:56 i 56:58. Na szczęście na korzyść lepszego zawodnika…

Wcześniej Konrad Dąbrowski (6-1, 1 KO) bez problemów wypunktował na dystansie czterech rund trwoniącego coraz bardziej swoje znane niegdyś nazwisko Aliaksandra Abramienkę (17-50-1, 6 KO). Po jednostronnym spektaklu każdy z sędziów punktował przewagę Polaka w stosunku 40:36.

Tego dnia Jacek Wyleżoł (12-9, 7 KO) miał teoretycznie mierzyć się z nieobecnym Michałem Chudeckim. Ten nie przyjął „zaproszenia”, a naprzeciw Jacka stanął Viktor Gelien (0-14). Wszystko skończyło się w ostatnich sekundach drugiej odsłony.

źródło: bokser.org