Tag Archives: historia

90-LAT PZB: OKOLICZNOŚCI POWSTANIA POLSKIEGO ZWIĄZKU BOKSERSKIEGO

pzbjubil

Jeszcze przed wybuchem pierwszej wojny światowej, boksu nauczali dwaj warszawscy nauczyciele Stanisław Budny i Stanisław Szczepkowski. Wprawdzie boks w wykonaniu dwóch panów Stanisławów spełniał rolę samoobrony, bowiem głównie zajmowali się oni szermierką, to jednak można ich uznać bez wahania za prekursorów pięściarstwa.

Dopiero po zakończeniu wojny, wraz z powrotem do wolnej Polski ludzi, którzy przebywali na Zachodzie Europy, można mówić o bardziej zorganizowanych formach pracy sportowej. Byli żołnierze i oficerowie, zapoznawszy się z walką na pięści we Francji, w Niemczech, Anglii, a także w Ameryce, przenieśli ten sport do kraju. Szczególną rolę w popularyzowaniu boksu odegrała YMCA – Young Men’s Christian Association, która w okresie powojennym organizowała w Europie szereg pokazów w różnych dyscyplinach, w tym w pięściarstwie. Pierwsze takie zawody w Polsce odbyły się z początkiem 1920 roku, a ich uczestnikami byli m.in. angielscy marynarze. Ten pokaz nie wywołał jednak szerszego oddźwięku, boks nie był bowiem dla społeczeństwa sportem zrozumiałym, tak jak na przykład zapaśnictwo. W tym samym czasie poza YMCA w Warszawie, boks znalazł się w programie Polskiego Towarzystwa Atletycznego, a w Poznaniu powstał Klub Atletyczny „Zbyszko”, zaraz potem w Łodzi – „Łódzki Klub Bokserski”. Bardzo ożywione inicjatywy cechowały Inowrocław, gdzie po powrocie z Francji działał por. Wiktor Junosza-Dąbrowski, założyciel Kujawskiego Klubu Bokserskiego.

Wielką zasługą stowarzyszenia YMCA było zorganizowanie pod koniec 1920 roku w Warszawie trzymiesięcznego kursu Szkoły Wychowania Fizycznego, w której programie był boks. Absolwentem tej szkoły był m.in. Eugeniusz Nowak, […] wielki propagator boksu, zawodnik, nauczyciel, działacz. W roku 1921 YMCA zorganizowała w Warszawie pierwsze nieoficjalne mistrzostwa Polski, w których startowali zawodnicy z Warszawy i Gdańska, a w tym samym czasie w Poznaniu klub „Zbyszko” urządził pierwsze mistrzostwa Wielkopolski, w których uczestniczyli zawodnicy poznańscy, inowrocławscy i grudziądzcy. Ośrodek poznański wyróżniał się wówczas wielką aktywnością. Nauczali tam boksu Felicjan Latowski – po powrocie z Francji, Maksymilian Brencz i Franciszek Szumnarski, a także kpt. Jan Baran w ramach Centralnej Wojskowej Szkoły Gimnastyki i Sportów.

W Warszawie poza wspomnianymi już Stanisławami Szczepkowskim i Budnym największe zasługi w popularyzowaniu walki na pięści położyli: mjr Franciszek Balcerkiewicz, por. Kazimierz Laskowski, wyborny szermierz i pięściarz, Leon Berski, Eugeniusz Nowak, a także — chociaż głównie zajmował się zapasami – Władysław Pytlasiński, prezes Polskiego Towarzystwa Atletycznego, pod którego opiekę Związek Związków Sportowych oddał boks. W Łodzi krzewili boks początkowo inż. Franciszek Kannenberg oraz po przeniesieniu się ze stolicy Eugeniusz Nowak. Na Śląsku, gdzie najszybciej poczęły tworzyć się kluby, wiodącą rolę odgrywali Wilhelm Snopek i Ryszard Denisch.

Niemalże we wszystkich ośrodkach w roku 1923 odbywały się zawody mające na celu spopularyzowanie walki na pięści. Nie było specjalnego regulaminu walki, opierano się na przepisach zaczerpniętych z zawodowstwa, w rękawicach 6-uncjowych, walcząc nawet po 6-10 rund.

Miejscem spotkania 14 prekursorów boksu była redakcja „Stadionu” w Warszawie przy ulicy Szucha 23. Z inicjatywą utworzenia PZB od dawna występował Wiktor Junosza-Dąbrowski, publikując artykuły o tematyce bokserskiej w „Rzeczpospolitej” i w „Stadionie”. Opracował on, czerpiąc wzorce z Francji, projekt statutu i regulaminu PZB i te dokumenty były przedmiotem obrad 2 grudnia 1923 roku.
010b
W historycznym zebraniu sprzed 60 lat uczestniczyli: Władysław Pytlasiński (PTA), Kazimierz Laskowski (sekcja bokserska klubu poznańskiego Pentatlón), Jerzy Pochwalski (reprezentował AZS Kraków i Sokoła Zgierz), Władysław Karczmarek (szkoła bokserska Knock-out), Jan Wacław Łada (prezes klubu Knock-out), Henryk Królikowski-Muszkiet (PTA), Franciszek Woliński (Kujawski Klub Bokserski), Zygmunt Szajer (RS ZAWF), Roman Niewiadomski (Cestes Warszawa), Władysław Kowalski (Wielkopolski Klub Bokserski), Wiktor Junosza-Dąbrowski (Warszawa), Felicjan Latowski (Wielkopolski Klub Bokserski), Stanisław Samborski (PTA). Niestety, nie można dzisiaj odszyfrować nazwiska czternastego uczestnika historycznego zebrania.

Powołano tymczasowy zarząd PZB, na czele którego stanął mecenas Stanisław Samborski, a jego zastępcą został kpt. Henryk Królikowski-Muszkiet. Sekretarzem został mianowany Wiktor Junosza-Dąbrowski, skarbnikiem Inż. Roman Niewiadomski, a członkami Kazimierz Laskowski, Władysław Kowalski i Franciszek Woliński. Jako się rzekło zarząd miał charakter tymczasowy. Już na 16 grudnia 1923 roku zwołano walne zgromadzenie z udziałem większej liczby uczestników. I to zebranie odbyło się w redakcji „Stadionu”. Przyjęto na nim opracowany przez Wiktora Junoszę-Dąbrowskiego statut regulamin. W zarządzie nastąpiły minimalne zmiany. Na przykład nie znalazł się w nim główny twórca PZB Junosza-Dąbrowski co z pewnością można tłumaczyć faktem, że w najbliższym czasie planował wyjechać do Paryża. Prezesem ponownie wybrano Samborskiego, I wiceprezesem Królikowskiego-Muszkieta, II wiceprezesem Jana Strzeszewskiego, skarbnikiem Niewiadomskiego, sekretarzem Kazimierza Laskowskiego, członkami Kowalskiego i Wolińskiego, a zastępcami Matczaka i Jana Ertmańskiego. Utworzono Komisję Rewizyjną, na czele której stanął sam Pytlasiński. Członkami zostali wybrani Zybert i Jerzy Pochwalski.

Opracował: Lucjan Olszewski, BOKS, nr 12 (1983)

VICTOR „YOUNG” PEREZ – Z BOKSERSKICH SALONÓW FRANCJI DO OŚWIĘCIMIA

20 listopada na ekrany kinowe we Francji trafi film „Victor Young Perez” w reżyserii Jacquesa Ouaniche, opisujący dramatyczne losy jednego z najwybitniejszych pięściarzy, jakich zabrała II wojna św. Skądinąd wiemy, że ofiarami obozowych walk bokserskich było tysiące więźniów, w tym setki byłych amatorskich i zawodowych pięściarzy. Tylko jeden z nich – Victor „Young” Perez – miał w swoim przedwojennym, sportowym dorobku tytuł zawodowego mistrza świata (wagi muszej). Victor swoją obozową postawą pozostawił po sobie coś więcej niż wspomnienie wojownika, walczącego o swoje życie – wspaniałe świadectwo pomocy bliźnim, bez względu na okoliczności i bez względu na koszty.

Film koncentruje się na głównie na okresie pobytu Victora w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu (KL Auschwitz) w latach 1943-1945, jakkolwiek mamy tu wszechobecną retrospekcję, która prowadzi nas w odległe lata młodości, dorastania, początków sportowej kariery oraz mistrzowskiej sławy.

Akcja rozpoczyna się ostatnich tygodniach pobytu Pereza w obozie. Były idol sportowej Francji i Tunezji czeka właśnie na kolejny pojedynek i doskonale zdaje sobie sprawę, że nie może go przegrać, gdyż porażka oznaczać będzie dla niego pewną śmierć. Jego rywalem będzie Kurtz, niemiecki żołnierz, wyższy od niego o 20 centymetrów i o 20 kg cięższy. W tle ringu widać jak kominy krematoriów wyrzucają w powietrze prochy towarzyszy nieszczęścia Victora. Ten jednak, motywowany przez swojego brata Benjamina oraz tysiące innych współwięźniów Auschwitz jest gotowy nawet na 15 rund bezlitosnej walki. Perez wie, że zwycięstwo nie przyniesie mu wielkiej chwały, najpewniej przedłuży życie o kolejne kilka dni do kolejnego pojedynku. Każde wejście do ringu jest teraz dla niego zstąpieniem do piekła…

Victor „Young” Perez urodził się 15 stycznia 1911 roku w Hara, żydowskiej dzielnicy Tunisu, wówczas francuskiej kolonii, jako szóste dziecko ubogiego domokrążnego kupca. W kwietniu 1924 r. postanowił, że zostanie pięściarzem, rezygnując z dalszej szkolnej edukacji. Jego wielkim idolem był wówczas Senegalczyk Battling Siki. Chcąc w przyszłości dorównać jego sławie, wraz z bratem Benjaminem „Kidem” Perezem zapisali się do sekcji bokserskiej klubu Maccabi Tunis.

W wieku 16 lat zaryzykował wyjazd do Paryża, gdzie na początku pracował jako sprzedawca butów. Po godzinach trenował w Alhambrze, gdzie spotkał Leona Belliere, swojego przyszłego sportowego opiekuna, z którym w 1928 r. podpisał zawodowy kontrakt. Dwa lata później stanął po raz pierwszy przed szansą zdobycia tytułu zawodowego mistrza Francji, przegrywając jednak przez TKO w 4. starciu z marsylczykiem włoskiego pochodzenia, Kidem Oliva. Rok później zdobył krajowy pas pokonując na punkty – po 15 rundach – błyskotliwego Valentina Angelmanna. Apogeum kariery sportowej Pereza miało miejsce 26 października 1931 roku, kiedy to w wieku zaledwie 20 lat zdobył tytuł zawodowego mistrza świata (NBA i IBU) wagi muszej, pokonując Amerykanina Frankie Genaro. Wspaniały triumf Pereza oklaskiwało 16 000 widzów zebranych w paryskim Palais des Sports. Na zdobycie pasa mistrzowskiego Victor potrzebował zaledwie 5 minut walki. W ten sposób stał się najmłodszym francuskim zawodowym mistrzem świata.

Kiedy szczęśliwy, w glorii czempiona światowych ringów wracał do rodzinnego Tunisu, powitał go transparent z napisem: „Chwała naszemu mistrzowi świata Young Perezowi”. W porcie wiwatowało na jego cześć 10 000 przyjaciół i fanów. Stał się osobą publiczną, którą kochali paryżanie i przede wszystkim paryżanki. Jedną z nich była piękna aktorka, katoliczka Mireille Balin, która przez pewien czas była jego życiową partnerką. Szanowano go także w Tunisie. Mimo iż zawsze zatrzymywał się tam – u swojej rodziny – w dzielnicy żydowskiej, miał wielu przyjaciół wśród muzułmanów i katolików.
young
Niestety w pierwszej obronie tytułu mistrza świata, 31 października 1932 r. Perez uległ w Manchesterze przez TKO w 13. rundzie znakomitemu Anglikowi Jackie Brown`owi. Na szczyt próbował wrócić 2 lata później, ale w kategorii koguciej. Ówczesny mistrz świata IBU, Panama Al Brown był jednak dla niego zbyt trudną przeszkodą, nokautując Pereza w 10. rundzie. Ogółem w ciągu trwania swojej kariery Victor stoczył 133 zawodowe pojedynki (90-28-15, 27 KO). Po raz ostatni na ringu wystąpił 7 grudnia 1938 roku.

W czasie niemieckiej okupacji Francji, po dojściu do władzy reżimu z Vichy, zmuszony został do ukrywania się. 21 września 1943 r. na skutek denuncjacji został aresztowany przez francuska milicję i internowany w obozie w Drancy, skąd – w listopadzie 1943 r. – w niesławnym „60″-tym konwoju 1000 francuskich Żydów deportowano go do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu.

Trafił do KL Auschwitz III-Monowitz (Buna-Werke), gdzie pracował w kuchni fabryki kauczuku syntetycznego (wraz z innymi znanymi francuskimi sportowcami, Primo Levi i Alfredem Nakache). Tam właśnie komendant obozu, miłośnik boksu, znając sportowe sukcesy Victora, zmusił go do walki z kapo, niemieckim przedwojennym pięściarzem wagi ciężkiej. Pojedynek nie odbył się w ringu, tylko na placu apelowym. Oglądali go nie tylko esesmani, ale także więźniowie. Perez mający zaledwie 155 cm i ważący ok. 40 kg mimo iż zmierzył się z rywalem o kilka głów od niego wyższym i prawie 50 kg cięższym, wygrał przez nokaut. Od tej pory stał się „oczkiem w głowie” komendanta, który zmuszał go do boksowania dwa razy w tygodniu, tak, że przez kolejne 15 miesięcy malutkiemu Francuzowi nazbierało się ok. 140 zwycięskich walk. Każde zwycięstwo dawało mu trzy korzyści: kolejny dzień życia, kolejny dzień wolny od kuchennych obowiązków oraz dodatkową miskę zupy.

Współwięźniowie zapamiętali go także z innej strony niż boks. Pracując w kuchni, Victor przez długie miesiące kradł racje żywnościowe dla francuskich i północnoafrykańskich współwięźniów. Robił to na tyle zuchwale, że znajomi ostrzegali go, że jak tak dalej będzie robił, najpewniej wpadnie. Odpowiadał niezmiennie: „Wszyscy zostaliśmy stworzenie do tego, by pomagać innym”.

W styczniu 1945 r., był jednym z 51 ocalałych więźniów z Drancy . Wziął udział w ewakuacyjnym „marszu śmierci”. 21 lub 22 stycznia (inna wersja mówi o 4 lutego 1945 roku) w okolicach Gliwic, osłabieni z głodu i zmarznięci więźniowie dotarli do opuszczonego obozu pracy. Perez znalazł tam duży worek chleba w kuchni. Wychodząc na zewnątrz wyrzucił go towarzyszom niedoli. Widzący to głodny strażnik kazał mu natychmiast stanąć nad przydrożnym rowem i skierował w jego stronę lufę karabinu maszynowego, nakazując, by Victor natychmiast odebrał chleb więźniom i przyniósł eskorcie.

-Nie mogę tego zrobić! To są moi przyjaciele. Są bardzo głodni! – wykrzyknął

Perez wydawał się nie słuchać kolejnych gróźb kierowanych jego stronę, aż nagle rozległ się huk kilku wystrzałów, które dosięgły byłego mistrza świata. Padł na śnieg, na którym go pozostawiono – tak jak i innych przedtem i …później – bez pochówku… 20 000 więźniów…

Wracając jeszcze do filmu Jacquesa Ouaniche dodajmy, że w rolę Victora wcielił się niezwykle popularny we Francji i w krajach Maghrebu, 34-letni Brahim Asloum, złoty medalista Igrzysk Olimpijskich w Sydney (2000) oraz podobnie jak niegdyś „Young”, były zawodowy mistrz świata. Brahim jest nie tylko niezwykle uzdolnionym sportowcem ale także inteligentnym showmanem, więc debiut przed kamerami nie był dla niego szczególnie trudnym. O wiele bardziej skomplikowanym był fakt, że on (muzułmanin) musiał zmierzyć się z wielką legendą Victora, urodzonego w Tunisie Żyda, postaci absolutnie symbolicznej i niezwykłej.

SMUTNE ŻYCIE OSTATNIEGO ZWYCIĘZCY FLOYDA

Ludzie mawiają, że po każdym wielkim sukcesie często przychodzi spektakularna porażka.  Jest to powiastka szczególnie prawdziwa w odniesieniu do trzykrotnego amatorskiego mistrza świata w boksie, Serafima Todorowa. „Sarafa”, jak nazywają go przyjaciele, od lat ma problemy by  wykarmić swoją czteroosobową rodzinę. Były wspaniały pięściarz z żalem mówi o tym, że mało interesuje ludzi w Bułgarii, z tamtejszą bokserską federacją włącznie.  Jego zdaniem mało kto ze środowiska interesuje się tym jak Serafim żyje i …czy jeszcze żyje. Wicemistrz olimpijski z Atlanty (1996), gdzie jako ostatni pięściarz na świecie pokonał słynnego Floyda Mayweathera jr., nie przepada za tym by rozprawiać o swoim nieszczęściu. Trudno go też poznać, nie tylko dlatego, że dawno zgolił charakterystyczne wąsy.

- Jak doszło do tego, że znalazłeś się w tak trudnym położeniu?
ST: Od lat chodzę od drzwi do drzwi w poszukiwaniu pracy. Byłem także w Bułgarskiej Federacji Boksu, ale nikt się mną tam nie zainteresował. Żyję z olimpijskiej emerytury, którą wypłaca mi państwo, ale to za mało, by wyżywić siebie i rodzinę.

- Dlaczego działacze, dla których zawsze byłeś wielką gwiazdą, teraz  – nagle – przestali Cię potrzebować?
ST: Nie mam pojęcia. Mentalność, korupcja… Wiesz jak się takie sprawy mają w Bułgarii…

- Nie dorobiłeś się żadnego majątku jako pięściarz?
ST: Za tytuł mistrza Europy płacili mi 2 000 dolarów, a za złoto na mistrzostwach świata dostawałem po 5 000 „zielonych”. Kiedy po raz trzeci zostałem mistrzem świata w Berlinie (1995), w federacji wybuchł wielki skandal finansowy. Obiecali mi wtedy 10 000 dolarów…

- Miałeś jakieś ciekawe oferty z zagranicy?
ST: Federacja wie jak wiele miałem propozycji z całego świata. Byłem postacią zjawiskową w amatorskim boksie. Robili pode mnie podchody najsłynniejsi menedżerowie z USA, Australii i Niemiec. Wciąż nie mogę zrozumieć dlaczego nie wyjechałem za granicę? Może dlatego, że jestem patriotą? Teraz żałuję, że tak wiele lat i zdrowia oddałem boksowi.

- Ludzie nadal rozpoznają Cię na ulicy?
ST: Tak, nie zapomnieli mnie, za co jestem im niezmiernie wdzięczny.

- Gdzie są teraz wszystkie Twoje medale i puchary?
ST: Jakiś czas temu kontaktowali się mną kolekcjonerzy, którzy byli zainteresowani ich zakupem, ale zdecydowałem, by wszystkie oddać do muzeum w moim mieście [Pazardzhik - przyp. red.]. W domu nie mam nic, co przypominałoby o tym, że byłem wielkim mistrzem.

A jak wygląda problem byłego czempiona widziany oczami ludzi z rodzimej federacji? Głos ma jej szef, Marin Dimitrow:

- Dlaczego nie chciał Pan pomóc Serafimowi Todorowowi?
MD: Jak mogę mu pomóc, kiedy on nie potrafi czytać! Jak on może pracować jako trener, kiedy nie ma żadnych kwalifikacji? Sarafa  przez lata uprawiał boks dla pieniędzy, a nie dla nas wszystkich, a zarobione pieniądze tracił na grach hazardowych.

- Czyli nie ma w federacji pracy, która można byłoby mu powierzyć?
MD: Nie! Po pierwsze, ten człowiek nie jest w pełni oddany sportowi. Był wielkim pięściarzem, ale zarazem był bardzo niekonsekwentny w treningach i niezbyt dobrze sie prowadził. Jak więc teraz ma pracowac z dziećmi? Osobiście oglądałem jego walki, pomogłem mu wrócić do amatorskiego boksu, organizując tylko dla niego trenera i masażystę w Albenie. Ludzie czekali na jego powrót, a on wziął pieniądze i zrezygnował z boksu. Dlatego nie szukałem go później. On był kilka razy u mnie kilka razy, ale tylko po to, by mnie pytać o pieniądze.

- Ale jeśli poprosiłby o pomoc, otrzymałby ją?
MD:Jeśli udowodni, że jest człowiekiem poważnym, może liczyć na pomoc, ale on jest szaleńcem, który dostrzega tylko pieniądze.

- Todorow twierdzi, że szukał w federacji pracy…
MD: Kłamie! Przychodził po pieniądze na węgiel i na ubrania dla swoich dzieci.

Zamiast post scriptum… Wizytówka mistrza:

Serafim Todorow Simeonow aka Sarafa, słynny bułgarski pięściarz cygańskiego pochodzenia. Urodził się 6 lipca 1969 roku w Płowdiw. Jest jednym z najwybitniejszych amatorskich bokserów w historii. Podczas swojej kariery zdobył trzy tytuły mistrza świata i trzy złote medale mistrzostw Europy. Dwukrotnie zdobył tytuł „Sportowca Roku” w Bułgarii (1991 i 1993). Serafim ma na koncie trzy zwycięstwa w turnieju Strandżata (1989, 1993 i 1996). Kiedy był u szczytu sławy, interesowali się nim najwięksi menedżerowie świata, których konsekwentnie odsyłał z kwitkiem.

22-letni syn Serafina, Simeon, gra w lokalnej drużynie siatkarskiej w Pazardzhiku. Jego brat Stefan Todorow również był pięściarzem, ale talentem ustępował młodszemu bratu. Serafim Todorow poprosił niedawno poetę i dziennikarza Hristo Hristowa, który jest jego przyjacielem, do napisania jego autobiografii. Jednak podczas wywiadów rozmyślił się, prosząc go o nie wydawanie książki. Ostatnio podobno zmienił zdanie…

TRZY WALKI MUHAMMADA ALI W MOSKWIE

Znakomity radziecki pięściarz Piotr Zajew, wicemistrz olimpijski z Moskwy (1980) w wadze ciężkiej, wspominał po latach ringowe spotkanie z „Największym” Muhammadem Alim. Jego zdaniem Amerykanin był bezapelacyjnie najlepiej wyszkolonym technicznie zawodnikiem  w historii wagi ciężkiej.

Wspomniany Zajew w 1978 roku w Moskwie wziął udział w jednym z trzech pokazowych pojedynków z Alim, zorganizowanym podczas oficjalnej wizyty Amerykanina w Związku Radzieckim. Zaraz po walkach, Ali przyjął specjalne zaproszenie od ówczesnego I Sekretarza KPZR, Leonida Breżniewa.

- Wyszedłem na ring jako pierwszy, a po mnie jeszcze Jewgienij Gorstkow i Igor Wysocki. To był dla nas wielki zaszczyt stanąć w ringu z takim mistrzem jak Ali. Pamiętam, że był doskonały technicznie, szybki, zwinny, lekki. Myślę, że w wadze ciężkiej nie było później zawodnika walczącego na takim poziomie jak on – wspomina Zajew.

Według oficjalnych komunikatów agencyjnych, każda ze wspomnianych trzech walk trwała dwie rundy po trzy minuty.

- Wyszliśmy na ring ubrani w podkoszulki, lecz Ali, jako profesjonalista, pojawił się tam z nagim torsem – dodaje Zajew. – Nikt z nas nie wiedział za bardzo jak ma z nim boksować, więc staraliśmy się pokazać w ringu wszystko, co potrafiliśmy. Nikt z nas nie był liczony, nikt nie wylądował na deskach, a po zakończeniu walk odbyła się mała konferencja, na której Ali powiedział: „Podobali mi się ci trzej radzieccy bokserzy. Z pierwszym przegrałem, z drugim zremisowałem, a trzeciego pokonałem”.

Zajew dodał, że wszyscy radzieccy rywale Alego nie byli specjalnie przestraszeni sławą swojego rywala:

- Nie baliśmy się go. Ani ja, ani Żenia, ani Igor. Szanowaliśmy Alego, lecz nie baliśmy się go. Boksowaliśmy dokładnie tak, jak nas nauczono – rozważnie, bezpiecznie i technicznie. Ponadto obok ringu stał trener naszej kadry, więc nie mogliśmy boksować źle (śmiech).

Rosjanin dodał, że w latach 1975-1976 wraz z reprezentacją ZSRR udał się na mecze międzypaństwowe z ekipa USA, pokonując późniejsze gwiazdy zawodowego boksu.

- Podczas jednej z wizyt bardzo konkretną propozycję podpisania zawodowego kontraktu otrzymał Igor Wysocki, ale w tamtych czasach to było absolutnie nierealne – zakończył Zajew.

TURCY PROPONOWALI MILION DOLARÓW, BY DLA NICH BOKSOWAŁ…

Minęło 25 lat od chwili kiedy Iwajło Marinow zdobył w Seulu dla Bułgarii złoty medal olimpijski w boksie, lecz mimo to nadal pozostaje niezwykle popularny w swoim kraju. Dzisiaj 53-letni ex-mistrz wagi papierowej jest szefem klubu sportowego „Ivailo Marinov” oraz właścicielem małej, acz popularnej, restauracyjki  rybnej „Zatoka” w Warnie. Ci, którzy pamiętają Marinowa z występów na amatorskim ringu mówią o nim „geniusz” i nie są to bynajmniej przesadzone opinie.

Urodził się 12 lipca 1960 roku jako Ismaił Mustafow, w rodzinie tureckich Cyganów (jest muzułmaninem), ale z czasem (z inicjatywy Przewodniczącego Rady Państwa – Todora Żiwkowa) jego personalia urzędowo zmieniono na bułgarsko brzmiące „Iwajło Marinow”.

- Jak rozpocząłeś pięściarską karierę?
IM: Miałem wtedy 17 lat. Wprawdzie od pięciu lat grałem w piłkę nożną, ale zdawałem sobie sprawę, że jestem zbyt mały by osiągnąć w futbolu sukcesy, więc postanowiłem spróbować boksu. Kiedy po raz pierwszy zobaczył mnie trener Peter Ganczew, natychmiast oznajmił, że mam talent i jeśli będę ciężko pracował, na pewno zabierze mnie kiedyś na Igrzyska Olimpijskie. Powiem szczerze, że nie bardzo wiedziałem wówczas czym są te „Igrzyska”, ale zabrałem się ostro do treningu. Dwa lata później rzeczywiście wziąłem udział w w Igrzyskach w Moskwie (1980), gdzie zdobyłem brązowy medal. W 1982 roku wywalczyłem tytuł mistrza świata, w sumie cztery razy przywoziłem do domu złoto z mistrzostw Europy i w końcu w 1988 roku został mistrzem olimpijskim.

- Co pamiętasz z moskiewskich Igrzysk?
IM: Przez cały czas trenowałem i mieszkałem w wiosce olimpijskiej. Było tam wszystko, czego potrzebowałem, więc nie było sensu wychodzić poza jej granice. Pamiętam, że Amerykanie zbojkotowali zawody i nie wzięli w nich udziału.

- Jakie to uczucie zostać złotym medalistą olimpijskim?
IM: Cóż, to naprawdę wielka sprawa! Patrzysz na świat ze szczytu podium, słyszysz jak rozbrzmiewa hymn narodowy. Większość ludzi w hali w Seulu nie miała pojęcia gdzie na mapie leży Bułgaria, a tu wciągają na maszt naszą flagę…

- Zawsze czułeś się Bułgarem?
IM: Zawsze. Mieszkałem i mieszkam w Bułgarii. Jestem z tego dumny.

- Wywodzisz się z cygańsko-tureckiej mniejszości. Czy to ma dla Ciebie znaczenie?
IM: Ty i ja jesteśmy takimi samymi ludźmi. Nie różnisz się w niczym ode mnie, ani ja od innych.

- Kiedy zmieniłeś imię i nazwisko?
IM: Och, już dokładnie nie pamiętam. W 1981 lub 1982 roku. Ktoś przyszedł wtedy do mnie i powiedział, że powinienem zmienić imię z Ismaił na Iwajło. W niczym mi to wtedy nie przeszkadzało i nie płakałem z tego powodu.  Wystarczyło, że powiedziałem o tym moim rodzicom. O tamtej sprawie już zapomniałem. Umarł Ismaił, pozostał Iwajło.

- Po latach, po zmianach ustrojowych w Twoim kraju, odmówiłeś powrotu do starego nazwiska. Dlaczego?
IM: Cóż, moja żona jest Bułgarką, moje dziecko ma bułgarskie imię, więc trudno było nagle wracać do starego nazwiska. Niektórzy z moich bliskich nadal nazywają mnie Ismaił, ale dla większości jestem po prostu Iwajło i niech już tak pozostanie.

- To prawda, że przez dwa lata nie mogłeś wyjeżdżać poza granicę Bułgarii?
IM: Faktycznie. Nigdzie nie chcieli mnie puścić, bo myśleli, że zostanę za granicą podobnie jak nasz sztangista, Naim Sulejmanow. Co ciekawe, nie miałem wcale takiego zamiaru, choć przez lata byłem kuszony przez Turków.  Był to czas kiedy Turcja wyciągała po nas – mnie i Naima – ręce, ale ja powiedziałem: „Nie”.

- Wyhamowało to mocno Twoją karierę…
- Tak. Byłem naprawdę w bardzo dobrej formie przed mistrzostwami świata w amerykańskim Reno (1986). Chciałem tam stanąć do obrony swojego tytułu, ale nie dostałem zgody na wyjazd. Usłyszałem wówczas „Mamy sygnały, że uciekniesz”.

- Jakie były Twoje relacje z Sulejmanowem?
IM: Byliśmy przyjaciółmi. Ostatni raz widziałem go w 1988 roku w Seulu, gdzie zamieniliśmy parę słów. Gdybym wybrał tę samą drogę, Turcja miałaby wtedy dwóch mistrzów olimpijskich.
 
- Co oferowali Ci Turcy w zamian za ucieczkę z Bułgarii?
IM: Dostałem od nich kilogram złota i propozycję, że jeśli „prysnę” z Bułgarii, dostanę milion dolarów. Była niejedna dobra okazja do ucieczki, bo byliśmy na turnieju w Niemczech, później we Włoszech, gdzie nawet próbowali mnie wykraść w nocy z hotelu, ale w decydującym momencie do pokoju wszedł mój trener i ich wypędził.

- Co robiłeś w czasie, kiedy zabroniono Ci zagranicznych startów?
IM: Och, to był horror! Chciałem rzucić na zawsze boks, ale uratowała mnie moja żona. Powiedziała mi wtedy: „uspokój się, przyjdzie taki dzień, że sobie o Tobie przypomną i tu wrócą!”. Miała rację.

- Żal Ci straconego czasu?
IM: Próbuję w tej historii znaleźć coś pozytywnego. Być może przez tę przerwę odpocząłem od sportowych stresów. Poza tym w Seulu nie znali mnie prawie wcale rywale. Na Igrzyskach stoczyłem pięć walk, odniosłem pięć zwycięstw, będąc bardziej zrelaksowany niż pozostali. Może dlatego zostałem mistrzem?

- Co dostałeś w nagrodę za olimpijskie złoto?
IM: Samochód „Wołgę” i 2500 dolarów.

- To był Twój pierwszy samochód?
IM: Nie. W 1980 roku, po zdobyciu brązowego medalu na IO w Moskwie kupiłem „Moskwicza”. Ostatnio kupiłem nową „Toyotę”. Wiele samochodów przeszło przez moje ręce…

- Odczuwałeś kiedykolwiek strach w ringu?
IM: Każdy człowiek się boi – to normalne. Należy więc wejść do ringu i jak najszybciej zapomnieć o strachu, skoncentrować się tylko na walce. Boks jest grą myślenia. Musisz stale myśleć – inaczej przegrasz.

- Odmówiłeś Turkom, ale po 1989 roku walczyłeś w zagranicznych rozgrywkach ligowych…
IM: Stoczyłem kilka pojedynków ligowych w Niemczech, gdzie była niezła konkurencja, ale nie podobało mi się tam. Przeniosłem się więc do Jugosławii, gdzie występowałem przez dwa lata, ale gdzie nie miałem wymagających rywali. W tym samym czasie (1991) zostałem mistrzem Europy w barwach Bułgarii, a mimo to Jugosłowianie witali mnie tak gorąco, jak bym zdobył ten tytuł dla ich kraju. Było więc ciasto z moim nazwiskiem, dostałem złoty zegarek, pieniądze, marihuanę… Obdarowali mnie lepiej niż w Bułgarii, gdzie dostałem wszystkiego 1200 Euro. Dla mistrza Europy! Niestety niedługo później wybuchła wojna na Bałkanach i wszystko się skończyło. Moja kariera też.

IM: Tak. Dzięki miejscowej gminie dostałem w ajencję małą knajpkę, która stopniowo się powiększała. Mija już 20 lat mojej działalności w biznesie. Mam też klub sportowy, z którego 6-7 zawodników stale jeździ na krajowe zawody…Jakoś się żyje.

PS. Przeglądając stare roczniki miesięcznika BOKS, natrafiłem na wywiad, który Marinow udzielił Andrzejowi Kostyrze, wiosną 1987 roku, podczas turnieju Strandżata w Sofii. Bułgar powiedział wówczas, że jego absencja na zagranicznych ringach spowodowana była problemami zdrowotnymi (m.in. żółtaczką) oraz osobistą odmową startów (sic!). 27-letni (zmęczony? licznymi startami międzynarodowymi) Marinow miał skoncentrować się tylko na występach w barwach swojego klubu, Czerno Morje Warna. W rozmowie z polskim dziennikarzem, mistrz daje jednak kibicom promyk nadziei na start olimpijski, o ile wyzdrowieje i trener kadry go zechce na Igrzyska zabrać.

LEWA NIECH WIE, CO UCZYNI PRAWA – LEKCJA BOKSU U JUNOSZY

 

„Materiał ludzki na bokserów posiadamy w Polsce pierwszorzędny. Mimo to pięściarze nasi niezbyt spiesznie zbliżają się do poziomu europejskiego. Chłopy na schwał – na ringu przedstawiają się znacznie mniej imponująco” -  napisał 87 lat temu (14 sierpnia 1926 r.) w jednym z wielu felietonów, opublikowanych na łamach Przeglądu Sportowego – Wiktor Junosza-Dąbrowski, absolutny pionier boksu w II RP, znakomity sportowiec i trener, działacz sportowy, dziennikarz i filozof.

Jeśli kiedykolwiek dyskutować będziemy nt. tzw. „polskiej szkoły boksu”, której najwybitniejszym nauczycielem był Feliks Stamm, pamiętać powinniśmy, że u jej genezy tkwiły – niewątpliwie – uwagi Junoszy-Dąbrowskiego. Nasz wspaniały pięściarz, Jerzy Kulej, powiedział niegdyś, w jednym z wywiadów, że „polska szkoła boksu to technika, pomysł, a potem dopiero realizacja. Najpierw trzeba pomyśleć, a potem pracować nad siłą”. Zaprezentowana przezeń teza w 100% zgodna jest z cytowaną poniżej opinią przedwojennego autorytetu.

Powodem tej niższości – kontynuował Junosza – jest najczęściej, obok braku wiedzy technicznej, nieodpowiedni trening, nieraz tym bardziej oddalający ćwiczącego od celu, im bardziej intensywnie jest prowadzony.

Boks często jeszcze uważają u nas za dział ciężkiej atletyki. Jest to błędem kardynalnym i adepci pięściarstwa grzeszą ciężko, gdy wprost morderczym dla nich dźwiganiem ciężarów lub gimnastykowaniem wielofuntowymi hantlami, każą pęcznieć bicepsom. Okazałe umięśnienie jest dla boksera dobrą rekomendacją: ramię o 45-centymetrowym obwodzie nie może być zdolne do „wystrzelenia” pięści z szybkością 60m/s, jak to czyni 34-centymetrowe ramię Georgesa Carpentiera.

Nie siłę fizyczną – której tyle, przeważnie dała im od urodzenia natura – powiększać winni pięściarze nasi, lecz przede wszystkim sprawność: oddech, szybkość, opanowanie ruchów i wyrobienie oka. Pięściarz tylko wtedy liczyć może na swój oddech, gdy go wyrobi, ćwicząc w szybkim tempie. Nie trzeba ćwiczyć długo. Wytrzymując na treningu, choćby dziesięć „stejerowskich” rund, ku niemałemu własnemu zdziwieniu „spuchnie” się na meczu po jednej – prowadzonej po sprintersku.

U nas walczy się przeważnie jeszcze w tempie spacerowym. Podczas gdy w Polsce  obaj przeciwnicy po prostu czyhają na sposobność wypoczęcia – na zachodzie starają się wyzyskać do końca każdą ze 180 sekund rundy. Jakie mogą być tego konsekwencje w spotkaniach międzynarodowych – nie potrzebuję mówić. Wzmocnienie tempa nie wystarcza: musi byc powiększona w dwójnasób szybkość wykonania poszczególnych ruchów.. Cios, włącznie z czasem do namysłu i przygotowania, trwać winien ułamek sekundy. Jest on rezultatem nie tylko skurczu mięśni, ale przede wszystkim gwałtownego wysiłku nerwowego. Jako, że jest przykry – bokserzy unikają wysiłku tego chętnie.

Ruchy pięściarzy naszych zbyt często są nieopanowane, instynktowne, zależne jeden od drugiego. A w boksie „lewa niech wie, co czyni prawa”. Każda ręka winna, niejako, działać …na własną rękę. Najgenialniejsze pomysły zostaną tylko poronionymi pomysłami, póki ciało nie będzie posłusznym narzędziem mózgu. Nie starczy mocno bić – trzeba trafiać, a więc umieć od razu ocenić odległość, dzielącą pięść od cudzej szczęki. Dobry bokser ceni swój wysiłek – gdy strzela, czyni to po wycelowaniu. U nas nieraz prowadzi się istny ogień zaporowy, by po „rozchodowaniu” wszystkich pocisków z 0,01% trafień stać się bezbronną ofiarą spokojniejszego rywala.

Zalety fizyczne rasy i temperamentu predystynują Polaków do triumfów bokserskich. Są diamentami, które oszlifować winien trening wytrwały, cierpliwy i celowy – zakończył Wiktor Junosza-Dąbrowski.

Z CYRKU WARSZAWSKIEGO DO MADISON SQUARE GARDEN

 

„Cyrk jest cyrkiem i tego nic nie zdoła zmienić. To też wszystkie zawody, które się tam odbywają muszą stać się zwykłym bałaganem. To jest niezłomne prawo i nikt nic na to nie poradzi. Ta sama bowiem publiczność, która gdzie indziej zachowuje się kulturalnie, gdy przyjdzie do cyrku, zaczyna sobie tak, po prostu „dla sportu” drzeć się w najdzikszy sposób jeszcze przed rozpoczęciem zawodów” – tak oto atmosferę panującą 9 października 1927 r. na międzynarodowej gali bokserskiej w Cyrku Warszawskim opisywał wyraźnie zażenowany dziennikarz „Przeglądu Sportowego”.

Dość przeciętną imprezę uratować mógł jedynie występ młodziutkiego pupila warszawskiej publiczności, Edwarda „Eddie” Rana (2-2, 2 KO), który w walce wieczoru miał skrzyżować rękawice ze „świetnym zawodowym bokserem niemieckim” Christianem Schumannem. Istotnie pojedynek ten wywołał wielkie emocje, głównie z uwagi na wspaniałą postawę 18-letniego Polaka (wygrał przez nokaut w 7-mej rundzie). Od 3 starcia rywal wyraźnie tracił siły i kondycję, coraz wyraźniej klinczując i w rozmaity – niesportowy – sposób kradnąc czas. Po 4 rundzie pomógł mu w tym jeden z sekundantów, który „kocim ruchem” rozwiązał rękawicę „Niemca”.

Dlaczego używam cudzysłowie? Bo rywalem Rana okazał się …Władysław Radomski, były pięściarz poznańskiej „Warty”, który za namową promotora-impresario (Latowskiego) podawał się za niemieckiego zawodowca. Te obrzydliwe oszustwo odkryte zostało – oczywiście – w stolicy Wielkopolski. Na zdjęciach opublikowanych na łamach „Kuriera Poznańskiego” bokserscy kibice bez trudu rozpoznali oszusta. Warto dodać, ze do roli „Niemca” Radomski był bardzo dobrze przygotowany. Zarówno on sam i cały narożnik cały czas rozmawiali po niemiecku.

Afera została napiętnowana przez całą ówczesną prasę sportową. Trafiła także pod osąd Polskiego Związku Bokserskiego, który w trybie pilnym rozpatrzył tzw. „Incydent Radomski-Schumann” i na winnych nałożył wstępnie niezwykle surowe kary. Na dożywotnią dyskwalifikację ukarano poznańskiego impresario Latowskiego a klubom zrzeszonym w związku zabroniono zatrudniać go w roli trenera. Radomski otrzymał karę 2 letniej dyskwalifikacji. Dodatkowo PZB całą tę sprawę uznał za kryminalną i skierował do rozpatrzenia na drogę sądową.

Sprawiedliwości stało się zadość? Niezupełnie. Kilka tygodni później na ostatnim przed przenosinami do Katowic walnym zebraniu PZB w Poznaniu, ww. kary zostały wyraźnie złagodzone. Latowski miał pozostać zawieszony do kolejnego walnego zebrania PZB, a Radomski do 31 grudnia 1928 r. A więc cyrku …ciąg dalszy!

Po co o tym wszystkim piszę? Bo z polskojęzycznych monografii poświęconych karierze Rana dowiedzieć się możemy o zwycięstwie Polaka nad Schumannem, co prawdą absolutnie nie było. Na szczęście dla Rana i jego fanów koleje jego kariery potoczyły się następnie (do czasu – niestety) właściwą ścieżką. 3 lata później już jako „Polish Thunderbolt” przez Paryż i Hawanę trafił do mekki zawodowego boksu, na ring w Madison Square Garden. Niemal równo 4 lata po występie na deskach warszawskim cyrku, w tym samym MSG w ciągu 154 sekund znokautował wspaniałego Louisa „Kida” Kaplana!

Nie wiem jak i kiedy zakończyła się kariera „samozwańczego Schumanna”, ale też dochodzą mnie słuchy, że na dzisiejszych zawodowych ringach nadal można spotkać wielu pomysłowych „Radomskich-Schumannów”. Przyjeżdżają na gale (może i do Polski?) z różnych zakątków świata (głównie z Afryki i Ameryki Południowej).

Taki już jest od wielu lat ten świat …twardych pięści.

‚CZARNA PANTERA’ W WARSZAWIE!

 

W 1925 r. polski amatorski i zawodowy boks dopiero budził się do życia i mimo systematycznego zdobywania coraz większej popularności, nazwiska wielkich światowych gwiazd tej dyscypliny znane były jedynie nielicznym. W tym kontekście nie powinien więc specjalnie nikogo zdziwić fakt, że niemal bez echa przeszła wizyta w Warszawie, w lipcu tegoż roku, wspaniałego czarnoskórego „ciężkiego” Harry Willsa (80-10-5, 52 KO).

Przypomnę, że w latach 1915-1926 Wills był jednym z najlepszych – jeśli nie najlepszym – na świecie panczerem. Mimo to, podobnie jak wielu innych czarnoskórych pięściarzy tamtej epoki – nigdy nie dostał szansy walki o mistrzostwo świata wagi ciężkiej. Dzisiaj historycy pięściarstwa widzą go nawet w pierwszej „3″ (za Dempsey`em i Langfordem) najlepszych ciężkich, którzy rywalizowali na amerykańskim ringu w I połowie lat 20-tych XX w.

Jakie były powody tego, że Wills nie dostał mistrzowskiej szansy? Nie jest żądną tajemnicą, że po zejściu w 1915 r. z amerykańskiego ringu pogardzanego przez Jankesów wielkiego mistrza świata, Jack`a Johnsona, był to świadomy element polityki promotorów, kreujących jedynie białych mistrzów świata wszechwag. Tex Rickard, największy promotor bokserski tamtych czasów powiedział nawet wprost, że nigdy nie dopuści do walki pupila „Białej Ameryki”, Jessa Willarda z „Czarną Panterą” (przydomek Willsa), podkreślając przy każdej okazji, że tytuł mistrzowski wszechwag w murzyńskich rękach nia ma żadnej wartości.

W taki oto sposób rasizm rękoma wpływowego Rickarda i jemu podobnych rozdawał karty na bokserskim stole Ameryki, pozbawiając wielu młodych afroamerykańskich pięściarzy szansy na zrobienie wielkiej pięściarskiej kariery.

Ale wróćmy do sedna sprawy, czyli sensacyjnej wizyty Harry Willsa w Warszawie. „Czarną Panterę” z Nowego Orleanu w ostatnich dniach lipca 1925 r. wyśledzili dziennikarze „Przeglądu Sportowego” w hotelu Bristol. Okazało się, że Wills przybył do naszego kraju w towarzystwie żony i swojego przyjaciela o nazwisku Breithaus.

-My są z Ameryka, ja jego przyjaciel, a to Harry Wills. My przyjechali aby zwiedzić ładne miasta Europa, to i do Warszawy trzeba było przyjechać – powiedział z angielskim akcentem korpulentny Breithaus, tłumacząc powody niespodziewanej wizyty amerykańskiego pięściarza w stolicy.

-Warszawa to bardzo ładne miasto, bardzo mi się podobało, jest duży ruch na ulicach, jest ładna muzyka i restauracje; nie jest wcale tak źle, jak mówiono w Ameryce. Jestem bardzo zadowolony, żem tu przyjechał i sprawił przyjemność memu staremu przyjacielowi, który 30 lat nie był w swoim rodzinnym mieście i nareszcie teraz mógł odwiedzić swoich krewnych i znajomych – dodał Wills.

Na pytanie o najbliższe – sportowe – plany powiedział:

-Właśnie wczoraj otrzymałem z New Yorku od mojego managera depeszę zawiadamiającą mnie, że kontrakt z Ted Richardsem [chodzi o Texa Rickarda - przyp. JD] został ostatecznie podpisany: Dempsey zobowiązał się nie walczyć z żadnym bokserem przed spotkaniem ze mną; za mecz otrzymuje on 750 000 dolarów, a ja 250 000. Z warunków jestem zadowolony, tembardziej, że pertraktacje na temat spotkania rozpoczynały się kilkakrotnie, ale zawsze rozbijały się o warunki i upór Dempsey`a [...].

Mam nad Dempsey`em, który waży 98 kg pewną przewagę wagi, gdyż mam o 8 kg więcej [przy wzroście ok. 188-191 cm - przyp. JD]. Jestem obecnie w dobrej kondycji fizycznej, miesięczny odpoczynek w Karlsbadzie, dokąd dziś wyjeżdżam, sądzę, że źle mi nie zrobi. W każdym razie walka ani łatwą, ani krótką nie będzie!

5 września siadam na okręt. A po powrocie do New Yorku ciężki codzienny trening aż do samego meczu, który odbędzie się za 5-6 miesięcy. Ostateczny termin spotkania ustalimy dopiero po moim powrocie do Stanów Zjednoczonych. Nigdy z Dempsey`em się nie biłem, ale sposób jego walki znam doskonale – zakończył Wills.

Po wielu latach Wills zwierzył się dziennikarzom, że największym rozczarowaniem, jakie go spotkało w czasie kariery było fiasko rozmów w sprawie jego walki z Jackiem Dempsey`em, którego wyzywał wielokrotnie w latach 1920-1926. Faktem jest, że sam Dempsey, podrażniony ambicją, był skłonny stanąć do walki Willsem. Pięściarze podpisywali nawet stosowne kontrakty (patrz zdjęcie!), ale nigdy – z powodów finansowych (biały czempion obawiał się, że nie otrzyma honorarium za swój występ) – nie zostały one zrealizowane. Wielu historyków sądzi, że jeśli Dempsey i Wills stanęliby do sportowej rywalizacji, to z pewnościa wygrałby ten pierwszy, upatrując w tym domniemanym fakcie fiaska rozmów w sprawie nieodbytej walki. Ale niemal pewnym wydaje się, że w połowie lat 20-tych XX w., starszy o 6 lat Harry Wills (pogromca Sama Langforda, Joe Jeanette`a, Jeffa Clarka, Willie Meehana, czy Luisa Angela Firpo) byłby dla Dempseya wielkim zagrożeniem.

PIĘŚCIARSKI REKORDZISTA URODZIŁ SIĘ W POLSCE!

Abraham Holenderski (Hollandersky), znany jako Abe The Newsboy, czyli „Abe Gazeciarz”, to jedna z legend boksu zawodowego. Ten sportowiec-podróżnik (pierwszy w historii journeyman z krwi kości), w latach 1905-1918 stoczył ponoć aż 1039 zawodowych pojedynków bokserskich na wszystkich kontynentach. Jeśli dodamy do tej liczby jeszcze 387 pojedynków zapaśniczych to w bilansie „Gazeciarza” pojawi się nam niewiarygodna – wręcz – liczba 1426 walk!

Holenderski będąc już na emeryturze napisał 384-stronicową książkę pt. „The Life Story of Abe The Newsboy (with the U.S. Navy). Hero of the Thousand Fights”, w której opisał swoje najcenniejsze wspomnienia (m.in. zdobycie mistrzostwa Panamy i Południowej Afryki wagi ciężkiej). Historycy boksu zaczerpnęli z niej po raz pierwszy informacje dotyczące jego rekordu. W oparciu o dostępne źródła – „rozprawił” się z nim w 1944 r. nieoceniony Nate Fleischer, który zredukował ilość jego pojedynków pięściarskich do – i tak imponującej ilości – 490! Zaznaczył przy tym, że nie jest to bilans „zupełny” i zawiera tylko najważniejsze walki!

Potwierdził to najwybitniejszy polski historyk boksu zawodowego, członek IBRO, dr Jan Skotnicki, wysuwając przy okazji „niewinne” przypuszczenie, że skoro ów Holenderski urodził się w żydowskiej rodzinie „gdzieś w Imperium Rosyjskim”, to być może działo się to na terenie dzisiejszej Polski? Sprawdziłem dostępne źródła i potwierdzam, że przypuszczenia Skotnickiego mimo iż były strzałem na oślep, to trafiły w…dziesiątkę!

Abraham Holenderski urodził się 3 grudnia 1887 r. we wsi Berżniki w guberni suwalskiej! Dzisiejsze Berżniki to maleńka wioska graniczna (jeszcze 2 lata temu było tam przejście graniczne Polski z Litwą) w województwie podlaskim (powiat i gmina Sejny) o tradycjach sięgających I poł. XVI w. W sierpniu 1920 r. rozegrała się tam bitwa niemeńska – druga co do ważności i wielkości w czasie wojny polsko-bolszewickiej.

Tak, więc Drogi Czytelniku, bokserski rekordzista świata w ilości stoczonych walk urodził się na polskiej ziemi! I …mniejsza o to, że niebawem z rodziną via Berlin i Manchester wyemigrował za Ocean (do New London w stanie Connecticut, gdzie mieszkała siostra ojca). Z analizowanych przeze mnie akt przechowywanych w archiwum Instytutu Yad Vashem w Jerozolimie wynika, że rodzina Holenderskich do wybuchu II wojny św. żyła nadal w Suwałkach.

Cudze chwalimy…

KONTROWERSJE: WOJENNE MISTRZOSTWA EUROPY – BRESLAU 1942

Ze wszystkich mistrzowskich turniejów, które odnotowano w historii amatorskiego boksu, najbardziej kontrowersyjnymi  – z uwagi na okoliczności – były najprawdopodobniej nieoficjalne, wewnątrzfaszystowskie, tzw. „wojenne mistrzostwa Europy”, które odbyły się w dniach 20-25 stycznia 1942 r. we Wrocławiu (Breslau). Niemal natychmiast po zakończeniu II wojny św. zostały one uznane za niebyłe, a wszystkich ich medalistów na zawsze wykreślono z annałów amatorskiego boksu.

W turnieju wystąpili – rzecz jasna – reprezentanci okupujących Europę państw osi, krajów satelickich oraz państw neutralnych. Aby impreza miała odpowiedni poziom sportowy, postanowiono, że ekipy Niemiec, Włoch i Węgier będą mogły wystawić po 16 zawodników, czyli po dwóch w każdej kategorii wagowej. Oprócz nich do Wrocławia przybyły reprezentacje: Szwecji (9 pięściarzy), Hiszpanii, Czech, Austrii (po 8), Chorwacji (6), Słowacji, Finlandii, Holandii i Danii (po 2) i Szwajcarii (1).

Odnotujmy, że zapomnianymi juz przez czas „wojennymi” mistrzami Europy zostali: Costante Paesani, Arturo Paoletti (obaj Włochy), Dezso Frigyes-Fritsch (Węgry), Duilio Bianchini (Włochy), Ferdinand Raeschke (Niemcy), Karl Gustaf Norén (Szwecja), Sven Christensen (Dania) i Hein Ten Hoff (Niemcy).

Jakie były największe gwiazdy wrocławskiego turnieju?

- Paoletti (Rocznik 1919): Pół roku przed wybuchem II wojny św. zaprezentował się poznańskiej i warszawskiej publiczności podczas meczów międzypaństwowych Polska-Włochy. W pierwszym pokonał na punkty Zygmunta Koziołka, by w drugim ulec Edmundowi Sobkowiakowi. 21 grudnia 1945 r. podpisał zawodowy kontrakt. Dwukrotnie – bezskutecznie – stawał przed szansą zdobycia zawodowego mistrzostwa Włoch wagi koguciej. W Weronie od kilku lat odbywa się amatorski turniej pięściarski jego imienia (pod nazwą Memorial Arturo Paoletti).
- Frigyes (1914): Srebrny medalista mistrzostw Europy w Budapeszcie (1934) i półfinalista olimpijski z Berlina (1936) w wadze piórkowej.
- Bianchini (1922): Najprawdopodobniej najlepszy pięściarz jaki kiedykolwiek urodził się w Rimini. Szybki, silny, z piekielnie skutecznym prawym hakiem. Jako amator stoczył ok. 300 walk, z których 85% wygrał. W 1951 r. podpisał zawodowy kontrakt. Jego karierę zatrzymał jego rodak, Romano Valentini.
- Raeschke (1920): Hamburczyk w drodze do złota pokonał m.in. słynnego Czecha Juliusa Tormę, który w czasie II wojny św. jako Gyula Torma reprezentował Węgry. Po zakończeniu wojny Raeschke podpisał zawodowy kontrakt, tocząc 57 płatnych walk. W najważniejszej z nich uległ słynnemu rodakowi Gustawowi Ederowi.
- Ten Hoff (1919): syn holenderskiego rolnika, który w czasie II wojny św. przeprowadził się do Oldenburga i przyjął niemieckie obywatelstwo. Boks zaczął uprawiać dopiero w wieku 18 lat, ale dzięki talentowi i znakomitym warunkom fizycznym (196 cm) zaczął odnosić sukcesy. Właściwie od początku kariery amatorskiej nie spotkał na swojej drodze żadnego poważnego rywala. Nie sprostał mu także mistrz olimpijski, Herbert Runge, wobec czego Ten Hoff przyjechał do Wrocławia w charakterze faworyta i nie zawiódł. Jako amator stoczył 194 walki, z których 185 wygrał, w tym 78 przez nokaut. Po wojnie kontynuował karierę pięściarska jako zawodowiec, zdobywając w 1951 r. pas zawodowego mistrza Starego Kontynentu. Po zakończeniu kariery (po porażce z Ingemarem Johanssonem) został działaczem (z czasem prezydentem) zachodnioniemieckiej Federacji Boksu Zawodowego (BDB).

Sądząc po nazwiskach pięściarzy, którzy brali udział w turnieju we Wrocławiu, nie stał on na najwyższym poziomie. Najlepsi amatorscy pięściarze w tym samym czasie nosili alianckie mundury, walczyli w konspiracji, przebywali w obozach jenieckich, ginęli w obozach koncentracyjnych lub w efekcie rozmaitych czystek etnicznych dokonywanych przez nazistów i ich sojuszników na terenach okupowanych.

Do dzisiaj we Wrocławiu stoi niemy świadek tamtych wydarzeń, legendarna już Hala Stulecia (Jahrhunderhalle, zwana przez długi czas po wojnie Ludową).

POLLY BURNS – CO TU JEST PRAWDĄ, A CO FIKCJĄ?

W bloku programowym „Prawdziwe życia” telewizja RTE pokazała zadziwiający film dokumentalny, „Moja babcia była bokserem”, ukazujący życie Polly Burns, zdobywczyni kobiecego mistrzostwa świata w boksie, z punktu widzenia jej zamieszkałej w Dublinie prawnuczki, Catherine Morley.

Według rodzinnych przekazów, prababcia Catherine na przełomie wieków parała się boksem zawodowym. Tematem filmu były starania Catherine, by poznać prawdę o tej niezwykłej kobiecie. By zilustrować poszukiwania trudno uchwytnych faktów twórcy filmu korzystali z wywiadów, filmów archiwalnych i rekonstrukcji zdarzeń.

- Każdy życiorys to złożona historia, szczególnie jeśli kawałkami układanki są tylko wycinki z gazet – twierdzi Adrian Lynch z firmy, która wyprodukowała ten dokument, Graph Films. – Bez wątpienia, ponieważ Polly Burns była bokserem-kobietą, nikt nie opisał jej życia, więc w jakimś sensie przywracamy tę postać historii. Znów pojawia się ta znana kwestia: znamy życiorysy naszych ojców i dziadków, ale kobiety są tu niewidzialne.

Nazwać życiorys Polly Burns wyjątkowym, to mało. Urodziła się w 1881 roku w rodzinie od pokoleń związanej z cyrkiem. Kiedy jej matka zginęła w upadku z trapezu, ojciec ożenił się ponownie, z kobietą ze „słynnego bokserskiego rodu Fairclough.” Polly wcześnie rozpoczęła karierę w cyrku, ostatecznie występując jako siłaczka. Zyskała sławę jako „kobieta zdolna unieść w zębach osła.” Zważywszy na rodzinne związki ze słynnym bokserskim klanem, trudno się dziwić, że i Polly założyła w końcu rękawice i weszła na ring. Miała szesnaście lat, kiedy zaczęła walczyć, głównie po jarmarcznych budach i z reguły przeciwko mężczyznom.

polly_rosalyn– Była wówczas jedną z nielicznych, gotowych podjąć walkę z mężczyzną – mówi Lynch. – Zarabiała na tym tysiące funtów.

Jej związki z Dublinem rozpoczęły się, gdy poślubiła pochodzącego stamtąd Tommy’ego Lyncha. Przeprowadzili się do Dublina, gdzie urodziła mu dwie córki, w tym babcię Catherine, Agnes. Małżeństwo rozpadło się jednak, i Polly wróciła na ring.

- Ludziom wydaje się, że kobiecy boks to nowość. Nieprawda! Pierwsza odnotowana walka, między handlarką rybami a arystokratką, miała miejsce w 1727 roku. Mamy tu więc równoległą, niesamowitą historię boksu – mówi Lynch.

Szczytowym momentem kariery Polly musiał być rok 1900, kiedy zdobyła mistrzostwo świata w boksie kobiet. Wyjechała do Paryża na walkę z mistrzynią Stanów Zjednoczonych, Texas Mamie Donovan. Amerykanka nie wyszła jednak do ringu, czy to z lęku, czy z innych przyczyn, i Polly Burns ogłoszono mistrzynią świata.

- Wielu szanowanych ekspertów, głównie mężczyzn, nie wierzy, że Polly rzeczywiście była bokserką – mówi Lynch. – Pod koniec życia, biedując w Dublinie, Polly sprzedawała swój życiorys brytyjskim brukowcom i wiele z tego, co o niej wiemy, pochodzi właśnie z tych artykułów. Można więc pytać, czy nie zmyślała, żeby mieć ciekawszy materiał? Znaleźliśmy wiele dowodów wskazujących na to, że nie.

Wśród tych, którzy wierzą w historię Polly, jest przewodnicząca Federacji Boksu Kobiecego z Miami – sama niegdyś walczyła w jarmarcznych budach, i już wtedy słyszała o osiągnięciach Polly Burns w ringu.

Zostawmy ostatnie słowo Adrianowi Lynchowi: – Podoba się nam to, że prawdziwość historii Polly Burns nie jest przesądzona. W jej życiorysie bardzo trudno oddzielić legendy od faktów, bo fakty kryją się w tym, jak oceniali ją inni, a najciekawsze, że nasz film i te obecne artykuły znów ciągną to dalej. I tak Polly Burns znów odradza się przez media. Ludzie znów będą o niej mówić i pisać, ale wciąż wokół jednej kwestii: czy to rzeczywiście prawda?

polly_01Cóż, jak to usłyszał od dziennikarza James Stewart pod koniec filmu „Człowiek, który zabił Liberty Valance’a”: – Kiedy legenda staje się faktem, drukujmy legendę!

Film dokumentalny o życiu Polly Burns nieco rozczarował, głównie dlatego, że niewiele jest materialnych dowodów jej bokserskiej kariery. Wzmiankowano o niej w artykułach prasowych, ludzie pamiętali ją jako jarmarczną bokserkę, ale bardzo trudno o dokumenty czy zdjęcia. Niełatwo więc ustalić, co jest prawdą, a co zmyśleniem. Według filmu, Polly stoczyła w Dublinie pokazową walkę z Jackiem Johnsonem (ówczesnym mistrzem świata wagi ciężkiej). Miała też walczyć z mężczyznami w National Sporting Club w Londynie, a jeden z tych jej przeciwników został jej drugim mężem.

Na plus należy zaliczyć archiwalne filmy, pokazujące kobiecy boks we Francji (savate – francuska odmiana kickboxingu) i w Stanach Zjednoczonych w latach 30. XX w. Według materiału z USA, szkoła dla dziewcząt w Wirginii oferowała uczennicom zajęcia z boksu, które wygrały zresztą w plebiscycie na najbardziej popularne lekcje. Wszystko to działo się w bardzo radosnej atmosferze, widać było dziewczęta toczące sparringi na terenie szkoły – więc najwyraźniej to nie Doyle Weaver zaczął uczyć kobiety, o co chodzi z tym całym boksem.

CAŁA POLSKA PŁAKAŁA PO ŚMIERCI MISTRZA WAGI CIĘŻKIEJ

gloves 01

„Odszedł od nas jeden z największych talentów bokserskich, jedna z największych naszych nadziei. Życie jego skończyło się w chwili, gdy dla innych dopiero się zaczyna” – pisał 24 sierpnia 1929 r. Przegląd Sportowy poruszony do głębi samobójczą śmiercią 20-letniego mistrza Polski kategorii ciężkiej, Alfreda Kupki.

Do tragedii doszło 16 sierpnia 1929 r. w Katowicach. Dzień wcześniej Kupka wraz z drużyną Policyjnego Klubu Sportowego Katowice (powojenna nazwa: Gwardia Katowice) przyjechał do Bytomia na mecz z miejscowym klubem KS Heros. Ponieważ anonsowany na jego przeciwnika niejaki Buchta nie stawił się, do walki z Kupką stanął lżejszy od niego Mierzwa, były mistrz Niemiec Połudiowo-Wschodnich  w wadze półciężkiej. W trakcie walki Polak dwukrotnie wyrzucił swojego rywala poza obręb ringu i został zdyskwalifikowany. Nazajutrz strzałem z rewolweru odebrał sobie życie.

Urodził się w 1909 r. i od wczesnych lat zajmował się sportem. Mając 17 lat był jeszcze bramkarzem Kolejowego Klubu Sportowego w Katowicach, gdzie wypatrzył go pionier pięściarstwa na Śląsku, olimpijczyk z 1928 r., Wilhelm Snopek. Zimą 1926 r. 17-letni Alfred trenował już pod jego okiem, utrzymując się przy tym z pracy ślusarza w warsztatach kolejowych. Snopka nie zawiódł trenerski „nos”. Trafił na wyjątkowy materiał, który pod ręką wytrawnego trenera mógłby dojść nawet do światowej sławy. Już w następnym roku (1927) Kupka, startując jeszcze w kategorii półciężkiej, doszedł do finału mistrzostw Polski, ulegając nieznacznie na punkty ówczesnemu czempionowi, olimpijczykowi Janowi Gerbichowi.

Ale już w grudniu 1927 r. 18-letni młokos odniósł pierwszy wielki sukces, pokonując zdecydowanie na punkty trzykrotnego (1924-1926) mistrza Polski, Tomasza Konarzewskiego z Unionu Łódź. Kilkanaście dni później, na ringu w Katowicach przeszedł Kupka międzynarodowy chrzest, nokautując w pierwszym starciu mistrza Niemiec Południowo-Wschodnich, Gallera z Vorvaerts Wrocław. Zanim sędzia wyliczył rywala do „10″, ten – po ciężkich prawych sierpowych – kilkakrotnie lądował na deskach ringu.

Momentem kluczowym w karierze Alfreda było zdobycie w 1928 r. w Warszawie mistrzostwa Polski. W finale wagi ciężkiej w pierwszej rundzie znokautował Finna, trafiając go mocnym prawym w okolicę ucha. Od tego czasu rozpoczęła jego bezprecedensowa, szybka kariera.

Nie mając godnego siebie rywala w kraju, rzucił rękawice m.in. mistrzowi Niemiec, Saengerowi z Vorweartsu Wrocław, remisując po zażartej walce. W październiku 1928 r. wyjechał z drużyną PKS na tournee do Danii i Szwecji. W pierwszym występie w Danii przegrał na punkty z 10 lat starszym, aktualnym brązowym medalistą mistrzostw Europy (w 1930 r. zdobył złoty medal ME) Michaelem Jacobem Michaelsenem, a w drugim zwyciężył zdecydowanie Backa. W Szwecji znokautował w Malmoe Eneberga, przegrał na punkty w Helsingborgu z Johanem Sjoego Andersem oraz wypunktował w Landskronie Johna Friberga.

Po powrocie do kraju Alfred Kupka dostał powołanie do reprezentacji na prestiżowy mecz międzypaństwowy w Węgrami. Na ringu w Budapeszcie w efektowny sposób znokautował Lorinca Kelemena. Pod koniec pierwszego starcia kilkakrotnie celnie i ciężko trafił Madziara, który na niepewnych nogach, po gongu, wracał do narożnika. W drugiej odsłonie Alfred z impetem wpadł na rywala. Po potężnym prawym Węgier padł na deski. Po 8 sekundach wstał, lecz po chwili błyskawiczny, kolejny prawy, ostatecznie rozciągnął go na ziemi. Widok pokonanego był niezwykły. Znokautowany Kelemen podbródkiem dotykał desek ringu, mając rozpostarte ręce…

W 1929 r. Kupka dwukrotnie jeszcze bronił biało-czerwonych barw. W meczu z Niemcami we Wrocławiu wygrał wysoko na punkty z rutynowanym mistrzem kraju zachodnich sąsiadów, Danielsem, a półtora miesiąca później w Katowicach w trzeciej rundzie znokautował Czecha Rudolfa Ambroza, po brzydkiej, pełnej fauli walce.

Interesujące, że już dzień później Alfred skrzyżował rękawice z pięściarzem zawodowym (wicemistrzem olimpijskim wagi półciężkiej z 1928 r.), gwiazdą berlińskiego Herosa, 23-letnim Ernstem Pistullą, przegrywając w tym pokazowym boju nieznacznie na punkty. Była to niezwykle szybka i zażarta walka, w której młody Kupka ustępował rywalowi jedynie nieco pod względem techniki. Była to nieoficjalna walka rewanżowa za porażkę jaką Kupka poniósł z rąk Pistulli 14 grudnia 1928 r. na ringu w Katowicach. Wówczas to Niemiec, na własny koszt przyjechał, by sprawdzić wartość młodego mistrza Polski. Pistulla miał Alfreda w drugiej rundzie na deskach. Polak przetrwał jednak kryzys i w ostatniej rundzie, dzięki znakomitej kondycji, okazał się lepszy,ale w ostatecznym bilansie to jego rywalowi przyznano zwycięstwo. Jak zauważył jeden z dziennikarzy „gdyby walka trwała jak u zawodowców więcej rund, Kupka doprowadziłby do zwycięstwa”. Smaczku tej rywalizacji dodaje fakt, że 2 lata później Pistulla został zawodowym mistrzem Europy (EBU) wagi ciężkiej, pokonując po 15-rundowym boju, na ringu w Walencji, tamtejszego faworyta Martineza de Alfara.

Na mistrzostwach Polski AD 1929 Alfred Kupka reprezentował okręg śląski, pokonawszy wcześniej na mistrzostwach okręgu Jerzego Wockę. Ponieważ nie znalazł się ani jeden konkurent, który miałby ochotę zmierzyć z nim swoje umiejętności, 20-letni pięściarz zdobył swój drugi tytuł mistrzowski bez walki. Po mistrzostwach Ślązak znokautował jeszcze w pierwszej rundzie Schlohoffa w meczu Polski Śląsk-Niemiecki Śląsk, by w sierpniu wybrać się na nieszczęsne zawody do Bytomia.

Hiobowa wieść o śmierci młodego sportowca na falach radiowych w kilka godzin obiegła całą Polskę, budząc żal w kibicowskich sercach. Wszyscy pamiętali sukcesy tego wiecznie uśmiechniętego chłopaka. I te krajowe i międzynarodowe, gdzie z orzełkiem na piersiach reprezentował biało-czerwone barwy. To wprost niebywałe, że ten 20-latek w ciągu zaledwie 3 lat uprawiania boksu osiągnął takie wyniki i tak wspaniale rokował na przyszłość. W krótkim czasie stoczył 50 walk, z czego 44 wygrał (głównie przed czasem), 1 zremisował i 5 przegrał. Miał znakomite warunki fizyczne (188 cm/90 kg), przy czym dysponował szybkością, znakomitą wydolnością i elastycznością oraz koordynacją ruchową.

Wiktor Junosza-Dąbrowski, wielki autorytet bokserski Polski doby międzywojennej, widząc w młodym Kupce talent i mając nadzieję na jego harmonijny rozwój, starał się także na bieżąco zwracać uwagę na niedostatki w jego boksowaniu i …charakterze.

„Należy się obawiać, że nasz mistrz wagi ciężkiej przedstawiający ogromnie obiecujący materiał od dwóch już lat … pozostanie tylko materiałem na boksera do końca swojej kariery. A że podobno pracować nad sobą nie bardzo chce i nie bardzo lubi, więc trzeba będzie prawdopodobnie pożegnać się z myślą o tym, by go kiedy widzieć wśród pięściarzy amatorskich świata, na tym miejscu, do zajęcia którego predestynują go świetne warunki fizyczne” – pisał 23 marca 1929 r. Junosza-Dąbrowski.