Tag Archives: Bartosz Głowacki

GALE ZAWODOWE W POLSCE: LISTOPAD 2022. LUBIN I PUŁAWY

jonak_damian_02

1 LISTOPADA 2022 ROKU [LUBIN, POLSAT BOXING PROMOTIONS]

Na spory skok w rankingach może liczyć Paweł Czyżyk (10-1, 2 KO), który napracował się, wygrywając przed momentem z Draganem Lepeiem (21-6-2, 10 KO). W ręce Polaka wpadły pasy WBA Continental i IBO International kategorii półciężkiej. Zaczęło się od całkiem precyzyjnych ataków miejscowego pięściarza, który karał rywala krótkimi prawymi bezpośrednimi, w końcówce Włoch trafił dwoma uderzeniami, ale była to runda Polaka. Także i drugą rundę Czyżyk zaakcentował stałą presję i nawet jeśli jego skuteczność spadła, to przeważał nad Lepeiem aktywnością. Chwile grozy w rundzie trzeciej – „Furia” napierała zza obszernych sierpowych, zaś Lepei polował na kontrę. Włoch doczekał się szansy w ostatnich sekundach szansy, kilkukrotnie trafiając czysto Polaka i zagarniając odsłonę dla siebie. Od tego momentu zaczęło nam się robić w ringu spokojniej, wszystko za sprawą zmienionej taktyki Czyżyka, który wydłużał dystans, punktując rywala lewym prostym. W rundzie piątej Włoch trafił kontrującym lewym sierpowym, a już w szóstej to Czyżyk odwdzięczył się kombinacją przy linach. Polak zwodził przeciwnika, wyprzedzając jego ataki lewym prostym, często schodząc z linii ciosu Lepeia. I znów – gdy w dziewiątej rundzie Włoch zaskoczył reprezentanta Lubina, trafiając dwoma lewymi sierpowymi na górę i prawym na dół, to już na sam koniec Czyżyk zaakcentował swoje zwycięstwo kombinacją lewy-prawy-lewy. Po ostatnim gongu mogliśmy być dość spokojni o werdykt i faktycznie – cała trójka sędziów widziała zwycięstwo Polaka, przyznając mu osiem rund, dwie przypadły Lepeiowi. Bardzo cenne zwycięstwo „Furii”, który zaczyna już myśleć o walkach wyjazdowych.

Siódme zwycięstwo Konrada Kozłowskiego (7-0, 2 KO) podczas dwunastej gali z cyklu Polsat Boxing Promotions. Tym razem ofiarą koszalinianina był twardy Bartosz Głowacki (5-11-1, 4 KO). Zaczęło się dość wyrównanie, gdy obaj częstowali się ciosami prostymi. Kozłowski polował na prawą rękę, nie brakowało wymian i chaosu, a pod koniec odsłony Kozłowski próbował wydłużać kombinacje. W następnych rundach przebieg walki był niemal identyczny – Kozłowski atakował, polował na doły i te ciosy raniły rywala. Pod koniec trzeciej rundy śmielej zaatakował Głowacki, ale nie zrobiło to wrażenia na oponencie, który za chwilę sam skontrował. Na początku kolejnej odsłony Głowacki powędrował na deski, wydawało się, że był to efekt ciosu Kozłowskiego, inaczej widział to sędzia ringowy, mówiąc o poślizgnięciu. Już do samego końca Kozłowski atakował sporą ilością ciosów, choć były to uderzenia w większości niecelne, a już na pewno nierobiące większego wrażenia na reprezentancie Chrzanowa, który próbował się odgryzać. Jeszcze trochę wymian na sam koniec i przyszło nam wysłuchać werdyktu sędziów punktowych, którzy byli jednogłośni – 60:54, 60:54 i 59:55 na korzyść pięściarza z Koszalina.

Wcześniej mieliśmy okazję być świadkami dwóch naprawdę ciekawych dla oka czasówek – udanie po porażce z rąk Petro Frołowa wrócił Max Suske (5-1, 4 KO), który pod przewodnictwem Georga Bramowskiego szybko rozprawił się z Patrikiem Fialą (5-3-1, 1 KO), zaś Konrad Czajkowski (2-0-1, 1 KO) rozbijał, rozbijał, aż w końcu rozbił Jakuba Świderskiego (0-1), nokautując go w drugiej odsłonie.

18 LISTOPADA 2022 ROKU [PUŁAWY, TYMEX BOXING NIGHT]

Nokaut roku? Na pewno na polskim ringu. Bardzo brutalnie ze swoim rywalem obszedł się przed momentem w Puławach Damian Jonak (43-1-2, 22 KO). Nestor David Campos (6-4, 4 KO) nie będzie dobrze wspominał wizyty w Polsce. Argentyńczyk już w pierwszej rundzie był naruszony lewym sierpowym, ale na początku drugiej wydłużył serie i zaczął sobie radzić coraz lepiej. Chyba trochę za bardzo w siebie uwierzył, „otworzył się” w swoim ataku, a Jonak wszedł mu w tempo prawym sierpowym. Campos padł ciężko na matę, a sędzia nawet nie zaczynał liczyć. półprzytomnego Argentyńczyka znoszono z ringu na noszach. Zdrowia…

Lukas Dekys (8-0, 3 KO) pozostaje katem polskich pięściarzy. Pobił między innymi Syrowatkę i Kiwiora, a teraz do tej listy dopisał Michała Leśniaka (17-2-1, 5 KO). Zaczęło się dobrze. Pojedynek był prowadzony w spokojnym tempie i na lewe proste. I w tej dziedzinie „Szczupak” radził sobie całkiem dobrze. W drugiej rundzie Michał trafił dwukrotnie lewym sierpowym i nabraliśmy nadziei. Wszystko jednak zmieniło się od czwartej rundy. Czech przejął kontrolę nad pojedynkiem. Boksował na luzie, kontrował, a gdy trafił, od razu podkręcał tempo. W siódmym starciu Michał był liczony. Rywal przepchnął go w zwarciu, ale trzeba oddać, że wcześniej trafił czystym ciosem i to Michał dążył do klinczu. Po ostatnim gongu sędziowie punktowali jednogłośnie na korzyść Dekysa – 97:92, 98:91 i 97:92.

Galę w Puławach reklamowaną hasłem czas weryfikacji. I taki test z pewnością zdał Stanisław Gibadło (9-0, 1 KO). A wszystko kosztem Tomasza Nowickiego (10-2, 3 KO). To była rywalizacja wewnątrz grupy Tymex Boxing Promotion. Obaj mieli coś do udowodnienia. Gibadło boksował trochę poniżej oczekiwań w niektórych walkach, natomiast Nowicki wracał po porażce. W ringu pełną kontrolę od początku przejął jednak Staszek. Najpierw zaczął boksować lewym prostym, potem sprytnie spychał rywala na liny i nie dawał mu rozwinąć skrzydeł. Przewaga wzrastała, a kumulacja nastąpiła w rundzie piątej. Gibadło zasypał Nowickiego nawałnicą ciosów, niekoniecznie mocnych, ale było ich tak dużo, że w końcu nierówny pojedynek przerwał sędzia.

Michał Soczyński (5-0, 2 KO) dopisał do swojego rekordu kolejne zwycięstwo. Tym razem przed czasem. Naprzeciw „Soczka” stanął Alessandro Jandejsek (4-2, 4 KO), który straszył rekordem, ale w ringu po przyjęciu pierwszego lewego prostego szybko cofnął się na liny i próbował przetrwać. Ale nie przetrwał. Już pod koniec drugiej rundy po bezpośrednim prawym pięściarza z Lublina było po wszystkim. Dodajmy, że Michał zmienił niedawno sztab szkoleniowy.

Wcześniej Aleksandra „Sasza” Sidorenko (10-1-1, 1 KO) wypunktowała pewnie na dystansie sześciu starć Aleksandrę Vujović (5-22-2, 2 KO).

Występujący w wadze półciężkiej Sebastian Wiktorzak (2-0, 1 KO) pokonał Jurisa Zundovskisa (5-3, 4 KO). Pięściarz ze Szczecina od początku ustawiał sobie rywala ciosami prostymi, zmieniając pozycję z normalnej na mańkuta praktycznie po każdej akcji. Łotysz próbował atakować, ale jego chaotyczne próby podopieczny Karola Chabrosa albo przepuszczał, albo kontrował. W trzeciej rundzie Łotysz podkręcił tempo i przy pasywnej postawie Sebastiana być może nawet zapisał ten odcinek na swoją korzyść, kosztowało go to jednak sporo sił i w czwartej wszystko wróciło do normy. Wiktorzak ładnie próbował wejść w tempo prawym podbródkowym, brakowało jednak trochę precyzji w tej akcji. Polak do końca kontrolował pojedynek i po ostatnim gongu wygrał jednogłośną decyzją sędziów – 59:55, 59:55 i 58:56 (???).

źródło: bokser.org

LAURA GRZYB PUNKTUJE DE LEON W WALCE WIECZORU NA GALI W PIONKACH

pionki2020

W głównym daniu gali bokserskiej Tymex Boxing Night 15 w Pionkach po raz pierwszy boksująca na tak długim dystansie Laura Grzyb (5-0, 3 KO) po dobrej walce pokonała Enerolisę de Leon (6-4-2, 2 KO).

Pierwsza runda typowo na rozpoznanie. Na początku drugiej rywalka ostrzej zaatakowała, jednak Laura skontrowała ją lewym sierpowym na odejściu i posłała na deski. Nie był to może ciężki nokdaun, za to ostudził na jakiś czas zapał zawodniczki z Dominikany. Polka podążając za radą swojego trenera Piotra Wilczewskiego wydłużała dystans lewym prostym, a dzięki dobrej pracy nóg nie dawała się zagonić na liny. Ale nawet gdy tak się stało, nie panikowała i – co jest rzadkością w boksie kobiecym, po zebraniu ciosu na gardę natychmiast kontrowała tą samą ręką krótkim sierpem. Pod koniec piątej rundy pogubiła się trochę w defensywie, przyjęła prawy sierp, na szczęście bez większych konsekwencji. Grzyb ma jeszcze jedną umiejętność – przynajmniej w pustej hali, bez kibiców. Potrafi wyłapać wskazówki z narożnika i na bieżąco wcielać je w walkę. De Leon, która miała już przeboksowaną „dziesiątkę”, podkręcała tempo, nieustannie atakowała, licząc chyba na to, że Polka opadnie w końcówce z sił. Laura popełniła kilka błędów w defensywie, generalnie jednak boksowała naprawdę solidnie. Na minutę przed końcem spóźniła się w akcji prawy na prawy, ale dobrze finiszowała. Sędziowie punktowali ciaśniej niż widzieliśmy to my sprzed telewizora – 96:94 i dwukrotnie 97:92. Dobra lekcja i nauka na przyszłość.

Marcin Siwy (22-0, 10 KO) szybko i efektownie rozprawił się z Morganem Dessaux (6-9, 5 KO). „Ciężki” z Częstochowy w pierwszej rundzie zranił przeciwnika lewym sierpowym na szczękę przy linach, ale dużo wyższy Francuz dwa razy sięgnął go długim prawym. Mimo wszystko 10:9 dla Marcina. Tuż po przerwie Siwy zanurkował zwodem pod rękę rywala, znów strzelił lewym na szczękę, ale tym razem już nie wypuścił zranionej ofiary z opresji. Marcin poszedł za ciosem, wydłużył kombinację, aż w końcu po prawym sierpie w okolice ucha Dessaux przyklęknął. Po liczeniu do ośmiu Siwy nie odpuszczał. Nacierał, bił na zmianę na dół i górę, co zaowocowało drugim nokdaunem. Za moment poprawił kilkoma bombami i z narożnika Francuza poleciał ręcznik na znak poddania.

Kolejne zwycięstwo zanotował występujący w kategorii junior średniej Tomasz Nowicki (6-0, 2 KO). Octavian Gratii (5-10-1, 3 KO) rzucił się do szturmu tuż po gongu, ale Tomek pół minuty pozbierał wszystko na gardę i zaczął celnie kontrować. W końcówce pierwszej rundy trafił najpierw na wątrobę, poprawił znów lewą ręką – tym razem w okolice żołądka i Gratii był do liczenia. Udało mu się jednak oszukać sędziego Molendę, który uznał ten cios za zbyt niski i dał mu odpocząć. W drugim starciu Polak przepuszczał chaotyczne próby przeciwnika i po odchyleniu łapał go na kontry – najczęściej lewym sierpowym. Potem Tomek trochę spuścił z tonu, choć cały czas kontrolował chaotycznie nacierającego przeciwnika. Pół minuty przed końcem piątej odsłony zrobił krok w tył, strzelił lewym podbródkowym i Gratii znów był przez moment w tarapatach. Ostatnia runda także dla Polaka i pewne zwycięstwo – 59:55 oraz dwukrotnie 60:54.

Kamil Kuździeń (4-0) zakończył pierwszy rok zawodowej kariery czwartym zwycięstwem. Dziś naprzeciw niego stanął Bartosz Głowacki (4-5, 3 KO). Pierwsza runda jeszcze równa, ale od drugiej lepiej wyszkolony technicznie pięściarz z Częstochowy złapał swój rytm, wciągał rywala na kontry, sam polował hakami na korpus i kontrolował potyczkę zbyt rzadko używanym lewym prostym. To wszystko starczyło do punktowego zwycięstwa – 39:37 i dwukrotnie 40:36.

Potem między linami zaprezentował się olimpijczyk z Pekinu (2008) w reprezentacji Ukrainy – Aleksander Strecki (12-1-2, 5 KO). W pierwszej rundzie Aleks polował na Pablo Mendozę (9-7, 9 KO) lewym hakiem pod prawy łokieć. W drugiej rywal zaczął atakować bardziej ochoczo, nadział się jednak na kontrę lewym sierpowym na pół minuty przed przerwą i przez moment był lekko podłączony. Strecki kontrolował pojedynek w kolejnych minutach, choć źle czuł się w bliskim półdystansie i próbował trzymać przeciwnika jak najdalej od siebie. Nie lśnił jednak jak na zawodnika z takim CV w boksie olimpijskim… Sędziowie punktowali wyjątkowo przyjaźnie dla przybysza z Nikaragui, bo o mały włos wywiózłby z Pionek remis – 57:57 i dwukrotnie 58:56. Strecki był lepszy, remis byłby wygłupem.

Zaciąg Kubańczyków na polskie ringi wygląda póki co bardzo średnio. Tydzień temu z trójki zawodników tylko jeden pokazał poważny boks, dziś natomiast na gali innego promotora – Mariusza Grabowskiego, kolejny uciekinier z „Gorącej Wyspy” zaboksował poniżej oczekiwań. Teoretycznie mający solidne podstawy z boksu olimpijskiego Yuriet Prades wyglądał dużo lepiej technicznie niż Taras Gołowiaszczenko (4-4, 3 KO), jednak Ukrainiec wszedł w niego swoją siłą fizyczną, trafił kilka razy obszernym lewym sierpowym, w trzeciej rundzie poprawił też prawym krzyżowym i popsuł debiut Kubańczyka. Choć jeden z sędziów wyciągnął mu remis – 38:38, 39:37 i 40:36.

Wcześniej występujący w kategorii cruiser debiutant Piotr Kuberski (1-0) pokonał po średnio interesującej walce Huberta Krasuskiego (1-3-1, 1 KO). Po jednostajnych czterech rundach wszyscy sędziowie punktowali 40:36.

źródło: bokser.org

JEŻEWSKI WYGRYWA PO ROCZNEJ PRZERWIE. ZNAMY PÓŁFINALISTÓW TURNIEJU W CRUISER

klincz2020

W pojedynku wieczoru gali Rocky Boxing Night w Wielkim Klinczu Nikodem Jeżewski (19-0-1, 9 KO) udanie wrócił po prawie rocznej przerwie do walk w boksie zawodowym. Zawodnik wagi junior ciężkiej wypunktował Czecha Marka Prochazkę (9-3-1, 5 KO) i zdobył pas międzynarodowego mistrza Polski.

Zestawienie z gatunku takich, którego scenariusz jest znany już przed całym wydarzeniem – każdy oglądający starcia Nikodema raczej wiedział jak będzie ten pojedynek wyglądać. Jeżewski zrywał się do ataków, przeplatał wejścia do półdystansu z biciem krótkich kombinacji i kończeniem ciosami na korpus. Czeski rywal imponował solidną obroną, starał się ambitnie wywierać presję, ale był szybko spychany do defensywy przez Jeżewskiego. Podopieczny Rafała Kałużnego chwilami zbyt długo zwlekał z zadawaniem ciosów, co zdarzało mu się już także w swoich wcześniejszych występach. Trener Jeżewskiego zachęcał go do częstszych ataków i chciał, aby 29-letni Polak zaczynał akcje bijąc na dół, by ostatecznie zakończyć uderzeniami na górę. Ambitny Czech miał swoje małe momenty, tak jak np. w rundzie ósmej, ale nie udało mu się zmienić losów walki, był wyraźnie słabszy od Jeżewskiego, który miał zdecydowaną przewagę i nie dał sobie zrobić krzywdy. Podczas ostatnich odslon walki – co zauważył także komentujący razem z Krzysztofem Kosedowskim redaktor Andrzej Kostyra – Jeżewski miał widoczny problem z prawą ręką, w pewnym momencie przestał jej praktycznie używać. Zauważył to chyba sam Prochazka, który w ostatniej rundzie ruszył do ataku i chciał zepchnąć do defensywy Nikodema. Ostatecznie po dziesięciu jednostronnych rundach Jeżewski został ogłoszony zwycięzcą. Wszyscy trzej sędziowie (99-91, 99-91, 97-93) widzieli wygraną polskiego pięściarza.

„Cygan” Igor Jakubowski (2-0, 1 KO) nie dał żadnych szans Pawłowi Nowaczyńskiemu (0-1) i awansował do półfinału turnieju wagi junior ciężkiej. Srebrny medalista mistrzostw Europy, olimpijczyk z Rio kontra jego niedoświadczony przeciwnik. Nowaczyński imponował ambicją, ale jak słusznie zauważył komentujący całe wydarzenie Krzysztof Kosedowski – ambicja musi iść w parze z umiejętnościami, których Pawłowi niestety brakuje. Po walce Jakubowski przyznał, że zmiana planu, szukanie nowych rozwiązań, analiza poczynań rywala to wszystko konsekwencja rdzy, z jaką wychodził do ringu. Igor był bowiem na początku spięty, ale bardzo szybko zauważył ogromne luki w obronie Nowaczyńskiego. Po jednej z wymian rywal Jakubowskiego nie wrócił z prawą ręką blisko brody i nadział się na soczysty lewy sierpowy, który powalił go na deski. Walka została natychmiast zakończona, a w ringu pojawił się lekarz zawodów. Jakubowski jest wielkim faworytem turnieju wagi junior ciężkiej organizowanego przez Krystiana Każyszkę. Wicemistrz Europy dalej ma spory potencjał, musi jednak toczyć częściej pojedynki i zdecydowanie powinien mieć lepszych przeciwników. Dziś naprawdę przykro było patrzeć na młodego Nowaczyńskiego, który do ringu nie powinien wychodzić z tak solidnym pięściarzem.

O występie Kacpra Meyny (5-0, 2 KO) niewiele możemy napisać. Jego rywal z Węgier skradł show swoim żenującym występem. Polski pięściarz dopisał do swojego rekordu kolejne zwycięstwo i… na tym można byłoby zakończyć. Przeciwnikiem Meyny był 43-letni Zsoltan Csala (12-23, 10 KO) i gdy ujrzeliśmy go w ringu to przypomniały się stare, „dobre” czasy boksu zawodowego w Polsce sprzed 15 lat. Mimo tego, że Węgier ma pewne powiązania z Mike’em Tysonem (chodzi oczywiście o tatuaż na twarzy), dziś jednak nie sprostał Meynie i musiał uznać jego wyższość. Csala lądował kilkakrotnie na deskach i w drugiej rundzie wyraźnie nie chciał już kontynuować pojedynku. Trzeba jednak przyznać, że Meyna ma sportowe ambicje. Po walce w rozmowie z Arturem Łukaszewskim i Przemysławem Saletą w studiu Polsatu Sport młody bokser nie ukrywał, że chciałby mieć mocniejszych przeciwników, a jeśli nie jest to możliwe na galach w Polsce to Meyna ma chęć wyjeżdżać za granicę, by walczyć z lepszymi rywalami na nieznanym terenie. Jego celem jest toczenie 3-4 starć rocznie.

Kamil Sokołowski (10-19-2, 4 KO) to jeden z najbardziej cenionych journeymanów wagi ciężkiej w Europie. Śmiało można zaliczyć do do grona najlepszych polskich „ciężkich”, ale dziś debiutował na naszym ringu. Na rywala wybrano mu Patryka Kowolla (7-24, 5 KO), od początku faworyt był więc tylko jeden. „Sokół” rozpoczął spokojnie i konsekwentnie obijając tułów przeciwnika. W drugiej rundzie podkręcił już nieco tempo, lecz dalej szukał dołów. W trzeciej natomiast zaczął już bić haki na korpus na zmianę z sierpami na górę. Kowoll w czwartym starciu już ciężko oddychał, wszak cały czas boksował na wstecznym. Po przerwie podirytowany nieco Kamil nieco ostrzej zaatakował i na samym finiszu trafił prawym podbródkiem. Kowoll jednak przetrwał kolejne trzy minuty. Ale w połowie szóstej odsłony w końcu Sokołowski skruszył Patryka, posyłając go na deski prawym hakiem pod lewy łokieć. Minutę później prawy sierp, po nim znów prawy hak i drugi nokdaun. Dzieła zniszczenia „Sokół” dopełnił zaraz po przerwie. TKO

Wcześniej Hubert Benkowski (7-0-1, 1 KO) pokonał Patryka Litkiewicza (18-12, 11 KO) jednogłośną decyzją sędziów – trzy razy 60:54. Z kolei Adrian Szczypior (4-0, 2 KO) wygrał każdą z czterech rund (3x 40:36) z Adamem Grabcem (8-32, 1 KO).

Kewin Gruchała (7-0, 2 KO) reklamowany był jako ten najmłodszy zawodowiec. Z czasem dojrzał – fizycznie oraz boksersko, i dziś prezentuje coraz lepszy boks. Twardy Bartosz Głowacki (4-4, 3 KO) miał być poważnym testem przed ewentualnym starciem z Rafałem Jackiewiczem w przyszłym roku. Niektórzy zastanawiali się nawet, czy to nie zbyt odważny ruch, gdyż Bartek ostatnio boksował naprawdę dobrze, nawet jeśli przegrywał. Dziś jednak nie miał się czym przeciwstawić Kewinowi. Na moment tylko zagroził mu w trzeciej rundzie, gdy trafił mocnym lewym sierpowym. Gruchała był lepszy w dystansie i półdystansie, co znalazło odbicie na kartach sędziów – trzy razy 40:36.

Kajetan Kalinowski (1-0, 1 KO) pierwszym półfinalistą turnieju wagi junior ciężkiej, organizowanego przez Krystiana Każyszkę z nagrodą główną 50 tysięcy złotych. Ćwierćfinałowym rywalem Kajetana był inny debiutant, Alan Jachimowski (0-1). Obaj ostro ruszyli od pierwszego gongu do ataku, lecz już od połowy rundy zaczęła się uwidaczniać przewaga Kalinowskiego. Na dobrą sprawę Jachimowskiego uratował gong na przerwę, bo już w pierwszej rundzie był ranny. Na początku drugiej Kajetan wyczekał moment, dwa razy trafił akcją lewy-prawy w okolice ucha i było po wszystkim.

Wcześniej efektowny debiut zanotował Dominik Harwankowski (1-0, 1 KO), który już w dwunastej sekundzie skosił Adama Walasa (1-4, 1 KO) z nóg prawym sierpowym. Na tym koniec. Szybko, łatwo i efektownie.

źródło: bokser.org

PARZĘCZEWSKI PUNKTUJE JANJANINA W ARŁAMOWIE. ŚWIETNA POSTAWA ŁASZCZYKA I GORGONIA

arlamow2020

W walce wieczoru gali boksu zawodowego w Arłamowie Robert Parzęczewski (25-1, 16 KO) aż pięciokrotnie przewracał Sladana Janjanina (27-6, 21 KO), jednak wygrał „tylko” na punkty.

Już pierwszy lewy hak Roberta w okolice wątroby zgiął rywala i widać było, że boli… Schowany za podwójną gardą 20 sekund przed końcem rundy wystrzelił obszernym prawym, a Polak przepuścił go i natychmiast skontrował krótkim lewym. Pierwsze liczenie. Za moment jednak zabrzmiał gong na przerwę. W połowie drugiego starcia Parzęczewski ściął przeciwnika z nóg prawym podbródkowym. Po liczeniu ruszył jeszcze ostrzej i lewym hakiem znów przewrócił oponenta. Ale i tym razem udało się dotrwać do przerwy. Początek trzeciej rundy to akcja lewy-prawy i czwarte liczenie. „Arab” czuł się tak mocny, że pozwalał sobie nawet na zmiany pozycji na mańkuta. Bośniak panicznie uciekał, a podopieczny Grzegorza Krawczyka nigdzie się nie śpieszył, tak oto doszło do czwartej odsłony. A potem piątej. Scenariusz się oczywiście nie zmieniał – pełna dominacja pięściarza z Częstochowy. Wydawało się wręcz, że mógł skończyć walkę w każdym momencie, lecz chciał trochę dłużej poboksować. Po dwudziestu sekundach piątej rundy krótki prawy hak na górę dał kolejny nokdaun. Ale że charakteru nie można było odmówić Bośniakowi, to i tym razem dotrwał do przerwy. W szóstej nawet się nie przewrócił. I tak wyglądało to do końca. Ruch jednostronny i wielki sukces Bośniaka. Bo porażka na punkty to jego wielki sukces… Werdykt mógł być jeden – trzy razy 80:67.

Świetnie dysponowany Kamil Łaszczyk (28-0, 10 KO). Dzielny Piotr Gudel (10-5-1, 1 KO) walczył bardzo charakternie, ale przewaga klas była ogromna i pojedynek został zastopowany w piątym starciu. Od początku uwidoczniła się przewaga szybkości Kamila. Trafił fajną kombinacją lewy podbródkowy-prawy sierp, poprawił prawym podbródkiem i Piotrek lekko się zachwiał. Wrocławianin pierwszą rundę zakończył jeszcze świetną kontrą z prawej ręki po odchyleniu. Po przerwie ciąg dalszy dominacji – lewy prosty pracujący z automatu i parę naprawdę mocnych lewych haków pod prawy łokieć. Trzecie starcie to coraz dłuższe i ciekawsze kombinacje Kamila i powiększająca się przewaga. Coraz częściej dochodził też prawy sierp. Gudel musiał coś szybko zmienić, kiedy jednak tylko chciał sam zaatakować, od razu nadziewał się na jakąś kontrę. Pod koniec czwartej rundy lewy podbródek w końcu złamał Gudela i zmusił do przyklęknięcia. Zanim sędzia Gortat doliczył do ośmiu, do przerwy pozostało już tylko kilka sekund. Łaszczyk demolował swojego kumpla w piątej rundzie i po dwóch kolejnych nokdaunach nierówny pojedynek został zatrzymany.

- Nie kończcie mi kariery – mówił przed galą Patryk Szymański (20-4, 10 KO). Ale chyba pora kończyć, skoro przegrał dziś z Przemysławem Gorgoniem (11-6-1, 5 KO). W pierwszej rundzie Patryk wykorzystując lepsze warunki fizyczne ustawiał sobie rywala jabem i dwukrotnie trafił prawym krzyżowym. Na początku drugiej odsłony Gorgoń trafił prawym sierpowym, poprawił lewym sierpem i Patryk sklinczował. Oddał inicjatywę, lecz niemal równo z gongiem ładnie skontrował swoim prawym. Po przerwie Szymański niby kontrolował potyczkę lewym prostym, jednak boksował zbyt zachowawczo, a gdy walka przechodziła w półdystans, panikował i jak najszybciej chciał sklinczować. Rundy szły na jego korzyść, ale to wciąż nie był ten sam zawodnik, na jakiego się zapowiadał pięć-sześć lat temu… Niby wszystkie argumenty miał w ręku Patryk, lecz runda numer cztery była naprawdę równa. Piątą dobrze zaczął faworyt, ale w połowie jakby odcięło go od prądu i Gorgoń zaczął go znów spychać. Dużo pracy miał też Robert Gortat, który co chwilę musiał rozrywać klincz. Gorszy technicznie, za to twardszy Przemek nacierał nieustannie i na samym finiszu po krótkim prawym sprawił, że Szymański przyklęknął. A pan Gortat jak najbardziej zasłużenie liczył. Po ostatnim gongu obaj w napięciu czekali na werdykt sędziów. A ci punktowali 58:55 Gorgoń, 57:56 Szymański i 58:55 – stosunkiem głosów dwa do jednego zwyciężył skazywany na porażkę Przemek!

Sprowadzony niemal w ostatniej chwili w zastępstwie Paweł Martyniuk (1-5, 1 KO) pokazał charakter i choć zakrwawiony, to przeboksował na pełnym dystansie z Sebastianem Ślusarczykiem (8-0, 5 KO). Podopieczny Adama Jabłońskiego chyba zlekceważył rywala i w pierwszej rundzie zainkasował kilka niepotrzebnych ciosów. Po przerwie Polak trafił mocnym prawym hakiem na korpus. To uderzenie zrobiło wrażenie na Ukraińcu mieszkającym w naszym kraju. Od tego czasu Sebastian zyskał przewagę. Trzecia runda już naprawdę fajna. Ślusarczyk dwukrotnie zranił Martyniuka prawym krzyżowym. Ukraińcowi nie można jednak odmówić ambicji i choć był lekko wstrząśnięty, to nie zamierzał kapitulować. W czwartej odsłonie Sebastian rozbijał przeciwnika lewym prostym, bił coraz częściej hakami na dół i systematycznie przełamywał. Podobny przebieg miała runda piąta. W szóstej Sebastian bawił się już i totalnie zaszachował oponenta swoim lewym prostym, którego trochę brakowało w poprzednich walkach. Po ostatnim gongu wszyscy sędziowie punktowali przewagę Polaka w stosunku 60:54.

To musiało się tak skończyć. Po jedenastu miesiącach przerwy Łukasz Różański (12-0, 11 KO) zastopował w drugiej rundzie Eriksa Kalasnikovsa (10-9-1, 8 KO). Pod koniec pierwszej minuty Łukasz fajną kombinacją lewy podbródkowy-prawy sierp rzucił Łotysza na deski po raz pierwszy. Kilkadziesiąt sekund później po prawym sierpowym w okolice ucha drugi nokdaun, ale rywal dotrwał do przerwy. Po niej Różański wziął się mocniej do pracy, uderzył kilka razy po dole, a walkę zakończył krótkim prawym na brodę.

W pojedynku wagi junior średniej Tomasz Nowicki (5-0, 2 KO) pokonał Bartosza Głowackiego (4-2, 3 KO). Nowickiego zżarły chyba nerwy. Pierwsze cztery minuty do śmieci. Był nerwowy, chaotyczny, skakał na nogach… Wyglądało to źle. W połowie drugiej rundy w końcu poukładał swój boks i od razu zaczął odrabiać straty. Na początku trzeciej rundy Tomek dwa razy trafił akcją prawy-lewy. – Jest dobrze – usłyszał potem w narożniku. Tomek miał chyba lekki kryzys w czwartym starciu, spuścił nieco z tonu, ale i tak był dużo aktywniejszy i po dwunastu minutach na karcie BOKSER.ORG wygrywał 39:37. Głowacki wziął się do pracy w piątej odsłonie. Brakował w jego akcjach polotu, wydawał się za to świeższy. A Nowicki coraz częściej klinczował. Ostatnie minuty zażarte, ale i nieco chaotyczne. Plus był taki, że z tego chaosu wyszło kilka celnych ciosów po obu stronach. Gdy zabrzmiał ostatni gong, wszyscy sędziowie mieli na swoich kartach przewagę 58:56 Nowickiego. I tak było też u nas – runda pierwsza i piąta dla Głowackiego, reszta dla Tomka.

Na otwarcie imprezy w Arłamowie w konfrontacji dwóch niepokonanych, młodych i zdolnych Polaków Kacper Salabura (2-0) pokonał faworyzowanego chyba Oskara Kapczyńskiego (3-1, 2 KO). Pierwszą rundę lepiej zaczął Oskar, choć odkrył się i zainkasował dwa prawe sierpy Kacpra. W drugiej Kapczyński niepotrzebnie zmieniał pozycję na mańkuta, co ewidentnie nie wychodziło mu na zdrowie. Pozostawał odkryty i kiedy tylko rywal wydłużał swoje akcje, od razu trafiał. Po sześciu minutach 19:19. Trzecia odsłona równa, ale to Salabura zaakcentował ją w samej końcówce dwoma bezpośrednimi prawymi. Salabura zachował więcej sił i pogonił w czwartej rundzie Kapczyńskiego. Ten równo z gongiem huknął lewym sierpowym. To był najmocniejszy cios w tej walce, ale finiszował zdecydowanie za późno. I znalazło to odzwierciedlenie na kartach sędziów. 40:36, 39:37 i 38:38 – stosunkiem głosów dwa do remisu zwyciężył Kacper.

źródło: bokser.org

MICHAŁ CIEŚLAK PRZEŁAMAŁ W LEGIONOWIE „EL TORO” KALENGĘ”

cieslak_kalenga

Michał Cieślak (18-0, 12 KO) zdał egzamin. Polak pokazał wczoraj w Legionowie mądry i wyważony boks, zmuszając w siódmej rundzie uznanego Youri Kalengę (24-6, 17 KO) do poddania.

Pięściarz z Radomia od pierwszych minut boksował mądrze i spokojnie, umiejętnie karcąc swojego bardziej doświadczonego oponenta celnymi kontrami. „El Toro” wprawdzie ciągle pozostawał groźny, ale pudłował na potęgę i szybko oddał wyraźnie silniejszemu Cieślakowi inicjatywę. Nie odzyskał jej już do końca. Potężne ciosy Michała sprawiły, że z czasem nad lewym okiem Francuza pojawiła się kontuzja. W piątej rundzie obaj pięściarze przypadkowo zderzyli się głowami, przez co uraz Kalengi tylko się pogłębił. Na szczęście nie był bardzo groźny i sędzia nie musiał przerywać walki. W szóstej odsłonie Cieślak trafił swojego oponenta lewym sierpowym, ale były tymczasowy mistrz świata wagi cruiser przyjął to bez zmrużenia oka. Widać jednak było jak na dłoni, że Kalenga jest coraz bardziej rozbity, oraz że z każdą kolejną minutą ma coraz mniej ochoty do walki. W rundzie siódmej nasz reprezentant „podłączył” swojego rywala do prądu kolejnym mocnym lewym sierpowym, ale by wykończyć robotę nie starczyło mu już czasu. Francuz miał jednak po tym ciosie dosyć i gdy zabrzmiał gong oznajmiający początek ósmego starcia, zdecydował się pozostać w swoim narożniku.

Wiktor Kotoczigow (8-0, 4 KO) miał wysoko zawiesić poprzeczkę Piotrowi Gudelowi (9-3-1, 1 KO), ale chyba nikt się nie spodziewał, że Kazach jest aż tak mocny. Niestety nasz pięściarz poległ przed czasem w szóstej rundzie. Kazach bardzo szybko narzucił w ringu swoje warunki. Imponował szybkością, balansem ciałem, no i znakomitą techniką. Było na co popatrzeć. Szkoda tylko, że w wykonaniu zawodnika przyjezdnego. Gudel wprawdzie boksował ambitnie, szukał swoich okazji, zaskoczyć rywala udawało mu się jednak niezwykle rzadko. A sam raz po raz przyjmował na szczękę uderzenie imponującego precyzją przeciwnika. W szóstym starciu stało się to, na co zanosiło się od początku. Kotoczigow strzelił lewym sierpowym na czubek głowy Polaka, który po przyjęciu tego ciosu kompletnie stracił władzę nad własnymi nogami. Sędzia Dariusz Zwoliński słusznie przerwał rywalizację, chroniąc tym samym naszego pięściarza przed ciężkim nokautem. Kazacha warto obserwować!

Nie udał się Krzysztofowi Cieślakowi (23-7, 7 KO) powrót na ring. Polak przegrał z Artemem Ayvazidim (12-13-1, 5 KO). Pierwszą rundę można było jeszcze przyznać na korzyść „Skorpiona”, ale od drugiej strzelał lewym sierpem w powietrze, a doświadczony przeciwnik kontrował go ciosami prostymi bitymi z luzu. Być może nie bił tak mocno jak Krzysiek, ale w przeciwieństwie do niego trafiał. I to często. Po gongu kończącym czwartą rundę sędziowie wskazali na Ukraińca, punktując 36:40 i dwukrotnie 37:39.

Wcześniej Jakub Dobrzyński (2-2, 1 KO) pokonał przez TKO w czwartej rundzie Michała Krawczyka (1-2). Przeciętny pojedynek zakończyła fajna akcja trzech ciosów Kuby. Udanie wśród zawodowców zadebiutował Patryk Cichy (1-0), choć jego walka z Bartoszem Głowackim (1-1) była znacznie bardziej wyrównana, niż widzieli to sędziowie (40-36, 40-36, 39-37). Kolejną wygraną do rekordu dopisał też Paweł Czyżyk (3-1), który pokonał jednogłośnie na punkty (60-54, 60-54, 60-54) niepokonanego dotąd Igora Porębskiego (2-1, 2 KO).

Wyniki walk boksu olimpijskiego – „Talent Factory”:
Ryszard Lewicki (Polska) – Vytautas Balsys (Litwa) 3-0
Konrad Kaczmarkiewicz (Polska) – Paulius Zujevas (Litwa) Remis
Łukasz Stanioch (Polska) – Azuolas Zube (Litwa) 3-0

źródło: bokser.org